Bywając w różnych miejscach lubimy zachodzić na kawę z ciachem i poznawać nowe smaki. Kalorie? Cóż kalorie w porównaniu z miłą rozmową w spokojnym miejscu, a ile obserwacji można poczynić! Minimalistycznie zamawiamy jedno ciacho na 2 osoby, bo jak ktoś powiedział: czwarty kawałek ciasta jest dokładnie taki sam w smaku jak pierwszy!
Ale miało być o obserwacjach ludzi podsiadujących obok. Wczoraj urzekły mnie starsze panie, elegancko ubrane, dysponujące czasem wolnym i dobrym humorem, które spotkały się w kafejce na ploteczki. Było ich pięć, radosnych plotkarek, mówiących jedna przez drugą, patrzących sobie w oczy, uważnych, doradzających jedna drugiej co zamówić. Ich wiek biologiczny zdradzały jedynie plamy na skórze i zmarszczki mimiczne, bo reszty pozazdrościć im mogą młode osoby. Siedzieliśmy przy kawie dość długo, czekając na syna, który zdawał ważny egzamin i ani razu którakolwiek z owych dam nie siegnęła po telefon. Przy innym stoliku para, ona pijąca kawę i jedząca deser, on ciągle rozmawiający przez telefon. równie dobrze mogła przyjść sama, bo partnera do rozmowy nie miała, chyba że zadzwoniłaby do niego między jednym kęsem ciasta , a drugim.
Trochę dalej dwie dziewczyny (studentki?) nad koktajlami owocowymi, każda z nosem w swoim smartfonie, aż dziwne, że zauważyły się na ulicy i przyszły razem. To przypomniało mi opowiadanie koleżanki, której córka pojechała z przyjaciółmi na biwak. Koleżanka dzwoni do córki i pyta jak na tym biwaku? Okazało się, że ogniska nie było komu rozpalić, bo wszyscy w telefonach siedzą, a i pogadać nie ma z kim...
Nie dziwi dziś nikogo gremialne korzystanie z telefonów przy restauracyjnym stole, a jeszcze niedawno do dobrego tonu należało odebranie rozmowy na uboczu, o ile miał ktoś włączony. Nie wierzę, że wszystkie te osoby mają tyle nie cierpiących zwłoki spraw. Kiedyś spotkałam się nawet z odbieraniem telefonów służbowych przez panią psycholog w czasie stypy po jej zmarłym ojcu...
Równie irytujące jest głośne rozmawianie przez telefon w muzeach podczas zwiedzania, nie wszyscy są na tyle zdyscyplinowani lub po prostu kulturalni, żeby nie przeszkadzać przewodnikowi i zwiedzającym.
Jestem ciekawa, co myśli sobie osoba wychodząca na balkon wieczorem, kiedy otwarte wszystkie okna, ludzie oglądają film, a ona bardzo głośno rozmawia przez telefon i zmuszeni jesteśmy wysłuchać jej problemów prywatnych, zamiast filmu, a zasięg w mieszkaniu dobry, ja na balkon nie muszę wychodzić...
Strony
▼
piątek, 31 lipca 2015
środa, 29 lipca 2015
Strumień ciągły i ciotka z żółtaczką...
Zainspirowana wpisem Petry o wizycie u lekarza postanowiłam napisać o wrażeniach męża z pobytu w szpitalu na urologii. Petrę, słusznie zresztą zdegustowały szczegółowe opowieści o oddawaniu moczu przez męża pewnej pani. Podobne obserwacje poczynił mój małżonek. Przebywał w szpitalu w związku z problemami nerkowymi i nasłuchał się rozmaitych rzeczy w temacie prostata, pęcherz itd. Warto tez przypomnieć, ze w czasie upałów ludzie generalnie za mało piją płynów i wiele osób w tym czasie trafia do szpitali z problemami nerkowymi.
Ale wracając do urologii, najśmieszniejsze były uwagi powracających z toalety pacjentów, przeważnie w starszym wieku:
- dzisiaj mocz był i to pełnym strumieniem!
- tak? a u mnie nietęgo, parę kropelek zaledwie!
- nie narzekaj pan, ja to chodzę, chodzę i nic!
To przypomniało mi historię o dwóch starych pannach z małej mieściny, które mieszkały razem i były ciotkami mojej koleżanki. Klara i Pelagia bardzo troszczyły o siebie wzajemnie i gdy Pelagia korzystała z toalety wołała: Klarciu, chodź zobacz, jaką kupkę dzisiaj zrobiłam (na fakcie).
Z ciotkami związana jest jeszcze jedna anegdota. Po śmierci jednej z sióstr, druga gościła przez dłuższy czas u mojej koleżanki i jej mama narzekała, że ciotunia nie zmywa fluidu z twarzy przed snem, no i oczywiście brudzi pościel. Mama koleżanki znalazła jednak rozwiązanie i posłużyła się fortelem. Mianowicie zasugerowała cioci, że chyba zachorowała na żółtaczkę, bo nawet pościel pożółkła jakoś i koniecznie muszą iść do lekarza.
Ciocia lekarzy bała się jak diabeł wody święconej i szybko zniknęła w łazience. Po wyjściu nie miała już fluidu na twarzy, a i pościeli odtąd nie brudziła. Sprytnie?
Zawsze też śmieszył mnie obchód lekarski, gdy ja leżałam w szpitalu i padało sakramentalne codzienne pytanie: stolec był? Jakby pytano o wizytę dalekiego kuzyna, który lekarzowi winien jest kasę. A jak nie było, to czułam się winna...
Mam nadzieje, że nikogo ten wpis nie uraził...
Ale wracając do urologii, najśmieszniejsze były uwagi powracających z toalety pacjentów, przeważnie w starszym wieku:
- dzisiaj mocz był i to pełnym strumieniem!
- tak? a u mnie nietęgo, parę kropelek zaledwie!
- nie narzekaj pan, ja to chodzę, chodzę i nic!
To przypomniało mi historię o dwóch starych pannach z małej mieściny, które mieszkały razem i były ciotkami mojej koleżanki. Klara i Pelagia bardzo troszczyły o siebie wzajemnie i gdy Pelagia korzystała z toalety wołała: Klarciu, chodź zobacz, jaką kupkę dzisiaj zrobiłam (na fakcie).
Z ciotkami związana jest jeszcze jedna anegdota. Po śmierci jednej z sióstr, druga gościła przez dłuższy czas u mojej koleżanki i jej mama narzekała, że ciotunia nie zmywa fluidu z twarzy przed snem, no i oczywiście brudzi pościel. Mama koleżanki znalazła jednak rozwiązanie i posłużyła się fortelem. Mianowicie zasugerowała cioci, że chyba zachorowała na żółtaczkę, bo nawet pościel pożółkła jakoś i koniecznie muszą iść do lekarza.
Ciocia lekarzy bała się jak diabeł wody święconej i szybko zniknęła w łazience. Po wyjściu nie miała już fluidu na twarzy, a i pościeli odtąd nie brudziła. Sprytnie?
Zawsze też śmieszył mnie obchód lekarski, gdy ja leżałam w szpitalu i padało sakramentalne codzienne pytanie: stolec był? Jakby pytano o wizytę dalekiego kuzyna, który lekarzowi winien jest kasę. A jak nie było, to czułam się winna...
Mam nadzieje, że nikogo ten wpis nie uraził...
wtorek, 28 lipca 2015
Telefoniczny galimatias
Okazuje się, że chochliki mieszkają także w telefonach komórkowych lub w eterze, dlaczego? Wysyłałam imieninowe sms-y ze zdjęciami, mojej bratanicy i koleżance z pracy. Jedna podziękowała od razu, druga milczy, myślę sobie: jest na wakacjach, dobrze się bawi. Wieczorem dzwoni telefon, na wyświetlaczu koleżanka, ale głos obcy! Pani po drugiej stronie informuje, ze dostała dziwnego sms-a z życzeniami, ale ona Barbara, a nie Anna, więc oddzwania, bo może ktoś na te życzenia czeka. Zgłupiałam... Po powrocie do domu sprawdzam, dzwonię do innej koleżanki...
Okazało się, że pod numerem solenizantki zapisał się ( sam?) numer pani, u której wynajmowaliśmy pokój w Zawoi. O tyle to dziwne, że numeru pensjonatu wcale nie zapisywałam w telefonie, tylko dzwoniłam z klawiatury! Nie ma więc mowy o zamianie numerów, co sugerował mi mąż (pewnie wcisnęłaś zamień i poszło...)
Dzwonię wczoraj rano do koleżanki ze spóźnionymi nie z mojej winy życzeniami, a ona mi na to, że też dostała dziwnego sms-a ze zdjęciami z Krety od nieznanej osoby. Tak sobie myślę naiwnie, że może te burze coś w eterze namieszały, bo jak to wytłumaczyć...
Okazało się, że pod numerem solenizantki zapisał się ( sam?) numer pani, u której wynajmowaliśmy pokój w Zawoi. O tyle to dziwne, że numeru pensjonatu wcale nie zapisywałam w telefonie, tylko dzwoniłam z klawiatury! Nie ma więc mowy o zamianie numerów, co sugerował mi mąż (pewnie wcisnęłaś zamień i poszło...)
Dzwonię wczoraj rano do koleżanki ze spóźnionymi nie z mojej winy życzeniami, a ona mi na to, że też dostała dziwnego sms-a ze zdjęciami z Krety od nieznanej osoby. Tak sobie myślę naiwnie, że może te burze coś w eterze namieszały, bo jak to wytłumaczyć...
poniedziałek, 27 lipca 2015
Chleb i igrzyska pod burzowym niebem...
Pogodę mamy kapryśną niezwykle, nie pamiętam lata tak obfitującego w burze, wichury i trąby. Sobota nie była u nas wyjątkiem. O świcie obudziły nas odgłosy grzmotów zbliżające się coraz bardziej. Była to pierwsza burza tego dnia i nie taka groźna. Po burzy rosła scena na łąkach, które widać z okna mojej kuchni, bowiem po południu miał odbyć koncert Lata z Radiem, zapowiadany medialnie i szumnie.
Wolę imprezy bardziej kameralne, bo takich masowych już kilka było, głównie na piciu piwa polegały i wiele się naoglądaliśmy przy tych okazjach.
Gdy działania logistyczne szły pełną parą, nawet balony nadmuchano, przyszła druga burza, już bardziej groźna i w deszcz obfitująca, a widok z okna był taki:
Po burzy praca ruszyła, przywieźli toalety, przyjechali ochroniarze i straż miejska, widzów jak na lekarstwo, bo pogoda niepewna. Impreza zaczęła się z opóźnieniem, bo nadciągnęła trzecia burza, po której rozbrzmiewać zaczęły syreny wozów strażackich wzywanych do pozalewanych garaży i sklepów. Koncert wreszcie się zaczął, a w programie: Papa D., Rafał Brzozowski i Perfekt. Nie brakło też rozrywek dla gawiedzi, czyli piwo w każdej ilości, byle zakupione na miejscu i kilkakrotnie droższe, wata na patyku, grill i stoiska sponsorów. Nawet ZUS rozdawał ulotki, zachęcając do skorzystania z usług online. Były zabawy dla dzieci, rzucanie piłki z autografem ze sceny oraz inne bajery, które z audycją radiową nijak się kojarzą, ale czymś trzeba tych kilka godzin zapełnić do występu gwiazdy nr 1 czyli Perfektu.
Koncert jak koncert, wstąpiliśmy, skoro tak nam blisko było, ale nie lubię stać w ciżbie, kiedy mi po palcach depczą i piwem w plastikach przed nosem wymachują. Przerwy miedzy występami zbyt długie jak na moja cierpliwość. W czasie ostatniego występu, który przyspieszono z powodu niepewnej pogody, znów zaczęło padać i część widzów schroniła się w pobliskim kinie. Perfekt był jednak nieustraszony i dał czadu. Występy zakończyły się tuż przed 23.00 pokazem fajerwerków.
Okoliczne sklepy, wyczuwając koniunkturę przedłużyły pracę do 23.00 i zarobiły nieźle, co widać było po leżących wokół puszkach i butelkach. Kierowcy, którzy zaparkowali w bliskości placu koncertowego mieli potem kłopoty z wycofaniem swoich aut, a my jeszcze długo nie mogliśmy udać się na spoczynek, bo niektórzy niedopici i niedoimprezowani kontynuowali imprezowanie między blokami na osiedlu.
Ale nie będę narzekać, w końcu trzeba dać społeczeństwu od czasu do czasu trochę rozrywki...
A ulice tego dnia wyglądały w naszym mieście tak:
Wolę imprezy bardziej kameralne, bo takich masowych już kilka było, głównie na piciu piwa polegały i wiele się naoglądaliśmy przy tych okazjach.
Gdy działania logistyczne szły pełną parą, nawet balony nadmuchano, przyszła druga burza, już bardziej groźna i w deszcz obfitująca, a widok z okna był taki:
Po burzy praca ruszyła, przywieźli toalety, przyjechali ochroniarze i straż miejska, widzów jak na lekarstwo, bo pogoda niepewna. Impreza zaczęła się z opóźnieniem, bo nadciągnęła trzecia burza, po której rozbrzmiewać zaczęły syreny wozów strażackich wzywanych do pozalewanych garaży i sklepów. Koncert wreszcie się zaczął, a w programie: Papa D., Rafał Brzozowski i Perfekt. Nie brakło też rozrywek dla gawiedzi, czyli piwo w każdej ilości, byle zakupione na miejscu i kilkakrotnie droższe, wata na patyku, grill i stoiska sponsorów. Nawet ZUS rozdawał ulotki, zachęcając do skorzystania z usług online. Były zabawy dla dzieci, rzucanie piłki z autografem ze sceny oraz inne bajery, które z audycją radiową nijak się kojarzą, ale czymś trzeba tych kilka godzin zapełnić do występu gwiazdy nr 1 czyli Perfektu.
Koncert jak koncert, wstąpiliśmy, skoro tak nam blisko było, ale nie lubię stać w ciżbie, kiedy mi po palcach depczą i piwem w plastikach przed nosem wymachują. Przerwy miedzy występami zbyt długie jak na moja cierpliwość. W czasie ostatniego występu, który przyspieszono z powodu niepewnej pogody, znów zaczęło padać i część widzów schroniła się w pobliskim kinie. Perfekt był jednak nieustraszony i dał czadu. Występy zakończyły się tuż przed 23.00 pokazem fajerwerków.
Okoliczne sklepy, wyczuwając koniunkturę przedłużyły pracę do 23.00 i zarobiły nieźle, co widać było po leżących wokół puszkach i butelkach. Kierowcy, którzy zaparkowali w bliskości placu koncertowego mieli potem kłopoty z wycofaniem swoich aut, a my jeszcze długo nie mogliśmy udać się na spoczynek, bo niektórzy niedopici i niedoimprezowani kontynuowali imprezowanie między blokami na osiedlu.
Ale nie będę narzekać, w końcu trzeba dać społeczeństwu od czasu do czasu trochę rozrywki...
A ulice tego dnia wyglądały w naszym mieście tak:
niedziela, 26 lipca 2015
Do trzech razy sztuka...
Była Gabrysia, była też Jaga, teraz muza rymowania zakręciła się koło Ani. Jakoś tak zauważam, że blogowanie sprzyja wenie twórczej, wcześniej też mnie nachodziło, ale rzadziej. Obcowanie z energetycznymi ludźmi sprzyja chyba kreatywności... Muza zresztą kapryśna jest i nie wiadomo kiedy się obudzi. Wierszyk dla Gabrysi powstał pod wpływem Jej portretu, wierszyk dla Jagi na spacerze w parku, a wierszyk o Ani powstał podczas suszenia włosów.
Jeśli się więc Ania nie ma nic przeciwko, teraz wierszyk dla niej:
Dla Ani
Wesoła, ale nie trzpiotka.
Szczera, wprost serce na dłoni,
z uśmiechem od świtu do zmierzchu,
choć łezkę też czasem uroni.
Jej pogodne do świata podejście
i życzliwy stosunek do ludzi
mają w Sieci właściwe miejsce -
w KONWENANSACH się nie marudzi.
Każdy temat zgrabnie rozwinie,
nawet w trudnym też się odnajdzie.
Podczytuje, pisze, rozmyśla,
słucha blogów także i w wannie!
I gdy Ania, ta z KONWENANSÓW
z bloga fotki spogląda radośnie,
gdy czytamy posta za postem -
optymizmu poziom nam rośnie...
Jeśli się więc Ania nie ma nic przeciwko, teraz wierszyk dla niej:
Dla Ani
Wesoła, ale nie trzpiotka.
Szczera, wprost serce na dłoni,
z uśmiechem od świtu do zmierzchu,
choć łezkę też czasem uroni.
Jej pogodne do świata podejście
i życzliwy stosunek do ludzi
mają w Sieci właściwe miejsce -
w KONWENANSACH się nie marudzi.
Każdy temat zgrabnie rozwinie,
nawet w trudnym też się odnajdzie.
Podczytuje, pisze, rozmyśla,
słucha blogów także i w wannie!
I gdy Ania, ta z KONWENANSÓW
z bloga fotki spogląda radośnie,
gdy czytamy posta za postem -
optymizmu poziom nam rośnie...
piątek, 24 lipca 2015
Przyjemne z pożytecznym
Popołudnie między burzami spędziliśmy na działce u mojego ojca w otoczeniu morza kwiatów i drzew owocowych. Zrobiłam kilka fotek, by uwiecznić piękno niektórych, wszak wkrótce już ich nie będzie. Myślałam,że hortensje znam, a tu okazuje się, ze jest więcej odmian, każda ładniejsza od drugiej, a ich kolor można zmieniać przez podsypanie jakimś nawozem i zmianę PH, faktycznie widziałam w ogrodach takie niesamowicie niebieskie.
Równie piękne są lilie: białe, różowe, dwukolorowe, silnie pachnące.
Na działce było też kilka urokliwych miejsc zaaranżowanych przez gospodynię, tu grzybki, tam żaba, drewniany bociek lub wiatrak.
Działki, niegdyś pracownicze ogródki działkowe, obecnie zmieniają się w rekreacyjne, bo właściciele coraz starsi, bo warzywa udają się średnio (bez nawożenia), bo właściciele często się zmieniają itd. Powstaje też wiele basenów przenośnych i na stałe, ale są one dozwolone tam, gdzie założono liczniki zużycia wody, bo czemu wszyscy mają płacić za wodę do basenu kogoś, kto liczników nie chciał zainstalować...
Z działki przywieźliśmy trochę owoców i musiałam przemóc swoje kuchenne lenistwo i zrobiłam dżemy z moreli, porzeczek czarnych i czerwonych oraz wieloowocowe.
Jabłka były bardzo kwaśne i w większości spady, zrobiłam więc deser dietetyczny z jabłek i ledwo zdążyłam zrobić zdjęcie, bo mąż zjadał niemal w drodze z pieca na stół. Przepis jest bardzo prosty i szybko się robi. Jeszcze szybciej się zjada...
Przepis:
* ok. kilograma jabłek pokrojonych na ósemki, wymieszanych z cynamonem i cukrem (mało)
* 1 jajko
* trochę cukru, trochę mąki, 1 łyżeczka proszku do pieczenia
* trochę masła
Ze wszystkich składników oprócz jabłek robimy kruszonkę, jabłka układamy w naczyniu żaroodpornym i zasypujemy kruszonką, pieczemy ok.35 minut.
Świetne na ciepło i na zimno, u nas deser nie dotrwał do wieczora.
czwartek, 23 lipca 2015
Zboczenie zawodowe
Gdziekolwiek jestem wyłapuję różne ciekawostki związane z książką i czytaniem, a okazuje się, że wszędzie coś interesującego można spotkać.
W górskim schronisku mała biblioteczka na użytek gości, każda książka z numerem, a tytuły wcale nie byle jakie, każdy znajdzie coś dla siebie: książki podróżnicze, przewodniki turystyczne, kryminały, sensacja, romanse, bajki dla dzieci. Przypuszczam, że część zostawili turyści, a część przeczytały dwie obecne kierowniczki schroniska.
W czasie mojego pobytu w Zawoi byłam w schronisku 3 razy i zawsze znalazł się ktoś, kto do tej biblioteczki zaglądał, a wieczorami korzystają z jej zbiorów nocujący w schronisku turyści.
Drugi zaskok to fragment ekspozycji na zamku w Oświęcimiu, poświęcony czasopismom sprzed II wojny, wydawanym w Oświęcimiu i ogólnopolskim. Przeglądałam ówczesne Nowiny oraz Głos Ziemi Oświęcimskiej, Przegląd sportowy, Tygodnik Ilustrowany, Płomyk.
W jednym z numerów Nowin znalazłam taka oto anegdotę: imć pan Furgalski miał zwyczaj zostawiania na drzwiach do mieszkania kartek z informacją, gdzie obecnie się znajduje. Razu pewnego znajomy znajduje na drzwiach Furgalskiego kartkę z napisem:Jestem na cmentarzu. Dowcipny znajomy dopisał: niech panu ziemia lekką będzie!
W jednej z gablot muzealnych natrafiamy na oryginał Zielnika Szymona Syreniusza, co jest o tyle dla nas zaskakujące, że nasz syn pisał w swojej pracy licencjackiej rozdział na temat zielników i herbarzy, a Syreniusz, jak się okazało urodził się w Oświęcimiu.
Na zamku orawskim napotykamy dwie ciekawostki, jedna związana z książką, a druga zupełnie nie. Wśród wielu sal zamkowych budzi podziw biblioteka zamkowa z zachowanymi w małej ilości książkami, globusami, obrazami, ale są także pięknie rzeźbione krzesła z herbami kolejnych właścicieli.
Ostatnia ciekawostka ma związek raczej z obyczajowością, a dotyczy specjalnych krzeseł dla miłośników mocniejszych trunków. Mianowicie na zamku orawskim w sali jadalnej zaprezentowano krzesła z ruchomym oparciem. Gdy jadalnię opuszczały damy, panowie odwracali krzesła, siadali na nich okrakiem, jak na koniu, pili, grali w karty, a siedzenie okrakiem zapobiegać miało zsunięciu się pijanych graczy pod stół. Gdy nie mieli już siły wstać i pójść do sypialni o własnych siłach, służba chwytała za oparcia boczne krzesła i przenosiła delikwenta do sypialni razem z krzesłem. W sypialni podnoszono tylne oparcie i wrzucano szlachcica wprost do łóżka...
Prawda, że zmyślny mebel? W dodatku dla pań owe krzesła były szersze, bo damy nosiły szerokie suknie...
W górskim schronisku mała biblioteczka na użytek gości, każda książka z numerem, a tytuły wcale nie byle jakie, każdy znajdzie coś dla siebie: książki podróżnicze, przewodniki turystyczne, kryminały, sensacja, romanse, bajki dla dzieci. Przypuszczam, że część zostawili turyści, a część przeczytały dwie obecne kierowniczki schroniska.
W czasie mojego pobytu w Zawoi byłam w schronisku 3 razy i zawsze znalazł się ktoś, kto do tej biblioteczki zaglądał, a wieczorami korzystają z jej zbiorów nocujący w schronisku turyści.
Drugi zaskok to fragment ekspozycji na zamku w Oświęcimiu, poświęcony czasopismom sprzed II wojny, wydawanym w Oświęcimiu i ogólnopolskim. Przeglądałam ówczesne Nowiny oraz Głos Ziemi Oświęcimskiej, Przegląd sportowy, Tygodnik Ilustrowany, Płomyk.
W jednym z numerów Nowin znalazłam taka oto anegdotę: imć pan Furgalski miał zwyczaj zostawiania na drzwiach do mieszkania kartek z informacją, gdzie obecnie się znajduje. Razu pewnego znajomy znajduje na drzwiach Furgalskiego kartkę z napisem:Jestem na cmentarzu. Dowcipny znajomy dopisał: niech panu ziemia lekką będzie!
W jednej z gablot muzealnych natrafiamy na oryginał Zielnika Szymona Syreniusza, co jest o tyle dla nas zaskakujące, że nasz syn pisał w swojej pracy licencjackiej rozdział na temat zielników i herbarzy, a Syreniusz, jak się okazało urodził się w Oświęcimiu.
Na zamku orawskim napotykamy dwie ciekawostki, jedna związana z książką, a druga zupełnie nie. Wśród wielu sal zamkowych budzi podziw biblioteka zamkowa z zachowanymi w małej ilości książkami, globusami, obrazami, ale są także pięknie rzeźbione krzesła z herbami kolejnych właścicieli.
Ostatnia ciekawostka ma związek raczej z obyczajowością, a dotyczy specjalnych krzeseł dla miłośników mocniejszych trunków. Mianowicie na zamku orawskim w sali jadalnej zaprezentowano krzesła z ruchomym oparciem. Gdy jadalnię opuszczały damy, panowie odwracali krzesła, siadali na nich okrakiem, jak na koniu, pili, grali w karty, a siedzenie okrakiem zapobiegać miało zsunięciu się pijanych graczy pod stół. Gdy nie mieli już siły wstać i pójść do sypialni o własnych siłach, służba chwytała za oparcia boczne krzesła i przenosiła delikwenta do sypialni razem z krzesłem. W sypialni podnoszono tylne oparcie i wrzucano szlachcica wprost do łóżka...
Prawda, że zmyślny mebel? W dodatku dla pań owe krzesła były szersze, bo damy nosiły szerokie suknie...
wtorek, 21 lipca 2015
Czas na Jagę
Tym razem na spacerze naszło mnie pisanie dla Jagi, której blog podczytuję i z którą nawiązałam (tak myślę) dobry kontakt. Z czytania blogów i komentarzy można wiele wywnioskować o osobach piszących. Nie jestem oczywista psychologiem, więc wybacz mi Jaguś, mam nadzieję, że ta dedykacja, prosto z serca nie urazi Cię.
Dla Jagi
Cóż, Jaga to super babka
dzielna jest niesłychanie,
z jej blogiem codziennie rano
piję kawkę po lekkim śniadaniu.
Aktywna, dla zdrowia biega
smacznie coś wyczarować potrafi,
choć dokucza jej podle kręgosłup,
ona biega i nie grymasi!
Z Jagą wypoczniesz aktywnie,
poczytasz świetne kawałki,
by uśmiech na twarzy wywołać.
Cała Jaga - to nie przechwałki!
Testuje, lubi nowinki
z bliźnim się też podzieli.
Ceniąc bogactwo natury
serwuje cud - witaminki.
Serce łagodne i dobre
znajdziesz między wersami,
choć czasem groźną udaje
musicie polubić tę Panią!
poniedziałek, 20 lipca 2015
Jak w thrillerze
W całej Polsce znowu burze, dużo strat w Wielkopolsce. Traf chciał, że właśnie wczoraj byliśmy w Poznaniu, żeby odwieźć syna na kwaterę i doświadczyliśmy licznych atrakcji burzy, która po południu rozszalała się w Poznaniu. Zaczęła się, gdy robiliśmy zakupy w Tesco, stojąc w kolejce do kasy mieliśmy wrażenie, że dach marketu pofrunie razem z wiatrem, ze wszystkich szczelin wydostawało się wycie wichury i krople deszczu, aż dziw, ze prądu nie wyłączyli. Musieliśmy czekać, aż przycichnie, żeby dobiec do auta na parkingu. Zawieźliśmy zakupy i moi panowie taszczyli je na górę, a ja postanowiłam poczekać w samochodzie. I to był błąd. Wiem, że samochód jest w czasie burzy w miarę bezpieczny i nie stał pod drzewem, ale wrażenia w środku są niesamowite.Raczej nie chciałabym tego powtórzyć... Wracając do domu oglądaliśmy skutki nawałnicy na ulicach Poznania i doszliśmy do wniosku, że mieliśmy szczęście. Nie trwało jednak długo, bo na wyjeździe z miasta trzepnął nas ktoś w tylny zderzak. Nic się nikomu nie stało i uderzenie nie było silne, ale nerwy były... W sumie sprawca kolizji ucierpiał bardziej, bo auto odwieziono lawetą. Nam przyjdzie czekać na działanie ubezpieczyciela.
Wróciliśmy bardzo późno, a adrenalina nie dawała zasnąć.
Ale był też sympatyczny akcent. Wybraliśmy się na kawę w jakiejś galerii handlowej, a tam wystawa aut filmowych, m.in. z "Powrotu do przyszłości", "Jaskiniowców", "Ghostbusters" itp.
Nie wszystkim pojazdom udało mi się zrobić zdjęcia, bo oblężone były przez rodziców z dziećmi, ale fajną niespodziankę mieli mieszkańcy odwiedzający galerię, też z przyjemnością obejrzałam.
Wróciliśmy bardzo późno, a adrenalina nie dawała zasnąć.
Ale był też sympatyczny akcent. Wybraliśmy się na kawę w jakiejś galerii handlowej, a tam wystawa aut filmowych, m.in. z "Powrotu do przyszłości", "Jaskiniowców", "Ghostbusters" itp.
Nie wszystkim pojazdom udało mi się zrobić zdjęcia, bo oblężone były przez rodziców z dziećmi, ale fajną niespodziankę mieli mieszkańcy odwiedzający galerię, też z przyjemnością obejrzałam.
niedziela, 19 lipca 2015
W dzień targowy
Na targu
Pyzate morele,
wiśnie sokiem nabrzmiałe,
delikatne maliny
kuszące krwi czerwienią,
nieśmiałe papierówki obok porzeczek,
co jak klejnoty się mienią.
Przywiędły kalafior
przycupnął w starej skrzyni
pod jeszcze starszym straganem,
dotykam zieleni brokułów
słońcem lipcowym nagrzanych.
Marchew z porem
i bób z sałatą na zmianę
w tan się puściły i pląsy,
sałacie wiatr suknię rozwiewa,
selerom zaś plącze wąsy.
Tyle wokół zapachów,
tyle barw, co oko nęcą -
wystarczy, że na chwilę
kroki swe zatrzymasz,
wystarczy, że sięgniesz ręką...
Witaminowe skarby,
sezam warzywnych rozkoszy,
owoców przecudne klejnoty,
i dla tych, co na diecie
i dla tych, co wolą schabowy...
Pyzate morele,
wiśnie sokiem nabrzmiałe,
delikatne maliny
kuszące krwi czerwienią,
nieśmiałe papierówki obok porzeczek,
co jak klejnoty się mienią.
Przywiędły kalafior
przycupnął w starej skrzyni
pod jeszcze starszym straganem,
dotykam zieleni brokułów
słońcem lipcowym nagrzanych.
Marchew z porem
i bób z sałatą na zmianę
w tan się puściły i pląsy,
sałacie wiatr suknię rozwiewa,
selerom zaś plącze wąsy.
Tyle wokół zapachów,
tyle barw, co oko nęcą -
wystarczy, że na chwilę
kroki swe zatrzymasz,
wystarczy, że sięgniesz ręką...
Witaminowe skarby,
sezam warzywnych rozkoszy,
owoców przecudne klejnoty,
i dla tych, co na diecie
i dla tych, co wolą schabowy...
sobota, 18 lipca 2015
Parasolkowe niebo
Muszę przyznać, że w naszym mieście wiele ostatnio się dzieje i na sportowo i kulturalnie. Wracamy z Zawoi, ogarnęłam się z bagażami i praniem, zaglądam na strony lokalne i takie oto zdjęcie widzę:
Główna ulica miasta, pasaż im.Królowej Jadwigi zwany popularnie Królówką cały w parasolkach. A te parasolki to element promocyjny imprezy pod nazwą ART Ino Festiwal, na którą składają się m.in. projekcja filmu w kinie pod chmurką, jam graffiti, festiwal baniek mydlanych, warsztaty taneczne i taneczny teatr cienia - to tylko niektóre z atrakcji przygotowanych w ramach pierwszej edycji festiwalu.
(zdjęcie:http://inianie.pl/filmowa-noc-na-rynku/)
Główna ulica miasta, pasaż im.Królowej Jadwigi zwany popularnie Królówką cały w parasolkach. A te parasolki to element promocyjny imprezy pod nazwą ART Ino Festiwal, na którą składają się m.in. projekcja filmu w kinie pod chmurką, jam graffiti, festiwal baniek mydlanych, warsztaty taneczne i taneczny teatr cienia - to tylko niektóre z atrakcji przygotowanych w ramach pierwszej edycji festiwalu.
(zdjęcie:http://inianie.pl/filmowa-noc-na-rynku/)
piątek, 17 lipca 2015
Trolle na szlakach
Na blogach, które podczytuję pojawiło się kilka refleksji o niestosownych zachowaniach naszych rodaków w czasie wakacji. Chodząc po górskich szlakach już dobrych parę lat też mam kilka spostrzeżeń na ten temat.
Po pierwsze śmieci : idąc na szlak zabieramy różne niezbędne rzeczy, prowiant, napoje, leki itp. Bo wędrówka wymaga posilenia się i napojenia, ale potem pojawiają się puste opakowania. Duża część z tych plastikowych przeważnie opakowań rzucana jest gdzie popadnie, butelki i puszki wciskają pseudoturyści w szczeliny między skałami, papierki po cukierkach, folia, chusteczki leżą po prostu na ścieżkach, jakby chciały powiedzieć za swych właścicieli: więcej tu nie przyjadę, więc co mi tam. Brak śmietników na szlakach nie usprawiedliwia śmiecenia, można wyrzucić śmieci w schronisku lub zabrać ze sobą, wszak pusta puszka lub papierek nic nie ważą. To samo w schronisku. Siedzi towarzystwo przy piwku, obalili kilka butelek Żywca i odchodzą, zostawiając puste flaszki na ławie, a każdy wie, że w schronisku górskim kelnerów nie ma. To samo dotyczy mijanych po drodze szałasów. Zastałeś czysty, zostaw w takim samym stanie.
Po drugie: głośne zachowanie. Na terenie parku narodowego, jak i w każdym zresztą lesie obowiązują pewne zasady. Nie hałasujemy, nie niszczymy przyrody, nie zbiegamy z góry po śliskich skałach, nie płoszymy zwierząt. Oczywiście zawsze znajdą się bezstresowo wychowywane dzieci, rozrywkowe towarzystwo po kilku piwach, brawurowo zachowujący się młodzieńcy, zbiegający na łeb na szyję i będący zagrożeniem dla innych.
Po trzecie: fotki. Grzecznie jest nie włazić komuś w kadr. Gdy widzę, że ktoś usiłuje zrobić zdjęcie w uczęszczanym licznie miejscu, staram się usunąć lub szybko przejść, by inni też mieli możliwość uwiecznienia się na zdjęciu. Nie rozkładam się z całą rodziną na popas tam, gdzie widać, że tutaj akurat wszyscy robią pamiątkowe zdjęcia.
Po czwarte: telefony. Nie wiem, jaką mają przyjemność z chodzenia po górach osoby, które nie potrafią nie rozmawiać przez telefon, a wszyscy wokół muszą słuchać o ich problemach w pracy, w domu, nie wspominając o niecenzuralnych słowach, jakich często używają.
Po piąte: znaczenie terytorium. Jakimś cudem wielu pseudoturystów zabiera ze sobą pisaki, którymi wypisuje głupie napisy gdzie popadnie, albo wycina czymś ostrym w drewnie. Gorzej, jeśli są to przedmioty zabytkowe lub po prostu nie do tego przeznaczone. Czytamy potem napisy w stylu: Arek kocha Jolę; K+W=M ; Tu byliśmy, Gliwice 2009; LKS Koszarawa górą! Aneta i Pablo z Gdyni 2013.
I kogo to obchodzi, pytam? Niech Janek kocha Elę, ale czemu głosi to całemu światu napisem na ścianie kapliczki?
Po pierwsze śmieci : idąc na szlak zabieramy różne niezbędne rzeczy, prowiant, napoje, leki itp. Bo wędrówka wymaga posilenia się i napojenia, ale potem pojawiają się puste opakowania. Duża część z tych plastikowych przeważnie opakowań rzucana jest gdzie popadnie, butelki i puszki wciskają pseudoturyści w szczeliny między skałami, papierki po cukierkach, folia, chusteczki leżą po prostu na ścieżkach, jakby chciały powiedzieć za swych właścicieli: więcej tu nie przyjadę, więc co mi tam. Brak śmietników na szlakach nie usprawiedliwia śmiecenia, można wyrzucić śmieci w schronisku lub zabrać ze sobą, wszak pusta puszka lub papierek nic nie ważą. To samo w schronisku. Siedzi towarzystwo przy piwku, obalili kilka butelek Żywca i odchodzą, zostawiając puste flaszki na ławie, a każdy wie, że w schronisku górskim kelnerów nie ma. To samo dotyczy mijanych po drodze szałasów. Zastałeś czysty, zostaw w takim samym stanie.
Po drugie: głośne zachowanie. Na terenie parku narodowego, jak i w każdym zresztą lesie obowiązują pewne zasady. Nie hałasujemy, nie niszczymy przyrody, nie zbiegamy z góry po śliskich skałach, nie płoszymy zwierząt. Oczywiście zawsze znajdą się bezstresowo wychowywane dzieci, rozrywkowe towarzystwo po kilku piwach, brawurowo zachowujący się młodzieńcy, zbiegający na łeb na szyję i będący zagrożeniem dla innych.
Po trzecie: fotki. Grzecznie jest nie włazić komuś w kadr. Gdy widzę, że ktoś usiłuje zrobić zdjęcie w uczęszczanym licznie miejscu, staram się usunąć lub szybko przejść, by inni też mieli możliwość uwiecznienia się na zdjęciu. Nie rozkładam się z całą rodziną na popas tam, gdzie widać, że tutaj akurat wszyscy robią pamiątkowe zdjęcia.
Po czwarte: telefony. Nie wiem, jaką mają przyjemność z chodzenia po górach osoby, które nie potrafią nie rozmawiać przez telefon, a wszyscy wokół muszą słuchać o ich problemach w pracy, w domu, nie wspominając o niecenzuralnych słowach, jakich często używają.
Po piąte: znaczenie terytorium. Jakimś cudem wielu pseudoturystów zabiera ze sobą pisaki, którymi wypisuje głupie napisy gdzie popadnie, albo wycina czymś ostrym w drewnie. Gorzej, jeśli są to przedmioty zabytkowe lub po prostu nie do tego przeznaczone. Czytamy potem napisy w stylu: Arek kocha Jolę; K+W=M ; Tu byliśmy, Gliwice 2009; LKS Koszarawa górą! Aneta i Pablo z Gdyni 2013.
I kogo to obchodzi, pytam? Niech Janek kocha Elę, ale czemu głosi to całemu światu napisem na ścianie kapliczki?
czwartek, 16 lipca 2015
Powroty do domu
Lubię wracać do domu, spać we własnym łóżku, pić z ulubionego kubka, zanurzyć się w wygodnym fotelu. Nie wszystkie aspekty powrotu do blokowiska są niestety miłe.
Po wejściu na klatkę schodową rzucił mi się na oczy znajomy bałagan ulotkowy, pełna skrzynka śmieci, wśród których znalazła się pognieciona do granic możliwości korespondencja, nie wyrzucona o mały włos do kosza. Krok dalej ukradziona lampa oświetlająca wejście na schody. Rozpakowuję torby podróżne, marząc o pysznej herbacie, a nad głową znajomy dźwięk młotka i wiertarki.
W ubikacji wita nas popsuta spłuczka, którą mąż musiał naprawić po powrocie z garażu. Tu i ówdzie ślady imprezowego bytowania naszego syna. Mąż twierdzi, że posprzątali, ale moje sokole oko dojrzało to i owo, zwłaszcza, że przed wyjazdem sprzątałam dokładnie, bo nie lubię wracać do brudnego domu. Z lodówki musiałam wyrzucić zawartość 3 pojemników, bo syn nie dojadł resztek i do naszego przyjazdu już zaczęły wędrować same do kosza. Fuj!
Nie wspomnę o telefonie z pracy jeszcze w drodze powrotnej, bo okazało się, że muszę pojawić się nazajutrz, aby załatwić sprawę, którą nawet dziecku można powierzyć. No cóż... Jeszcze wczoraj, w górach miałam za oknem piękny widok, ptaki i szmer strumyka (płynął pod naszym oknem) a dziś już typowe odgłosy blokowiska i bzdury w telewizji...Za to pralka ma co robić, pierze, pierze, pierze. Na szczęście ja tylko wrzucam i wieszam. Oczywiście potem ktoś (czyli ja) będzie musiał to wszystko wyprasować. Swoją drogą uwielbiam wieszać pranie (taki chybzik) i bardzo podobała mi się reklama jakiegoś proszku do prania, na której pani wiesza pranie na łące, słoneczko świeci, a ona wiesza.... kilometrami:-)
Dziś jeszcze fajna okazja , imieniny męża (spóźnione), przyjedzie syn, zjemy torcik owocowy i obejrzymy zdjęcia z gór.
Home sweet home! Dobrze wracać do domu, mimo wszystko!
Po wejściu na klatkę schodową rzucił mi się na oczy znajomy bałagan ulotkowy, pełna skrzynka śmieci, wśród których znalazła się pognieciona do granic możliwości korespondencja, nie wyrzucona o mały włos do kosza. Krok dalej ukradziona lampa oświetlająca wejście na schody. Rozpakowuję torby podróżne, marząc o pysznej herbacie, a nad głową znajomy dźwięk młotka i wiertarki.
W ubikacji wita nas popsuta spłuczka, którą mąż musiał naprawić po powrocie z garażu. Tu i ówdzie ślady imprezowego bytowania naszego syna. Mąż twierdzi, że posprzątali, ale moje sokole oko dojrzało to i owo, zwłaszcza, że przed wyjazdem sprzątałam dokładnie, bo nie lubię wracać do brudnego domu. Z lodówki musiałam wyrzucić zawartość 3 pojemników, bo syn nie dojadł resztek i do naszego przyjazdu już zaczęły wędrować same do kosza. Fuj!
Nie wspomnę o telefonie z pracy jeszcze w drodze powrotnej, bo okazało się, że muszę pojawić się nazajutrz, aby załatwić sprawę, którą nawet dziecku można powierzyć. No cóż... Jeszcze wczoraj, w górach miałam za oknem piękny widok, ptaki i szmer strumyka (płynął pod naszym oknem) a dziś już typowe odgłosy blokowiska i bzdury w telewizji...Za to pralka ma co robić, pierze, pierze, pierze. Na szczęście ja tylko wrzucam i wieszam. Oczywiście potem ktoś (czyli ja) będzie musiał to wszystko wyprasować. Swoją drogą uwielbiam wieszać pranie (taki chybzik) i bardzo podobała mi się reklama jakiegoś proszku do prania, na której pani wiesza pranie na łące, słoneczko świeci, a ona wiesza.... kilometrami:-)
Dziś jeszcze fajna okazja , imieniny męża (spóźnione), przyjedzie syn, zjemy torcik owocowy i obejrzymy zdjęcia z gór.
Home sweet home! Dobrze wracać do domu, mimo wszystko!
środa, 15 lipca 2015
Natchnienie z gór
Chodząc po górskich szlakach obudziłam muzę poezji, bo w górach każdy staje się wrażliwszy, każdy staje się artystą. Napotkani górale mnożą zabawne historyjki, legendy, wszędzie w tradycji ludowej sztuka jest obecna,zwykły drewniany kubek ma tyle ornamentów inspirowanych przyrodą... Siedząc na tarasie słyszałam, jak gospodyni śpiewa kołysankę małemu synkowi, ale jak śpiewa! gardło się na supeł zawiązuje.
Muzyka przyrody
Czy słyszysz muzykę lasu
W gęstwinie drzew ukrytą?
Czy słyszysz melodię serca
Tęsknotą wielką podszytą?
Czy słyszysz muzykę strumienia
W nurcie płynącej wody?
Rechot żab na polanie,
Pluskanie ryb w jeziorze?
Czy słyszysz wśród drzew zaklęty
Śpiew ptaków, skrzydeł szemranie,
Szum liści poruszanych wiatrem -
Słońcu na powitanie?
Siądźmy nad brzegiem strumyka
Przyjrzyjmy się otoczakom,
Błyskom słońca w potoku,
Niebu, drzewom i kwiatom.
Siądźmy na skraju lasu
Wsłuchajmy się w piękno ciszy,
W trawach twarz zanurzając,
Tętno przyrody usłyszysz.
Usłyszysz wszystkie melodie
Które od wieków powstają
W górach, lasach, potokach
Na polach i na rozstajach.
A gdy głosami natury
Duszę swą wreszcie napełnisz
Odpędzisz myśli ponure -
By wkrótce znowu zatęsknić…
Muzyka przyrody
Czy słyszysz muzykę lasu
W gęstwinie drzew ukrytą?
Czy słyszysz melodię serca
Tęsknotą wielką podszytą?
Czy słyszysz muzykę strumienia
W nurcie płynącej wody?
Rechot żab na polanie,
Pluskanie ryb w jeziorze?
Czy słyszysz wśród drzew zaklęty
Śpiew ptaków, skrzydeł szemranie,
Szum liści poruszanych wiatrem -
Słońcu na powitanie?
Siądźmy nad brzegiem strumyka
Przyjrzyjmy się otoczakom,
Błyskom słońca w potoku,
Niebu, drzewom i kwiatom.
Siądźmy na skraju lasu
Wsłuchajmy się w piękno ciszy,
W trawach twarz zanurzając,
Tętno przyrody usłyszysz.
Usłyszysz wszystkie melodie
Które od wieków powstają
W górach, lasach, potokach
Na polach i na rozstajach.
A gdy głosami natury
Duszę swą wreszcie napełnisz
Odpędzisz myśli ponure -
By wkrótce znowu zatęsknić…
poniedziałek, 13 lipca 2015
Nie taka znów mała...
Babia Góra ma swoją mniejszą siostrę zwaną Małą Babią Górą, nie jest to jednak do końca właściwa nazwa, bo ta mała liczy sobie też sporo, aż 1517 m, ale skoro powiedziało się A, trzeba powiedzieć B i wejść na Małą BG. Poszliśmy już innym szlakiem, na szczęście mniej uczęszczanym przez turystów, bo niedziela, więc zjechało sporo ludzi z Krakowa, Bielska-Białej i całego chyba Śląska. Myślałam, że nie zdarzają się już turyści w klapkach i bez odpowiedniego wyposażenia (pogoda w górach zmienną jest), a jednak. W drodze powrotnej spotkaliśmy nawet towarzystwo, które pić zaczęło już chyba na dole, bo wchodzili krokiem mocno chwiejnym, a przewodnik stada tak jodłował, że chyba nawet muchy wystraszył.
No cóż, różne są style wypoczywania.
W Tv, której mamy tutaj raptem 3 programy obejrzeliśmy reportaż o nakazie ciszy nocnej od 23 do 6 rano w jakiejś letniskowej miejscowości i o tym, jak to oburza turystów, którzy chcą się bawić. Nie wiem jacy turyści mają siłę bawić się do rana, a potem iść np. w góry. Bywając w Zakopanem widywałam takich "turystów", którzy spali do południa, a resztę dnia spędzali na Krupówkach.
Sorry, ale spać długo i pić to mogę w domu za mniejsze pieniądze. Ale to jest podobno wolny kraj... Dlatego wybieram pensjonaty małe, czasem z polecenia, gdzie jest cisza, spokój i do szlaków blisko.
A Mała Babia Góra ładniejsza chyba od dużej, ciekawsza trasa z licznymi punktami widokowymi, a ze szczytu piękna panorama na polskie i słowackie góry, można też rozłożyć się pysznie na trawie na wysokości 1517m i zjeść co nieco, gdy 200m wyżej same skały.
Zacznę chyba grać w totka, bo widziałam tu tyle domów na sprzedaż, takich małych, gdzieś na górce, że zamarzył mi się domek letniskowy pod Babią Górą, ale nie dysponuję funduszami. Pozostaje gra hazardowa...lub spadek, którego się nie spodziewam.
Pozdrawiam wszystkich spod Babiej Góry, z pensjonatu Jelonek. Nasz czas tutaj dobiega końca, w środę będę już w domu, ale jeszcze po drodze może uda się zwiedzić zamek w Bobolicach.
A! zapomniałam napisać, że w nocy mąż słyszał jakieś hałasy pod naszym oknem w pensjonacie, okazało się, że właścicielom lis ukradł kurę. Gdy pani Basia oznajmiła to mężowi(gopodarzowi), on ze stoickim sposobem odrzekł: no co, przecież do sklepu nie pójdzie!
No cóż, różne są style wypoczywania.
W Tv, której mamy tutaj raptem 3 programy obejrzeliśmy reportaż o nakazie ciszy nocnej od 23 do 6 rano w jakiejś letniskowej miejscowości i o tym, jak to oburza turystów, którzy chcą się bawić. Nie wiem jacy turyści mają siłę bawić się do rana, a potem iść np. w góry. Bywając w Zakopanem widywałam takich "turystów", którzy spali do południa, a resztę dnia spędzali na Krupówkach.
Sorry, ale spać długo i pić to mogę w domu za mniejsze pieniądze. Ale to jest podobno wolny kraj... Dlatego wybieram pensjonaty małe, czasem z polecenia, gdzie jest cisza, spokój i do szlaków blisko.
A Mała Babia Góra ładniejsza chyba od dużej, ciekawsza trasa z licznymi punktami widokowymi, a ze szczytu piękna panorama na polskie i słowackie góry, można też rozłożyć się pysznie na trawie na wysokości 1517m i zjeść co nieco, gdy 200m wyżej same skały.
Zacznę chyba grać w totka, bo widziałam tu tyle domów na sprzedaż, takich małych, gdzieś na górce, że zamarzył mi się domek letniskowy pod Babią Górą, ale nie dysponuję funduszami. Pozostaje gra hazardowa...lub spadek, którego się nie spodziewam.
Pozdrawiam wszystkich spod Babiej Góry, z pensjonatu Jelonek. Nasz czas tutaj dobiega końca, w środę będę już w domu, ale jeszcze po drodze może uda się zwiedzić zamek w Bobolicach.
A! zapomniałam napisać, że w nocy mąż słyszał jakieś hałasy pod naszym oknem w pensjonacie, okazało się, że właścicielom lis ukradł kurę. Gdy pani Basia oznajmiła to mężowi(gopodarzowi), on ze stoickim sposobem odrzekł: no co, przecież do sklepu nie pójdzie!
niedziela, 12 lipca 2015
Dla Gabrysi
Gabrysiu, obiecałam Ci niespodziankę... W mojej głowie zrodził się wiersz, dla którego ilustracją niech będzie Twój portret, mój ulubiony. Mam nadzieję, że wybaczysz mi wykorzystanie go na moim blogu, ale tak tu pasuje.
Gabrysia - imię pogodne,
Gabrysia - oczy łagodne.
Gabrysia w zbożu i w różach,
Gabrysia ciągle w podróżach.
Poetka, kobieta, żona,
rusałka, dobroć wcielona,
jak balsam na duszę, przyjaciel.
Świat kocha - nie umie inaczej.
Z portretu w zadumie zerka,
dla dzieci wierszyk napisze,
pogodna z Niej marzycielka,
Jej wiersz nam dusze wyciszy.
Ze słowem dobrym, kojącym
na pewno do Ciebie trafi.
Z anielską, cierpliwą uwagą
ukoić smutki potrafi.
Gabrysia - imię pogodne,
Gabrysia - oczy łagodne.
Gabrysia w zbożu i w różach,
Gabrysia ciągle w podróżach.
Poetka, kobieta, żona,
rusałka, dobroć wcielona,
jak balsam na duszę, przyjaciel.
Świat kocha - nie umie inaczej.
Z portretu w zadumie zerka,
dla dzieci wierszyk napisze,
pogodna z Niej marzycielka,
Jej wiersz nam dusze wyciszy.
Ze słowem dobrym, kojącym
na pewno do Ciebie trafi.
Z anielską, cierpliwą uwagą
ukoić smutki potrafi.
sobota, 11 lipca 2015
Zeszłam do jaskini...
Jeśli jeszcze nie macie dość moich doniesień z wyprawy w góry, to dziś sprawozdanie z wypadu na Słowację, tym razem Demanovska Dolina. Wczoraj było zimno okropnie, na szczęście bez deszczu i mieliśmy odpoczywać na krótkiej trasie. Mój mąż jednak nienasycony marszem zaproponował pójście dalej żółtym szlakiem, który miał zająć nam jakąś godzinkę. Chyba spojrzał źle na mapę lub specjalnie ściemniał, bo droga zajęła nam 2 i pół godziny do schroniska na Markowych Szczawinach, a stamtąd ponad godzinę do Zawoi.
Byliśmy tak zmarznięci, że uratować nas mogła tylko gorąca zupa.Poszliśmy więc do knajpki na firmowy kociołek czyli pyszną zupę gulaszową na ostro. Zupy było naprawdę dużo,gęstej, pachnącej, nalewało się ją z podgrzewanego kociołka i z każdą łyżką wstępowało we mnie ciepło.
Sobota przywitała nas pięknym słońcem, więc wyruszyliśmy na Słowację. O jaskiniach czytaliśmy wcześniej, a są tam dwie: Lodowa i Slobody. Ta druga uchodzi za piekniejszą i ciekawszą. Trasa przejścia liczy sobie prawie 1200m, głębokość 850m.
Największa z komnat ma wysokość 70m, panuje stała temperatura 7 stopni, a wód podziemnych 4 stopnie, a są tam i rzeka rwąca i jezioro turkusowe z wodą czystą jak kryształ. Trasa wiedzie zarówno szerokimi chodnikami i można podziwiać wszystko wokół, ale są także wąziutkie przesmyki, gdzie trzeba schylić głowę i zewrzeć ramiona.
Wokół nas stalaktyty, stalagmity i stalagnaty, kolory od białego i żółtego poprzez różowy, pomarańczowy i brązowy do szarego, a jedna z komnat śnieżnobiała, nosi zresztą nazwę śnieżnej.
Wędrowaliśmy tak pod ziemią godzinę i 15 minut i cały czas prosiłam w skrytości ducha gór, aby tylko ziemia się nie zatrzęsła i nie zamknęła nam powrotu na powierzchnię, a zdarzały się już zawały całych sklepień w komnatach podziemnych.
Byliśmy tak zmarznięci, że uratować nas mogła tylko gorąca zupa.Poszliśmy więc do knajpki na firmowy kociołek czyli pyszną zupę gulaszową na ostro. Zupy było naprawdę dużo,gęstej, pachnącej, nalewało się ją z podgrzewanego kociołka i z każdą łyżką wstępowało we mnie ciepło.
Sobota przywitała nas pięknym słońcem, więc wyruszyliśmy na Słowację. O jaskiniach czytaliśmy wcześniej, a są tam dwie: Lodowa i Slobody. Ta druga uchodzi za piekniejszą i ciekawszą. Trasa przejścia liczy sobie prawie 1200m, głębokość 850m.
Największa z komnat ma wysokość 70m, panuje stała temperatura 7 stopni, a wód podziemnych 4 stopnie, a są tam i rzeka rwąca i jezioro turkusowe z wodą czystą jak kryształ. Trasa wiedzie zarówno szerokimi chodnikami i można podziwiać wszystko wokół, ale są także wąziutkie przesmyki, gdzie trzeba schylić głowę i zewrzeć ramiona.
Wokół nas stalaktyty, stalagmity i stalagnaty, kolory od białego i żółtego poprzez różowy, pomarańczowy i brązowy do szarego, a jedna z komnat śnieżnobiała, nosi zresztą nazwę śnieżnej.
Wędrowaliśmy tak pod ziemią godzinę i 15 minut i cały czas prosiłam w skrytości ducha gór, aby tylko ziemia się nie zatrzęsła i nie zamknęła nam powrotu na powierzchnię, a zdarzały się już zawały całych sklepień w komnatach podziemnych.
piątek, 10 lipca 2015
Orawskie skarby
Wyruszyliśmy na Orawę, podzieloną niegdyś między Polskę i Słowację. Świadectwa dawnej kultury orawskiej na naszych ziemiach chroni m.in. skansen w Zubrzycy Górnej, rozbudowywany od 1955 roku dzięki darczyńcom oraz zakupom celowym dokonywanym przez pracowników muzeum. Skansen rozrósł się bardzo od naszego pobytu przed laty, przeniesiono tutaj nie tylko chaty i zabudowania gospodarcze z XIX i początków XX wieku, ale także kościół, szkołę, młyn i tartak wodny, karczmę i wiele innych elementów wsi orawskiej.
Jest to skansen żywy, organizujący festyny i zajęcia dla dzieci, uprawia się tam zioła, zboża i owoce na potrzeby muzeum.
Zwiedzenie całego obszaru skansenu zajmuje około 2 godzin, w pięknej scenerii: drzewa, malwy, strumyk, stare chaty kryte przeważnie gontem.
Po stronie słowackiej zachwycił nas Oravski Podzamok, maleńka miejscowość z najpiękniejszym zamkiem, jakie kiedykolwiek zwiedzałam po obu stronach granicy. Zamek zbudowano na litej skale, a część schodów i korytarzy wykuto w skałach pod zamkiem. Pokonaliśmy w górę po licznych schodach 102 m, podziwiając urodę budowli, widoki z baszt i okien, zgromadzone tam meble i obrazy. Zwiedzanie trwa ponad 2 godziny, w niektórych salach czekają niespodzianki: studentka grająca na akordeonie w stroju z epoki, piękne dziewczyny na salonach czytające książki i pozujące do zdjęcia, rycerze witający gości.
Ciekawostki zamku, które najbardziej zainteresowały zwiedzających to: sala tortur, wielki zbiornik na deszczówkę zaopatrujący mieszkańców zamku w wodę, ekspozycja upamiętniająca kręcenie filmu z dreszczykiem na terenie zamku i historyjki o jego mieszkańcach, ale nie wszystko zrozumiałam, bo choć nasze języki podobne, to jednak… Wszystkie śmieszne historyjki notuję i zbiorę razem w jednym poście.
Po zwiedzeniu zamku podreperowaliśmy nadwątlone siły w Caffe u Alżbietki. Orawa jest piękna i pyszna.Ceny w euro umiarkowane, nawet za wstęp na zamek, podczas gdy w wielu polskich muzeach płaci sie słon za ogladanie prawie...niczego.
Pozdrawiam z Orawy, wybaczcie za przerwy w moich komentarzach u Was, ale napisanie czegoś u mnie graniczy czasami z cudem, wczoraj czytałam wasze posty pod parasolem na tarasie i zamarzały mi ręce na chłodzie.... Ale wszystko nadrobię po powrocie:-)
Jest to skansen żywy, organizujący festyny i zajęcia dla dzieci, uprawia się tam zioła, zboża i owoce na potrzeby muzeum.
Zwiedzenie całego obszaru skansenu zajmuje około 2 godzin, w pięknej scenerii: drzewa, malwy, strumyk, stare chaty kryte przeważnie gontem.
Po stronie słowackiej zachwycił nas Oravski Podzamok, maleńka miejscowość z najpiękniejszym zamkiem, jakie kiedykolwiek zwiedzałam po obu stronach granicy. Zamek zbudowano na litej skale, a część schodów i korytarzy wykuto w skałach pod zamkiem. Pokonaliśmy w górę po licznych schodach 102 m, podziwiając urodę budowli, widoki z baszt i okien, zgromadzone tam meble i obrazy. Zwiedzanie trwa ponad 2 godziny, w niektórych salach czekają niespodzianki: studentka grająca na akordeonie w stroju z epoki, piękne dziewczyny na salonach czytające książki i pozujące do zdjęcia, rycerze witający gości.
Ciekawostki zamku, które najbardziej zainteresowały zwiedzających to: sala tortur, wielki zbiornik na deszczówkę zaopatrujący mieszkańców zamku w wodę, ekspozycja upamiętniająca kręcenie filmu z dreszczykiem na terenie zamku i historyjki o jego mieszkańcach, ale nie wszystko zrozumiałam, bo choć nasze języki podobne, to jednak… Wszystkie śmieszne historyjki notuję i zbiorę razem w jednym poście.
Po zwiedzeniu zamku podreperowaliśmy nadwątlone siły w Caffe u Alżbietki. Orawa jest piękna i pyszna.Ceny w euro umiarkowane, nawet za wstęp na zamek, podczas gdy w wielu polskich muzeach płaci sie słon za ogladanie prawie...niczego.
Pozdrawiam z Orawy, wybaczcie za przerwy w moich komentarzach u Was, ale napisanie czegoś u mnie graniczy czasami z cudem, wczoraj czytałam wasze posty pod parasolem na tarasie i zamarzały mi ręce na chłodzie.... Ale wszystko nadrobię po powrocie:-)
czwartek, 9 lipca 2015
We wszystkich językach świata...
Aby dać odpocząć nogom po wspinaczce wybraliśmy się do Oświęcimia, gdzie ja jeszcze nie byłam, a mąż dawno temu. Nie jest to wprawdzie relaksujące zajęcie, ale jakby moralny obowiązek. Byłam kiedyś w Sztutowie, ale tam z okropności obozowych niewiele zostało, więc szok był mniejszy.
Nie przypuszczałam, że Muzeum Zagłady zwiedza tylu turystów.
Usłyszycie tam niemal wszystkie języki świata i zobaczycie egzotyczne typy urody, ludzi w różnym wieku, którzy zwiedzają w milczeniu, a niektórzy przystają na chwilę z dala od tłumów, żeby pomyśleć, otrzeć łzę lub uspokoić serce. Przyznam, że nie dotrwałam do końca, nie dałam rady, odłączyłam się od mojej grupy i wyszłam poza obóz.
We wszystkich językach świata dowiecie się, że ludzie ludziom zgotowali taki los…
Dla tych, którzy nie byli: do godz. 10.00 zwiedzanie za darmo, potem trzeba odstać w kolejce do kasy i o określonej godzinie wchodzi się z grupą i z przewodnikiem, dostaje się słuchawki, więc przewodnicy nie muszą krzyczeć i nie zagłuszają się wzajemnie. W cenie biletu (25 zł) jest tez film w muzealnym kinie i zwiedzanie Brzezinki, ale po wichurach z wtorku na środę było to niemożliwe, gdyż w Brzezince padło kilka drzew i wieża wartownicza. Na teren muzeum wchodzi się bez bagażu większego, niż kartka A-4, a w wejściu są bramki jak na lotnisku.
Nastawić się trzeba niestety na liczne dodatkowe opłaty i wysokie ceny w lokalach gastronomicznych, może dlatego, że większość zwiedzających to obcokrajowcy, np. na 1 milion turystów z innych krajów przypada 650 tyś. Polaków. Liczby te zmieniają się, ale zawsze przeważają obcokrajowcy. Na parkingu widziałam tylko 2 samochody osobowe z polską rejestracją i obok autokary biur podróży. Trochę więc trwa, nim zbierze się grupa do zwiedzania.
Na szczęście Oświęcim to nie tylko Muzeum Auschwitz-Birkenau. Po obiedzie w centrum miasta, a trafiliśmy bar mleczny, zwiedziliśmy Zamek , do którego przylega wieża, a z niej piękne widoki na cały Oświęcim. W zamku liczne ekspozycje na temat historii miasta i okolic, eksponaty świadczące o wiekowym współistnieniu kultur polskiej i żydowskiej, eksponaty z odkrywek archeologicznych. Mąż miał okazję poćwiczyć z katowskim mieczem, na szczęście głowa żadna nie spadła. Wpisaliśmy się do księgi pamiątkowej, a przed nami arabowie, Turcy i nie wiem kto jeszcze, bo nie wszystkie „robaczki” rozróżniam.
Miasto ma też urokliwy rynek z kawiarenkami, zespół salezjański ze szkołą i sanktuarium oraz synagogę. Tej ostatniej nie zdążyliśmy już zwiedzić.
Pozdrawiam spod Babiej Góry :-) cdn....
Nie przypuszczałam, że Muzeum Zagłady zwiedza tylu turystów.
Usłyszycie tam niemal wszystkie języki świata i zobaczycie egzotyczne typy urody, ludzi w różnym wieku, którzy zwiedzają w milczeniu, a niektórzy przystają na chwilę z dala od tłumów, żeby pomyśleć, otrzeć łzę lub uspokoić serce. Przyznam, że nie dotrwałam do końca, nie dałam rady, odłączyłam się od mojej grupy i wyszłam poza obóz.
We wszystkich językach świata dowiecie się, że ludzie ludziom zgotowali taki los…
Dla tych, którzy nie byli: do godz. 10.00 zwiedzanie za darmo, potem trzeba odstać w kolejce do kasy i o określonej godzinie wchodzi się z grupą i z przewodnikiem, dostaje się słuchawki, więc przewodnicy nie muszą krzyczeć i nie zagłuszają się wzajemnie. W cenie biletu (25 zł) jest tez film w muzealnym kinie i zwiedzanie Brzezinki, ale po wichurach z wtorku na środę było to niemożliwe, gdyż w Brzezince padło kilka drzew i wieża wartownicza. Na teren muzeum wchodzi się bez bagażu większego, niż kartka A-4, a w wejściu są bramki jak na lotnisku.
Nastawić się trzeba niestety na liczne dodatkowe opłaty i wysokie ceny w lokalach gastronomicznych, może dlatego, że większość zwiedzających to obcokrajowcy, np. na 1 milion turystów z innych krajów przypada 650 tyś. Polaków. Liczby te zmieniają się, ale zawsze przeważają obcokrajowcy. Na parkingu widziałam tylko 2 samochody osobowe z polską rejestracją i obok autokary biur podróży. Trochę więc trwa, nim zbierze się grupa do zwiedzania.
Na szczęście Oświęcim to nie tylko Muzeum Auschwitz-Birkenau. Po obiedzie w centrum miasta, a trafiliśmy bar mleczny, zwiedziliśmy Zamek , do którego przylega wieża, a z niej piękne widoki na cały Oświęcim. W zamku liczne ekspozycje na temat historii miasta i okolic, eksponaty świadczące o wiekowym współistnieniu kultur polskiej i żydowskiej, eksponaty z odkrywek archeologicznych. Mąż miał okazję poćwiczyć z katowskim mieczem, na szczęście głowa żadna nie spadła. Wpisaliśmy się do księgi pamiątkowej, a przed nami arabowie, Turcy i nie wiem kto jeszcze, bo nie wszystkie „robaczki” rozróżniam.
Miasto ma też urokliwy rynek z kawiarenkami, zespół salezjański ze szkołą i sanktuarium oraz synagogę. Tej ostatniej nie zdążyliśmy już zwiedzić.
Pozdrawiam spod Babiej Góry :-) cdn....