Strony

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Lody dla ochłody...

Skończyłam książkę czytaną z przerwami na coś innego, a że znów gorąco i końcówka wakacji, to tematyka lektury świetnie pasuje do okoliczności.
Książka z takich, jakie lubię najbardziej czyli obok ciekawych wątków obyczajowych także garść ciekawostek historycznych.

Rzecz dzieje się w Ameryce na początku XX wieku, a poznajemy m.in.historie imigrantów z Europy, którzy w Stanach Zjednoczonych widzieli swoją ziemię obiecaną. Nie będę jednak opowiadać Wam książki, cóż za przyjemność byłaby z czytania.
Skupię się natomiast na ciekawostkach, które nie były mi znane, a dotyczą tak popularnego deseru jak lody. Produkuje się je dziś w przeróżnych smakach, podaje na różne sposoby i nikt nie zastanawia się, jaka jest historia tego deseru, a okazuje się, że nawet banalne wafelki nie zawsze były najbardziej oczywistym dla lodów opakowaniem.

Bo czyż nie jest dziwne, że pierwszą chłodziarkę wynaleziono dopiero w 1913 roku? Przed epoką lodówek lód do schładzania płynów i potraw był na wagę złota : rzymscy cesarze sprowadzali go ze szczytów gór, egipscy arystokraci z Libanu, ale zawsze był używany do schładzania wina, nie do zamrażania deserów.
Autorka książki podaje, iż prace nad zamrażaniem zawdzięczamy szlachcicowi urodzonemu w okolicach Neapolu o nazwisku GIAMBATTISTA della PORTA, a mówimy o historii XVI wieku.
Wymyślił on mianowicie metodę szybkiego schładzania przy pomocy śniegu i saletry czyli azotanu potasu (zamiast saletry może być podobno sól) - przyśpiesza ona bowiem topnienie śniegu, który powoduje szybkie oddawanie ciepła przez schładzaną substancję, a ta stopniowo ulega zmrożeniu. Doświadczenia najpierw dotyczyły wina, następnie sorbetów owocowych. Lody w postaci sorbetów, były jedynymi znanymi wówczas.
Książka nie opowiada całej historii produkcji lodów w szczegółach. Szybko przenosi nas w czasy przed I wojną światową.

Lody na bazie mleka, śmietanki z dodatkami takimi, jak czekolada, wanilia były bardzo drogie i produkowano je na specjalne okazje. Produkcja i sprzedaż lodów odbywały się metodą chałupniczą, codziennie powstawała taka ilość lodów, aby można je było sprzedawać na ulicach ze specjalnych metalowych menażek owiniętych workami jutowymi.
Oczywiście porcje musiały gdzieś trafiać, a wafelków jeszcze nie znano, więc każdy kupujący otrzymywał swoją porcję w filiżance, którą wylizywał do czysta. Następnie sprzedawca umył ściereczką naczynie i podał następnemu klientowi. Gdy stacje sanitarne zakazały tego procederu sprzedawano kostki lodów zawinięte w papierki. Takie dziś także znamy. Dobór odpowiedniego papieru do tego celu także nie był rzeczą prostą.

Zanim włoski imigrant Italo MARCHIONY opatentował w USA formę do produkcji kubeczków waflowych sprzedawano lody w rożkach papierowych z papieru woskowanego, jakiego wcześniej używali rzeźnicy. Nieco później aż 5 producentów zgłosiło wnioski patentowe na rożki waflowe.
Nawet maszyny do produkcji lodów z gotowych mieszanek przeobrażały sie od najprostszych napędzanych ręczną korbą, po skomplikowane maszyny do produkcji tzw, włoskich GELATO.
Nie wiem jak Wy, ale ja słyszałam, że najlepsze są właśnie lody włoskie, a tajemnica najlepszych tkwi w doborowych składnikach naturalnych i powietrzu... trzeba wiedzieć, ile powietrza wtłoczyć w gotową mieszankę, aby uzyskać aksamitną konsystencję.
I z tym apetycznym akcentem żegnamy wakacje :-) Smacznego :-)

piątek, 26 sierpnia 2016

Slow life ...


Wreszcie ciepły dzień, postanowiliśmy wykorzystać go na ruch na świeżym powietrzu. Pojechaliśmy na wycieczkę rowerową. Przejeżdżając przez park zatrzymaliśmy się, żeby odpocząć na ławce pod drzewem, w pobliżu lodziarni. Lody są tam pyszne i niedrogie. Zostawiłam rower pod opieką męża i idę kupić deser. Kolejki nie widać, bo pora nie tak wczesna, dzień powszedni, więc tłumów w parku nie ma. Przede mną podchodzi do okienka starsza pani (mocno starsza, bo ja już też młódką nie jestem) z kijkami i plecaczkiem. Zamówiła lody.

Młody sprzedawca nałożył porcję truskawkowych pyszności i zaczął się maraton:
- pani zdjęła plecaczek, mocowała sie z zamkiem
- z plecaczka wyjęła czarną saszetkę, mocowała sie z zamkiem
- z czarnej saszetki wyjęła różowa kosmetyczkę, mocowała sie z zamkiem
- z różowej kosmetyczki wyjęła woreczek ze strunowym zamknięciem, mocowała sie z nim
- ze strunowego woreczka wysypała garść żółtych monet i zaczęła odliczać kwotę
- w końcu z pomocą sprzedawcy zapłaciła

I tu myślicie, że wzięła swoje lody i odeszła? Tutaj zaczęła się ta sama procedura, tylko w odwrotnej kolejności czyli...
- pani schowała resztę monet do woreczka z zamknięciem strunowym
- woreczek strunowy schowała do różowej kosmetyczki
- różową kosmetyczkę do czarnej saszetki
- czarną saszetkę do plecaczka
- plecaczek pieczołowicie zamknęła i założyła na plecy

Ja czekałam cierpliwie, uśmiechając się w duchu, za mną ustawiło się już kilka osób, nie rozumiejących pewnie, co może trwać tak długo i czemu nikt nie odchodzi z lodami...
Pani przeprosiła , wzięła swoje lody i odeszła.

wtorek, 23 sierpnia 2016

Oszczędni do bólu.

Starszy pan zawsze elegancki, zawsze w koszuli i krawacie. Jako wdowiec stanowił niezłą partię dla niejednej wdowy, ale gdyby panie wiedziały, z jakim skąpcem mają do czynienia pewnie ostudziłyby swe zapędy. Starszy pan nie uważał się za skąpca, co nieraz zarzucała mu rodzina, raczej za oszczędnego. Nie lubił wydawać niepotrzebnie pieniędzy. Z żoną mieli oddzielne rachunki i Inne wydatki. Ona prowadziła dom, chociaż sama też pracowała, on płacił tylko za konieczne sprawy typu: czynsz, buty na zimę, paliwo do auta. Nie żałował tylko na swoja pasję czyli numizmaty. Nazbierał ich całe albumy, majątek prawdziwy, chwalił się tym zbiorem od czasu do czasu, poczym zamykał w szafie na klucz. Podobnie traktował oszczędności na koncie, cieszyły go rosnące kwoty. Żona cerowała pończochy, przerabiała stare palta, umiała ugotować pyszny obiad z niczego, wszyscy chwalili jej gospodarność i dbałość o rodzinę. Z zaoszczędzonych pieniędzy kupowała coś dzieciom i prezenty na wyjścia, bo bywać starszy pan lubił, ale kupowanie prezentów czy kwiatów uważał za zbędny wydatek.
Gdy żona zmarła, starszy pan oszczędzał jeszcze bardziej. Do lekarza nie chodził, bo leki i tak drogie, przestał czytać , bo oczy dotknięte miażdżycą wymagały specjalistycznego leczenia, a zamiast sprawić sobie nowe okulary siadał bliżej telewizora lub słuchał radia.
Auta nie użyczył nikomu, choć sam nie mógł już jeździć, stało w garażu na kołkach, bo opon szkoda. Jadł byle co i marniał w oczach. Zmuszony przez rodzinę poddał się leczeniu w szpitalu, ale po wyjściu przestał brać leki, a że charakter miał konfliktowy, więc nie pozwalał nikomu sobą dyrygować.
Wkrótce zmarł w nocy, cicho i niezauważalnie. Spoczął na cmentarzu obok żony. Rodzina podzieliła się majątkiem, auto (stare już i zardzewiałe) kupił za bezcen ktoś obcy. I tyle zostało z oszczędności życia starszego pana.
Inna historia opowiada o wzorowej gospodyni, która jak nikt potrafiła zaplanować życie swoje i swojego męża. Każdy tydzień zaczynała od sporządzenia planu wydatków, który to plan obejmował także menu na cały tydzień. Jeśli do zaplanowanej na środę zupy pomidorowej nie wpisała śmietany, to jej we wtorek lub środę rano nie kupiła.
Mąż gospodyni jeździł na działkę autobusem, miał wyliczone bilety w obie strony. Jeśli zdarzyło się, że musiał odbyć dodatkowy kurs na działkę lub podjechać do centrum coś załatwić, musiał to zrobić na piechotę lub skorzystać z okazji. Wzorowa gospodyni oszczędzała też na rachunkach za wodę i energię. Wodę ze zmywania naczyń zbierała do wiadra i tą zaoszczędzoną spłukiwała muszlę klozetową. Prąd także potrafiła zaoszczędzić, po prostu we wszystkich żyrandolach w domu była tylko jedna żarówka, jeśli mąż chciał poczytać, to albo w dzień albo na schodach , tam wszak prąd dla wszystkich.
O swój wygląd bardzo dbała, zawsze elegancko ubrana i uczesana, z koralami na szyi, męża strzygła sama, bo umiała, tak przynajmniej twierdziła.
Na co tak oszczędzała? Tego nie wiedział nikt, może po prostu lubiła rosnące kwoty na koncie… nie mieli dzieci, nie kupili samochodu, nie wyjeżdżali za granicę. Czy mieli kosztowne hobby, nie wiem.

Obie historie są prawdziwe, a przypomniały mi się po przeczytaniu wpisu Stokrotki o ludziach jak pszczółki...

sobota, 20 sierpnia 2016

Taki zwyczajny spacer...


Jeśli ktoś twierdzi, że spacery są nudne, niech przeczyta, ile ciekawych sytuacji może nas spotkać w trakcie jednego popołudniowego spaceru przez miasto w świąteczny, pogodny dzień.
Idziemy sobie z mężem przez osiedle, rozmawiając o tym i owym, na przeciw nas podąża mężczyzna, rozmawiający przez telefon. Nagle zatrzymuje się i mówi do męża: - wie pan, dzwonię do mojej kobiety, ale ona nie chce mnie znać...
- Nich sie pan nie martwi, trzeba być cierpliwym, może zmieni zdanie?
- Tak pan myśli? Dziękuję! - uścisnęli sobie dłonie i pan poszedł dalej, jakby raźniej.
Kawałek dalej widzimy na przystanku syna sąsiadów z bagażami. Pytamy dokąd droga prowadzi? Odpowiada, że wraca tam, gdzie pracuje, wynajął mieszkanie. Czy jest zadowolony? Bardzo, czekał dwa lata na etat, ale teraz czuje, że znalazł swoje miejsce na ziemi. Mówię, że w takim razie cieszymy się razem z nim.
Pożegnawszy młodego człowieka idziemy wzdłuż ruchliwej drogi, głównej arterii na Poznań. Ludzie po długim weekendzie wracają do domów. Nagle bardzo wolno zatrzymuje sie przy nas czarna limuzyna, myślę : może ktoś zapyta o drogę, bo boczne okno otwarte. Z auta wysiada policjant, zakłada czapkę i kieruje sie na tył limuzyny, a tam widać zatrzymany do kontroli samochód. Obejrzałam się, a w środku dwóch młodych ludzi z tatuażami, czerwonych na twarzy, ze zdenerwowania lub od wypitych oktanów. Nasza refleksja? Być może zatrzymano potencjalnych sprawców wypadku drogowego, bo na tej drodze kierowcy często szarżują z prędkością, a wokół ogródki działkowe i piesi...
Wchodząc na powrót w osiedlowe uliczki mijamy sklepy, zakłady usługowe i ogródki piwne. W witrynach rzucają się w oczy ogłoszenia o pracy dla: piekarza, sprzedawcy, krawcowej, przedstawiciela handlowego, fryzjerki, magazyniera.
Obok placu zabaw dla dzieci zainstalowano siłownię na powietrzu, z której korzysta wiele starszych osób. Na przyrządach starsza pani ćwiczy biodra, obok pan w podobnym wieku sekunduje ćwiczeniom znajomej. Słyszę taki oto dialog:
- Rozpanoszyło się u nas to żydostwo, a w tej Wyborczej i TVN to mózgi mają przeorane.
- Pani kochana, całą Polskę Niemcy rozkradli, kolonię sobie z nas zrobili.
- Panie, co tam Niemcy, na całym świecie żydostwo rządzi...
- A na tą Kopacz to patrzeć nie mogę!
- Ale Kopacz już dawno nie ma.
- Nie szkodzi, ona i Tusk, to wszystko ich sprawka.
Dalej już nie słyszałam i nie takiej rozmowy spodziewałam sie między sympatycznymi na oko staruszkami...
W ogródku piwnym towarzystwo przyjaciół złotego napoju wspomina swoją służbę w wojsku, może udzieliła im się atmosfera święta wojskowego. Panowie licytują się, kto miał cięższą służbę, czy pobyt w sekcji zaopatrzenia można porównać ze służbą w marynarce, kto nadaje sie na szeregowego, a kto na komandosa...po paru piwach dyskusje bywają ciekawe.
Po osiedlowych alejkach spacerują także młode mamy z dziećmi (mój mąż twierdzi,że jakby ostatnio widzi więcej dzieci ) a ich rozmowy nie tylko o dzieciach słyszę, o znajomych z FB, o paznokciach, o mężach, o wakacjach...
Taki oto zwyczajny spacer, a scenki jak z filmu obyczajowego, a do tego mijaliśmy mnóstwo rowerzystów, biegaczy, rolkarzy, kijkarzy - usportowiło nam się społeczeństwo, aż miło popatrzeć.
Jeden z rowerzystów prawie mnie rozjechał, bo wraz z kolegą polowali na Pokemony :-)
Życzę wszystkim udanych spacerów, póki pogoda dopisuje, a podobno każda aura dobra jest na spacer, wspomagamy swoją odporność, a w brzydką pogodę milej wraca się do domu...

czwartek, 18 sierpnia 2016

Sierpniowa solenizantka



Dzisiaj urodziny Gabrysi Kotas z Mysłowic, autorki bloga POGODNA DOJRZAŁOŚĆ.
Cieszę się, że tą droga mogę złożyć jej życzenia, ale nie będę życzyć WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO bo takie życzenia bywają bezosobowe i właściwie znaczą wszystko i ni zarazem.







Z myślą o urodzinach Gabrysi powstał wiersz:

Na urodziny
darów nie trzeba,
nie trzeba tortów
toastów i gości.
Wystarczy obok
jedna bratnia dusza,
ciepło jej dłoni,
urok codzienności.

Na urodziny –
kwiatów dywany
i łąk kobierce
i ptasie trele.
Niechaj rozśpiewa
się Twa dusza,
niech w sercu
wieczne trwa wesele.

Na urodziny
promyk słońca,
światło księżyca -
tylko dla Ciebie,
byś drzew słuchając,
szumu strumyka
mogła się poczuć
jak anioł w niebie.

Niech w dzień urodzin
Marzeń tysiące
Do okien Twych
stukają głośno,
a Ty strzepując
sen z powiek
rankiem
pokaż wyzwaniom
twarz swą radosną…

Gabrysiu, życzę jeszcze, aby długo równie wielką jak dziś radość dawało Ci pisanie wierszy i spotkania z czytelnikami, aby życie nie kładło Ci kłód pod nogi w postaci braku funduszy na wydawanie tomików poezji lub książeczek dla dzieci.
Najbardziej jednak życzę Ci, aby odmieniły sie serca tych, za którymi tęsknisz i dla których zawsze jest miejsce przy Twoim stole.

Przy okazji pozdrawiam równie gorąco wszystkich czytelników, którzy także są sierpniowymi solenizantami. Życzmy sobie siły i wytrwałości w zmaganiach z prozą życia, bo coraz częściej na wiele spraw i ludzi nie mamy wpływu.

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Za mundurem...

Wracam ja sobie z pracy do domu przez park, a tu niespodzianka - na placu przed muszlą koncertową odbywa się uroczystość tuż przed Świętem Wojska Polskiego. Miejscowy Garnizon Wojska Polskiego w letniej scenerii parkowej obchodził swoje święto: wręczono awanse i odznaczenia.
Nie byłam od początku, ale załapałam sie na część atrakcyjną dla obserwatora czyli defiladę z towarzyszeniem orkiestry wojskowej.
Wierzcie mi, że gdy tak maszerowali w mundurach galowych w takt wojskowych pieśni, aż miło się robiło na sercu. Nie bez przyczyny mówi się, że za mundurem panny sznurem. W tłumie przystojnych i wysportowanych żołnierzy dojrzałam jednak kilku spędzających chyba dużo czasu za biurkiem, bo z wielkim trudem udawało im sie dorównać kolegom kroku marszowego...
Po defiladzie obejrzałam wystawę, na której zgromadzono wozy bojowe oraz inne wojskowe ciekawostki.
Ten na pierwszy rzut oka kombinezon płetwonurka, okazał się kombinezonem przeciwwybuchowym - dla saperów likwidujących różne znajdowane w ziemi powojenne niespodzianki czyli niewybuchy. Sporo było też chętnych do przymierzenia oprzyrządowania, jakiego używają nasi żołnierze na misjach.
Mnie zauroczyła piękna żołnierka z bukietem biało-czerwonych róż i pozwoliła na zrobienie pamiątkowego zdjęcia. To może teraz trzeba dodać - za mundurem chłopcy sznurem?

Wpis ten dedykuję pułkownikowi w stanie spoczynku, którego od lat znam osobiście. Jest mężem mojej bliskiej koleżanki. Niezwykle oczytany, historię Polski zna jak mało kto, z wnukami śpiewa pieśni patriotyczne w najważniejsze święta państwowe, pomocny i szarmancki, z sercem na dłoni.
Z wielkim oddaniem opiekuje sie matką, łączniczką z Powstania Warszawskiego.
Nie znam większego patrioty.

piątek, 12 sierpnia 2016

Wybaczcie, trochę ponarzekam...

No trudno, nazbierało mi się i muszę wywalić, co mam na wątrobie, może to pogoda, może wakacje w odwrocie... Przyrzekałam sobie nie marudzić, ale trochę muszę, bo inaczej sie uduszę.
Pierwsze narzekanie o zakupach będzie i może nawet sie powtórzę. Zakupy mnie czasem dołują, bo albo ciągle to samo w sklepach, 25-ta przecena wymęczonych ubrań, z których wiele nadaje sie już tylko na przemiał, bo dziury, brud, zwisające nitki, popsute zamki, brak guzików, a sprzedający łudzą się, że jeszcze ktoś sie nabierze na obniżkę 80%, kiedy widzę, że od tygodni cena ta sama.
Nudzące się w sklepach panie sprzedające potrafią skutecznie uprzykrzyć zakupy, bo albo chodzą za człowiekiem krok w krok (czuję się jak potencjalna złodziejka), poprawiając wiecznie ubrania lub wieszaki, albo koniecznie chcą mi doradzić, kiedy ja sama nie wiem czego szukam...kobiety tak mają!
Numeracja brana jest często z kapelusza, co powoduje, że muszę często przymierzać zbyt wiele rzeczy, czego nie lubię, a ubrania mam w 3 różnych rozmiarach - jak to możliwe? Pół biedy, gdy napiszą rozmiar 36, 38 lub 40, ale gdy na spodniach lub innych częściach garderoby pojawia się oznaczenie S, M, L to już masakra, tu mogę przymierzać do woli, nic nie pasuje i jednocześnie wszystko. Do tego uwaga pani sklepowej - bo tak się teraz nosi. No trudno, ja nie zamierzam.
Osobny rozdział to przymierzalnie, które chyba nigdy nie są sprzątane, o wietrzeniu nie wspomnę. Kiedyś natknęłam się w kabinie na brudną podpaskę, więc szybko po wejściu zgłosiłam obsłudze, ale odechciało mi się zakupów w tym sklepie.
Drugie narzekanie będzie o darmowych podręcznikach. Nie chcę już użalać sie nad sobą, bo każda praca ma plusy i minusy, a do emerytury dotrwać trzeba i znaleźć sposób na pokonanie trudności (chociaż zaprosiłabym pomysłodawcę darmowych podręczników w szkołach, żeby zobaczył jak to wygląda w praktyce i w realiach bibliotek szkolnych). Narzekać będę na poszanowanie owych podręczników przez obdarowanych czyli uczniów. Nie powiem, są domy, gdzie o książki się dba, owija, metkuje, uczeń nie nosi ich w plecaku razem z napojem, bułkami i bananami, ale są i takie tornistry uczniów, gdzie podręcznik staje sie zbędnym balastem, o który dbać nie trzeba, bo darmowy. Przeglądamy podręczniki oddawane pod koniec czerwca i wierzcie mi, gdyby były własnością uczniów i byłaby możliwość ich odsprzedania innym uczniom lub w antykwariacie, inaczej by wyglądały, już mamy zadbałyby choćby o owijacz. Niektóre egzemplarze po roku nie nadawały sie do niczego. Nie, nie rozpadły się, to nie wina drukarni, jak niektórzy wcześniej sugerowali. Są tak zniszczone i poplamione, jakby na rajdzie Paryż - Dakar były, a zwłaszcza podręczniki do 4 klasy.
Trzecie narzekanie dotyczy mojej kondycji fizycznej. O dziwo, turystycznie po szlakach mogę chodzić całymi dniami, wspinam sie tu i tam, wylewam siódme poty i jeszcze fotki robię, a w robocie - trochę się nadźwigam, poprzestawiam, poprzesuwam ( a podobno praca bibliotekarza umysłową jest, zaksięguję ledwie... 1000 książek, a plecy bolą, jakbym weszła na ośmiotysięcznik. Rankiem nie wstaję już rześka jak szczygieł, dopiero po drugiej kawie w głowie mi trybi i kończyny ruszają jak trzeba...litości, czy ktoś też tak ma?
Coś tam jeszcze by się znalazło, ale na razie wystarczy, bo wystraszę czytelników...

wtorek, 9 sierpnia 2016

Trzy pokolenia przy stole...

Uczestniczyłam ostatnio w spotkaniu rodzinnym. Zebrały się trzy pokolenia biesiadników 20+ , 50+ , 70+.
Wszyscy w dobrych humorach i odświętnie ubrani, bo to okrągłe urodziny gospodarzy.
Goście zjechali z wakacyjnych wojaży z Czech, Portugalii, Chin i z różnych miejsc w Polsce. Nie wszyscy wcześniej się znali, niektórzy tylko z opowieści lub wirtualnie. Wielopokoleniowe spotkania przy stole bywają problematyczne z racji różnic wiekowych, światopoglądowych, różnych temperamentów i zainteresowań. Niektórzy twierdzą, że wystarczy unikać tematów polityka i religia, a można bez większych zgrzytów przetrwać każdy spęd rodzinny. Sama nie lubię bardzo długich spotkań przy stole, wolę się ruszać, spacerować, grać w coś, oglądać...
Do czego zmierzam? Budujące dla mnie było to, że impreza trwała w miłej atmosferze kilka dobrych godzin, wszyscy rozmawiali ze wszystkimi, nikt się nie nudził, nawet młodzież (żadnych telefonów, wychodzenia na fajki - bo młodzież niepaląca), czasami zmienialiśmy miejsce lub ktoś wychodził do toalety. Zmiana nakryć następowała błyskawicznie, bo każdy chciał pomagać. Opowieściom nie było końca, pstrykano fotki, wybuchano śmiechem. Czasami towarzystwo dzieliło się na sekcje: seniorzy 70+ rozprawiali miedzy sobą o chorobach, uprawach działkowych, namiarach na lekarzy i leki; seniorzy 50+ wspominali kolejne urodziny swoich dzieci, osoby, których zabrakło przy stole, wymieniali się pomysłami remontowo-urlopowymi.
Najmłodsi uczestnicy rozmawiali o koncertach, pracy, studiach, samochodach. Tematem wspólnym niezależnie od wieku był sport. Ileż emocji wywołał start na olimpiadzie Rafała Majki. Gdyby nasza energia sprzed telewizora mogła pomóc, to Majka na pewno miałby złoty medal!
Potrawy były międzynarodowe, ze składników przywożonych z podróży, ciasto pyszne i całkiem swojskie
Jeśli bawił sie ktoś telefonem, to raczej seniorzy 70+, bo babcie robiły zdjęcia wnukom lub sprawdzały rozkład jazdy MPK. Pożegnaniom w przedpokoju nie było końca, teraz już wszyscy sie poznali , więc tym bardziej serdecznie żegnali.
Chociaż wracaliśmy w strugach deszczu nastrój utrzymał sie do późnych godzin nocnych i od soboty utrzymuje sie do dziś.
Ciepło robi się na sercu, gdy najmłodsze pokolenie jest na tyle dojrzałe, że docenia towarzystwo rodziców i dziadków i wszyscy możemy dobrze czuć się we własnym rodzinnym towarzystwie.
Nie jest więc chyba tak źle z tą naszą młodzieżą, na którą tak ciągle sie narzeka, bo okazało się, że oprócz ganiania po ulicach Pokemonów oraz imprezowania młodzi ludzie są głodni wiedzy o świecie i mają dużo ciekawego do powiedzenia.

sobota, 6 sierpnia 2016

Ciekawości dodaj mi skrzydeł...

Na wielu blogach ich autorzy narzekają na brak weny twórczej, może to upały, może sezon ogórkowy, a może uśpienie ciekawskiego oka na świat. A ciekawskie oko zaopatrzone w aparat i wyostrzony zmysł spostrzegawczości zawsze coś wypatrzy i współpracując z ciekawskim uchem znajdą tematy do blogowania. Wakacje trwają i nawet gdy urlopy są już wspomnieniem pozostają weekendy i długie letnie wieczory (dla skowronków długie ciepłe poranki) by wybrać sie na podglądanie życia...
Wspominałam, że mam w zanadrzu wiele zdjęć z wyjazdów urlopowych i właśnie wpadłam na pomysł, aby przeszukać fototekę i znaleźć ciekawostki wyszukane przez ciekawskie oko, o ciekawskim uchu będzie później.
Wnętrze sympatycznej pizzerii U BAZYLA. Zrobiłam kilka zdjęć, bo spodobały mi sie starocie zgromadzone w 3 pomieszczeniach: stare radio, tara do prania, narty, adapter, beczka, kufer podróżny, skrzynia malowana, wózek dziecięcy. W oczekiwaniu na pizzę czas nie dłuży się wcale.
Zadzieram głowę a tuż nade mną staroświecki rower, klatka dla ptaków z kwiatami,drabina, kaskada surfinii - to nie kwiaciarnia, to wejście do knajpki pod nazwą RETRO. Nie byliśmy w środku, bo jeszcze zamknięte było dla gości...
W połowie szlaku mały kościółek, a przed nim zegar słoneczny z ciekawym napisem i zastanawialiśmy się, co autor miał na myśli - miłość, służbę dla innych czy po prostu dbałość o nasz cenny organ.
Fasada Zamku Frydlant - na piewrszy rzut oka cegły namalowane na tynku, a okazało się, że kształt i wielkość, sprawiające wrażenie trójwymiarowości, zostały wydrapane w kilku warstwach kolorowego tynku, nakładanych jedna na drugą. Oprócz wzoru cegieł fasady skrzydeł zamku pokryto pięknymi malowidłami, scenami z życia ówczesnych mieszkańców i historii kraju.
Ogrody tarasowe zamku Decin - oprócz winnic, rzeźb, krzewów różanych zachwyciły mnie poletka zapachowe: przecudna lawenda, rozmaryn, geranium i inne zioła. Nigdzie indziej nie widziałam tak wysokiej lawendy.Prosto z ogrodów poszliśmy do sympatycznej kawiarni-naleśnikarni, gdzie kelnerami były osoby niepełnosprawne i chociaz niektórym trzęsły sie ręce i kawa podskakiwała na tacach, nikomu to nie przeszkadzało, a oni czuli się potrzebni i bardzo sie starali...
Zamek Czocha opanowany był przez młodzież. Wielbiciele cyklu o H.Potterze wędrowali korytarzami zamku i wykonywali swoje misje z tabletami i różdżkami w rękach, a w części hotelowej zauważyłam na drzwiach pokoi wizytówki z imionami bohaterów Opowieści z Narnii. Wcale mnie to nie zdziwiło, wszak zamki mają swoje tajemnice i sprzyjają magii...
Na kolejnym ze szlaków niespodzianka - leśny artysta przy pomocy piły i szlifierki tworzy swoje dzieła z drewna:lis, niedźwiedź, świnia oraz inne cudaki. Pozwolił uwiecznić się na zdjęciu.
Przy wodospadzie Szklarka kolekcja przepięknych, nietypowych budek dla ptaków, kolorowych i niepowtarzalnych. Czy chcielibyście taką budkę w swoim ogrodzie lub na swojej działce? Tworzy je Ptasznik Karkonoski.
Ostatnia ciekawostka pochodzi z jednej z wizyt na cmentarzu świeckim, niezwykły nagrobek prawdopodobnie motocyklisty, zmarłego w wieku 41 lat. Musiałam zrobić zdjęcie ...
Widzicie więc, że wystarczy rozglądać sie dobrze i zadzierać głowę...

środa, 3 sierpnia 2016

Kto pyta - ma cel

Pamiętacie pewnie nominacje blogowe, które od czasu do czasu pojawiają się w sieci. Tym razem otrzymałam nominację od Optymistycznej, autorki bloga W 365 dni dokoła życia
Wielu blogerów tego nie lubi i ignoruje. To nie pierwsza moja nominacja, ale bardzo Optymistycznej dziękuję, bo to fajna zabawa. Nie będę jednak nominować kolejnych blogów, to niewdzięczne zadanie. Ale podam listę moich pytań dla tych, którzy także lubią spowiedzi blogowe i zapraszam do odpowiadania w komentarzach lub na Waszych blogach. Będzie mi miło poznać bliżej czytelników, którzy tu zaglądają.
Dodajmy kolorów do szarej rzeczywistości, wszak zabawa to nie grzech, a może umilić życie:-)

Moje odpowiedzi na pytania Optymistycznej:

1. Skąd pomysł na nazwę bloga?
@ Wyjaśniłam to w zakładce O mnie - tak mówią moi czytelnicy.
2. Czy Twój blog jest sekretem czy wiedzą o nim wszyscy wkoło?
@ Sekretem nie jest, ale nie reklamuję się zbytnio…
3. Jakie masz marzenia?
@ Trudno nazwać plany marzeniami, wolę mieć plany, bo marzenia rzadko się spełniają, a czasu coraz mniej…
4. Jakbyś mógł/mogła być dowolną osobą na ziemi, w kogo byś się zamienił/a?
@ Nie wiem, kiedyś chciałam być sławną pisarką, ale sława to nic dobrego…
5. Jakie by były 3 osoby, które chciałbyś przywrócić do życia?
@ Zamiast przywracać do życia wolałabym zaoszczędzić cierpienia chorym, zwłaszcza dzieciom.
6. W jakim wydarzeniu z przeszłości chciałbyś/chciałabyś uczestniczyć?
@ Historia różnych epok ma swoje plusy i minusy, nie przychodzi mi na myśl żadne konkretne wydarzenie. W końcu my też tworzymy jakąś historię i niestety dzieci będą sie tego uczyły w szkołach - nie zazdroszczę...
7. Jaka była ostatnia piosenka, którą przesłuchałeś/przesłuchałaś?
@ Słucham różnych, ostatnio nuciłam utwory Starego Dobrego Małżeństwa, a w jakimś sklepie leciał Kamień z wielkim love - gdy coś mi się wkręci od rana, nucę to cały dzień.
8. Jaka była ostatnia książka, którą przeczytałeś/przeczytałaś?
@ Teraz czytam Królową lodów z Orchard Street, świetna lektura, taka jakie lubię, bo ma w sobie wszystko: trochę historii, trochę psychologii, wiedzy praktycznej i ciekawe ludzkie losy…
9. Jaki był ostatni film, który obejrzałaś/obejrzałeś?
@ Niewinne – francuska produkcja z polskimi aktorkami o zakonnicach, akcja dzieje się tuż po zakończeniu II wojny
10. Co zrobisz po napisaniu tego posta?
@ Sprawdzę, co nowego na innych blogach.

Moje pytania dla chętnych:

1. Co na obecnym etapie życia jest dla Was najważniejsze?
2. Co według Was znaczy określenie: dobra książka/film?
3. Jaki macie sposób na deszczowe wakacyjne dni?
4. Miejsce, które urzekło Cię swoim pięknem, klimatem, osobą.
5. Co na pierwszym spotkaniu zniechęca Was do innych osób?
6. Kiedy najczęściej coś nucisz?
7. Kiedy ostatnio byliście z siebie dumni?
8. Taki wybór: śniadanie do łózka czy kawa na tarasie?
9. Czy lubicie przyjmować gości?
10. Kolejny wybór: podróż na Marsa czy nurkowanie na dno Rowu Mariańskiego?

Pozdrawiam serdecznie w wakacyjny czas, bo wakacje lubią nawet ci, którzy akurat urlopu nie mają...