Państwo X mają pięcioro dzieci, każde z lekkim upośledzeniem umysłowym.
Raz już stracili część praw rodzicielskich, bo zaglądali do kieliszka, a do pracy żadne z rodziców nie miało zapału.
Cała piątka ich pociech trafiła do domu dziecka, oni sami obiecali poprawę.
Sytuacja polepszyła się, dostali 2,5 tysiąca na dzieci, ale okazja do picia powróciła, wszak znów było za co kupić. Dzieci ponownie wylądowały w bidulu. Państwo X poszli na odwyk, bardzo chcieli znów odzyskać dzieci (albo raczej 500+), starali się o nowe mieszkanie od miasta.
Po ustabilizowaniu sytuacji dzieci im oddano, pan X nawet założył jednoosobową firmę usługową (chociaz o założeniu teczki na dokumenty już nie pomyślał). Dostali mieszkanie socjalne, kupili meble i czwarty telewizor, bo trzy poprzednie dzieci zniszczyły w trakcie zabawy( taka jest oficjalna wersja). Pech chciał, że pan X zawiesił nowy odbiornik na ścianie i chyba zrobił to niefachowo, bo telewizor spadł i rozbił się.
Pani X , mając prawo jazdy zakupiła stare auto za tysiąc złotych, chociaż nie jeździła od 16 lat.
A że do baku trza od czasu do czasu coś wlać? Ubezpieczenie i inne takie - kto by myślał o takich rzeczach, z dziećmi dość roboty i szóste w drodze. Ale auto jest i stoi na podwórku.
Panu X znudziła się firma , zalega z ZUSem za kilka miesięcy, w domu dość roboty, żonie trzeba pomóc.
Dzieci dostają w szkole śniadanie i obiad, podręczniki, w świetlicy socjoterapeutycznej podwieczorek i pomoc w odrabianiu lekcji.
Rodzinie przydzielono asystenta, by pilnował wydatkowanie 500+ bo zawistni sąsiedzi donieśli, że państwo X wrócili do złych nawyków.
Wkrótce państwo X otrzymywać będą 3 tysiące na dzieci, dodatkowo 1500zł dostaną na wyprawkę dla dzieci w wieku szkolnym.
Nie sądzę by pan X wznowił działalność usługową, w końcu szóste dziecko w drodze...
Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to pani X otrzyma emeryturę za "wychowanie"gromadki dzieci, takie są plany naszego rządu.
Strony
▼
niedziela, 29 kwietnia 2018
środa, 25 kwietnia 2018
W promieniu kilku kilometrów...
O ile zdrowie i pogoda pozwalają, staramy się każdy niemal weekend poświęcać poznawaniu nowych i odwiedzaniu znanych miejsc.
Tak było i minionej niedzieli. Mieliśmy pojechać do Kórnika by podziwiać w arboretum kwitnące magnolie, ale doszliśmy do wniosku, że ludzi będzie tam mnóstwo, więc raczej odwiedzimy znany nam Śmiełów, zaliczając także sąsiednie miejsca warte zobaczenia.
Ten piękny pałac w stylu klasycystycznym z 1797 roku to obecnie Muzeum Adama Mickiewicza.
Budowla otoczona jest urokliwym parkiem. W nim znajdziecie nie tylko bogatą roślinność, ławeczki i mostki, ale także ogródek Zosi, popiersie wieszcza Adama oraz tablicę upamiętniającą dąb sadzony rękami poety.
Pałac należał do rodów Gorzeńskich i Chełkowskich i gościł w swych murach także Henryka Sienkiewicza, Ignacego Jana Paderewskiego, generała Hallera.
Posiadłość leżała na granicy zaborów rosyjskiego i pruskiego i stanowiła punkt przerzutowy w czasie powstań narodowych. Mickiewicz przebywał tam w 1831 roku pod przybranym nazwiskiem Adam Muhl jako kuzyn gospodarzy.
Kolejne sale wystawowe poświęcone są wybranym aspektom życia i twórczości Mickiewicza:
- sala kolejnych wydań Pana Tadeusza w różnych językach
- sala kultu poety (maska pośmiertna, pamiątki z pogrzebu, medale, portrety itp.)
- sala dedykowana Dziadom (plakaty teatralne, projekty scenografii, zdjęcia ze spektakli)
Moją uwagę przyciągnął granatowy gabinet , w którym odbywały się onegdaj spotkania loży masońskiej, bo pisałam pracę magisterską na temat dziejów masonerii w Polsce.
Ślady twórczości Mickiewicza widoczne są w każdej niemal komnacie, jak powyżej: cymbały, róg czy figurka Zosi z Pana Tadeusza.
W prawym górnym rogu piękna galeria ciągnąca się dookoła pałacu, bogato ukwiecona, z niej wchodzi się po kolei do poszczególnych pomieszczeń.
Parkiety skrzypią, pokoje urządzone tak, jakby przed chwilą opuścili je goście i poszli na spacer po parku...
Ze Śmiełowa szlak powiódł nas do Pyzdr, założonych przez Henryka Pobożnego. Miejscowość mała, ale może pochwalić się dwoma zabytkowymi kościołami, w tym jednym przyklasztornym, a i w rynku zauważyliśmy dwa bardzo stare drewniane domy z tabliczkami "obiekt zabytkowy".
W budynku byłego klasztoru mieści się Muzeum Ziemi Pyzdrskiej (prawda, że trudna nazwa?). Zbiory może niezbyt imponujące, ale zachwycają już stare mury i freski oraz dziedziniec klasztorny, gdzie do kontemplacji zaprasza figurka Matki Boskiej oraz kwitnące szafirki, stokrotki i fiołki.
Kolejna miejscowość to Kołaczkowo, gdzie znaleźliśmy dwór Reymonta. Niestety mieści się tam teraz szkoła, więc izba pamięci pisarza w niedziele zamknięta...
Na całej tej trasie nie uświadczysz turysto ani kawy, ani obiadu, dobrze, że mieliśmy kanapki i termos z herbatą.
Jeszcze na trasie sanktuarium w Biechowie, okazały kościół wraz z otoczeniem (skwer, droga krzyżowa, ławeczki, ołtarz polowy), służącym miejscowym za namiastkę parku, bo widziałam spacerujących rodziców z dziećmi.
To jeszcze nie koniec wycieczki, przed nami Nowa Wieś Królewska, a tam zabytkowy drewniany kościółek i poniżej na zdjęciu Pałac Biskupi w miejscowości Ciążeń. Wyobrażacie sobie, że biskupi mieli kiedyś letnią rezydencję tego formatu? Dziś znajduje się tu Dom Pracy Twórczej pracowników UAM w Poznaniu. Wokół pałacu rozciąga się kaskadowy ogród oraz park, trochę niestety zaniedbany.
I wreszcie punkty widokowe na trasie wycieczki, których jest sporo, można było nawet zatrzymać się przy szosie i podziwiać siedliska ptaków przez lunetę.Nasz aparat niestety nie jest na tyle dobry, by widziane z daleka ptaki uwiecznić na zdjęciach.
Wracaliśmy do domu prowadzeni nawigacją przez Powidz, spory szmat drogi przez lasy, w których skryły się domki letniskowe. Okolica piękna, ale czy letnikom nie zakłócają ciszy startujące z lotniska wojskowego samoloty?
Całodniowa wycieczka skutkowała mnóstwem wrażeń, zbolałymi nogami i głową pękająca od ilości informacji, ale satysfakcja nie do opisania:-)
Wielkopolska skrywa wiele takich atrakcji!
Tak było i minionej niedzieli. Mieliśmy pojechać do Kórnika by podziwiać w arboretum kwitnące magnolie, ale doszliśmy do wniosku, że ludzi będzie tam mnóstwo, więc raczej odwiedzimy znany nam Śmiełów, zaliczając także sąsiednie miejsca warte zobaczenia.
Ten piękny pałac w stylu klasycystycznym z 1797 roku to obecnie Muzeum Adama Mickiewicza.
Budowla otoczona jest urokliwym parkiem. W nim znajdziecie nie tylko bogatą roślinność, ławeczki i mostki, ale także ogródek Zosi, popiersie wieszcza Adama oraz tablicę upamiętniającą dąb sadzony rękami poety.
Pałac należał do rodów Gorzeńskich i Chełkowskich i gościł w swych murach także Henryka Sienkiewicza, Ignacego Jana Paderewskiego, generała Hallera.
Posiadłość leżała na granicy zaborów rosyjskiego i pruskiego i stanowiła punkt przerzutowy w czasie powstań narodowych. Mickiewicz przebywał tam w 1831 roku pod przybranym nazwiskiem Adam Muhl jako kuzyn gospodarzy.
Kolejne sale wystawowe poświęcone są wybranym aspektom życia i twórczości Mickiewicza:
- sala kolejnych wydań Pana Tadeusza w różnych językach
- sala kultu poety (maska pośmiertna, pamiątki z pogrzebu, medale, portrety itp.)
- sala dedykowana Dziadom (plakaty teatralne, projekty scenografii, zdjęcia ze spektakli)
Moją uwagę przyciągnął granatowy gabinet , w którym odbywały się onegdaj spotkania loży masońskiej, bo pisałam pracę magisterską na temat dziejów masonerii w Polsce.
Ślady twórczości Mickiewicza widoczne są w każdej niemal komnacie, jak powyżej: cymbały, róg czy figurka Zosi z Pana Tadeusza.
W prawym górnym rogu piękna galeria ciągnąca się dookoła pałacu, bogato ukwiecona, z niej wchodzi się po kolei do poszczególnych pomieszczeń.
Parkiety skrzypią, pokoje urządzone tak, jakby przed chwilą opuścili je goście i poszli na spacer po parku...
Ze Śmiełowa szlak powiódł nas do Pyzdr, założonych przez Henryka Pobożnego. Miejscowość mała, ale może pochwalić się dwoma zabytkowymi kościołami, w tym jednym przyklasztornym, a i w rynku zauważyliśmy dwa bardzo stare drewniane domy z tabliczkami "obiekt zabytkowy".
W budynku byłego klasztoru mieści się Muzeum Ziemi Pyzdrskiej (prawda, że trudna nazwa?). Zbiory może niezbyt imponujące, ale zachwycają już stare mury i freski oraz dziedziniec klasztorny, gdzie do kontemplacji zaprasza figurka Matki Boskiej oraz kwitnące szafirki, stokrotki i fiołki.
Kolejna miejscowość to Kołaczkowo, gdzie znaleźliśmy dwór Reymonta. Niestety mieści się tam teraz szkoła, więc izba pamięci pisarza w niedziele zamknięta...
Na całej tej trasie nie uświadczysz turysto ani kawy, ani obiadu, dobrze, że mieliśmy kanapki i termos z herbatą.
Jeszcze na trasie sanktuarium w Biechowie, okazały kościół wraz z otoczeniem (skwer, droga krzyżowa, ławeczki, ołtarz polowy), służącym miejscowym za namiastkę parku, bo widziałam spacerujących rodziców z dziećmi.
To jeszcze nie koniec wycieczki, przed nami Nowa Wieś Królewska, a tam zabytkowy drewniany kościółek i poniżej na zdjęciu Pałac Biskupi w miejscowości Ciążeń. Wyobrażacie sobie, że biskupi mieli kiedyś letnią rezydencję tego formatu? Dziś znajduje się tu Dom Pracy Twórczej pracowników UAM w Poznaniu. Wokół pałacu rozciąga się kaskadowy ogród oraz park, trochę niestety zaniedbany.
I wreszcie punkty widokowe na trasie wycieczki, których jest sporo, można było nawet zatrzymać się przy szosie i podziwiać siedliska ptaków przez lunetę.Nasz aparat niestety nie jest na tyle dobry, by widziane z daleka ptaki uwiecznić na zdjęciach.
Wracaliśmy do domu prowadzeni nawigacją przez Powidz, spory szmat drogi przez lasy, w których skryły się domki letniskowe. Okolica piękna, ale czy letnikom nie zakłócają ciszy startujące z lotniska wojskowego samoloty?
Całodniowa wycieczka skutkowała mnóstwem wrażeń, zbolałymi nogami i głową pękająca od ilości informacji, ale satysfakcja nie do opisania:-)
Wielkopolska skrywa wiele takich atrakcji!
niedziela, 22 kwietnia 2018
Skąd się biorą dzieci?
Ciekawe, ile razy słyszeliście takie pytanie?
Nawet gdyby nie było postawione wprost, prędzej czy później trzeba zmierzyć się z odpowiedzią...
Niektórzy preferują odpowiedź szczere do bólu, bez upiększeń i metafor, inni uciekają się do opowieści o kwiatkach i motylkach, jeszcze inni zdają się na literaturę fachową lub filmy edukacyjne.
A dzieci interesują się tą tematyką w coraz młodszym wieku.
Najgorzej chyba, gdy zostawiamy je same sobie i narażamy na wulgarne historyjki opowiadane przez starszych kolegów.
Nie oszukujmy się, szkolne wychowanie do życia w rodzinie to nieporozumienie. W dodatku treści zakamuflowane w ten czy inny sposób (niektórych prowadzących zajęcia krępuje ten temat) zderzają się z treściami czysto fizjologicznymi na lekcjach biologii w starszych klasach.
A ilu rodziców ma odwagę i wiedzę by swoim dzieciom przekazać w odpowiedni sposób treści z zakresu wychowania seksualnego?
Pamiętam z opowieści babci,która urodziła się na wsi w 1905 roku, że w czasach jej młodości nawet mężatki często nie były świadome prokreacji, ba - nawet nie każdą mąż widział nago...
Dziś próg inicjacji seksualnej obniża się ciągle, ale świadomość młodzieży w tej dziedzinie nie idzie w parze z wczesnym rozpoczynaniem współżycia seksualnego. Obserwuję spore zainteresowanie już małych dzieci tą tematyką, wszak w bibliotece stoją na półce takie książki, nie są zamknięte ani zakazane. Starsza młodzież sięga po nie w czytelni nieśmiało, ale do domu wypożyczyć nie chce, w obawie przed reakcją rodziców.
Młodsze dzieci obserwują starszych kolegów i ciekawość prowadzi je do tych samych półek.
- Proszę pani, a oni oglądają te książki ze świństwami!
- To znaczy jakie?
- No takie z dzieckiem w brzuchu...
- Dziecko w brzuchu mamy to świństwo? A wy skąd się wzięłyście na świecie?
Dziewczynki tajemniczo się uśmiechają i uciekają. Gdy wracają pokazuję im książeczki przeznaczone dla ich wieku, tłumaczące w prosty sposób skąd się wzięły na świecie.
Innym razem słyszę w czytelni rozmowę dziewczynek, które oglądają album ze zdjęciami kotów:
- Moja kotka urodziła dwa czarne kociaki
- Ale wy nie macie kocura!
- A po co kocur? Ona urodziła bez kocura.
- Moja mam mówi, że musi być kocur, żeby były małe kotki!
- Ale ona chodzi tylko polować na myszy!
- A skąd wiesz czy nie spotyka się z kocurem?
- Na pewno nie, bo zawsze przynosi jakąś mysz.
Nie jest łatwo z własnym dzieckiem rozmawiać o seksie, czy dzieci własne, czy wnuki trzeba nie lada dyplomacji, wiek rozmówcy też ma znaczenie. Oby nie zdarzyło się tak, jak w tym dowcipie, gdy ojciec zwraca się do syna:
- Chodź synku, porozmawiamy o seksie..
- No dobra tato, to co chciałbyś wiedzieć?
Nawet gdyby nie było postawione wprost, prędzej czy później trzeba zmierzyć się z odpowiedzią...
Niektórzy preferują odpowiedź szczere do bólu, bez upiększeń i metafor, inni uciekają się do opowieści o kwiatkach i motylkach, jeszcze inni zdają się na literaturę fachową lub filmy edukacyjne.
A dzieci interesują się tą tematyką w coraz młodszym wieku.
Najgorzej chyba, gdy zostawiamy je same sobie i narażamy na wulgarne historyjki opowiadane przez starszych kolegów.
Nie oszukujmy się, szkolne wychowanie do życia w rodzinie to nieporozumienie. W dodatku treści zakamuflowane w ten czy inny sposób (niektórych prowadzących zajęcia krępuje ten temat) zderzają się z treściami czysto fizjologicznymi na lekcjach biologii w starszych klasach.
A ilu rodziców ma odwagę i wiedzę by swoim dzieciom przekazać w odpowiedni sposób treści z zakresu wychowania seksualnego?
Pamiętam z opowieści babci,która urodziła się na wsi w 1905 roku, że w czasach jej młodości nawet mężatki często nie były świadome prokreacji, ba - nawet nie każdą mąż widział nago...
Dziś próg inicjacji seksualnej obniża się ciągle, ale świadomość młodzieży w tej dziedzinie nie idzie w parze z wczesnym rozpoczynaniem współżycia seksualnego. Obserwuję spore zainteresowanie już małych dzieci tą tematyką, wszak w bibliotece stoją na półce takie książki, nie są zamknięte ani zakazane. Starsza młodzież sięga po nie w czytelni nieśmiało, ale do domu wypożyczyć nie chce, w obawie przed reakcją rodziców.
Młodsze dzieci obserwują starszych kolegów i ciekawość prowadzi je do tych samych półek.
- Proszę pani, a oni oglądają te książki ze świństwami!
- To znaczy jakie?
- No takie z dzieckiem w brzuchu...
- Dziecko w brzuchu mamy to świństwo? A wy skąd się wzięłyście na świecie?
Dziewczynki tajemniczo się uśmiechają i uciekają. Gdy wracają pokazuję im książeczki przeznaczone dla ich wieku, tłumaczące w prosty sposób skąd się wzięły na świecie.
Innym razem słyszę w czytelni rozmowę dziewczynek, które oglądają album ze zdjęciami kotów:
- Moja kotka urodziła dwa czarne kociaki
- Ale wy nie macie kocura!
- A po co kocur? Ona urodziła bez kocura.
- Moja mam mówi, że musi być kocur, żeby były małe kotki!
- Ale ona chodzi tylko polować na myszy!
- A skąd wiesz czy nie spotyka się z kocurem?
- Na pewno nie, bo zawsze przynosi jakąś mysz.
Nie jest łatwo z własnym dzieckiem rozmawiać o seksie, czy dzieci własne, czy wnuki trzeba nie lada dyplomacji, wiek rozmówcy też ma znaczenie. Oby nie zdarzyło się tak, jak w tym dowcipie, gdy ojciec zwraca się do syna:
- Chodź synku, porozmawiamy o seksie..
- No dobra tato, to co chciałbyś wiedzieć?
czwartek, 19 kwietnia 2018
Robot wielofunkcyjny...
Bibliotekarz szkolny (definicja niesłownikowa) - robot wielofunkcyjny lub multizadaniowy, napędzany siłą mięśni, z twardym dyskiem o dużej pojemności, czasami wymagającym restartu i autouzupełniania, zasilany hektolitrami kawy i ciastek, czasami wrzucić trzeba weń tzw. drugie śniadanie, by mu energia nie spadła.
Zalety: nie skarży się, pracuje niemal bezawaryjnie, zajmuje mało miejsca, można dokładać mu coraz to nowych zadań, nie przegrzewa się, najwyżej niektóre czynności wykona po godzinach lub dokona przewartościowania hierarchii zadań. W razie wątpliwości czy podoła, można mu zasugerować, że to wszystko z powodu wyższej konieczności, która pojawia się średnio co drugi dzień.
Przerzuci bez problemów tony książek, zaspokoi ciekawość setek czytelników, posługuje się dwoma obcymi językami, łaciński natomiast wymaga unowocześnienia oprogramowania, bo sporadycznie używany.
Nadaje się znakomicie do kontaktów zarówno z dziećmi, jak i z dorosłymi, obsługuje komputer, drukarkę, kserokopiarkę oraz wiele programów potrzebnych i kompletnie nieprzydatnych.
Wykazuje czasem cechy psychoterapeutyczne, nie każdy jednak model, bywa dobrym logistykiem i animatorem kultury.
Wady: nie posiada, chyba że zainwestowaliście w niewłaściwy model, bo i takie bywają.
Inne cechy- oprócz książek i czasopism gromadzi różne przedziwne przedmioty, których chętnie użycza tzw. czytelnikom, a są to: gumki do włosów, chusteczki jednorazowe, papier toaletowy, ekierki, zapasowe logo szkoły (dawniej tarcza), nożyczki, taśma klejąca, igła z nitką, podpaski, zapasowe rajstopy, herbata w torebkach, kawa na łyżeczki, cukier w saszetkach, tabletki przeciwbólowe, reklamówki...
Zamienia banknoty na monety lub odwrotnie, wyszuka adres lub numer telefonu, udziela uczniom pomocy w postaci zimnego okładu na głowę, zaparzenia herbatki, podzielenia się kanapką lub cukierkiem, bo blady jakiś...
Możliwa do zastosowania opcja - życzenia i polecenia:
- wejdź, proszę na chwilę do mojej klasy, bo muszę ucznia do pielęgniarki odprowadzić
- przygotuj, proszę słowniki ortograficzne, przyślę uczniów
- zadzwoń, proszę do sekretariatu, że spłuczka w toalecie chłopców zepsuta i łazienki zalewa
- czy możesz zastąpić mnie na dyżurze , bo mam pilną rozmowę z rodzicem?
- pani ze świetlicy prosi o bajki Andersena...
- pani od niemieckiego prosi o 10 słowników
- nasza pani pyta, czy możemy oddać trzecią część Elementarza?
- czy wiesz pani gdzie jest pedagog?
- pani od plastyki prosi o wyszukanie albumów malarstwa polskiego
Oprogramowanie dodatkowe w gratisie -potrafi odbierać telefony i nawet załatwiać sprawy z klientami szkoły:
- jesteśmy firmą wysyłkową, mamy dla państwa świetną ofertę...
- jestem przedstawicielem firmy szkoleniowej...
- dzwonię z biblioteki publicznej, chciałabym zaprosić...
- dzień dobry, mieszkam niedaleko, czy przyjmiecie stare książki do biblioteki?
Na własną odpowiedzialność zainteresowane osoby mogą:
- zabrać bibliotekarza na wycieczkę do opieki nad dziećmi
- zlecić wykonanie zdjęć na imprezie do wstawienia na stronę internetową szkoły
- poprosić o zredagowanie pisma urzędowego
- zlecić napisanie wiersza dla odchodzącego emeryta
- poprosić o zamówienie nekrologu w gazecie lokalnej
Wady ukryte lub wynikające z wieku urządzenia nie podlegają reklamacji!
Zalety: nie skarży się, pracuje niemal bezawaryjnie, zajmuje mało miejsca, można dokładać mu coraz to nowych zadań, nie przegrzewa się, najwyżej niektóre czynności wykona po godzinach lub dokona przewartościowania hierarchii zadań. W razie wątpliwości czy podoła, można mu zasugerować, że to wszystko z powodu wyższej konieczności, która pojawia się średnio co drugi dzień.
Przerzuci bez problemów tony książek, zaspokoi ciekawość setek czytelników, posługuje się dwoma obcymi językami, łaciński natomiast wymaga unowocześnienia oprogramowania, bo sporadycznie używany.
Nadaje się znakomicie do kontaktów zarówno z dziećmi, jak i z dorosłymi, obsługuje komputer, drukarkę, kserokopiarkę oraz wiele programów potrzebnych i kompletnie nieprzydatnych.
Wykazuje czasem cechy psychoterapeutyczne, nie każdy jednak model, bywa dobrym logistykiem i animatorem kultury.
Wady: nie posiada, chyba że zainwestowaliście w niewłaściwy model, bo i takie bywają.
Inne cechy- oprócz książek i czasopism gromadzi różne przedziwne przedmioty, których chętnie użycza tzw. czytelnikom, a są to: gumki do włosów, chusteczki jednorazowe, papier toaletowy, ekierki, zapasowe logo szkoły (dawniej tarcza), nożyczki, taśma klejąca, igła z nitką, podpaski, zapasowe rajstopy, herbata w torebkach, kawa na łyżeczki, cukier w saszetkach, tabletki przeciwbólowe, reklamówki...
Zamienia banknoty na monety lub odwrotnie, wyszuka adres lub numer telefonu, udziela uczniom pomocy w postaci zimnego okładu na głowę, zaparzenia herbatki, podzielenia się kanapką lub cukierkiem, bo blady jakiś...
Możliwa do zastosowania opcja - życzenia i polecenia:
- wejdź, proszę na chwilę do mojej klasy, bo muszę ucznia do pielęgniarki odprowadzić
- przygotuj, proszę słowniki ortograficzne, przyślę uczniów
- zadzwoń, proszę do sekretariatu, że spłuczka w toalecie chłopców zepsuta i łazienki zalewa
- czy możesz zastąpić mnie na dyżurze , bo mam pilną rozmowę z rodzicem?
- pani ze świetlicy prosi o bajki Andersena...
- pani od niemieckiego prosi o 10 słowników
- nasza pani pyta, czy możemy oddać trzecią część Elementarza?
- czy wiesz pani gdzie jest pedagog?
- pani od plastyki prosi o wyszukanie albumów malarstwa polskiego
Oprogramowanie dodatkowe w gratisie -potrafi odbierać telefony i nawet załatwiać sprawy z klientami szkoły:
- jesteśmy firmą wysyłkową, mamy dla państwa świetną ofertę...
- jestem przedstawicielem firmy szkoleniowej...
- dzwonię z biblioteki publicznej, chciałabym zaprosić...
- dzień dobry, mieszkam niedaleko, czy przyjmiecie stare książki do biblioteki?
Na własną odpowiedzialność zainteresowane osoby mogą:
- zabrać bibliotekarza na wycieczkę do opieki nad dziećmi
- zlecić wykonanie zdjęć na imprezie do wstawienia na stronę internetową szkoły
- poprosić o zredagowanie pisma urzędowego
- zlecić napisanie wiersza dla odchodzącego emeryta
- poprosić o zamówienie nekrologu w gazecie lokalnej
Wady ukryte lub wynikające z wieku urządzenia nie podlegają reklamacji!
poniedziałek, 16 kwietnia 2018
I odleciały...
Był piątek, znajoma szykowała się na wyjazd do domku nad jeziorem, by zrobić porządki po zimie, wszak robi się coraz cieplej i wkrótce zacznie tam bywać regularnie i całe wakacje.
Pakowała środki czystości i karmę dla pupili na dwa dni. Partner znajomej robił ostatnie przelewy ze służbowego konta, bo prowadzi małą firmę ze wspólnikiem.
Złościł się strasznie, gdyż nie mógł zalogować się na firmowe konto. Postanowił zadzwonić do osoby, prowadzącej to konto w banku. W trakcie rozmowy telefon niemal wypadł mu z ręki, gdyż na ekranie laptopa widział, jak pieniądze znikają z jego konta. Krzyczy więc do doradcy by szybko zadziałał.
Ten zapewnia, że wszystko jest pod kontrolą i znikanie z konta - nie znaczy z banku, ale po pół godzinie doradca oddzwonił, że jednak nie udało się zablokować operacji i bagatela...odleciały klientowi z konta 22.000 zł
Znajoma omal nie zemdlała, odechciało się jej wyjazdu, ale partner uspokajał, że załatwi szybko na policji i oczywiście pojadą.
Na policji spędzili oboje kilka godzin, dostarczyć musieli skan ekranu z przeprowadzanej operacji i udowodnić, że laptop posiada wszelkie zabezpieczenia antywirusowe i antyhakerskie.
Sprzęt nie został zarekwirowany, funkcjonariusze zapewnili o szybkim prześwietleniu sprawy. Poszkodowani wyjechali na daczę, będąc z policją w kontakcie. Na szczęście partner znajomej ma prywatne konto, a jego wspólnik drugie firmowe...
Ostatnia informacja o stanie dochodzenia jest taka, że na 90% uda się odzyskać wyprowadzone z konta pieniądze. Co oznacza pozostałe 10% tego nie wiem...
Rozmawiałyśmy w pracy o tej sytuacji, a przy okazji o innych podobnych i o nie zawsze uczciwym postępowaniu banków i zaczęłyśmy się zastanawiać czy nie lepiej trzymać oszczędności w skarpecie lub bieliźnie?
piątek, 13 kwietnia 2018
W poczekalni...
Siedzę sobie w poczekalni do dentysty, przeglądam jakieś czasopisma. W tej samej poczekalni czekają też pacjenci do pediatry, ortopeda i ginekolog przyjmują w inne dni.
Kolejka do pediatry szybko się kurczy, ja siedzę nadal, bo wizyta poprzedniego pacjenta przedłuża się.
Telewizor na ścianie wyświetla jakąś sieczkę, nie wiem jak to można oglądać, takie talk-show o niczym.
Do poczekalni wchodzi młoda mama z chłopcem, tak na oko 4 lata. Malec ma wyraźne problemy z mówieniem, trudno go zrozumieć, ale to nie najgorszy problem.
Chłopiec wpada jak burza i od razu dokonuje zniszczenia na stoliku z gazetami, dziewczynka czekająca w kolejce otwiera usta ze zdumienia.
Mama łapie chłopca w locie, by go rozebrać, ale zdołała tylko chwycić czapkę, a on już jest przy stojącej reklamie żelu na ból dziąseł. Biedna kobieta zdołała zapobiec wywróceniu ustrojstwa, ale dziecko jest już przy kaloryferach i wali pięścią w liczniki ciepła.
Goniąc za dzieckiem kobieta rzuca zdania:
- zachowuj się, bo powiem tacie,
- przestań, bo będziesz czekał w samochodzie,
- chodź, obejrzymy zdjęcia w telefonie,
- zobacz, pani zaraz cię wyrzuci - i pokazuje na mnie, chowam się za gazetą.
Na chwilę chłopiec daje się skusić na oglądanie zdjęć w telefonie, ale kątem oka rozgląda się po poczekalni i zastanawia pewnie, gdzie by tu uderzyć ze swoją nieposkromioną energią.
Nagle zrywa się i puka do kolejnych drzwi gabinetów, na szczęście obecni lekarze nie reagują, domyślając się hałaśliwego pacjenta, bo malec głośny jest ogólnie.
Żal mi było trochę tej młodej mamy, bo widać było, że nie radzi sobie z sytuacją.
W pewnej chwili chłopiec chciał do toalety i trochę obawiałam się o stan wyposażenia po ich wyjściu, ale byli krótko i zaraz weszli do gabinetu.
Po wyjściu od pediatry chłopiec dał się ubrać, bo zajęty był lizakiem i naklejką, które dostał.
Tydzień później znów spotykam chłopca z mamą, tym razem ja przyszłam później. Chłopiec pogodny, nikogo nie zaczepia, niczego nie psuje. Mama wymyśliła dla niego zabawę w rzucanie i łapanie piłeczki, towarzyszyła im inna młoda kobieta, być może mama chłopca wzięła siostrę lub koleżankę do pomocy. Malec wprawdzie głośno reagował na wszystko (zabawa to emocje), ale był o wiele sympatyczniejszy, nawet inni pacjenci kibicowali jego zręczności, wszedł także sam do gabinetu, nie trzeba było go łapać....
Jaki stąd morał? - spytacie
Taki, że na najbardziej nadpobudliwe dziecko można znaleźć metodę i drugi taki, że jak najwcześniej powinni zacząć to robić rodzice, bo w przedszkolu lub szkole, gdy w klasie jest więcej takich nadpobudliwych dzieci bywa o wiele trudniej...
Kolejka do pediatry szybko się kurczy, ja siedzę nadal, bo wizyta poprzedniego pacjenta przedłuża się.
Telewizor na ścianie wyświetla jakąś sieczkę, nie wiem jak to można oglądać, takie talk-show o niczym.
Do poczekalni wchodzi młoda mama z chłopcem, tak na oko 4 lata. Malec ma wyraźne problemy z mówieniem, trudno go zrozumieć, ale to nie najgorszy problem.
Chłopiec wpada jak burza i od razu dokonuje zniszczenia na stoliku z gazetami, dziewczynka czekająca w kolejce otwiera usta ze zdumienia.
Mama łapie chłopca w locie, by go rozebrać, ale zdołała tylko chwycić czapkę, a on już jest przy stojącej reklamie żelu na ból dziąseł. Biedna kobieta zdołała zapobiec wywróceniu ustrojstwa, ale dziecko jest już przy kaloryferach i wali pięścią w liczniki ciepła.
Goniąc za dzieckiem kobieta rzuca zdania:
- zachowuj się, bo powiem tacie,
- przestań, bo będziesz czekał w samochodzie,
- chodź, obejrzymy zdjęcia w telefonie,
- zobacz, pani zaraz cię wyrzuci - i pokazuje na mnie, chowam się za gazetą.
Na chwilę chłopiec daje się skusić na oglądanie zdjęć w telefonie, ale kątem oka rozgląda się po poczekalni i zastanawia pewnie, gdzie by tu uderzyć ze swoją nieposkromioną energią.
Nagle zrywa się i puka do kolejnych drzwi gabinetów, na szczęście obecni lekarze nie reagują, domyślając się hałaśliwego pacjenta, bo malec głośny jest ogólnie.
Żal mi było trochę tej młodej mamy, bo widać było, że nie radzi sobie z sytuacją.
W pewnej chwili chłopiec chciał do toalety i trochę obawiałam się o stan wyposażenia po ich wyjściu, ale byli krótko i zaraz weszli do gabinetu.
Po wyjściu od pediatry chłopiec dał się ubrać, bo zajęty był lizakiem i naklejką, które dostał.
Tydzień później znów spotykam chłopca z mamą, tym razem ja przyszłam później. Chłopiec pogodny, nikogo nie zaczepia, niczego nie psuje. Mama wymyśliła dla niego zabawę w rzucanie i łapanie piłeczki, towarzyszyła im inna młoda kobieta, być może mama chłopca wzięła siostrę lub koleżankę do pomocy. Malec wprawdzie głośno reagował na wszystko (zabawa to emocje), ale był o wiele sympatyczniejszy, nawet inni pacjenci kibicowali jego zręczności, wszedł także sam do gabinetu, nie trzeba było go łapać....
Jaki stąd morał? - spytacie
Taki, że na najbardziej nadpobudliwe dziecko można znaleźć metodę i drugi taki, że jak najwcześniej powinni zacząć to robić rodzice, bo w przedszkolu lub szkole, gdy w klasie jest więcej takich nadpobudliwych dzieci bywa o wiele trudniej...
wtorek, 10 kwietnia 2018
Jak smok strzegący skarbu...
Wycieczki lubimy nie tylko dla widoków i zabytków, także dla spotkań z ludźmi. Tym razem jednak spotkała nas przykra niespodzianka.
Zatrzymaliśmy się w małej miejscowości, nawet nazwy dobrze nie pamiętam, by przyjrzeć się ładnemu kościółkowi. Była sobota, więc wyraziłam wątpliwość czy będzie otwarty, bo w większości kościoły pozamykane, niestety. Okazało się, że drzwi są otwarte, mąż zatrzymał więc auto, ja wysiadłam pierwsza i pognałam do furtki.
Koło kościółka przechadzał się jakiś pan ubrany na czarno, pomyślałam, że może pogrzeb będzie, dlatego świątynia otwarta...
Postanowiłam zajrzeć tylko, skoro pogrzeb, to nie będę się pchać. Nagle słyszę za plecami głos:
- A pani tak bez dzień dobry do księdza...
- Słucham? a skąd wiadomo, że ksiądz, nie znam pana.
- Bo tu włamanie było, o - kamery są - spojrzałam w górę, spojrzałam przez kratę zamkniętą na kłódkę i odeszłam. Pewnie pomyślał, że niewychowana, bo bez pożegnania, ale tak mnie zbił z pantałyku, że riposta z głowy mi uleciała.
Wróciłam zła do auta by zjeść kanapkę, a mąż poszedł z aparatem fotki robić. Myślę sobie - oj, czeka cię niespodzianka...
Faktycznie, słyszę taki oto dialog:
- Halo, proszę pana, proszę podejść!
- O co chodzi?
- Ja tu proboszczem jestem, a pan tak bez pytania zdjęcia robi.
- No i ?
- A gdybym ja pański dom fotografował?
- A to pan w kościele mieszka?
- W kościele mieszka bóg!
- To chyba jednak różnica, fotografuję zabytki, a nie domy prywatne.
- U nas włamanie było i narkoman się ukrywał,p policje musiałem dzwonić, powinienem pana wylegitymować!
- Chyba pan żartuje, jeśli już to w obecności policji, proszę, niech pan dzwoni...
- Oj, po co zaraz się denerwować, to z ostrożności, w razie czego mamy pana na kamerze...tylko proszę nie fotografować domu parafialnego.
- To mnie nie interesuje, ale skoro kraty i kamery, to po co jeszcze pan pilnuje?
- Tylu się tu kręci...
- Nie można w każdym widzieć złodzieja.
- Nawet pan nie wie, jak ciężko być w Polsce księdzem...
Dalej na szczęście było przyjemniej. Odwiedziliśmy nasz ulubiony zamek w Gołuchowie , spacerowaliśmy po pięknym parku i robiliśmy zdjęcia nie tylko przyrodnicze...
O Gołuchowie już kiedyś pisałam, więc dziś tylko autoportret w zabytkowej ramie:-)
W drodze powrotnej oboje wybuchnęliśmy śmiechem, bo jakiś turysta fotografował znajomy już kościół, a z plebanii już biegł do niego znajomy już proboszcz.
Miłych wycieczek Wam życzę:-)
Zatrzymaliśmy się w małej miejscowości, nawet nazwy dobrze nie pamiętam, by przyjrzeć się ładnemu kościółkowi. Była sobota, więc wyraziłam wątpliwość czy będzie otwarty, bo w większości kościoły pozamykane, niestety. Okazało się, że drzwi są otwarte, mąż zatrzymał więc auto, ja wysiadłam pierwsza i pognałam do furtki.
Koło kościółka przechadzał się jakiś pan ubrany na czarno, pomyślałam, że może pogrzeb będzie, dlatego świątynia otwarta...
Postanowiłam zajrzeć tylko, skoro pogrzeb, to nie będę się pchać. Nagle słyszę za plecami głos:
- A pani tak bez dzień dobry do księdza...
- Słucham? a skąd wiadomo, że ksiądz, nie znam pana.
- Bo tu włamanie było, o - kamery są - spojrzałam w górę, spojrzałam przez kratę zamkniętą na kłódkę i odeszłam. Pewnie pomyślał, że niewychowana, bo bez pożegnania, ale tak mnie zbił z pantałyku, że riposta z głowy mi uleciała.
Wróciłam zła do auta by zjeść kanapkę, a mąż poszedł z aparatem fotki robić. Myślę sobie - oj, czeka cię niespodzianka...
Faktycznie, słyszę taki oto dialog:
- Halo, proszę pana, proszę podejść!
- O co chodzi?
- Ja tu proboszczem jestem, a pan tak bez pytania zdjęcia robi.
- No i ?
- A gdybym ja pański dom fotografował?
- A to pan w kościele mieszka?
- W kościele mieszka bóg!
- To chyba jednak różnica, fotografuję zabytki, a nie domy prywatne.
- U nas włamanie było i narkoman się ukrywał,p policje musiałem dzwonić, powinienem pana wylegitymować!
- Chyba pan żartuje, jeśli już to w obecności policji, proszę, niech pan dzwoni...
- Oj, po co zaraz się denerwować, to z ostrożności, w razie czego mamy pana na kamerze...tylko proszę nie fotografować domu parafialnego.
- To mnie nie interesuje, ale skoro kraty i kamery, to po co jeszcze pan pilnuje?
- Tylu się tu kręci...
- Nie można w każdym widzieć złodzieja.
- Nawet pan nie wie, jak ciężko być w Polsce księdzem...
Dalej na szczęście było przyjemniej. Odwiedziliśmy nasz ulubiony zamek w Gołuchowie , spacerowaliśmy po pięknym parku i robiliśmy zdjęcia nie tylko przyrodnicze...
O Gołuchowie już kiedyś pisałam, więc dziś tylko autoportret w zabytkowej ramie:-)
W drodze powrotnej oboje wybuchnęliśmy śmiechem, bo jakiś turysta fotografował znajomy już kościół, a z plebanii już biegł do niego znajomy już proboszcz.
Miłych wycieczek Wam życzę:-)
piątek, 6 kwietnia 2018
Wyrodna matka?
Skończyłam niedawno książkę Eleny Ferrante CÓRKA i choć jest to pozycja bardzo zachwalana, jakoś nie wzbudziła we mnie zachwytu na tyle, by chcieć sięgnąć po inne książki tej autorki.
Dlaczego więc o niej wspominam?
Z powodu problemu poruszanego w tej książce.
Bohaterka, mając dorosłe już córki wspomina epizod ze swego życia, kiedy to "porzuciła" na trzy lata swoje dzieci, zostawiając je z ojcem i zniknęła, by realizować się jako kobieta, naukowiec, człowiek po prostu. By przekonać się czy oprócz bycia matką i żoną potrafi w życiu jeszcze czegoś dokonać.
Córki miały wtedy kilka lat, a mąż wpadł w panikę, bo dziewczynki były bardzo małe i sam także robił karierę.
Ciekawe, że gdy w podobny sposób postąpi mężczyzna nikt się temu nie dziwi, bo taka jest kolej rzeczy, to kobieta poświęca wszystko dla ratowania ogniska domowego i wspierania męża.
Gdy ojciec zostaje sam z dziećmi to wychwalany jest pod niebiosa, że tak sobie świetnie poradził, a przecież sami nazywamy siebie RODZICAMI, więc udział w rodzicielstwie i odpowiedzialność powinny być jednakowe lub przynajmniej podzielone za porozumieniem stron.
Czy nie zdarzyło się Wam nigdy, moje drogie panie, że chciałyście rzucić wszystko, wsiąść do pociągu byle jakiego i posmakować wolności przynajmniej od macierzyństwa?
Nie chodzi tu o depresję poporodową, ale o zwyczajne zmęczenie materiału, gdy jest się zawsze do dyspozycji o każdej porze i na każdą okoliczność?
Macierzyństwo to piękna sprawa, sama tego nie wiedziałam, póki nie zostałam matką, ale być może nie miałam piątki dzieci tylko dlatego, że nie chciałam być TYLKO matką, a oddanie siebie bez reszty gromadce dzieci wykraczało poza moje możliwości. To wiedziałam już po urodzeniu jedynaka.
I nie o ciąże czy porody tu chodzi. Moja koleżanka, której mama urodziła piątkę dzieci mawiała, że dla jej mamy najtrudniej było wysłuchać i zaspokoić potrzeby całej gromadki, ubrać i nakarmić to nie wszystko.
Podziwiam rodziny wielodzietne, które emanują ciepłem , a rodzice potrafią pogodzić pracę z wychowaniem, wpajają określone wartości i zawsze są pogodni...ale czy naprawdę ZAWSZE i czy kosztem sprawiedliwego podziału ról?
Obserwuję kobiety, które w pielęgnowaniu ogniska domowego znalazły cel życia ,ale zastanawiam się, czy nigdy nie chciały wakacji od macierzyństwa...
Dlaczego więc o niej wspominam?
Z powodu problemu poruszanego w tej książce.
Bohaterka, mając dorosłe już córki wspomina epizod ze swego życia, kiedy to "porzuciła" na trzy lata swoje dzieci, zostawiając je z ojcem i zniknęła, by realizować się jako kobieta, naukowiec, człowiek po prostu. By przekonać się czy oprócz bycia matką i żoną potrafi w życiu jeszcze czegoś dokonać.
Córki miały wtedy kilka lat, a mąż wpadł w panikę, bo dziewczynki były bardzo małe i sam także robił karierę.
Ciekawe, że gdy w podobny sposób postąpi mężczyzna nikt się temu nie dziwi, bo taka jest kolej rzeczy, to kobieta poświęca wszystko dla ratowania ogniska domowego i wspierania męża.
Gdy ojciec zostaje sam z dziećmi to wychwalany jest pod niebiosa, że tak sobie świetnie poradził, a przecież sami nazywamy siebie RODZICAMI, więc udział w rodzicielstwie i odpowiedzialność powinny być jednakowe lub przynajmniej podzielone za porozumieniem stron.
Czy nie zdarzyło się Wam nigdy, moje drogie panie, że chciałyście rzucić wszystko, wsiąść do pociągu byle jakiego i posmakować wolności przynajmniej od macierzyństwa?
Nie chodzi tu o depresję poporodową, ale o zwyczajne zmęczenie materiału, gdy jest się zawsze do dyspozycji o każdej porze i na każdą okoliczność?
Macierzyństwo to piękna sprawa, sama tego nie wiedziałam, póki nie zostałam matką, ale być może nie miałam piątki dzieci tylko dlatego, że nie chciałam być TYLKO matką, a oddanie siebie bez reszty gromadce dzieci wykraczało poza moje możliwości. To wiedziałam już po urodzeniu jedynaka.
I nie o ciąże czy porody tu chodzi. Moja koleżanka, której mama urodziła piątkę dzieci mawiała, że dla jej mamy najtrudniej było wysłuchać i zaspokoić potrzeby całej gromadki, ubrać i nakarmić to nie wszystko.
Podziwiam rodziny wielodzietne, które emanują ciepłem , a rodzice potrafią pogodzić pracę z wychowaniem, wpajają określone wartości i zawsze są pogodni...ale czy naprawdę ZAWSZE i czy kosztem sprawiedliwego podziału ról?
Obserwuję kobiety, które w pielęgnowaniu ogniska domowego znalazły cel życia ,ale zastanawiam się, czy nigdy nie chciały wakacji od macierzyństwa...
poniedziałek, 2 kwietnia 2018
Jedna wycieczka, trzy miejsca...
Takie wycieczki lubię najbardziej, odwiedzić coś znanego, odkryć coś nowego, pooddychać pełna piersią, porozmyślać na łonie natury.
Dawno nie odwiedzany pałac w Lubostroniu, siedziba rodu Skórzewskich, o którym już kiedyś pisałam, więc rozpisywać się nie będę.
Odwiedziliśmy znajome miejsce ciekawi zmian po zeszłorocznych wichurach, bo media donosiły o znacznych stratach w parkowym drzewostanie.
Udało się porozmawiać z ochroniarzem, który pełnił wówczas dyżur. Od niego też dowiedzieliśmy się, że prace renowacyjne przy samym pałacu uległy spowolnieniu, gdyż odnalazł się spadkobierca, mieszkający w Australii. Pałac na przestrzeni lat powojennych był sukcesywnie remontowany przy udziale różnych funduszy, ostatnio unijnych.
Pozostały okna do wymiany, bagatela - suma ok.2 mln zł, ciekawe czy spadkobierca zamierza te okna wymienić na własny koszt?
Tym razem nie wchodziliśmy do pałacu, gdyż wnętrza przygotowano na koncert, a takowe często odbywają się w pałacowych wnętrzach.
Na zdjęciu widoczne są także ruiny elektrowni pałacowej, która stoi z dala od siedziby Skórzewskich, w pobliżu stawów rybnych.
Na górnym zdjęciu dawne stajnie, w których teraz znajduje się urocza restauracja i pyszne posiłki, próbowaliśmy, polecamy:-)
Na dolnym część hotelu pałacowego, ta bardziej współczesna, bo wewnątrz pałacu można wynająć pokój bardziej stylowy... w stylowej cenie.
Zdjęcia nie oddadzą ogromu zniszczeń w drzewostanie po ubiegłorocznych wichurach, gdy zagłębiliśmy się w alejki parkowe widok powalił nas niemal na kolana. Jak po upadku meteoru tunguskiego w tajdze, masakra, aż żal serce ściska. Zniszczone zostało także ogrodzenie parku, postawione dwa lata temu...
Pracownik ochrony stwierdził, że w ów feralny dzień hałas był taki, jak na froncie, drzewa kładły sie jak zapałki. Trzy dni trwało oczyszczanie drogi, a ze trzy lata potrwa usuwanie powalonych drzew w parku, brak sprzętu i ludzi. Spacerowaliśmy na własną odpowiedzialność, bo wszędzie tablice ostrzegawcze - uwaga, spadające gałęzie.
Z Lubostronia, po pysznym obiedzie, skierowaliśmy się do Pakości, gdzie zwiedzić można słynną kalwarię, której kaplice odnowiono dzięki dotacjom unijnym. Na wzgórze Kalwarii pielgrzymki ciągnęły z całej Polski, jako dziecko jeździłam z babcią na odpusty, dziś miejsce nieco zapomniane, gdyż sławę i dawny prestiż odebrała Pakości świątynia w Licheniu.
Zabytkowe kaplice stoją nie tylko na wzgórzu, rozmieszczone są na terenie całej miejscowości, a całością opiekują sie ojcowie franciszkanie.
Jak przystało na stare świątynie, w pobliżu stary cmentarz z podupadłymi nagrobkami i grobowcami znamienitych rodów, w tym familii Wolańskich, dziedziców na Pakości.
Dla wierzących - miejsce świetne do odwiedzenia przed Wielkanocą i odbycia drogi krzyżowej, gdyż każda kaplica to jedna stacja.
Ostatni punkt naszej marcowej wycieczki to Kruszwica, jeszcze zimno, ale słonecznie i punkt z lodami otwarty, samochodów i motocykli mnóstwo, widać tęsknotę za wiosennymi wypadami w plenery.
Obiecują ocieplenie, więc takich wycieczek Wam życzę:-)
Dawno nie odwiedzany pałac w Lubostroniu, siedziba rodu Skórzewskich, o którym już kiedyś pisałam, więc rozpisywać się nie będę.
Odwiedziliśmy znajome miejsce ciekawi zmian po zeszłorocznych wichurach, bo media donosiły o znacznych stratach w parkowym drzewostanie.
Udało się porozmawiać z ochroniarzem, który pełnił wówczas dyżur. Od niego też dowiedzieliśmy się, że prace renowacyjne przy samym pałacu uległy spowolnieniu, gdyż odnalazł się spadkobierca, mieszkający w Australii. Pałac na przestrzeni lat powojennych był sukcesywnie remontowany przy udziale różnych funduszy, ostatnio unijnych.
Pozostały okna do wymiany, bagatela - suma ok.2 mln zł, ciekawe czy spadkobierca zamierza te okna wymienić na własny koszt?
Tym razem nie wchodziliśmy do pałacu, gdyż wnętrza przygotowano na koncert, a takowe często odbywają się w pałacowych wnętrzach.
Na zdjęciu widoczne są także ruiny elektrowni pałacowej, która stoi z dala od siedziby Skórzewskich, w pobliżu stawów rybnych.
Na górnym zdjęciu dawne stajnie, w których teraz znajduje się urocza restauracja i pyszne posiłki, próbowaliśmy, polecamy:-)
Na dolnym część hotelu pałacowego, ta bardziej współczesna, bo wewnątrz pałacu można wynająć pokój bardziej stylowy... w stylowej cenie.
Zdjęcia nie oddadzą ogromu zniszczeń w drzewostanie po ubiegłorocznych wichurach, gdy zagłębiliśmy się w alejki parkowe widok powalił nas niemal na kolana. Jak po upadku meteoru tunguskiego w tajdze, masakra, aż żal serce ściska. Zniszczone zostało także ogrodzenie parku, postawione dwa lata temu...
Pracownik ochrony stwierdził, że w ów feralny dzień hałas był taki, jak na froncie, drzewa kładły sie jak zapałki. Trzy dni trwało oczyszczanie drogi, a ze trzy lata potrwa usuwanie powalonych drzew w parku, brak sprzętu i ludzi. Spacerowaliśmy na własną odpowiedzialność, bo wszędzie tablice ostrzegawcze - uwaga, spadające gałęzie.
Z Lubostronia, po pysznym obiedzie, skierowaliśmy się do Pakości, gdzie zwiedzić można słynną kalwarię, której kaplice odnowiono dzięki dotacjom unijnym. Na wzgórze Kalwarii pielgrzymki ciągnęły z całej Polski, jako dziecko jeździłam z babcią na odpusty, dziś miejsce nieco zapomniane, gdyż sławę i dawny prestiż odebrała Pakości świątynia w Licheniu.
Zabytkowe kaplice stoją nie tylko na wzgórzu, rozmieszczone są na terenie całej miejscowości, a całością opiekują sie ojcowie franciszkanie.
Jak przystało na stare świątynie, w pobliżu stary cmentarz z podupadłymi nagrobkami i grobowcami znamienitych rodów, w tym familii Wolańskich, dziedziców na Pakości.
Dla wierzących - miejsce świetne do odwiedzenia przed Wielkanocą i odbycia drogi krzyżowej, gdyż każda kaplica to jedna stacja.
Ostatni punkt naszej marcowej wycieczki to Kruszwica, jeszcze zimno, ale słonecznie i punkt z lodami otwarty, samochodów i motocykli mnóstwo, widać tęsknotę za wiosennymi wypadami w plenery.
Obiecują ocieplenie, więc takich wycieczek Wam życzę:-)