Złudzenia to nie tylko malarstwo 3D na chodnikach czy murach, które oszukuje nasz wzrok.
Używamy określeń: złudne nadzieje, złudne marzenia...
Złudzenia oszukują nie tylko nasze oczy, także inne zmysły.
Nawet nasz organizm wysyła złudne sygnały, jak się okazuje i żyłoby nam się lżej, gdybyśmy potrafili je interpretować, nie mówiąc o lekarskich diagnozach..
Ileż to razy zastanawiamy się, dlaczego dokucza nam ból głowy czy głód, a okazuje się, że wystarczy nawodnić organizm, bo domagał się wody.
A czy zdarzyło się Wam, że odczuwaliście podwyższoną temperaturę ciała, braliście termometr, a tu tylko 35,6?
Podobnie jest w aucie, gdy przez szybę grzeje słońce i wydaje się, że na zewnątrz upał niemal, a tymczasem wieje lodowaty wiatr...
Znane są typowe złudzenia optyczne typu: czarny kolor wyszczupla, a poprzeczne paski pogrubiają.
Z drobnymi wzorami na tkaninie ja mam np. ten problem, że gdy patrzę na pepitkę, drobną kratkę, prążki itp. to mam wrażenie drgania obrazu i od razu dostaję migreny...
Podobno by jeść mniej i czuć się szybciej nasyconym powinno się jadać na małych talerzach, oczy dają wtedy sygnał do mózgu, że zjedliśmy baaardzo dużo, o wiele szybciej się najadamy, niż z dużego naczynia, mimo, że wielkość dania była identyczna.
Te filiżanki to takie moje domowe złudzenie optyczne. Na pierwszy rzut oka więcej kawy mieści filiżanka po prawej, taka bardziej pękata, na oko większa. Tymczasem w obu ilość kawy jest identyczna!
Miałam w liceum dwie szczupłe koleżanki, jedna bardziej płaska i koścista, druga cała apetycznie okrągła...
Założyliśmy się o ich wymiary, nie o wagę, bo z tym bywa różnie.
Większość stawiała na to, że mniejsze wymiary ma ta płaska i koścista, a okazało się, że centymetr krawiecki był innego zdania, zakład przegrany...wygrały apetyczne krągłości.
Złudzeniom ulega także nasz słuch, najlepsze w oszukiwaniu są koty. Gdy przychodzi pora marcowania, wydają takie dźwięki, że wielekroć ludzie poszukiwali porzuconych płaczących dzieci, a to były koty...
Dziś wracałam z pracy przez park i usłyszałam wysokie dźwięki piosenki, ktoś śpiewał, prawdopodobnie pod wpływem mocniejszego trunku, szukałam wzrokiem jakiejś podchmielonej kuracjuszki. Nie widziałam wykonawcy, bo krzewy zasłaniały. Gdy skończył się szpaler zarośli moim oczom ukazał się wielki postawny mężczyzna w przekrzywionej czapce...
Innym, częstym dla podróżujących złudzeniem jest droga - w linii prostej lub na oko, krótsza i łatwiejsza , niż w rzeczywistości.
A słońce lub księżyc? gdy wisi nisko nad nami wielka błyszcząca kula, niemal na wyciągnięcie ręki...i
Jeśli możecie, podzielcie się swoimi doświadczeniami w temacie złudzenia...
Strony
▼
czwartek, 28 lutego 2019
poniedziałek, 25 lutego 2019
Boląca kieszeń i inne takie...
Czasami zamieszczam relacje rozmów z Krzysiem, a czasami dialogi podsłuchane w czytelni.
Bywa, że sama biorę w nich udział.
Wszystkie są bardzo pouczające, nieraz pełne dziecięcego humoru i świeżego spojrzenia na świat.
****
Wpada kiedyś chłopiec z pierwszej klasy i krzyczy:
- czy ma pani książki dla małych dzieci?
- jak małych i jakiego rodzaju?
- bo moja mama wczoraj o 20.58 urodziła mojego brata i ja chcę mu poczytać...
- to trochę za wcześnie, nie sądzisz?
- ale jak będzie płakał to ja mu poczytam...
Dodam tylko, że z dumą pokazywał godzinę narodzin brata wypisaną pisakiem na przedramieniu.
****
W czytelni dziewczynki rozmawiają o modzie i takich tam...
- wiesz, ja też nie wiedziałam co to jest botoks, ale moja babcia sobie zrobiła u kosmetyczki i mówi, że teraz młodziej się czuje
- a to boli?
- babcia mówiła, że najbardziej bolała ją kieszeń, ale nie wiem o co chodzi...
****
Dziewczynki z drugiej klasy czytają na głos książeczkę o św.Faustynie:
- o Boże, ta zakonnica poszła do więzienia!
- ale jak to? przecież to zakonnica i święta!
- bo tu napisali, że wróciła do swojej celi by się pomodlić ...
****
Chłopiec z pierwszej klasy poprosił o wyszukanie książek o zwierzętach, obejrzał trzy i odłożył.
- Hubert, już oddajesz?
- tak, już wszystko obejrzałem
- a może poćwiczyłbyś czytanie?
- czytanie ćwiczy się z podręcznikiem na lekcji, a książki się ogląda...
****
Dziewczynki licytują się, która uczęszcza na większą ilość zajęć dodatkowych.
- Lena, ty powinnaś chodzić na karate, bo masz za dużo energii, zapisz się tam, gdzie ja chodzę
- o nie! wasz instruktor jest za stary, ma już chyba ze 40 lat...
****
Z ostatniej chwili: podsłuchałam rozmowę mamy jednej z uczennic z wychowawczynią:
- czy mogę wpłacić zaliczkę na wycieczkę później, bo musiałam zapłacić 340 zł za telefon córki
- a co, popsuł się?
- nie, grała w jakieś gry internetowe, no wie pani, książek się teraz nie czyta, a coś robić musi...
Ludzie, trzymajcie mnie!
Bywa, że sama biorę w nich udział.
Wszystkie są bardzo pouczające, nieraz pełne dziecięcego humoru i świeżego spojrzenia na świat.
****
Wpada kiedyś chłopiec z pierwszej klasy i krzyczy:
- czy ma pani książki dla małych dzieci?
- jak małych i jakiego rodzaju?
- bo moja mama wczoraj o 20.58 urodziła mojego brata i ja chcę mu poczytać...
- to trochę za wcześnie, nie sądzisz?
- ale jak będzie płakał to ja mu poczytam...
Dodam tylko, że z dumą pokazywał godzinę narodzin brata wypisaną pisakiem na przedramieniu.
****
W czytelni dziewczynki rozmawiają o modzie i takich tam...
- wiesz, ja też nie wiedziałam co to jest botoks, ale moja babcia sobie zrobiła u kosmetyczki i mówi, że teraz młodziej się czuje
- a to boli?
- babcia mówiła, że najbardziej bolała ją kieszeń, ale nie wiem o co chodzi...
****
Dziewczynki z drugiej klasy czytają na głos książeczkę o św.Faustynie:
- o Boże, ta zakonnica poszła do więzienia!
- ale jak to? przecież to zakonnica i święta!
- bo tu napisali, że wróciła do swojej celi by się pomodlić ...
****
Chłopiec z pierwszej klasy poprosił o wyszukanie książek o zwierzętach, obejrzał trzy i odłożył.
- Hubert, już oddajesz?
- tak, już wszystko obejrzałem
- a może poćwiczyłbyś czytanie?
- czytanie ćwiczy się z podręcznikiem na lekcji, a książki się ogląda...
****
Dziewczynki licytują się, która uczęszcza na większą ilość zajęć dodatkowych.
- Lena, ty powinnaś chodzić na karate, bo masz za dużo energii, zapisz się tam, gdzie ja chodzę
- o nie! wasz instruktor jest za stary, ma już chyba ze 40 lat...
****
Z ostatniej chwili: podsłuchałam rozmowę mamy jednej z uczennic z wychowawczynią:
- czy mogę wpłacić zaliczkę na wycieczkę później, bo musiałam zapłacić 340 zł za telefon córki
- a co, popsuł się?
- nie, grała w jakieś gry internetowe, no wie pani, książek się teraz nie czyta, a coś robić musi...
Ludzie, trzymajcie mnie!
piątek, 22 lutego 2019
A to ciekawe!
Przeglądałam książkę N. Lenza „1000 rekordów” wydaną w 1994 w Warszawie.
Tytułowe rekordy to ciekawostki ze świata przyrody i techniki, takie z rodzaju: NAJWIĘKSZE, NAJMNIEJSZE, NAJWYŻSZE, NAJDROŻSZE…
Jeśli macie ochotę na garść ciekawostek, to zapraszam:
• Pierwsze prawa o ochronie zwierząt wydał indyjski władca Asioka ponad 2 tysiące lat temu. Asioka był buddystą i nakazał w całym kraju budowę schronisk dla zwierząt.
W Europie pierwsze podobne ustawy wydano w Anglii w 1822 roku, w Niemczech w 1871 roku.
Tradycje więc bardzo stare, ale nadal ochrona przyrody ma się słabo lub wręcz coraz gorzej...
• Najwięcej mleka w przeliczeniu na masę ciała dają kozy. Roczny udój z jednej kozy waży 12 razy więcej, niż sama koza, podczas gdy udój z krowy zaledwie 7 razy więcej, niż waga krasuli.
Mleko kozie uważane jest za zdrowsze od krowiego i używane bywa w przemyśle kosmetycznym.
• Najcięższe dzieci rodzi płetwal błękitny. Jego potomek waży po urodzeniu około 2 ton, a w ciągu 7 miesięcy jego waga wzrasta do 24 ton, a więc dwunastokrotnie. Dla porównania najlżejszy dorosły ssak to ryjówka etruska, która wazy ok.2 gramów.
Dobrze, że ludzie nie rosną w takim tempie!
• Kopce afrykańskich termitów mogą sięgać 12 metrów wysokości, ale są nie tylko wysokie , sięgają daleko w głąb ziemi. Aby dotrzeć do wody, termity kopią prostopadłe korytarze do 40 metrów głębokości.
Czy można te małe stworzenia nazwać znakomitymi górnikami?
• Przez 4 lata w Muzeum Brytyjskim w Londynie można było oglądać 2 ślimaki pustynne przymocowane do tablicy w gablocie.
Trwały tak jako eksponaty od 1846 do 1850 roku, kiedy to pracownik muzeum zanurzył jednego z nich w letniej wodzie. Ślimak obudził się do życia i żył jeszcze dwa lata.
Niesamowite bywają niespodzianki przyrody!
• Jezioro Saimaa w Finlandii ma powierzchnię 4400 km², ale tylko 1/3 powierzchni to lustro wody, pozostałą część zajmuje powierzchnia 36000 wysp. Chciałabym to zobaczyć na własne oczy...
• Najwięcej mostów różnego rodzaju i wielkości znajduje się w rejonie Hamburga, naliczono ich około 2200, w tym 800 kolejowych. Wenecja ma 400 historycznych mostów, a Amsterdam 600.
A ile mostów, mosteczków i kładek jest w Polsce, ktoś wie?
• Największe wydmy znajdują się w prowincji Landes na południu Francji. Ich wysokość sięga 100 m i tam, gdzie brak wałów ochronnych przemieszczają się w głąb lądu z prędkością 25m na rok.
Niesamowicie ruchliwe te wydmy!
• Nie wszystkie włosy wypadają człowiekowi równie szybko. Włosy na brodzie mogą przeżyć nawet 20 lat, owłosienie głowy i ciała tracimy średnio co 4 lata, a najkrócej żyją rzęsy, bo około 3 miesięcy.
Dobrze, że nie wypadają wszystkie naraz!
Dobrych dni, nie przestawajcie się dziwić :-)
Tytułowe rekordy to ciekawostki ze świata przyrody i techniki, takie z rodzaju: NAJWIĘKSZE, NAJMNIEJSZE, NAJWYŻSZE, NAJDROŻSZE…
Jeśli macie ochotę na garść ciekawostek, to zapraszam:
• Pierwsze prawa o ochronie zwierząt wydał indyjski władca Asioka ponad 2 tysiące lat temu. Asioka był buddystą i nakazał w całym kraju budowę schronisk dla zwierząt.
W Europie pierwsze podobne ustawy wydano w Anglii w 1822 roku, w Niemczech w 1871 roku.
Tradycje więc bardzo stare, ale nadal ochrona przyrody ma się słabo lub wręcz coraz gorzej...
• Najwięcej mleka w przeliczeniu na masę ciała dają kozy. Roczny udój z jednej kozy waży 12 razy więcej, niż sama koza, podczas gdy udój z krowy zaledwie 7 razy więcej, niż waga krasuli.
Mleko kozie uważane jest za zdrowsze od krowiego i używane bywa w przemyśle kosmetycznym.
• Najcięższe dzieci rodzi płetwal błękitny. Jego potomek waży po urodzeniu około 2 ton, a w ciągu 7 miesięcy jego waga wzrasta do 24 ton, a więc dwunastokrotnie. Dla porównania najlżejszy dorosły ssak to ryjówka etruska, która wazy ok.2 gramów.
Dobrze, że ludzie nie rosną w takim tempie!
• Kopce afrykańskich termitów mogą sięgać 12 metrów wysokości, ale są nie tylko wysokie , sięgają daleko w głąb ziemi. Aby dotrzeć do wody, termity kopią prostopadłe korytarze do 40 metrów głębokości.
Czy można te małe stworzenia nazwać znakomitymi górnikami?
• Przez 4 lata w Muzeum Brytyjskim w Londynie można było oglądać 2 ślimaki pustynne przymocowane do tablicy w gablocie.
Trwały tak jako eksponaty od 1846 do 1850 roku, kiedy to pracownik muzeum zanurzył jednego z nich w letniej wodzie. Ślimak obudził się do życia i żył jeszcze dwa lata.
Niesamowite bywają niespodzianki przyrody!
• Jezioro Saimaa w Finlandii ma powierzchnię 4400 km², ale tylko 1/3 powierzchni to lustro wody, pozostałą część zajmuje powierzchnia 36000 wysp. Chciałabym to zobaczyć na własne oczy...
• Najwięcej mostów różnego rodzaju i wielkości znajduje się w rejonie Hamburga, naliczono ich około 2200, w tym 800 kolejowych. Wenecja ma 400 historycznych mostów, a Amsterdam 600.
A ile mostów, mosteczków i kładek jest w Polsce, ktoś wie?
• Największe wydmy znajdują się w prowincji Landes na południu Francji. Ich wysokość sięga 100 m i tam, gdzie brak wałów ochronnych przemieszczają się w głąb lądu z prędkością 25m na rok.
Niesamowicie ruchliwe te wydmy!
• Nie wszystkie włosy wypadają człowiekowi równie szybko. Włosy na brodzie mogą przeżyć nawet 20 lat, owłosienie głowy i ciała tracimy średnio co 4 lata, a najkrócej żyją rzęsy, bo około 3 miesięcy.
Dobrze, że nie wypadają wszystkie naraz!
Dobrych dni, nie przestawajcie się dziwić :-)
wtorek, 19 lutego 2019
Skarbówka na weselu...
O tym, że nasza rodzima skarbówka próbuje łatać państwowy budżet dziwnymi metodami, słyszałam dawno i z różnych źródeł, ale żeby łatała kosztem młodych par , zawierających związki małżeńskie to już przesada.
Niedawno namawiano organizatorów wesel i ślubów by stawali się sygnalistami podatkowymi czyli donosili skarbówce, kto i jakie usługi świadczył oraz ile za nie wziął: fotograf, barman, florystyka i inni.
Wczoraj natomiast, przy okazji rozmów o czekającym mnie ślubie syna dowiedziałam się, że kilku jego znajomych doświadczyło swoistej opieki ze strony państwa, a raczej jego zbrojnego ramienia finansowego czyli rzeczonej skarbówki.
Jeden ze znajomych syna poproszony został o nazwiska i namiary gości weselnych, by urzędnicy mogli ich wypytać o prezenty lub gotówkę w kopertach w wiadomym celu.
Odmowa pana młodego potraktowana została jako utrudnianie czynności urzędu i po ustaleniu liczby gości , w tym wypadku 100 osób , urząd oszacował średnią kwotę prezentów – wyobrażacie sobie?
Średnia kwota prezentu na łebka, niezależnie od wieku czy stopnia znajomości i od tego naliczony podatek…
Przecież to jakaś paranoja!
To co, jeśli zaproszę ciotkę emerytkę, która podaruje własnoręcznie haftowany obrus, to młodzi muszą zapłacić od tego podatek, bo nie ma obowiązku dawania kopert z gotówką?
A jeśli gośćmi na weselu są dzieci przyjaciół w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym?
Bywa, że zamiast prezentów młodzi zażyczą sobie maskotki lub gry planszowe dla szpitala dziecięcego i co, od tego też podatek?
To może też skompletowany bogaty zbiór butelek wina podlegać będzie przepisom ustawy o wychowaniu w trzeźwości?
Nie wiem, jakie Wy macie pomysły, bo moja wyobraźnia w tym względzie jest na wyczerpaniu…
Niedawno namawiano organizatorów wesel i ślubów by stawali się sygnalistami podatkowymi czyli donosili skarbówce, kto i jakie usługi świadczył oraz ile za nie wziął: fotograf, barman, florystyka i inni.
Wczoraj natomiast, przy okazji rozmów o czekającym mnie ślubie syna dowiedziałam się, że kilku jego znajomych doświadczyło swoistej opieki ze strony państwa, a raczej jego zbrojnego ramienia finansowego czyli rzeczonej skarbówki.
Jeden ze znajomych syna poproszony został o nazwiska i namiary gości weselnych, by urzędnicy mogli ich wypytać o prezenty lub gotówkę w kopertach w wiadomym celu.
Odmowa pana młodego potraktowana została jako utrudnianie czynności urzędu i po ustaleniu liczby gości , w tym wypadku 100 osób , urząd oszacował średnią kwotę prezentów – wyobrażacie sobie?
Średnia kwota prezentu na łebka, niezależnie od wieku czy stopnia znajomości i od tego naliczony podatek…
Przecież to jakaś paranoja!
To co, jeśli zaproszę ciotkę emerytkę, która podaruje własnoręcznie haftowany obrus, to młodzi muszą zapłacić od tego podatek, bo nie ma obowiązku dawania kopert z gotówką?
A jeśli gośćmi na weselu są dzieci przyjaciół w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym?
Bywa, że zamiast prezentów młodzi zażyczą sobie maskotki lub gry planszowe dla szpitala dziecięcego i co, od tego też podatek?
To może też skompletowany bogaty zbiór butelek wina podlegać będzie przepisom ustawy o wychowaniu w trzeźwości?
Nie wiem, jakie Wy macie pomysły, bo moja wyobraźnia w tym względzie jest na wyczerpaniu…
sobota, 16 lutego 2019
Litości...
Sceptycznie podchodzę do wszelkich nowinek w poglądach na odżywianie, leczenie , do odkryć w badaniach naukowych, tym bardziej, że jak pokazuje doświadczenie, to co kiedyś było szkodliwe i naganne, dziś już nie jest i odwrotnie, bo wiadomo - rynek napędza także badania w wielu dziedzinach.
Oglądam i czytam doniesienia o szkodliwości naszych codziennych pokarmów, typu chleb, mięso, wędliny, margaryna, a nawet owoce i warzywa.
To co normalne jest be, powinniśmy jeść tylko Eko lub Bio, mięsa w ogóle, a cukier, nabiał i pieczywo to istna trucizna. W dodatku "specjalna" żywność ma specjalne oznaczenia, jest 2-3 razy droższa i co chwila wmawia się nam, ze sami sobie kopiemy grób za życia.
Już na starcie czuję się jak dziwoląg, skoro nie kupuję EKo i Bio, a już z glutenem i laktozą to całkiem ciemnogród.
Mamy czytać etykiety i dokonywać świadomych wyborów, jeśli chcemy być zdrowi do późnego wieku...ale z drugiej strony, taki wybór jest często niemożliwy, bo konia z rzędem temu, kto znajdzie dziś np. chleb bez żadnych dziwnych dodatków.
Wiem, mogę sama piec chleb, robić wędliny, humusy, twarożek, ale czy półprodukty są w pełni zdrowe?
Poza tym, kiedy to wszystko robić, a może na emeryturze jest na to czas? Nie chciałabym jednak spędzać całego dnia w kuchni...
Oto moje przemyślenia w tym temacie:
- skoro zjadamy same trucizny, co na to Ministerstwo Zdrowia i służby odpowiedzialne za dopuszczanie żywności do szerokiego obiegu?
- skoro istnieją normy, przepisy, dawki dozwolone itp. dlaczego nie ściga się producentów za oszukiwanie?
- skoro zamyka się nieuczciwe ubojnie, zakłady przetwórstwa, fermy itd., to dlaczego nie zamyka się fabryk produkujących żywność, która truje i uzależnia?
- skoro na pudełkach z papierosami umieszcza się hasła ostrzegawcze i zdjęcia, to dlaczego nie ma podobnych na etykietach i stoiskach ze słodyczami lub z pieczywem?
- skoro przy sprzedaży alkoholu sprawdza się pełnoletność kupujących, to dlaczego nie sprawdza się pełnoletności kupujących cokolwiek, czy nastolatek lub dziecko potrafią dokonywać świadomych wyborów w temacie zdrowa żywność?
- Skoro bada się mięso na obecność pasożytów, azotanów i innych takich, to dlaczego nie ma podobnych badań przed przyjęciem towaru do sklepów – jeśli za dużo cukru i konserwantów – won!
Znowu negatywne zjawiska w pewnych dziedzinach życia i gospodarki zrzuca się na barki konsumentów, klientów, nas wszystkich, bo przecież jeden przemysł wspiera drugi – im więcej świństwa jemy, tym więcej leków będziemy potrzebować lub szybciej umrzemy, z czego ZUS się ucieszy.
Nie wiem tylko, po co ciągle zapełniają podobnymi tematami audycje radiowe, telewizyjne i czasopisma, skoro nic się w tym względzie nie zmienia, od gadania i pisania o szkodliwości zdrowsi nie będziemy.
Marzyłoby mi się przeczytać lub usłyszeć o pozytywnych zmianach w podejściu do produkcji żywności na skalę globalną i bym nie musiała spędzać w sklepie godzin całych na czytaniu etykiet pisanych maczkiem, od czego jeszcze i wzrok mi się pogorszy...
Oglądam i czytam doniesienia o szkodliwości naszych codziennych pokarmów, typu chleb, mięso, wędliny, margaryna, a nawet owoce i warzywa.
To co normalne jest be, powinniśmy jeść tylko Eko lub Bio, mięsa w ogóle, a cukier, nabiał i pieczywo to istna trucizna. W dodatku "specjalna" żywność ma specjalne oznaczenia, jest 2-3 razy droższa i co chwila wmawia się nam, ze sami sobie kopiemy grób za życia.
Już na starcie czuję się jak dziwoląg, skoro nie kupuję EKo i Bio, a już z glutenem i laktozą to całkiem ciemnogród.
Mamy czytać etykiety i dokonywać świadomych wyborów, jeśli chcemy być zdrowi do późnego wieku...ale z drugiej strony, taki wybór jest często niemożliwy, bo konia z rzędem temu, kto znajdzie dziś np. chleb bez żadnych dziwnych dodatków.
Wiem, mogę sama piec chleb, robić wędliny, humusy, twarożek, ale czy półprodukty są w pełni zdrowe?
Poza tym, kiedy to wszystko robić, a może na emeryturze jest na to czas? Nie chciałabym jednak spędzać całego dnia w kuchni...
Oto moje przemyślenia w tym temacie:
- skoro zjadamy same trucizny, co na to Ministerstwo Zdrowia i służby odpowiedzialne za dopuszczanie żywności do szerokiego obiegu?
- skoro istnieją normy, przepisy, dawki dozwolone itp. dlaczego nie ściga się producentów za oszukiwanie?
- skoro zamyka się nieuczciwe ubojnie, zakłady przetwórstwa, fermy itd., to dlaczego nie zamyka się fabryk produkujących żywność, która truje i uzależnia?
- skoro na pudełkach z papierosami umieszcza się hasła ostrzegawcze i zdjęcia, to dlaczego nie ma podobnych na etykietach i stoiskach ze słodyczami lub z pieczywem?
- skoro przy sprzedaży alkoholu sprawdza się pełnoletność kupujących, to dlaczego nie sprawdza się pełnoletności kupujących cokolwiek, czy nastolatek lub dziecko potrafią dokonywać świadomych wyborów w temacie zdrowa żywność?
- Skoro bada się mięso na obecność pasożytów, azotanów i innych takich, to dlaczego nie ma podobnych badań przed przyjęciem towaru do sklepów – jeśli za dużo cukru i konserwantów – won!
Znowu negatywne zjawiska w pewnych dziedzinach życia i gospodarki zrzuca się na barki konsumentów, klientów, nas wszystkich, bo przecież jeden przemysł wspiera drugi – im więcej świństwa jemy, tym więcej leków będziemy potrzebować lub szybciej umrzemy, z czego ZUS się ucieszy.
Nie wiem tylko, po co ciągle zapełniają podobnymi tematami audycje radiowe, telewizyjne i czasopisma, skoro nic się w tym względzie nie zmienia, od gadania i pisania o szkodliwości zdrowsi nie będziemy.
Marzyłoby mi się przeczytać lub usłyszeć o pozytywnych zmianach w podejściu do produkcji żywności na skalę globalną i bym nie musiała spędzać w sklepie godzin całych na czytaniu etykiet pisanych maczkiem, od czego jeszcze i wzrok mi się pogorszy...
środa, 13 lutego 2019
Walentynki w kapciach...
Mój Walenty
Mój Walenty
aureoli nie ma,
czasem nawet
rogi mu rosną.
Nie kupuje mi róż
w bukietach,
nie gada wierszem
ni dniem, ni nocą.
Mój Walenty
placek upiecze
bardzo chętnie
zakupy zrobi.
Opiekuńczym gestem
mnie wesprze,
bym nie dawała
się złemu losowi.
Mój Walenty
jest czuły gdy trzeba
i herbatkę
nie proszony podaje.
Choć na rękach
nie nosi mnie wcale,
przy nim zawsze
czuję się KOBIETĄ....
Życzę Wam miłości i radości rok cały, nie tylko w Walentynki, kwiaty zwiędną, smak czekoladek przeminie, a wspólne wędrowanie drogami miłości i przyjaźni rządzi się innymi prawami.
Co nie znaczy, że powinniśmy rezygnować z rozpieszczania się nawzajem:-)
niedziela, 10 lutego 2019
Zimowe wycieczki
Ciepło domowego ogniska docenimy wtedy, gdy wyrwiemy się z domu, wstaniemy z przytulnego fotela i ruszymy w trasę.
Jak mówią starzy górale, nie ma złej pogody, tylko niewłaściwe ubranie.
Wystarczy trochę zmarznąć, przewietrzyć kapotę i zmusić nogi do maszerowania, aby po powrocie obiad zdawał sie królewskim, a kawa smakowała niebiańsko.
Staramy się co weekend dużo spacerować lub wyjeżdżać w plener. W wielu znanych miejscach byliśmy o różnych porach roku.
Zima ma także swoje uroki i skrywa czasem niesamowite niespodzianki.
Mijaliśmy ten drogowskaz wiele razy, wreszcie wybraliśmy się specjalnie w to miejsce, by odkryć krainę ciszy i pięknych widoków - PUNKT WIDOKOWY DUSZNO. Drewniana wieża, pierwotnie miała 70 m, została spalona, odbudowana przez wojsko o wiele mniejsza - ok. 25 m, udostępniona do zwiedzania, prowadzą do niej trasy rowerowe. Autem ciężko, droga polna, ale można dojść na piechotę, latem to nawet wskazane, wyobrażam sobie pola pełne zboża, niczym ocean i my na środku w drodze do wieży.
Zdjęcie na górze slajdu to taras górny wieży z fragmentem krajobrazu, na zdjęciu dolnym swoista róża wiatrów z symbolami miejsc, które widać z wieży przy dobrej widoczności.
Widoki zapierają dech w piersiach, do tego cisza, że aż uszy bolą, nigdzie żywego ducha, do najbliższych zabudowań kawał drogi, a pod lasem śmigają sarny...
Gdyby komuś było mało, po drodze zabytkowa kuźnia z 1854 roku, nieoczekiwany widok w tak małej mieścinie, jak nagroda za trudy zimowego wędrowania. Na czubku komina bocianie gniazdo. Ciekawe, czy wrócą do niego ptaki na wiosnę?
Inna wyprawa, w zasadzie wcześniejsza zawiodła nas do parku, rozciągającego się wokół pięknego pałacu, w kawiarni którego wypiliśmy pyszną kawę z deserem.
Na dziedziniec owego pałacu przywędrował Orszak Trzech Króli. W parku równie pięknie jak wiosną, tyle że inaczej.
Na brzegu rzeczki spłoszyliśmy czaplę i nie zdążyłam zrobić zdjęcia.
Trzecia wycieczka nad jezioro, gdzie latem mnóstwo wypoczywających, ale i teraz sporo spacerowiczów. Sądziliśmy, że będziemy sami na plaży, a tu niespodzianka... pary z psami, rodzice z dziećmi, jak na molo.
Na jeziorze cienki, niemal przeźroczysty lód, musiałam dotknąć, by sprawdzić, że istotnie zamarznięte.
Ten wiatrak widzieliśmy z daleka, z miejsca, które zwykle zasłaniają liściaste drzewa. O tej porze roku dostrzegliśmy przez gołe gałęzie zarysy wiatraka i postanowiliśmy go odszukać, co nie było łatwe.
Gdy do niego dotarliśmy, nie było żadnych informacji, poza tabliczką, ze obiekt grozi zawaleniem.
szkoda, ze o takie zabytki nie ma kto dbać, jedna silna wichura i niewiele z niego zostanie...
Znowu wyszło długo, ale przynajmniej fotek sporo, więc chyba wybaczycie?
Jak mówią starzy górale, nie ma złej pogody, tylko niewłaściwe ubranie.
Wystarczy trochę zmarznąć, przewietrzyć kapotę i zmusić nogi do maszerowania, aby po powrocie obiad zdawał sie królewskim, a kawa smakowała niebiańsko.
Staramy się co weekend dużo spacerować lub wyjeżdżać w plener. W wielu znanych miejscach byliśmy o różnych porach roku.
Zima ma także swoje uroki i skrywa czasem niesamowite niespodzianki.
Mijaliśmy ten drogowskaz wiele razy, wreszcie wybraliśmy się specjalnie w to miejsce, by odkryć krainę ciszy i pięknych widoków - PUNKT WIDOKOWY DUSZNO. Drewniana wieża, pierwotnie miała 70 m, została spalona, odbudowana przez wojsko o wiele mniejsza - ok. 25 m, udostępniona do zwiedzania, prowadzą do niej trasy rowerowe. Autem ciężko, droga polna, ale można dojść na piechotę, latem to nawet wskazane, wyobrażam sobie pola pełne zboża, niczym ocean i my na środku w drodze do wieży.
Zdjęcie na górze slajdu to taras górny wieży z fragmentem krajobrazu, na zdjęciu dolnym swoista róża wiatrów z symbolami miejsc, które widać z wieży przy dobrej widoczności.
Widoki zapierają dech w piersiach, do tego cisza, że aż uszy bolą, nigdzie żywego ducha, do najbliższych zabudowań kawał drogi, a pod lasem śmigają sarny...
Gdyby komuś było mało, po drodze zabytkowa kuźnia z 1854 roku, nieoczekiwany widok w tak małej mieścinie, jak nagroda za trudy zimowego wędrowania. Na czubku komina bocianie gniazdo. Ciekawe, czy wrócą do niego ptaki na wiosnę?
Inna wyprawa, w zasadzie wcześniejsza zawiodła nas do parku, rozciągającego się wokół pięknego pałacu, w kawiarni którego wypiliśmy pyszną kawę z deserem.
Na dziedziniec owego pałacu przywędrował Orszak Trzech Króli. W parku równie pięknie jak wiosną, tyle że inaczej.
Na brzegu rzeczki spłoszyliśmy czaplę i nie zdążyłam zrobić zdjęcia.
Trzecia wycieczka nad jezioro, gdzie latem mnóstwo wypoczywających, ale i teraz sporo spacerowiczów. Sądziliśmy, że będziemy sami na plaży, a tu niespodzianka... pary z psami, rodzice z dziećmi, jak na molo.
Na jeziorze cienki, niemal przeźroczysty lód, musiałam dotknąć, by sprawdzić, że istotnie zamarznięte.
Ten wiatrak widzieliśmy z daleka, z miejsca, które zwykle zasłaniają liściaste drzewa. O tej porze roku dostrzegliśmy przez gołe gałęzie zarysy wiatraka i postanowiliśmy go odszukać, co nie było łatwe.
Gdy do niego dotarliśmy, nie było żadnych informacji, poza tabliczką, ze obiekt grozi zawaleniem.
szkoda, ze o takie zabytki nie ma kto dbać, jedna silna wichura i niewiele z niego zostanie...
Znowu wyszło długo, ale przynajmniej fotek sporo, więc chyba wybaczycie?
czwartek, 7 lutego 2019
Na ulicy...
Idę dziś do pracy, zimno, głowa mnie boli, gonitwa myśli, co muszę dziś i jutro zrobić.
Zatrzymuje mnie mężczyzna w średnim wieku, schludnie ubrany, pod kurtką widać białą koszulę i krawat.
Widzę, że wyjmuje z torby jakieś broszury. Robię się czujna...
- Dzień dobry, czy zastanawiała się pani nad tym, czy cierpienie kiedykolwiek się kończy?
- Niech pan sobie wyobrazi, że nawet tak, wszystko się kiedyś kończy, ale co to za pytanie o poranku?
- Chciałbym panie wręczyć...
- Za broszury dziękuję, nie jestem zainteresowana, a pan nie w pracy?
- Ja głoszę słowo boże, to moja praca.
- A ja do pracy właśnie...
Tak sobie szłam i myślałam: może ja też rzucę robotę, będę ludzi na ulicy namawiać do czytania książek.
Tylko kto moje rachunki zapłaci?
****
Wczoraj w naszym mieście zdarzył się wypadek.
Na ruchliwym skrzyżowaniu blisko centrum zderzyły się dwa samochody. Bywa.
Pech chciał, że jedno z aut wpadło na chodnik i uderzyło w dwie kobiety, stojące przed pasami, bo było czerwone światło dla pieszych.
Jedna z tych kobiet, młodsza ode mnie zmarła w szpitalu.
To mogłam być ja - często stoję w tym miejscu, gdy jest czerwone światło...
Nie macie wrażenia, że najwięcej wypadków z udziałem pieszych zdarza się na pasach?
Uważajcie na siebie, zwłaszcza na pasach!
Zatrzymuje mnie mężczyzna w średnim wieku, schludnie ubrany, pod kurtką widać białą koszulę i krawat.
Widzę, że wyjmuje z torby jakieś broszury. Robię się czujna...
- Dzień dobry, czy zastanawiała się pani nad tym, czy cierpienie kiedykolwiek się kończy?
- Niech pan sobie wyobrazi, że nawet tak, wszystko się kiedyś kończy, ale co to za pytanie o poranku?
- Chciałbym panie wręczyć...
- Za broszury dziękuję, nie jestem zainteresowana, a pan nie w pracy?
- Ja głoszę słowo boże, to moja praca.
- A ja do pracy właśnie...
Tak sobie szłam i myślałam: może ja też rzucę robotę, będę ludzi na ulicy namawiać do czytania książek.
Tylko kto moje rachunki zapłaci?
****
Wczoraj w naszym mieście zdarzył się wypadek.
Na ruchliwym skrzyżowaniu blisko centrum zderzyły się dwa samochody. Bywa.
Pech chciał, że jedno z aut wpadło na chodnik i uderzyło w dwie kobiety, stojące przed pasami, bo było czerwone światło dla pieszych.
Jedna z tych kobiet, młodsza ode mnie zmarła w szpitalu.
To mogłam być ja - często stoję w tym miejscu, gdy jest czerwone światło...
Nie macie wrażenia, że najwięcej wypadków z udziałem pieszych zdarza się na pasach?
Uważajcie na siebie, zwłaszcza na pasach!
wtorek, 5 lutego 2019
Z Krzysiem o filmach...
Chłopiec wpada ostatnio dość często, nie zawsze mamy możliwość pogadać, bo czytelników sporo.
Tym razem udało się porozmawiać o filmach, które Krzyś lubi na równi z książkami.
- Dzień dobry, ale dużo uczniów!
- Sporo, bo zimno i zamiast na boisko przyszli tutaj.
- A wie pani, że mam już wszystkie części H.Pottera?
- Tak, mówiłeś, że to prezent gwiazdkowy.
- Mam nawet tę ostatnią książkę o przeklętym dziecku.
- A ile przeczytałeś?
- Na razie jestem w pierwszym tomie...
- A filmy widziałeś wszystkie?
- Tak, na niektórych byłem w kinie, z mamą lub tatą
- I który najbardziej ci się podobał?
- Piąty i siódmy, oczywiście efekty specjalne, a czy pani wie, że mam zasnęła na siódmej części?
- Widocznie była bardzo zmęczona...
- Ona zasypia nawet na Jamesie Bondzie, wyobraża sobie pani?
- Nie dziwię się, moja znajoma też zasnęła w kinie na Bondzie...
- O! To dziwne w sumie!
- Czy ja wiem? Gdy jestem zmęczona to nawet na westernie zasnę, choć strzelają.
- Ale ta ostatnia książka o Harrym to dziwna jest.
- Bo to scenariusz, z podziałem na role.
- Aha! Bo zajrzałem, a tu taki dziwny druk...
- A kto jest twoim ulubionym bohaterem z Hogwartu?
- Oczywiście Harry Potter, a pani kogo lubi?
- Nevilla Longbottoma oczywiście!
- A dlaczego?
- Chyba dlatego, że z pozoru gapowaty i nieśmiały, a okazał się prawdziwym bohaterem i najwierniejszym przyjacielem...
Tym razem udało się porozmawiać o filmach, które Krzyś lubi na równi z książkami.
- Dzień dobry, ale dużo uczniów!
- Sporo, bo zimno i zamiast na boisko przyszli tutaj.
- A wie pani, że mam już wszystkie części H.Pottera?
- Tak, mówiłeś, że to prezent gwiazdkowy.
- Mam nawet tę ostatnią książkę o przeklętym dziecku.
- A ile przeczytałeś?
- Na razie jestem w pierwszym tomie...
- A filmy widziałeś wszystkie?
- Tak, na niektórych byłem w kinie, z mamą lub tatą
- I który najbardziej ci się podobał?
- Piąty i siódmy, oczywiście efekty specjalne, a czy pani wie, że mam zasnęła na siódmej części?
- Widocznie była bardzo zmęczona...
- Ona zasypia nawet na Jamesie Bondzie, wyobraża sobie pani?
- Nie dziwię się, moja znajoma też zasnęła w kinie na Bondzie...
- O! To dziwne w sumie!
- Czy ja wiem? Gdy jestem zmęczona to nawet na westernie zasnę, choć strzelają.
- Ale ta ostatnia książka o Harrym to dziwna jest.
- Bo to scenariusz, z podziałem na role.
- Aha! Bo zajrzałem, a tu taki dziwny druk...
- A kto jest twoim ulubionym bohaterem z Hogwartu?
- Oczywiście Harry Potter, a pani kogo lubi?
- Nevilla Longbottoma oczywiście!
- A dlaczego?
- Chyba dlatego, że z pozoru gapowaty i nieśmiały, a okazał się prawdziwym bohaterem i najwierniejszym przyjacielem...
niedziela, 3 lutego 2019
Tajemnice ulic...
Chodzimy często tymi samymi ulicami, rzadko zastanawiając się co znaczą ich nazwy, czasami dość dziwne.
Trafiła do moich rąk książka miejscowych pasjonatów historii miasta i dziś chcę Wam przybliżyć ciekawostki związane z niektórymi ulicami Inowrocławia.
Jest to bardzo ciekawa lektura i skarbnica wiedzy, gdyż przynosi informacje nie tylko o samych ulicach, ale także o ich patronach, zwłaszcza gdy o nazwisko nic nam nie mówi...
Zdjęcia zeskanowałam z tej książki, z podobnej pozycji pana Majewskiego (wspomnianej w innym poście), ostatnie zdjęcie jest moje.
Czarna droga – nazwa nawiązująca do kujawskich czarnoziemów lub kopalnianych zapadlisk na tym terenie, ale nie ma dowodów na potwierdzenie genezy.
Dyngusowa – ulica w dzielnicy Szymborze, gdzie na Wielkanoc odbywają się słynne kujawskie Przywołówki organizowane przez Klub Kawalerów. O tej tradycji pisałam TUTAJ
Grodzka – na pamiątkę po dawnym folwarku zamkowym czyli grodzkim, który w 1773 r. przeszedł na własność pruskiej domeny państwowej. Przy tej ulicy znajdowała się piękna synagoga, bodaj druga w Europie, zburzona w 1939 roku.
Plac Klasztorny – dziś znajduje się na nim Teatr Miejski. Nazwa sięga czasów średniowiecznych i ma związek z klasztorem franciszkanów, który istniał od XIII do XIX w. Dziś przed teatrem można podziwiać miniaturę tegoż klasztoru.
Krótka – jej rejon stanowił od średniowiecza dzielnicę żydowską.
Znajdująca się tutaj Wielka Synagoga spłonęła podczas pożaru w 1775r.
W 1804 roku miejscowa gmina żydowska wzniosła przypominającą klasycystyczny dworek synagogę, w której mieściła się także szkoła talmudyczna BET HAMIDRASZ.
Zniszczoną w czasie wojny, rozebrano w latach 80-ych XX wieku.
Okrężek – na terenie okalającym ulicę w latach 1940-1945 zlokalizowany był ciężki obóz hitlerowski o charakterze śledczym, karnym, gdzie znajdowało się kilkanaście tysięcy więźniów , m.in. duchowni, przedstawiciele przedwojennych władz miasta,
członkowie konspiracji. Wielu zostało straconych, zmarło z wycieńczenia lub na skutek tortur.
Papuszy – ulica nazwana na cześć romskiej poetki Papuszy, która mieszkała 6 lat w Inowrocławiu i została pochowana na jednym z tutejszych cmentarzy.
Poznańska – bardzo długa ulica, ciągnąca się aż do dzielnicy Mątwy, skąd prowadzi droga na Poznań... na jej początku stał niegdyś dom Napoleona, nazwany tak od goszczenia w nim słynnego cesarza. Po 1818 r. był tu najokazalszy hotel w mieście, służący oficerom kawalerii pruskiej.
Przy tej ulicy zachowały się też pozostałości średniowiecznych murów obronnych, szyby i budynki po kopalni soli.
Przesmyk – łącznik prostopadle łączący dwie ulice, zwany dawniej MIEDZUCHEM, czyli wąska uliczka dla pieszych – rodowód sięga czasów średniowiecznych. Ścian budynków w Przesmyku można dotknąć dłońmi, rozstawiając ramiona na całą szerokość .
Solankowa – reprezentacyjna ulica miasta , wiodąca od deptaku Królowej Jadwigi do parku solankowego, z wieloma zabytkowymi kamienicami, gdzie znajdowały się kiedyś : kino, domy lekarzy, adwokatów, bankierów. Obecnie na uwagę zasługuje budynek - siedziba Muzeum im. Jana Kasprowicza oraz budynek, w którym mieszkał St. Przybyszewski.
Zapadłe – ulica deptak między ogrodami działkowymi, nazwę wywodzi od największego zapadliska z lutego 1917 roku o powierzchni ponad 2 tyś. m², powstałego na skutek niekontrolowanej eksploatacji solanki z szybów kopalni soli.
O zapadliskach możecie doczytać TUTAJ
Trafiła do moich rąk książka miejscowych pasjonatów historii miasta i dziś chcę Wam przybliżyć ciekawostki związane z niektórymi ulicami Inowrocławia.
Jest to bardzo ciekawa lektura i skarbnica wiedzy, gdyż przynosi informacje nie tylko o samych ulicach, ale także o ich patronach, zwłaszcza gdy o nazwisko nic nam nie mówi...
Zdjęcia zeskanowałam z tej książki, z podobnej pozycji pana Majewskiego (wspomnianej w innym poście), ostatnie zdjęcie jest moje.
Czarna droga – nazwa nawiązująca do kujawskich czarnoziemów lub kopalnianych zapadlisk na tym terenie, ale nie ma dowodów na potwierdzenie genezy.
Dyngusowa – ulica w dzielnicy Szymborze, gdzie na Wielkanoc odbywają się słynne kujawskie Przywołówki organizowane przez Klub Kawalerów. O tej tradycji pisałam TUTAJ
Grodzka – na pamiątkę po dawnym folwarku zamkowym czyli grodzkim, który w 1773 r. przeszedł na własność pruskiej domeny państwowej. Przy tej ulicy znajdowała się piękna synagoga, bodaj druga w Europie, zburzona w 1939 roku.
Plac Klasztorny – dziś znajduje się na nim Teatr Miejski. Nazwa sięga czasów średniowiecznych i ma związek z klasztorem franciszkanów, który istniał od XIII do XIX w. Dziś przed teatrem można podziwiać miniaturę tegoż klasztoru.
Krótka – jej rejon stanowił od średniowiecza dzielnicę żydowską.
Znajdująca się tutaj Wielka Synagoga spłonęła podczas pożaru w 1775r.
W 1804 roku miejscowa gmina żydowska wzniosła przypominającą klasycystyczny dworek synagogę, w której mieściła się także szkoła talmudyczna BET HAMIDRASZ.
Zniszczoną w czasie wojny, rozebrano w latach 80-ych XX wieku.
Okrężek – na terenie okalającym ulicę w latach 1940-1945 zlokalizowany był ciężki obóz hitlerowski o charakterze śledczym, karnym, gdzie znajdowało się kilkanaście tysięcy więźniów , m.in. duchowni, przedstawiciele przedwojennych władz miasta,
członkowie konspiracji. Wielu zostało straconych, zmarło z wycieńczenia lub na skutek tortur.
Papuszy – ulica nazwana na cześć romskiej poetki Papuszy, która mieszkała 6 lat w Inowrocławiu i została pochowana na jednym z tutejszych cmentarzy.
Poznańska – bardzo długa ulica, ciągnąca się aż do dzielnicy Mątwy, skąd prowadzi droga na Poznań... na jej początku stał niegdyś dom Napoleona, nazwany tak od goszczenia w nim słynnego cesarza. Po 1818 r. był tu najokazalszy hotel w mieście, służący oficerom kawalerii pruskiej.
Przy tej ulicy zachowały się też pozostałości średniowiecznych murów obronnych, szyby i budynki po kopalni soli.
Przesmyk – łącznik prostopadle łączący dwie ulice, zwany dawniej MIEDZUCHEM, czyli wąska uliczka dla pieszych – rodowód sięga czasów średniowiecznych. Ścian budynków w Przesmyku można dotknąć dłońmi, rozstawiając ramiona na całą szerokość .
Solankowa – reprezentacyjna ulica miasta , wiodąca od deptaku Królowej Jadwigi do parku solankowego, z wieloma zabytkowymi kamienicami, gdzie znajdowały się kiedyś : kino, domy lekarzy, adwokatów, bankierów. Obecnie na uwagę zasługuje budynek - siedziba Muzeum im. Jana Kasprowicza oraz budynek, w którym mieszkał St. Przybyszewski.
Zapadłe – ulica deptak między ogrodami działkowymi, nazwę wywodzi od największego zapadliska z lutego 1917 roku o powierzchni ponad 2 tyś. m², powstałego na skutek niekontrolowanej eksploatacji solanki z szybów kopalni soli.
O zapadliskach możecie doczytać TUTAJ