Strony

środa, 12 lutego 2025

Wczoraj i dziś...

Pamięć ludzka jest przedziwna, co rusz otwierają się zakurzone szufladki i przypomina się coś nieoczekiwanie, bez konkretnej przyczyny.

Tym razem o sąsiadach.

Gdy mieszkałam jako dziecko z rodzicami, znało się wszystkich sąsiadów z bloku, każdemu mówiło się dzień dobry, nawet wiedzieliśmy, gdzie kto pracuje lub przynajmniej jaki ma zawód.

A różnorodność w tym zakresie była spora. Jak teraz pomyślę, to w takim jednym bloku przegląd profesji był niesamowity. W naszej klatce, licząc od parteru: milicjant i urzędniczka, budowlaniec i gospodyni domowa, nauczycielka muzyki (pianino), nauczycielka matematyki i pan KO w dużych zakładach chemicznych, pielęgniarka, pracownica banku i stroiciel fortepianów,  krawcowa, no i moi rodzice czyli księgowa i mechanik autobusowy.

Druga klatka: niewidomy masażysta, górnik kopalni soli, urzędniczka i znów nauczycielka, emeryci... tu pamiętam mniej.  Jedno jest pewne, wszędzie mieszkało sporo samotnych osób lub tzw. niekompletne rodziny: ojciec z córką, wdowa z dziećmi, babcia z wnuczką itd. Psów w blokach było mało, nie znałam nikogo, kto miał kota. Zdarzały się akwaria z rybkami.
O aucie i kolorowym telewizorze można było pomarzyć, szczytem luksusu był rower lub jeszcze lepiej motorower, tzw. Komar.

W tych czasach często spotykało się rodziny wielodzietne i gospodynie niepracujące zawodowo. Mieszkała z nami babcia, do której przychodziły znajome sąsiadki. Jedna po obierki od ziemniaków, bo na działce mąż hodował nutrie ( na mięso i skóry). W domu było 7 dzieci, a żona nie pracowała zawodowo, wiec dorabiał hodowlą gryzoni.

Pamiętam inną babci znajomą, która przychodziła po ubrania, z których z bratem wyrastaliśmy. Miała 5 dzieci, ale przy sobie tylko dwoje najmłodszych, bo starsze "rozdała" po rodzinie. Jedno na wieś, drugie do dziadków, trzecie już pracowało. 

Jako dzieci musieliśmy pomagać rodzinie i sąsiadom w różnych sprawach: pójść po papierosy dla dziadka do kiosku, po bułkę paryską dla stroiciela fortepianu, po gazety codzienne i tabletki z krzyżykiem dla babci, po wodę do sąsiadów na parterze lub do piwnicy, bo słabe ciśnienie było w rurach i na wyższe piętra woda nie dochodziła, oczywiście obowiązkowe były wyjścia z psem i wyrzucanie śmieci.

Jak jest dziś? 
Niektórych sąsiadów znam tylko z widzenia, nie wiem gdzie pracują, co najwyżej widzę, o której wracają z pracy. Każda niemal rodzina ma po 2 samochody, w każdym bloku psy, koty i cała menażeria. Wspólnoty mieszkaniowe odgradzają się od reszty osiedla, co z jednej strony nie dziwi, ale z drugiej - kurczą się miejsca dostępne do spacerów dla wszystkich, a zielone trawniki zastępowane są parkingami.

Kiedyś mieszkało się w danym miejscu do śmierci (chyba, że wiatr historii sprawił inaczej) , teraz nawet w moim bloku wiele mieszkań zmieniło właścicieli i zanim kogoś lepiej poznam, już przeprowadzka w toku...
Bywa, że umierają właściciele, a ich dzieci wynajmują mieszkanie młodym rodzinom lub obcokrajowcom. 

Udane sąsiedztwo, to jak wygrana na loterii, gdyby jeszcze wszyscy przestrzegali zasad współżycia w blokowisku, byłoby idealnie. 


75 komentarzy:

  1. Mam jednego upierdliwego sąsiada i to już wystarczy, by być nie do końca zadowolonym z mieszkania. Często puszcza głośno muzykę o porach, w których wypadałoby już ściszyć. I oboje palą papierosy na balkonie, więc latem trudno myśleć o otwieraniu okien, bo cały dym mamy w sypialni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas na szczęście głównie seniorzy, ale palenie na balkonie tez się zdarza...

      Usuń
  2. Idealnie nie będzie nigdy :) Ale jeśli jest w 50% dobrze, to już sukces. Mieszkam w bloku, małym bo małym i mamy właśnie tak pół na pół. Dwie sąsiadki są czasem dokuczliwe. Pewnie one o mnie też myślą, żem dokuczliwa :) Nie będzie już jak było, ale wszystko się zmienia i to dobrze jest. Bo jak to rozdać dzieci? To mię wstrząsnęło...toż to nie kociaki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki pewnie znalazła sposób na życie, nie było wtedy takich zasiłków jak teraz...

      Usuń
  3. Na temat dawnego sąsiedztwa mogłabym napisać epopeję. To byli cudowni ludzie. Kilkoro nauczycieli, dwóch wizytatorów kuratoryjnych, salowa, gospodyni domowa na emeryturze, nauczycielka w średniej szkole muzycznej (też fortepianu)... Można by długo wymieniać, ale z tymi żyliśmy jak w rodzinie. W tej chwili nie znam nawet nazwisk moich sąsiadów, co chwilę ktoś się wyprowadza albo zmienia się najemca w mieszkaniach wynajmowanych. Obłęd. U moich rodziców w klatce są 34 mieszkania. Za moich dziecięco-młodzieżowych czasów znało się wszystkich. Aktualnie tylko czworo (i mama piąta) z tych sąsiadów zostało na miejscu. Reszta zmienia się jak w kalejdoskopie. Sami obcy ludzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta zmienność, to chyba cecha obecnych kwaterunków, zresztą nowi sąsiedzi nie kwapią się do pogłębiania znajomości.

      Usuń
    2. Ludzie zamykają się w swoich domach i mieszkaniach jak w fortecach. Nie podoba mi się to.

      Usuń
    3. U nas nowi sąsiedzi niedostępni bardzo...

      Usuń
  4. w bloku mieszkałam zaledwie kilka lat. i nigdy bym nie wróciła. nawet do wypasionej wspólnoty za murem z monitoringiem, tarasem lub ogrodem. Tu gdzie jestem, na mojej wsi, na początku zwłaszcza było ciężko. Ale to właśnie sąsiedzi, których mamy sprawili, że stąd nie uciekliśmy. jest cos fajnego w tej wiosce bez sklepu i kościoła. ale za to z wypasioną nowoczesną świetlicą, i strażą ogniową. z zajęciami jogi i KGB ...jest kameralna. w zasadzie się znamy. lubię tu mieszkać, piękny ekologiczny zakątek, lasy, bliskość morza, miast. spokój, cisza. i wieczne wakacje :-) a jednocześnie koncerty gwiazd światowego formatu. Santana mi machała z auta przejeżdżając przez wiochę a brodacze z ZZ Top uśmiechali w gościnnych progach domu mojego sąsiada ;-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, wiedziałaś, gdzie zapuścić korzenie...zazdroszczę!

      Usuń
  5. Oooo, papierosy były! Latałam moim rodzicom po fajki, wtedy to były klubowe :D Choć w sumie krótko palili to jakoś ten epizod zapamiętałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet na sztuki sprzedawali, dziadek wysyłał mnie po 5 sztuk i szklana lufka do tego:-)

      Usuń
  6. Mam podobne wspomnienia o tej roznosci sasiadow, podobne porownania. Na szczescie nigdy dokuczliwych ale ta przelotnosc - w Polsce w ktorej mieszkalam nie bylo jej, w USA istnieje ciagle przeprowadzanie sie. W starym miejscu , poprzednim, mialam bardzo mile sasiadki, rowniez pomocne ale bez zbytniej poufalosci. Zaledwie kilka domow z wielu mialo dlugoletnich wlascicieli, zazwyczaj w wieku emerytalnym jako ze mlodsi wciaz zmieniali prace wiec zarazem miejsce zamieszkania. Zanim sie czlowiek z takimi poznal to juz ich nie bylo.
    Jednak tak to jest tutaj popularne ze nie powoduje zdziwienia czy braku.
    Ja w czasie moich 41 lat tutaj przeprowadzalam sie 6 razy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To naprawdę dużo! mówią, że współczesne meble przetrwają najwyżej 2 przeprowadzki, ale często jest tak, że nowy dom mobilizuje do zmiany mebli także.

      Usuń
  7. Mem świetny :)
    Kiedy myślę o bloku, w którym wychowała się moja mama, to właśnie też była taka duża różnorodność: lekarze, nauczyciele, górnicy, sporo ludzi, którzy przeprowadzili się ze wsi (jak moi dziadkowie), ale nie tylko. Miało to moim zdaniem sporo plusów.
    W przypadku moich rodziców też była pewna różnorodność, mieszkania przypadały przede wszystkim ludziom z kilku zakładów i urzędów - i pod tym kątem mój tata pracę wybierał ;)
    W moim obecnym znam sąsiadów z klatki z widzenia i niektórych z imienia i nazwiska, z pojedynczymi jestem na "ty", ale to już nie są takie relacje jak były u rodziców czy tym bardziej u dziadków. Tylko że ja też do towarzyskich osób nie należę i nie dążę do integracji ;) Ale rotacji nie ma, niektórzy u mnie się dobrze znają, bo zostali w mieszkaniach, które należały do ich rodziców. Jednym z sąsiadów jest jeden z byłych prezydentów miasta, w tamtych czasach jeszcze nie dorabiali się willi po jednej kadencji ;)
    Jeśli chodzi o uciążliwość, to niestety miewam tu trochę do zarzucenia. W bloku u rodziców obecnie jest spokój, ale kiedy lokatorzy byli młodsi, też się różne akcje działy, w tym libacje czy przemoc domowa... u mnie to głównie hałas czy problem z rurami, co do którego już straciłam nadzieję na rozwiązanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nas czeka wymiana rur w tzw. pionach, ciągle cos się psuje, tak bywa w starszych domach. Nie lubię przykrych niespodzianek, bo to i kłopot, i spore wydatki...

      Usuń
    2. U mnie rury w pionach zdaje się są wymienione. Ale co kto ma w mieszkaniu to inna sprawa, od podłączenia to jest sprawa lokatora. I weź tu potem udowodnij, skąd dokładnie cieknie i zmuś sąsiadów do remontu...

      Usuń
    3. No tak, to problem, a jeśli sąsiedzi nie współpracują, to niefajnie!

      Usuń
  8. W dziecinstwie, najblizszy sasiad mieszkal pol kilometra od naszego domu. Zawsze zazdroscklam kolezankom mieszkajacym w kamienicy. Sasiedzi owszem wpadali na pogawedke lub aby skorzystac z telefonu. Po drodze ze szkoly tez sie wstepowalo lub przystawalo na wymiane informacji: kto sie urodzil, kto zmarl, kto wyjechal i kto wrocil. Dzisiaj - mentalnie sasiada mam 10, nawet wiecej kilometrow i nie jest on najblizszym ale w necie.. to kazdy jest znajomkiem i bez pytania mowi i pisze o sobie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja całe życie w blokach, mieszkania w domku zaznaję czasami u syna, choć to raczej szeregowce, nie samodzielne domy i sąsiedzi za płotem.

      Usuń
  9. W sumie kilka razy zmieniałam miejsce zamieszkania, byłam po prostu przez jakiś czas "towarem przechodnim", przerzucanym w różne miejsca, zależnie od fantazji mojej matki. Ale dopiero gdy z mężem "dostaliśmy" własne mieszkanie zainteresowałam się ludźmi mieszkającymi w naszym bloku lub na naszej ulicy. Zawiązały się nawet przyjaźnie i jedna z nich trwa do dziś bo choć mieszkamy w dwóch różnych miastach Niemiec nadal mamy ze sobą kontakt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na własnym człowiek dociera się z sąsiadami przez wiele lat, choć z niektórymi trudno, ale nie każdy jest stadny...

      Usuń
  10. Ciekawe, choć ja np nie znałam żadnej niepracującej kobiety wtedy.
    W moim bloku tutejszym mam tylko jednych sąsiadów, baaaardzo ich lubię
    W trzecim mieszkaniu jest hotel dla studentów, nigdy nie wiem kto akurat tam mieszka.
    Czasy się zmieniają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasy i ludzie się zmieniają, czasem na lepsze, czasami na gorsze, niestety.

      Usuń
  11. Na ogół miałam dobrych sąsiadów, choć jeden był trudny do zniesienia…
    Teraz mamy sąsiadów przez płot. I też jest w porządku.

    OdpowiedzUsuń
  12. Dzieciństwo i pierwszą młodość spędziłam w wieżowcu, 52 mieszkania i znało się wszystkich. Teraz w bloku mieszkań 20, a tylko w kilku z nich znajome bliżej osoby. Reszta na dzień dobry i woląca jak najszybciej się minąć. Kiedyś mnie to smuciło, teraz jestem pogodzona z "nowymi czasami".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja w sumie także, mam 3-4 życzliwych sąsiadów, uciążliwych brak, więc nie jest źle, nic na siłę:-)

      Usuń
  13. U nas na klatce jest 20 mieszkań, więc zna się raczej wszystkich (ostatnio zmarła jedna sąsiadka). Ale nie wyobrażam sobie mieszkać w bloku - mrowisku, gdzie każdy jest raczej anonimowy. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka całkowita anonimowość jest przerażająca trochę...

      Usuń
  14. Chociaż wywodzę się małego domu to się przyzwyczaiłam do mieszkania w bloku, to były bloki zakładowe więc sporo się nas znało, jest sporo seniorow teraz dochodzą mlodzi,moje 7 piętro to osoby samotne ale zawsze mogę na nich liczyć, mamy nawet klucze do siebie ,pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, trafiłaś super sąsiadów, tylko pogratulować!

      Usuń
  15. I ja kiedyś mieszkałam w bloku i pamiętam, że rzeczywiście wiekszosc osób sie znało, cos o nich wiedziało. Ludzie odwiedzali sie wzajemnie - i to bez żadnej zapowiedzi. Przesiadywało sie także na ławeczce pod blokiem. Gadało ze sobą w kolejkach (pod tym względem kolejki były czymś dobrym!:-)
    Cały świat się zmienia, niekoniecznie na lepsze. Im dłużej człowiek żyje, tym więcej tych zmian dostrzega. Można chyba tylko westchnąc z żalem, że to se ne wrati...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas ławek pod blokiem nie ma, ale moja babcia z sąsiadkami to całe lato siadywała pod domem, wszyscy się znali, pomagali sobie na różne sposoby...

      Usuń
  16. Mój 10-cio piętrowy blok, ma 4 klatki, choć mieszkam w nim od chwili jego wybudowania, nie znałam wszystkich lokatorów nawet w swojej klatce. Dzisiaj większość pierwszych mieszkańców umarła, a rodziny sprzedały mieszkania ludziom, z którymi nie mam żadnego kontaktu. Deweloperzy wykorzystują każdy skrawek wolnej przestrzeni(kosztem parkingów i trawników), by stawiać nowe domy, a mimo to ludzie narzekają na brak własnego mieszkania, bo ceny są tylko dla milionerów. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, ceny szybują kosmicznie, my całe życie pracowaliśmy uczciwie, a nawet na zamianę nas nie stać...

      Usuń
  17. Tak, kiedyś tak było, dzisiaj, nawet w blokach, nie mamy pojęcia obok kogo mieszkamy, ludzie się zmieniają, wyprowadzają, wynajmują mieszkania i tak w kółko. Taka bieganina za lepszym życiem chyba. Lepszy dom, mieszkanie, samochód,praca itp itd. Pomijam już że dziś mało kto pracuje całe życie w jednej firmie/zawodzie chyba że ma solidny fach w ręku. Takie życie.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmiana firmy czy zawodu, to podobno sposób na unikniecie wypalenia zawodowego. Nie sprawdziłam, bo też całe życie w jednej bibliotece...

      Usuń
  18. W czasach ursynowskich sąsiedzi byli przyjaciółmi (jak w sadze ursynowskiej). Tutaj znam tych, którzy mają psy 🐕 W ursynowskim bloku już się wszystko zmieniło, jedni przeszli na Drugą Stronę Tęczy, inni się wyprowadzili. Miło wspomnieć dawne lata, no i człek był młody...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widuję u nas spotkania na szczycie, kółka wyprowadzaczy psów ;-) pieski biegają, a właściciele poznają się towarzysko:-)

      Usuń
  19. Oj, prawda! też doskonale pamiętam sąsiadów z mojej klatki schodowej, gdzie mieszkałam aż do ślubu, a rodzice do śmierci ( tato 64 lata!, do dziś mieszka tam sędziwy sąsiad, który wprowadził się razem z moimi rodzicami do nowiutkiego bloku w 1954 roku!). Było tylko 9 mieszkań (3 piętra, ale na parterze były sklepy). Teraz mieszka tam mój syn, taka ciągłość pokoleniowa :) I wiesz, kot był, u sąsiadów naprzeciwko, ale kotów sie nie widzi, przecież nie wychodzą na spacer. I był tylko jeden piesek w pierwszym mieszkaniu na I piętrze. I stosunki sąsiedzkie były dobrosąsiedzkie. Jako dziecko byłam we prawie we wszystkich mieszkaniach, bo tam wszędzie były dzieci, byłam z wyżu lat 50-tych, w każdym mieszkaniu dostałam co najmniej herbatę, wszyscy sie znali i szanowali. Potem w moim już bloku, gdzie było 12 kondygnacji tak się zorganizowaliśmy sąsiedzko, że wspólnymi siłami wszystkich sąsiadów odnowiliśmy wiatrołap, bo jacyś młodociani chuligani nowe białe ściany i sufit 'ozdobili wzorkami brudnej piłki futbolowej. Spółdzielnia dała materiały, a z każdego mieszkania ktoś w jakiś sposób pomógł. Młodzież też pomagała, zamiatali zmywali ślady po farbie, wynosili zużyte puszki po farbie itd. I potem ci młodzi pilnowali, zeby nikt nie posuł "ich" pracy (wtedy nie było jeszcze żadnych domofonów, to były lata 80-te). Teraz w obu blokach mieszkają przypadkowi ludzie, ci z lat 80-tych albo umarli ,albo sie wyprowadzili na swoje (jak my) ;) Ale nadal, gdy idę odwiedzić drugiego syna, to spotykam znajomych sąsiadów lub ich dorosłe dzieci :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, piękne wspomnienia, Haniu:-)
      Ja w bloku, gdzie mieszkali rodzice nie znam już nikogo, w moim mam kilku zaprzyjaźnionych sąsiadów, a resztę poznaję z widzenia...

      Usuń
  20. Te parkingi w miejsce trawników też mnie bolą, ale z drugiej strony, niestety często bywa tak, że faktycznie nie ma gdzie stanąć i trzeba wręcz stawać... na uszach, żeby znaleźć jakieś miejsce i przy tym nie zarobić mandatu.

    Zarówno ja i narzeczony, jak i moja mama, mamy dobre relacje z sąsiadami i jestem z tego faktu zadowolona. Mamy taką jedną bliższą sąsiadkę, którą znam od 30 lat, jeszcze mnie pamięta jak byłam smarkulą. :) W międzyczasie zmarł jej mąż, a córka wyprowadziła się na swoje i została mamą dwójki dzieciaków w wieku szkolnym. Sąsiadka ma cztery kotki i czasem prosi nas o drobne przysługi, podwózkę do weterynarza, przyniesienie czegoś itp. Pomagamy jej, bo ona też wyświadczała/wyświadcza nam różne przysługi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Parkingi, to powszechna bolączka, gdy jedziemy do syna, to tez problem, a gdy jest wielu gości, to masakra!
      Miło mieć choć jednego sąsiada, na którego można liczyć w potrzebie, brawo WY!

      Usuń
    2. Co do parkingów, to na Google Street View widzę, że np. w Warszawie to jest normalka, że samochody parkują na części chodników. Cóż, za komuny, szczególnie do lat 60. XX wieku, nie bardzo planowano, że ludzie będą mieli samochody, zresztą wiele starych miast Europy, z ich wąziutkimi uliczkami, nie są przystosowane do samochodów.

      Ja mieszkam w dużym mieście graniczącym z Toronto-nie pamiętam, kiedy po raz ostatni wybrałem się samochodem do centrum Toronto, tam się nie da jeździć z powodu ciągłych budów, wymiany torów tramwajowych, pozamykanych ulic i ograniczeń w skrętach a nawet w używaniu pewnych ulic. A parking to już tragedia-trudno znaleźć i niesamowicie drogie. Nota bene, nawet za kilkuminutowy parking w niedozwolonym miejscu można otrzymać kilkuset dolarowy mandat.
      Dlatego zazwyczaj dojeżdżam do końcowej stacji metra, parkuję tam samochód za parę dolarów (w weekendy darmo) i metrem dojeżdżam do centrum.

      Usuń
    3. Gdy syn mieszkał w Poznaniu, prawie nie używał auta, wszędzie tramwajem lub rowerem, podobnie jest chyba i w innych dużych miastach.

      Usuń
  21. To wina czasów. Jest tak jak napisałaś. Żyje się szybko, częściej wynajmuje mieszkanie, niż kupuje na własność. W dużych miastach jest masę przejezdnych ludzi. Jest coraz mniej miejsc parkingowych, a pojazdów więcej. Coraz mniej ogródków i miejsc zielonych - nad czym osobiście bardzo ubolewam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja także, gdy widzę, że znowu znika teren zielony, bo budują parking, to smutno zwyczajnie, betonowo się robi...

      Usuń
    2. W centrum dużych miast w Kanadzie (mam na myśli Toronto) na każdej wolnej przestrzeni budują ogromne budynki mieszkalne i jest bardzo mało parków. Okazuje się, że bardzo dużo ma psy i to jest męka i dla psów, i dla ich właścicieli. A ci, co mają małe dzieci, to pojęcia nie mam, do jakich parków chodzą, bo w pobliżu niczego zielonego nie ma.

      I jeszcze jedno-obecnie dużo parków zostało przejętych przez użytkowników narkotyków, żebraków oraz bezdomnych (ci ostatni rozstawiają namioty i tam mieszkają), przypominają wysypiska śmieci (szczególnie igły i pojemniki po alkoholu) i cuchną marihuaną, często zdarzają się tam pożary, bójki i nawet zabójstwa. Politycy miejscy są bardzo powolni, aby takie towarzystwo wyrzucić z powodu protestów lewicowych aktywistów.

      A swoją drogą miasto podziwiam miasto Nowy Jork, że w jego sercu istnieje ogromny park (Central Park) i że do tej pory nie sprzedano jego deweloperom.

      Usuń
    3. Oj, parki, skwery, tereny parkowo-leśne, to płuca miast i miejsce relaksu, nie wyobrażam sobie miasta bez małego choćby parku...

      Usuń
  22. Myślę, że byłam jednym z ostatnich pokoleń, które jako dzieci spędzały całe dnie na podwórku. Jak wieczorem trzeba było iść do domu to był wielki płacz. Mieszkałam w małym dwuklatkowym bloku gdzie wszyscy się znali. Niepełnych rodzin nie pamiętam, niemal każdy miał psa, zawsze znalazła się jakaś mama lub babcia, która upiekła ciasto albo zrobiła dla wszystkich kanapki. Tata jednej z koleżanek na początku wakacji rozbijał na trawniku duży namiot i tam się bawiliśmy i często spaliśmy. Tata innej koleżanki był marynarzem i zawsze jak wracał z rejsu to przywoził słodycze, które rozdawał wszystkim dzieciakom. Bywało, że zapakowani na pakę ciężarówki jechaliśmy w trzy podwórka na grzyby albo nad jezioro chociaż morze mieliśmy pod nosem. Cieszę się, że miałam szczęście żyć w normalnych czasach, miałam wspaniałe dzieciństwo, w większości spędzone samopas w centrum Gdyni. I chociaż od tamtych lat spędziłam wiele pięknych chwil to dzieciństwo zawsze będzie tym naj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z obecnymi sąsiadami też dobrze żyję, większość poznałam przez odbieranie sobie nawzajem paczek a teraz nawet zostawiamy sobie klucze gdy wyjeżdżamy albo mają przyjść fachowcy i kogoś nie będzie w domu. A jak latem ktoś siedzi na balkonie
      i głośno kichnie to zewsząd słychać " na zdrowie " 😊

      Usuń
    2. O takich sąsiadach każdy marzy, zwłaszcza gdy jest się w potrzebie!
      Masz podwójne szczęście, można powiedzieć :-)

      Usuń
  23. W bloku gdzie mieszkała moja mama też się zmienia. Doceniam tych starszych sąsiadów, którzy tam osiedli od początku, kiedy to blok powstał. To zgrana gwardia... oprócz dwóch panów z andropauzami.
    Ja niestety, nigdy nie znałam wszystkich sąsiadów. Tylko tych w klatce. Miałam zawsze problem z mówieniem " dzień dobry" tym nieznanym mi. Okazywało się, że oni mnie znają i skarżyli się mamie za brak tego pozdrowienia.
    Potem oczywiście wyrosłam i nie dręcze nikogo, kiedy tego " dzień dobry" nie usłyszę od młodych jako pierwsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam podobnie jako dziecko, uważałam, że jeśli nie znam kogoś osobiście, to dlaczego mam się kłaniać?
      Teraz zaczynam ignorować osoby, które ewidentnie czekają na moje pozdrowienie, zwłaszcza mężczyźni.

      Usuń
    2. „...Okazywało się, że oni mnie znają i skarżyli się mamie za brak tego pozdrowienia…”

      Ciekawe, bo miałem podobne incydenty, jeden nawet świetnie pamiętam. W bloku mieszkało starsze małżeństwo i ogólnie facet nie był przyjemny, szczególnie dla dzieci, zawsze się musiał do nas przyczepić za coś. Kiedyś stałem na pobliskim skrzyżowaniu, nie widziałem go—a on na cały głos do mnie z pretensją, że mu nie powiedziałem „dzień dobry”! Inny pokręcony gość nie pozwalał dzieciakom jeździć… windą (!!!), bo twierdził, że możemy używać schody (blok miał 10 pięter). Cóż, ludzie mieli różne problemy mentalne...

      Usuń
    3. Nieprzyjemnym sąsiadom i złośliwym babom nie kłaniałam się specjalnie ;-)

      Usuń
  24. Dawno temu usłyszałem takie powiedzenie: "Nie da ci ojciec, nie da ci matka tego co może dać ci sąsiadka"! Do dzisiaj nie wiem o co w nim chodzi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to o co? nakarmi, przytuli, dla słomianego wdowca, to lek na duszę!

      Usuń
  25. Po "ucieczce" z domu kilkanaście lat mieszkałam w pokojach sublokatorskich, najdłużej na poddaszu poniemieckiej willi, znałam więc tylko właścicieli i osobę zza ściany, teraz mieszkam w bloku gdzie jest 19 mieszkań na klatce, znam sąsiadów tylko z 3 mieszkań, 3 przelotnie, reszta to zmieniające się osoby wynajmujące, nie mamy balkonów więc i nie ma kłopotu z dymem ale czasem ktoś za bardzo przysmaży cebulę lub mięso :) - Irena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niektórzy zakładają w pionach wentylacyjnych wiatraczki, czego robić nie wolno, bo cały zapach leci do innych mieszkań, u mnie ktoś notorycznie smaży kiełbasę z cebulą...

      Usuń
  26. „ Jako dzieci musieliśmy pomagać rodzinie i sąsiadom w różnych sprawach: pójść po papierosy dla dziadka do kiosku...”

    Świetnie pamiętam, jak mój dziadek-palacz (3 paczki dziennie) zapomniał papierosy—dał mi 20 złotych i kazał kupić paczkę „Giewontów”, a resztę sobie zostawić (a był to rok 1972-3). Sądzę, że teraz byłoby nie do pomyślenia, aby dziecku sprzedano papierosy w kiosku!

    Mało tego—na przerwie w szkole podstawowej (miałem wtedy najwyżej 10 lat) woźny wysyłał mnie do sklepu, abym mu kupił piwo (pamiętam do tej pory—”jasne”, w małych butelkach) i często przerwa wtedy się wydłużała o parę minut, bo dopiero obwieszczał dzwonkiem jej koniec po moim powrocie. Pomijając, że obecnie z pewnością dziecku nie sprzedano by piwa, ostatnio czytałem w regulaminie mojej szkoły, że podczas przerw w ogóle nie wolno opuszczać ternu szkoły! Jako że mieszkałem (dosłownie) 5 metrów od szkoły, nawet podczas dziesięciominutowej przerwy mogłem wpaść do domu, zjeść kanapkę, wypić herbatę i bez spóźnienia udać się na następną lekcję.

    A mówiąc o sąsiadach, to w Polsce mieszkałem przez 12 lat w bloku, 10 pięter, prawie 160 mieszkań. Ogólnie dość dobrze znało się kilku mieszkańców z naszego piętra/klatki schodowej, poza tym dużo dzieciaków chodziło do tej samej szkoły, toteż z tego powodu poznałem ich rodziców—a poza tym było o wiele mniej przeprowadzek, niż obecnie.

    Jako że trzeba było zbierać makulaturę, to często pukaliśmy do każdych drzwi, pytając się o stare gazety, a przy okazji w ten sposób zaznajamialiśmy się z lokatorami, toteż po jakimś czasie z widzenia znało się większość mieszkańców. Wiem, że mieszkał tam ubek (m. in. posiadał telefon, jako jedyny w bloku), była też i krawcowa, i kuśnierz, i wysokiej rangi dyrektor, i robotnicy, a nawet skrzypek orkiestry, który za dnia godzinami rzępolił na skrzypcach i radioamator, posiadających długą, poziomą antenę wystającą z jego okna—zróżnicowane towarzystwo. Po latach dowiedziałem się, że jedna dziewczyna została aktorką, a jej brat dość znanym gitarzystą. Obecnie większość oryginalnych mieszkańców przeniosła się w (miejmy nadzieję) lepsze miejsce, ale wiem, że w niektórych mieszkaniach pozostały ich dzieci.

    W Kanadzie mieszkałem przez 15 lat w 15 piętrowym bloku i generalnie z ledwością znałem tych z mojego piętra. Ludzie się ciągle wyprowadzali i wprowadzali, były to różne nacje. W pewnym momencie sprowadziło się tam bardzo dużo Polaków i chociażby z tego powodu się znaliśmy, tym bardziej, że wielu z nich stało się moimi klientami.

    Gdy teraz mieszkam w domku, to jako-tako znam moich 2 sąsiadów, a poza tym nie mam pojęcia, kto mieszka w otaczających mnie domach. Czy to dobrze? Nie wiem. Ale jest takie powiedzenie, że "tall fences make good neighbors" (wysokie płoty czynią dobrych sąsiadów) – i jest to prawda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak było, nawet nauczyciele czasami wysyłali nas po drugie śniadanie do sklepu i zjadali w czasie lekcji w klasie, dziś nie do pomyślenia!
      Mój mąż wspomina sąsiada swoich rodziców, który ciągle grał na akordeonie, a fałszował tak, że zęby bolały!
      O Kanadzie będę wspominać z p. widzenia ucznia na wymianie:-)

      Usuń
  27. To ja dzisiaj wypowiem się na temat treści tego co jest w czerwonym kwadraciku na temat "wolności słowa". Trafione w punkt.

    OdpowiedzUsuń
  28. Nie pamiętam czy tak naprawdę było ? Chodzi mi konkretnie o to, że dzieciom sprzedawano papierosy w kiosku. (?) Nie wiem. Rzeczywiście kiedyś wszyscy się znali i mieszkało się w jednym miejscu przez całe życie lub większość życia. Nikt nawet nie zamierzał i nie planował się przeprowadzać. Z tamtych czasów mam dobre wspomnienia, bo to moje dzieciństwo. Teraz inaczej na wszystko patrzę, bo teraz jest moje "południe życia". Więcej wiem, więcej rozmyślam. Świadomie wybrałam życie na wsi, bo chciałam odnawiać meble i mieć psy i koty. To i mam ! Nadziwić się nie mogę, gdy widzę w dużym mieście, gdy ktoś wyprowadza dwa duże psy na spacer. Myślę sobie: ciekawe jak się czują te psy, nie mając wolności. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uleńko, poczytaj komentarze powyżej, tak było, sama chodziłam do kiosku po 5 papierosów Sport i szklana fifkę...
      Domek mi się kiedyś marzył, ale funduszy zabrakło.

      Usuń
    2. "...Nie pamiętam czy tak naprawdę było ? Chodzi mi konkretnie o to, że dzieciom sprzedawano papierosy w kiosku...."

      Było naprawdę. Chociaż moi rodzice nie palili (ani też i ja 😊), to kilka razy kupowałem papierosy dla innych osób bez żadnych problemów. Raz nawet przejeżdżający kierowca TIR-u zawołał mnie i poprosił o kupno paczki "Carmenów"-do tej pory pamiętam, bo kosztowały 18 złoty i po raz pierwszy przez moment byłem w środku szoferki tego rodzaju ciężarówki. To już bardziej patrzyli, aby nas nie wpuścić na filmy od 12, 16 czy 18 lat. Może dlatego, że jak taki dzieciak kupował papierosy (albo piwo), to z góry wiedzieli, że nie dla siebie.

      Usuń
    3. Dokładnie tak było, a w domu filmy dla dorosłych oglądało się po kryjomu...

      Usuń
  29. Przeszło 20 lat mieszkałam w niedużym, dwupiętrowym, przedwojennym bloku, bliźniaku. W naszej klatce schodowej było 5 mieszkań. Wszyscy sie znali, pomagali sobie gdy zachodziła potrzeba. Miało to dobre i złe strony. Piętro wyżej nad nami sąsiadka z córką były trochę za bardzo wścibskie. Ale nie złośliwie.
    Natomiast w domu naprzeciwko mieszkali starsi państwo, przekochani ludzie, trochę jednak za bardzo interesujący się mieszkańcami Prawdopodobnie z nudów pani przesiadywała godzinami w oknie w dzień i w nocy, miała więc dużą wiedzę.... i o tych z naprzeciwka też... nie wiem czy się nią dzieliła z innymi, ale z moja mamą na pewno..... mama zawsze wiedziała z kim sie żegnałam pod domem.... nie zawsze to aprobowała.
    To były czasy dorastania i mimo wszystko wspominam je z sentymentem.
    Dziś mieszkam we własnym domu.
    Gdy w nim zamieszkaliśmy wokół były puste pola, krowa się pasła pod płotem..... bywało, że otwierałam okno i krzyczałam do mieszkającego po drugiej stronie właściciela żeby jej nie bił.... gdy nie dawała mu się doić. Odpowiedzią była zawsze wiązanka nie do powtórzenia.
    Dziś cała okolica w dół, w górę, po jednej i drugiej stronie zabudowana, a na pastwisku gdzie się pasła krowa stoi duży rodzinny dom, dzieci
    huśtawka i wydzielony teren z pasącymi sie alpakami. Mieszkańcy raczej się ze sobą nie zżywają.... my zaprzyjaźnieni jesteśmy z jedynym domem, nie za blisko.....
    Po sąsiadach sprzed lat pozostały tylko miłe wspomnienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, zaludnia się teren, a sąsiadów od serca coraz mniej...ale cudne wspomnienia, to skarb!

      Usuń
    2. Sprzedaż papierosów dzieciom - kioskarz, który sprzedawał papierosy mojej matce sprzedawał je również mnie, to było wtedy (75 lat temu) oczywiste.

      Usuń
    3. O dziwo, nie pamiętam palących małolatów, może jakiś szkolny wyrzutek...

      Usuń
  30. Sąsiedzi...
    Na początku dzieciństwa mieszkaliśmy z matką w domu, który w założeniu był przeznaczony dla zubożałego ziemiaństwa a potem zmienił się w dom dla starców. Mieszkały tam jeszcze 3 rodziny takie jak my, dzieci bawiły się razem na podwórku i to łączyło nasze rodziny.
    Kwaterunek przeprowadził nas do dwuizbowego domku oczywiste było, że mieliśmy stały kontakt z lokatorami drugiej izby.
    Sporo lat później, już z własną rodziną wylądowałem w blokach, kontakt z sąsiadami żaden. Ale do 3 razy sztuka - trzeci blok był niewielki i wszyscy lokatorzy mieli z sąsiadami bardzo dobry kontakt.
    Australia - własny dom - stosunki z sąsiadami - poprawne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dobrze mieć sasiada ...mówią słowa piosenki i pewnie autor miał na myśli dobrego sąsiada.

      Usuń