Strony

czwartek, 20 listopada 2025

Oszczędna kuchnia...

 Nie, nie chodzi o minimalistyczny wystrój czy tani piekarnik... Czytam książkę, w której bohater wspomina różne proste potrawy, jakie sam robi lub pamięta z przeszłości. To i moja pamięć wyrzuciła na wierzch kulinarne wspomnienia.

Największym chyba sprawdzianem pomysłowości i zaradności naszych rodaków był czas kryzysu, gdy na półkach stał tylko ocet. Chociaż, gdy wspomnę opowieści babci o latach wojny, to daleko nam jeszcze...

Mała dygresja - co robicie z obierkami od ziemniaków? Wyrzucacie, to jasne. W latach głodu wojennego, obierki suszyło się na piecu, potem w młynku ręcznym mełło na proszek. Po dodaniu wody, rzadko jajek piekło się placki na kręgach kuchni węglowej. Rarytasem była melasa buraczana do placków.

Z czasów późniejszych, pamiętam wyroby czekoladopodobne, wafle przekładane marmoladą, bloki z mleka w proszku itp.

Mięso na obiad bywało raz w tygodniu, wystane w długich kolejkach, częściej udawało się kupić kurczaka lub kurę, ale kura to tylko na rosół, bo mięsa nawet pies nie chciał jeść, to pewnie były stare nioski. Gdy w 1972 roku odwiedził nas brat mamy z Australii, dziwił się, że nie mamy lodówki, a po swoje ulubione papierosy jeździł do bydgoskiego Pewexu.

Ale co z tym kurczakiem? Na jeden obiad był rosół z makaronem i podrobami. Drugiego dnia mięso z kurczaka w potrawce, z ryżem. Trzeciego dnia zupa pomidorowa na rosole, a z warzyw rosołowych sałatka z majonezem. 

Ze starszego chleba robiło się grzanki na patelni, lub dosuszało kromki na bułkę tartą. Z mleka kupowanego na targu babcia robiła śmietanę, a gdy mleko skwaśniało, gotowała domowy twaróg. Gdy i ser nieco podsechł, smażyło się go z kminkiem do smarowania  chleba.

Na podwieczorek jedliśmy kisiel z tartym jabłkiem i śmietaną lub budyń z sokiem malinowym.

Nawet starszawy placek drożdżowy nie trafiał do odpadków, odgrzany w piekarniku i posmarowany dżemem lub masłem był pyszny i pożywny.

Moja babcia często gotowała rosół na wołowinie, ale nie zrazowej, bo ta była zbyt droga i nieosiągalna. Mięso z rosołu przemielone w maszynce, trafiało na farsz do pierogów lub pyz, które podawano ze skwarkami lub kiszoną kapustą. W ogóle kiszonki często pojawiały się na obiad w różnej postaci. Nie znosiłam kapusty doprawianej cukrem, bo zgrzytał między zębami.

Nie pamiętam, by cokolwiek trafiało na śmietnik, bo nawet resztki kuchenne czy wspomniane wcześniej obierki od ziemniaków odbierali  hodowcy nutrii. To też znak tamtych czasów. Posiadacze ogródków działkowych hodowali nutrie lub króliki, nie tylko na futra, ale i na mięso. 

Gdyby nasze babcie zobaczyły, ile żywności marnuje się w sklepach i w każdym niemal domu, to załamałyby ręce!

Czy pamiętacie może inne domowe sposoby radzenia sobie w czasach, gdy wszystko było na kartki?

103 komentarze:

  1. Pamiętam tylko, że nic mi w dzieciństwie nie brakowało, bo moją mamę wszyscy lubili i drogą prywatną kupowała wiele jedzenia od gospodarzy. Natomiast chleb moczony w jajku i smażony do dziś uwielbiam! W ogóle lubię prostą kuchnię, wege, ale prostą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Głodny nikt nie chodził, z nami mieszkała babcia i potrafiła ugotować zupę na kołku od kiełbasy:-)

      Usuń
  2. Pamietam ten ocet... w kryzysie jadlo sie chyba mniej, prosciej... jadlo sie aby zyc a nie zylo aby jesc. Wszystko smakowalo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko smakowało , ale marzyło się o delikatesach z Pewexu...

      Usuń
    2. U ns w Peweksie byl tylko alkohol i slodycze plus szynka w konserwie :))), bardziej mnie interesowaly spodnie "Wranglery". Obok byly delikatesy z bananami nawet zima czy konzumy dla wybranych zawodow. Znajomy mial wstep do Baltony i czasem cos podrzucal jako prezent z Pomorza. Gorzej bylo z papierem toaletowym czy sanitariami ale to nie kuchnia.

      Usuń
    3. Mnie w Pewexie bardziej interesowały włóczki i taniny, bo wtedy dziergałam z tego co było, a marzyły mi się te ich piękne tkaniny!

      Usuń
  3. Boszsz toz to jest ekologiczne na maxa. Poza miesem. I hodowlami. To było okropne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okropne, nawet z koniny robiono przetwory...

      Usuń
    2. :-(((
      ale za to popieram bezodpadową. bardzo. i gdybym tylko gotowała, to taką bym uprawiała. normalnie.

      Usuń
    3. No pewnie, nawet gdy ugotuję za dużo makaronu, to trafia potem do sałatek, choć suchy też wyjadam , nie mogę się oprzeć.

      Usuń
  4. Tak, to były czasy - trudne, ale pełne pomysłowości, która stawała się normą. Najbardziej mile wspominam mleko, to prawdziwe i twaróg z niego, śmietana i sól. Tak mi zostało do teraz - tylko mleko już nie to.
    To prawda, naszym babciom opadałyby ręce...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz z mleka nie zrobisz domowej śmietany i masła...nawet twarożek nie wychodzi, próbowałam.

      Usuń
  5. Pamietam ogromne kolejki pod sklepami, brak rarytasow ale takich ograniczen i oszczednosci o jakich piszesz nie pamietam, takich drastycznych brakow nie bylo. Niektorzy kupowali, magazynowali dla siebie albo na odsprzedanie. Moze zalezalo od rejonu? Mieszkalam w Tarnowie czyli krakowskim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas było gorzej, jeździło się na Śląsk nawet po majtki...a do Łodzi po włóczkę do dziergania.

      Usuń
  6. Tak właśnie jadano, ale nie tylko dlatego że w sklepach był tylko ten ocet, także dlatego ze nasi dziadowie naprawdę szanowali jedzenie. Bo na jedzenie trzeba było ciężko pracować, a często gęsto pieniędzy na jedzenie brakowało. Ja pamiętam jak przed ukrojeniem kromki chleba na bochenku zakreślało się nożem znak krzyża, a jak kromka wysmyknęła się z niezgrabnych rąk to po poniesieniu jej całowało się ją. Jak to z jedzeniem drzewiej bywało niezwykle realistycznie opisuje Wiesław Myśliwski w "Kamień na kamieniu"
    Nie tylko jedzenie się szanowało. Ciekawa jestem ile współczesnych ludzi wie co to jest nicowanie ubrania i czy współcześnie są tacy ludzie którzy w takim ubraniu chodzili? Otóż nicowanie to przerabianie ubrania z lewej strony na prawą ;) Czyli to co było spodem po przeróbce było na wierzchu. A robiło się tak wtedy gdy wierzch ubrania się zniszczył, zmechacił. Nicowało się płaszcze, suknie. Najczęściej kołnierzyki i mankiety w męskich koszulach, mój dziadek to robił, szył ręcznie sobie.
    Krawcowa szyjąc ubrania robiła szerokie szwy i listwy podłożeniowe, by ubranie rosło razem z osobą która je nosiła, albo można je było przerobić na inny fason. Miałam spódniczkę którą nosiłam od 4 roku życia do 16 roku życia, była 4 razy przerabiana ;)
    Do butów przybijało się blaszane fleki aby spody się szybko nie ścierały.
    Można by tak jeszcze wyliczać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to też pamiętam, zwłaszcza że moja babcia była krawcową i potrafiła cuda! Gdy ja nauczyłam się szyć, to szyłam spódnice z pieluch terowych, które się farbowało i przerabiałam koszule ojca.

      Usuń
    2. Ja poprawiam ubrania rowniez dzisiaj, szczegolnie te, ktore w szafach mi sie kurcza. :). To bardzo modny trend: przerabiac ubrania wg wlasnego gustu.
      Pamietam ciocie mojego ojca, ktora zegnala sie krzyzem przed kazdym posilkiem. Ona tez opowiadala mi w dziecinstwie, ze pewnemu staruszkowi upadla okruszyna chleba pod stol i on jej dlugo szukal, spocil sie przy tym ale znalazl. Opowiesc dlugo, dlugo na mnie dzialala i nie upuscilam kruszynki nawet na stol. Pewnie nie chcialam sie pocic. :)))

      Usuń
    3. Moja babcia tez robiła znak krzyża na spodzie chleba, a żadnej kromki nie pozwoliła dać nawet kurom!

      Usuń
  7. A ja mam gdzieś jeszcze szary notes z przepisami na kryzysowe potrawy. Jak nic się nie zmieni, to może będę musiała z niego skorzystać, kto wie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja czasami tęsknię za potrawami babci, ale nie umiem ich powtórzyć, choć cos tam pamiętam...

      Usuń
    2. Trudno te potrawy powtorzyc. Surowce inaczej smakuja, choc wygladaja dorodniej, technologia gotowania bardzo sie zmienila (sentyment do kuchenki weglowej czy pieca do pieczenia ogrzewanego drewnem, zniknely wszelkie wedzarnie przydomowe), rowniez czas gotowania, smazenia bardzo sie skrocil. Nie ma juz powrotu do babcinego gotowania.

      Usuń
    3. No chyba nie ma, sama robię szybko i na kilka dni, szkoda mi czasu na siedzenie w kuchni...

      Usuń
  8. Jest mi znane wszystko, co opisałaś w poście, a także to, o czym napisała Maria N. Ze spraw kulinarnych jestem marna, ale dawniej wszystkie produkty żywnościowe były takiej jakości, że chciało się jej jeść. Dzisiaj od pieczywa począwszy, przez mięso i wędlinę po warzywa, wszystko drogie, a ceny coraz wyższe. Pomimo posiadania lodówek produkty szybko wysychają, robią się miękkie i pleśnieją, dlatego że są byle jakiej jakości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, staramy się nie wyrzucać niczego, ale nie zawsze się udaje!

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. chyba każdemu zdarzyło się wyrzucić jakiś pojedynczy produkt bo się zleżał, zapodział gdzieś, przypadkiem, czy nawet przez nasze niedopatrzenie, błędy w przechowywaniu... ale nie o takim wyrzucaniu raczej jest mowa, tylko o innej skali zjawiska, gdy na śmietniku lądują często produkty jak najbardziej nadające się do jedzenia, nieraz wręcz świeże, tylko dlatego, bo ktoś napakował do wózka więcej, niż mu naprawdę potrzeba, dał się na przykład złapać na haczyk promocji typu "jak kupisz więcej, to wyjdzie taniej na sztuce", potem ta dodatkowa sztuka się psuje, bo nikt nie siły, ni chęci tego zjeść, więc amator takiej promocji tylko na niej traci...

      Usuń
    4. To prawda, a są przecież społeczne lodówki czy noclegownie, gdzie można nadmiar oddać, choć nie wiem czy każdy może...

      Usuń
  9. Ależ ja nadal zarządzam żywnością tak, aby jej nie marnować. Robię przetwory, mięso z rosołu przerabiam na krokiety czy paszteciki, kiszę kapustę. Z jabłek robię przecier, którego używam do szarlotki albo jako farsz do naleśników, a, jeszcze można z niego zrobić ryż z jabłkami i makaron z jabłkami. Gotuję tak, aby nie zostawało, a jeśli zostaje to zamrażam. Obierki i odpady idą na kompostownik.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to jesteś wzorem. Gdy jest ogród, to kompostownik można założyć, w bloku raczej nie...
      Ja robię obiady na 2-3 dni, mam więcej czasu na inne atrakcje:-)

      Usuń
    2. U nas zbiera sie kompost w odpowiednim pojemniku, ktory wykorzystywany jest w dalszej obrobce (nie jestem nawet swiadoma co z tego robia). Rosolu nigdy nie gotowalam, brak zrozumienia dla tego polskiego reliktu kulinawnego :))). Za to nauczylam sie robic zupe jednodaniowa (jednogarnkowa), w ktorej jest wszystko co sie nawinie (taka zupa na winie). :))) Bardzo wygodna. Inny sposob "na winie" to zapiekanki choc pizz nie przypominaja.

      Usuń
    3. Potrawy na winie wychodzą najlepsze i nabierają smaku przy kolejnych podgrzewaniach.

      Usuń
    4. Pamiętam, że kiedyś czytałam o zakładaniu kompostowników... w bloku 😂 jakieś skrzynie z robalami pod schodami!

      Usuń
    5. O nie, już widzę jak się rozłażą...

      Usuń
  10. pamiętam tabliczki czekoladopodobne z czasów peerelu i choć to rzecz jasna kwestia gustu, to wcale nie wspominam ich źle, wręcz przeciwnie, bardzo je lubiłem... kompletnie nie czuję tej niechęci, czy nawet wręcz pogardy, którą niektórzy darzą te tzw. wyroby czekoladopodobne... bo rozumieć, to akurat rozumiem: są ludzie, którzy budują swoją wartość na tym, że jadają jak najdroższe produkty, przy okazji też połowę wyrzucają...
    a tymczasem, nawiasem mówiąc, tak jak "wódka jest wódka", to tak samo "cukier jest cukier" i jedno, i drugie w nadmiarze szkodzi, niezależnie od tego, w jak kosztowne ramki je oprawimy...
    co więcej, w hipermarketach od zawsze i wciąż się pokazują takie wyroby, zwykle właśnie pod nazwą "tabliczka", też nie mam im nic do zarzucenia... nawet ostatnio jest jakby tego więcej i znajdują popyt, bo trzeba sobie uzmysłowić, jak monstrualnie podrożała czekolada ostatnimi laty w porównaniu z innymi artykułami spożywczymi...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nawet nie chodzi o koszt, bo teraz te wyroby w polewach są równie drogie, jak w czekoladzie, ale smak niestety mdły.
      Trudno dobrać właściwy smak, próbowałam różnych czekolad, a te bardzo drogie wcale mnie nie zachwycają. Popsuły się tez wyroby Wedla...

      Usuń
  11. W czasach "kartkowych" poznałam dość dobrze warszawski "Bazar Różyckiego" - miejsce "nieco szemrane", ale można tam było kupić wszystko- nawet prawdziwą broń, zamówić uszycie ślubnego garnituru, kupić mięso z uboju gospodarczego, sukienki komunijne i garniturki dziecięce z tejże okazji, niemieckie buty dziecięce oraz nabyć ....autentyczne kartki żywnościowe. A na dodatek zjeść wspaniałe pyzy okraszone skwareczkami. A jedna z budek "handlowała" ....guzikami i nie jeden raz głupiałam i kupowałam tam guziki- nie dlatego że akurat takie były mi potrzebne- ale dlatego że były...."takie śliczne". Oczywiście z czasem owe "zachwycające guziki" znajdowały zastosowanie. A smak owych pyz do dziś pamiętam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tez pamiętam, bo mąż miał ciotkę w Warszawie i wizyta na bazarze to był obowiązkowy punkt odwiedzin.
      Moja babcia miała spory zbiór guzików od znajomej z fabryki guzików, uwielbiałam się nimi bawić.

      Usuń
  12. Teraz wraca się do kuchni zero waste- generowaniu jak najmniejszej ilości odpadów. Kiedyś była to konieczność...ona wymuszała na ludziach taką oszczędność. Dzisiaj ludzie muszą się tego uczyć.
    Kiedyś nie było nadmiaru...teraz z powodu owego nadmiaru i dla ochrony środowiska należy młodym przypominać i uczyć oszczędnego stylu życia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, zbyt lekko wyrzucają, marudzą na smaki, ale jedzą byle co, wczorajszy chleb już niedobry...

      Usuń
    2. To prawda, że z jednej strony posilają się byle czym, fast foody mają się całkiem dobrze, z drugiej kiełki by tylko wcinali i łodygi selera.
      Ale żywność przeszła niesamowitą metamorfozę od naszych czasów. To taka gałąź wiedzy, bardzo ważna dziedzina naszego życia, o której powinni osobno uczyć w szkołach.

      Usuń
    3. Wszystko się zmienia, a wiele rzeczy warto wiedzieć, dla własnego dobra, lepszego samopoczucia itd. Niefajne są wszelkie skrajności, zdrowy rozsądek najważniejszy!

      Usuń
  13. Jotka, bój się Boga! Teraz inne czasy. Premier mówi, że tak dobrze jeszcze nie było. Nam jadać owoce morza i inne takie rarytasy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto lubi niech jada, czasami jadam także, ale żeby codziennie? Emerytury nie starczy na te frykasy!

      Usuń
  14. Ja jestem mistrzynią takiej kuchni a jednego kurczaka na 5 dni mogę powymyślać

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brawo, ja jestem mistrzynią sałatek i jednogarnkówek.

      Usuń
  15. Kto jeszcze pamięta serialową frazę: czy jest suchy chleb dla konia? Otóż ja gromadzę resztki suchego chleba i odnoszę na targ, oddaję dla kur. Zawsze jest to chętnie przyjmowane.
    Staram się, aby się nic nie marnowało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas ludzie wieszają chleb w reklamówkach na wiacie śmietnikowej i ktoś zabiera.

      Usuń
  16. Jotko, nie wszystko było na kartki. Jaja i biały ser były bez ograniczeń. Warzywa i pieczywo też. No i byliśmy młodzi! Nie było źle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze parę (pół)produktów bez kartek by sie znalazlo. Byc moze to miejsce zamieszkania/rejon Polski warunkowaly zaopatrzenie i dostępność czegoś. Wiadomo-stolica i miasta portowe ....a tzw. prowincja- to dwie różne sprawy i możliwości.
      Samego octu na półkach- nie pamietam, ale może nie bylam zbyt rozgarnięta?

      Usuń
    2. No niestety, u nas było kiesko ze wszystkim, nawet po chleb w kolejkach, a niektóre produkty przywoziliśmy ze Śląska lub z Warszawy, pamiętam upokorzenie, gdy stało się po podpaski lub mydło!

      Usuń
    3. Co do podpasek, to ...nie przypomina sobie, bo u mnie w domu uzywalysmy z mama ligniny i waty. Do pewnego czasu. Potem gdy nie bylo problemow z dostepnoscia podpasek ...i cena nie razila w oczy.

      Usuń
    4. To nie były takie podpaski jak obecnie, wiadomo, ale i waty nie było w aptekach...

      Usuń
  17. Mnie ten nadmiar wyboru już znudził i gdy mieszkam sama, to staram się jeść jak za dawnych czasów. Proste niewyszukane zdrowe potrawy. Mało wyrzucam. Wszystko mrożę w plastikowych pojemniczkach. Za parę dni zjadam 🤣 bo zwykle gotuje na dwa dni, ale jak coś zostaje, to już nie jem trzeciego dnia 🤣
    Najwięcej marnuje się u moich córek, u których też pomieszkuję, bo za dużo kupują, i u mojego męża na wsi, bo on też za dużo kupuje i zapomina co ma w ogóle w lodówce, czy w spiżarce. Ja przyjeżdżam i muszę wszystko wyrzucać.
    Czasy komuny przetrwaliśmy, przynajmniej ludzie byli szczuplejsi. Ludzie mieli zamrażarki, przywozili mięso ze wsi. Pamiętam jak mnie obrzydzały takie duże kawały mięsa, które moj ojciec przywoził, a mama dzieliła. Albo gdy obierała kurę z piór. Nie chciałam tego jeść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lodówkę trzeba przeglądać, bo zdarza się kupować więcej, a tu daty ważności się kończą. Ciągle stopuję męża, by nie nabierał się na promocje, bo oszczędność z tego mała, a zjada się na siłę.
      Bywało, ze i w czasach kartkowych wyrzucało się sporo, bo robale zalęgły się w mące, a ludzie kupowali na zapas gdy pojawiało się cokolwiek w sklepach. Te domowe obrazki rozbiórki wieprza tez pamiętam...

      Usuń
  18. Dzisiaj więcej się wyrzuca niż kiedyś. Jest dobrobyt, nikt nie pomyśli nawet, że można inaczej.
    I ja również nad tym nie rozmyślam, mamy czasy pędu, nie ma nawet kiedy normalnego obiadu ugotować, często jada się tzw. "gotowce".

    Obierki i inne resztki kiedyś u mnie w domu trafiały do terrarium ze ślimakami. Teraz nie mam ślimaków, więc obierki idą do kosza.
    Ale chyba by mi te ślimaki dziś zdechły, bo i obierków za wiele nie produkuję. Kiedyś dużo gotowałam, teraz robię te "szybkie dania" z półproduktów, albo jem gotowce...

    Mam od lat książkę z czasów moich dziadków pt. "500 przepisów z ziemniaka". Moim marzeniem jest znaleźć czas, aby po kolei wszystkie przepisy zrobić.
    Chyba muszę poczekać do emerytury...

    Grzanki z chleba czasem robię. :D

    Rosół na wołowinie kiedyś zrobiłam, niebo w gębie. O wiele lepszy niż z kury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie książki tez miałam, ale przepisy różniły się często jednym składnikiem.
      Teraz nie mam książek z przepisami, jeden stary zeszyt, a reszta w głowie lub w Internecie;-)

      Usuń
    2. W Szwajcarii gotowałam bardzo dużo i znajdowałam w tym przyjemność. Stworzyłam w tym celu segregator na ulubione przepisy.
      Ale segregator jest szczupły, myślałam, że będę kontynuować w Polsce przygodę z kulinariami i dodawać nowe, ręcznie zapisane kartki, jednakże rzeczywistość okazała się zgoła inna.

      Usuń
    3. Ja czasami lubię cos ugotować czy przygotować, ale z wiekiem coraz mniej wagi przywiązuję do jedzenia, byle nie być głodnym...

      Usuń
    4. Też mam tę książkę i różne inne typu "200 potraw z..." - nawet kiedyś pomyślałam, że będę je brała po kolei i wypróbowywała kolejne przepisy, ale jak zwykle - spełzło na niczym 😁 Owszem, jest też tak, jak pisze Jotka, że poszczególne potrawy niewiele się różnią od siebie - w tym celują książki państwa Dębskich.
      A w tych Ziemniakach mam kilka przepisów zaznaczonych do zrobienia, na przykład 'zapiekanka z rybą z konserwy', chyba to planowałam na wypadek pustki w lodówce 🤣

      Usuń
    5. Kupiłam kiedyś rybę w puszce, bo miałam apetyt, ale niestety, jeden kawałek ryby, a reszta to cebula i sos!

      Usuń
    6. Kupiłam rybę w konserwie w pomidorach. Ryby było mało, lecz smaczne to to było. ;)

      Usuń
    7. Smaczne tak, ale cena nie odzwierciedla zawartości puszki, to już wolę kupować makrele.

      Usuń
  19. Niedawno widziałam jak jakiś influenser piekł obierki od ziemniaków, posypywał przyprawami i niby miał przepyszne czipsy.
    Tradycyjna kuchnia i najbardziej znane potrawy wielu państw wzięły się z biedy, mąka, jajka, ryż były raczej łatwo dostępne, stąd się wzięła paella do której w zasadzie można dodać co się chce i makaron, który przecież też można podać na wiele sposobów. Kraje m.in środziemnomorskie dodają do wielu dań sok z cytryny i oliwę z oliwek, bo i cytryny i oliwki były i są na wyciągnięcie ręki. Kuchnia wielu krajów oparta jest na warzywach bo były łatwo dostępne nawet w tych najbiedniejszych częściach państw a warzywa mają to do siebie, że sporo można jeść na surowo. Oglądałam kiedyś o tym fajny i smaczny program. Fajnego piątku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypomniało mi się też, że w którejś z książek o Bliskim Wschodzie poruszono kwestię wykorzystania owoców granatu w tamtejszej kuchni. Są łatwodostepne, łatwe w uprawie bo rosną bez opieki i "na dziko", zniosą wysokie i niskie temperatury, są podatne na suszę i długotrwałe ulewy. Bieda spowodowała, że dodawano je do deserów, sałatek, dań wytrawnych, i jeszcze można zrobić z nich sok. I tak zostało bo po co zmieniać coś co jest dobre 🙂

      Usuń
    2. A tak, bieda lub niedostatki na rynku wymusiły oszczędność i pomysłowość. Teraz obierki to ryzykowna sprawa, z powodu nawozów, a podobno w obierkach właśnie mnóstwo złego się kumuluje.
      Pestki granatu dodaję czasami do sałatek, a i sałatki robię częściowo z surowych, częściowo z gotowanych warzyw.
      Udanego weekendu:-)

      Usuń
  20. Pamiętam niemal wszystko, o czym napisałaś, z małymi wyjątkami. Moi dziadkowie po obu stronach nie zaznali głodu, a ja nie zaznałam hodowców nutrii 😄. Moim ukochanym przepisem, który bardzo często wykorzystywałam, był przepis na domową "chałwę". Jednym ze składników była kawa Inka. Do dziś mi ślinka leci na samo wspomnienie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Domowej chałwy nie znam, napiszesz coś więcej?

      Usuń
    2. Pamiętam, że jednym ze składników był jeszcze budyń w proszku. Aha, margaryna, cukier, pokruszone herbatniki - nie wiem, przepis jest jeszcze gdzieś u mamy, to zobaczę. Chałwy to raczej w niczym nie przypominało, ale lubiłam to bardzo.

      Usuń
    3. To mi przypomina blok herbatnikowy, ale pamiętam mleko w proszku, bez Inki.

      Usuń
    4. O, nie, to zupełnie coś innego!

      Usuń
  21. Mam z tamtych czasów taką książeczkę "W mojej kuchni nic się nie marnuje"... Nawet ostatnio natknęłam się na ten tytuł w jakimś artykule, gdzie była ona koronnym dowodem na ubóstwo gastronomiczne PRL-u. A tak naprawdę przecież i dziś może się przydać, tym razem ze względów ekologicznych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może ubóstwo produktów, ale jaka pomysłowość, no i często pracochłonność!

      Usuń
  22. Jak wszystko było na kartki, to u mnie w kuchni rządziła Babcia.
    A ona nawet z niczego potrafiła zrobić coś.
    I to zawsze było smaczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tak, u mnie także, ale ile sama nastałam się w kolejkach po wszystko!

      Usuń
  23. Na szczęście nie przyszło mi żyć w czasach PRL-u. Sama staram się nie marnować jedzenia... Ostatnio nawet siostra weganka dała mi do myślenia, że skoro już zwierzę zostało ubite, byłoby marnotrastwem wyrzucać mięso ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to, my tez jadamy bardzo mało mięsa, ale zdarza się.

      Usuń
  24. Przypomniałaś mi, jakim rarytasem było smażone na patelni (na brązowo) maslo i jedzone z maczanym w nim pysznym chlebie, masło, ha 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, tego nie znam, jedynie grzanki ze starszawego chleba.

      Usuń
  25. Nie bardzo pamiętam tamte czasy, ale... Znam osobę która myję obierki z ziemniaków i robi z nich przepyszne frytki 😁

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jednak wolę zwyczajne frytki lub z batatów.

      Usuń
  26. Wiele z tego i ja pamiętam. Zrobiłaś mi smaka na ziemniaki z kwaśnym mlekiem omaszczone podsmażoną cebulą
    Marek z E

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam, ziemniaki też podsmażone , z chrupiącą skórką!

      Usuń
  27. Resztki po warzywach i owocach oddawałam królikowi, ale już go nie ma, więc teraz wyrzucam. Ze starego chleba lubię robić zapiekanki w piekarniku, a jakieś placki np też odgrzewam w piekarniku. Teraz jedzenie często się wyrzuca, jest w sklepach go dużo i mam wrażenie, że ludzie często kupują za dużo...

    OdpowiedzUsuń
  28. Ciężko było w latach 50. ub.w ,ale wspominam je jako wesołe.Głodny nie chodziłem. Pstrągi " na rękę"potrafiłem łapać:)
    W niedzielę na obiad rosół z oczkami z kury przydomowej. Mama przyrządzała też w niedziele pyszną czerninę z krwi kaczuszki z makaronem własnej roboty.Zajadaliśmy się przy muzyce...
    youtu.be/1KTfd7wPj1s
    Wieczorem Ojciec siadał przed chatą i grał na akordeonie,mama częstowała nas ciastem z kruszonką,które migiem znikało...było nas czterech darmozjadów.
    W następnych latach: po obiedzie "Jeziorany", następny był "Podwieczorek przy mikrofonie", kolacja"Matysiakowie".
    Od czasu do czasu na deser "Wesoły autobus".
    Dzisiaj polecam wszystkim dzieciakom trochę"folkloru":
    Weź trzy,cztery lub dziesięć garści ziemi i dobrze ugnieć ją z wodą.
    Następnie dodaj garść drobno poszarpanych jesiennych liści lub innych składników.Dobrze wymieszaj ciasto i "piecz" je przez kilka minut.
    Następnie wyjmij je z foremki, jeśli jej używasz. Udekoruj świeżymi, sezonowymi dodatkami takimi jak kwiaty lub owady- niezależnie od tego, czy się poruszają,czy nie.
    Poprawa odporności już po dwóch tygodniach. Ten przepis sprawdzono w 48 fińskich przedszkolach. Nie bójmy się błota!
    :-)



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieciakom pewnie by się to podobało, gorzej z rodzicami, w ogóle większość dzieci teraz siedzi w domach, wiec odporność spada na łeb na szyję...

      Usuń
  29. "Ale co z tym kurczakiem? " - pamiętam, że w moim domu bywało dokładnie tak jak to opisałaś we wpisie.
    Obierki od ziemniaków - nie pamiętam żebyśmy je wykorzystywali, ale przypomniałaś mi opowieść mojego znajomego, który spędził kilka lat w obozie Auschwitz. Jakimś cudem udało mu się dostać pracę w kuchni dla SS-manów i tam ważnym zajęciem było właśnie obieranie ziemniaków.
    Obieraliśmy je tak grubo, że ziemniaka niewiele zostawało - wspominał - a obierki kładliśmy na piecu. Po kilku godzinach były jak frytki. Wtedy poczułem, że ja chyba wyjdę z tego obozu żywy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w ogóle nigdy nie przestanę się dziwić, jak wielu więźniów obozów przeżyło, mimo głodu, chorób, zimna. Teraz byle przeziębienie powala ludzi jak epidemia, gdzie ta zbiorowa odporność?

      Usuń
    2. W podstawówce piliśmy tran- z jednej łyżeczki cała klasa, dzisiaj by to nie przeszło.Pamiętam taką dużą butlę z ciemnego szkła. "Pani"ubierała biały fartuszek i kto pierwszy był bohaterm,wielu się migało,wymiotowało:)

      Usuń
    3. Tranu nie doświadczyłam, ale zimny chów już tak i sobie chwalę!

      Usuń

  30. Marnowania jedzenia nie lubię, choć czasem się zdarza. Wykorzystywanie składników, jak tego kurczaka z rosołu, uważam za jedyne słuszne podejście. Babcia zdaje się opowiadała o jakimś sąsiedzie, który wyrzucał... Choć podejrzewam, że i za czasów pustych półek mięsa u dziadków nie brakowało.
    Skromną kuchnię też lubię, bywa że bardziej niż przekombinowaną, ale zjeść czasami coś bardziej wymyślnego również jak najbardziej :)
    Przepisy na wykorzystanie obierków widziałam całkiem niedawno ;)
    A jeszcze w związku z tematem właśnie niedawno koleżanka opowiadała, jak widziała wrzucanie niezjedzonego ryżu z powrotem do gara... Wolałabym nie wiedzieć, ale nie myślę o tym jedząc na mieście ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wolę mieć nadzieję, że przestrzega się higieny w dobrych restauracjach. Ja z kolei nasłuchałam się kiedyś o przetwórniach mięsa, lepiej chyba nie wiedzieć.

      Usuń
    2. Ta obserwacja na szczęście była z Azji i restauracji przeciętnej, choć ja i tak łudziłam się, że tak to nie wygląda...
      Ja sama raz widziałam, jak pani próbuje dania i miesza tą samą łyżką - zjadłam, ale więcej tam nie zamówiłam, choć było pyszne.
      Inna koleżanka w studenckie wakacje pracowała w przetwórni ryb za granicą i od tej pory ryb nie je - nie chciała mi powiedzieć, dlaczego, żebym też się nie zraziła.

      Usuń
    3. Ja mam uraz do pikli z ogórków, bo widziałam jak się je robi w przetwórni.

      Usuń
  31. Teraz mamy pelno jedzenia w sklepach,diet i paradoksalnie ludzie chorują bardziej niż kiedyś,gdy były kartki żywnościowe...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widocznie dobrobyt i wszelki nadmiar nie wychodzi nam na zdrowie.

      Usuń
  32. Zgadzam się z treścią tej książki. Najsmaczniejsze i najbardziej pomysłowe potrawy pochodzą z biednych czasów. Dobrym przkładem jest kuchnia PRL- u lub „cucina povera” we Włoszech. Co więcej stulatkowie również podkreślają, że ich dieta to proste jedzenie. Ważne jest pochodzenie produktów, ich świeżość i pomysłowość kucharza.
    Przyjemnego weekendu, pozdrawiam. 🤗

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obejrzeliśmy kiedyś cykl programów o stulatkach na świecie, tam tez podkreślano proste i świeże jedzenia, dużo ruchu i życie towarzyskie:-)

      Usuń
  33. Chyba nie będę dobrym przykładem oszczędnego jedzenia, bo od 1975 r. do końca PRL m.in. pracowałem w budżetówce (urzędy, mundurówka), więc z zaopatrzeniem nie było tak źle. Już po strajkach w 1980 r. za 700 zł./mc i wycięcie mięsa z kartek, dostawało się numerki na które można było chodzić codziennie na obiady do najdroższych restauracji. A tam zawsze (poza poniedziałkiem, bo ryba) były dania mięsne. W bufetach urzędów przez jakiś czas można było zjeść kurczaka smażonego, albo flaczki drobiowe, czasem trafiała się jadalna kaszanka, albo pasztetowa. Już wtedy nauczyłem się zamrażać chleb. Wiem, że nie wszyscy mieli takie możliwości i o lepsze żarcie walczono w kolejkach. Limit na papierosy wynosił 40 paczek a ponieważ nie paliłem to wymieniałem to na cukier.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się, mundurowi mieli lżej i duchowni oraz ich rodziny, były przecież dary rozdzielane przez kościół...

      Usuń
  34. Dobrowolnie przymusowo jadałam obiady w stołówkach przez wiele lat. Ewentualne w barach mlecznych. Do dzisiaj stosuję wiele z podanych przez Ciebie sposobów. Wyrzucam tylko gdy się coś zepsuje. Zadziwiają mnie reklamówki pełne pieczywa zawieszone na pojemnikach śmieciowych. Często spleśniałego. Irena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bary mleczne uwielbiałam, zwłaszcza te w dużych miastach. Teraz wraca cos na kształt owych barów, jedzenie smaczne i tanie. U nas 3 dania za 25 zł.

      Usuń
  35. Zeschłe drożdżowe kroiło się na kromki, moczyło w mleku z jajkiem i smażyło na maśle. Pyszne, do tej pory tak robię, chleb pokrojony wkładam do zamrażalnika i wyjmuję tyle, ile potrzeba, więc dla suchego konia nic nie zostaje.
    Zasyłam serdeczności

    OdpowiedzUsuń