Do świątecznych prezentów dołączyła pogoda, wreszcie ustały ulewy, przymroziło i poprószyło. Ranek drugiego dnia świąt przywitał mnie słońcem,aż chce się wyjść na spacer. Sikorka dobrała się do słoninki na balkonie, jak miło słyszeć ptaki za oknem. W czas porywistego wiatru pochowały się gdzieś i umilkły. Pogoda wypiękniała, ale spacerowiczów mało, nawet ci, których spotkaliśmy w parku w dużej liczbie podjeżdżają w pobliże samochodem, żeby tylko pospacerować po głównej alei. A przecież nie mieszkamy w wielkiej metropolii, gdzie bez auta ani rusz. Równie duża ilość samochodów w pobliżu kościołów. Tak więc czapki z głów przed biegaczami, których coraz więcej i częściej widuje się na ulicach i w parku. Wszystkim ruszającym się od świątecznego stołu nie grozi przynajmniej otyłość, o której dziś słyszymy w wiadomościach wieczornych, a która uznana została przez specjalistów unijnych za formę niepełnosprawności i nie może być przyczyną zwolnień z pracy. Ale ciekawa jestem w ilu przypadkach chorobliwa otyłość jest faktycznie wynikiem zaburzeń zdrowia, a w ilu jest skutkiem wieloletniego hołdowania tradycji zbyt obfitych posiłków, złych nawyków i wspomnianej niechęci do ruszania się? A koło się zamyka - im więcej się waży, tym mniej chętnie człowiek się rusza. Zaczyna się od kupowania: za dużo, za tłusto, na zapas. Potem zjada się za dużo, bo szkoda wyrzucić, bo drogo kosztowało. Pamiętam powiedzenie mojej babci:lepiej popsuć żołądek, niż zmarnować dar boży! Dzisiaj wiele zmienia się na lepsze, ale nadmiar zakupów pozostał, zwłaszcza na święta, a po ich zakończeniu trafią na śmietniki całe chleby, makowce, nadgniłe owoce.
Ale żeby zakończyć optymistycznie: pod moją choinkę trafiły ciekawe książki, czas świąteczny trwa na szczęście do Nowego Roku, zdrowie dopisuje, czego chcieć więcej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz