Strony

piątek, 13 października 2017

Dojść do ściany...

Nikt z nas nie żyje w próżni, poddawani jesteśmy różnym próbom ze strony najbliższych i otoczenia.
Na wiele spraw i sytuacji przymykamy oko, na inne zgadzamy się dla świętego spokoju, nasza cierpliwość i wytrzymałość wystawiane są na próbę.
Przychodzi jednak taki moment , że dochodzimy do przysłowiowej ściany i musimy dokonać radykalnej zmiany.
Dlaczego?
Bo czujemy, że wystrzelimy w powietrze, zaczniemy krzyczeć, udusimy się w krepującej rzeczywistości lub dowalimy komuś słono. Taki wentyl bezpieczeństwa, żeby nie zwariować, móc spojrzeć w lustro bez obrzydzenia, by zwyczajnie poczuć się panem swego życia.
Jeśli nigdy jeszcze nie znalazłeś się w takiej sytuacji, to może znaczyć, że albo życie nie doświadczyło Cię w ten sposób i nie wywierano na Tobie presji.
Co zrobiłeś jednak, gdy podświadomość buntowała się i nalegała by wyrazić swoje zdanie, odmówić wykonania niepotrzebnej czynności, wyrwać z ciągłego podporządkowania się konwenansom lub bezsensownym nakazom?

Ile razy ważyłeś na szali wszystkie za i przeciw przed podjęciem ważnej decyzji?
Ile razy odkładałeś wykonanie radykalnego ruchu z lenistwa, wygodnictwa, ze strachu?

Ilu presjom ulegałeś w miejscu pracy, w gronie rodzinnym, w przestrzeni publicznej, wśród znajomych z podtekstem - bo Ty musisz, bo tak wypada, bo nikt inny nie może, bo Ty to zrobisz najlepiej, bo wszyscy na Ciebie liczą...

Ja już tego doświadczyłam, jestem w wieku, gdy chce się być autorem własnego scenariusza na życie i czasami trzeba stawać okoniem, nie zawsze jeszcze bywam asertywna i nie wszystko mi wychodzi, ale po każdym przejściu przez ścianę czuję się lepiej i oddycham lżej...
Staram się powtarzać tej twarzy w lustrze - ja już nic nie MUSZĘ, jedynie MOGĘ.

Nie namawiam Was na bardzo osobiste zwierzenia, ale jeśli możecie podzielić się bardzo ogólnikowo swoim przykładem, będę wdzięczna i może mądrzejsza...

70 komentarzy:

  1. Będę pierwszy :) Ja tam nie miałem problemów w dwóch przypadkach. Raz gdy żegnałem się z wiarą na rzecz ateizmu (jaka to ulga uciec od rygoryzmu religijnego), drugi, gdy żegnałem swarliwą żonę. Ale żeby nie było, że jestem taki dobry – w jednym przypadku nie potrafiłem się wyzwolić (o tym cicho, o tym sza) i... skończyłem z depresją u psychiatry. Na szczęście to już za mną.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogłabym się podpisać wszystkimi kończynami pod wypowiedzią Asmodeusza.
      Stanęłam w życiu przed dwoma murami, które zwalczyłam.
      Pożegnałam się z mężem, rzucając w niego sztućcami i zanosząc do sądu pozew rozwodowy - ulga nie z tej planety.
      Pożegnałam się z wiarą i religią - ulga nie z tej planety.
      Jednego muru nie udało mi się ani rozwalić, ani przeskoczyć i tak już pewnie pozostanie, ale w drugi wciąż walę głową z nadzieją.

      Usuń
    2. Rozstania nie są idealnym rozwiązaniem, ale często optymalnym dla obu stron, co okazuje się po czasie. Znam osoby , które chcąc wyzwolić się z toksycznego związku opłaciły to zdrowiem.
      Religia ciąży wielu ludziom, gdyż o tej sferze duchowości decydowali za nas rodzice lub dziadkowie.
      Dziękuję Wam, Frau Be i Asmodeuszu za podzielenie się doświadczeniem.
      Powinnam właściwie napisać "dochodząc do ścian" , bo nigdy na jednej się nie kończy...

      Usuń
    3. W tym miejscu się dołączam bo i ja kiedyś powiedziałam sobie: nie stój okrakiem nad barykadą, przecież wiesz, że nie wierzysz. I od tamtej pory jest mi dużo lżej - pozycja okrakiem mnie bardzo zmęczyła. Dodam jeszcze jeden mur, choć było ich w życiu sporo - rzuciłam sama pracę w korporacji bo czułam, że wysysa ze mnie wszystko co mnie cieszyło a doprowadza, dosłownie, do choroby. Ulga też była wielka a życie się dobrze ułożyło.

      Usuń
    4. Dobre porównanie - stanie okrakiem nad barykadą, wypada wreszcie zrobić ten jeden krok...
      Za odejście z korpo bardzo podziwiam, nie każdy ma odwagę.

      Usuń
  2. Mam niestety tak, że w wielu przypadkach duszę w sobie wszystkie emocje, jakieś żale itp. Już parę razy doszedłem do ściany i nastąpił wybuch, raz skończyło się niezbyt miło, choć mogło być gorzej.

    Może niedźwiedzie też się obudzą ze snu>?

    Można tak to ująć, nowy-stary rozdział, bo studia już mniej więcej wiem jak wyglądają. :)

    Ja bym sporej liczby takich tworów nie nazwał nawet utworami, tak tragiczne bywają.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Duszenie emocji nie jest najlepszym rozwiązaniem, podobno cholerycy z duszą na widoku dłużej żyją.

      Usuń
  3. Ja też raczej duszę w sobie emocje, chociaż i je wyzwalam, bo się tego nauczyłam, bo wtedy mi lepiej. Zdecydowanie lepiej, gdy z siebie wyrzucę wszystko, co leży mi na sercu, jak opowiem o swoich obawach. W pracy widzę, że jeszcze do końca asertywna nie jestem. Zdarza mi się ulegać, bo chcę być ugodowa i nie lubię, bardzo nie lubię się kłócić. Zdanie innych niespecjalnie mnie obchodzi, dopóki jest prawdziwe, bo jak ktoś zaczyna mówić rzeczy nieprawdziwe no to ciśnienie skacze. Nie każdy musi mnie lubić, ja się nawet o to nie staram, bo mam swoje grono i więcej mi nie potrzeba, ale miło jest, jak ktoś powie ,,lubię cię".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tez nie lubię trwać w konflikcie, bo to niczego dobrego nie przynosi, ale podobnie jak Ty, nienawidzę, gdy wokół zakłamanie, tumiwisizm, negatywne emocje - wtedy odzywa się moja choleryczna strona natury, którą nie każdy zna.

      Usuń
  4. Ja raz doszłam do ściany, a raczej do drzwi które zamknęłam za sobą. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że były to drzwi do nowego lepszego życia, chociaż wtedy lało się strumieniami z nieba i z moich oczu, nie wiem z czego bardziej. A potem , zaświeciło słońce ukazała się tęcza i ona trwa do dziś pomimo... że wbrew konwenansom, że nieraz trzeba było zmyć z siebie wiadra "pomyj" wylanych przez "sprawiedliwych", ja idę tam gdzie mnie prowadzi tęcza. Amen :) Poszukaj tęczy - ona Cię poprowadzi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tęczy poszukuję każdego dnia i na szczęście mam oparcie w bliskich, dzięki którym zapominam o gorszej stronie rzeczywistości.

      Usuń
    2. Ja się dołączę do Gabrysi, bo wyraziła dokładnie moje myśli. Skąd wiedziałaś Gabrysiu?:)
      Też zamknęłam za sobą drzwi i otworzyłam inne,do szczęścia.

      Usuń
    3. A to szczęście widać w Twoich wpisach i na Twojej twarzy:-)

      Usuń
  5. Miałam taką jedną sytuację gdy znalazłam się pod ścianą i tylko ode mnie zależało czy będę na tyle asertywna ,że w przeciągu 2 tygodni odwrócę moje życie o 360 stopni mimo "nacisków". Udało mi się wyjść z "matni" ,z czegoś takiego ,że wpadłabym z deszczu pod rynnę. Nie będę się tu rozpisywać ,ale tamta decyzja zaważyła na całym moim życiu. Ale i tak myślę o tym ,"że miałam więcej szczęścia niż rozumu" bo te 2 tygodnie ,które były mi dane były pomyłką jakiegoś urzędnika ,a mnie ta pomyłka uratowała od błędu życiowego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grażynko, zabrzmiało to bardzo poważnie i dobrze, że pomyślnie się dla Ciebie skończyło.
      Dziękuję :-)

      Usuń
  6. Bardzo wiele takich dylematów bierze się z naszej niskiej poczuci własnej wartości oraz nieświadomości. Praca nad sobą bardzo pomaga. Trzeba też dać sobie czas/
    Warto być asertywnym, dążyć do swoich celów i marzeń, pod warunkiem, że się nie krzywdzi innych. Czasem warto też wyłamać się z tłumu.
    Pozdrowionka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wszystko zależy od tych elementów, które wymieniłaś, pracujemy w różnych warunkach, ulegamy różnym naciskom, próbujemy pogodzić różne rzeczy, ale czasami się nie da...
      Dzięki za refleksje.

      Usuń
  7. Ja stosuję zasadę taką kiedyś gdzieś na szkoleniu psycholog powiedział : Wyborów dokonuj z myślą o sobie nie krzywdząć nikogo.
    Staram się nie doprowadzac do ściany i skrajnych wyborów,
    działam już wcześniej , przez to w pewnym zakresie na który mam wpływ żyje mi się spokojniej.
    Ale tak można w życiu prywatnym jak się pracuje to jest znacznie gorzej. Ja już na szczęście nie pracuję.
    Pozdrawiam serdecznie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mądra zasada, szkoda, że o niej zapominamy lub inni zaskakują nas swoimi decyzjami.
      Słusznie też zauważyłaś Krysiu, że w życiu prywatnym chyba łatwiej...

      Usuń
  8. Całe życie jestem pod presją...
    I całe życie z nią walczę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak życie nam upływa, na walce, naginaniu się, godzeniu z niechcianym...

      Usuń
  9. Witaj, Jotko.

    Najtrudniejsze do rozbicia są te ściany, które wyrosły bez naszego udziału.
    Miałam już kilka takich w swoim życiu, teraz - rozwalam kolejną. Mozolnie to idzie, opornie bardzo, ale staram się nie dawać:)
    Lena

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I nie dawaj się, póki możesz, póki chcesz...lekkość duszy jest najważniejsza.

      Usuń
  10. Wybieraj to, co sprawia, że możesz być szczęśliwy...Żeby to było takie proste! Czasem mój wybór jest nie po myśli moich bliskich. I już nie mogę być szczęśliwa skoro im jest źle...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Samo życie Ewo, z bliskimi jest trudno, bo tu dochodzą uczucia i troska. Zewnętrzne mury są gorsze do zniesienia, ale łatwiej chyba je obalać, o tyle łatwiej, że ktoś je nam próbuje narzucić, a my naturalnie chcemy się oswobodzić...

      Usuń
  11. po kilku satori doznałem kiedyś oświecenia, czyli percepcji tego, co jest - takim, jakie jest... choć nie twierdzę, że jest ono trwałe, bo z trwałością oświecenia jest tak, jak z trwałością związków: nie jest ona celem, lecz ewentualnym skutkiem...
    oświecenie to zrozumienie, że większość problemów tworzymy sobie sami z niczego, więc wniosek praktyczny z tego taki, by sobie ich nie tworzyć...
    oświecenie to sztuka zawierania kompromisów z otoczeniem, to wiedza, kiedy zmieniać swoje tao i kiedy mu się poddać...
    oświecenie to niczego się nie bać, niczego nie wstydzić i niczego nie żałować...
    oświecenie to docenienie wartości świętego spokoju, jednak z zachowaniem priorytetów, gdyż najwyższą wartością jest wolność...
    z tego ostatnie zaś wynika, by:
    NIGDY NIE ZAKŁADAĆ, NIE NOSIĆ KRAWATA!!!...
    tak w sensie dosłownym, jak metaforycznym, bo nie ma nic gorszego, jak krawat na umyśle...
    p.jzns :)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetnie podsumowane, nic tylko wprowadzić w życie i tego się trzymać. Życzę nam wszystkim takiego oświecenia:-)
      I żadnych krawatów!

      Usuń
  12. Kiedy życie doprowadza mnie pod ścianę ,jest to przede wszystkim "ściana płaczu" Nie przecinam ,nie ucinam ,a szukam kompromisów.Nie jestem asertywna ,tkwię w skostniałych związkach .
    Nie stawiam czoła życiu.Uciekam od niego w świat swojej wyobrażni ,muzyki ,filozofii.
    I to nie jest takie złe życie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak też można, tak też próbuję, ale czasami chce się wyć...

      Usuń
  13. Pamiętam, jak doszedłem do ściany w przyjaźni. Z człowiekiem, z którym organizowaliśmy wszystkie wyjazdy, nie dało się już organizować, a ja nie umiałem sam tego robić. Ale się nauczyłem. I nie chowam złości o tamtą sytuację, bo znalazłem dobre wyjście. Nie zerwałem wszelkich kontaktów, tylko są już one na innych zasadach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam podobnie, choć nie poszło o nic konkretnego. Rozmawiamy niby normalnie, ale dawnej zażyłości już nic nie przywróci.

      Usuń
  14. To "dojście do ściany" bywa łagodniejsze, gdy znacznie wcześniej założymy taką możliwość. Dlatego staram się dwa razy pomyśleć zanim coś zrobię. To hamuje nieco naszą aktywność, ale dzięki temu nie każda ściana staje się "ścianą".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami na przewidywanie nie ma szans, gdy to zewnętrzność próbuje decydować o naszym funkcjonowaniu i stawia nas przed faktami lub sytuacjami , na które mamy nikły wpływ.

      Usuń
    2. Nawet upadek cegły w drewnianym kościele powinien być do przewidzenia, gdyby założyć, że ktoś zostawił tę cegłą na drewnianej belce. ;)

      Usuń
  15. Wiele razy dochodziłam do jakiejś ściany(na jednej się nie obeszło), a dodatkową ścianą od dziecka była moja nieśmiałość. W różnych życiowych sytuacjach pod ścianą, po szarpaninie myśli dokonywałam wyboru - wybrania siebie, a łatwo nie było, bo żyłam w środowisku " sprawiedliwych" jak pisze Gabrysia i "nieomylnych" co to zawsze wiedzą lepiej jak powinnaś żyć.I wiadra pomyj też na mnie wylewano, ale specjalnie ich nie zmywałam, bo to nawet nie da się przekonać wszystko wiedzących lepiej, a myśleniem o tym tylko zatruwa się siebie. Wiem jedno - nigdy nie należy zgadzać się na życie wbrew sobie, dla świętego spokoju, bo wtedy nigdy nie będziemy szczęśliwi. W drobniejszych sprawach, jeśli czułam że mam rację to także mówiłam swoje zdanie i w ten sposób zwalczyłam nieśmiałość. Jednak nigdy z nikim nie walczyłam z chęci zemsty(oko za oko), wszystko chciałam i załatwiałam pokojowo i tego ludzie(nawet w rodzinie) też nie rozumieli. Trudno- myślałam- to już ich problem, nie mój, nie da się przekonać ludzi do czegoś, czego nie są w stanie zrozumieć. A moje życie jest moim i mam odpowiedzialność za nie, żeby przeżyć je pięknie w zgodzie ze samą sobą

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie podsumowała swoje przemyślenia. Powinniśmy starać się tak postępować, bo drugiej szansy już nie będzie...

      Usuń
  16. Linka uważnie wpis przeczytała, zamyśliła się, posmutniała i zamknęła w szafie. Wyjdzie na wiosnę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, nie miałam zamiaru Linki tak dołować, niech Linka wyjrzy chociaż na święta...

      Usuń
  17. Nie z wygodnictwa. Raczej z powinności. Czasami mamy wobec kogoś/czegoś jakieś obowiązki i nie możemy tego zmienić, mimo iż serce się rwie, a umysł krzyczą (tak, czasami się zgadzają ;)) żeby nie robić czegoś wbrew sobie.
    Jestem ustawicznie pod ścianą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, te ściany mnożą się czasem jakby specjalnie nam chciały utrudnić życie...

      Usuń
  18. Najmniej mnie zawsze obchodziło czy coś wypada czy nie i co ludzie powiedzą. Asertywna byłam od dziecka, rodzina zawsze twierdziła, że moje pierwsze słowo to było "NIE". Wszystkim moim znajomym wytłumaczyłam kiedyś, że NIE to znaczy NIE i nie ma ze mną dyskusji i nie zamierzam się nikomu tłumaczyć dlaczego mówię NIE.
    Należę do tych osób,które błyskawicznie myślą, więc niektórym się wydaje, że może chcę coś zrobić na złość, albo nad tym nie pomyślałam, ale tak naprawdę każde moje NIE jest przemyślane. Nie
    dopuszczałam nigdy do tego, by nagle dojść do ściany i być przyparta do muru. Po prostu myślę nad wszystkim "na zapas" zawsze mam gotowych kilka scenariuszy. I są one z reguły mało
    optymistyczne.
    Raz w życiu , gdy byłam jeszcze bardzo młoda i naiwna, ktoś mnie
    bardzo a bardzo oszukał i to ustawiło mnie na całe życie.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, kochana, to może zorganizuj jakieś kursy z asertywności skutecznej :-) Kursantów nie zabraknie...

      Usuń
  19. No proszę, po raz kolejny mistrzyni socjologicznego postrzegania rzeczywistości podaje tematy do niespodziewanego kolokwium... aż nie wypada oddać czystej kartki.
    - w swojej niesłusznej przeszłości bezustannie ważyłem chyba wszystkie za i "przeciwy", co nie przeszkadzało mi podejmować decyzje szybko i bezzwłocznie. Na domiar złego, nie było takiej decyzji, której dzisiaj nie spojrzałbym prosto w oczy.
    - poniekąd odpowiedziałem już powyżej - nigdy nie odkładałem, nawet z lenistwa, a ze strachu...? Co to jest strach? Nie wiem.
    - szczerze powiedziawszy, sam wywoływałem u siebie presję i owszem, sporo było takich sytuacji, w których rzeczywiście dochodziłem do wniosku, że nikt lepiej tego ode mnie nie zrobi - wiem, że to pycha... ale, sobie myślę, skoro coś jest "pycha", to pewnie smakować musi :-)... a presja zewnętrzna wynikała raczej z nieuchronności podporządkowania się tym, co nade mną pieczenie piekli... no cóż, rzadko się bywa i sterem i okrętem... pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, pół biedy gdy sami decydujemy i ponosimy odpowiedzialność, ale gorzej gdy decydują za nas lub w naszym imieniu, a my potem próbujemy wszystko odkręcić...

      Usuń
  20. Przez większość mojego życia starałam się robić wszystko tak, aby pewna bliska mi osoba była zadowolona. Sądziłam, że tak wypada, że powinnam, że to mój obowiązek wobec rodzicielki.
    Nie czułam się z tym dobrze, nie byłam szczęśliwa i często wykorzystywana, nigdy żadnej wdzięczności i nie mówię tu o niewiadomo jakiej wdzięczności, a o zwykłym dziękuję, czy uśmiechu w ramach podziękowania. Nic z tych rzeczy
    Któregoś dnia powiedziałam dosyć ku wielkiemu zadowoleniu, bo przecież ja muszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miało być : ku wielkiemu niezadowoleniu, bo przecież ja muszę
      Jakim prawem mówię nie?!

      Mam problem dzisiaj z elektroniką i coś mi się wszystko wiesza :(

      Usuń
    2. Poczucie obowiązku powoduje czasami, że zapominamy o sobie, trudno się wyzwolić, no i jeszcze te wyrzuty sumienia...

      Usuń
  21. Powoli staram się odcinać od złych spraw, które przynoszą złość, może kiedyś nauczę się lepiej wyrażać emocje, bez duszenia ich w sobie.

    Ktoś kiedyś może wyciągnąć taki wpis na wierzch i znów sprawa wróci do ,,życia" Dlatego w Sieci należy uważać na to co się pisze.

    W sumie mogę przez ten czas znaleźć potrzebne książki i materiały do nauki. :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cały czas sie tego uczymy, chyba że ktoś już taki się urodził...

      Usuń
  22. Ja w takich chwilach zawsze zawierzam swojej intuicji. Miałam w swoim życiu wiele zwrotów akcji i walenie głową w mur niewiele dawało - czasami trzeba było zrobić dwa kroki do tyłu, żeby ścianę przeskoczyć, czasami trzeba było odwrócić się i iść inną drogą. Ale cokolwiek decydowałam - robiłam to słuchając tylko i wyłącznie własnego wewnętrznego głosu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słuszna uwaga, czasami możemy obejść mur dookoła, wybrać alternatywne rozwiązanie, a czasami sie nie da, ale chyba zawsze warto słuchać podszeptów naszego wewnętrznego JA :-)

      Usuń
  23. Jeśli naprawdę czegoś żałuję, to tego, że nie umiałam zareagować w odpowiedniej chwili, adekwatnie do niej, nie ze strachu, ale przez zaskoczenie czyimś chamstwem, arogancją, bezwzględnością. Często ze względu na, jak mi się zdawało, wyższe dobro. Nigdy już nie będę milczeć. Wierzę, że jestem prawą i dobrą osobą i jeśli coś robi coś, moim zdaniem, zdrożnego, mam obowiązek reagować. Choćby po to, żeby kiedyś nie żałować zaniechania.

    OdpowiedzUsuń
  24. Pierwsze coś to miało być ktoś...a może to tylko freudowska pomyłka? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że też najbardziej żałuję chyba swego zaniechania w niektórych sytuacjach i męczy mnie to strasznie...

      Usuń
  25. Z racji wykształcenia i wykonywanej pracy często uczę ludzi radzenia sobie w takich sytuacjach, co nie oznacza, że sama sobie zawsze doskonale radzę. A swoją drogą uważam, że naprawdę warto odbyć trening interpersonalny. To trochę trwa ( 40 godzin, więc zwykle 5 dni) i niestety trochę kosztuje, ale wiele daje. Najgorzej, gdy bliscy oczekują, że ja rzwiąże wszystkie ich problemy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobre rozwiązanie, pod warunkiem, że wszyscy przejdą taki trening, przynajmniej w miejscu pracy...
      W sytuacjach rodzinnych męcząca jest rola mediatora, najczęściej własnym kosztem.

      Usuń
  26. Jedną ścianę udało mi się przekroczyć. Teraz jeszcze nie wiem czy dobrze zrobiłem...

    OdpowiedzUsuń
  27. Myślę, że ja właśnie jestem u tej przysłowiowej ściany. Wspominałam w poprzednim komentarzu, wiem, że też często też na poprzednim blogu nadmieniałam, ale już nie pamiętam dokładnie w którym miejscu - nieważne. Chodzi o to, że wiele lat temu ktoś wyświadczył mi przysługę i załatwił pracę, a ja nie odmówiłam mimo, że matmy i cyferek nieznosiłam od zawsze. Pomyślałam "praca to praca" i wzięłam ją. Jednak w ostatnich latach tak bardzo czuję, że to nie moja droga, że każdego ranka mam wrażenie, jakby zamykano mnie w więzieniu na 8 godzin. Od tego zmagania ze sobą i stresujących obowiązków zdrowie zaczęło mi szwankować, ewidentnie moje ciało buntuje się przeciw takiemu traktowaniu. Resztę znasz z komentarzy pod poprzednim postem. W zasadzie decyzję już podjęłam i obym w niej wytrwała. Dodatkowo do zmiany motywuje mnie przeprowadzka na lubelszczyznę, która gdzieś tam coraz wyraźniej majaczy na horyzoncie. Szkoda, że nie mam wsparcia w mężu, który ma zupełnie inne poglądy na życie niż ja i uważa, że mówienie o tym, że praca nie odpowiada, świadczy o nieodpowiedzialności. A wsparcie bliskich podczas zmiany jest ważne, bo wiadomo, człowiek potrzebuje kasy na swoje potrzeby, a jeśli nie uda mi się załatwić czegoś innego, to zaraz zaczną się konflikty. Tak więc ściana wyrosła mi przed nosem jak nic. I zmiany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, doskonale Cie rozumiem, dlatego kiedyś nie zmieniłam pracy, byc może na lżejszą, ale nie czułabym się tam pewnie, a zarobki podobne.
      Wsparcie bliskiej osoby w takich wypadkach jest bezcenne ...
      Trzymam kciuki, byś wytrwała :-)

      Usuń
  28. W przeszłości, zwykle gdy dochodziłem do ściany, robiłem wszystko aby ją obejść. Szukałem alternatywnych rozwiązań, aby był wilk syty i owca cała. Często ostatecznie uciekałem spod tych ścian i powiem Ci, że wiele z nich stoi do dnia dzisiejszego, ponieważ moja ścieżka życia zaczęła prowadzić gdzie indziej. Ale teraz, kiedy jestem silniejszy to czasami wracam do tych ścian i je niszczę :)

    Tak trochę metaforycznie napisałem, ale mam nadzieję, że wiadomo o co chodzi :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem doskonale, z wiekiem i doświadczeniem łatwiej uporać się z demonami :-)

      Usuń
  29. Takich ludzi co potrafią od razu odciąć się od jakichś złych spraw jest stosunkowo niewiele, ważne jest to, aby ta nasza nauka nie szła na marne.

    Trochę przesadziłem z odpoczynkiem w weekend ale już doszedłem do siebie. :) Jednak mieszanie w moim przypadku jest zgubne.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze powiedziane - aby nauka nie szła na marne :-)

      Usuń
  30. Z perspektywy lat wiem, że całe życie chciałam kogoś zadowolić kosztem siebie. Zawsze miałam jakieś ściany przed sobą ale zamiast je burzyć, uciekałam jak tchórz, wybierałam gorsze, krzywdzące mnie rozwiązania. Teraz już z racji wieku i stanu zdrowia nie chce mi się walczyć, burzyć ścian, więc godzę się na to co ludzie i los mi ofiarują. Bywałam szczęśliwa przez krótkie chwile, ale nie jestem. Moim największym zmartwieniem jest samotność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iwonko, aż serce mnie zabolało po tym ostatnim zdaniu...może chociaż wirtualne znajomości umilą Ci chwile samotności...

      Usuń
  31. Moim zdaniem wolność zaczyna się wtedy, kiedy przestajesz patrzeć na to, co ludzie powiedzą, żyjesz w zgodnie z własnymi zasadami. Wiem, szalenie trudne, bo wtedy godzimy się, w pełni świadomie, na to, że nie wszyscy będą nas lubić...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno,jeśli lubią nas wszyscy, to powinniśmy zacząć się martwić...

      Usuń
  32. No cóż, jako niedawny rozwodnik ... :)

    OdpowiedzUsuń