Strony

niedziela, 30 października 2016

To żart? Nie, odpowiedź na reklamację...

Wpis ten dedykuję Tereni z bloga Moje ble ble ble, bo podsunęła mi pomysł.

Ostatnio rzadko coś reklamuję, bo albo mam szczęście albo nie chce mi się bawić w te bezsensowne procedury, które i tak mogą zakończyć sie fiaskiem lub zszarganymi nerwami. Bo niby mamy swoje prawa jako konsumenci, ale gdy przychodzi co do czego, to lepiej nie zaczynać.

Sama niedawno dzwoniłam z reklamacją do piekarni. Kupiłam w drodze z pracy chleb z ziarnami, wrzuciłam do torby i dopiero w domu chleb wydał mi sie mocno okrojony wagowo. Zeszłam do sklepiku pod balkonem by bochenek zważyć i okazało się, że zamiast wagi 400g było tylko niecałe 300g. Dosłownie 4 kromki, bo był krojony. Odszukałam więc numer piekarni, zadzwoniłam i o dziwo kazano mi przyjść następnego dnia po odbiór bochenka gratis i przeproszono za zaistniałą sytuację. Miłe zaskoczenie.

A takie oto przypomniały mi sie przypadki odpowiedzi na reklamację, których byłam świadkiem:
1. Pani odbierała spodnie, których reklamacji nie uznano, a odpowiedź producenta brzmiała: spodnie były zbyt często prane! Uwierzycie?
2. Mój mąż reklamował buty, bo wewnętrzna część podeszwy zapadła się i pięta wpadała głęboko do środka. Producent reklamacji nie uznał, argumentując, że klient jest za ciężki! A mój mąż raczej szczupły jest, wysoki, to fakt, ale za ciężki?
3. Innym razem byłam świadkiem jak pan próbował reklamować buty, które rozeschły sie po pierwszym deszczu. Ekspedientka nie chciała nawet przyjąć reklamacji, bo na deszcz są kalosze, więc takiej reklamacji nikt nie uzna...
4. Kiedyś chciałam oddać lub zareklamować rajstopy, które okazały sie mniejsze, niż podano na metce, poza tym w czasie przymierzania zwyczajnie podarły się, a nie miałam nawet pierścionka na palcu. Pani w sklepie odpowiedziała, że nie przyjmie reklamacji, bo rajstopy były przymierzane. To niby jak miałam się przekonać, że rozmiar jest dobry?
5. Gdy w drodze do pracy puściły mi paski w sandałach i omal nie zgubiłam butów, postanowiłam je zareklamować, bo tanie nie były. Pani w sklepie nie przyjęła reklamacji, bo a) buty nosiły znamiona użytkowania, b) sklep zaprzestał współpracy z producentem i co najwyżej mogę sobie kupić klej w kiosku i sama podkleić te paski (słowa ekspedientki)

I jak tu mieć cierpliwość do reklamacji?

czwartek, 27 października 2016

Co ta Jaga wymyśliła...

Jaga na swoim blogu wymyśliła pytania dla chętnych, a że jesienią czasami musimy poprawić sobie humor, to biorę udział w zabawie, jeśli ktoś ma ochotę się przyłączyć niechaj odpowie na te same pytania :-)

1.Jak reagujesz w sytuacjach stresowych – krzyczysz czy ze stoickim spokojem zbierasz myśli
- To zależy od sytuacji, czasem jestem do bólu opanowana, czasem chce mi się płakać, czasem jestem groźna jak wulkan…

2. Której cechy charakteru uznawanej za wadę udało Ci się pozbyć
- Chyba z wiekiem mniej marudzę i nie wymyślam przeszkód, raczej szukam rozwiązań…

3.Kiedy kładziesz się spać o czym myślisz? Bilans dnia czy plany na dzień następny?
- Kładę się zawsze z książką, więc rozmyślam o jej treści lub planuję następny dzień. Gdy wracam z kina to przypominam sobie sceny z filmu i długo nie mogę zasnąć.

4.Dobry człowiek to…
- …dobry człowiek, po prostu!
5. Twoja dotkliwa porażka to…
- Nawet dwie: nie udaje mi się zrezygnować ze słodyczy i nie udaje mi się uaktywnić sportowo, dużo chodzę, dużo się ruszam, ale to nie sport, a starość czyha za rogiem…

6. Co udało Ci się ostatnio zrobić spontanicznego?
- Poszłam z mężem do sklepu po poduszkę, a kupiliśmy nową pralkę...

7. Widzisz pająka – co robisz? Wrzeszczysz, żeby biedaka ogłuszyć czy szukasz bardziej racjonalnych metod na pozbycie się nieproszonego gościa.
- Raczej to drugie, nigdy nie wrzeszczę. Zawsze oglądając filmy dziwię się, że bohaterki tak na zawołanie wrzeszczą na widok różnych rzeczy…

8. Za co lubisz siebie?
- Cały czas jeszcze staram się polubić…

9. Jesteś w wesołym miasteczku – jaką rozrywkę wybierasz dla siebie?
- Chciałabym przejechać się tunelem strachów… tu wampir, tam duch itp. na pewno nie będzie to karuzela ani żadne takie :-(

10.Jak byś chciał/a wykorzystać czapkę-niewidkę
- Bałabym się, że na zawsze zostanę niewidzialna…więc raczej nie.

11. Co Ty tutaj robisz ?
- Ale w sensie , że w ogóle czy na Twoim blogu? Bo jeśli na Twoim blogu, to nie powiem bo sodówka Ci strzeli, a poza tym chyba wiesz...
A jeśli tak ogólnie, to próbuję zaspokoić swoją próżność i poznać ciekawych ludzi :-)

wtorek, 25 października 2016

Poznajcie proszę Grażynkę...

W proteście antycelebryckim postanowiłam rozpocząć serię o zwykłych niezwykłych ludziach, których ciekawe osobowości i życiorysy zasługują na poznanie i uwiecznienie na łamach bloga. Napisałam już o pani Basi, która brała udział w Powstaniu Warszawskim, teraz pora na Grażynkę .
Uzyskałam Jej zgodę i przedstawiam Wam z radością osobę poznaną dzięki blogowi. Grażynka odnalazła mnie w blogosferze, wymieniamy się listami, które czytam z przyjemnością, nie daje się jednak namówić na założenie bloga, przypuszczam, że z czystej skromności, a pisze bardzo ciekawie o ciekawych sprawach.
Chciałabym, aby ten wpis był dla Grażynki z Dukli prezentem urodzinowym :-)
Tak napisano o naszej bohaterce we wstępie do wystawy, na której prezentowała swoje prace hafciarskie:
" Mieszka w Dukli od 1979 roku, od 2014 jest szczęśliwą emerytką. Przygodę z haftem zaczęła w 2008 od prezentu dla mamy. Wykonała ok. 18 prac haftem krzyżykowym, na naszej wystawie prezentujemy wzory kwiatowe. Największą pasją autorki jest jednak czytanie książek oraz podróżowanie i odkrywanie kapliczek i krzyży przydrożnych, które uwiecznia na fotografiach."
Zamiłowanie czytelnicze Grażynki przejawia sie w niesamowitej liczbie przeczytanych książek, które często wygrywa w konkursach, ale wypożycza także w zaprzyjaźnionej bibliotece, gdzie panie zostawiają Jej niemal wszystkie nowości i proszą o pierwszą recenzję dla innych czytelniczek. W listach mailem Grażynka bardzo ciekawie pisze o tych swoich lekturach i ciągle namawiam Ją, aby swoje przemyślenia i polecenia odnotowała na blogu, ale nadal się waha. Może ktoś z czytelników niniejszego posta zdoła Ją namówić, by dołączyła do blogosfery...

Trzecia już z kolei pasja mojej blogowej komentatorki to podróże w poszukiwaniu kapliczek, krzyży i świątków przydrożnych.
Grażynka nie tylko je odkrywa i fotografuje, ale bardzo rzetelnie przygotowuje się do tego zadania, gromadząc wiedzę teoretyczną.
Tak mi napisała w jednym z listów:

W lesie "Dębina" przy drodze wiodącej do Krosna stoi figura "Chrystusa bez ręki" (liczy ponad półtora wieku). Ufundował ją Franciszek Hollstein prawdopodobnie w 1884 roku. Legenda głosi, iż pewien śmiałek z Krosna założył się z kolegą , że rzuci w figurę kamieniem, spełnił zakład i utrącił rękę Chrystusowi. Wkrótce skończył marnie ( dostał obłędu, rzucił się z okna mieszkania i zginął). W niedługim czasie w 1935 roku przeszedł tu ogromny huragan, który trwając zaledwie pół godziny zniszczył ponad 600 potężnych wiekowych dębów. Obecnie zostało 5 drzew, które pamiętają czasy Fredry, Goszczyńskiego i Pola. Figura "Chrystusa bez ręki" jest mocno wrośnięta w krajobraz. Za nią wciąż szumią potężne dęby-świadkowie zdarzeń sprzed lat.
Wśród nich jest WINCENTY (poświęcony Wincentowi Polowi, który tu bywał). Ten dąb zajął II miejsce w plebiscycie "drzewa roku 2014
"

Niedawno Grażynka wzięła udział w konkursie fotograficznym "Karpacki Szlak Ogrodów i Domów Historycznych", na który przesłała takie oto prace, wykonane w czasie swoich wojaży:

Grażynka zwiedziła już dokładnie okolice swojej miejscowości, wypuszcza się więc w dalsze podróże, planując wraz z mężem trasę wycieczki, ale równie chętnie towarzyszy mu w spacerach po lesie w poszukiwaniu grzybów. Zdjęcia, które przysyła wpędzają w kompleksy mojego męża, który także uwielbia zbierać grzyby.
Dzięki siostrze, mieszkającej w Warszawie Grażynka często bywa w stolicy, gdzie nadrabia zaległości towarzysko-kulturalne. Zawsze otoczona jest rodziną i przyjaciółmi, a to z racji swego pogodnego usposobienia, szczerego serca i talentu kulinarnego. Słynne są jej przetwory, ciasteczka, soki i przysmaki z grilla, które serwuje bliskim na rodzinnych spotkaniach w ogrodzie. Niedawno urządziła "Pożegnanie lata" dla ponad 20 osób i psa Bąbla :-)
Nie wiem kiedy znajduje na to czas i siły, może emerytki tak mają?
Wyszedł bardzo długi post, ale to i tak skrócona maksymalnie wersja tego, co mogłabym napisać o Grażynce z Dukli:-)

Grażynko, jeśli spodobał Ci sie ten portret, przyjmij go wraz z życzeniami wielu lat w zdrowiu , oby sprzyjało rozwijaniu pasji i dzieleniu radości z bliskimi Ci osobami.

sobota, 22 października 2016

Nie oceniaj po okładce...

Mówimy - nie szata zdobi człowieka, nie oceniaj książki po okładce. Dużo w tym prawdy, ale jednak udając się do księgarni czy do biblioteki często zwracamy uwagę na szatę graficzną książki, podobnie jak jemy oczami. Porównanie wcale nie takie odległe, wzrokiem kierujemy sie przy wyborze wielu rzeczy. Spróbujcie zaprzeczyć...
Z zawodowego punktu widzenia ważna dla mnie jest nie tyle okładka, ile staranność wydania. Okładki są o tyle ważne, że twarde zapewniają większą trwałość i grzbiety są porządnie zszywane, są też bardziej eleganckie i lepiej nadają sie na prezenty, mniej wygodne są gdy czytamy przed snem w łóżku. Jeszcze lepiej, gdyby okładka miała tez obwolutę, bo to chroni okładkę, ale te zdarzają sie obecnie rzadko.
Staranność wydania zapewniała niegdyś renoma wydawnictwa. Takie firmy jak Nasza Księgarnia, PWN, Instytut Wydawniczy PAX, Biblioteka Narodowa dawały gwarancję dobrej jakości i rozsądnej ceny. Książki zawierały ponadto wszelkie informacje potrzebne bibliotekarzom czy antykwariuszom do właściwej identyfikacji książek.
Nie chcę Wam robić wykładu bibliotekarskiego, to nie ten blog - ale książki powinny zawierać informacje o roku i miejscu wydania, o osobach współtworzących dzieło i wiele innych elementów. Tymczasem dziś mamy tyle wydawnictw, nawet firm wielobranżowych, że o dobrą jakość naprawdę trudno. Każdy dziś może wydać sobie książkę, na własny koszt nawet, ale chociaż sowicie zapłaci, nie uzyskuje gwarancji dobrego efektu.
Nie wspominam o umowach z firmami, bo na tym się nie znam, pewnie bywają uczciwe, bywają też mniej uczciwe. Kto wydawał kiedykolwiek tomik wierszy czy opowiadań, ten wie.
Pojawia się na przykład wiele błędów w druku, zauważalnych gołym okiem, więc ja się pytam gdzie był korektor? Kiedyś do książki dołączona była chociaż errata, a dziś przy komputerowym składzie błędów więcej, niż przy żmudnej pracy zecerów. Dla ludzi w pewnym wieku ważna jest także wielkość i czytelność czcionki, tym bardziej dla dzieci, które uczą się czytać. Wbrew pozorom czcionka bardzo ozdobna nie jest pożądana, bo jest mało czytelna, jak ta poniżej:
W książkach dla młodego czytelnika istotne są także ilustracje, a niektóre mogą dzieci nawet wystraszyć. Obserwuję często, jak dziecko rezygnuje z wypożyczenia książki, która zachęciła swoją okładką, ale czcionka w tekście jest tak mała, że nawet w okularach mam problem przeczytać cokolwiek.
Niechlujnie wydawane są także tzw. lektury szkolne, może dlatego, że na nie zawsze jest zapotrzebowanie, bo jak nie czytelnik indywidualny, to biblioteki kupią. Zmorą bibliotekarza jest także brak numeracji stron, pół biedy jeśli książka liczy kilkanaście stron, ale gdy kilkadziesiąt to już problem, bo trzeba je policzyć, a to pracochłonne i bez sensu.
Błędy w druku także bywają różnego kalibru. Czasem są to pomylone litery lub całe wyrazy, ale gorzej, gdy błędnie sporządza sie wykazy ilustracji w tekście, skorowidze, przypisy. Utrudnia to bardzo lub uniemożliwia nawigację po książce.
Inny rodzaj usterek to kiepski papier lub marna jakość farb drukarskich, które przy dłuższym używaniu barwią nam palce.
Jako czytelnika oraz jako bibliotekarza martwi mnie także komercyjne podejście do literatury, które powoduje, że chodliwe tytuły osiągają zaporowe ceny, mimo kiepskiej jakości wydania. A gdzie szacunek dla szlachetnej sztuki wydawniczej?
Dla sprawiedliwości muszę przyznać, że zdarzają się jednak piękne egzemplarze, bibliofilskie wręcz wydania, kontakt z którymi jest wrażeniem iście magicznym i sprawia, że nigdy nie zamienię książki na ebooka.
Życzę wszystkim nie tylko pięknych doznań w sferze wyobraźni i emocji, ale także niezapomnianych doznań estetycznych w zetknięciu z formą materialną literatury. Nie oceniajmy książek po okładkach, ale doceniajmy sztukę wydawniczą i bądźmy wymagającymi klientami rynku wydawniczego.

środa, 19 października 2016

Dwie uczty...

Nie będzie o jedzeniu, bo o ucztach duchowych chcę napisać. Zamówiliśmy w Internecie dwie płyty Blu-Ray z koncertami jakże różnych wykonawców.
Pierwsza płyta to koncert Andre Rieu z orkiestrą, zarejestrowany w Maastricht. Co urzekającego jest w tym nagraniu? Genialny dyrygent, świetna orkiestra, soliści z całego świata, międzynarodowa publiczność i różnorodny repertuar. Słuchacze rozmieszczeni jak typowa publiczność, siedzący w kawiarnianych ogródkach, wreszcie mieszkańcy okolicznych kamienic, bo koncert na świeżym powietrzu ma miejsce.

Utwory w szerokim przekroju, od arii operowych i operetkowych, przez fragmenty z musicali po popularne piosenki. Nie zabrakło także akcentów humorystycznych. Serce rosło patrząc na tych wszystkich ludzi zgromadzonych na placu i śpiewających prezentowane przez orkiestrę i solistów utwory. Dyrygent pełni także rolę konferansjera i łatwą angielszczyzną zapowiada kolejne kawałki.
Ze sceny pada zdanie, które zapada mi głęboko w serce : WSPÓLNE ŚPIEWANIE CZYNI CZŁOWIEKA SZCZĘŚLIWYM.
Koncert kończy się pokazem sztucznych ogni, a uczta muzyczna trwa ponad dwie godziny.

Kolejna płyta to koncert Michaela Buble.Jakże odmienna w klimacie od poprzedniej, kameralne spotkanie popularnego piosenkarza z publicznością, głównie żeńską w intymnej atmosferze małej sceny. Pięknie zaśpiewane znane i mniej rozpoznawalne utwory. Świetny kontakt piosenkarza z widzami, zwłaszcza z fankami w różnym wieku. Kolejne dwie godziny pięknej muzyki - do wykorzystania na spotkanie sylwestrowe w gronie przyjaciół.

To była uczta domowa i odseparowanie się od kiepskich filmów w telewizji lub politycznych jałowych dyskusji.
Druga uczta to skorzystanie z zaproszenia jednej z filii Biblioteki Miejskiej w moim mieście na spotkanie z młodymi filharmonikami. Spotkanie wprawdzie przygotowane było z myślą o bardzo młodym uczestniku, ale skorzystałam i ja. Konferansjer opowiadał ciekawie o instrumentach, orkiestrze symfonicznej, koncertach, na jakie zaprasza Filharmonia Pomorska w Bydgoszczy.
Był teŻ balsam dla duszy czyli muzyka na żywo, od utworu Haendla na początku, poprzez Ave Maria po hejnał mariacki i O sole mio pod koniec spotkania. Brzmienie instrumentów i głos młodego tenora przeniosły mnie w wyobraźni na salę koncertową. A jakie to były decybele!!!
Nie przypuszczałam, że taki mini koncert młodych filharmoników w czytelni biblioteki miejskiej sprawi mi tyle przyjemności.

niedziela, 16 października 2016

Bez prądu...

Pisałam o książce opowiadającej historię produkcji lodów w Ameryce.
Już w trakcie pisania tego posta powstawał pomysł na następny, a mianowicie odpowiedź na pytanie, jak z pracami domowymi radzili sobie ludzie w przeszłości,jak przechowywali żywność,jak sprzątali gdy nie było prądu. A przecież nawet w czasach nie bardzo odległych nie każdego stać było na zakup lodówki czy pralki.
Ludzie od najdawniejszych czasów robili zapasy żywności i z jej przechowywaniem w okresach ciepłej aury bywały największe problemy. Swoją drogą, zwiedzając pałace i dwory zazdroszczę czasem naszym przodkom tych wielkich spiżarń, piwnic oraz innych schowków, gdzie wszystko było pod ręką i nie trzeba było chodzić do sklepu.
Widywałam nawet specjalne piwniczki na wino, z higroskopijną posadzką, aby utrzymywała odpowiednią wilgotność powietrza. Gdy jeździłam do krewnych na wieś, zauważyłam, że ciocia przechowuje masło, śmietanę i mleko w wiadrze spuszczanym do głębokiej studni, w ten sam sposób chłodziła także napoje dla domowników. Właściciele domów czy pensjonatów miewają czasami takie piwnice i spiżarnie. Byłam kiedyś u znajomych na wsi, którzy w specjalnym pomieszczeniu gospodarczym przechowywali takie własnie zapasy, sami kisili kapustę w beczce, przetwarzali i zamrażali mięso ze świniobicia.
Kiedyś w starych miejskich kamienicach bywały takie spiżarnie i nie mam pojęcia, w jaki sposób utrzymywano tam , nawet latem tak niską temperaturę?
Zachwycają jak dzieła sztuki te szynki i kiełbasy wiszące u powały , beczki kapusty, ogórki w kamionkach, garnki smalcu lub gęsiego tłuszczu, który dodawało sie do wypieków, bo długo trzymały wilgoć. Warkocze czosnku, wiązki suszonych ziół, jabłka w koszach wyściełanych sianem, ziemniaki w stertach...
Znalazłam stronę w sieci, gdzie poczytać można o takich spiżarniach i piwnicach, chłodzonych nawet lodem:
http://ciekawostkihistoryczne.pl/2012/12/08/jak-radzono-sobie-w-czasach-przed-wynalezieniem-lodowek/
W spadku po przodkach przejęliśmy zamiłowanie do robienia przetworów, aby w słojach zamknąć smak letnich owoców i warzyw, a niektórzy zainstalowali w piwnicach zamrażarki, aby warzywa i owoce z działki nie zmarnowały sie przez zimę, chociaż za prąd do tych zamrażarek płacą pewnie więcej, niż te frukta są warte. Ale nie bądźmy drobiazgowi. Przetwory to jednak nie był jedyny sposób, suszono i solono nawet mięso i ryby.
Ale gospodarstwo domowe to nie tylko przechowywanie żywności, to także pranie, prasowanie, odkurzanie, czyszczenie sreber, garnków itp. Tu też polecam blog, gdzie znajdziecie mnóstwo ciekawostek na ten temat.
http://www.lisak.net.pl/blog/?p=3510
Sama pamiętam pranie na tarze czy w pralce z wyżymaczką i chodzenie z wysuszonym praniem do magla. Kiedyś w ogóle pranie w domu było rodzinnym wydarzeniem, do nas przychodzili dziadkowie ze swoim praniem, rodzina zbierała sie w pralni, a dla wszystkich piorących gotowało się posiłki i ja je zanosiłam do pralni, tam patrzyłam jak gotuje się prześcieradła i krochmali firany ręcznie robione.
A kto znał znał kiedyś żelazka z parą lub odkurzacze? Aż trudno wyobrazić sobie dziś jak ciężką pracę wykonywały niegdyś gospodynie domowe. Moim wspomnieniem z dzieciństwa było pastowanie podłóg w soboty i zapach placka pieczonego na niedzielę. Całe życie podzielone było na stałe rytuały, a jednak ludzie na wszystko mieli czas i byli bardziej ze sobą.
Teraz mamy wiele urządzeń ułatwiających życie, nawet leczymy się szybko, rozmawiamy na odległość i krótko, a jednak ciągle słyszymy o braku czasu.

czwartek, 13 października 2016

Pytania od mamy Szkodników

Autorka bloga SZKODNIKOWO otrzymała nominację LBA i skomponowała listę pytań dla wskazanych przez siebie blogerów. Mnie także wezwała do tablicy i z przyjemnością odpowiadam na Jej pytania.

1. Gdybym miała ugotować jedno danie specjalnie dla ciebie – co by to było?
Chińszczyzna lub makaron, to mogę jeść codziennie, 3x dziennie.
2. Bohater z kreskówki oddający twoją osobowość.
Boże, kiedy ja oglądałam kreskówki? Może Reksio - taki do pogłaskania, ale i ugryźć potrafi...
3. Trzy rzeczy, które zabrałbyś na bezludną wyspę.
Bez większego namysłu to: wanna, ekspres do kawy i wagon książek.
4. Cytat, z którym w ogóle się nie zgadzasz.
Jest wiele cytatów czy powiedzonek, które są chętnie cytowane, bo tak wypada, ale czy wszyscy, którzy je cytują naprawdę tak myślą?
5. Przyprawa bez której nie wyobrażasz sobie kuchni.
Majeranek - pasuje niemal do wszystkiego i w dodatku dobrze robi na trawienie.
6. Pierwszy wpis na blogu powstał dnia…
16 października 2014 - no proszę, to już 2 lata!!!
7. Twoje życie to…
Moje życie to moje życie i chyba niczego nie zmieniłabym, zresztą podobno mamy to, na co zasługujemy....
8. Najlepszy tekst, który do tej pory napisałaś to…
Nie zastanawiałam się nad tym, nie piszę na konkurs. Pierwsze wpisy były bardzo krótkie, teraz czasem piszę chyba za długie, niektórzy nie lubią długich tekstów, ale już tak mam...czasami jestem całkiem zadowolona ze swoich wierszy, takich jak ten:

W mojej głowie

Mam w głowie
taką szufladkę
którą nastrój
czasami uchyla
i wypuszcza
na świat
ukradkiem
myśli lekkie
jak skrzydło
motyla

Mam w głowie
taki pokój
drzwi którego
nastrój
czasem zawiera
by tam zamknąć
chwile ulotne,
parę rymów
dla duszy
wytchnienia...

9. Cecha, która denerwuje cię w ludziach.
Uniżoność, przesadne nadskakiwanie komuś lub na przeciwnym biegunie gwiazdorzenie w towarzystwie.
10. Książka, którą czytałeś/aś na bezdechu.
Było takich kilka, moze wymienię jedną z ostatnich, oczywiście Jodi Picoult "To, co zostało"
11. Co we mnie lubisz?
Znam Cię tylko blogowo, więc powiem, że lubię twoje poczucie humoru, dystans do siebie samej i sposób patrzenia na swoją rodzinę i życie codzienne.

A to moje pytania dla chętnych:
1. Co wolałbyś przemierzyć – Saharę czy Grenlandię?
2. Bar mleczny czy obiad w Ritzu?
3. Jaki dźwięk doprowadza Cię do szaleństwa?
4. Pracy w jakim zawodzie chciałbyś spróbować?
5. Jakich prezentów nie lubisz dostawać?
6. Czym kierujesz się kupując prezenty innym?
7. Twoja popisowa potrawa (zawsze samodzielnie i zawsze wychodzi).
8. Jaką największą liczbę gości przyjmowałeś jednorazowo u siebie?
9. Czy potrafisz cierpliwie stać w kolejkach?
10. Kto z wyglądu wzbudza Twoją podejrzliwość?
11. Czy zdarza Ci się wyrzucać żywność?

Z góry dziękuję za udział, możecie odpowiadać u siebie lub w komentarzu :-)


wtorek, 11 października 2016

Bardzo krótki wpis...


Zgniła jesień to także pora umierania.
Poproszono mnie o zebranie pieniędzy na wyrazy współczucia dla koleżanki na okoliczność śmierci jej krewnego.
W domu mówię mężowi , że byłam w redakcji lokalnej gazety i zamówiłam nekrolog.
- Dla Andrzeja Wajdy?
Tego samego dnia przy porannej kawie usłyszeliśmy informację o śmierci polskiego reżysera. Zamówiłam anons dla teścia koleżanki, więc niechaj ta wirtualna świeca będzie symbolem pamięci o Andrzeju Wajdzie.
Z przyjemnością obejrzałam w telewizji film Pan Tadeusz i wysłuchałam wspomnień przyjaciół i współpracowników wielkiego reżysera. Wszyscy byli zgodni, że skończyła sie w polskim kinie pewna epoka, a na horyzoncie następców nie widać...

sobota, 8 października 2016

Gniew i wstyd czyli kamyki wybaczenia

Czytając książki czasami zakreślam sobie jakiś fragment, który do mnie szczególnie przemawia. Tak było także w przypadku książki „ Słodycz wybaczenia”. Dostałam ją w prezencie i przyznam, że tytuł kojarzył mi się z romansem, ale gdy zaczęłam czytać, na szczęście dla mnie okazało się, że książka romansem nie jest.
A oto fragment, który mnie oczarował:
„Zawsze sobie wyobrażałam, że życie to taki duży pokój wypełniony świecami. Kiedy się rodzimy, połowa tych świec już płonie. Przy każdym dobrym uczynku zapala się kolejna, dając coraz więcej światła…. Ale później niektóre płomyki gasi egoizm i okrucieństwo…. Na koniec możemy tylko się modlić i ufać , że stworzyliśmy w tym świecie więcej światła, niż mroku…”
W cytowanej książce pojawiły się motywy spotykane także gdzie indziej: wybaczanie, pojednanie, gniew i wstyd. Jedna z bohaterek wymyśliła sobie łańcuszek wybaczenia za pośrednictwem kamyków: jeden kamyk symbolizuje nasz wstyd, drugi gniew osoby, która ma nam wybaczyć.
Jeśli chcemy pozbyć się brzemienia, powinniśmy jeden kamyk odesłać osobie, której wybaczamy, a drugi wraz z kolejnym wysyłamy komuś, kogo o wybaczenie chcemy prosić.
Nie będę streszczać całej książki, jest tam wiele różnych wątków, jest też miłość i są tajemnice. Kogo zachęciłam, przeczyta lub nie.
To, co naprawdę mnie zafrapowało to proces wybaczania, który się tu pojawia co chwilę, w dodatku okazuje się, że gdy nie wszystko w relacjach między ludźmi jest czarno-białe, to nie wiadomo ostatecznie, kto komu powinien wybaczyć.

Oto moja lista pytań, które nasunęły mi się w trakcie lektury, a które może i Was zmuszą do refleksji:
• Czy młodym wiekiem lub impulsem można usprawiedliwić wyrządzoną komuś krzywdę?
• Czy po otrzymaniu wybaczenia jesteśmy w stanie sobie samym wybaczyć, wiedząc, jak wielką krzywdę brzemienną w skutki wyrządziliśmy?
• Czy nasze poczucie winy równoważy poczucie straty u osoby przez nas zranionej i czy można to w ogóle porównać?
• Czy można prosić kogoś o wybaczenie, jeśli nasz czyn wpłynął znacząco na czyjeś życie?
• Czy warto mówić komuś prawdę, ryzykując utratę przyjaźni lub miłości, tym bardziej, że wyjawienie tej prawdy tak naprawdę nic już nie naprawi, a wręcz przeciwnie?
• Czy ofiara musi wybaczyć swojemu prześladowcy tylko dlatego, żeby ów prześladowca mógł umrzeć spokojny?
• Czy chrześcijanie wybaczają łatwiej, bo pomaga im w tym religia?
Wreszcie ostatni , najważniejszy dla mnie problem: czy wybaczenie jest w ogóle możliwe?!
Wysunę tutaj być może szokującą dla niektórych tezę, że wybaczanie to oszukiwanie samego siebie. Dlaczego? Według różnych definicji WYBACZENIE jest to darowanie winy i nie szukanie zemsty na osobie, która nas skrzywdziła – mniej więcej. Nie chodzi o dosłowne definicje.

Nie zawsze musi chodzić przecież o zemstę, szukanie odwetu, darowanie winy też wydaje się oczywiste, ale co dalej? Czy wybaczyć znaczy zapomnieć? Przecież kontaktując się z tą osobą zawsze mam w pamięci jej czyn, utraciłam zaufanie, staję się czujna i zdystansowana, bo nie wiadomo czy incydent się nie powtórzy. A jeśli pamiętam i nie mam zaufania , unikam danej osoby, to czy można nazwać to wybaczeniem? Pamięci nie da się zresetować jak laptopa i zacząć wszystko od nowa… a czy nie jest tak, że osoba, która prosi o wybaczenie ma nadzieję, że po tym akcie wszystko znów będzie jak dawniej?
Czasami są to drobiazgi, ale czasami czyny, których wybaczyć sie nie da, po prostu, bo jeśli mogłabym wybaczyć komuś krzywdę wyrządzoną mnie osobiście, to nie wybaczyłabym krzywdy uczynionej mojemu dziecku czy innej bliskiej osobie.
A nie może być jak dawniej, właśnie ze względu na pamięć: o doznanej krzywdzie, o utracie zaufania, o prawdziwej twarzy przyjaciela…
Można przejść nad zaistniałymi faktami do porządku dziennego, rozmawiać, robić wiele razem z wyboru lub służbowo, ale nic już nie będzie jak dawniej… a więc czy to jest świadome wybaczenie? Jeśli udaję, że nie chowam urazy i podtrzymuję kontakty, bo inaczej nie można, to też jest wybaczenie?
A może po prostu mam zatwardziałe serce i nie umiem wybaczać?
Oczywiście to moje rozważania i przemyślenia, a Wy nie musicie się ze mną zgadzać.

środa, 5 października 2016

Ośmioro wspaniałych...

Nie pomyliłam tytułu.
Klasyczne kino, jakie pamiętamy z lat 60-ych doczekało sie nowej wersji w iście amerykańskim stylu. Z przyjemnością obejrzałam w kinie SIEDMIU WSPANIAŁYCH, film nakręcony w świetnej obsadzie, przypominający charakterem oskarową produkcję Django. Oczywiście żaden ze mnie krytyk filmowy, więc proszę nie sugerować się za bardzo, to moja prywatna opinia. Western nie jest moim ulubionym gatunkiem, ale bywają takie filmy, których wymowa zapada głęboko w myśli, a w kinie wgniata nas w fotel.
Film krwawy, więc jeśli ktoś nie lubi krwi i śmierci na ekranie, to niech sobie odpuści. Idąc do kina zadawałam sobie pytanie - co jeszcze można zrobić z tak znanym motywem, co nowego można pokazać widzom, mającym w pamięci film z Yulem Brynnerem i Stevem McQueenem ? Nie rozczarowałam się i polecam. Dobór aktorów do galerii postaci występujących w filmie, jak dla mnie wspaniały, ale najbardziej zaskakujące jest powierzenie roli inicjatora zdarzeń kruchej kobiecie, która determinacji i odwagi ma za dwóch kowbojów.
I właśnie ODWAGA jest chyba głównym motywem w tym filmie. Odwaga, nie oznaczająca jednak bezmyślnego biegania z bronią i strzelania do wszystkiego co się rusza, ale odwaga przeciwstawienia się silniejszemu od siebie w imię odzyskania własnej godności, niezależności i poczucia sprawiedliwości.

Zatytułowałam post "ośmioro wspaniałych", gdyż dla mnie kobieta stająca u boku siedmiu facetów o wątpliwej reputacji w obronie swego domu i sąsiadów zasługuje na miano bohaterki, dorzuciłabym jeszcze jako dziewiątego wspaniałego reżysera, który miał odwagę zmierzyć sie z klasykiem i nakręcić własną wersję. Galeria postaci jest tak różnorodna, że o każdej można by esej napisać i nie są to charaktery kryształowe, każdy mógłby trafić do piekła za dotychczasowe dokonania na tym świecie, ale w opowiadanej historii nie o to przecież chodzi.
Chodzi o pomoc ludziom w potrzebie i nie tyle o pomoc konkretną, choć taka też występuje, ile o pomoc w znalezieniu w sobie sił i determinacji do walki. Nie każdy rodzi sie wszak bohaterem.
Ileż to razy my sami godzimy się na to, co przynosi nam los, co zastajemy w miejscu pracy, na ludzi, jakich spotykamy. Niektórzy z nas najpierw nadstawiają drugi policzek, bo tak ich wychowano, bo urodzili sie na klęczkach i tak żyliby do końca, gdyby...
Gdyby nie jakaś osoba na ich drodze, jakiś impuls, który wyzwoli całe pokłady buntu i bohaterstwa.
W myśl zasady, że lepiej umrzeć w walce o lepsze jutro, niż żyć na klęczkach i pozwolić innym na ograniczanie naszej wolności - cokolwiek to znaczy.
Podobno zbytnia pokora i uległość wzbudza w prześladowcy jeszcze większą agresję, trzeba więc nauczyć sie przeciwstawiać, nawet dla zachowania własnej godności, by zawsze patrzeć w lustro bez obrzydzenia.
Nauczmy się walczyć lub pomóżmy innym zawalczyć o siebie.

niedziela, 2 października 2016

Ludzie ludziom...

Jakie życie mogłoby być proste, gdyby wszyscy postępowali wobec innych tak, jakby sami chcieli być traktowani. Wiem, że to trochę utopijne życzenie, ale komu zależy na tym, aby ludzie byli ze sobą skłóceni, walczyli z ideami lub z konkretnymi osobami, używając raniących słów lub śmiercionośnej broni.
Przecież różnorodność w każdej dziedzinie jest ciekawa, wzbogaca nasze doświadczenie, uczy tolerancji i chęci poznania nieznanego. Mówi się, że narody zawsze sie ze sobą dogadają, gorzej jest z politykami, bo tu dochodzi do głosu żądza władzy, panowania nad życiem innych.
Kraje zbroją się na potęgę, wymyślane są coraz to nowe bronie, niby w obronie przed... no właśnie, przed czym? Nie przed kosmitami przecież. To ludzie szczują jednych przeciwko drugim. Nie ma dnia, aby gdzieś nie ginęli ludzie, nie cierpiały dzieci, nie znikały miasta całe, bo jakiś polityk coś sobie uroił - a to nie ta wiara, a to za małe terytorium, a to chęć kontroli bogactw naturalnych, a to chęć udowodnienia swoje przewagi nad innymi.

Obliczył ktoś, że gdyby tylko mały ułamek kwot przeznaczonych na zbrojenia przekazać na inne cele, zniknąłby głód w Afryce lub już dawno znaleziono by lek na raka. Proste, prawda? Jakoś nikt nie poszedł na to, a wszyscy usprawiedliwiają się obronnością. Z drugiej strony wiadomo, że to wszystko psu na budę się zda, gdy jakiś psychopata naciśnie odpowiedni guzik. kamień na kamieniu nie zostanie, więc po co to całe puszenie się i wynajdywanie coraz doskonalszej broni. Już i tak spore żniwo zbierają choroby somatyczne, depresje, nienawiść ludzka.
Nie trzeba nawet marudzić tak globalnie - wystarczy spojrzeć na nasze własne podwórko, gdzie sąsiad sąsiadowi utrudnia życie, czasem w imię fałszywie pojętej wolności, gdzie jeden drugiemu narzuca w co ma wierzyć i do kogo sie modlić, bo reszta jest be. W dodatku ci, którzy nas tak chętnie pouczają, sami nie są lepsi, jakby zapomnieli o zdaniu - NIECH PIERWSZY RZUCI KAMIENIEM, KTO JEST BEZ WINY.

Gdy kobiety upominają się o swoje prawa słyszę, że to za podszeptem polityków, że jesteśmy manipulowane, że zapomniałyśmy o zasadach, że w głowach nam się przewróciło. Może i tak, ale cóż, to inne czasy, inne głowy, inne wymagania i gdy do głosu dochodzą siły, przed którymi pisarze niegdyś ostrzegali, to nie można sie na to zgadzać, tym bardziej, że ci, którzy tak łatwo szafują hasłami i sloganami też nie są bez winy.
Szacunek dla drugiego człowieka powinien być wyznacznikiem naszego życia, a nie hasła którejkolwiek religii czy partii politycznej w myśl prostej zasady - nie rób drugiemu, co Tobie nie jest miłe.

Skoro demokracja jest dla wszystkich i wszyscy mają prawo głosu, to mają je także kobiety, nie tylko jako matki, żony i kochanki, ale jako obywatele tego samego kraju, co mężczyźni. Uważam, choć mogę się komuś tym narazić, że jeśli lekarz, który ma pomagać kobietom, odmawia i powołuje sie na klauzulę sumienia - powinien zmienić zawód. Lekarze dziś bywają różnych wyznań i jeśli każdy powoła się na klauzulę związaną ze swoją religią, to u kogo będziemy sie leczyć?