Przedświąteczny wyjazd do teatru w tym roku obfitował w różne atrakcje.
Odwiedziliśmy teatr Baj Pomorski w Toruniu by obejrzeć spektakl OPOWIEŚĆ WIGILIJNA według Ch. Dickensa.
Dla dopełnienia nastroju przydałby się mróz ze śniegiem, ale niestety, panowało przejmujące zimno i lekka mżawka.
Nic jednak nie psuło humoru dzieciaków.
Takie wypady do teatru są bardzo potrzebne, bo niektóre dzieci tylko w okresie nauki szkolnej miewają takie doświadczenia, a inne uczą się zasad savoir-vivru stosownych na takie okazje.
Nie obyło się jednak bez zgrzytów. Poinformowano uczniów, że nie zabieramy chipsów, paluszków itp., jedynie śniadanie, które zjeść można będzie na przerwie. Okazało się, że dzieciaki mają plecaki pełne takich smakołyków, po które ukradkiem sięgały, tym bardziej, że opiekunki innych grup pozwalały swoim dzieciom jeść i śmiecić na widowni. Chyba się starzeję...
Na plus trzeba naszym zapisać to, że jako jedyne w teatrze tego dnia ubrane były odświętnie, co zauważyła nawet obsługa teatru.
Już na wejściu powitała nas piękna choinka, a po zostawieniu okryć w szatni spotkaliśmy sympatycznego Mikołaja, który rozdawał lizaki, paniom także, o ile były grzeczne. Ja chyba byłam, bo także dostałam lizak.
W czasie spektaklu dzieci reagowały na wszystko bardzo spontaniczne, zwłaszcza na duchy i dym, który snuł się długo po całej widowni.
Nie podobało się to grupie bardzo starszych gości na widowni, którzy głośno komentowali zachowanie dzieci i oczywiście - nasza (czyli opiekunów) wina...
Na szczęście były także momenty humorystyczne.
Pod koniec sceny, w której złodzieje pustoszą dom zmarłego Ebenezera Scrooge'a i ostatnia złodziejka rozgląda się, co by tu jeszcze ukraść, dzieciaki wołają z widowni:
- Lampę, weź lampę...
Gdy bohater opowieści budzi się rankiem z koszmarnych snów i pyta gazeciarza, jaki to mamy dziś dzień, cała widownia chórem:
- Jest czwartek, mikołajki, czwartek!
Także wypady do teatru z uczniami obfitują, jak widać w rozmaite atrakcje, łącznie z poszukiwaniem zagubionych szalików, telefonów, portfelików, wychodzeniem do toalety, bo jakaś mama wysłała dziecko z biegunką i Stoperanem w kieszeni...
Jedną z atrakcji były lalki i fragmenty scenografii wystawione we foyer teatru, z którymi dzieciaki robiły sobie miliony fotek.
z moich dziecięcych wizyt w teatrze /lub w kinie na "poranku"/ najbardziej pamiętam tą magiczną chwilę, gdy gasło światło tuż przed, w teatrze był jeszcze gong, a wtedy wszystkie dzieci robiły "ooooo..."...
OdpowiedzUsuńp.jzns :)...
Teraz są dzwonki, takie trochę denerwujące, jak w starym telefonie...
UsuńKocham teatr i ta miłością zaraziłam dziecko. Niestety, wielu ludzi jeżeli nie pójdzie do teatru "ze szkołą", to nie zrobi tego w ogóle w ciągu całego swojego życia. Duch kultury w narodzie bardzo wątły, na kolejnych spektaklach widuję w większości tę samą widownię - stałych bywalców. W większości więc dom nie zaszczepi dzieciom pociągu do tej formy rozrywki. Szkoła prawdopodobnie też nie, jeśli braknie przykładu w domu (to tak jak z czytaniem), ale przynajmniej czegoś te dzieci lizną. Niektóre tylko ten jeden, jedyny raz w życiu...
OdpowiedzUsuńTo prawda, kolejne roczniki to potwierdzają, ciekawe czy gdyby zapytać teraz dzieci czy były w lesie, kawiarni, muzeum, księgarni to odpowiedzi byłyby pozytywne - wszak jest 500+
UsuńDobry pomysł! Można by w ten sposób sprawdzić zasadność programu.
UsuńPodobnie można sprawdzić na co jest wydane 300+, bo podręczniki nadal nie są owinięte i nie wszystkie dzieci mają pełne piórniki...
UsuńTylko kto miałby to zrobić?...
UsuńTrudne to nie jest, tylko za dużo do sprawdzania...i co zrobić z tą informacją? Jak nic donosik...
UsuńMyślałam raczej o powołaniu jakiegoś organu, w ramach takiej rządowej autoewaluacyjki. No ale to głupie, autorzy programu sami sobie w stopę nie strzelą. Donosik też nic nie da, bo do kogo? Zostanie zamieciony pod dywan i po sprawie.
UsuńMimo wszystko można niektórych rodziców zmobilizować, taka rola wychowawcy, pedagoga, dyrektora szkoły.
UsuńBywają rodzice niezaradni, nieodpowiedzialni, którzy jednak boją się takich straszaków.
Myślę, że "świat się zmienia", ale może i na dobre. W PRL taka żywiołowa reakcja dziecięcej widowni była niemożliwa, zbyt duża presja otoczenia i ew. represje szkolne. Byliśmy po prostu zastraszeni. Wyobrażam sobie zadowoloną minę aktorów, gdy sprowokowali widownię do interaktywnych zachowań.
OdpowiedzUsuńCzasami ta bezpośredniość dzieci i spontaniczne reakcje w szkole się nie sprawdzają...ale to już inna bajka.
UsuńJa po raz pierwszy w teatrze byłam gdy chodziłam do liceum.Co do chipsów itp. to chyba już tak jest ,że dzieciom to szczególnie smakuje.Z wiekiem chyba nauczyłam się ,że spontaniczność dzieci to jest to co powinno się cenić.Jak dostałaś lizaka Asiu to nie zastanawiaj się -na pewno Byłaś grzeczna. Pozdrawiam Cię cieplutko- bo w Dukli jest pogoda "pod psem"...A i bardzo dziękuję za życzenia świąteczne ,właśnie je wyjęłam ze skrzynki.
OdpowiedzUsuńU nas też strasznie wieje...
UsuńNajważniejsze, że doszło, Grażynko :-)
W gimnazjum parę razy byłem na dość ciekawych sztukach w teatrze, częściej jednak bywaliśmy w kinie.
OdpowiedzUsuńNa razie to myślę co wymyślić, by dobrze było. :)
Mam za sobą już stawienie się w urzędzie pracy z tym skierowaniem dla nich. Muszę powiedzieć, że tłum wielki czekał z podobnymi sprawami, a było może z dziesięć po 8 rano. Na szczęście w miejscu stażu spotkałem się z wyrozumiałą postawą, nie miałem nieprzyjemności jakichś.
Pozdrawiam!
Trochę to dziwne z tym meldowaniem się, ale ja się nie znam...
UsuńUczniowie mojej szkoły często chodzili do teatru i filharmonii w naszym mieście. Poza tym często do szkoły byli zapraszani różni artyści, którzy występowali w sali gimnastycznej. Kiedyś nawet byli państwo Gucwińscy.
OdpowiedzUsuńDzieci z mojej klasy zanim opuściły swe miejsca w kinie, musiały spojrzeć pod nogi, czy ktoś nie kopnął jakiejś butelki po napoju lub torebki po chipsach (bo moim wychowankom nie wolno było czegokolwiek jeść lub pić podczas seansu).
Do teatru czy filharmonii trzeba było się ubierać w galowy strój.
Pamiętam, że gdy jako studentka była w teatrze na "Zemście", licealiści, którzy tam byli, zachowywali się jak Wasze dzieci i dopowiadali kwestie, np. "Jeśli nie chcesz mojej zguby"..."Krokodyla daj mi luby" lub: "Bardzo proszę"..."Mocium panie".
Dziś trudno o utrzymanie manier i dyscypliny, bo mamy bardzo "tolerancyjnych" rodziców, a dziecko spędza w szkole małą jednak cześć swojego życia, nie mówiąc o tych, które mają po 2, 3 domy...
UsuńMiałam dobrze, bo jako nauczycielka języka polskiego prawie codziennie miałam lekcję ze swoimi wychowankami, do tego jeszcze godzina wychowawcza.
UsuńZawsze miałam dobry kontakt z rodzicami, którzy bardzo mi pomagali.
Na szczęście jest wielu mądrych rodziców:-)
UsuńLubiłam obserwować dzieciaki w teatrze.Pamiętam przedstawienie "Lato Muminków" na którym byłam z córeńką- mała śpiewała wraz z aktorami wszystkie piosenki, bo miała w domu kasetę z tą bajką.
OdpowiedzUsuńDzieciaki w teatrze są świetne, bardzo przeżywają to co jest na scenie i zawsze doradzają bohaterom przedstawienia co mają robić.
Nie jest łatwo zaszczepić dzieciom miłość do teatru jeśli rzadko w nim bywają z uwagi na brak takowego w miejscu zamieszkania a każda wyprawa jest niczym zdobywanie Everestu.
Wypłacane zasiłki miały być na ten cel, ale na razie przekłada się to głównie na zakupy w handlu, bo nawet na wycieczki nie jadą wszyscy...
UsuńPrzecież tata ani mama nie mają żadnej korzyści z faktu, że dziecko do teatru pójdzie. A wizyta w sklepie zawsze miła jest i jest co popić i na zagrychę starczy.
UsuńWczoraj mijałam w markecie dwie panie, które krytykowały czyjeś zakupy:
Usuń- Pani kochana, oni kupują same bzdury, cały kosz chipsów, słodyczy i coca-coli, a gdzie owoce i obkład do chleba?
Dopiero kiedy poszłam do teatru sama, poczułam jego ducha. Ze szkołą nie znosiłam chodzić. Byłam skazana na wygłupy kolegów i szemranie.
OdpowiedzUsuńJa w wielu miejscach, które poznaję z uczniami bywam później prywatnie, bo z wycieczką to nie to samo...
UsuńKochana
OdpowiedzUsuńZabieranie słodyczy, przekąsek do teatru, to jakiś koszmar!
Powinno być to z góry zabronione!
Teatr dla dzieci, to zawsze jest przeżycie:)
Pozdrawiam:)
Co z tego, że my zabraniamy? To rodzice kupowali wszak dzieciom te głupoty na wyjazd...
UsuńWidoczny napis-zakaz winien być w teatrze!
UsuńTak jak zakaz fotografowania i używania telefonu.
UsuńTeatr kocham od dzieciństwa - uwielbiałam spektakle tak z marionetkami jak i z aktorami, świat bajek zamknięty w magicznej otoczce spektaklu. Z moim dzieckiem również lubię chodzić do teatru, choć największym spektaklem dla mnie był jej pierwszy raz w operze na balecie - miała 5 lat, siedziała z wypiekami na twarzy chłonąc każdą chwilę do tego stopnia, że się potem z emocji rozchorowała. :-) To było fascynujące podziwiać takie wrażenie na młodym małym człowieku. I te oczy jak gwiazdy. Cudne.
OdpowiedzUsuńKwestia paśnika w teatrze lub kinie to sprawa, która niezmiennie mnie irytuje. Nie znoszę tych wszystkich szelestów i chrupań, że o zapachu nie wspomnę...
Też pamiętam pierwszy raz mojego syna w kinie, nawet nie pomyślał o jedzeniu, tak był przejęty.
UsuńNie lubię wizyt w kinie z tych samych powodów co Ty...
Kino to moja pasja - lubię nie tylko filmy ale również takie zakątki jak projektornia z tajemnicami taśmy filmowej...
UsuńNie rozumiem tego powszechnego zwyczaju karmienia się na seansach - od tego są restauracje nie kino czy teatr. W moim mieście istnieje takie kino, w którym obowiązuje zakaz wnoszenia żywności na sale - to duża ulga brak karmników z popcornem czy colą.
Męczy mnie też całodobowe podłączenie on-line do komórki bo w zaciemnionej przestrzeni mocno się to daje we znaki światłem. Masakra.
Brakuje dziś tych elementarnych niegdyś a teraz ekskluzywnych zasad kindersztuby.
No właśnie, w kinie i teatrze oślepiają ekrany telefonów, ale gdy zwrócisz komuś uwagę, nazwą Cię dziwakiem z innej epoki...
UsuńWitaj, Jotko.
OdpowiedzUsuńZabieranie młodzieży/dzieci do teatru nigdy nie napawało opiekunów jakąś wielką radością:) Szczególnie, gdy były to imprezy wyjazdowe.
Dobrym rozwiązaniem są przedstawienia interaktywne, gdy w scenariusz wpisuje się spontaniczne reakcje młodszej widowni, choć to wymaga od aktorów polotu i szybkich reakcji na nieraz naprawdę zaskakujące komentarze i skojarzenia:) Ale ma to swój urok i jest sporym przeżyciem dla dzieci, często na tyle dużym, że zapominają o jedzeniu:)
Szkoda, że nie ma już obowiązku "odpowiedniego ubioru". To dawało dodatkowe poczucie odświętności, czegoś niecodziennego, pozwalało celebrować przeżycie jeszcze przed wejściem do gmachu:)
Kiedyś teatr dla mieszkańców miast był tym, czym kościół dla społeczności wiejskiej:), miejscem, w którym nie tylko przeżywało się, ale także "pokazywało":)
Ale były to także przybytki narzucające i restrykcyjnie egzekwujące hierarchię, z sektorami określającymi status majątkowy, pozycję społeczną, urodzenie.
Dziś te granice się zatarły i nie wiem, czy ktoś za takimi podziałami tęskni:)
Szkoda też, że do teatru coraz częściej wchodzą obyczaje z deptaków, że staje się atrakcją, przy której pochłanianie "kiełbaski z musztardą" wywołuje coraz mniejsze zażenowanie.
Pozdrawiam:)
Bardzo słuszne uwagi, kiedyś wybraliśmy się do opery bydgoskiej, ubraliśmy się elegancko, by czuć się wyjątkowo. Okazało sie, że niewiele osób zrobiło podobnie, w przerwie mijaliśmy widzów w swetrach, dżinsach itp.
UsuńPoczuliśmy się dziwnie...
Tak, właśnie ze szkoły pamiętam wyjazdy do teatru i super pomysł, a do tego Opowieść wigilijna...jestem jej maniakiem , co roku oglądam w święta, muszę ,,zaliczyć,, i to nic że tyle razy tą samą oglądałam:) Asiu w przyszłym tygodniu idę na balet ; Dziadek do orzechów, buziaki.
OdpowiedzUsuńJolu, już Ci zazdroszczę tego spektaklu, życzę jak najlepszych wrażeń:-)
UsuńMiałaś już przedsmak Świąt :) Opowieść wigilijną uwielbiam, ale wersji teatralnej jeszcze nie widziałam
OdpowiedzUsuńTa wersja jest aktorsko-kukiełkowa, dobrze że siedziałam z przodu, bo kukły trochę małe...
UsuńWyłamię się in minus: nie lubię teatru, choć bywałam w nim od dziecka, bo rodzice byli zaprzyjaźnieni mocno z aktorami. Zresztą potem, jak dorosłam, ja też. Nie mam więc osobistych powodów, ale ten rodzaj sztuki mi nie odpowiada. W sumie nie wiem, czemu?
OdpowiedzUsuńBywają takie sytuacje, że uprzedzamy się do miejsc lub osób i nie potrafimy powiedzieć co jest przyczyną... też tak mam :-)
UsuńWitaj w ten szary, jesienny, a może zimowy dzień. Chociaż pogoda....
OdpowiedzUsuńKiedy ja byłam w teatrze? Wstyd przyznać, ale nie pamiętam, I pewnie tak szybko tego nie nadrobię.
Nastał grudzień, miesiąc napełniony oczekiwaniem i nadzieją. W tym roku początek adwentu był dla mnie szczególny. Niespodziewanie wędrowałam moimi ukochanymi praskimi uliczkami.
Przepraszam, że dzisiaj piszę krótko, ale trochę mam zaległości.
Dziękuję zatem, że nie zapominasz o mnie w te najdłuższe, czasem mroźne dni w roku. Bardzo mi teraz potrzeba ciepłych słów, które rozgrzewają, a ja nie lubię marznąć.
Życzę Ci aby ten przedświąteczny czas był dla Ciebie jak najcieplejszy i radośniejszy
O, to fajnie spędzasz czas. Ja relaksuje się na spacerach i przy pieczeniu pierników, no i oczywiście z ciekawą książką:-)
UsuńKocham teatr.
OdpowiedzUsuńZ pierwszego wykształcenia, co już chyba pisałam,
jestem po animacji teatralnej.
Zdałam też do PWST, ale zdrowie nie pozwoliło mi
studiować na wymarzonej uczelni.
Jednak widocznie tak musiało być, najczęściej
jestem w moim kiedyś ukochanym Teatrze Polskim we Wrocławiu.
Podobno nic nie dzieje się bez przyczyny, więc tak pewnie miało być:-)
Usuń… bo teatr to magiczne miejsce. W nim zaczyna się świat baśni - a na pewno dla dzieci ! Też lubię teatr !!!
OdpowiedzUsuńTeatr ma w sobie to coś, nawet kino nie ma tej atmosfery, chociaż koncerty kameralne, spektakle w małych salach też lubię:-)
Usuńdla dzieciaków bardziej ekscytujące było podjadanie niż scena:))
OdpowiedzUsuńto dopiero gra, nie dać się przyłapać:))
Najgorzej, że podobną grę prowadzą niektórzy nawet na lekcjach...
Usuńkiedy byłam dzieckiem wyjścia do teatru były dla mnie wielkim przeżyciem, nawet nie pomyślałam, że mogłabym coś chrupać podczas spektaklu. Ale to były inne czasy, inne wychowanie dzieci.
OdpowiedzUsuńTo fakt, wyjście do teatru traktowało się jak coś wyjątkowego, święto...
UsuńDzieci są takimi wdzięcznymi widzami. Tak wszystko przeżywają, działa na nie magia teatru. A niektóra pewnie nie trafią do teatru indywidualnie. Jedzenie na widowni teatru jest dla mnie nie do pomyślenia. Czy w teatrze nie ma jakiejś "instrukcji obsługi"? Może te inne panie opiekunki czegoś by się nauczyły, bo chyba pomyliły teatr ze współczesnym kinem? Smutne.
OdpowiedzUsuńA ja dopiero teraz przeczytałam poprzednie Twoje 2 wpisy. Bardzo ciekawe, a "papierowe serce" wzruszające i takie prawdziwe. Ja też maniakalnie zabieram wszelkie bilety wstępu, informatory i mapy . Piszę "zabieram", bo już nie zbieram. Za dużo szpargałów (poza biletami - zakładkami, te zostawiam). A w mapach zrobiłam porządek i starsze niż pięć lat przeniosłam do archiwum, czyli na "górkę"(na razie strych, ale może będzie tam pokój?). Ściskam serdecznie.
Szkoda, że nie mam takiej górki:-)
UsuńWidocznie widziane przez nas inne panie są bardziej elastyczne i na więcej pozwalają, ja staroświecka jestem...
Tak sobie myślę że wiele osób /niezależnie od tego skąd są i gdzie mieszkają/ nigdy nie poszłoby do teatru, gdyby nie to że kiedyś jakaś pani nauczycielka zabrała ich na przedstawienie teatralne...
OdpowiedzUsuńChyba masz rację, niestety...
UsuńPrzynajmniej raz w roku staramy się z Ciccino pójść do teatru. I jest to dla nas wyjątkowy dzień:-) W tym roku byliśmy na 'Pierwiastku minus jeden' na scenie kameralnej Teatru Starego z Ewą Kolasińską w jednej z ról. Przyjemny spektakl, a szpagat w jej wykonaniu wprawił widownię w osłupienie:-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Jotko!
My w zeszłym roku byliśmy w teatrze bydgoskim na "Marii Antoninie", bardzo nowatorska wersja...
UsuńCałkiem sympatyczną masz pracę Joasiu;-))
OdpowiedzUsuńZdarzają się miłe momenty, to prawda:-)
UsuńW tym roku jeszcze nie byłem... ale może przed Świętami?
OdpowiedzUsuńBardzo Ci tego życzę:-)
UsuńJak to dobrze, że szkoły jeżdżą wciąż z dziećmi do teatru. Dla niektórych to chyba jedyna okazja, by tam się znaleźć. Jednak, jak czytam, dorośli nie zawsze dorośli - mam na myśli tych, którzy wyposażyli dzieciaki w czipsy i inne chrupiące smakołyki. Nienawidzę tych dźwięków kinie a co dopiero w teatrze. I skąd potem młodzież ma wiedzieć, że tak nie wypada? Nauczycielka nie zastąpi domu...
OdpowiedzUsuńTo fakt, dzieciaki są wiecznie rozdarte między tym, co im wolno w domu, a czego zabrania się w szkole...w sumie dobry pomysł na post blogowy.
UsuńPodobnie jak iwonakmita uważam, że to świetnie, że dzieciaki chodzą ze szkołą do teatru, oby im to zainteresowanie pozostało na dłuuuugo!
OdpowiedzUsuńWiększość była pierwszy raz i bardzo przeżywali...
Usuń