Jedna z wielu tysięcy rodzin, jakie znalazły się w Polsce.
Uciekali z Charkowa, nieprzerwanie w podróży przez 7 dni, znaleźli się w Toruniu, przygarnięci na kilka dni przez zwykłych ludzi.
Znajomi i sąsiedzi gospodarzy zebrali najpotrzebniejsze rzeczy, bieliznę kupili.
Współpracownicy gospodyni złożyli się na wynajem mieszkania, zanim uchodźcy odnajdą się w nowej sytuacji, znajdą pracę, zaczną zarabiać.
Rodzina z Charkowa to trzy dorosłe osoby: profesor geografii, niemłody i niewielkiej postury, jego żona i ich dorosła córka. Nie znają angielskiego, więc potrzebny translator, bo stosunkowo młodzi gospodarze nie mówią po rosyjsku.
Niechętnie opuszczali rodzinne miasto, bo dopiero co kupili wygodne mieszkanie po latach oszczędzania, urządzili je, nie dopuszczali myśli, że Putin jednak odważy się na zaatakowanie Ukrainy.
Profesor do ostatniej chwili zwlekał z wyjazdem, ale gdy zobaczył, że po ataku rakietowym, pewnej nocy zniknął dom obok, kazał rodzinie spakować cenne rzeczy i ruszyli w poszukiwaniu transportu.
Byle dalej od wojny, w nieznane...
Zakwaterowanie dla nich w Polsce organizowała młoda Ukrainka, znajoma córki profesora, która już kilka lat pracuje w Toruniu. Sama nie mogła ich przyjąć z braku miejsca, przyjechała przecież jej własna rodzina.
Takich przykładów teraz wiele, gościnność naszych rodaków jest wystawiona na próbę.
Także w mojej szkole przybywa ukraińskich uczniów, organizujemy zbiórkę funduszy na obiady, żeby ulżyć polskim gospodarzom uchodźców, zanim dostaną jakąkolwiek pomoc od Państwa.
Nie wyobrażam sobie, że musiałabym uciekać w jednej kurtce, pod ostrzałem, bez nadziei na rychłe zakończenie wojennego koszmaru, martwiąc się o los tych, którzy zostali w kraju.
Dopisuję jeszcze coś, bo zauważyłam, że już szczucie na Ukraińców się zaczyna, już oszuści różnego typu wykorzystują sytuację, a co to będzie za kilka miesięcy?
Każdemu wolno mieć wątpliwości, lęki, sama zastanawiam się, jak nasza służba zdrowia to udźwignie, jak poradzą sobie samorządy, szkoły... ale to nie wina Ukraińców, że u nich wojna, a do Polski najbliżej.
Jeszcze długo przed wojną moi znajomi zatrudniali Ukrainki do pracy przy dzieciach, osobach starszych, zatrudniano ich w ogrodnictwie, restauracjach - to bardzo pracowici i uczciwi ludzie.
Niejeden sad, gospodarstwo , warsztat przetrwały dzięki pracy najemników ze wschodu, bo naszym rodakom do cebuli się nie chciało...
Jeszcze mamy w pamięci migracje Polaków po Europie, a stąd do obu Ameryk, Australii.
Oby tylko nasi rządzący poradzili sobie z kryzysem, bo nasi obywatele zdają ten egzamin celująco.