Pod takim hasłem odbywała się Noc Bibliotek czyli cykl imprez wieczorno-nocnych w bibliotekach całej Polski. Piszę o tym, bo mam w tym przedsięwzięciu malutki udział. Akcja zaczynała sie niesmiało, przybywało partnerów medialnych i miejscowości, które dołączały do akcji. W rezultacie zgłosiło się prawie 600 bibliotek z najmniejszych nawet miejscowości. U mnie nie udało się w tym roku dołączyć, bo mieliśmy wcześniej zaplanowany Festiwal Nauki, ale impreza ma stać się cykliczną, więc wszystko przed nami. Zainteresowanych odsyłam na stronę organizatora, bo teraz czekamy na relacje z nocy bibliotek. Zdziwicie się, ile pomysłów i zapału mają bibliotekarze i czytelnicy.
Jeśli już mowa o książkach i bibliotekach, to pojawiło się ostatnio światełko w tunelu, zwłaszcza dla bibliotek szkolnych. Uczestniczyliśmy w wielu akcjach w obronie bibliotek szkolnych(był pomysł, aby je zlikwidować), w ogólnopolskich wyborach książek, robiliśmy listy książek naszych marzeń i wreszcie dotarły do szkół pisma polecające stworzenie preliminarzy zapotrzebowań na literaturę, bo ministerstwo wysupła jakieś fundusze.
Kropla drąży kamień...
Kiedyś pokusiłam się o układanie krótkich wierszyków na wzór moskalików i lepiejów Szymborskiej, bo taki pomysł znalazłam na blogu jednej ze szkół.Jest to świetna zabawa, polecam wszystkim, którzy lubią rymować. A oto moje przykłady:
KTO POWIEDZIAŁ, ŻE CZYTANIE STRATĄ CZASU
TEN NAROBI SOBIE W ŻYCIU AMBARASU,
KTO PO KSIĄŻKI ZAŚ NIE SIĘGA WCALE,
TEMU DZIURY ZROBIĄ W MÓZGU ROBALE.
LEPIEJ CZYTAĆ KSIĄŻKI I WZROK NADWERĘŻYĆ
NIŹLI NA LENISTWIE CZAS WOLNY MITRĘŻYĆ.
Rzucam wyzwanie wszystkim chętnym: spróbujcie i przyślijcie w komentarzach, temat dowolny, zapraszam!
Wierszyk Gabrysi został uwieczniony na plakacie:
Strony
▼
niedziela, 31 maja 2015
piątek, 29 maja 2015
Nauka poszła w las...
Jeszcze raz sprawdziła się teoria, że dawanie komuś rybki zamiast wędki nie daje na dłuższą metę dobrych rezultatów i nie mówię tu o wędkowaniu. Chcę opisać incydent, który podkopał(nieco) ideę pomagania bliźnim lub raczej udowodnił, że pomagać powinno się pośrednio, a nie poprzez dawanie wszystkiego na tacy.
Wyobraźcie sobie ucznia klasy 5. Smutne oczy, buła w ręku, na imię ma Arek. Rodzina biedna, chłopiec obiady i śniadania dostaje z MOPSu. Za wstawiennictwem pani pedagog pomogłyśmy Arkowi zrobić album o roślinach trujących ( a właściwie koleżanka zrobiła za niego, bo nie ma biedak na ksero, bo praca na wczoraj - ale nie mówcie nikomu).
Arek dostał też segregator i koszulki. Pani od przyrody oceniła, chłopiec dostał piątkę, my przeszczęśliwe, że mogłyśmy pomóc. I co? Następnego dnia Arek przychodzi z zapytaniem czy zrobimy następny album, tym razem o szlachcie polskiej na historię. Pytam na kiedy? Na jutro! Tu mną trochę wstrząsnęło, bo wiem, że takich prac nie zadaje się dziś - na jutro, a historia raz w tygodniu. Pytam więc od kiedy wie i czemu na ostatnią chwilę? On mi na to, że mama kazała. A ty? Wzruszył ramionami.
Próbowałam dotrzeć do niego gadką umoralniającą, że pomogłyśmy, bo wyjątkowa sytuacja, bo czas naglił, ale teraz może sam spróbuje przy naszej pomocy itd.
Nie skorzystał...
Wyobraźcie sobie ucznia klasy 5. Smutne oczy, buła w ręku, na imię ma Arek. Rodzina biedna, chłopiec obiady i śniadania dostaje z MOPSu. Za wstawiennictwem pani pedagog pomogłyśmy Arkowi zrobić album o roślinach trujących ( a właściwie koleżanka zrobiła za niego, bo nie ma biedak na ksero, bo praca na wczoraj - ale nie mówcie nikomu).
Arek dostał też segregator i koszulki. Pani od przyrody oceniła, chłopiec dostał piątkę, my przeszczęśliwe, że mogłyśmy pomóc. I co? Następnego dnia Arek przychodzi z zapytaniem czy zrobimy następny album, tym razem o szlachcie polskiej na historię. Pytam na kiedy? Na jutro! Tu mną trochę wstrząsnęło, bo wiem, że takich prac nie zadaje się dziś - na jutro, a historia raz w tygodniu. Pytam więc od kiedy wie i czemu na ostatnią chwilę? On mi na to, że mama kazała. A ty? Wzruszył ramionami.
Próbowałam dotrzeć do niego gadką umoralniającą, że pomogłyśmy, bo wyjątkowa sytuacja, bo czas naglił, ale teraz może sam spróbuje przy naszej pomocy itd.
Nie skorzystał...
czwartek, 28 maja 2015
Instalacji parkowych część druga
Skoro park się spodobał i było życzenie o więcej fotek, postanowiłam zamieścić, z zastrzeżeniem, że to nie wszystkie instalacje. Długi musiałby być spacer, żeby wszystkie zarejestrować, a w końcu blog do czytania jest...
Wielki paw otoczony kwiatami strzeże wejścia do parku.
Paw jest elementem wielkiego zegara słonecznego i długa szyja ptaka wskazuje godziny.
Kawałek dalej budka z barometrem, wskazującym czy będzie padał deszcz i termometrem, jest też stacja meteo, ale w innym miejscu i z elementem nowoczesnym, gdyż na banerze ledowym wyświetlane są szczegóły pogodowe.
Idąc dalej zobaczymy dwa pomniki ku czci założyciela parku Zygmunta Wilkońskiego oraz sporą fontannę, których w parku jest kilka. Jest też muszla koncertowa, w której całe lato odbywają się koncerty orkiestry promenadowej, przeglądy chórów i orkiestr dętych, a od wiosny do jesieni występy uczniów i zespołów ludowych.
Na koniec zdjęcie zakładu przyrodoleczniczego, którego część centralną zaadaptowano w ostatnich latach na salę koncertową, gdzie odbywają się także bankiety i bale sylwestrowe.
wtorek, 26 maja 2015
Dobre wibracje
Dla równowagi muszę napisać także o pozytywnych wibracjach, jakie wyczuwa się między regałami bibliotecznymi, bo o zasmucających zwierzeniach dzieci już pisałam.
Pozytywne wibracje zdarzają na szczęście równie często i to pozwala ciągle wierzyć w sens mojej pracy. Najbardziej namacalnym dowodem sympatii czytelników są kartki, laurki, liściki z podpisem: dla pani z biblioteki. Ostatnio dostałam wielkie papierowe serce od 7-latki, które powiesiłam na tablicy korkowej i dziewczynka, dumna sprawdza za każdym razem czy jeszcze wisi. Dzieciaki też czasami po prostu przytulają się "na misia", co powoduje chwilę zawahania, bo czy można w dzisiejszych czasach przytulać obce dzieci? Ale nie dajmy się zwariować! I tak przytulam.
Jakiś czas temu od uczennicy uzdolnionej plastycznie dostałyśmy kilka ozdób w kształcie książki lub zwoju, a przebojem okazało się hasło na jednej z nich: LEK NA GŁOWĘ JEST W APTECE A NA NUDĘ W BIBLIOTECE.
Uwielbiam gdy dzieciaki siadają na dużej przerwie w czytelni i czytają sobie na głos dowcipy ze Świerszczyka lub zaszywają się w kącie i podczytują ulubiony komiks. Kiedyś chłopiec poprosił o książkę o wędkarstwie , bo chodzi z dziadkiem na ryby. Po paru dniach przychodzi i mówi: dobrze, ze wyszukała mi pani tę książkę, bo teraz wiem jak założyć robaka na haczyk. Często też zdarzają się dzieciaki złaknione uwagi z mojej strony, wymyślają wtedy rozmaite zapotrzebowania lub opowiadają o młodszym braciszku, który dopiero co się urodził, o prezentach urodzinowych i częstują cukierkami, o wakacjach, na których były lub na które się wybierają. Czasem też pytają o gumkę do włosów, klej, nożyczki, wodę do picia.
Cieszy mnie gdy wypożyczają książeczki, żeby czytać młodszemu rodzeństwu lub proszą o książki dla mamy. Starsi uczniowie ukradkiem podczytują książki z działu Medycyna/wychowanie seksualne, ale nie chcą wypożyczać, bo co mama powie? Ostatnio dużym powodzeniem cieszą się książki objaśniające znaczenie imion i zbiory wierszyków do pamiętników. Czasem też dzieci proszą by wpisać im coś na pamiątkę. Najbardziej satysfakcjonującym momentem jest powrót dziecka po kolejną książkę z cyklu lub serii, którą się poleciło do przeczytania.
Pozytywne wibracje zdarzają na szczęście równie często i to pozwala ciągle wierzyć w sens mojej pracy. Najbardziej namacalnym dowodem sympatii czytelników są kartki, laurki, liściki z podpisem: dla pani z biblioteki. Ostatnio dostałam wielkie papierowe serce od 7-latki, które powiesiłam na tablicy korkowej i dziewczynka, dumna sprawdza za każdym razem czy jeszcze wisi. Dzieciaki też czasami po prostu przytulają się "na misia", co powoduje chwilę zawahania, bo czy można w dzisiejszych czasach przytulać obce dzieci? Ale nie dajmy się zwariować! I tak przytulam.
Jakiś czas temu od uczennicy uzdolnionej plastycznie dostałyśmy kilka ozdób w kształcie książki lub zwoju, a przebojem okazało się hasło na jednej z nich: LEK NA GŁOWĘ JEST W APTECE A NA NUDĘ W BIBLIOTECE.
Uwielbiam gdy dzieciaki siadają na dużej przerwie w czytelni i czytają sobie na głos dowcipy ze Świerszczyka lub zaszywają się w kącie i podczytują ulubiony komiks. Kiedyś chłopiec poprosił o książkę o wędkarstwie , bo chodzi z dziadkiem na ryby. Po paru dniach przychodzi i mówi: dobrze, ze wyszukała mi pani tę książkę, bo teraz wiem jak założyć robaka na haczyk. Często też zdarzają się dzieciaki złaknione uwagi z mojej strony, wymyślają wtedy rozmaite zapotrzebowania lub opowiadają o młodszym braciszku, który dopiero co się urodził, o prezentach urodzinowych i częstują cukierkami, o wakacjach, na których były lub na które się wybierają. Czasem też pytają o gumkę do włosów, klej, nożyczki, wodę do picia.
Cieszy mnie gdy wypożyczają książeczki, żeby czytać młodszemu rodzeństwu lub proszą o książki dla mamy. Starsi uczniowie ukradkiem podczytują książki z działu Medycyna/wychowanie seksualne, ale nie chcą wypożyczać, bo co mama powie? Ostatnio dużym powodzeniem cieszą się książki objaśniające znaczenie imion i zbiory wierszyków do pamiętników. Czasem też dzieci proszą by wpisać im coś na pamiątkę. Najbardziej satysfakcjonującym momentem jest powrót dziecka po kolejną książkę z cyklu lub serii, którą się poleciło do przeczytania.
niedziela, 24 maja 2015
Pawie pióra i inne przesądy
Wczoraj miałam okazję zrobić zdjęcie z bliska pięknemu ptakowi, pojawił się nagle obok ławki, na której siedziałam, potem nadszedł drugi, miałam wiec czas by wyjąć komórkę i uwiecznić go na zdjęciu. Oglądając pawia, jak dumnie przechadza się alejką, przypomniały mi się przesądy, jakie powstawały na przestrzeni lat, w tym także z pawiem w roli głównej. Pawia, jego piór i wizerunku wystrzegali się aktorzy, wierzyli, że pawie pióra w garderobie teatralnej przynoszą scenicznego pecha, w wielu krajach wierzono, ze krzyk pawia zwiastuje śmierć. Dawno temu słyszałam, że nie powinno się nosić broszki w kształcie sowy, ale dlaczego , tego rozmówca nie sprecyzował.
Kiedyś oglądałam program wyjaśniający pochodzenie niektórych przesądów i zwyczajów. Na przykład dowiedziałam się, skąd wziął się zwyczaj stukania się szkłem z alkoholem: podobno ma to chronić przed trucizną, która może się w piwie lub winie znajdować. Siarczyste stuknięcie się kuflami lub kielichami powoduje przelanie się płynu do naczynia osoby, z która pijemy, więc jeśli miała zamiar nas podtruć, sama też się podtruje.
Inny przesąd to łapanie się za guzik na widok kominiarza. Kominiarza uważamy za przynoszącego szczęście, gdyż jako czyściciel pieców i kominów, pozwalał chronić nasze domy przed pożarem.
Pamiętam różne przesądy związane ze ślubem, ciążą itp. Nasłuchałam się tyle tego przed własnym zamążpójściem, że zastosowanie się do wszystkich raczej potęgowało szansę na pecha, niż odwrotnie, nie mówiąc o stresie.
Mam wrażenie, że na co dzień, podświadomie przestrzegamy wielu irracjonalnych zwyczajów, jak np. siadanie przed podróżą, zwłaszcza gdy wróciło się po coś zapomnianego, wystrzeganie się czarnego kota, który przebiega drogę, unikanie stawiania butów na stół. A ile krzyku się podnosi w towarzystwie, gdy rozsypie ktoś sól na obrus...
Drugie tyle przesądów związanych jest z liczbami i czynnościami domowymi: pechowa 13, zwłaszcza w piątek, unikanie szycia w niedzielę (zawsze złamałam igłę w maszynie!) lub zaszywania dziury w ubraniu na kimś (moja babcia mawiała, że zaszywa się komuś rozum), zakaz witania się przez próg.
Nasiąkamy tym jak gąbka, często bezwiednie i chociaż racjonalnie w większość nie wierzymy, to jednak wolimy nie prowokować losu...
Kiedyś oglądałam program wyjaśniający pochodzenie niektórych przesądów i zwyczajów. Na przykład dowiedziałam się, skąd wziął się zwyczaj stukania się szkłem z alkoholem: podobno ma to chronić przed trucizną, która może się w piwie lub winie znajdować. Siarczyste stuknięcie się kuflami lub kielichami powoduje przelanie się płynu do naczynia osoby, z która pijemy, więc jeśli miała zamiar nas podtruć, sama też się podtruje.
Inny przesąd to łapanie się za guzik na widok kominiarza. Kominiarza uważamy za przynoszącego szczęście, gdyż jako czyściciel pieców i kominów, pozwalał chronić nasze domy przed pożarem.
Pamiętam różne przesądy związane ze ślubem, ciążą itp. Nasłuchałam się tyle tego przed własnym zamążpójściem, że zastosowanie się do wszystkich raczej potęgowało szansę na pecha, niż odwrotnie, nie mówiąc o stresie.
Mam wrażenie, że na co dzień, podświadomie przestrzegamy wielu irracjonalnych zwyczajów, jak np. siadanie przed podróżą, zwłaszcza gdy wróciło się po coś zapomnianego, wystrzeganie się czarnego kota, który przebiega drogę, unikanie stawiania butów na stół. A ile krzyku się podnosi w towarzystwie, gdy rozsypie ktoś sól na obrus...
Drugie tyle przesądów związanych jest z liczbami i czynnościami domowymi: pechowa 13, zwłaszcza w piątek, unikanie szycia w niedzielę (zawsze złamałam igłę w maszynie!) lub zaszywania dziury w ubraniu na kimś (moja babcia mawiała, że zaszywa się komuś rozum), zakaz witania się przez próg.
Nasiąkamy tym jak gąbka, często bezwiednie i chociaż racjonalnie w większość nie wierzymy, to jednak wolimy nie prowokować losu...
piątek, 22 maja 2015
Podsłuchane między regałami...
Często powtarzam, że bibliotekarz jest jak fryzjer lub inny usługodawca, z tej prostej przyczyny, iż do biblioteki przychodzi się pogadać. Między regałami wsłuchuję się w różne historie, opowiadane specjalnie dla mnie, a czasami podsłuchane. Czasami zabawne, czasami wzruszające, a niekiedy zasmucające lub przerażające, do wyboru.
Myślicie pewnie, że dzieciaki najczęściej rozmawiają o szkole i nauczycielach? Otóż nic takiego. Najczęstszymi tematami rozmów między regałami są rodzina i rówieśnicy, pierwsze miłości, gry i filmy.
* Chłopiec drapie się strasznie, zakrywa ręce. Opowiada koledze, że mama kupiła w komisie tapczan (chłopak ma 3 rodzeństwa) i okazało się, że tapczan był zarobaczony i robale pogryzły w nocy śpiące dzieciaki.
* Inny chłopiec wpada kiedyś w złym humorze, wszystkich zaczepia. Zapytany, co go tak wkurzyło, opowiada, że starsza siostra otruła mu świnkę morską trutką na szczury. Aż strach pomyśleć, co by się stało gdyby trutkę znalazło najmłodsze dziecko, a jest w tej rodzinie spora gromadka.
* Częstym tematem rozmów w czytelni są rodzice pracujący za granicą: gdy któraś mama lub tato przyjeżdżają na urlop, w domu jest święto i często dzieci nie przychodzą do szkoły, żeby nacieszyć się rodzicami.
* Uczeń mający ojczyma pracującego za granicą żalił się kiedyś, ze tato przywiózł prezenty, ale tylko dla swojego syna, a synowie przybrani, z drugiego małżeństwa nie dostali nic.
* Zdarza się , że dzieci są nieprzygotowane do lekcji, bo w domu był awantura, albo nie mogły wieczorem odrobić zadania, bo rodzice nie zapłacili za prąd i nie mieli światła.
* Dziewczynki rozmawiają o tym, kiedy kto idzie spać. jedna mówi, że najpóźniej o 22.00, na co druga odpowiada: o 22 to ja dopiero wracam do domu, ale mama nie niepokoi się o mnie bo mam dużo starszych kolegów 15 i 17 lat (sama jest w 5 klasie dopiero).
* Bliźniaczki lat 8 wychowuje babcia, bo mama pracuje w innym mieście, opiekując się starsza panią. Dziewczynki żaliły się, że mama rzadko przyjeżdża, ale nie dlatego, że ma daleko, ale dlatego, że starsza pani tęskni za mamą( a córeczki to niby nie).
* Chłopak w 4 klasie chwali się, ze dziadek pozwala mu pić piwo, a właściwie tylko pianę, bo dziadek piany nie lubi.
* Dziewczynka w rozmowie z kolegami radzi im, żeby zniszczyli książkę, to już nie będą musieli czytać, bo pani (czyli ja) nic im już nie wypożyczy.
* Osobnym rozdziałem są filmy i programy, jakie dzieci oglądają, aż dziw, ze jeszcze na cokolwiek innego niż Tv znajdują czas.
Takie ciekawostki można cytować bez końca, ale nie wszystkie w tym momencie pamiętam, chyba zacznę zapisywać co ciekawsze przykłady.
Myślicie pewnie, że dzieciaki najczęściej rozmawiają o szkole i nauczycielach? Otóż nic takiego. Najczęstszymi tematami rozmów między regałami są rodzina i rówieśnicy, pierwsze miłości, gry i filmy.
* Chłopiec drapie się strasznie, zakrywa ręce. Opowiada koledze, że mama kupiła w komisie tapczan (chłopak ma 3 rodzeństwa) i okazało się, że tapczan był zarobaczony i robale pogryzły w nocy śpiące dzieciaki.
* Inny chłopiec wpada kiedyś w złym humorze, wszystkich zaczepia. Zapytany, co go tak wkurzyło, opowiada, że starsza siostra otruła mu świnkę morską trutką na szczury. Aż strach pomyśleć, co by się stało gdyby trutkę znalazło najmłodsze dziecko, a jest w tej rodzinie spora gromadka.
* Częstym tematem rozmów w czytelni są rodzice pracujący za granicą: gdy któraś mama lub tato przyjeżdżają na urlop, w domu jest święto i często dzieci nie przychodzą do szkoły, żeby nacieszyć się rodzicami.
* Uczeń mający ojczyma pracującego za granicą żalił się kiedyś, ze tato przywiózł prezenty, ale tylko dla swojego syna, a synowie przybrani, z drugiego małżeństwa nie dostali nic.
* Zdarza się , że dzieci są nieprzygotowane do lekcji, bo w domu był awantura, albo nie mogły wieczorem odrobić zadania, bo rodzice nie zapłacili za prąd i nie mieli światła.
* Dziewczynki rozmawiają o tym, kiedy kto idzie spać. jedna mówi, że najpóźniej o 22.00, na co druga odpowiada: o 22 to ja dopiero wracam do domu, ale mama nie niepokoi się o mnie bo mam dużo starszych kolegów 15 i 17 lat (sama jest w 5 klasie dopiero).
* Bliźniaczki lat 8 wychowuje babcia, bo mama pracuje w innym mieście, opiekując się starsza panią. Dziewczynki żaliły się, że mama rzadko przyjeżdża, ale nie dlatego, że ma daleko, ale dlatego, że starsza pani tęskni za mamą( a córeczki to niby nie).
* Chłopak w 4 klasie chwali się, ze dziadek pozwala mu pić piwo, a właściwie tylko pianę, bo dziadek piany nie lubi.
* Dziewczynka w rozmowie z kolegami radzi im, żeby zniszczyli książkę, to już nie będą musieli czytać, bo pani (czyli ja) nic im już nie wypożyczy.
* Osobnym rozdziałem są filmy i programy, jakie dzieci oglądają, aż dziw, ze jeszcze na cokolwiek innego niż Tv znajdują czas.
Takie ciekawostki można cytować bez końca, ale nie wszystkie w tym momencie pamiętam, chyba zacznę zapisywać co ciekawsze przykłady.
środa, 20 maja 2015
Instalacje parkowe
Jak już wielokrotnie wspominałam lubię wracać z pracy przez park, który w ostatnich latach pięknieje coraz bardziej, co potwierdzają kuracjusze odwiedzający nasze miasto. Na atrakcyjność spacerów wpływ mają niewątpliwie wszelkie instalacje, zakładane dla urozmaicenia krajobrazu, a czasami przydatne dla umawiających się na randki. Wystarczy powiedzieć: o piątej koło muszli(koncertowej) lub o pierwszej w ogrodach zapachowych.
Niektóre instalacje istnieją od dawna i są odnawiane lub przenoszone w inne miejsce, niektóre pojawiają się nagle i cieszą oko.
Na zdjęciach uwieczniłam tylko niektóre z nich, jest ich tak dużo, że wystarczy na cały album, jeśli będzie takie życzenie ze strony czytających blog, zamieszczę więcej.
Zdjęcia są dowodem na to, dlaczego lubię wracać przez park. Taki spacer pozwala zresetować mózg po stresującym dniu.
A nasz park i uzdrowisko obchodzą 140 lecie istnienia.
Niektóre instalacje istnieją od dawna i są odnawiane lub przenoszone w inne miejsce, niektóre pojawiają się nagle i cieszą oko.
Na zdjęciach uwieczniłam tylko niektóre z nich, jest ich tak dużo, że wystarczy na cały album, jeśli będzie takie życzenie ze strony czytających blog, zamieszczę więcej.
Zdjęcia są dowodem na to, dlaczego lubię wracać przez park. Taki spacer pozwala zresetować mózg po stresującym dniu.
A nasz park i uzdrowisko obchodzą 140 lecie istnienia.
wtorek, 19 maja 2015
(Nie) sielskie obrazki
Idę ja sobie do pracy, a tu w krzaczorach wrzask ,rwetes, dwa wróble śmignęły mi koło nosa. Na trawniku skrzeczy sroka spoglądając na krzak pełen wróbli, a te skaczą koło niej, próbując odstraszyć intruza.
Niestety, sroka sięgnęła dziobem w głąb krzewu i wyciągnęła małego ptaszka, którego rzuciła na trawnik i zadziobała...
Cóż, sroka drapieżnikiem jest. Na szczęście wróble i inne małe ptaszki budują gniazda raczej w miejscach niedostępnych dla sroki, na przykład między płytami balkonowymi lub pod parapetem, gdzie sroka nie wlezie i dzioba nie wsadzi.
Opisana sytuacja pozostaje akurat w zgodzie z prawem natury, ale gdy widzę te rozjechane na drogach jeże, lisy, koty to serce się ściska. W końcu to zwierzęta są gospodarzami tej planety, a my jej gośćmi.
Po każdej wichurze wiosną napotykam pod drzewami rozbite jajka lub martwe pisklęta, które wypadły z gniazd.Kiedyś na balkonie mieliśmy gniazda czyżyków, u mnie dwa i sąsiadów ze trzy. Ptaki brudziły bardzo, ale much w domu nie było. Jednego razu po burzy spadło gniazdo u sąsiada i pisklaki leżały na posadzce balkonu. Wzięłam więc taboret i "upychaliśmy" gościnnie pozostałe przy życiu pisklęta do gniazd, które ocalały. Pewnie było im ciasno, ale trudno.
Miałam kiedyś żółwie czerwonolice, mięsożerne. Karmiliśmy je siekaną wołowiną, ale dla zdrowia i twardego pancerza musiały czasami zjeść coś innego, więc dostawały ślimaki, żółtka jajek itd. Gdy mąż czyścił akwarium dla rybek wpuścił "na chwilę" małe rybki do akwarium z żółwiami. Byłam czymś zajęta i nagle ujrzałam, jak jeden z żółwi kończy konsumować rybę, bo tylko koniec jej ogona wystawał mu z pyska. Przenosząc żółwie na czas czyszczenia akwarium trzeba było uważać na palce!
W pionie wentylacyjnym przy naszej kuchni zagnieździły się gołębie, ciągle słychać był ich gruchanie. Ale słychać też było drapanie i szuranie po ścianach szybu. Razu pewnego prawdopodobnie szczur wdrapał się do gołębiego gniazda w szybie wentylacyjnym i po szamotaninie wszystko z łomotem runęło w dół.
Pewnej jesieni mieliśmy też w mieszkaniu myszy, które wchodziły na 3 piętro, a do kuchni przełaziły dziurą pod zlewem, której nikt nie zauważył.
Mąż założył łapki na gryzonie i złapały się trzy myszy, ale czwarta nie zginęła w pułapce od razu i przyprawiła mnie o zawał serca... Przeszukaliśmy całą kuchnię w poszukiwaniu mysiej dziury, którą mąż załatał i od tej pory spokój, ale słyszałam historię o szczurach wędrujących kanalizacją i mieszkańcy, chcąc skorzystać z WC zakładali siatki na sedes.
Żeby zakończyć optymistycznie przypomnę rodzinną opowieść, jak nasz pies uratował ptaka z deszczowej rynny. Moja mama wyszła z psem na spacer, a ten zatrzymał się nagle obok rynny z zamykaną klapą i stał jak wryty, nie można go było odciągnąć, tylko łeb przekrzywiał w różne strony. Mama zaczęła nasłuchiwać razem z nim i wydało jej się, że coś w środku się szamoce. Zawołała sąsiada na pomoc i wyciągnęli z rynny przerażonego i mokrego ptaka. Ta historia znalazła szczęśliwy finał.
Niestety, sroka sięgnęła dziobem w głąb krzewu i wyciągnęła małego ptaszka, którego rzuciła na trawnik i zadziobała...
Cóż, sroka drapieżnikiem jest. Na szczęście wróble i inne małe ptaszki budują gniazda raczej w miejscach niedostępnych dla sroki, na przykład między płytami balkonowymi lub pod parapetem, gdzie sroka nie wlezie i dzioba nie wsadzi.
Opisana sytuacja pozostaje akurat w zgodzie z prawem natury, ale gdy widzę te rozjechane na drogach jeże, lisy, koty to serce się ściska. W końcu to zwierzęta są gospodarzami tej planety, a my jej gośćmi.
Po każdej wichurze wiosną napotykam pod drzewami rozbite jajka lub martwe pisklęta, które wypadły z gniazd.Kiedyś na balkonie mieliśmy gniazda czyżyków, u mnie dwa i sąsiadów ze trzy. Ptaki brudziły bardzo, ale much w domu nie było. Jednego razu po burzy spadło gniazdo u sąsiada i pisklaki leżały na posadzce balkonu. Wzięłam więc taboret i "upychaliśmy" gościnnie pozostałe przy życiu pisklęta do gniazd, które ocalały. Pewnie było im ciasno, ale trudno.
Miałam kiedyś żółwie czerwonolice, mięsożerne. Karmiliśmy je siekaną wołowiną, ale dla zdrowia i twardego pancerza musiały czasami zjeść coś innego, więc dostawały ślimaki, żółtka jajek itd. Gdy mąż czyścił akwarium dla rybek wpuścił "na chwilę" małe rybki do akwarium z żółwiami. Byłam czymś zajęta i nagle ujrzałam, jak jeden z żółwi kończy konsumować rybę, bo tylko koniec jej ogona wystawał mu z pyska. Przenosząc żółwie na czas czyszczenia akwarium trzeba było uważać na palce!
W pionie wentylacyjnym przy naszej kuchni zagnieździły się gołębie, ciągle słychać był ich gruchanie. Ale słychać też było drapanie i szuranie po ścianach szybu. Razu pewnego prawdopodobnie szczur wdrapał się do gołębiego gniazda w szybie wentylacyjnym i po szamotaninie wszystko z łomotem runęło w dół.
Pewnej jesieni mieliśmy też w mieszkaniu myszy, które wchodziły na 3 piętro, a do kuchni przełaziły dziurą pod zlewem, której nikt nie zauważył.
Mąż założył łapki na gryzonie i złapały się trzy myszy, ale czwarta nie zginęła w pułapce od razu i przyprawiła mnie o zawał serca... Przeszukaliśmy całą kuchnię w poszukiwaniu mysiej dziury, którą mąż załatał i od tej pory spokój, ale słyszałam historię o szczurach wędrujących kanalizacją i mieszkańcy, chcąc skorzystać z WC zakładali siatki na sedes.
Żeby zakończyć optymistycznie przypomnę rodzinną opowieść, jak nasz pies uratował ptaka z deszczowej rynny. Moja mama wyszła z psem na spacer, a ten zatrzymał się nagle obok rynny z zamykaną klapą i stał jak wryty, nie można go było odciągnąć, tylko łeb przekrzywiał w różne strony. Mama zaczęła nasłuchiwać razem z nim i wydało jej się, że coś w środku się szamoce. Zawołała sąsiada na pomoc i wyciągnęli z rynny przerażonego i mokrego ptaka. Ta historia znalazła szczęśliwy finał.
niedziela, 17 maja 2015
Album smaków i zapachów.
Gromadzimy zdjęcia w domowych albumach aby zachować wspomnienia o osobach i sytuacjach, w jakich uczestniczyliśmy. Podobnie kumulują się w naszej pamięci smaki i zapachy z dzieciństwa i okresów późniejszych. Wpis niniejszy został zainspirowany sobotnim wyjazdem przed siebie. Wstąpiliśmy na kawę do uroczej kafejki "U mnie czy u ciebie", gdzie serwowano zestaw kawa + ciacho 10 zł, a ciasta 2 do wyboru, pieczone przez szefową. Ja wybrałam ciasto mandarynkowo-migdałowe bez mąki, mąż wybrał sernik. W kafejce pięknie pachniało, delektowaliśmy się smakiem ciast. Z dzieciństwa pamiętam wychodzenie do kawiarni, gdzie zamawiało się lody cassate lub krem sułtański, a w cukierni co niedziela kupowane były ciastka na podwieczorek. Wtedy ciastka nie umywały się do dzisiejszych, ale dla dziecka bytność w kawiarni była wtedy świętem. Z późniejszego okresu wspominam zapach pasty do podłogi i ciasta w piekarniku co sobotę, a smak rosołu z wołowiny w niedzielę. dzisiaj już wracają smaki, których dzisiejsze dzieci długo nie znały, bo przynajmniej na festynach kupić można watę cukrową i cukierki domowej roboty, ja najbardziej lubiłam anyżowe i lizaki czerwony kogucik. W czasach, gdy wszystko niemal było na kartki, mama moja robiła bloki kakaowe z mleka w proszku i herbatników, a dla urozmaicenia jadłospisu robiła różne pasty do chleba na bazie twarogu lub jajek. Nie było wtedy batoników i stu tysięcy innych łakoci do wyboru. Na podwieczorek był kisiel z jabłkami i śmietaną lub budyń z sokiem. Dziś, gdy uda mi się kupić dobre bułki bez polepszaczy przywołuję dawne smaki:bułka z masłem i żółtym serem lub z dżemem truskawkowym. Jako dzieci robiliśmy też niezły bałagan na talerzu:uwielbiałam mieszać ziemniaki, sos i buraczki, aby powstała kolorowa miazga - pycha. A pierwsze truskawki z cukrem rozgniatane widelcem , aby puściły sok?
Pamiętam także zapach pierwszej prywatnej piekarni, jaka powstała blisko mojego domu, zapach chleba, rogali, drożdżówek. Dzisiejsze piekarnie już tak nie pachną...
Pamiętam także zapach pierwszej prywatnej piekarni, jaka powstała blisko mojego domu, zapach chleba, rogali, drożdżówek. Dzisiejsze piekarnie już tak nie pachną...
czwartek, 14 maja 2015
Dziecięca szczerość i fantazja
Dzieci bywają szczere do bólu i mają czasem własne wyobrażenie piękna. Dobry smak w wielu dziedzinach jest dla naszych milusińskich cechą dopiero kiełkującą, zdarzają się więc różne komiczne sytuacje, przybierające z czasem status anegdoty.
Koleżanka z pracy postanowiła z wiosną zadbać o siebie i poszła do fryzjera. Nowa fryzura, nowy kolor, pełna entuzjazmu wchodzi do klasy i słyszy: O!obcięła pani włosy, a taka pani była ładna! Tyle kasy zostawionej w salonie, tyle siedzenia i taki komentarz. Inna koleżanka, zgodnie z trendami postanowiła zrobić sobie artystyczny nieład na głowie. Zajęcia miała z grupą dzieci w mojej bibliotece. Weszła podbudowana nowa fryzurą, a Martyna krzyczy:o rany, pani się nie uczesała! Martyna, to taka fryzura, nie znasz się - koleżanka na to. Dziewczynka wzruszyła ramionami i odpowiedziała:to nie fryzura tylko potargane włosy.
Mój syn gdy chodził jeszcze do przedszkola bardzo nalegał, abym pomalowała sobie paznokcie na czerwono, a że nie przepadam za tym kolorem lakieru zapytałam, dlaczego właśnie na czerwono? Bo pani dyrektor przedszkola takie ma! Córka koleżanki z kolei uwielbiała wszystko co różowe i błyszczące, co jej mamę minimalistkę w ubiorze doprowadzało do rozpaczy. Całe mieszkanie koleżanki i jej stroje były wysmakowane, stonowane kolorystycznie, a pokój i ubranka córki - istne różowe szaleństwo. Zawsze powtarzała, że jak gust się córce nie zmieni, to ona chyba zwariuje.
Inna jeszcze znajoma kupiła drogi sweter z "bąblastej" włóczki, ale jej córka musiała chyba podsłuchać nasze narzekania na mechacące się dzianiny, bo pewnego dnia, gdy znajoma cieszyła się, że dziecko tak cicho się bawi, powycinała z tego drogiego sweterka wszystkie bąble. Jak można się domyślać sweterek po takim zabiegu zrobił się bardzo ażurowy...
Inny przykład: sukienka kupiona nastolatce na ślub w rodzinie (piękna była, amerykanska). I co robi dziewczę po cichu, w swoim pokoju? Przerabia kieckę nożyczkami na fajniejszą. Mama dziewczęcia płakała dwa dni.
Z ostatniej chwili: dziewczynka buntowała się ciągle przeciw związywaniu długich włosów w szkole, bo nie lubi, a regulamin wymaga. Poszła więc do fryzjera i włosy obcięła, a że niesforne bardzo, więc teraz zasłaniają jej całą twarz.
Koleżanka z pracy postanowiła z wiosną zadbać o siebie i poszła do fryzjera. Nowa fryzura, nowy kolor, pełna entuzjazmu wchodzi do klasy i słyszy: O!obcięła pani włosy, a taka pani była ładna! Tyle kasy zostawionej w salonie, tyle siedzenia i taki komentarz. Inna koleżanka, zgodnie z trendami postanowiła zrobić sobie artystyczny nieład na głowie. Zajęcia miała z grupą dzieci w mojej bibliotece. Weszła podbudowana nowa fryzurą, a Martyna krzyczy:o rany, pani się nie uczesała! Martyna, to taka fryzura, nie znasz się - koleżanka na to. Dziewczynka wzruszyła ramionami i odpowiedziała:to nie fryzura tylko potargane włosy.
Mój syn gdy chodził jeszcze do przedszkola bardzo nalegał, abym pomalowała sobie paznokcie na czerwono, a że nie przepadam za tym kolorem lakieru zapytałam, dlaczego właśnie na czerwono? Bo pani dyrektor przedszkola takie ma! Córka koleżanki z kolei uwielbiała wszystko co różowe i błyszczące, co jej mamę minimalistkę w ubiorze doprowadzało do rozpaczy. Całe mieszkanie koleżanki i jej stroje były wysmakowane, stonowane kolorystycznie, a pokój i ubranka córki - istne różowe szaleństwo. Zawsze powtarzała, że jak gust się córce nie zmieni, to ona chyba zwariuje.
Inna jeszcze znajoma kupiła drogi sweter z "bąblastej" włóczki, ale jej córka musiała chyba podsłuchać nasze narzekania na mechacące się dzianiny, bo pewnego dnia, gdy znajoma cieszyła się, że dziecko tak cicho się bawi, powycinała z tego drogiego sweterka wszystkie bąble. Jak można się domyślać sweterek po takim zabiegu zrobił się bardzo ażurowy...
Inny przykład: sukienka kupiona nastolatce na ślub w rodzinie (piękna była, amerykanska). I co robi dziewczę po cichu, w swoim pokoju? Przerabia kieckę nożyczkami na fajniejszą. Mama dziewczęcia płakała dwa dni.
Z ostatniej chwili: dziewczynka buntowała się ciągle przeciw związywaniu długich włosów w szkole, bo nie lubi, a regulamin wymaga. Poszła więc do fryzjera i włosy obcięła, a że niesforne bardzo, więc teraz zasłaniają jej całą twarz.
środa, 13 maja 2015
Ograniczony świat
Czasami mam potrzebę posłuchać i pooglądać, co dzieje się na świecie. Poziom portali internetowych jest w większości beznadziejny, tak mniej więcej w okolicach brukowców, więc chcąc, nie chcąc włączam Tv. A w telewizorze, gdzie nie trafiam cały świat, cała kula ziemska, którą podobno niełatwo objechać, ogranicza się do USA, skąd nawet wypadek kolejowy mamy na żywo, a inne zdarzenia na okrągło, jakby działy się w innym polskim mieście. Nie dowiem się, co ciekawego w Szczebrzeszynie, ale w Atlancie i owszem, ze szczegółami.Doniesienia z Europy także docierają w mizernym urozmaiceniu, bo Niemcy, Francja i Wielka Brytania, to przecież nie cała Europa. A gdzie Portugalia, Holandia, Dania, Finlandia?
Czy niektóre zakątki świata mamy znać tylko z folderów turystycznych i kanału Discovery?
Chciałabym czasami dowiedzieć się z Internetu lub z Tv co wydarzyło się w kulturze i sztuce poza Hollywood lub światem mody, jakimi problemami żyją ludzie w Austrii lub Monako, jakich epokowych wynalazków dokonano w dziedzinach, których istnienia nawet nie podejrzewamy. Naprawdę nie interesuje mnie, która gwiazda lepiej wygląda w bikini, który piłkarz ma seksowniejszą żonę lub ile złotych czy euro wydała pani Kwaśniewska na torebki.
Są ciekawsze tematy, interesujący ludzie, zajmujące opowieści. A tu znowu ktoś decyduje do ilu państw ma ograniczać się nasza planeta i o czym warto lub nie warto informować. W gazetach też głównie polityka, afery i inne bzdury, a porównajcie ceny kolorowych pism "dla kobiet" z cenami czasopism o kulturze czy psychologiczno-filozoficznych. Nie wspomnę już o podróżniczo- hobbystycznych, bo te widziałam w cenie książek.
Powiedział ktoś:jaki odbiorca, taki news. A co z tymi, którzy patrzą trochę wyżej szpilek Rubik i trochę dalej, niż sala porodowa księżnej Kate?
Czy niektóre zakątki świata mamy znać tylko z folderów turystycznych i kanału Discovery?
Chciałabym czasami dowiedzieć się z Internetu lub z Tv co wydarzyło się w kulturze i sztuce poza Hollywood lub światem mody, jakimi problemami żyją ludzie w Austrii lub Monako, jakich epokowych wynalazków dokonano w dziedzinach, których istnienia nawet nie podejrzewamy. Naprawdę nie interesuje mnie, która gwiazda lepiej wygląda w bikini, który piłkarz ma seksowniejszą żonę lub ile złotych czy euro wydała pani Kwaśniewska na torebki.
Są ciekawsze tematy, interesujący ludzie, zajmujące opowieści. A tu znowu ktoś decyduje do ilu państw ma ograniczać się nasza planeta i o czym warto lub nie warto informować. W gazetach też głównie polityka, afery i inne bzdury, a porównajcie ceny kolorowych pism "dla kobiet" z cenami czasopism o kulturze czy psychologiczno-filozoficznych. Nie wspomnę już o podróżniczo- hobbystycznych, bo te widziałam w cenie książek.
Powiedział ktoś:jaki odbiorca, taki news. A co z tymi, którzy patrzą trochę wyżej szpilek Rubik i trochę dalej, niż sala porodowa księżnej Kate?
wtorek, 12 maja 2015
Czas - wartość subiektywna
Idąc do pracy zobaczyłam taką oto scenkę: na ławce obok Domu Pogodnej Jesieni siedzi staruszka z torbą na kolanach. Podjeżdża taksówka, z której wysiada kobieta i macha do staruszki, która nie wie, że to do niej (może za daleko, może nie włożyła okularów, może się zamyśliła).Staruszka siedzi spokojnie dalej, kobieta podchodzi więc do ławki, łapie starsza panią za rękę ze słowami:miałaś czekać w domu, dzwonię i dzwonię, telefon milczy, więc podjechałam taksówką, bo myślałam, że coś ci się stało. Prosiłam, żebyś czekała w domu, a ja zadzwonię, kiedy będę i wtedy wyszłabyś na spotkanie, ale skoro tak, to jedziemy taksówką.
Nie wiem dokąd miały jechać, ale moja babcia miała tak samo, na pociąg o 16.00 była gotowa od 12 w południe i czekała w płaszczu, siedząc na krześle blisko drzwi. Ta scenka przypomniała mi moja babcię, a jednocześnie nasunęła refleksję, jak złudną wartością jest upływający czas.
Gdy jesteśmy młodzi, wydaje nam się, że mamy go przed sobą jeszcze tyle, że lenistwo i odkładanie wszystkiego na później nie jest wielkim grzechem.
Gdy przekraczamy próg wieku dojrzałego chcemy jak najwięcej zobaczyć, przeczytać, dokonać, bo czas tak niemiłosiernie szybko płynie.
Inaczej także doznajemy upływu czasu gdy mamy wakacje, urlop, święta, długi weekend - tak szybko trzeba wracać do pracy, a z kolei w pracy każda godzina (nie zawsze, ale jednak) ciągnie się niemiłosiernie.
Ta sama ilość czasu postrzegana jest przez nas inaczej w różnych okolicznościach: siedzieć 2 godziny w kinie to nie to samo co 2 godziny w kolejce do lekarza, 15 minut na fotelu u dentysty wydaje się trwać nieskończenie, a taka sama jazda tramwajem mija szybko.
Denerwujący stosunek do upływającego czasu mają dla rodziców dzieci, zwłaszcza gdy mówią: zaraz, potem, później, spoko i najczęściej odkładają wszystko na ostatnią chwilę, a wtedy nie nasza latorośl się denerwuje, że nie zdąży, tylko my, rodzice.
Mnie zawsze zadziwia moje zamrażanie w czasie dzieci znajomych: myślę, że dziecko koleżanki ma najwyżej 10 lat, a ono kończy już studia. Całkiem niedawno pytam koleżankę z pracy: i jak tam poszedł Oli egzamin gimnazjalny? Dobrze,odpowiada z uśmiechem, właśnie kończy pisać pracę magisterską. Ale wstyd (mój oczywiście). I przykład na czasie: siadam do komputera tylko na pół godziny, żeby sprawdzić pocztę, spoglądam na zegarek i jakimś dziwnym sposobem minęły 3 godziny! Ale nie uważam ich za zmarnowane...
Nie wiem dokąd miały jechać, ale moja babcia miała tak samo, na pociąg o 16.00 była gotowa od 12 w południe i czekała w płaszczu, siedząc na krześle blisko drzwi. Ta scenka przypomniała mi moja babcię, a jednocześnie nasunęła refleksję, jak złudną wartością jest upływający czas.
Gdy jesteśmy młodzi, wydaje nam się, że mamy go przed sobą jeszcze tyle, że lenistwo i odkładanie wszystkiego na później nie jest wielkim grzechem.
Gdy przekraczamy próg wieku dojrzałego chcemy jak najwięcej zobaczyć, przeczytać, dokonać, bo czas tak niemiłosiernie szybko płynie.
Inaczej także doznajemy upływu czasu gdy mamy wakacje, urlop, święta, długi weekend - tak szybko trzeba wracać do pracy, a z kolei w pracy każda godzina (nie zawsze, ale jednak) ciągnie się niemiłosiernie.
Ta sama ilość czasu postrzegana jest przez nas inaczej w różnych okolicznościach: siedzieć 2 godziny w kinie to nie to samo co 2 godziny w kolejce do lekarza, 15 minut na fotelu u dentysty wydaje się trwać nieskończenie, a taka sama jazda tramwajem mija szybko.
Denerwujący stosunek do upływającego czasu mają dla rodziców dzieci, zwłaszcza gdy mówią: zaraz, potem, później, spoko i najczęściej odkładają wszystko na ostatnią chwilę, a wtedy nie nasza latorośl się denerwuje, że nie zdąży, tylko my, rodzice.
Mnie zawsze zadziwia moje zamrażanie w czasie dzieci znajomych: myślę, że dziecko koleżanki ma najwyżej 10 lat, a ono kończy już studia. Całkiem niedawno pytam koleżankę z pracy: i jak tam poszedł Oli egzamin gimnazjalny? Dobrze,odpowiada z uśmiechem, właśnie kończy pisać pracę magisterską. Ale wstyd (mój oczywiście). I przykład na czasie: siadam do komputera tylko na pół godziny, żeby sprawdzić pocztę, spoglądam na zegarek i jakimś dziwnym sposobem minęły 3 godziny! Ale nie uważam ich za zmarnowane...
niedziela, 10 maja 2015
Wśród ludzi
Człowiek nie jest samotną wyspą i gdyby nie wiem jak się starał, jego życie krzyżuje się z życiem innych ludzi. Często wpływ na to, z jakim bilansem kończymy dzień mają nasi współpracownicy, wszak w pracy spędzamy dużą część życia (doliczając do tzw.etatu zebrania, szkolenia, robótki brane do domu itd.)Idealną byłaby sytuacja, gdyby wszyscy pamiętali o podstawowych zasadach współistnienia wielu różnych ludzi w jednym miejscu, przez wiele godzin - czyli: nie zachowuj się jak pępek świata, korzystając z uprzejmości odwzajemnij się tym samym, nie bądź sępem - czasem daj coś z siebie, zły humor zostaw w domu, nie staraj się wychowywać kolegów z pracy - są już dorośli, nie przytakuj wszystkim - miej własne zdanie, udzielaj jasnych odpowiedzi, bo możesz być źle zrozumiany, bądź punktualny i wymagaj punktualności, nie absorbuj wszystkich swoimi problemami, każdy ma swoje własne, nie bądź namolny - słowo NIE, znaczy NIE, po prostu, pamiętaj, że inni ludzie też mogą mieć rację, nie nabyłeś patentu na wszystkie wynalazki tego świata, nie rób innym wykładu - rozmawiaj.
Nie wiem czy wymieniłam wszystkie zasady, ale te akurat przyszły mi na myśl, bo najbardziej chyba są doskwierające.
Przykłady konkretnych sytuacji można mnożyć. Okazjonalnie zdarzają się zbiórki wśród pracowników na kwiaty dla kogoś, na nekrolog, na upominek dla odchodzącego pracownika i zawsze ci sami ludzie nie mają drobnych, nie zabrali portfela, dorzucą się następnym razem.
Grupa osób zrzuca się na wspólną kawę i coś do kawy lub po kolei uzupełniają wspólne zapasy i zawsze znajdzie się jedna osoba, która chętnie z tego korzysta, ale nigdy nie włączy się do wspólnego "kotła".
Robię komuś przysługę lub nawet pomagam regularnie, z radością patrząc na jego małe sukcesy i wzrost poczucia wartości i jestem stawiana w krępującej sytuacji obdarowywania drobnymi prezentami, jakby słowo DZIĘKUJĘ nie wystarczyło. A dobry uczynek? Potem dziwimy się, ze lekarzom czy urzędnikom pęcznieją szuflady od bombonierek. Czy więc w odwrotnej sytuacji za drobną przysługę też mam lecieć z czekolada do koleżanki? Może raczej razem wypijemy kawę?
Inny typ współpracownika to ten, który wypytuje cię o różne sprawy, w tym prywatne, ale sam ma usta pełne wody i nic od niego nie wyciągniesz.
Zawodowo zawsze niezorientowany, cichociemny, a potem słyszysz, że on już wszystko ma gotowe przed terminem, a że wiedział i nie podzielił się? Też mogliście, umiecie czytać!
Spóźnialscy to już tak oklepany temat, że szkoda miejsca na blogu żeby jeszcze go wałkować, może dodam tylko, że nie jestem wyrozumiała dla tych spóźnialskich, którzy od innych wymagają bezwzględnej punktualności pomimo okoliczności.
Bardzo drażniące(przynajmniej dla mnie)są osoby, które przytakują wszystkim i wszystkiemu i koniec końców nie dowiesz się jaki maja ogląd na sprawy, które was dotyczą. Przykro też patrzeć na tych, którzy przepraszają, że żyją, czasami mam ochotę chwycić delikwenta za ramiona i potrząsnąć, żeby się ocknął i zawalczył o swoje.
Przeciwieństwem są ci , którzy wszelkie swoje problemy i zły humor przynoszą do pracy i ty masz to znosić, dostosowywać się, aż im nie przejdzie.
Ale im przechodzi to ty masz dzień z głowy a migrenę jak w banku...
Tak, człowiek nie jest samotną wyspą, a ludzie są jak ocean, który albo cię pochłonie, albo znajdziesz tratwę ratunkową i przetrwasz.
Nie wiem czy wymieniłam wszystkie zasady, ale te akurat przyszły mi na myśl, bo najbardziej chyba są doskwierające.
Przykłady konkretnych sytuacji można mnożyć. Okazjonalnie zdarzają się zbiórki wśród pracowników na kwiaty dla kogoś, na nekrolog, na upominek dla odchodzącego pracownika i zawsze ci sami ludzie nie mają drobnych, nie zabrali portfela, dorzucą się następnym razem.
Grupa osób zrzuca się na wspólną kawę i coś do kawy lub po kolei uzupełniają wspólne zapasy i zawsze znajdzie się jedna osoba, która chętnie z tego korzysta, ale nigdy nie włączy się do wspólnego "kotła".
Robię komuś przysługę lub nawet pomagam regularnie, z radością patrząc na jego małe sukcesy i wzrost poczucia wartości i jestem stawiana w krępującej sytuacji obdarowywania drobnymi prezentami, jakby słowo DZIĘKUJĘ nie wystarczyło. A dobry uczynek? Potem dziwimy się, ze lekarzom czy urzędnikom pęcznieją szuflady od bombonierek. Czy więc w odwrotnej sytuacji za drobną przysługę też mam lecieć z czekolada do koleżanki? Może raczej razem wypijemy kawę?
Inny typ współpracownika to ten, który wypytuje cię o różne sprawy, w tym prywatne, ale sam ma usta pełne wody i nic od niego nie wyciągniesz.
Zawodowo zawsze niezorientowany, cichociemny, a potem słyszysz, że on już wszystko ma gotowe przed terminem, a że wiedział i nie podzielił się? Też mogliście, umiecie czytać!
Spóźnialscy to już tak oklepany temat, że szkoda miejsca na blogu żeby jeszcze go wałkować, może dodam tylko, że nie jestem wyrozumiała dla tych spóźnialskich, którzy od innych wymagają bezwzględnej punktualności pomimo okoliczności.
Bardzo drażniące(przynajmniej dla mnie)są osoby, które przytakują wszystkim i wszystkiemu i koniec końców nie dowiesz się jaki maja ogląd na sprawy, które was dotyczą. Przykro też patrzeć na tych, którzy przepraszają, że żyją, czasami mam ochotę chwycić delikwenta za ramiona i potrząsnąć, żeby się ocknął i zawalczył o swoje.
Przeciwieństwem są ci , którzy wszelkie swoje problemy i zły humor przynoszą do pracy i ty masz to znosić, dostosowywać się, aż im nie przejdzie.
Ale im przechodzi to ty masz dzień z głowy a migrenę jak w banku...
Tak, człowiek nie jest samotną wyspą, a ludzie są jak ocean, który albo cię pochłonie, albo znajdziesz tratwę ratunkową i przetrwasz.
sobota, 9 maja 2015
Gołębiofobia...
Nie lubię gołębi. Lubię wszystkie ptaki, oprócz gołębi. To moje nielubienie związane jest z bardzo przykrym doświadczeniem sprzed lat. Wybrałam się na cmentarz, na groby dziadków. Była piękna pogoda, ja w świetnym humorze, posprzątałam wokół grobu, zapaliłam znicze i usiadłam na ławce pod drzewem. Gołębie nade mną gruchały, cieszyłam się ciszą. Nagle spada na mnie deszcz czegoś z drzewa, deszcz czegoś ciepłego i lepkiego. Zmroziło mnie i przygwoździło do ławki z obrzydzenia. Co to było? Sięgnęłam ręką do włosów - ptasie gó...a w dużej ilości, na całych włosach! Zdjęłam sweterek, cały w tymże w dużej ilości, w dodatku przez sweterek przesiąknęło na bluzkę.
Chwilę trwało, zanim zebrałam myśli: jak tu wracać do domu? Swetrem starałam się wytrzeć włosy, co z każdą chwilą było trudniejsze, bo maź owa zasychała szybko. Czułam się strasznie. Gdy uznałam, że nie będę straszyć, schowałam sweter do torby i najszybciej jak umiałam, ruszyłam do domu, mając ciągle wrażenie, że oczywiście wszyscy się za mną oglądają. Myłam się długo, włosy wielokrotnie. Swetra nie udało się uratować, bo jak wiadomo ptasie, a szczególnie gołębie odchody są żrące jak kwas. Incydent ten przypomniał mi się , gdyż ostatnio znowu prześladują mnie gołębie.
Upodobały sobie podwórko przed moim blokiem, siadają na balustradzie balkonu, produkują nawóz w ogromnych ilościach lub o świcie siadają na parapetach i budzą głośnym gruchaniem. Nie dziwię się, gdy widzę kolczaste zapory zakładane przeciw gołębiom na kamienicach.
Wyobraźcie sobie moje obawy, gdy np.na rynkach miast, które odwiedzam trzeba przejść między gołębiami karmionymi chętnie przez dzieci i turystów i nagle całe stado ptaków zrywa się do lotu. Stoję wtedy skamieniała jak posąg... Nie cierpię gołębi!
Chwilę trwało, zanim zebrałam myśli: jak tu wracać do domu? Swetrem starałam się wytrzeć włosy, co z każdą chwilą było trudniejsze, bo maź owa zasychała szybko. Czułam się strasznie. Gdy uznałam, że nie będę straszyć, schowałam sweter do torby i najszybciej jak umiałam, ruszyłam do domu, mając ciągle wrażenie, że oczywiście wszyscy się za mną oglądają. Myłam się długo, włosy wielokrotnie. Swetra nie udało się uratować, bo jak wiadomo ptasie, a szczególnie gołębie odchody są żrące jak kwas. Incydent ten przypomniał mi się , gdyż ostatnio znowu prześladują mnie gołębie.
Upodobały sobie podwórko przed moim blokiem, siadają na balustradzie balkonu, produkują nawóz w ogromnych ilościach lub o świcie siadają na parapetach i budzą głośnym gruchaniem. Nie dziwię się, gdy widzę kolczaste zapory zakładane przeciw gołębiom na kamienicach.
Wyobraźcie sobie moje obawy, gdy np.na rynkach miast, które odwiedzam trzeba przejść między gołębiami karmionymi chętnie przez dzieci i turystów i nagle całe stado ptaków zrywa się do lotu. Stoję wtedy skamieniała jak posąg... Nie cierpię gołębi!
czwartek, 7 maja 2015
Resztki, końcówki, ostatki...
Jak to jest, że ostatnio trafiam na resztki z pańskiego stołu - dosłownie i w przenośni. Już zaczęłam podejrzewać, że prześladuje mnie jakieś złośliwe fatum.
Wchodzę do WC i w najbardziej nieodpowiednim momencie odkrywam, że zamiast papieru toaletowego wisi sama rolka, a żeby sięgnąć nową, muszę wykonać akrobację grożącą złamaniem kręgosłupa. W łazience oczywiście czeka na mnie ostatni groszek pasty do zębów, pieczołowicie wyciśnięty z tubki, a w lodówce ostatni plasterek żółtego sera. Otwieram w pracy puszkę z kawą(wspólną) i tam też ostatnia, płaska łyżeczka kawowego proszku, nawet na porządny napar za mało, muszę otworzyć nową paczkę. W piekarni ktoś przede mną kupuje ostatnią, ulubioną drożdżówkę, a w sklepie bucianym są wszystkie rozmiary obuwia, które wpada mi w oko, oprócz mojego.
Rozumiem, że wszystko się kiedyś kończy, ale czemu na mnie czekają te końcówki.
Ale jeszcze bardziej irytujące są takie przypadki, kiedy trafiam w lodówce na pusty pojemnik, w którym "powinien" być ser, a został tylko zapach lub w szafce stoi sobie pusty kartonik, w którym spodziewałam się herbaty miętowej. Katastrofę zapowiadają nowo odkryte dziury lub brak guzika na pięć minut przed wyjściem do pracy lub brak wody w kranie , kiedy chciałam umyć włosy, a wodę mieli wyłączyć godzinę później. Ostatni przykład: pracuję przy kompie, jestem zalogowana, praca pilna, a tu brak prądu - bez uprzedzenia i nikt nie wie na jak długo... W połowie suszenie włosów wyłącza mi się suszarka i to nie z braku prądu, ale ma życzenie, żeby akurat w tym momencie ją oczyścić, a czas biegnie nieubłaganie.
Albo też wyłączając laptop wieczorem wciskam niechcący jakiś guziczek(?) i następnego dnia laptop odmawia współpracy, a tylko mąż wie, co trzeba znowu nacisnąć, żeby zadziałał(laptop - nie mąż).
Czy tylko mnie się to zdarza?
Wchodzę do WC i w najbardziej nieodpowiednim momencie odkrywam, że zamiast papieru toaletowego wisi sama rolka, a żeby sięgnąć nową, muszę wykonać akrobację grożącą złamaniem kręgosłupa. W łazience oczywiście czeka na mnie ostatni groszek pasty do zębów, pieczołowicie wyciśnięty z tubki, a w lodówce ostatni plasterek żółtego sera. Otwieram w pracy puszkę z kawą(wspólną) i tam też ostatnia, płaska łyżeczka kawowego proszku, nawet na porządny napar za mało, muszę otworzyć nową paczkę. W piekarni ktoś przede mną kupuje ostatnią, ulubioną drożdżówkę, a w sklepie bucianym są wszystkie rozmiary obuwia, które wpada mi w oko, oprócz mojego.
Rozumiem, że wszystko się kiedyś kończy, ale czemu na mnie czekają te końcówki.
Ale jeszcze bardziej irytujące są takie przypadki, kiedy trafiam w lodówce na pusty pojemnik, w którym "powinien" być ser, a został tylko zapach lub w szafce stoi sobie pusty kartonik, w którym spodziewałam się herbaty miętowej. Katastrofę zapowiadają nowo odkryte dziury lub brak guzika na pięć minut przed wyjściem do pracy lub brak wody w kranie , kiedy chciałam umyć włosy, a wodę mieli wyłączyć godzinę później. Ostatni przykład: pracuję przy kompie, jestem zalogowana, praca pilna, a tu brak prądu - bez uprzedzenia i nikt nie wie na jak długo... W połowie suszenie włosów wyłącza mi się suszarka i to nie z braku prądu, ale ma życzenie, żeby akurat w tym momencie ją oczyścić, a czas biegnie nieubłaganie.
Albo też wyłączając laptop wieczorem wciskam niechcący jakiś guziczek(?) i następnego dnia laptop odmawia współpracy, a tylko mąż wie, co trzeba znowu nacisnąć, żeby zadziałał(laptop - nie mąż).
Czy tylko mnie się to zdarza?
wtorek, 5 maja 2015
Co poeta miał na myśli...
Czasami trzeba mieć szósty zmysł, żeby sprostać fantazji czytelników, którzy często zmieniają tytuły książek lub nie potrafią zwerbalizować, o jaką książkę lub informację im chodzi. Lata praktyki sprawiły, że jakoś sobie radzę z najdziwniejszymi przypadkami, ale inwencja młodych czytelników nie zna granic.
Podaję tylko te, które udało mi się zapamiętać lub zanotować, inne odeszły w niepamięć.
1. Książka o epoce lodowcowej.
2. O psie, który podróżował pociągiem.
3. Diabeł z 8 klasy.
4. Przygody Filonka, co nie miał ogonka.
5. Nie płacz koziołeczku.
6. Dzieci z Bulerbiny.
7. Puc, pies i coś tam.
8. Ileś tam dni naokoło świata.
9. Zaczarowany ogród.
10. Baśnie pana Andersa.
11. Baśnie braci Grina i Andersena.
12. Dzieci pana Astronauty.
13. Anaruk, chłopiec z Arktyki.
14. Emil ze Smolawii.
15. Jak Wojtek został strażnikiem.
16. Przygody Robinsona Kruzona.
Nie podaję celowo poprawnej wersji, żeby zagadka była ciekawsza. Jeszcze ciekawsze bywają zapytania młodych czytelników poszukujących informacji:
- poproszę książkę o smokach( szukał info o bazyliszku)
- najchudsza książka, jaką pani ma
- książka, jak się robi kompost
- książki o wojnie( ale której?)
- o duchach albo straszne, albo horrory
- o Tuwimie(a może wiersze Juliana Tuwima? no, coś tak)
- słownik frazjologiczny
- po prostu słownik: na pytanie jaki, uczeń wraca do klasy żeby się upewnić
- książka o księżniczce, z niebieską okładką
- taką książkę, jaką wypożyczył wczoraj kolega...
- książka z samymi obrazkami
Podaję tylko te, które udało mi się zapamiętać lub zanotować, inne odeszły w niepamięć.
1. Książka o epoce lodowcowej.
2. O psie, który podróżował pociągiem.
3. Diabeł z 8 klasy.
4. Przygody Filonka, co nie miał ogonka.
5. Nie płacz koziołeczku.
6. Dzieci z Bulerbiny.
7. Puc, pies i coś tam.
8. Ileś tam dni naokoło świata.
9. Zaczarowany ogród.
10. Baśnie pana Andersa.
11. Baśnie braci Grina i Andersena.
12. Dzieci pana Astronauty.
13. Anaruk, chłopiec z Arktyki.
14. Emil ze Smolawii.
15. Jak Wojtek został strażnikiem.
16. Przygody Robinsona Kruzona.
Nie podaję celowo poprawnej wersji, żeby zagadka była ciekawsza. Jeszcze ciekawsze bywają zapytania młodych czytelników poszukujących informacji:
- poproszę książkę o smokach( szukał info o bazyliszku)
- najchudsza książka, jaką pani ma
- książka, jak się robi kompost
- książki o wojnie( ale której?)
- o duchach albo straszne, albo horrory
- o Tuwimie(a może wiersze Juliana Tuwima? no, coś tak)
- słownik frazjologiczny
- po prostu słownik: na pytanie jaki, uczeń wraca do klasy żeby się upewnić
- książka o księżniczce, z niebieską okładką
- taką książkę, jaką wypożyczył wczoraj kolega...
- książka z samymi obrazkami
poniedziałek, 4 maja 2015
Biografia czytelnicza
Kiedyś kolega po fachu napisał na blogu, że każdy z nas ma określona biografię czytelniczą. Myślę, że to ciekawy aspekt naszego życia, wszak biografie bywają rozmaite, a przy tym jest wiele książek, które miały wpływ jeśli nie na nasze życie bezpośrednio, to na ukształtowanie światopoglądu na pewno.
Jako dzieci wszyscy (prawie) zaczynamy od bajek, opowiadanych lub czytanych, oglądanych oby jak najmniej. Tu wiele zależy od rodziców. Ja miałam to szczęście, że moi rodzice dużą wagę przywiązywali do literatury i wykształcenia, choć sami mieli tylko średnie. Książki w naszym domu były najlepszym prezentem na wszelkie okazje, a że telewizja wówczas raczkowała, to czytało się dużo. Mama podrzucała mi niektóre lektury: baśnie Andersena, Alicję w krainie czarów, wiersze Brzechwy,Dzieci z Bullerbyn, później także literaturę typu "Nie wierzę w bociany"
Jako podlotek czytałam różne rzeczy, poszukiwałam, byłam ciekawa świata. Pamiętam z tego okresu trylogię Szklarskich, przygodówki Karola Maya, cykl Nienackiego, przygody Tomka na różnych kontynentach. Nie polubiłam fantastyki, bliższa była mi raczej fantazja. W odpowiednim czasie przyszła pora na Siesicką, Snopkiewicz, poezję miłosną różnych autorów. Liceum i studia "zobowiązywały" do zapoznania się z kanonem, czytało się wiele, bo wypadało, bo potrzebne było do olimpiad, egzaminów itp. Pod ławką czytało się Wisłocką i to szybko, bo w kolejce czekali następni. Było też wiele książek, których do dziś nie przeczytałam, bo postanowiłam nie zmuszać się, jeśli po dwóch rozdziałach męczyłam się straszliwie. Podobnie jest u mnie z muzyką i malarstwem, nie jestem koneserem, ale czuję co mi się podoba, a co do mnie w ogóle nie przemawia.
Dziś lubię książki, które wnoszą coś nowego, z których mogę jeszcze czegoś wartościowego się dowiedzieć lub poruszają do głębi. Szkoda mi czasu na rzeczy oczywiste czy lektury typu romansowego. Kiedyś na tzw. wczasach zorganizowanych przeczytałam ogromną ilość Harlekinów, bo mieszkaliśmy w lesie, a do czytania były tylko romanse w świetlicowej szafie i nawet kiosku z gazetami nie było. Po takiej lekturze czułam, jakby mój mózg przeszedł w stan uśpienia i dziś nie pamiętam żadnego tytułu ani fabuły.
Nie lubię pobijać rekordów czytelniczych typu 52 książki w 52 tygodnie, nie sięgam z marszu po przeboje księgarń. Do moich lektur podchodzę z rozwagą, tak jak szuka się przyjaciela. Gdy znajdę coś, co przypadnie mi do serca lubię się rozsmakować, jak w najlepszym winie, a niektóre książki czytam po kilka razy i zawsze znajduje coś nowego...
Czy mam lekturowe dziwactwa? Mam jedno: gdy trafię na pasjonującą lekturę, oddalam w czasie jej zakończenie, bo mi żal, że wkrótce pożegnam jej bohaterów, dlatego lubię cykle, wielotomówki itp.
Niestety spotykam niewielu ludzi, z którymi można porozmawiać o literaturze lub filmie, nawet w pracy najczęściej kobiety rozmawiają o kosmetykach, ciuchach, dzieciach lub wnukach.
Jako dzieci wszyscy (prawie) zaczynamy od bajek, opowiadanych lub czytanych, oglądanych oby jak najmniej. Tu wiele zależy od rodziców. Ja miałam to szczęście, że moi rodzice dużą wagę przywiązywali do literatury i wykształcenia, choć sami mieli tylko średnie. Książki w naszym domu były najlepszym prezentem na wszelkie okazje, a że telewizja wówczas raczkowała, to czytało się dużo. Mama podrzucała mi niektóre lektury: baśnie Andersena, Alicję w krainie czarów, wiersze Brzechwy,Dzieci z Bullerbyn, później także literaturę typu "Nie wierzę w bociany"
Jako podlotek czytałam różne rzeczy, poszukiwałam, byłam ciekawa świata. Pamiętam z tego okresu trylogię Szklarskich, przygodówki Karola Maya, cykl Nienackiego, przygody Tomka na różnych kontynentach. Nie polubiłam fantastyki, bliższa była mi raczej fantazja. W odpowiednim czasie przyszła pora na Siesicką, Snopkiewicz, poezję miłosną różnych autorów. Liceum i studia "zobowiązywały" do zapoznania się z kanonem, czytało się wiele, bo wypadało, bo potrzebne było do olimpiad, egzaminów itp. Pod ławką czytało się Wisłocką i to szybko, bo w kolejce czekali następni. Było też wiele książek, których do dziś nie przeczytałam, bo postanowiłam nie zmuszać się, jeśli po dwóch rozdziałach męczyłam się straszliwie. Podobnie jest u mnie z muzyką i malarstwem, nie jestem koneserem, ale czuję co mi się podoba, a co do mnie w ogóle nie przemawia.
Dziś lubię książki, które wnoszą coś nowego, z których mogę jeszcze czegoś wartościowego się dowiedzieć lub poruszają do głębi. Szkoda mi czasu na rzeczy oczywiste czy lektury typu romansowego. Kiedyś na tzw. wczasach zorganizowanych przeczytałam ogromną ilość Harlekinów, bo mieszkaliśmy w lesie, a do czytania były tylko romanse w świetlicowej szafie i nawet kiosku z gazetami nie było. Po takiej lekturze czułam, jakby mój mózg przeszedł w stan uśpienia i dziś nie pamiętam żadnego tytułu ani fabuły.
Nie lubię pobijać rekordów czytelniczych typu 52 książki w 52 tygodnie, nie sięgam z marszu po przeboje księgarń. Do moich lektur podchodzę z rozwagą, tak jak szuka się przyjaciela. Gdy znajdę coś, co przypadnie mi do serca lubię się rozsmakować, jak w najlepszym winie, a niektóre książki czytam po kilka razy i zawsze znajduje coś nowego...
Czy mam lekturowe dziwactwa? Mam jedno: gdy trafię na pasjonującą lekturę, oddalam w czasie jej zakończenie, bo mi żal, że wkrótce pożegnam jej bohaterów, dlatego lubię cykle, wielotomówki itp.
Niestety spotykam niewielu ludzi, z którymi można porozmawiać o literaturze lub filmie, nawet w pracy najczęściej kobiety rozmawiają o kosmetykach, ciuchach, dzieciach lub wnukach.
sobota, 2 maja 2015
Nie musimy być perfekcyjne...
Matki, żony, kochanki, gospodynie, szefowe,podwładne, opiekunki, pielęgniarki(okazyjnie)- można długo wyliczać. Jeśli nasi mężczyźni próbują choć w nikłym stopniu sprostać części naszych obowiązków uważa się ich za bohaterów. Jeśli natomiast kobiety zaniedbują którąś ze swych babskich powinności nazywane są złymi żonami, leniwymi gospodyniami,wyrodnymi matkami. Nie, nie jestem feministką. Podobno feministkami zostają kobiety, którym nie udało się założyć rodzin. Tak naprawdę każda z nas powinna być trochę feministką dla własnego dobra.
Chcę tylko powiedzieć, że we wszystkich tych dziedzinach życia, które dedykuje się kobietom nie musimy być perfekcyjne. Świat się nie zawali, jeśli zamiast gotować obiad, zaprosimy rodzinę na pizzę, posprzątamy trochę mniej dokładnie, a zamiast czteropaku ulubionego piwa męża kupimy bukiet kwiatów, żeby w domu było weselej. Kiedyś w radiu jakaś pani psycholog zmieniła moje zapatrywania na macierzyństwo stwierdzeniem, że dziecko nie potrzebuje 3-daniowego obiadu i perfekcyjnie wyprasowanych ubranek, ale matki szczęśliwej i wypoczętej, która z chęcią poczyta mu bajkę. Albo jeszcze lepiej jeśli bajkę poczyta tato, a mama pójdzie do siłowni.
Miałam kiedyś w pracy koleżankę, która bardzo dbała o męża i dom, rezygnowała z wielu przyjemności i pasji, żeby wzorowo wypełniać swoje "obowiązki" żony i matki. I co? Mąż i tak zostawił ja dla młodszej, aktywnej, która gotowała kiepsko lub wcale, ale podróżowali dużo razem, mieli wspólne pasje. Syn po skończeniu studiów przeniósł się do dużego miasta i została sama w pustym mieszkaniu, rozżalona na życie i świat, i na męża, dla którego tak się poświęcała.
Inny przykład: żona wspierająca karierę naukową swego męża, podpora w każdej sytuacji, znosząca jego ciągłą nieobecność i powroty w towarzystwie innych naukowców, dla których przygotowywała wystawne kolacje.O jej potrzeby nikt nie pytał. Po 35 wspólnych latach mąż profesor odszedł od żony do kochanki, która była bardziej reprezentacyjna dla pana profesora, niż zużyta małżonka bez pasji (oprócz kulinarnych).
Tak więc drogie panie, schowajmy czasami fartuszek, złapmy za pędzel, szydełko, wsiądźmy na rower, idźmy z koleżanką na kawę - dla siebie, dla swojego lepszego samopoczucia... a kurz, niech leży, nikomu krzywdy nie robi:-)
Chcę tylko powiedzieć, że we wszystkich tych dziedzinach życia, które dedykuje się kobietom nie musimy być perfekcyjne. Świat się nie zawali, jeśli zamiast gotować obiad, zaprosimy rodzinę na pizzę, posprzątamy trochę mniej dokładnie, a zamiast czteropaku ulubionego piwa męża kupimy bukiet kwiatów, żeby w domu było weselej. Kiedyś w radiu jakaś pani psycholog zmieniła moje zapatrywania na macierzyństwo stwierdzeniem, że dziecko nie potrzebuje 3-daniowego obiadu i perfekcyjnie wyprasowanych ubranek, ale matki szczęśliwej i wypoczętej, która z chęcią poczyta mu bajkę. Albo jeszcze lepiej jeśli bajkę poczyta tato, a mama pójdzie do siłowni.
Miałam kiedyś w pracy koleżankę, która bardzo dbała o męża i dom, rezygnowała z wielu przyjemności i pasji, żeby wzorowo wypełniać swoje "obowiązki" żony i matki. I co? Mąż i tak zostawił ja dla młodszej, aktywnej, która gotowała kiepsko lub wcale, ale podróżowali dużo razem, mieli wspólne pasje. Syn po skończeniu studiów przeniósł się do dużego miasta i została sama w pustym mieszkaniu, rozżalona na życie i świat, i na męża, dla którego tak się poświęcała.
Inny przykład: żona wspierająca karierę naukową swego męża, podpora w każdej sytuacji, znosząca jego ciągłą nieobecność i powroty w towarzystwie innych naukowców, dla których przygotowywała wystawne kolacje.O jej potrzeby nikt nie pytał. Po 35 wspólnych latach mąż profesor odszedł od żony do kochanki, która była bardziej reprezentacyjna dla pana profesora, niż zużyta małżonka bez pasji (oprócz kulinarnych).
Tak więc drogie panie, schowajmy czasami fartuszek, złapmy za pędzel, szydełko, wsiądźmy na rower, idźmy z koleżanką na kawę - dla siebie, dla swojego lepszego samopoczucia... a kurz, niech leży, nikomu krzywdy nie robi:-)