Słowo jest wielką tajemnicą. Magiczna siła słowa tkwi w jego zdolności wywoływania obrazów. Jest ono niewidzialnym znakiem rzeczy postrzeganych zmysłami.
( Jan Parandowski, Alchemia słowa )
Tytuł ze znakiem zapytania, bo taki jest główny problem w filmie, którego obejrzenie zainspirowało mnie do pewnych rozmyślań i napisania tego posta. No właśnie: co bardziej do nas przemawia, a właściwie do naszej wyobraźni, słowo czy obraz? Wszyscy wielbiciele prozy i poezji zakrzykną zgodnie, że pierwszeństwo ma słowo, ono rozpala naszą wyobraźnię, wyciska łzy wzruszenia, pozwala dawkować emocje gdy wracamy do tekstu lub opóźniamy z premedytacją zakończenie dzieła. Słowo może być też mówione, wówczas mają na nas wpływ także inne czynniki: głos mówiącego, jakieś skojarzone wspomnienie, pomieszczenie i okoliczności, w których słuchamy. Podobno zakochać można sie w samej barwie głosu.
Słowo rozpala nasza wyobraźnię - dlatego tak trudno po przeczytaniu książki zaakceptować jej ekranizację, bo często wytwory naszej wyobraźni nie pokrywają sie z wizją reżysera, kostiumologa, scenografa...
Ale z drugiej strony potężną moc mają także obrazy. Czy zdarzyło Wam sie oglądać obraz w galerii czy muzeum i nie mogliście oderwać wzroku? Zawsze lubiłam obrazy Rembrandta, zwłaszcza jego portrety, czytałam biografię artysty, ale do końca życia zapamiętam wizytę w Muzeum Narodowym w Warszawie, gdy udało mi sie obejrzeć wystawę "Rembrandt i uczniowie". Żadna reprodukcja nie odda piękna oryginału. Inne z kolei emocje budzi sztuka współczesna, która ma tyluż zwolenników, co przeciwników.Ja przyznam się, nie jestem wielką zwolenniczką udziwnionych dzieł typu czarna kropka na białym tle, wobec takich dzieł moja wyobraźnia milczy...
Ktoś inny powie, że obrazy zbyt dosłowne nie powiedzą nic więcej, aniżeli to, co wyszło spod pędzla artysty. Zaprzecza tej tezie malarstwo wielu artystów symbolicznych, do odbioru ich dzieł trzeba mieć szeroką wiedzę historyczną, religijną, polityczną i Bóg wie, jaką jeszcze.
W tym samym dziele artysty malarza każdy z oglądających zobaczyć może kilka różnych rzeczy, czasem ku zdziwieniu samego autora. Kiedyś byłam z dziećmi na wystawie prac miejscowego malarza i jedno z dzieci przed obrazem "Burza" zapytało, dlaczego ten obraz wisi odwrotnie? Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie...
Zdarza się, że słowa i obrazy są dla siebie wzajemną inspiracją lub powstają niesamowicie ciekawe rozważania krytyczne na temat sztuki, które stają się samodzielnymi bytami i dostarczają wiele informacji na temat epok, technik malarskich, życiorysów autorów itp. Polecam książki Waldemara Łysiaka, który niewtajemniczonym objaśnia świat sztuki, odczarowując to wszystko, czego przeciętny odbiorca nie widzi na płótnie.
Rozważaniom na temat wyższości słowa nad obrazami lub odwrotnie poświęcony jest film, o którym wspomniałam. Nie jest to film dla wszystkich, nie ma w nim wartkiej akcji, zaskakujących zwrotów fabuły, ale jest tam wszystko, co lubię: inteligentne dialogi, żonglowanie słowem, trochę humoru, barwne postaci, niedopowiedzenia.
Na dodatek świetna obsada aktorska i pojedynek między silnymi osobowościami dwojga ludzi doświadczonych przez los lub własne słabości.
Film polecam, jeśli takie lubicie, zadając jednocześnie pytanie: czy zastanawialiście się co do Was bardziej przemawia - słowo czy obraz?
Strony
▼
środa, 29 czerwca 2016
niedziela, 26 czerwca 2016
Obrazki uliczne...
Wędrówki ulicami miasta maja wiele walorów poznawczych, można podpatrywać różne sytuacje, przyglądać się ludziom, podsłuchiwać ich rozmowy.
Dziś chcę się podzielić kilkoma ciekawymi obrazkami:
Dobra motywacja – idzie przede mną para osobliwa, oboje w zaawansowanym już wieku, pani krewka całkiem, ubrana może niezbyt modnie, ale z fantazją, pan trochę przygarbiony, ale włosy ma farbowane (!!!) i nie tak energiczny jak małżonka. Widać także, że włosy żona mu podcina, może dla oszczędności.
Idąc, dźwigają dwa składane krzesła, pani kroczy przodem, za nia ledwo nadąża pan, sapiąc bardzo, w końcu słyszę, jak się skarży:
- Ja już nie mogę, zwolnij trochę!
- No coś ty, taki silny mężczyzna i pasujesz?
- Muszę trochę odpocząć, zobacz, tam jest ławka…
- Daj mi to krzesło, wyprostuj się i nie stękaj, idziemy!
Pani wzięła obydwa krzesła i ruszyła przed siebie, za nią potulnie potruchtał pan. Byłam pod wrażeniem, tylko nie wiedziałam czy zazdrościć tej pani wigoru czy pożałować pana, który za żoną nie nadążał…
Kuracjuszki – o kuracjuszach można by cykl stworzyć, gdy wraca się z pracy przez uzdrowisko lub chodzi na spacery do parku, jest możliwość poczynienia wielu obserwacji. Kiedyś idę ulicą, naprzeciw mnie idą trzy panie, wystrojone, świeżo od fryzjera, każda z siateczką, w siateczkach owoce i jakieś drobiazgi. Myślę: założyłabym się, że kuracjuszki. Faktycznie, panie pozdrawiają i pytają o drogę do swojego sanatorium. Innym razem zaczepia mnie samotna pani i pyta o drogę do galerii handlowej, zaproponowałam, żebyśmy poszły razem, bo je też w tym kierunku. Pani chętnie na to przystała, bo dopiero co przyjechała, okazało się, że jest z Warszawy, że zaplanowano dla kuracjuszy wycieczkę do Lichenia. Rozmawiałyśmy całą drogę i tylko w pewnym momencie zorientowałam się, że idę za szybko, więc zwolniłam. Pożegnałyśmy się przy wejściu do galerii, pani była wdzięczna za pomoc, ale właściwie co to za pomoc, przecież i tak szłam tą samą drogą…
W Dniu Ojca – ze sklepu wychodzi młoda kobieta i dźwiga reklamówkę, spotyka koleżankę, która pyta, co też za zakupy tak dźwiga?
- no jak to co, sześciopaki dla starego i tescia , w końcu k…a dzień ojca, nie?
Zmęczona babcia – babcie bywają w różnym wieku i kondycji, wnuki bywają mniej lub bardziej ruchliwe. Zaobserwowałam kiedyś , jak pewna babcia, wyglądająca na zmęczoną lub chorą prosi wnuczka, lat ok. 4: chodźmy już do domu, włączę ci bajki. Wnuczek koniecznie chciał iść na plac zabaw. Babcia prosi ponownie, deklaruje kupno lodów, ale chłopiec uparcie chce na bujawki i coraz bardziej oddala się od ławki, na której siedzi babcia. Kobieta zrezygnowana, z bólem w oczach wstaje i podąża za chłopcem. I tak sobie pomyślałam czy opieka nad malcem nie przerasta jej czasami.
Dziś chcę się podzielić kilkoma ciekawymi obrazkami:
Dobra motywacja – idzie przede mną para osobliwa, oboje w zaawansowanym już wieku, pani krewka całkiem, ubrana może niezbyt modnie, ale z fantazją, pan trochę przygarbiony, ale włosy ma farbowane (!!!) i nie tak energiczny jak małżonka. Widać także, że włosy żona mu podcina, może dla oszczędności.
Idąc, dźwigają dwa składane krzesła, pani kroczy przodem, za nia ledwo nadąża pan, sapiąc bardzo, w końcu słyszę, jak się skarży:
- Ja już nie mogę, zwolnij trochę!
- No coś ty, taki silny mężczyzna i pasujesz?
- Muszę trochę odpocząć, zobacz, tam jest ławka…
- Daj mi to krzesło, wyprostuj się i nie stękaj, idziemy!
Pani wzięła obydwa krzesła i ruszyła przed siebie, za nią potulnie potruchtał pan. Byłam pod wrażeniem, tylko nie wiedziałam czy zazdrościć tej pani wigoru czy pożałować pana, który za żoną nie nadążał…
Kuracjuszki – o kuracjuszach można by cykl stworzyć, gdy wraca się z pracy przez uzdrowisko lub chodzi na spacery do parku, jest możliwość poczynienia wielu obserwacji. Kiedyś idę ulicą, naprzeciw mnie idą trzy panie, wystrojone, świeżo od fryzjera, każda z siateczką, w siateczkach owoce i jakieś drobiazgi. Myślę: założyłabym się, że kuracjuszki. Faktycznie, panie pozdrawiają i pytają o drogę do swojego sanatorium. Innym razem zaczepia mnie samotna pani i pyta o drogę do galerii handlowej, zaproponowałam, żebyśmy poszły razem, bo je też w tym kierunku. Pani chętnie na to przystała, bo dopiero co przyjechała, okazało się, że jest z Warszawy, że zaplanowano dla kuracjuszy wycieczkę do Lichenia. Rozmawiałyśmy całą drogę i tylko w pewnym momencie zorientowałam się, że idę za szybko, więc zwolniłam. Pożegnałyśmy się przy wejściu do galerii, pani była wdzięczna za pomoc, ale właściwie co to za pomoc, przecież i tak szłam tą samą drogą…
W Dniu Ojca – ze sklepu wychodzi młoda kobieta i dźwiga reklamówkę, spotyka koleżankę, która pyta, co też za zakupy tak dźwiga?
- no jak to co, sześciopaki dla starego i tescia , w końcu k…a dzień ojca, nie?
Zmęczona babcia – babcie bywają w różnym wieku i kondycji, wnuki bywają mniej lub bardziej ruchliwe. Zaobserwowałam kiedyś , jak pewna babcia, wyglądająca na zmęczoną lub chorą prosi wnuczka, lat ok. 4: chodźmy już do domu, włączę ci bajki. Wnuczek koniecznie chciał iść na plac zabaw. Babcia prosi ponownie, deklaruje kupno lodów, ale chłopiec uparcie chce na bujawki i coraz bardziej oddala się od ławki, na której siedzi babcia. Kobieta zrezygnowana, z bólem w oczach wstaje i podąża za chłopcem. I tak sobie pomyślałam czy opieka nad malcem nie przerasta jej czasami.
środa, 22 czerwca 2016
Milczenie niejedno ma imię....
Wpis dedykuję Gabrysi z Mysłowic i Grażynce z Dukli, które zainspirowały temat.
Mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Znane i często powtarzane zdanie, ale czy zawsze milczenie jest dobrym rozwiązaniem? Myślę, że zależy to od wielu rzeczy. Pozwoliłam sobie na pewne przemyślenia w tym temacie i obawiam się, że nie będzie krótko, za co niecierpliwych z góry przepraszam.
Pamiętam z dzieciństwa, że najgorszą dla mnie karą było milczenie mojej mamy, potrafiła przez kilka dni nie odzywać się, omijać mnie wzrokiem, udawać, że nie zauważa moich starań o jej uwagę. Wolałam wówczas dostać pasem lub jakąkolwiek karę fizyczną, ale przecież dzieci się nie bije…
Drugim, jakie przychodzi mi na myśl jest milczenie z zazdrości, gdy odnosimy jakiś sukces i oczekujemy kilku słów, jeśli nie pochwały, to przynajmniej obiektywnej oceny, a tu nic, ani słowa, zimny wzrok i szybka zmiana tematu lub oddalenie się bez słowa…
Ciche dni – częsty przypadek milczenia niszczącego związek, gdy zamiast konstruktywnej rozmowy wolimy strzelić focha i nie odzywać się do siebie przez kilka dni. Im dłużej trwa ta przerwa, im bardziej umacniamy się w tym naszym zapiekłym milczeniu, tym ciężej wyciągnąć rękę i przerwać milczenie.Zdarza się, że pary muszą szukać pomocy z zewnątrz, bo tak zacietrzewiły się w tym milczeniu, że często nie pamiętają już o co poszło. Chyba każdy z nas ma to za sobą, chyba że był dojrzałym partnerem od początku.
Milczenie traumatyczne – zdarza się po bardzo ciężkich przeżyciach, utracie bliskich, po wypadku. Czasem milczy się świadomie, na znak buntu, z powodu urazu lub dotknięta psychika blokuje czynność mówienia. Ale nie jestem specjalistą, więc nie rozwinę tego zagadnienia.
Milczenie nakazane – najczęściej dzieci słyszą: nie odzywaj się, nie zabieraj głosu, nie będę cię słuchać, co ty możesz mieć do powiedzenia? Czasem milczenie nakazane zostało jednostce przez innych członków tej samej społeczności (zakazano zabierania głosu niektórym duchownym lub zakaz dotyczy jakiegoś polityka lub członka organizacji), bądź też wymagane jest przez ustalone zasady np. w kościele, w czasie uroczystości, na koncercie.
Milczący brak zrozumienia lub własnego zdania: niekiedy pytają nas – co tak milczysz? Bo nie zrozumiałem o czym się do mnie mówi i nawet nie wiem o co zapytać, bo w danym momencie nie wiem co odpowiedzieć, bo boję się ośmieszenia, bo temat mnie nie dotyczy, wiec nie zabieram głosu. Pewną odmianą będzie tutaj milczenie zamierzone – aby nie sprawić komuś przykrości lub nie zdradzić swoich poglądów.
Milczenie kontemplacyjne – trwamy w ciszy, aby pozbierać myśli, pogadać z samym sobą lub bezgłośnie pomodlić się, podjąć decyzję, uporządkować chaos w głowie. Mnisi, członkowie bractw czy organizacji narzucają sobie milczenie jako formę wyrzeczenia, postu, rekolekcji, ćwiczenia samodyscypliny i koncentracji.
Dobrym sprawdzianem na pokrewieństwo dusz i udany związek jest wspólne milczenie, mówi się, że gdy potrafimy w swojej obecności milczeć bez skrępowania, to jest to dobry znak. Oczywiście pary czy znajomi mogą milczeć z powodu wypalenia, braku jakichkolwiek więzi, ale myślę, że wówczas milczenie jest męczące i zastanawiające przynajmniej dla jednej ze stron. Zawsze podziwiam pary staruszków idące pod rękę i rozprawiające żywo podczas spaceru. Jak to miło, gdy po tylu wspólnie przeżytych latach mają sobie tyle jeszcze do powiedzenia.
Milczenie tchórzliwe, kiedy nie mamy odwagi przeciwstawić sie prześladowcy, sprzeciwić złu, przymykamy oczy na wiele nieprawidłowości dziejących się wokół nas. Może tchórzymy, może robimy to dla wygody, nie chcemy narażać sie czyniącym zło, zbyt cenimy własny spokój, aby po zabraniu głosu nękano nas, wzywano na świadka...inaczej mówiąc takie milczenie jest cichym przyzwoleniem na całe zło tego świata.
Milczenie sekretne, kiedy ktoś powierzył nam jakąś tajemnicę i chociaż swędzi nas język, lubimy poplotkować, to zobowiązani jestesmy do milczenia, chyba że zostaniemy z niego zwolnieni lub tajemnica przestaje być sekretem.
Ostanie milczenie, które przychodzi mi do głowy to milczenie ze wzruszenia, kiedy odbiera nam mowę z powodu pięknego widoku, niezapomnianego nastroju lub wydarzenia. Pamiętam milczenie mojego męża, gdy po raz pierwszy zobaczył naszego syna, jedyne co mógł wtedy zrobić to pokiwać głowa i przełknąć ślinę…
Czasami marzymy o chwili ciszy, spokoju, o możliwości nie rozmawiania z nikim o niczym. Takie stany trwają chwilę lub nieco dłużej, być może nasz mózg potrzebuje zresetowania, wsłuchania się we własne myśli. Są też tacy, którzy nie odczuwają braku towarzysza rozmów wcale lub tak deklarują. Większość z nas chyba nie zniesie długiego braku konwersacji, wszak nawet więźniowie skarżą się na odseparowanie od innych współwięźniów i brak możliwości porozmawiania z kimkolwiek.
Warto wiedzieć także, kiedy nie zabierać głosu , bo lepiej zachować milczenie, ale tego uczy nas własne doświadczenie i obserwacje prowadzone przez całe życie…
Mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Znane i często powtarzane zdanie, ale czy zawsze milczenie jest dobrym rozwiązaniem? Myślę, że zależy to od wielu rzeczy. Pozwoliłam sobie na pewne przemyślenia w tym temacie i obawiam się, że nie będzie krótko, za co niecierpliwych z góry przepraszam.
Pamiętam z dzieciństwa, że najgorszą dla mnie karą było milczenie mojej mamy, potrafiła przez kilka dni nie odzywać się, omijać mnie wzrokiem, udawać, że nie zauważa moich starań o jej uwagę. Wolałam wówczas dostać pasem lub jakąkolwiek karę fizyczną, ale przecież dzieci się nie bije…
Drugim, jakie przychodzi mi na myśl jest milczenie z zazdrości, gdy odnosimy jakiś sukces i oczekujemy kilku słów, jeśli nie pochwały, to przynajmniej obiektywnej oceny, a tu nic, ani słowa, zimny wzrok i szybka zmiana tematu lub oddalenie się bez słowa…
Ciche dni – częsty przypadek milczenia niszczącego związek, gdy zamiast konstruktywnej rozmowy wolimy strzelić focha i nie odzywać się do siebie przez kilka dni. Im dłużej trwa ta przerwa, im bardziej umacniamy się w tym naszym zapiekłym milczeniu, tym ciężej wyciągnąć rękę i przerwać milczenie.Zdarza się, że pary muszą szukać pomocy z zewnątrz, bo tak zacietrzewiły się w tym milczeniu, że często nie pamiętają już o co poszło. Chyba każdy z nas ma to za sobą, chyba że był dojrzałym partnerem od początku.
Milczenie traumatyczne – zdarza się po bardzo ciężkich przeżyciach, utracie bliskich, po wypadku. Czasem milczy się świadomie, na znak buntu, z powodu urazu lub dotknięta psychika blokuje czynność mówienia. Ale nie jestem specjalistą, więc nie rozwinę tego zagadnienia.
Milczenie nakazane – najczęściej dzieci słyszą: nie odzywaj się, nie zabieraj głosu, nie będę cię słuchać, co ty możesz mieć do powiedzenia? Czasem milczenie nakazane zostało jednostce przez innych członków tej samej społeczności (zakazano zabierania głosu niektórym duchownym lub zakaz dotyczy jakiegoś polityka lub członka organizacji), bądź też wymagane jest przez ustalone zasady np. w kościele, w czasie uroczystości, na koncercie.
Milczący brak zrozumienia lub własnego zdania: niekiedy pytają nas – co tak milczysz? Bo nie zrozumiałem o czym się do mnie mówi i nawet nie wiem o co zapytać, bo w danym momencie nie wiem co odpowiedzieć, bo boję się ośmieszenia, bo temat mnie nie dotyczy, wiec nie zabieram głosu. Pewną odmianą będzie tutaj milczenie zamierzone – aby nie sprawić komuś przykrości lub nie zdradzić swoich poglądów.
Milczenie kontemplacyjne – trwamy w ciszy, aby pozbierać myśli, pogadać z samym sobą lub bezgłośnie pomodlić się, podjąć decyzję, uporządkować chaos w głowie. Mnisi, członkowie bractw czy organizacji narzucają sobie milczenie jako formę wyrzeczenia, postu, rekolekcji, ćwiczenia samodyscypliny i koncentracji.
Dobrym sprawdzianem na pokrewieństwo dusz i udany związek jest wspólne milczenie, mówi się, że gdy potrafimy w swojej obecności milczeć bez skrępowania, to jest to dobry znak. Oczywiście pary czy znajomi mogą milczeć z powodu wypalenia, braku jakichkolwiek więzi, ale myślę, że wówczas milczenie jest męczące i zastanawiające przynajmniej dla jednej ze stron. Zawsze podziwiam pary staruszków idące pod rękę i rozprawiające żywo podczas spaceru. Jak to miło, gdy po tylu wspólnie przeżytych latach mają sobie tyle jeszcze do powiedzenia.
Milczenie tchórzliwe, kiedy nie mamy odwagi przeciwstawić sie prześladowcy, sprzeciwić złu, przymykamy oczy na wiele nieprawidłowości dziejących się wokół nas. Może tchórzymy, może robimy to dla wygody, nie chcemy narażać sie czyniącym zło, zbyt cenimy własny spokój, aby po zabraniu głosu nękano nas, wzywano na świadka...inaczej mówiąc takie milczenie jest cichym przyzwoleniem na całe zło tego świata.
Milczenie sekretne, kiedy ktoś powierzył nam jakąś tajemnicę i chociaż swędzi nas język, lubimy poplotkować, to zobowiązani jestesmy do milczenia, chyba że zostaniemy z niego zwolnieni lub tajemnica przestaje być sekretem.
Ostanie milczenie, które przychodzi mi do głowy to milczenie ze wzruszenia, kiedy odbiera nam mowę z powodu pięknego widoku, niezapomnianego nastroju lub wydarzenia. Pamiętam milczenie mojego męża, gdy po raz pierwszy zobaczył naszego syna, jedyne co mógł wtedy zrobić to pokiwać głowa i przełknąć ślinę…
Czasami marzymy o chwili ciszy, spokoju, o możliwości nie rozmawiania z nikim o niczym. Takie stany trwają chwilę lub nieco dłużej, być może nasz mózg potrzebuje zresetowania, wsłuchania się we własne myśli. Są też tacy, którzy nie odczuwają braku towarzysza rozmów wcale lub tak deklarują. Większość z nas chyba nie zniesie długiego braku konwersacji, wszak nawet więźniowie skarżą się na odseparowanie od innych współwięźniów i brak możliwości porozmawiania z kimkolwiek.
Warto wiedzieć także, kiedy nie zabierać głosu , bo lepiej zachować milczenie, ale tego uczy nas własne doświadczenie i obserwacje prowadzone przez całe życie…
niedziela, 19 czerwca 2016
Mój wkład w Euro
Kibicem nie jestem, oglądam sport raczej dla towarzystwa. Zawsze śledziłam jednak duże imprezy sportowe, spodobało mi się także oglądanie Młodzieżowych Mistrzostw Polski w Lekkoatletyce, które odbywały sie na stadionie w moim mieście. Jednak na żywo to co innego. I te młode wysportowane ciała...Teraz sceptycznie podchodziłam do Euro 2016, bo co mogą nasi pokazać? Pewnie wiele osób wyszło z tego założenia, ale oglądane mecze dostarczyły mi tylu emocji, że w czasie meczu Polska - Niemcy powstał wiersz, żaden tam ambitny, ale wkład w Euro jest!
W hołdzie kibicom
Piłka sama wybiera
kierunek i nogę,
czasami zawodnik
przyłoży doń głowę.
Czasem światło bramki
ominie z daleka,
czasem rąk bramkarza
wreszcie się doczeka.
Czasem w pół okrzyku
kibiców tłum zamiera,
z emocji się poci
surowa twarz trenera.
Żółte kartki rozdaje
sędzia bez pardonu,
reprymendy ostrej
nie szczędzi nikomu.
Polskie orły za piłką
biegają wytrwale
bramkarz honoru drużyny
broni doskonale.
Jak by nie wychwalać
Piszczka i Milika
Lewego, Nawałkę
Kapustkę, Grosika -
Hołd należy oddać
euforii kibiców,
śpiewom na stadionie,
maestrii szalików.
W hołdzie kibicom
Piłka sama wybiera
kierunek i nogę,
czasami zawodnik
przyłoży doń głowę.
Czasem światło bramki
ominie z daleka,
czasem rąk bramkarza
wreszcie się doczeka.
Czasem w pół okrzyku
kibiców tłum zamiera,
z emocji się poci
surowa twarz trenera.
Żółte kartki rozdaje
sędzia bez pardonu,
reprymendy ostrej
nie szczędzi nikomu.
Polskie orły za piłką
biegają wytrwale
bramkarz honoru drużyny
broni doskonale.
Jak by nie wychwalać
Piszczka i Milika
Lewego, Nawałkę
Kapustkę, Grosika -
Hołd należy oddać
euforii kibiców,
śpiewom na stadionie,
maestrii szalików.
czwartek, 16 czerwca 2016
Wybiórcza cierpliwość...
Wszyscy znamy określenie "benedyktyńska cierpliwość". Cierpliwość każą nam ćwiczyć w szkole nawet i na każdym kroku, cierpliwość pożądana jest w wielu profesjach oraz w wielu zwyczajnych czynnościach codziennych. Zauważyłam już dawno, że cierpliwość każdego z nas bywa wybiórcza - do pewnych czynności mamy niewyczerpane pokłady cierpliwości, w innych sytuacjach zalewa nas krew już na początku działania.
Koleżanka zasugerowała w trakcie tych rozmyślań, że być może związane jest to z pasją, większą cierpliwość mamy, gdy robimy coś z miłością... rzecz warta rozwagi. Ale mimo to twierdzę, że jednak występuje tu jakaś wybiórczość, bo np. ja lubię surfowanie w sieci, czytanie blogów, pisanie własnego, ale jednak niektóre czynności techniczne związane z działaniem niektórych programów czy nie daj Boże laptopa doprowadzają mnie do szewskiej pasji. Mój mąż ma odwrotnie - tak długo szuka rozwiązania problemu,tak wytrwale drąży, że medal za cierpliwość, ja już dawno cisnęłabym myszkę w kąt.Za to na założenie bloga fotograficznego namawiam go już drugi rok.
Podobnie jest z rozrywkami umysłowymi, lubię krzyżówki, gry planszowe, ale każcie mi układać puzzle, to raczej krótko to potrwa. Nie cierpię też czytać instrukcji, zwłaszcza do gier, jeśli instrukcja jest grubości książki, to ja odpadam, wolę gdy ktoś objaśni mi reguły...
Podobnie z czynnościami domowymi: uwielbiam rozwieszać pranie, mogłabym kilometry linek zapełniać świeżo wypranymi ubraniami, ale prasowanie przyprawia mnie o ból kręgosłupa na samą myśl o żelazku. Sprzątać mogę godzinami, a w kuchni szybko, najmniejszym nakładem sił i środków, nie mam cierpliwości do skomplikowanych dań i rozbudowanych przepisów.
Podobnie z robótkami ręcznymi. Na drutach mogę i lubię robić godzinami, wymyślać wzory, mieszać kolory, ale szydełkowanie już mniej, a cerowanie, naprawianie, przerabianie - do tego mam cierpliwości za grosz.
Mówi sie także, że dziadkowie mają większą cierpliwość do wnucząt, niż mieli do swoich dzieci, ale może to z kolei zależy od wieku, z upływem lat nabieramy cierpliwości lub mamy więcej czasu... Bywają także osoby, do których nie mamy w ogóle cierpliwości, ale to już inna historia.
Moja teorię o cierpliwości wybiórczej opieram na tym , że wiele czynności w swej naturze jest bardzo podobnych, a jednak do niektórych mamy mniej wytrwałości, robimy coś po łebkach, odsuwamy od siebie, szukamy wymówek, aby czegoś nie robić.
Czasem słyszę: ależ Ty jesteś niecierpliwa! Czasami jestem, a czasami wręcz przeciwnie. A jak u Was z cierpliwością?
Koleżanka zasugerowała w trakcie tych rozmyślań, że być może związane jest to z pasją, większą cierpliwość mamy, gdy robimy coś z miłością... rzecz warta rozwagi. Ale mimo to twierdzę, że jednak występuje tu jakaś wybiórczość, bo np. ja lubię surfowanie w sieci, czytanie blogów, pisanie własnego, ale jednak niektóre czynności techniczne związane z działaniem niektórych programów czy nie daj Boże laptopa doprowadzają mnie do szewskiej pasji. Mój mąż ma odwrotnie - tak długo szuka rozwiązania problemu,tak wytrwale drąży, że medal za cierpliwość, ja już dawno cisnęłabym myszkę w kąt.Za to na założenie bloga fotograficznego namawiam go już drugi rok.
Podobnie jest z rozrywkami umysłowymi, lubię krzyżówki, gry planszowe, ale każcie mi układać puzzle, to raczej krótko to potrwa. Nie cierpię też czytać instrukcji, zwłaszcza do gier, jeśli instrukcja jest grubości książki, to ja odpadam, wolę gdy ktoś objaśni mi reguły...
Podobnie z czynnościami domowymi: uwielbiam rozwieszać pranie, mogłabym kilometry linek zapełniać świeżo wypranymi ubraniami, ale prasowanie przyprawia mnie o ból kręgosłupa na samą myśl o żelazku. Sprzątać mogę godzinami, a w kuchni szybko, najmniejszym nakładem sił i środków, nie mam cierpliwości do skomplikowanych dań i rozbudowanych przepisów.
Podobnie z robótkami ręcznymi. Na drutach mogę i lubię robić godzinami, wymyślać wzory, mieszać kolory, ale szydełkowanie już mniej, a cerowanie, naprawianie, przerabianie - do tego mam cierpliwości za grosz.
Mówi sie także, że dziadkowie mają większą cierpliwość do wnucząt, niż mieli do swoich dzieci, ale może to z kolei zależy od wieku, z upływem lat nabieramy cierpliwości lub mamy więcej czasu... Bywają także osoby, do których nie mamy w ogóle cierpliwości, ale to już inna historia.
Moja teorię o cierpliwości wybiórczej opieram na tym , że wiele czynności w swej naturze jest bardzo podobnych, a jednak do niektórych mamy mniej wytrwałości, robimy coś po łebkach, odsuwamy od siebie, szukamy wymówek, aby czegoś nie robić.
Czasem słyszę: ależ Ty jesteś niecierpliwa! Czasami jestem, a czasami wręcz przeciwnie. A jak u Was z cierpliwością?
poniedziałek, 13 czerwca 2016
Wzorowy mąż?
Uchodzili za wzorową parę.
Nikt nie widział, aby się kłócili, odnosili sie do siebie z przesadnym nawet szacunkiem, złośliwi mawiali, że piją sobie z dzióbków.
On przy każdej okazji i bez okazji kupował jej kwiaty, całe bukiety, na spacer szli zawsze trzymając sie za rączki. Ona gotowała mu najlepsze smakołyki, bo nie pracowała zawodowo, a on pracował dużo i o takiego męża trzeba przecież dbać...w towarzystwie on zawsze jej odsuwał krzesło, otaczał opieką, zwracał sie do żony najczulszymi zwrotami, co ona także odwzajemniała. Zazdrośnicy mówili, że w ich wieku to nawet niesmaczne.
Mąż był wzorem pod każdym względem, chwalił kuchnię żony, pomagał sąsiadkom, z wyjazdów służbowych zawsze jakiś drobiazg przywiózł. Powodziło im sie dobrze, jedyna skazą na ich związku był brak potomka, ale nikt, nawet najbliżsi nie znali powodu i nikt nie dociekał. Temat delikatny, niezręcznie jest drążyć, można przykrość zrobić, a to ich intymna sprawa.
Wydawało się, że małżeńską sielankę tylko śmierć może przerwać...Tak też sie stało. Z ziemskiego padołu pierwszy odszedł wzorowy mąż, pozostawiając po sobie wdowę nieutuloną w żalu i testament, o którym żona nie miała pojęcia. Dowiedziała się czas jakiś po pogrzebie, zaproszona oficjalnie przez prawnika na odczytanie testamentu. Wdowa zdziwiła sie wielce, licząc pierwotnie na wspólne oszczędności, które mąż po sobie zostawił i czasami naszła ją myśl, że gdy zapas gotówki sie skończy trzeba będzie pracy poszukać,ale kto niemłodą już kobietę zatrudni?
Otrzymawszy zaproszenie od prawnika oddaliła od siebie ponure myśli, ubrała sie elegancko i poszła ufna w poprawę swego wdowiego losu. Wchodząc do gabinetu prawnika wprowadzona przez sekretarkę spostrzegła inne osoby: jakąś kobietę w podobnym do siebie wieku i młodego człowieka, prawdopodobnie jej syna. Prawnik wszystkich sobie przedstawił i zaczął odczytywać testament.
Okazało się, że ten wzór cnót wszelkich - jej mąż prowadził podwójne życie, spłodził syna i zgromadzony przez lata majątek (chyba dobrze lokowany, bo wdowę zdziwiła jego wielkość) podzielił na 3 części.
Wdowa swej części nie odrzuciła, testamentu nie podważyła, ale od tej pory przestała chodzić na cmentarz i usunęła sie na margines życia towarzyskiego...
Nikt nie widział, aby się kłócili, odnosili sie do siebie z przesadnym nawet szacunkiem, złośliwi mawiali, że piją sobie z dzióbków.
On przy każdej okazji i bez okazji kupował jej kwiaty, całe bukiety, na spacer szli zawsze trzymając sie za rączki. Ona gotowała mu najlepsze smakołyki, bo nie pracowała zawodowo, a on pracował dużo i o takiego męża trzeba przecież dbać...w towarzystwie on zawsze jej odsuwał krzesło, otaczał opieką, zwracał sie do żony najczulszymi zwrotami, co ona także odwzajemniała. Zazdrośnicy mówili, że w ich wieku to nawet niesmaczne.
Mąż był wzorem pod każdym względem, chwalił kuchnię żony, pomagał sąsiadkom, z wyjazdów służbowych zawsze jakiś drobiazg przywiózł. Powodziło im sie dobrze, jedyna skazą na ich związku był brak potomka, ale nikt, nawet najbliżsi nie znali powodu i nikt nie dociekał. Temat delikatny, niezręcznie jest drążyć, można przykrość zrobić, a to ich intymna sprawa.
Wydawało się, że małżeńską sielankę tylko śmierć może przerwać...Tak też sie stało. Z ziemskiego padołu pierwszy odszedł wzorowy mąż, pozostawiając po sobie wdowę nieutuloną w żalu i testament, o którym żona nie miała pojęcia. Dowiedziała się czas jakiś po pogrzebie, zaproszona oficjalnie przez prawnika na odczytanie testamentu. Wdowa zdziwiła sie wielce, licząc pierwotnie na wspólne oszczędności, które mąż po sobie zostawił i czasami naszła ją myśl, że gdy zapas gotówki sie skończy trzeba będzie pracy poszukać,ale kto niemłodą już kobietę zatrudni?
Otrzymawszy zaproszenie od prawnika oddaliła od siebie ponure myśli, ubrała sie elegancko i poszła ufna w poprawę swego wdowiego losu. Wchodząc do gabinetu prawnika wprowadzona przez sekretarkę spostrzegła inne osoby: jakąś kobietę w podobnym do siebie wieku i młodego człowieka, prawdopodobnie jej syna. Prawnik wszystkich sobie przedstawił i zaczął odczytywać testament.
Okazało się, że ten wzór cnót wszelkich - jej mąż prowadził podwójne życie, spłodził syna i zgromadzony przez lata majątek (chyba dobrze lokowany, bo wdowę zdziwiła jego wielkość) podzielił na 3 części.
Wdowa swej części nie odrzuciła, testamentu nie podważyła, ale od tej pory przestała chodzić na cmentarz i usunęła sie na margines życia towarzyskiego...
piątek, 10 czerwca 2016
Aleja dębów, aleja sław...
Wiele miejscowości chwali sie alejami gwiazd czyli wmurowanymi w chodnik płytami, upamiętniającymi znane osoby, związane w jakiś sposób z daną miejscowością. Ma swoją aleję Władysławowo, w Toruniu powstała piernikowa aleja gwiazd, sławę artystów głoszą gwiazdy w stolicy, równie znana jest podobna aleja w Międzyzdrojach. Często jest taka aleja główną atrakcją turystyczna, obok możliwości spotkania takiej Gwiazdy na żywo.
W moim mieście w parku solankowym też kilkanaście lat temu zapoczątkowano taką aleję, ale oprócz tablic z nazwiskami znanych osób odwiedzających Inowrocław podziwiać mozna dęby zasadzone rękoma sławnych gości miasta.
Z czasem w alei zabrakło miejsca na nowe tablice i drzewa, więc zaczęto upamiętniać gwiazdorów także w innych miejscach parku, a dla sławnego nieżyjącego ufundowano ławeczkę. Z gen.Sikorskim wszyscy spacerowicze robią sobie fotki.
Nie liczyłam wszystkich dębów, ale oprócz nazwisk, które widzicie na zdjęciu, spotkacie nazwiska nie tylko artystów , ale także sportowców, pisarzy, aktorów. Zapamiętałam następujące: Krzysztof Penderecki, Irena Szewińska, Grzegorz Turnau, Joanna Brodzik, Beata Kawka, Zbigniew Zamachowski, Zbigniew Wodecki, Bogusław Linda, Maciej Stuhr, Justyna Steczkowska, Natalia Kukulska, Wojciech Malajkat itd.
Obok ławeczki Sikorskiego w pijalni wód mineralnych jest także pomnik teściowej, nie jakiejś konkretnej, raczej symboliczny. Być może w takiej interpretacji ktoś rozpozna swoją teściową?
Grzegorz Turnau, który w takiej alei także ma swoje drzewo związany jest z miastem poprzez koligacje rodzinne. Tutaj mieszkali jego dziadkowie, u których spędzał wakacje jako dziecko i przyjeżdża do nas w okolicach swoich urodzin. Organizowany jest wtedy koncert artysty z udziałem zaproszonych przyjaciół i na scenie przy tężni rozbrzmiewa Noc Solannowa. Koncert sponsorowany przez władze miasta dla wszystkich mieszkańców i kuracjuszy.
W moim mieście w parku solankowym też kilkanaście lat temu zapoczątkowano taką aleję, ale oprócz tablic z nazwiskami znanych osób odwiedzających Inowrocław podziwiać mozna dęby zasadzone rękoma sławnych gości miasta.
Z czasem w alei zabrakło miejsca na nowe tablice i drzewa, więc zaczęto upamiętniać gwiazdorów także w innych miejscach parku, a dla sławnego nieżyjącego ufundowano ławeczkę. Z gen.Sikorskim wszyscy spacerowicze robią sobie fotki.
Nie liczyłam wszystkich dębów, ale oprócz nazwisk, które widzicie na zdjęciu, spotkacie nazwiska nie tylko artystów , ale także sportowców, pisarzy, aktorów. Zapamiętałam następujące: Krzysztof Penderecki, Irena Szewińska, Grzegorz Turnau, Joanna Brodzik, Beata Kawka, Zbigniew Zamachowski, Zbigniew Wodecki, Bogusław Linda, Maciej Stuhr, Justyna Steczkowska, Natalia Kukulska, Wojciech Malajkat itd.
Obok ławeczki Sikorskiego w pijalni wód mineralnych jest także pomnik teściowej, nie jakiejś konkretnej, raczej symboliczny. Być może w takiej interpretacji ktoś rozpozna swoją teściową?
Grzegorz Turnau, który w takiej alei także ma swoje drzewo związany jest z miastem poprzez koligacje rodzinne. Tutaj mieszkali jego dziadkowie, u których spędzał wakacje jako dziecko i przyjeżdża do nas w okolicach swoich urodzin. Organizowany jest wtedy koncert artysty z udziałem zaproszonych przyjaciół i na scenie przy tężni rozbrzmiewa Noc Solannowa. Koncert sponsorowany przez władze miasta dla wszystkich mieszkańców i kuracjuszy.
wtorek, 7 czerwca 2016
Spotkanie w realu...
Cuda się zdarzają ! Poznałyśmy sie na blogach, pisujemy do siebie maile, a teraz przyszedł czas na spotkanie w realu. Gabrysia Kotas, autorka bloga POGODNA DOJRZAŁOŚĆ przyjęła moje zaproszenie na cykl spotkań z czytelnikami. Spędziłyśmy razem kilka dni, przegadałyśmy kilka wieczorów, przegnałam biedaczkę po różnych nieznanych jej miejscach, odjechała z bagażem wrażeń (mam nadzieję pozytywnych), z walizką lżejszą o kilka tomików wierszy i kilka szydełkowych misiów, ale żeby zamknąć walizkę musiała zostawić u mnie kilka rzeczy, które wyślę pocztą. Pozostawiła też po sobie kilka pięknych pamiątek, które ofiarowała nam jako gospodarzom.
Obowiązkowy spacer po naszym parku Solanki, zdjęcie na tle słynnych dywanów kwiatowych.
Spotkania z uczniami w różnym wieku oraz z czytelnikami dorosłymi. Był to bardzo intensywny dzień, trzy spotkania z czytelnikami i udział w Festiwalu nauki.
Obiecałam Gabrysi wycieczkę do Lichenia i do Kruszwicy, bo nie była w tych miejscach, a są blisko mnie....
Takie spotkania nie zdarzają się często, czasami sie ich obawiamy, ale ja cieszę się bardzo z tego spotkania i nie będzie to ostatnie spotkanie w realu...
Obowiązkowy spacer po naszym parku Solanki, zdjęcie na tle słynnych dywanów kwiatowych.
Spotkania z uczniami w różnym wieku oraz z czytelnikami dorosłymi. Był to bardzo intensywny dzień, trzy spotkania z czytelnikami i udział w Festiwalu nauki.
Obiecałam Gabrysi wycieczkę do Lichenia i do Kruszwicy, bo nie była w tych miejscach, a są blisko mnie....
Takie spotkania nie zdarzają się często, czasami sie ich obawiamy, ale ja cieszę się bardzo z tego spotkania i nie będzie to ostatnie spotkanie w realu...
sobota, 4 czerwca 2016
Od domu do domu...
Osoby żebrzące na ulicach lub zaczepiające klientów dużych sklepów budzą skrajne uczucia, czasami zdarzają się sytuacje wyjęte żywcem z polskich kabaretów.
Dziś jednak chciałabym wspomnieć o tzw. domokrążcach czyli osobach wędrujących od domu do domu lub od mieszkania do mieszkania, ale nie w celu sprzedania nam czegokolwiek. Osoby takie pukając do naszych drzwi proszą, a często też domagają się zrealizowania wyspecjalizowanych , niekiedy bezczelnych żądań. Przy tym nie po wszystkich widać bezdomność, nędzę czy inne perypetie życiowe.
Zebrałam od koleżanek ich perypetie z udziałem domokrążców.
Pan Zdzisio
Zapukał kiedyś do drzwi mojej koleżanki, która mieszka w domkach szeregowych i poprosił o coś do jedzenia. Ponieważ koleżanka kupuje obiady w stołówce i zawsze zostaje jej dużo zup, zaproponowała panu Zdzisiowi słoik zupy.
Następnego dnia i następnego pojawiał się znowu z komentarzem, że zupa żonie bardzo smakowała. Kiedyś zapytał, czy koleżanka nie ma garnka, bo się panu Zdzisiowi garnek spalił i teraz nie ma w czym zupy podgrzać. Koleżanka garnka na zbyciu nie miała.
Kiedyś pan Z. zapytał o coś innego niż zupa, bo trochę im się z żoną przejadły. Koleżanka zdziwiona trochę, dała chleb, resztki ciasta i jabłka.
Pewnego dnia zjawia się pan Z. ale od progu woła, że dziś nie po prowiant, tylko kubeł chciał pożyczyć.
- Jaki kubeł ? – pyta koleżanka
- Ten , co to go pani ma w garażu – odpowiada
- Ale to jest mój pojemnik na śmieci!
- No właśnie o to się rozchodzi, bo wie pani, ta lekarka, co to obok mieszka, daje mi zarobić, ale muszę z jej ogrodu wszystkie śmieci wywieźć...
- To niech lekarka da swój kubeł...czemu mój chce pan zabrać?
- Ale pani nieużyta!
Koleżance kopara opadła poniżej kolan chyba...
Pani Siwa
Inna z koleżanek mieszka w domu wolnostojącym i tam także zjawiają osoby poszukujące łatwego łupu bez pracy.Razu pewnego osiedle domków nawiedzała pani nieokreślonego wieku, z racji koloru włosów nazywana przez mieszkańców Siwą.
Dzwoniła do furtek i prosiła o wsparcie. nie wszyscy otwierali, ale niektórzy dawali: jakieś drobniaki, papierosy, chleb. Pani Siwa kilka domów dalej robiła przegląd swojego worka i co jej nie pasowało wrzucała komu popadło za ogrodzenie. W końcu sąsiedzi wkurzyli się na takie zachowanie, dogadali się i solidarnie przestali pani Siwej otwierać drzwi. Na to Pani siwa stanęła w centralnej części osiedla domków i wrzeszczała na całe gardło:
- O, popatrzcie k...a, poobrażali się hrabiostwo, nawet gęby za drzwi nie wystawią, biednego człeka nie poratują, ja se nogi uchodzę, a oni skubańcy, psami poszczują...
Tak pomstowała długo jeszcze, w końcu widziała, że nie przelewki i powędrowała dalej...
Bezdomny z działek
I mnie trafiały się wizyty pana , który mówił, ze jest bezdomny i mieszka na działkach, prosił o coś do jedzenia. Jednego razu podzieliłam się tym, co miałam w lodówce.
Pan przyszedł znowu, ale w lodówce były pustki, więc dałam dżem, ogórki kiszone własnej roboty, suchary. Mąż śmiał się , że bezzębnemu suchary dałam. Trudno, niech moczy w herbacie. Kiedyś nie chciał chleba, tylko coś do chleba..ja mu na to, że to nie sklep, ewentualnie słoik zupy mogę mu dać. Zupy nie chciał, bo nie ma w czym podgrzać.
Ostatni raz przyszedł w upały, daliśmy butelkę wody, jakieś owoce i nie pamiętam, co jeszcze, a mąż pyta:
-czy nie chciałby pan czapki z barana?
- w taki upał?
- upały się skończą, to czapka się przyda...
Czapki niestety nie wziął i więcej się nie pojawił.
Dziś jednak chciałabym wspomnieć o tzw. domokrążcach czyli osobach wędrujących od domu do domu lub od mieszkania do mieszkania, ale nie w celu sprzedania nam czegokolwiek. Osoby takie pukając do naszych drzwi proszą, a często też domagają się zrealizowania wyspecjalizowanych , niekiedy bezczelnych żądań. Przy tym nie po wszystkich widać bezdomność, nędzę czy inne perypetie życiowe.
Zebrałam od koleżanek ich perypetie z udziałem domokrążców.
Pan Zdzisio
Zapukał kiedyś do drzwi mojej koleżanki, która mieszka w domkach szeregowych i poprosił o coś do jedzenia. Ponieważ koleżanka kupuje obiady w stołówce i zawsze zostaje jej dużo zup, zaproponowała panu Zdzisiowi słoik zupy.
Następnego dnia i następnego pojawiał się znowu z komentarzem, że zupa żonie bardzo smakowała. Kiedyś zapytał, czy koleżanka nie ma garnka, bo się panu Zdzisiowi garnek spalił i teraz nie ma w czym zupy podgrzać. Koleżanka garnka na zbyciu nie miała.
Kiedyś pan Z. zapytał o coś innego niż zupa, bo trochę im się z żoną przejadły. Koleżanka zdziwiona trochę, dała chleb, resztki ciasta i jabłka.
Pewnego dnia zjawia się pan Z. ale od progu woła, że dziś nie po prowiant, tylko kubeł chciał pożyczyć.
- Jaki kubeł ? – pyta koleżanka
- Ten , co to go pani ma w garażu – odpowiada
- Ale to jest mój pojemnik na śmieci!
- No właśnie o to się rozchodzi, bo wie pani, ta lekarka, co to obok mieszka, daje mi zarobić, ale muszę z jej ogrodu wszystkie śmieci wywieźć...
- To niech lekarka da swój kubeł...czemu mój chce pan zabrać?
- Ale pani nieużyta!
Koleżance kopara opadła poniżej kolan chyba...
Pani Siwa
Inna z koleżanek mieszka w domu wolnostojącym i tam także zjawiają osoby poszukujące łatwego łupu bez pracy.Razu pewnego osiedle domków nawiedzała pani nieokreślonego wieku, z racji koloru włosów nazywana przez mieszkańców Siwą.
Dzwoniła do furtek i prosiła o wsparcie. nie wszyscy otwierali, ale niektórzy dawali: jakieś drobniaki, papierosy, chleb. Pani Siwa kilka domów dalej robiła przegląd swojego worka i co jej nie pasowało wrzucała komu popadło za ogrodzenie. W końcu sąsiedzi wkurzyli się na takie zachowanie, dogadali się i solidarnie przestali pani Siwej otwierać drzwi. Na to Pani siwa stanęła w centralnej części osiedla domków i wrzeszczała na całe gardło:
- O, popatrzcie k...a, poobrażali się hrabiostwo, nawet gęby za drzwi nie wystawią, biednego człeka nie poratują, ja se nogi uchodzę, a oni skubańcy, psami poszczują...
Tak pomstowała długo jeszcze, w końcu widziała, że nie przelewki i powędrowała dalej...
Bezdomny z działek
I mnie trafiały się wizyty pana , który mówił, ze jest bezdomny i mieszka na działkach, prosił o coś do jedzenia. Jednego razu podzieliłam się tym, co miałam w lodówce.
Pan przyszedł znowu, ale w lodówce były pustki, więc dałam dżem, ogórki kiszone własnej roboty, suchary. Mąż śmiał się , że bezzębnemu suchary dałam. Trudno, niech moczy w herbacie. Kiedyś nie chciał chleba, tylko coś do chleba..ja mu na to, że to nie sklep, ewentualnie słoik zupy mogę mu dać. Zupy nie chciał, bo nie ma w czym podgrzać.
Ostatni raz przyszedł w upały, daliśmy butelkę wody, jakieś owoce i nie pamiętam, co jeszcze, a mąż pyta:
-czy nie chciałby pan czapki z barana?
- w taki upał?
- upały się skończą, to czapka się przyda...
Czapki niestety nie wziął i więcej się nie pojawił.