Dzisiaj kolejna rozmowa z Krzysiem, przyszedł w piątek by podzielić się spostrzeżeniami po zabawie klasowej.
Kto nie zna Krzysia i wcześniejszych rozmów z chłopcem, odsyłam do etykiety ROZMOWA.
Czytelnicy twierdzą, że dialogi z Krzysiem są bardzo pouczające, także dla dorosłych.
Chłopiec ma taki zwyczaj, że często zaczyna rozmowę, jakby przerwaną przed chwilą, kontynuuje myśl podjętą jeszcze pewnie na schodach, bo biblioteka znajduje się na trzecim piętrze.
- Dzień dobry, a u nas się pobili na zabawie…
- mieliście zabawę klasową?
- tak i nawet się przebraliśmy…
- czyli to zabawa karnawałowa!
- karnawałowa?
- karnawał to taki okres zabaw i pysznego jedzenia, wszyscy używają do woli , bo potem długi okres postu… a za co byłeś przebrany?
- za komboja !
- mówi się kowboja…
- kowboja? dziwne! mama tylko to zdążyła wykombinować, bo za mało czasu było… mieliśmy najpierw sie nie przebierać!
- ale mama dała radę, a pistolet miałeś?
- nie pistolet, tylko rewolwer - no pewnie, zabawkowy!
- no wiesz, ja dziewczyna jestem, nie odróżniam...
- a koleżanka przebrała się za Hawajankę i przymierzyła mój kapelusz, ale głupio wyglądała…
- mówimy za Hawajkę
- znowu dziwnie, nie wiem czy zapamiętam… a niektórzy przebrali się za diabły i chyba dlatego się pobili…
- a o co się pobili?
- jak zwykle, pewnie przez dziewczyny!
- a to dlaczego?
- kto to wie, ale zawsze biją się przez dziewczyny i nie chcieli tańczyć, a pani powiedziała, że wszyscy muszą się bawić, po to przyszli…
- i po to jest karnawał, by się bawić
- a ten post to po co?
- by przemyśleć swoje postępowanie, nie objadać się słodyczami i odpokutować za grzechy
- a długo ten post?
- no długo, chyba…
- to chyba lepiej nie mieć grzechów?
- nie zawsze się udaje, a dziś coś wypożyczysz?
- nie nie, przyszedłem tylko się przywitać…
I poleciał, pewnie przyjdzie znów po feriach opowiedzieć co robił i z kim...
Strony
▼
niedziela, 28 stycznia 2018
czwartek, 25 stycznia 2018
Podróż sentymentalna...
Odbyłam podróż do miejsc kiedyś odwiedzanych, nie ruszając się z domu.
A to za sprawą książki Jadwigi Śmigiery MOJE WARSZAWSKIE ZWARIOWANIE, której okładkę widzicie obok na zdjęciu.
Nie jest to ani przewodnik, ani też pamiętnik, to raczej spacer po Warszawie w towarzystwie autorki, która nie tylko pokazuje swoje ulubione miejsca i opowiada ciekawostki, ale każdy spacer zmienia w subiektywne spojrzenie na miejsca i wydarzenia, wplatając epizody ze swego ciekawego życia.
Nawet znając stolicę lub wręcz przeciwnie, warto sięgnąć do tej nietypowej pozycji, bo w każdym wypadku znajdziecie dla siebie coś ciekawego.
Wydawca dołączył do książki zakładkę, co jest miłym i praktycznym prezentem dla czytelnika, a szata graficzna nawiązuje do dwóch poprzednich książek autorki, które także posiadam i polecam.
Dlaczego podróż sentymentalna?
Lata temu odwiedzałam regularnie Warszawę z moim chłopakiem, a obecnie mężem, który miał tam ciotkę o pięknym imieniu Róża. Pracowała na ulicy Rozbrat w jakiejś instytucji związanej ze sportem, dziś już nie pamiętam nazwy, a mieszkała najpierw w Sulejówku, potem w Warszawie na Siekierkach, wreszcie przy ulicy Czerniakowskiej w bloku z windą.
Ciotka pokazała nam wiele ciekawych miejsc, inne odkrywaliśmy sami, gdy ona pracowała...
Zachwyceni tym wszystkim czego brakowało na prowincji, spędzaliśmy poza domem całe dnie, nawet lody w Hortexie jedząc zamiast obiadu, także dla oszczędności.
Nie sposób opisać wszystko, co stolica oferowała turystom z małego miasta, post musiałby mieć niewyobrażalną długość. Nie dotrwalibyście do końca. Miło było przypomnieć sobie wszystkie te miejsca, czytając książkę Stokrotki (nick blogowy autorki).
Dla porównania - Kamienne schodki z książki o Warszawie i ja na tych schodkach sto lat temu...zdjęcie kiepskiej jakości, ale cóż.
Z sentymentem wspominam spacery Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem na Stare Miasto, ciastka od Bliklego, eleganckie butiki i dla kontrastu stragany na Bazarze Różyckiego, wycieczki do ZOO, odczytywanie ciekawych historii z nagrobków powązkowskich.
Mój drugi romans z Warszawą miał miejsce w czasie praktyk studenckich. Przez miesiąc mieszkałam w stolicy, ucząc się praktycznej strony zawodu bibliotekarza w bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. Dzięki temu udało mi się zwiedzić także zaplecze Biblioteki Narodowej, pachnący jeszcze farbą Zamek Królewski, wystawę Rembrandt i uczniowie w Muzeum Narodowym i wiele innych ciekawych miejsc.
Trzeci raz byłam w Warszawie służbowo i poza Centrum Nauki Kopernik niewiele widziałam, z daleka Stadion Narodowy i z taksówki Nowy Świat...
Lektura książki Jadwigi Śmigiery uświadomiła mi, że muszę naprawić wielki błąd czyli odwiedzić dzisiejsza stolicę, tym bardziej, że mogę liczyć na obecność tak wspaniałej przewodniczki jak autorka książki, obiecała mi to w dedykacji...
A to za sprawą książki Jadwigi Śmigiery MOJE WARSZAWSKIE ZWARIOWANIE, której okładkę widzicie obok na zdjęciu.
Nie jest to ani przewodnik, ani też pamiętnik, to raczej spacer po Warszawie w towarzystwie autorki, która nie tylko pokazuje swoje ulubione miejsca i opowiada ciekawostki, ale każdy spacer zmienia w subiektywne spojrzenie na miejsca i wydarzenia, wplatając epizody ze swego ciekawego życia.
Nawet znając stolicę lub wręcz przeciwnie, warto sięgnąć do tej nietypowej pozycji, bo w każdym wypadku znajdziecie dla siebie coś ciekawego.
Wydawca dołączył do książki zakładkę, co jest miłym i praktycznym prezentem dla czytelnika, a szata graficzna nawiązuje do dwóch poprzednich książek autorki, które także posiadam i polecam.
Dlaczego podróż sentymentalna?
Lata temu odwiedzałam regularnie Warszawę z moim chłopakiem, a obecnie mężem, który miał tam ciotkę o pięknym imieniu Róża. Pracowała na ulicy Rozbrat w jakiejś instytucji związanej ze sportem, dziś już nie pamiętam nazwy, a mieszkała najpierw w Sulejówku, potem w Warszawie na Siekierkach, wreszcie przy ulicy Czerniakowskiej w bloku z windą.
Ciotka pokazała nam wiele ciekawych miejsc, inne odkrywaliśmy sami, gdy ona pracowała...
Zachwyceni tym wszystkim czego brakowało na prowincji, spędzaliśmy poza domem całe dnie, nawet lody w Hortexie jedząc zamiast obiadu, także dla oszczędności.
Nie sposób opisać wszystko, co stolica oferowała turystom z małego miasta, post musiałby mieć niewyobrażalną długość. Nie dotrwalibyście do końca. Miło było przypomnieć sobie wszystkie te miejsca, czytając książkę Stokrotki (nick blogowy autorki).
Dla porównania - Kamienne schodki z książki o Warszawie i ja na tych schodkach sto lat temu...zdjęcie kiepskiej jakości, ale cóż.
Z sentymentem wspominam spacery Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem na Stare Miasto, ciastka od Bliklego, eleganckie butiki i dla kontrastu stragany na Bazarze Różyckiego, wycieczki do ZOO, odczytywanie ciekawych historii z nagrobków powązkowskich.
Mój drugi romans z Warszawą miał miejsce w czasie praktyk studenckich. Przez miesiąc mieszkałam w stolicy, ucząc się praktycznej strony zawodu bibliotekarza w bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. Dzięki temu udało mi się zwiedzić także zaplecze Biblioteki Narodowej, pachnący jeszcze farbą Zamek Królewski, wystawę Rembrandt i uczniowie w Muzeum Narodowym i wiele innych ciekawych miejsc.
Trzeci raz byłam w Warszawie służbowo i poza Centrum Nauki Kopernik niewiele widziałam, z daleka Stadion Narodowy i z taksówki Nowy Świat...
Lektura książki Jadwigi Śmigiery uświadomiła mi, że muszę naprawić wielki błąd czyli odwiedzić dzisiejsza stolicę, tym bardziej, że mogę liczyć na obecność tak wspaniałej przewodniczki jak autorka książki, obiecała mi to w dedykacji...
poniedziałek, 22 stycznia 2018
Co robimy w łazience?
Podobno połowę życia spędzamy w łóżku, a ile w łazience?
Statystyka to suche dane, ale może dane statystyczne sprowokują nas do zastanowienia się nad naszymi nawykami?
Obliczono, że przeciętnie spędzamy w łazience około 30 minut, ale 37% kobiet i 15% mężczyzn na czynności higieniczne i kosmetyczne potrzebuje więcej niż godzinę...
Ostatnimi czasy także panowie zaczęli przywiązywać wagę do swej aparycji, odwiedzają gabinety kosmetyczne i korzystają z szerokiej oferty kosmetyków tylko dla panów, a nawet depilują całe ciało dla zwiększenia higieny, brrr...
Badacze podają, że 63% z nas lubi poczytać w łazience i nie tylko w wannie, wszak w większości łazienek są także tzw. miejsca ustronne. Tam nawet król piechotą chodzi...
Ale czytanie to nie wszystko, 24% ludzi nie wyobraża sobie pójścia do łazienki bez telefonu.
A co robimy z telefonem w takim miejscu? Otóż większość czyta jakieś teksty w Internecie, rozmawia ze znajomymi, czyta maile, a znaczna część korzysta z aplikacji (?) lub sprawdza co tam ciekawego na portalach społecznościowych. Jakoś nie wyobrażam sobie pisania maila do szefa w trakcie siedzenia na kibelku...
3% ludzi ogląda w łazience telewizję, pewnie szczęśliwcy maja odbiorniki, a reszta w telefonie lub tablecie...
Mnie na przykład najlepsze pomysły dopadają w wannie, nie wiem czy to kwestia lekkości, bo ciało traci na wadze tyle ...itd. czy zapachów czy odosobnienia i odcięcia od bodźców wszelakich z zewnątrz.
Ciekawostką jest dla mnie to, że 86% panów woli czytać w łazience, niż w innych miejscach...
A co czytamy w łazience?
- książki
- maile
- czasopisma i gazety
- napisy na butelkach i tubkach
Może jesteście ciekawi co takiego czytają panowie?
Na szczycie rankingu znalazły się pisma erotyczne, potem biografie sportowców, powieści kryminalne, rubryki kryminalne i sportowe w gazetach, wreszcie czasopisma o ogrodnictwie.
Panie natomiast przeglądają pisma o urządzaniu wnętrz, czytają powieści romantyczne, magazyny o celebrytach lub modzie, a na końcu także znalazły się pisma o ogrodnictwie.
Marzeniem wielu z nas jest półka na wannie, a na niej książka, lampka szampana, a dla panów piwko i jeszcze jakiś przysmak - domowe rozkoszne SPA.
Niektórzy twierdzą, że zbyt długie przesiadywanie w łazience sprzyja rozwojowi wielu chorób...
ale kto by się tym przejmował?
Statystyka to suche dane, ale może dane statystyczne sprowokują nas do zastanowienia się nad naszymi nawykami?
Obliczono, że przeciętnie spędzamy w łazience około 30 minut, ale 37% kobiet i 15% mężczyzn na czynności higieniczne i kosmetyczne potrzebuje więcej niż godzinę...
Ostatnimi czasy także panowie zaczęli przywiązywać wagę do swej aparycji, odwiedzają gabinety kosmetyczne i korzystają z szerokiej oferty kosmetyków tylko dla panów, a nawet depilują całe ciało dla zwiększenia higieny, brrr...
Badacze podają, że 63% z nas lubi poczytać w łazience i nie tylko w wannie, wszak w większości łazienek są także tzw. miejsca ustronne. Tam nawet król piechotą chodzi...
Ale czytanie to nie wszystko, 24% ludzi nie wyobraża sobie pójścia do łazienki bez telefonu.
A co robimy z telefonem w takim miejscu? Otóż większość czyta jakieś teksty w Internecie, rozmawia ze znajomymi, czyta maile, a znaczna część korzysta z aplikacji (?) lub sprawdza co tam ciekawego na portalach społecznościowych. Jakoś nie wyobrażam sobie pisania maila do szefa w trakcie siedzenia na kibelku...
3% ludzi ogląda w łazience telewizję, pewnie szczęśliwcy maja odbiorniki, a reszta w telefonie lub tablecie...
Mnie na przykład najlepsze pomysły dopadają w wannie, nie wiem czy to kwestia lekkości, bo ciało traci na wadze tyle ...itd. czy zapachów czy odosobnienia i odcięcia od bodźców wszelakich z zewnątrz.
Ciekawostką jest dla mnie to, że 86% panów woli czytać w łazience, niż w innych miejscach...
A co czytamy w łazience?
- książki
- maile
- czasopisma i gazety
- napisy na butelkach i tubkach
Może jesteście ciekawi co takiego czytają panowie?
Na szczycie rankingu znalazły się pisma erotyczne, potem biografie sportowców, powieści kryminalne, rubryki kryminalne i sportowe w gazetach, wreszcie czasopisma o ogrodnictwie.
Panie natomiast przeglądają pisma o urządzaniu wnętrz, czytają powieści romantyczne, magazyny o celebrytach lub modzie, a na końcu także znalazły się pisma o ogrodnictwie.
Marzeniem wielu z nas jest półka na wannie, a na niej książka, lampka szampana, a dla panów piwko i jeszcze jakiś przysmak - domowe rozkoszne SPA.
Niektórzy twierdzą, że zbyt długie przesiadywanie w łazience sprzyja rozwojowi wielu chorób...
ale kto by się tym przejmował?
piątek, 19 stycznia 2018
Dialogi na cztery nogi...
Ileż to razy zdarzało Wam się słyszeć rozmowy, które wydawały się być żywcem wyjęte z jakiejś komedii?
Zasłyszane bezpośrednio lub od osób trzecich, ale zawsze wprawiające w zdumienie...
Humor sytuacyjny należy do moich ulubionych, bo podsłuchane rozmowy dostarczają pomysłów na blog, wystarczy to i owo zapamiętać lub zapisać.
Mam chyba szczęście , że udaje mi się trafiać na takie smaczki.
Pierwszy dialog między koleżankami, które dawno się nie widziały, a wpadły na siebie w galerii handlowej:
- No cześć, szmat czasu, co tam u ciebie? Syn się ożenił?
- Nie, ale ma przyjaciela, mieszkają za granicą, prowadzą biuro projektowe...
- A córka? Ma chłopaka?
- Nie, ma dziewczynę, skończyły studia, właśnie kupują mieszkanie...
- Wkręcasz mnie?
- Ale że co? że kredytu nie dostaną?
********
Pani w szkole rozmawia z mamą ucznia, który często przychodzi nie przygotowany do lekcji:
- Jestem zaniepokojona tym, że Paweł często spóźnia się i nie przynosi potrzebnych zeszytów, piórnik najczęściej ma pusty...
- Tak? Ale ja mu wszystko kupiłam.
- Powinna pani przypilnować syna, sprawdzić czy się spakował, odrobił lekcje...
- Ale on jest dorosły!
- Paweł ma dopiero 7 lat!
- No właśnie, już drugi rok chodzi do szkoły, jak długo mam go sprawdzać?
********
W kolejce do kasy w supermarkecie:
- Dlaczego pani się wpycha przede mnie?
- Myślałam, że pani nie stoi w kolejce...
- No pewnie, przyszłam popatrzeć, jak pracuje kasjerka, a koszyk z zakupami trzymam dla niepoznaki...
********
W małym osiedlowym sklepiku:
- i jeszcze pani mi da te puszki z wołowiną, co są w promocji
- ale to dla kotów...
- a mój stary i tak nie pozna, byle mięcho było, a puszki wyrzucę i cześć!
- a jak mu zaszkodzi?
- a co tam, najwyżej ogon mu wyrośnie!
Na koniec dialog znaleziony w sieci:
wtorek, 16 stycznia 2018
Piąte przez dziesiąte...
Chcę dziś odejść od pisania na poważnie, więc zebrałam okruchy dnia codziennego.
Zaczynam dowcipem, który mnie wczoraj oczarował.
Idzie facet ulicą i prowadzi pingwina. Znajomy pyta:
- A co ty tak chodzisz z tym pingwinem?
- No widzisz, przyplątał się i nie wiem co z nim zrobić.
- Zaprowadź go do ZOO
Po kilku godzinach spotykają się znowu na ulicy.
- I co, byliście w ZOO?
- Byliśmy, teraz idziemy do kina...
Teraz z kolei doniesienia z mojej kuchni, bo coś tam oprócz obiadów czasami robię, na przykład rogaliki z dżemem, posypane skórka pomarańczową...
...lub warzywna jednogarnkówka jako alternatywa dla świątecznych mięs, szynek i innych ciężkich potraw
I wreszcie prawdziwe arcydzieło mego męża, według receptury od syna - nalewka cytrynowa na miodzie... Robi sie łatwo z dostępnych wszędzie składników, a jaka frajda! Jak mawiał mój dziadek - nie przyodziewa, a grzeje porządnie, zwłaszcza w mroźny dzień po długim spacerze.
Nie jest tajemnicą, że uwielbiam wszelkie dania makaronowe, ale gdy makaron jest dodatkiem do dania, a ugotuje mi się za dużo, to tak długo chodzę wokół tej resztki, aż wyjem do ostatniej rurki czy muszelki... czy ktoś podziela może taki grzech?
Wystarczyło kilka stopni mrozu, a na ulicach pustki kompletne. Wracając z pracy mijam zawsze ludzi zabieganych w swoich sprawach, a w weekend i w poniedziałek puste ulice, tylko właściciele psów i sznury samochodów, a co będzie gdy wróci zima i termometr pokaże -25 stopni?
Na koniec wcale nie tak lekko będzie. Przesadzałam w sobotę rano rośliny doniczkowe, robię tak co roku w styczniu lub lutym.Jedną z roślinek, szeflerę obciętą przy czubku, bo była za wysoka, zostawiłam jeszcze w w naczyniu z wodą, by lepiej się ukorzeniła. Naczynie wyniosłam na korytarz i wyobraźcie sobie, że została skradziona, prawdopodobnie przez gości sąsiadów z 4 piętra. Słyszałam jak idą na górę, tak głośne było towarzystwo, a w niedzielę rano już roślinki nie było...
Nie pierwszy to raz zresztą, kiedyś zginęła mi roślinka z doniczką.
Za rękę nikogo nie złapałam, więc i z pretensjami nie ma do kogo iść.
Ale smutne to, a wystarczyło zapytać, podzieliłabym się :-(
Aneks na prośbę czytelniczek czyli przepis na nalewkę:
2 kg cytryn, może też być 1 pomarańcza lub dwie mandarynki
szklanka miodu
cukier do smaku
1 l spirytusu
Cytryny wyszorować i ze skórą pokroić w cząstki, miód rozgrzać by był płynny, dodać do cytryn, zalać spirytusem.
Dolać wodę mineralną by obniżyć moc spirytusu, ile kto woli, np.0,7 - 1 l
Przykryć szczelnie folią spożywczą.
Po 24 godzinach co najmniej wycisnąć sok z cytryn np. praską do ziemniaków.
Zlać do butelek przez sito.
Wychodzi ok.2,4-2,5 litra nalewki.
Zaczynam dowcipem, który mnie wczoraj oczarował.
Idzie facet ulicą i prowadzi pingwina. Znajomy pyta:
- A co ty tak chodzisz z tym pingwinem?
- No widzisz, przyplątał się i nie wiem co z nim zrobić.
- Zaprowadź go do ZOO
Po kilku godzinach spotykają się znowu na ulicy.
- I co, byliście w ZOO?
- Byliśmy, teraz idziemy do kina...
Teraz z kolei doniesienia z mojej kuchni, bo coś tam oprócz obiadów czasami robię, na przykład rogaliki z dżemem, posypane skórka pomarańczową...
...lub warzywna jednogarnkówka jako alternatywa dla świątecznych mięs, szynek i innych ciężkich potraw
I wreszcie prawdziwe arcydzieło mego męża, według receptury od syna - nalewka cytrynowa na miodzie... Robi sie łatwo z dostępnych wszędzie składników, a jaka frajda! Jak mawiał mój dziadek - nie przyodziewa, a grzeje porządnie, zwłaszcza w mroźny dzień po długim spacerze.
Nie jest tajemnicą, że uwielbiam wszelkie dania makaronowe, ale gdy makaron jest dodatkiem do dania, a ugotuje mi się za dużo, to tak długo chodzę wokół tej resztki, aż wyjem do ostatniej rurki czy muszelki... czy ktoś podziela może taki grzech?
Wystarczyło kilka stopni mrozu, a na ulicach pustki kompletne. Wracając z pracy mijam zawsze ludzi zabieganych w swoich sprawach, a w weekend i w poniedziałek puste ulice, tylko właściciele psów i sznury samochodów, a co będzie gdy wróci zima i termometr pokaże -25 stopni?
Na koniec wcale nie tak lekko będzie. Przesadzałam w sobotę rano rośliny doniczkowe, robię tak co roku w styczniu lub lutym.Jedną z roślinek, szeflerę obciętą przy czubku, bo była za wysoka, zostawiłam jeszcze w w naczyniu z wodą, by lepiej się ukorzeniła. Naczynie wyniosłam na korytarz i wyobraźcie sobie, że została skradziona, prawdopodobnie przez gości sąsiadów z 4 piętra. Słyszałam jak idą na górę, tak głośne było towarzystwo, a w niedzielę rano już roślinki nie było...
Nie pierwszy to raz zresztą, kiedyś zginęła mi roślinka z doniczką.
Za rękę nikogo nie złapałam, więc i z pretensjami nie ma do kogo iść.
Ale smutne to, a wystarczyło zapytać, podzieliłabym się :-(
Aneks na prośbę czytelniczek czyli przepis na nalewkę:
2 kg cytryn, może też być 1 pomarańcza lub dwie mandarynki
szklanka miodu
cukier do smaku
1 l spirytusu
Cytryny wyszorować i ze skórą pokroić w cząstki, miód rozgrzać by był płynny, dodać do cytryn, zalać spirytusem.
Dolać wodę mineralną by obniżyć moc spirytusu, ile kto woli, np.0,7 - 1 l
Przykryć szczelnie folią spożywczą.
Po 24 godzinach co najmniej wycisnąć sok z cytryn np. praską do ziemniaków.
Zlać do butelek przez sito.
Wychodzi ok.2,4-2,5 litra nalewki.
sobota, 13 stycznia 2018
I co Wy na to?
Czasami słyszymy o problemach rodziców z własnymi dziećmi, bardzo im wtedy współczuję, bo mnie jakoś ominęły: bunt nastolatków, dredy, glany, wracanie nad ranem z imprez, podbieranie pieniędzy, powtarzanie klasy.
Z drugiej strony – nasze dzieci , nasza zasługa lub porażka. Zdarza mi się być świadkiem różnych sytuacji lub słyszeć rozmaite historie, które nasuwają pytanie – w którym momencie rodzice z opowieści popełnili błąd?
Mama upartego 3-latka opowiada znajomej, że dziecko nie zrobi siusiu na nocnik inaczej, jak w towarzystwie tabletu lub nie zaśnie prędzej, aż nie obejrzy kilku bajek w łóżeczku, nawet z pieniędzy uzbieranych na imprezie rodzinnej z okazji roczku kupili mu telewizor do dziecięcego pokoju.
Idąc do pracy obserwuję mamy czekające przed szkołą z niemowlakami w wózkach lub na rękach. Jeśli myślicie, że dzieci bawią się grzechotka lub pieluchą, to mylicie się, raczej smart fonem. Podobnie było w poczekalni szpitalnej przychodni – chcesz mieć spokój, daj dziecku smart fon, byle wyłączyło dźwięk w komórce…
Ilość wulgaryzmów, które zdarza mi się słyszeć z ust niektórych rodziców przed szkołą też mrozi krew, a dzieci słuchają …
Kiedyś byłam świadkiem jak na przerwie mama podeszła na boisko, by przywołać syna i „doładować” zapas chipsów i batoników, bo nie ma u nas sklepiku…
Jedna z mam poskarżyła się wychowawcy, że syn nie chce chodzić do szkoły, bo przestała mu dawać pieniądze na zakupy w Biedronce, woli dawać mu zdrowe kanapki i napoje, ale napotkała bunt 12-latka , bo śniadanie z domu to obciach…
Pijąc kawę w Mc Donaldzie zostałam zaczepiona przez kobietę, która chyba chciała pożalić się, że jej dziecko, jedząc dania z tej restauracji nabawiło się alergii pokarmowej. Zapytałam, kto mu kupował te dania, a poza tym jedzenie w Mc Donaldzie nie jest obowiązkowe, każdy rodzic ma wybór…
Wielu rodziców nie zdaje sobie sprawy, co ich dzieci robią w Internecie, jakie oglądają filmy, dokąd chodzą po szkole i na co wydają kieszonkowe. Co można odpowiedzieć matce, która nie radzi sobie już z 7-latkiem, a ojciec pracuje za granicą lub rodzicom, którzy uważają, że poczynaniami ich dzieci na FB powinna zajmować się szkoła, bo oni maja dość na głowie…
Nie napisałam jeszcze o okradaniu własnych rodziców czy dziadków, wagarowaniu, cięciu się żyletkami, fałszowaniu podpisów czy włamywaniu się na konta internetowe…
Trudno jest być rodzicem, nie ma na to szkół, ale chyba zwyczajnie trzeba dorosnąć do tej roli…
Z drugiej strony – nasze dzieci , nasza zasługa lub porażka. Zdarza mi się być świadkiem różnych sytuacji lub słyszeć rozmaite historie, które nasuwają pytanie – w którym momencie rodzice z opowieści popełnili błąd?
Mama upartego 3-latka opowiada znajomej, że dziecko nie zrobi siusiu na nocnik inaczej, jak w towarzystwie tabletu lub nie zaśnie prędzej, aż nie obejrzy kilku bajek w łóżeczku, nawet z pieniędzy uzbieranych na imprezie rodzinnej z okazji roczku kupili mu telewizor do dziecięcego pokoju.
Idąc do pracy obserwuję mamy czekające przed szkołą z niemowlakami w wózkach lub na rękach. Jeśli myślicie, że dzieci bawią się grzechotka lub pieluchą, to mylicie się, raczej smart fonem. Podobnie było w poczekalni szpitalnej przychodni – chcesz mieć spokój, daj dziecku smart fon, byle wyłączyło dźwięk w komórce…
Ilość wulgaryzmów, które zdarza mi się słyszeć z ust niektórych rodziców przed szkołą też mrozi krew, a dzieci słuchają …
Kiedyś byłam świadkiem jak na przerwie mama podeszła na boisko, by przywołać syna i „doładować” zapas chipsów i batoników, bo nie ma u nas sklepiku…
Jedna z mam poskarżyła się wychowawcy, że syn nie chce chodzić do szkoły, bo przestała mu dawać pieniądze na zakupy w Biedronce, woli dawać mu zdrowe kanapki i napoje, ale napotkała bunt 12-latka , bo śniadanie z domu to obciach…
Pijąc kawę w Mc Donaldzie zostałam zaczepiona przez kobietę, która chyba chciała pożalić się, że jej dziecko, jedząc dania z tej restauracji nabawiło się alergii pokarmowej. Zapytałam, kto mu kupował te dania, a poza tym jedzenie w Mc Donaldzie nie jest obowiązkowe, każdy rodzic ma wybór…
Wielu rodziców nie zdaje sobie sprawy, co ich dzieci robią w Internecie, jakie oglądają filmy, dokąd chodzą po szkole i na co wydają kieszonkowe. Co można odpowiedzieć matce, która nie radzi sobie już z 7-latkiem, a ojciec pracuje za granicą lub rodzicom, którzy uważają, że poczynaniami ich dzieci na FB powinna zajmować się szkoła, bo oni maja dość na głowie…
Nie napisałam jeszcze o okradaniu własnych rodziców czy dziadków, wagarowaniu, cięciu się żyletkami, fałszowaniu podpisów czy włamywaniu się na konta internetowe…
Trudno jest być rodzicem, nie ma na to szkół, ale chyba zwyczajnie trzeba dorosnąć do tej roli…
środa, 10 stycznia 2018
No i kup tu dżinsy....
Początek roku, porządki w szafie i wyprzedaże to 3 powody by wybrać się na zakup spodni, wszak wiosna przyjdzie niebawem.
Tak też z mężem zrobiliśmy, bo teraz mamy trochę czasu i skusiły nas połączone promocje. Bo skoro można kupić drugą parę ze zniżką 90 % to czemu nie?
Ale wcale nie tak łatwo kupić dżinsy, chociaż na półkach tysiące spodni - poprawka, nie tak łatwo dojrzałym osobom obojga płci, ale lubimy chodzić w dżinsach, więc co zrobić?
Przygotowani psychicznie udaliśmy się na zakupy. Wiedzieliśmy, że lekko nie będzie…
Najpierw trzeba określić bardzo młodej sprzedawczyni jakich spodni szukamy, a ona przy kolejnych wymogach robi coraz większe oczy. Bo jak można szukać klasycznych dżinsów, bez przetarć, dziur, postrzępionych nogawek , plam gdzie popadnie itp. Dinozaury normalnie, nie klienci!
Przymierzyłam chyba ze sto par, znalazły się wreszcie jedne jedyne na milion innych w sklepie i nie musiałam ich zdejmować, siedząc na podłodze, bo inaczej zejść z nogi nie chciały takie tam rurki.
Mąż cierpiał katusze już w fazie dostarczania przez panią kolejnych modeli, ja usiadłam z boku, zadowolona, że zdobycz trzymam na kolanach. W przymierzalni podobne katusze znosili niski młody pan i wysoka piękna dziewoja.
Pan jednak był bardzie postępowy od mojego męża, bo przymierzał co dawali i nawet wychodził przed duże lustro w sklepie, by pokazać się żonie i ekspedientkom, ku mojej uciesze. Bo pan był niski, krępy, na krótkich krzywych nogach i nie to mnie śmieszyło, tylko jego nogi w tych dżinsach. Ale panu się podobało, zonie też, więc jest O.K.
Piękna dziewoja nie miała problemu z coraz węższymi rurkami, problem był z długością, bo przy jej wzroście spodnie nijak nie chciały nawet kostki zakrywać… a dziury i inne felery jej nie przeszkadzały, mamie dziewczyny zresztą także nie. No cóż, ja jestem zaściankowa i mało postępowa jeśli chodzi o spodnie…
Mąż po przymierzeniu nieprzeliczalnej ilości dżinsów wszelkiego typu, wreszcie trafił na swoje, tyle że czarne, bo jako jedyne nie były dziwnie ufarbowane, dziurawe i nie były rurkami ani ogrodniczkami amerykańskiego farmera.
Zaprawdę, ciężko jest kupić normalne dżinsy dojrzałej osobie… może jakiś apel do producentów?
Tak też z mężem zrobiliśmy, bo teraz mamy trochę czasu i skusiły nas połączone promocje. Bo skoro można kupić drugą parę ze zniżką 90 % to czemu nie?
Ale wcale nie tak łatwo kupić dżinsy, chociaż na półkach tysiące spodni - poprawka, nie tak łatwo dojrzałym osobom obojga płci, ale lubimy chodzić w dżinsach, więc co zrobić?
Przygotowani psychicznie udaliśmy się na zakupy. Wiedzieliśmy, że lekko nie będzie…
Najpierw trzeba określić bardzo młodej sprzedawczyni jakich spodni szukamy, a ona przy kolejnych wymogach robi coraz większe oczy. Bo jak można szukać klasycznych dżinsów, bez przetarć, dziur, postrzępionych nogawek , plam gdzie popadnie itp. Dinozaury normalnie, nie klienci!
Przymierzyłam chyba ze sto par, znalazły się wreszcie jedne jedyne na milion innych w sklepie i nie musiałam ich zdejmować, siedząc na podłodze, bo inaczej zejść z nogi nie chciały takie tam rurki.
Mąż cierpiał katusze już w fazie dostarczania przez panią kolejnych modeli, ja usiadłam z boku, zadowolona, że zdobycz trzymam na kolanach. W przymierzalni podobne katusze znosili niski młody pan i wysoka piękna dziewoja.
Pan jednak był bardzie postępowy od mojego męża, bo przymierzał co dawali i nawet wychodził przed duże lustro w sklepie, by pokazać się żonie i ekspedientkom, ku mojej uciesze. Bo pan był niski, krępy, na krótkich krzywych nogach i nie to mnie śmieszyło, tylko jego nogi w tych dżinsach. Ale panu się podobało, zonie też, więc jest O.K.
Piękna dziewoja nie miała problemu z coraz węższymi rurkami, problem był z długością, bo przy jej wzroście spodnie nijak nie chciały nawet kostki zakrywać… a dziury i inne felery jej nie przeszkadzały, mamie dziewczyny zresztą także nie. No cóż, ja jestem zaściankowa i mało postępowa jeśli chodzi o spodnie…
Mąż po przymierzeniu nieprzeliczalnej ilości dżinsów wszelkiego typu, wreszcie trafił na swoje, tyle że czarne, bo jako jedyne nie były dziwnie ufarbowane, dziurawe i nie były rurkami ani ogrodniczkami amerykańskiego farmera.
Zaprawdę, ciężko jest kupić normalne dżinsy dojrzałej osobie… może jakiś apel do producentów?
niedziela, 7 stycznia 2018
Wariacje bomb(k)owe
Zapodziałam post o wizycie w fabryce bombek. Właściwie to nie fabryka, a manufaktura raczej. Byłam już w kilku i każda ma swój styl pracy i podejścia do klienta. Teraz, zarówno fabryki bombek jak i wytwórnie pierników nastawione są na warsztaty twórcze, gdzie zwiedzający mogą uczestniczyć w procesie powstawania produktów i mają z tego niezłą frajdę.
Najpierw zwiedzamy dmuchalnię, gdzie z długich szklanych rurek pracownik formuje pojedyncze bombki. Mogą powstawać z ręki, czyli formowane są dzięki wprawie i zręczności dmuchającego. Mogą także powstawać w formach o różnych kształtach, wszystko oczywiście w towarzystwie wysokiej temperatury, której potrzebuje szkło by rozciągać się i formować.
Później trafiamy do srebrzalni, gdzie zręczną pracownica nadaje szklanym formom srebrzysty połysk, a chemikalia przylegają do ścianek bombki w gorącej wodzie. Nie wszystkie bombki są srebrzone, podobno ostatnio modne są matowe i transparentne, to zależy także od rodzaju zdobienia.
W malarni sympatyczne panie ozdabiają przygotowane półfabrykaty różnymi wzorami w różnych technikach.Podziwiałam zręczność ich palców, gdy w oka mgnieniu potrafiły wyczarować na bombce zimowy krajobraz, twarz Mikołaja, misia pandę, wzór szkockiej kraty a nawet postaci z bajek i gier komputerowych. Ale najbardziej podobały mi się wzory jak weneckie koronki, a nie były to dolepione pasmanterie, tylko wyczarowane delikatne rysunki.
O dziwo, w ten sposób powstawały także kuliste świeczniki, lichtarze i drzewka bombkowe. W takiej manufakturze można zamówić także bombki z własnym napisem lub rysunkiem.
Dla zwiedzających przygotowano stanowiska warsztatowe, gdzie zabezpieczeni fartuchami zdobiliśmy szklane kule farbami i brokatem.
Wierzcie mi, że nie było to łatwe, zwłaszcza gdy ma się dwie lewe ręce do prac plastycznych.
Ale w końcu ważna jest zabawa...i część brokatu zawozi się na ubraniu i butach do domu :-)
I wreszcie Mekka wszystkich, którzy czują niedostatek ozdób choinkowych czyli sklepik przyfabryczny, zaopatrywany na bieżąco , powstającymi tuż obok świecidełkami. No i pyszna kawa dla smakoszy :-)
O innej fabryce bombek pisałam TUTUAJ
Najpierw zwiedzamy dmuchalnię, gdzie z długich szklanych rurek pracownik formuje pojedyncze bombki. Mogą powstawać z ręki, czyli formowane są dzięki wprawie i zręczności dmuchającego. Mogą także powstawać w formach o różnych kształtach, wszystko oczywiście w towarzystwie wysokiej temperatury, której potrzebuje szkło by rozciągać się i formować.
Później trafiamy do srebrzalni, gdzie zręczną pracownica nadaje szklanym formom srebrzysty połysk, a chemikalia przylegają do ścianek bombki w gorącej wodzie. Nie wszystkie bombki są srebrzone, podobno ostatnio modne są matowe i transparentne, to zależy także od rodzaju zdobienia.
W malarni sympatyczne panie ozdabiają przygotowane półfabrykaty różnymi wzorami w różnych technikach.Podziwiałam zręczność ich palców, gdy w oka mgnieniu potrafiły wyczarować na bombce zimowy krajobraz, twarz Mikołaja, misia pandę, wzór szkockiej kraty a nawet postaci z bajek i gier komputerowych. Ale najbardziej podobały mi się wzory jak weneckie koronki, a nie były to dolepione pasmanterie, tylko wyczarowane delikatne rysunki.
O dziwo, w ten sposób powstawały także kuliste świeczniki, lichtarze i drzewka bombkowe. W takiej manufakturze można zamówić także bombki z własnym napisem lub rysunkiem.
Dla zwiedzających przygotowano stanowiska warsztatowe, gdzie zabezpieczeni fartuchami zdobiliśmy szklane kule farbami i brokatem.
Wierzcie mi, że nie było to łatwe, zwłaszcza gdy ma się dwie lewe ręce do prac plastycznych.
Ale w końcu ważna jest zabawa...i część brokatu zawozi się na ubraniu i butach do domu :-)
I wreszcie Mekka wszystkich, którzy czują niedostatek ozdób choinkowych czyli sklepik przyfabryczny, zaopatrywany na bieżąco , powstającymi tuż obok świecidełkami. No i pyszna kawa dla smakoszy :-)
O innej fabryce bombek pisałam TUTUAJ
czwartek, 4 stycznia 2018
Lodowy sen...
Sny bywają dziwne, to każdy przyzna, ale żeby śnić o jedzeniu to już przesada.
Tym bardziej, że były święta i Nowy Rok i czułam się najedzona po czubki włosów.
Co innego, gdybym pościła lub nie miała apetytu, taki sen o smakołykach byłby może uzasadniony, bo wiadomo, że gdy czegoś brak, to o tym myślimy lub śnimy, mówi się przecież o marzeniach sennych... ale w okresie poświątecznym?
A ja śniłam o lodach, takich ulubionych, czekoladowych z wiśniami, najlepiej z sosem lub frużeliną, takich lekko roztopionych, żeby móc to czekoladowe cudo zbierać z wierzchu łyżeczką...
Swoją drogą, każdy lubi inne lody, znam osoby, które jadają tylko waniliowe, inne tylko owocowe, znam tez smakoszy lodów na patyku w czekoladzie z orzechami.
Są także osoby, które nie przepadają za lodami i zjadają może raz w roku i tylko latem. Było kiedyś takie lato, gdy jadłam prawie same lody, a coś konkretnego dopiero wieczorem, ale i zimą lubię lody, zwłaszcza z prywatnych lodziarni z tradycjami.
Często do kawy kupuje własnie lody, żeby poznać nowy smak. Dlaczego więc po okresie świątecznego obżarstwa przyśniły mi się właśnie lody?
A może to rodzaj wyrzutów sumienia? Ale dlaczego lody? Słyszałam o mieszkańcu Australii, który odżywiał sie TYLKO lodami z różnymi dodatkami i dietetycy w studiu telewizyjnym dociekali, czy dostarczał sobie odpowiednie składniki odżywcze.
Bywało już, że przyśniły mi się ptysie z bitą śmietaną lub tort z kremem w dużych ilościach, a wszyscy wiedzą, że nie lubię ani bitej śmietany, ani tortów, można dać mi śmiało na przechowanie i nie wyjem nawet okruszyny...
Dlaczego nie przyśnią mi się potrawy kuchni chińskiej lub włoskiej, które uwielbiam? Powinny śnić się same zdrowe, dietetyczne potrawy, aby zachęcać do poprawy jadłospisu...
Czy ktoś potrafi to wyjaśnić? A może miewacie także jakieś kulinarne sny?
Tym bardziej, że były święta i Nowy Rok i czułam się najedzona po czubki włosów.
Co innego, gdybym pościła lub nie miała apetytu, taki sen o smakołykach byłby może uzasadniony, bo wiadomo, że gdy czegoś brak, to o tym myślimy lub śnimy, mówi się przecież o marzeniach sennych... ale w okresie poświątecznym?
A ja śniłam o lodach, takich ulubionych, czekoladowych z wiśniami, najlepiej z sosem lub frużeliną, takich lekko roztopionych, żeby móc to czekoladowe cudo zbierać z wierzchu łyżeczką...
Swoją drogą, każdy lubi inne lody, znam osoby, które jadają tylko waniliowe, inne tylko owocowe, znam tez smakoszy lodów na patyku w czekoladzie z orzechami.
Są także osoby, które nie przepadają za lodami i zjadają może raz w roku i tylko latem. Było kiedyś takie lato, gdy jadłam prawie same lody, a coś konkretnego dopiero wieczorem, ale i zimą lubię lody, zwłaszcza z prywatnych lodziarni z tradycjami.
Często do kawy kupuje własnie lody, żeby poznać nowy smak. Dlaczego więc po okresie świątecznego obżarstwa przyśniły mi się właśnie lody?
A może to rodzaj wyrzutów sumienia? Ale dlaczego lody? Słyszałam o mieszkańcu Australii, który odżywiał sie TYLKO lodami z różnymi dodatkami i dietetycy w studiu telewizyjnym dociekali, czy dostarczał sobie odpowiednie składniki odżywcze.
Bywało już, że przyśniły mi się ptysie z bitą śmietaną lub tort z kremem w dużych ilościach, a wszyscy wiedzą, że nie lubię ani bitej śmietany, ani tortów, można dać mi śmiało na przechowanie i nie wyjem nawet okruszyny...
Dlaczego nie przyśnią mi się potrawy kuchni chińskiej lub włoskiej, które uwielbiam? Powinny śnić się same zdrowe, dietetyczne potrawy, aby zachęcać do poprawy jadłospisu...
Czy ktoś potrafi to wyjaśnić? A może miewacie także jakieś kulinarne sny?
poniedziałek, 1 stycznia 2018
Podziwiam...
Wszyscy lub prawie podsumowują coś na koniec roku.
Pewnie takie podsumowanie też mogłabym zrobić, ale podobno lepiej zawsze patrzeć do przodu i wyglądać zmian na lepsze...
Tyle słyszy się o upadku autorytetów i wartości w ogóle, że może warto wejrzeć w siebie i sprawdzić kto dla nas jest motywatorem , autorytetem czy jakkolwiek go nazwiemy, wszak jakieś drogowskazy mieć musimy…
Nie będę wskazywać na konkretne osoby , bo w opisach może i Wy się odnajdziecie, na co bardzo liczę.
Wyliczanka nie jest bynajmniej rankingiem według ważności czy aktualności. Okres jest leniwy, więc spisałam tak sobie, co pamięć nasunęła, może coś pominęłam, a może jeszcze sobie czegoś nie uświadamiam…
Podziwiam wszystkich dotkniętych chorobą, kalectwem swoim lub kogoś bliskiego, bo dają radę i jeszcze zachowują pogodę ducha, a nawet pomagają innym.
Podziwiam wszystkich, którzy wierni są swoim zasadom i poglądom, a jednocześnie nie narzucają ich innym i potrafią dyskutować z każdym na każdy temat.
Podziwiam ludzi z pasją, tzw. zakręconych pozytywnie, bo dzięki nim kolorowy jest ten świat i jeszcze innych zarażają pięknem wewnętrznym.
Podziwiam ludzi, którym udaje się nie przejmować rzeczami nieistotnymi, a nade wszystko, że potrafią odróżnić ziarno od plew.
Podziwiam ludzi silnej woli , bo potrafią wytyczyć sobie cel i doprowadzić każdy zamiar do końca.
Podziwiam altruistów, którzy zapominając o sobie pomagają potrzebującym, często kosztem swego spokoju i bezpieczeństwa.
Podziwiam wszystkie niespokojne dusze za ciekawość świata i chęć nieustannego rozwoju.
Podziwiam wszystkie otwarte umysły za stawianie właściwych pytań i dociekliwość w odpowiadaniu na nie.
Podziwiam wszystkich uzdolnionych artystycznie, bo potrafią wyrazić swoje emocje i uczucia przy pomocy wytworów sztuki, którymi my z kolei się zachwycamy i przez to wzbogacamy swoje wnętrze.
Podziwiam ludzi o szerokich horyzontach i wrażliwej duszy za tłumaczenie nam zawiłości tego świata i pomaganie w odróżnianiu dobra od zła.
Podziwiam ludzi pracowitych i uczciwych, którzy szanują swój zawód i zawsze robią to co potrafią, najlepiej jak potrafią, ucząc się na błędach.
Podziwiam ludzi skromnych i cichych, ale potrafiących słuchać drugiego człowieka, bo często płynie z tego dla nas samych nauka.
Podziwiam walczących o piękno nieskażonej przyrody, bo robią to z myślą o kolejnych pokoleniach.
Podziwiam wreszcie ludzi odważnych, którzy po każdej porażce podnoszą się i zaczynają od nowa, traktując swoje upadki jak kolejne doświadczenie...
Pewnie takie podsumowanie też mogłabym zrobić, ale podobno lepiej zawsze patrzeć do przodu i wyglądać zmian na lepsze...
Tyle słyszy się o upadku autorytetów i wartości w ogóle, że może warto wejrzeć w siebie i sprawdzić kto dla nas jest motywatorem , autorytetem czy jakkolwiek go nazwiemy, wszak jakieś drogowskazy mieć musimy…
Nie będę wskazywać na konkretne osoby , bo w opisach może i Wy się odnajdziecie, na co bardzo liczę.
Wyliczanka nie jest bynajmniej rankingiem według ważności czy aktualności. Okres jest leniwy, więc spisałam tak sobie, co pamięć nasunęła, może coś pominęłam, a może jeszcze sobie czegoś nie uświadamiam…
Podziwiam wszystkich dotkniętych chorobą, kalectwem swoim lub kogoś bliskiego, bo dają radę i jeszcze zachowują pogodę ducha, a nawet pomagają innym.
Podziwiam wszystkich, którzy wierni są swoim zasadom i poglądom, a jednocześnie nie narzucają ich innym i potrafią dyskutować z każdym na każdy temat.
Podziwiam ludzi z pasją, tzw. zakręconych pozytywnie, bo dzięki nim kolorowy jest ten świat i jeszcze innych zarażają pięknem wewnętrznym.
Podziwiam ludzi, którym udaje się nie przejmować rzeczami nieistotnymi, a nade wszystko, że potrafią odróżnić ziarno od plew.
Podziwiam ludzi silnej woli , bo potrafią wytyczyć sobie cel i doprowadzić każdy zamiar do końca.
Podziwiam altruistów, którzy zapominając o sobie pomagają potrzebującym, często kosztem swego spokoju i bezpieczeństwa.
Podziwiam wszystkie niespokojne dusze za ciekawość świata i chęć nieustannego rozwoju.
Podziwiam wszystkie otwarte umysły za stawianie właściwych pytań i dociekliwość w odpowiadaniu na nie.
Podziwiam wszystkich uzdolnionych artystycznie, bo potrafią wyrazić swoje emocje i uczucia przy pomocy wytworów sztuki, którymi my z kolei się zachwycamy i przez to wzbogacamy swoje wnętrze.
Podziwiam ludzi o szerokich horyzontach i wrażliwej duszy za tłumaczenie nam zawiłości tego świata i pomaganie w odróżnianiu dobra od zła.
Podziwiam ludzi pracowitych i uczciwych, którzy szanują swój zawód i zawsze robią to co potrafią, najlepiej jak potrafią, ucząc się na błędach.
Podziwiam ludzi skromnych i cichych, ale potrafiących słuchać drugiego człowieka, bo często płynie z tego dla nas samych nauka.
Podziwiam walczących o piękno nieskażonej przyrody, bo robią to z myślą o kolejnych pokoleniach.
Podziwiam wreszcie ludzi odważnych, którzy po każdej porażce podnoszą się i zaczynają od nowa, traktując swoje upadki jak kolejne doświadczenie...