Strony

poniedziałek, 29 lipca 2019

Różności...

W sielskich okolicznościach przyrody spędziłam dwa dni na łonie natury, wprawdzie nie leżałam pod gruszą, ale za to pod innymi drzewami, z widokiem na pola i baraszkujące w tujach ptaki, nawet wiewiórka i nornice się znalazły, a mrówki wytyczyły trasę w poprzek ogrodu i szły jak po sznurku...
Po sąsiedzku towarzyszyły nam psy sąsiadów, ale na szczęście nie szczekały na wszystkich i na wszystko.
Nad nami krążyły co jakiś czas dwa kruki, które uwiły gniazdo na starych drzewach opodal i dzięki ich obecności gospodarzy nie nękały gołębie, które strasznie brudzą...
Był oczywiście grill i spotkania z ciekawymi ludźmi, rozmowy wspomnieniowe, przejażdżki po okolicy i załatwienie szczegółów związanych z weselem naszego syna.

Podróże i spotkania przynoszą zawsze nowe obserwacje i ciekawostki zasłyszane od innych.
Zauważyłam na przykład, że wieś nie jest tak cicha i sielska, jakby się wydawało. Od rana do późnego wieczora drogą obok ogrodu gospodarzy jeździły maszyny rolnicze, wszak okres zbiorów w pełni. Pierwsze auta i maszyny rolnicze wyruszają ok. 4 nad ranem.

Wszędzie powstają nowe domy i mam wrażenie, że ubywa ziemi uprawnej, która zamieniana jest na działki budowlane. W tak krótkim czasie i na niewielkim terenie zauważyliśmy kilka osiedli domków budowanych przez deweloperów, ale zdarzyły się także piękne stare dwory, którym nowi właściciele przywracają dawne piękno.

Na wycieczkach autem co krok natykaliśmy się na ogłoszenia dla poszukujących pracy, w tym takie: rabota dla inostrancew, polskij jazyk dla inostrancew.... w okolicy bowiem wiele jest zakładów przemysłowych, ubojnie drobiu itp. Podobno ostatnio zatrudnia się nawet pracowników z Kenii, Nepalu oraz innych równie egotycznych państw.

Uciążliwością
dla miejscowych i podróżujących są wieczne przebudowy i remonty dróg, niby trasa szybkiego ruchu, a kilometrami jedzie się w ogonku. Dojazd do pracy w Poznaniu wydłuża się wówczas znacznie...
Sprawy nie ułatwia kiepska widoczność na niestrzeżonych przejazdach kolejowych, mieliśmy okazję przekonać się, jak łatwo o nieuwagę i tragedie na torach.
Na koniec humor prosto z życia:
spotykają się na wsi dwie kuzynki, sześciolatki, jedna z nich przyjechała w odwiedziny z miasta i zachwyca się wszystkim, co widzi
- o jakie piękne kurki, popatrz jakie one śliczne...
- osalałaś, nie widzisz jakie dupska mają wyskubane?

Przywieźliśmy skrzynkę warzyw, ekologicznie uprawianych przez rodziców naszych gospodarzy. Pan Wacław ma 87 lat, a zasadził i hoduje 120 krzaczków pomidorów najlepszych odmian, ogórki, cukinie, dynie, cebulę i wiele innych, a jego żona pielęgnuje swoje ukochane kwiaty.
Włożyłam ogórki na szybkie kiszenie do kamionek i czekam na ich schrupanie za dwa, trzy dni...

Dobrego tygodnia wszystkim :-)



piątek, 26 lipca 2019

W tym zamku straszy...

I znów wakacyjna odskocznia od spraw trudnych i bolesnych.
Lubimy zwiedzać zamki, dwory, skanseny. To takie łączenie przyjemności z nauką.
Będąc w drodze wyszukujemy obiekty nowe, odwiedzamy znane, wypuszczamy się do Czech i na Słowację, bo Słowacy potrafią ciekawie zaprezentować swoje zabytki...
Wybraliśmy tym razem dwa zamki na Słowacji, Hrad Likava, który zwiedzaliśmy pierwszy raz i Oravsky Podzamok, do którego wróciliśmy po kilku latach.
W każdym porządnym zamku powinno straszyć, jeśli nie Biała lub Czarna dama to przynajmniej rycerz lub zbłąkana dusza.
W drodze do domu zboczyliśmy z głównego szlaku, by zwiedzić Mirów i Bobolice, ale to na inny post, wakacje długie są.

Hrad Likava jest o tyle ciekawy , że wprawdzie to ruiny, ale nie można podjechać autem pod sam obiekt, jest on ukryty wśród zieleni w środku turystycznego szlaku. Zostawia się samochód w wiosce na parkingu(darmowym!) i szlakiem idziemy pod górę, na której widzimy cel wędrówki.
Szlak łatwy i krótki, każdy da radę. Ruiny, mimo kiepskiego stanu robią wrażenie, tym bardziej, że budowla z XIV wieku.
U stóp zamku wita nas brama i pani bileterka, bardzo sympatyczna, od której dostaliśmy też informator w języku polskim.
O historii nie będą się rozpisywać, od czego wujek google, zapamiętałam, że w zamku straszy duch córki właściciela. Podobno, kto widzi postać kobiecą przechadzającą się po polach wokół zamku, ten będzie miał obfite plony. Bo wokół ruin same pola...
Zamek pobudowany na litej skale, co budzi podziw dla ówczesnych budowniczych, a widoki ze wzgórza wyśmienite!
Na górnym zdjęciu chciałam pokazać kładkę zbudowaną specjalnie dla turystów. W pobliżu zamku budowana jest droga i szlak turystyczny przebiega miejscami w poprzek budowy. Wszędzie sypią się kamienie i jeździ ciężki sprzęt.
Mimo tych niedogodności zadbano o turystów, gdyż zbudowano dwie kładki, jedną drewnianą, drugą betonową, by zwiedzający mogli bezpiecznie dotrzeć do celu.
Turystów sporo i jak zwykle słychać nasz język, bo blisko granicy.
Ilekroć zwiedzamy takie zamki na Słowacji, widać dbałość o wrażenia turystów, bo choć ruiny sporo zaawansowane, to odbudowano i udostępniono wieżę z niewielką ekspozycją, a całość dobrze oznakowana i opisana.
O zamku orawskim już kiedyś pisałam, to prawdziwa perełka dla wielbicieli takich atrakcji. Zamek zwiedzić można na 3 sposoby, my wybraliśmy trasę średnią - do pokonania prawie 130 schodów i 2 godziny wędrowania z przewodnikiem, ale bez pospiechu i z dodatkowymi atrakcjami.
Nie dość, że ciągle strome schody, tarasy widokowe i tunele skalne, to jeszcze wszędzie pajęczyny, pająki, klimat horroru dla lubiących się bać. Od naszej ostatniej wizyty przybyło rekwizytów do straszenia turystów i chyba są też jakieś nocne imprezy, bo wokół pełno świec i pochodni...
Tu to dopiero straszy!
W tunelu specjalna ekspozycja - pozostałość scenografii i kostiumów po kręceniu na zamku filmu o Nosferatu, a oprócz tego natykasz się co kawałek na atrapę odciętej ręki lub nogi, na trumnę do połowy otwartą lub wisielca pod sufitem...
Ale są także miłe akcenty, jak choćby koncert skrzypcowy w wykonaniu pięknych uczennic miejscowej szkoły muzycznej lub dziewczyny w strojach z epoki, przechadzające się po komnatach.
Zamek ma kilka poziomów i dziedzińców w różnych stylach architektonicznych, tajemne przejścia, a zwiedzających wita służba zamkowa.
Wchodzi się w małych grupach na oznaczone godziny. Parking pod zamkiem płatny, ale za to darmowe toalety, na zamku także.
Dwie ciekawostki - w skalnym tunelu pod zamkiem wystawa powozów, tu widoczny karawan. Na zdjęciu poniżej piękne krzesła w zamkowej bibliotece, każde krzesło z herbem kolejnego właściciela obiektu.
Spotkać Biała Damę bez dłoni w środku dnia to dopiero wrażenie!
Na szczęście w innej komnacie piękna dziewczyna pozowała do wspólnej fotografii z uśmiechem, bo już myślałam, że to kolejny duch...
Takich wampirów, uciętych rak i pająków trochę bały się dzieci, za to na mnie zawsze robią wrażenie sale tortur i wymyślne narzędzia, które ludzie wymyślali przez wieki, by innym zadać ból i cierpienie, chyba mam zbyt dużą wyobraźnię....

Jeszcze refleksja po zwiedzaniu - małe dzieci są wszędzie takie same, ruchliwe i ciekawe świata, nie wszyscy jednak rodzice uczą swoje pociechy, że muzeum zamkowe to nie plac zabaw.

Na komentarze odpowiem dopiero w niedzielę, bo wybywam do przyjaciół pod Poznaniem, by poleżeć na hamaku pod gruszą...

wtorek, 23 lipca 2019

Naiwnie pytam...

Czas lekki, wakacyjny, ale doniesienia z mediów niepokojące.
Czuję, że i ja powinnam zabrać głos, jak wielu moich czytelników.

Wyniosłam z domu pewne wartości i zasady postępowania, których uczyli mnie rodzice i dziadkowie.

Pokrótce można je streścić w kilku punktach:
- szanuj starszych
- pomagaj innym
- nie ruszaj cudzego
- bądź skromny
- ciesz się z tego co masz
- nie wyśmiewaj i nie obrażaj
- ucz się i czytaj książki

Nic nowego
czy odkrywczego. Z pewnością w Waszych domach głoszono podobne zasady. Można domniemywać, że w polskich domach, szczególnie katolickich wpajano dzieciom reguły postępowania oparte na katechizmie.

Tymczasem czytamy, słyszymy, że ojciec zabił dziecko, wnuk pozbawił życia babcię, sąsiedzi uprzykrzają życie samotnej kobiecie, mąż poniża i bije żonę, żona utrudnia mężowi kontakty z dzieckiem. A przecież kiedyś bardzo się kochali.

Ludzie odkrywający w sobie pierwiastki innej płci, niż ta, z którą się urodzili, robiący rzeczy niezrozumiałe dla innych, ludzie innych religii, innych stylów życia traktowani są jak trędowaci lub przestępcy.

Zdarza się wywyższanie nad innych i pogarda dla słabszych ze strony czy to posiadaczy wielkiego majątku, czy tez z racji przynależności partyjnej lub indoktrynacji ideologicznej.


Od słów krytyki się zaczyna, jedni podjudzają drugich, od słów do czynów droga krótka, przyzwolenie na awantury i obelgi idzie z góry, idzie z mediów, z ambony, bo ktoś uważa się za posiadacza prawdy jedynej i niepodważalnej. Przekazy są coraz ostrzejsze, twarze coraz bardziej pochmurne, usta zacięte, pięści pod stołem zaciśnięte...

Później dziwimy się, że lecą kamienie i butelki, że doszło niegdyś do zdarzeń w Jedwabnym i na Wołyniu.
Powie ktoś , ze przesadzam? Chyba jednak nie...

Jak to wszystko możliwe w kraju katolickim, w kraju, który kiedyś uznawany był za tolerancyjny, w społeczeństwie zdolnym do największych poświęceń, pomagającym innym narodom w razie klęsk i wojen.

sobota, 20 lipca 2019

Świat na dotyk...

Toruń ze swoimi zabytkami reklamuje się hasłem GOTYK NA DOTYK.
Podobne skojarzenie nasunęła mi uroczystość rodzinna.
Co jakiś czas rozlegał się dzwonek telefonu, dzwonili bliscy i znajomi z życzeniami.

Jakże trudno w dzisiejszych czasach zebrać rodzinę przy stole. Bliscy i znajomi rozpierzchli się na wszystkie strony świata, mieszkają, podróżują, pracują w kraju i za jego granicami.
Ciężko jest spotkać się w święta, jeszcze ciężej w wakacje...

Komunikujemy się przez telefony, online, rzadziej przy pomocy kartek pocztowych czy listów.

Podróżujemy coraz częściej i coraz dalej. Jednak by poznawać Polskę i świat nie zawsze musimy ruszać się z domu. Wystarczy laptop i zaprzyjaźnione blogi, które są skarbnicą wiedzy nie tylko o walorach turystycznych krajów i miejscowości, ale przede wszystkim dostarczają ciekawostek z życia zwykłych ludzi, często rodaków na emigracji.

Tak więc świat cały mamy w zasięgu ręki czy raczej oczu.
Wielu blogerów przyznaje w komentarzach na blogach, że bez wychodzenia z domu poznają nowe miejsca, niektórzy tylko taką mają możliwość, dla innych jest to podpowiedź, co nowego warto zobaczyć w czasie następnej podróży.

To zadziwiające, jak wiele sama dowiedziałam się o nieznanych mi miejscach czy ludziach z blogów właśnie:
@ Marek z Ekwadoru pisze zajmująco nie tylko o swoim azylu, ale także o USA i pobytach u rodziny w Polsce
@ Ania O. ze Szwajcarii przybliża nam uroki górskich szwajcarskich szlaków i ulubionych miejsc w kraju
@ Celt niezwykle zajmująco zapoznaje nas z kulturą i historią Irlandii i Wielkiej Brytanii
@ Hegemon opisuje piękno podróżowania rowerem i kajakiem
@ Anabell, od niedawna w Berlinie, razem z czytelnikami bloga poznaje i utrwala urodę tego miasta
@ Stokrotka to specjalista od historii i życia kulturalnego naszej stolicy
@ Igomama mieszka chwilowo w Holandii i pięknie opowiada o kraju tulipanów na zmianę z Igotatą
@ Ewa donosi o zwyczajach i życiu codziennym egzotycznego kraju
@ Zajrzyjcie do L. , która odkrywa tajemnice Pomorza Zachodniego
@ Marijana zamieszcza krótkie teksty, ale zjawiskowe zdjęcia
@ Czesia z niezwykłą troską zapisuje i upowszechnia historię i teraźniejszość Objazdy i Pomorza
@ Hania z Wielkopolski równie pięknie pisze o swoim ogrodzie,jak i o podróżach małych i dużych...
@ Mokuren zadziwia wszystkich ciekawostkami z odległej Japonii
@ Świat Amasji jest równie egzotyczny, jak Jej nick
@ Wojtek wprawdzie ucichł na chwilę, ale piękno przyrody i podglądanie fauny to jego pasja
@ Z Frau Be podróżuję po ciekawych miejscach od Rzeszowa po Tunezję
@ Puch ze słów to nie tylko piękne opisy i refleksje autorki, zajrzyjcie koniecznie
@ Anna z Norwegii uzależnia widokami norweskich fiordów i praktycznymi poradami dla turystów

Jeśli jakieś podróże pominęłam, wystarczy, że zajrzycie w zakładki po prawej stronie.

Za te wszystkie cudne podróże bardzo wam dziękuję!

Jeśli chcecie kogoś polecić, to czekam na podpowiedź, nigdy dość wiedzy i dotykania świata, choćby wirtualnie!

środa, 17 lipca 2019

Podróż ze smakiem...

Lubimy być w ruchu cały rok, ale zimą oczywiście bywamy mniej mobilni.
W czasie podróży ważne są nie tylko nowe miejsca, widoki, ludzie, ale także kulinaria.
Nie oszukujmy się, nawet człek mocno zachwycony widokami jeść musi.
Zabieramy jakiś prowiant, termos z herbatą zawsze, ale niekiedy lubimy zjeść coś ciepłego, często zatrzymujemy się na kawę, bo tej z termosu nie lubię.
Istotną częścią podróżowania poza tym, jest poznawanie nowych smaków i regionalnych przysmaków.
Nie mniejszą wagę przywiązujemy do wystroju wnętrz i zapachów.
Nie wypiję kawy i nie zjem niczego w lokalu, gdzie śmierdzi brudną ścierą, nie i już.
Miło, gdy restauracja, bar, karczma czy kawiarnia mają swojski klimat, czyste wnętrze i życzliwą obsługę. Nie zawsze w wypasionych na pierwszy rzut oka restauracjach bywa drogo i odwrotnie. Zdarza się, że knajpa pozostawia wiele do życzenia, ale cenami właściciele rekompensują sobie chyba kiepski status lokalu...
Osobnym tematem są toalety, ale dziś nie o tym...

Przed powrotem do domu poczyniliśmy zakupy, by zabrać ze sobą trochę smaków i zapachów z wakacji.
Na zdjęciu ćwiartka wielkiego bochna chleba na zakwasie z lokalnej piekarni, reszta wylądowała w zamrażarce na później. Ocet z czosnku niedźwiedziego zakupiony ze straganu na rynku w Lanckoronie, ilość różnych rodzajów octu przyprawiła mnie o zawrót głowy, najchętniej wzięłabym wszystkie...
Oscypki zakupione na targowisku w Zawoi, a miód spadziowy trafiliśmy przypadkiem na szlaku, nabyliśmy dwa słoje od miejscowego pszczelarza i mąż nosił je z poświęceniem na całej trasie w plecaku, ale warto!
Takie patio w stylu włoskim trafiliśmy przy hotelowej restauracji, nie usiedliśmy tam jednak, gdyż był to czas między deszczami i wszędzie było mokro, ale widok piękny.
To z kolei przytulny kominek w w miejscu Orawski Dwór, w okolicy Zubrzycy Górnej. Jeśli tam dotrzecie, polecam szczerze, tym bardziej, że na przeciwko umiejscowiono raj dla dzieci o nazwie Wypasiona dolina:-)
Hotel z restauracją i SPA, ale ceny umiarkowane i pyszne jedzenie, można tam też kupić miody i nalewki oraz wyroby rzemiosła.
To jeden z pysznych deserów w zawojskiej cukierni, fajnie próbować różnych ciast, z reguły dzielimy się na pół, by spróbować jak najwiecej, a nie przytyć za bardzo.
W jednej z karczm zamówiliśmy placki ziemniaczane z boczkiem dla męża , a pierogi ze szpinakiem dla mnie. Placki podobno były pyszne, moje pierogi natomiast średnie...
A to znana już szarlotka ze schroniska na Markowych Szczawinach, pyszna, wielka porcja i dobra kawa.
Pamiętam czasy, gdy w schroniskach dostępny był tylko kiepski bigos, herbata słodzona z wiadra, a toalety? Przemilczmy...
Kolejne dwa dania jedliśmy w hotelu Jawor, ceny do przyjęcia, miła obsługa, świeże i pyszne jedzenie.
Na pierwszym zdjęciu makaron ze szpinakiem, grillowanym łososiem i parmezanem, na drugim kociołek zbójnicki.
Ten kociołek to pikantna zupa gulaszowa, świetna na chłodne dni, olbrzymia porcja i atrakcyjne podanie.
Te obłędne pierogi jedliśmy bliżej domu, bo w Toruniu, w starej pierogarni, polecam wszystkim odwiedzającym Toruń, ale nie zamawiajcie większej porcji, bo nie dacie rady, słowo!
Kolejne danie na męski gust, kotlet gruby i chrupiący i fajnie podane frytki - frytek tak w ogóle najedliśmy się na rok z góry, nie spojrzę na ten przysmak dłuuugo!
Najlepszy na świecie sernik z malinowym sosem - kawiarnia w Lanckoronie.
Chociaż nie, równie dobry był w malutkiej miejscowości Żarki, w drodze do Bobolic, w kawiarni o wdzięcznej nazwie Ice love and Caffe

Powiem szczerze, że pierwsze, co zrobiłam po powrocie do domu , to zważyłam się, ale o dziwo, nie przytyłam... mam szczęście!

niedziela, 14 lipca 2019

Za chlebem...

Dziś mały przerywnik w relacjach wyjazdowych, choć nie do końca.
Podróże bowiem obfitują także w spotkania z różnymi ludźmi oraz przynoszą historie podsłuchane czy zasłyszane przy okazji.

Historia I
Jedziemy busem do Krakowa, gość przed nami rozmawia przez telefon:
- tak, już siedzę w busie, tak pójdę na zupę, to tylko parę złotych, obiad zrobię sobie w domu
- panie kierowco, o której będziemy na miejscu?
- tak, zdążę, nie martw się, że co?
- no tak, to prawda, Paweł nie żyje, wyjechał do Włoch do pracy w winnicy i tam zmarł
- podobno na wylew lub udar, no wiesz, tam taki upał, on już niemłody, 53 lata i nie wytrzymał
- no skąd mogę wiedzieć, brat jedzie po zwłoki do Włoch, straszna tragedia, pojechał za chlebem, a wróci w trumnie...
- nie wiem kiedy pogrzeb, to trochę potrwa pewnie, że o kosztach nie wspomnę!
- tak, dam znać, jak dojadę

Historia II
Ulewa zatrzymała nas w sklepie, pogawędziliśmy z sympatyczną ekspedientką:
- a często tu tak leje?
- ale gdzie tam, chyba pierwszy raz w tym roku! a deszcz potrzebny
- niech pani spojrzy jaki grad pada
- o matko, moje ogórki, nici ze zbiorów
- może nie będzie tak źle, w naszych stronach susza
- słyszałam, a najbardziej w Wielkopolsce
- tutaj bardzo nam się podoba, chcielibyśmy tu kiedyś zamieszkać, ale daleko od dzieci
- domów na sprzedaż pełno, ino się rozejrzeć, a że daleko? moje dzieciaki w świat poszły i tak, za chlebem, można powiedzieć, bo tu roboty nie ma, dorywczo to może, ale dla młodych nie...

Historia III
Wracamy ze szlaku, idzie nam naprzeciw mężczyzna w kapeluszu:
- a witojcie, wy z Hali Barankowej wracacie?
- z barankowej, a pan z roboty?
- jaka tam robota, robi się tu i tam, przy podmurówce abo inszych budowlanych, a moja chałupa tam za barankową, solidna, z bali
- i tak co dzień pan pod tę górę tak wchodzi?
- a jak! jo nawykły, a jak chcecie to wom historie o babiej opowiem
- chętnie posłuchamy
- a jużci, jeno parę złotówek dejcie na piwo, bo w gardle zaschnie
- na piwo czyli ile?
- na piwo i na chleb przecie, bo w brzuchu burcy...
Daliśmy 5 złotych, bo historie ciekawe były, a paradoks jest taki, że te 5 zł znalazłam na ulicy tuż przed wejściem na szlak.
Znak jaki czy co?

Wracam do domu i zostawiam Was z tymi opowieściami, odezwę się po rozpakowaniu walizek:-)

czwartek, 11 lipca 2019

Zielono mi i radośnie....

Nawet jeśli nie czuje się ktoś na siłach by chodzić na szlaki, zawsze znajdzie ciekawe plenery blisko miejsc noclegowych.
Ja też nie zawsze byłam miłośniczką górskiego wędrowania. Jeździłam wprawdzie od dziecka na różne wycieczki, głównie z moim tatą, który był ich organizatorem, ale w górach zakochałam się dość późno. Kto jednak raz zacznie, łapie tego bakcyla i zaraża się na całe życie.
Ogrody zmysłów to sympatyczny zakątek w pobliżu wejścia na teren Babiogórskiego Parku Narodowego. Pomysłodawcy tego zakątka pokazali jak można zaprojektować w swoim ogródku skalniak, jakie rośliny spotkać możemy na szlakach i podobne ciekawostki dla miłośników ogrodów i przyrody górskiej.
Zbaczając z głównych dróg na polne ścieżki natykamy się na takie własnie obrazki, na szałasy lub domki pustelnika, na stada owiec...
Wędrowanie przez lasy także obfituje w różne atrakcje, a to karmnik dla zwierząt, a to dzięcioł czy leśna wiewiórka, zapach świeżo ściętych drzew, ślady saren...
Bardzo przyjemny spacer do wodospadu na Mosornym Potoku, szum wody uspokaja, działa kojąco na nerwy mieszczucha.
Od wodospadu trochę bardziej meczący szlak na Mosorny Groń - trochę ponad 1000 m npm, ale za to na górze nagroda w postaci kąpieli słonecznych i pysznej kawy w karczmie obok wyciągu. Bo jest i wyciąg, można wjechać na górę i ruszyć na dalsze szlaki.
A gdy już wejdziecie lub wjedziecie na jakąś górkę - takie oto widoki cieszą Wasze serca... trzeba chciwie nasycić oczy, by te obrazy starczyły do następnego roku.

poniedziałek, 8 lipca 2019

Stare i nowe...

Dziś krótka relacja z odwiedzin w królewskim mieście Krakowie.
Są w Polsce miasta, do których chętnie się wraca, są takie, które odwiedzić trzeba.
O Krakowie i naszym pobycie tam już pisałam w ubiegłe wakacje.
Nie udało nam się wtedy zwiedzić całego Starego Miasta, bo czasu i sił brakło, a upał był taki, że chęci nawet odbierał.

W tym roku odwiedziliśmy Kraków dwa razy, ale podzielę materiał, starczy mi na dłużej :-)
Obiecaliśmy sobie, że tym razem zaczniemy od Muzeum Jana Matejki.
Piękny to budynek, z uroczym dziedzińcem, aż chce się przysiąść na ławce i snuć wyobrażenia o malarzu, który w tej kamienicy tworzył swoje obrazy i gromadził z miłością dzieła sztuki z różnych epok i różnych stron świata.
Zachwycił mnie parawan, którego części wyhaftowane były pieczołowicie z użyciem złotych nici, niektóre z "okien" były replikami obrazów Matejki.
Krakowskie dorożki jak zwykle budzą nasz zachwyt, ale ceny za przejażdżkę nie na naszą kieszeń, podziwiamy więc z daleka...
O dziwo, nie zastaliśmy wielkich kolejek na Wawelu, dzięki czemu udało się zwiedzić Katedrę, zakłócić nieco spokój grobów królewskich, podziwialiśmy wielkość dzwonów wawelskich i oczywiście dotknęliśmy na szczęście dzwonu Zygmunta.
Zabrakło wprawdzie biletów do apartamentów prywatnych na zamku, ale obejrzeliśmy apartamenty reprezentacyjne.

W czasie zwiedzania katedry taki obrazek:

pani z plakietką przewodnika oprowadza dwoje znajomych po podziemiach, opowiadając różne ciekawostki i nawiązując w rozmowie do wspólnych znajomych. Jestem świadkiem niemiłej sceny. Podziemia zwiedza także para ze słuchawkami na uszach, pewnie to audioprzewodnik, ubrani swobodnie, jak to latem w upalny dzień, ale raczej mnie nie zgorszyli. Nagle pani przewodnik odzywa się bardzo głośno do swych znajomych - no spójrzcie, jak to się ubrało, babsko jedno, kompletny brak kultury...
Taaak, kompletny brak kultury, tylko u kogo?

Zwiedzanie nadszarpnęło nasze siły i należało odbudować zasoby energii.
Po smacznym obiedzie w barze mlecznym (tu także turyści różnych nacji posilali się z apetytem) zrobiliśmy rundkę po rynku, zaliczając oczywiście Sukiennice i szukając najlepszych lodów w mieście.
Kupiłam czekoladowe - pyszne, esencjonalne, z kawałkami czekolady, a nie kakaowe nazwane czekoladowymi.
Szukając ciekawostek dla uwiecznienia obiektywem aparatu, natknęłam się na takiego oto pana, który zapraszał do odwiedzenia muzeum figur woskowych, ale nie mieliśmy ochoty na takie atrakcje...
Mieliśmy natomiast ochotę na spacer po Plantach i kolejną porcję pysznych lodów.
A tu jeszcze jeden Matejko - widać polubił Planty i dobrze mu w tej zieleni...

Pozostał zakup tradycyjnych krakowskich precli i powrót na kolację do Zawoi.

To był udany dzień, mnóstwo wrażeń estetycznych i smakowych, nasłuchaliśmy się języków z całego świata, ale chętnie wracaliśmy do lasu...

piątek, 5 lipca 2019

Kapryśna góra

Najważniejsze - dziękuję wszystkim za dobre słowa, na pewno szczere, bo pogoda nam sprzyja, a i kondycja niezła.
Chyba odstąpię komuś skierowanie do kardiologa, bo skoro wdrapałam się na szczyt Babiej Góry także w tym roku i to bez większego wysiłku, to po co mi kardiolog?
W zasadzie nie ma co pisać, wybraliśmy szlak żółty, tylko do wchodzenia, były łańcuchy i klamry, ale przecież po prostym jest nudno...
Trasa all inclusive, można powiedzieć, bo po drodze szałas, by schronić się przed upałem lub deszczem, a i strumień, by umyć ręce lub schłodzić ciało... można i piwo, ale to dłużej trwa.
Zasłużyłam chyba na kawę i szarlotkę w schronisku? W końcu to dopiero połowa drogi, więc trzeba wzmocnić się przed dalszym marszem...
Prawda, że ciekawie? lepsze niż siłownia.
Przepraszam za zdjęcia od tyłu, ale fotograf szedł za mną i taki oto widok uwiecznił...
Wreszcie dotarliśmy na szczyt, jeszcze tylko droga powrotna, oczywiście innym już szlakiem i zasłużony odpoczynek.
Dlaczego kapryśna góra?
Bo na szczycie zawsze mocno wieje i warto mieć polar lub kurtkę, zwłaszcza że plecy mokre.
Poza tym, pogoda potrafi zmienić się na Babiej Górze ekspresowo, a różnica w temperaturze na dole i na Diablaku to zwykle kilkanaście stopni, z czego nie wszyscy zdają sobie sprawę i idą na szczyt w kusych bluzkach i trampkach...
Na szlakach pieszych przygotowano wiele tablic edukacyjnych na temat przyrody Babiogórskiego Parku Narodowego.
Cóż chcieć więcej - ćwiczymy kondycję, oglądamy piękne widoki, dokształcamy się i smakujemy miejscowe przysmaki:-)