Nie będą to wesołe rozważania, jeśli ktoś na takie liczy...ale piszę zawsze o tym, co mnie porusza.
Wymienialiśmy się z mężem ostatnio uwagami o stanie psychicznym uczniów.
Ja pracuję z dziećmi z podstawówki, mąż z nastolatkami z zawodówki i technikum.
Dzieciaki z klas 1-3 jeszcze niedawno chodziły do szkoły, te z 4-8 są na zdalnym już bardzo długo.
Młodzież starsza ze szkół średnich ma zajęcia praktyczne normalnie, tylko lekcje są w formie zdalnej.
Nie chcę się rozpisywać o nauce zdalnej, jest jaka jest, nic na to nie poradzimy, ale szkoda, że pan minister nie zajmuje się prawdziwymi problemami polskiej oświaty, a jedynie wydumanymi. A był na to czas, wałkujemy to od ubiegłej wiosny.
Niedawno odbył się egzamin próbny dla klas ósmych. Zasiadałam w komisji przez trzy dni, w sali dla dyslektyków z wydłużonym czasem pracy.
Nigdy nie widziałam tak cichych i smutnych dzieciaków. Zagadywałam do nich, by trochę rozluźnić atmosferę, ale niewiele to dało.
Napisali, pożegnali się i wyszli. Zajrzałam do arkuszy, wiele zadań oddanych walkowerem, chociaż mieli bardzo dużo czasu. Na korytarzu cisza, jak nigdy, zawsze z zapałem wymieniali się wrażeniami...
Wielu nauczycieli skarży się, że uczniowie znikają z lekcji, czasami zalogują się i znikają , nie reagują na wywoływanie, nie chcą włączyć kamerki. Pedagog szkolny ma pełne ręce roboty, bo nawet rodzice uczniów szukają pomocy w tym dziwnym systemie...
Jak tu się dziwić , skoro w rodzinach przeróżne problemy, od zdrowotnych po finansowe. Umierają dziadkowie, ciocie, ojcowie koleżanek... to wszystko odbija się na poczuciu bezpieczeństwa, motywacji do nauki, nastroju , a do tego hormony zaczynają buzować, narasta bunt wobec pandemicznej sytuacji, wobec rodziców, szkoły. Co bardziej wrażliwi popadają w stany wymagające psychiatry.
Podobnie, a więc nie najlepiej u młodzieży. Mąż niedawno rozmawiał z uczniami technikum. Dobrzy uczniowie, inteligentne chłopaki, z którymi można szczerze porozmawiać.
Także w ich domach choroby, kwarantanna, śmierć starszych członków rodziny. Zauważają u siebie brak motywacji do nauki. Mówią, że zbawieniem są te zajęcia praktycznej nauki zawodu, bo i z domu jest po co wyjść i kontakt z kolegami bezpośredni, a przecież wielu dojeżdża z odległych miejscowości.
Mąż stąpa natomiast jak po polu minowym, bo sami uczniowie przyznają, że nie wszyscy ujawniają chorobę w domu, w obawie przed kwarantanną lub utratą pracy.
Za długo to trwa i męczy wszystkich. Nie wiem jakie skutki długofalowe będziemy obserwować po powrocie do szkół, najbardziej żal tych uczniów, którzy ledwo rozpoczęli kontakt z nauczaniem lub zmienili szkołę lub miasto.
Bywają w czasie tego zdalnego nauczania i zabawne momenty, kiedy to mężowie moich koleżanek dokształcają się np. z muzyki lub biologii, bo musza słuchać kolejnych lekcji lub wspomagają duchowo swoje żony nauczycielki takimi na przykład komentarzami:
- jak dorwę tego Adriana, którego ciągle wywołujesz ze strefy nieobecnych, to nie ręczę za siebie
- Brajan włącz tę kamerkę, jak pani prosi, duchem jesteś?
Nie wiem jak to wygląda u studentów, bo nie mam teraz takich kontaktów, może ktoś z czytających te słowa podzieli się refleksjami ?