Strony

środa, 30 grudnia 2015

Urok starych kalendarzy...


Zmieniałam kalendarz w kuchni, wszak kończy się stary rok i przypomniało mi się, że mam jeszcze gdzieś stare kalendarze książkowe, które służyły mi do robienia notatek przeróżnych.
Kalendarze bywają zresztą skarbnicą wiedzy wszelakiej. Kalendarze ścienne, biurkowe, kieszonkowe.
Furorę robiły onegdaj kalendarze wyrywane, na kartach których mogliśmy sprawdzić, który to dzień roku, kiedy wschód a kiedy zachód słońca, jaka kwadra księżyca, czyje imieniny obchodzimy lub jakie święto. Ale bywały też przepisy kulinarne, porady typu „perfekcyjna gospodyni domowa”, przysłowia, fragmenty wierszy, złote myśli.
Gdy odszukałam moje stare kalendarze, które stały się notatnikami, znalazłam w nich wiele śladów nie tak dawnej przeszłości, ale niektóre wzruszające bardzo: stare zdjęcie mojej mamy, zdjęcie syna z okresu przedszkolnego, zasuszone kwiatki, które 3 letni maluch przyniósł mi ze spaceru z tatą, telefony do nieżyjących już osób, pomysły na zabawy plastyczne z dzieckiem, szkice swetrów, które kiedyś robiłam na drutach, notatki z planowania rodzinnych wyjazdów, przepisy na zdrowe herbatki.

W czasach, gdy nie było jeszcze Internetu, ani nawet smart fonów, wszystko zapisywało się w takich notatnikach. Grubych książkowych kalendarzy nie miałam czym zapełniać, nie miewałam tak bogatego w terminy życia ani tak wielu kontaktów, więc starałam się wykorzystać grube tomisko do innych celów. Teraz możemy wszystko zapisać w laptopie, w telefonie, ale czy to budzi aż takie emocje, jak namacalne pamiątki czasu, który już nie wróci? Zasuszony kwiatek, pismo dziecka na laurce dla mamy, naiwny rysunek, zdjęcie legitymacyjne zawieruszone między stronami kalendarza, jakaś wstążka od czegoś, rysunek dziecka, bilet do muzeum – taka inna szuflada . Jakbyśmy otwierali dawno miniony rozdział życia, zapomniany pokój na końcu korytarza, od którego klucz leżał gdzieś sobie i czekał na użycie.
Nowy rok zacznę natomiast z nowym kalendarzem, który wygrałam w konkursie KOBIETOSKOPU i który bardzo mi się podoba, bo jest w nim wszystko, czego potrzebuję: dużo miejsca na notatki (lubię notatki odręczne), fajne cytaty, nietypowe święta, sympatyczne ilustracje i kilka przepisów pod ręką.
A mowa o kalendarzu Beaty Pawlikowskiej ROK POZYTYWNEGO MYŚLENIA.

Podzielę się z Wami maksymą z tego kalendarza, która będzie mi przypominać o konieczności samodoskonalenia w przyszłym roku:
„ To zabawne, ale naprawdę tak jest: to, co najbardziej denerwuje cie u kogoś, jest jednocześnie twoją słabością i wadą, z której nie zdajesz sobie sprawy. Bo łatwiej przecież komuś wytykać błąd, niż zobaczyć go u siebie.”
Zastanowiłam się nad tym i faktycznie tak jest.
Jest w tym kalendarzu także kilka świat , które chętnie będę celebrować, dla radości życia codziennego:
13 stycznia DZIEŃ SPEŁNIANIA SWOICH MARZEŃ
27 stycznia DZIEŃ CIASTEK Z CZEKOLADĄ
31 stycznia DZIEŃ PRZYTULANIA
24 lutego DZIEŃ UŚMIECHANIA SIĘ DO NIEZNAJOMYCH
28 lutego DZIEŃ KOCHANIA SAMEGO SIEBIE
Jest tych okazji więcej, ale za długo by wymieniać…
Przed świętami widziałam też w księgarniach kalendarze przeróżne, także charytatywne i tylko dziwi mnie to, że te charytatywne są 10 razy droższe od zwykłych. Być może sprzedano by ich więcej, gdyby cena nie była powalająca (80 zł za kalendarz z celebrytami to dla mnie przegięcie).
Fajnym pomysłem są także kalendarze do samodzielnego kolorowania, jeśli lubi się kolorowanie, a zdolności do rysowania brak, to super sprawa, podobno takie kolorowanie bardzo wycisza...jak mandala zresztą.
Kończąc już chciałabym złożyć wszystkim życzenia na Nowy Rok:


Bądźcie zdrowi i z radością przyjmujcie, co dzień każdy niesie, bo nawet jeśli nie tego się spodziewaliście, to jest w tym być może jakaś nauka. Bądźcie otwarci na świat i ludzi, nie spoglądajcie wstecz na to co się nie udało, ale raczej wprzód, ile jeszcze czeka Was niespodzianek. Kochajcie i bądźcie kochani, znajdujcie miłość i pasję we wszystkim co robicie.

DO SIEGO ROKU !






poniedziałek, 28 grudnia 2015

Prezent dla faceta...

Trudno jest wymyślić dla własnego faceta (czytaj męża) jakiś sensowny prezent na Gwiazdkę, zwłaszcza jeśli ów facet w zasadzie ma wszystko, co mogłabyś mu kupić, a to czego nie ma , a o czym marzy jest poza twoim zasięgiem finansowym.
Oczywiście zawsze sprawdzają się książki, płyty, kosmetyki. Ale czy oprócz wody po goleniu lub wody toaletowej i tzw. kosmetyków normalnego użycia Wasi mężczyźni używają czegoś jeszcze? Ja wpadłam na pomysł rozszerzenia wachlarza męskich kosmetyków mojego męża o widoczny na zdjęcie zestaw: żel pod oczy, kremożel do twarzy i intensywnie nawilżający krem ogólnego stosowania. Konsystencja lekka, zapach boski, opakowanie estetyczne i w przypadku dwóch pierwszych w zestawie nie trzeba grzebać palcem w pudełku, aby owe mazidła na twarz nałożyć, co stanowi dla płci męskiej niejaki problem. Oczywiście pierwsze użycie musiałam zademonstrować, jakby do tego była potrzebna jakaś instrukcja. Musielibyście zobaczyć minę mojego męża, gdy nakładałam mu kremy na twarz. Wolę nie przywoływać w porównaniu żadnych podejrzanych substancji, żeby nie psuć nikomu apetytu, ale mina faceta w takim momencie - bezcenna.
A najgorzej, że nie jest wyjątkiem. Podobny krem dostał od swojej dziewczyny mój syn i gdy smarowała go tym KREMEM DLA MĘŻCZYZN wykrzywiał się jakby go kwasem potraktowała. Gdy byliśmy w górach, a słońce wypalało nam skórę do kości prosiłam: posmarujcie się kremem z filtrem, a oni na to, że to dla mięczaków!
Nie wiem czy nie wywaliłam pieniędzy w błoto na te kremy, ale chciałam dobrze, przecież krem do twarzy czy rąk to żadne babskie fanaberie...czy może mi ktoś powiedzieć: czy wszyscy faceci boją się kremów do twarzy? W Tv gadają, że coraz więcej panów korzysta z usług gabinetów kosmetycznych, jakoś w swoim otoczeniu takich nie znam...
Na zakończenie historia prawdziwa: koleżanka czekała u kosmetyczki aż wyschną jej paznokcie, wchodzi facet na depilację pleców, dostał od żony karnet w prezencie na zabiegi w gabinecie. Upewnia się , że to zabieg ciepłym woskiem, przyjemny, nic nie będzie bolało, kosmetyczka potwierdza, wchodzą za parawan. Koleżanka pije kawę, klient mruczy, bo nakładanie wosku przyjemnym jest i nagle....wrzask niesamowity, koleżance filiżanka prawie wypada z ręki, a klient wysłany przez żonę odgraża się: ja pier...ę , moja stara już przesadziła i jeszcze za to zapłaciła?!
A co powiedzieliby Wasi panowie na taki podarunek?


sobota, 26 grudnia 2015

Od stołu do żłobu...

Tradycją moich świąt jest, iż w drugi dzień Bożego Narodzenia ruszamy się od stołu, aby obejrzeć szopki tu i tam, podejrzeć co tam ciekawego w przyrodzie, a zmienna jest bardzo. Zdarzało się, że jadąc w te same miejsca ledwie wracaliśmy, bo na drogach ślizgawica, jezioro skute lodem, a na zewnątrz nie dało się długo spacerować, bo nosy zamarzały. A dziś? Pogoda wiosenna, trawa zielona, pąki na rododendronach, łabędzie z młodymi na wodzie...

Szopki lub inaczej żłóbki w każdym kościele inne, ale te, które widzieliśmy dzisiaj raczej tradycyjne, bez zbędnych udziwnień, jakie kiedyś bywały, przynajmniej tam, gdzie ja byłam. Pierwszą szopkę trafiliśmy w Poznaniu tuż przed wigilią, na poznańskim rynku.

Kolejne szopki także urokliwe, ale trudno było zdjęcia zrobić, taki tłok panował - cóż, każdy chciał mieć fotkę przy żłóbku na pamiątkę...

W niektórych kościołach nie udało się szopek obejrzeć, bo albo msza trwała i nie wypadało przeszkadzać, albo świątynie zamknięte na głucho...

Ta szopka była tak wielka, że zdjęcie musiałam robić na 2 razy. Wszędzie pełno było prawdziwego siana i pięknie pachniało, a niebo rozgwieżdżone nad stajenką robiło wrażenie prawdziwego. Gdzie taka szopka? W bazylice w Licheniu.

środa, 23 grudnia 2015

Dobrych świąt, kochani!

Kochani, życzę wszystkim tego, co tak naprawdę w dużej mierze zależy od nas samych:
otwartych umysłów, pozytywnych myśli, intensywnych doznań, pojemnych serc, niezapomnianych emocji.
A do tego: samych życzliwych osób wokół siebie, pięknych widoków, ciekawych lektur, nietuczących smakołyków, muzyki nastrajającej do marzeń i dróg prowadzących do celu.
Niechaj moc zmiany na lepsze będzie z Wami, a świeżość spojrzenia Was nie opuszcza.
Pozdrawiam świątecznie wszystkich razem i każdego z osobna.
PIĘKNYCH ŚWIĄT I DOBREGO NADCHODZĄCEGO ROKU


Puste miejsce przy stole...

Gdy przybywa miejsc
pustych przy stole
przy opłatku
łza pewnie spadnie,
przy kolędzie
ją otrzesz ukradkiem,
przy prezentach
będzie już łatwiej.

Gdy przybywa miejsc
pustych przy stole
zapełniają się
serca przestrzenie,
zaludniają się
albumy rodzinne,
w pamięci się mnożą
wspomnienia.

Choć przybywa miejsc
pustych przy stole
pozwól sobie na radosne
westchnienia,
każda łza
i uśmiech każdy
ocalą chwil wiele
od zapomnienia.

wtorek, 22 grudnia 2015

Dmuchalnia, srebrzalnia, lakiernia ....

Najlepszy czas, aby wybrać się na wycieczkę, pogoda wiosenna, nastrój świąteczny, spowolnienie obowiązków zawodowych, bo wszyscy już czekają na przerwę w tej codziennej gonitwie. Nic tak nie pasuje w okresie grudniowych przygotowań jak wizyta w fabryce ozdób choinkowych. W ubiegłym roku zwiedziłam taką w Bydgoszczy, w tym roku pojechaliśmy do Gniezna. Jest tam podobno aż 6 wytwórni bombek. Miejsce, które odwiedziłam to raczej niewielka manufaktura niż fabryka, ale produkują dziennie 2 tysiące bombek.
Proces produkcji zaczyna się w DMUCHALNI, gdzie z prostych szklanych rurek panowie wydmuchują nad ogniem (temp. kilkaset stopni) rózne kształty bombek, co bardziej skomplikowane w specjalnych drewnianych formach.

Z dmuchalni wydmuszki trafiają do SREBRZALNI, gdzie od strony wewnętrznej pokrywa się bombki specjalnym związkiem chemicznym, który pod wpływem temp. ok.50 stopni przybiera srebrny kolor.

Po wysrebrzeniu bombki wędrują do lakierni, gdzie macza się je w kolorowych lakierach błyszczących, matowych i satynowych.

Gdy wyschną polakierowane kule przenoszone są do dekoratorni, a tam wprawni dekoratorzy malują na nich różne wzory, a co roku zmieniają się mody, bohaterowie bajek itd.. Niektóre firmy zamawiają swoje wzory dla klientów, np. logo firmy, rysunki znanych budynków, napisy itp.
Jest to proces bardzo pracochłonny, gdyż farbki schną warstwowo, a malowanie szczegółów to wręcz jubilerska robota.

Gotowe wyroby trafiają do sklepu firmowego, gdzie można nabyć bombki w dużym wyborze, a zwiedzający wytwórnię grupowo otrzymują bombki z imieniem oraz sami dekorują swoje egzemplarze w pracowni warsztatowej.

Zwieńczeniem wyjazdu był spacer po Gnieźnie i zwiedzenie katedry, pięknie przystrojonej w kilkumetrowe świerki.

Na zdjęciu - rzadka możliwość przejścia wejściem królewskim i udostępnionymi DRZWIAMI GNIEŹNIEŃSKIMI, na których uwieczniono historię śmierci św.Wojciecha. Replika tychże drzwi z ok.XII wieku znajduje się w Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie.
Gdyby ktoś myślał, że praca w wytwórni bombek jest lekka, łatwa i przyjemna i wpływa na podniosłość nastroju pracowników wytwórni ten jest w wielkim błędzie....

sobota, 19 grudnia 2015

Nastrajam się na święta...

Zaczęłam od dekoracji domu, żeby było miło, coś tam dokupiłam, coś wyciągnęłam z zapasów ubiegłorocznych. Generalnie duże zakupy przytaszcza do domu mąż, więc ja mogę myśleć o sprawach lżejszego kalibru. Pierniki piekliśmy wspólnie, nawet do tego zajęcia trzeba dorosnąć, bo kiedyś nie bawiło mnie to zajęcie tak bardzo jak teraz, a jakie ciekawe rozmowy można prowadzić w trakcie...
A oto co nam wyszło:

W czasie gdy my piekliśmy pierniki nasz syn spacerował po poznańskim rynku, celebrując miłą okazję ze swoją dziewczyną i dostaliśmy takie oto fotki, zrobione na konkursie rzeźby z lodu, cudne i w klimacie świąt:

A żeby jeszcze milej się zrobiło, zamieszczam zdjęcia szopek ze szkolnego konkursu dla dzieci:

Nie byłabym sobą, gdyby w ten przedświąteczny czas nie powstał wiersz, który szedł ze mną do pracy:

Przytulaj do serca...

Przytul do serca
smutki
niech się w cieple
Twej dobroci
ogrzeją.

Przytul do serca
zwątpienie
niech się karmi
Twą niesłabnącą
nadzieją.

Przytul do serca
pośpiech
niech lenistwem
się błogim
nasyci.

Przytul do serca
marzenia,
podsłuchaj
najskrytsze swe
myśli.

Przytul do serca
bliźniego
uczuciom
daj wyraz
namiętny.

Przytul do serca
świat cały
niech się
dobrą energią
napełni.

czwartek, 17 grudnia 2015

Nie dla wszystkich wesołe...

Nastrajamy się na święta, dekorujemy domy, wysyłamy kartki z życzeniami, kupujemy podarki i czekoladę. Rozmawiając z wieloma osobami (taką mam pracę - jak w maglu lub u fryzjera) uświadomiłam sobie, że te najwspanialsze ze świąt jednak nie dla wszystkich są takie radosne. Pozwolę sobie przytoczyć kilka historii prawdziwych, dla zmyłki zmieniłam imiona, ale wszystkie były wysłuchane przeze mnie bezpośrednio lub podsłuchane w różnych okolicznościach.

Mikołaj
Święta Bożego Narodzenia spędzi tylko z mamą. Tato już dawno z nimi nie mieszka, założył nową rodzinę, mieszka daleko, a niedługo Mikołaj będzie miał przyrodnie rodzeństwo. Ale chłopiec pociesza się tym, że tato obiecał przyjechać z prezentem w mikołajki i spędzą razem cały dzień. Mama Mikołaja wcale nie jest tym zachwycona, mówi, że lepiej by było gdyby ojciec płacił regularnie alimenty.

Martyna
Na myśl o świętach jest wściekła, bo czeka ją niezły galimatias rodzinny. Wigilia z mamą, ale niestety także z jej nowym przyjacielem, którego dziewczyna nie cierpi. Na święta jedzie do ojca, który mieszka z dużo młodszą żoną i mają małe dziecko, a Martyna nie zamierza bawić się w niańkę i żony ojca też nie lubi. Na prezent dla ojca mama kasę dała, ale głupio będzie jechać bez niczego dla jego żony, bo dla malucha kupiła drobiazg z kieszonkowego.

Ula
Święta będą do kitu. Z matką nie mogą się dogadać, ciągle się kłócą, Ula najchętniej zamieszkałaby już sama, ale nie jest pełnoletnia, a poza tym gdzie zamieszka? pod mostem? Na ojca liczyć nie może, bo tego interesuje tylko jak by się napić, dobrze, że upija się na spokojnie, nie robi awantur. Ale Ula odkryła, że podebrał jej ze schowka pieniądze odkładane z trudem na upominki świąteczne dla koleżanek.teraz nie zdąży już zdobyć kasy, a matki nie będzie prosić...

Małgorzata
Mieszka z dziadkami, ojciec nie żyje, mama pracuje w Niemczech. W tym roku dziadkowie wybierają się na święta do rodziny na wsi, bo mama nie może przyjechać. Wieś mała, rodzina biedna, nawet Internetu nie mają i co ona całe święta będzie tam robić? Nie zna tam nikogo w swoim wieku i w dodatku babcia dopilnuje, żeby chodziła z nimi do kościoła.

Dominik
Chłopiec spędzi święta i najbliższą przyszłość w rodzinie zastępczej, bo jego ojciec ma ograniczone prawa, a matkę zamknęli w więzieniu. Sąd w porozumieniu z opieką społeczną wydał postanowienie o umieszczeniu Dominika w rodzinie zastępczej, bo nikt z rodziny jego matki nie palił się do opieki nad dzieckiem.

Barbara
Zaprosiła ojca na Wigilię, ale bardziej dla spokojnego sumienia, niż z prawdziwej potrzeby serca. Ma tylko nadzieję, że nie przyjdzie pijany i po raz kolejny nie zepsuje im świat.

Anna
Martwi się o brata. Ostatnia diagnoza lekarzy nie pozostawiłam im złudzeń, jedynie czasu, jaki mu pozostał nie potrafią dokładnie określić. Anna zrobi wszystko,żeby choć w te święta brat zapomniał o chorobie i mogli się cieszyć swoją obecnością, przecież mają tylko siebie.

Marta
Uczy się w maturalnej klasie. Jesienią zmarła jej mama, to będzie pierwsza gwiazdka tylko z tatą, który stracił pracę i po śmierci żony podupadł na zdrowiu. Dobrze, że są dziadkowie i chłopak Marty, bo dziewczyna myślała czasem o samobójstwie. Byle te święta szybko minęły, bo wcale jej nie cieszą.

Mówi się, że sami jesteśmy kowalami swego losu, ale czy wszyscy i czy aby na pewno?

wtorek, 15 grudnia 2015

Prezenty od życia

Słowa Grażynki Kowalik z Dukli stały się inspiracją dla wiersza. Bardzo pięknie Grażynka powiedziała, że dzień każdy traktuje jak prezent i tylko czasem nie potrafi tego prezentu dobrze rozpakować.
Spodobała mi się ta metafora i powstał wiersz:
Każdy dzień życia
jak prezent
na progu domu
powitaj,
uważnie dar ten
rozpakuj
i o nadawcę
nie pytaj.

Od życia,
od losu czy z nieba
dar ten cenny
jednako,
dzień pełen szans
nowych na szczęście,
więc go ostrożnie
rozpakuj.

Odpędź ponure
myśli,
rozjaśnij duszę
nadzieją,
śpiewaj, bo muzyka
sprawia
że Twoje oczy
się śmieją.

Gdy prezent
od życia dostajesz
chwilę każdą
doceniaj,
z marzeń swych
nie rezygnuj,
planów śmiałych
nie zmieniaj.

Życie może
zaskoczyć -
ucieszy lub rozczaruje.
Od Ciebie
zależy czy dzień swój
jak dar cenny
dobrze
rozpakujesz...

niedziela, 13 grudnia 2015

13 grudnia roku pamiętnego...

Znowu czyjś blog stał się inspiracją. Zajrzałam do Elżbiety, a tam wspomnienia z pamiętnej niedzieli 13 grudnia. Równie ciekawe, co wspomnienia jej czytelników w komentarzach. Postanowiłam dorzucić swoją cegiełkę, by to co wtedy przeżyłam ocalić od zapomnienia.
Byłam studentką, mój chłopak, a właściwie już narzeczony w wojsku, jego jednostka w Grudziądzu. Rozdzielono nas na dwa lata, więc chociaż w niedziele mogliśmy się widywać, chociaż nie tak często jak byśmy chcieli, bo wiadomo, studia, warty w wojsku itd.
W pewną niedzielę wybierałam się jak zwykle do Grudziądza, zima siarczyście mroźna, wokoło cisza, bo wstawałam skoro świt, nie włączałam radia ani Tv żeby nikogo nie obudzić, poleciałam na dworzec, dojechałam do Grudziądza, poszłam pod koszary, a tu niespodzianka: zakaz odwiedzin, brama zamknięta, nikt nie udzielał informacji, ludzie nie odchodzili od furtki licząc, że coś usłyszą. Nie każdy wie, że w Grudziądzu jednostek wojskowych było mnóstwo, do żołnierzy w koszarach przyjeżdżały tłumy odwiedzających. Gdy wreszcie rodziny żołnierzy zaczęły wycofywać się na dworzec widać było tłumy smutnych, zdezorientowanych osób. Na dworcu czekaliśmy długo na jakikolwiek pociąg, mróz szczypał w nos i odmrażał w uszy, zza torów kolejowych widzieliśmy najbliższe koszary, z których wyprowadzano wojsko w pełnym rynsztunku, z bronią. Próbowałam dostrzec wśród nich mojego narzeczonego, popatrzeć choćby z daleka...Kobiety płakały, mężczyźni szeptali w grupach, ktoś przybiegł i krzyczał, że to wojna. Przyjechał wreszcie mój pociąg, niestety tylko do Torunia, wagony oblodzone nawet w środku, na ławkach leżał śnieg. Wsiadłam, łzy płynęły mi po twarzy, byłam sama w obcym mieście, zmarznięta, bez pewności kiedy dotrę do domu. W pociągu panowała kompletna cisza.
Gdy dojechałam, dowiedziałam się, o co chodzi, rodzice nie wiedzieli co się ze mną działo cały dzień, bo nie było przecież jeszcze telefonów komórkowych, ba! niewielu ludzi miało w domach stacjonarne telefony. Długo nie mieliśmy pojęcia co dzieje się z moim narzeczonym. Po czasie opowiadał, że co dzień mieli ideologiczne pranie mózgu, ciągle chodzili na patrole, nie wolno było słuchać radia ani oglądać Tv.
Kiedy sytuacja unormowała się na tyle, że mogłam go odwiedzać, musiałam za każdym razem udać się do urzędu po przepustkę na wyjazd do innego miasta. Kiedyś pani urzędniczka zapytała, po co tak często jeżdżę do narzeczonego? Byłam tak zdziwiona pytaniem, że chyba nic nie odpowiedziałam...
W klimat tych wspomnień doskonale wpasował sie film, na którym byliśmy ostatnio w kinie czyli MOST SZPIEGÓW. Od razu powiem, że na początku byłam przerażona bo film trwa 2,5 godziny, a tematyka to nie całkiem moja bajka. Ale warto było!!! Nawet dla Toma Hanksa, który gra główną rolę i gry psychologicznej między osobami dramatu, która rozgrywa się na naszych oczach. Fabuła osadzona w okresie zimnej wojny, jej początku, jesteśmy świadkami podziału Berlina na wschodni i zachodni i dramatu ludzi pozostających po obu stronach budowanego muru....Czas, kiedy każdy mógł zostać uznany za szpiega i skazany na śmierć. Polecam, film w reżyserii Spielberga zawsze warto obejrzeć.

piątek, 11 grudnia 2015

Z rodziną na zdjęciu...

Czy lubicie przeglądać rodzinne albumy? Coraz mniej chyba jest teraz albumów w wersji tradycyjnej. Nawet ramki do zdjęć są teraz elektroniczne, zdjęcia zmieniają się co jakiś czas i nigdy nie patrzysz na to samo ujęcie. Ale każdy z nas ma w domu albumy zdjęć papierowych, zbiory wspomnień ze swego dzieciństwa i młodości, często także zbiory będące kroniką całej rodziny kilka pokoleń wstecz.
Sama czynność oglądania takich albumów ma w sobie coś magicznego, jeśli jeszcze ktoś ubarwia przegląd pamiątek pięknymi opowieściami...Maja jednak takie albumy swoje wady: są bardzo pracochłonne i zajmują dużo miejsca. Wielu z nas dziś gromadzi swoje zbiory w wersji cyfrowej, oglądanej w komputerze lub na ekranie telewizora. Po wakacjach często spotykamy się z rodziną i wymieniamy wrażeniami z wakacji, a ilustracją są fotki wakacyjne, łatwe do przeniesienia na pen-drivie lub pamięci zewnętrznej.
Znajoma opowiadała mi kiedyś, że gdy w czasie powodzi dom jej rodziców uległ zniszczeniu, to wszyscy najbardziej żałowali zdjęć, które przepadły, bo nie da się odtworzyć fotografii sprzed lat, a uwiecznieni na nich dziadowie i pradziadowie już dawno nie żyją. Wiele takich rodzinnych pamiątek, a zarazem fragmentów naszej ojczystej historii poginęło w czasie zawieruchy wojennej lub w czasie pożarów.
Ostatnio oglądałam na spotkaniu rodzinnym zdjęcia z czasów młodości i okazało się, że większość osób obecnych na moim weselu już nie żyje, a gdyby nie zachowane fotografie to nie pamiętałabym nawet niektórych ciotek lub znajomych rodziców. Na innych zdjęciach widnieją dalsi członkowie rodziny ze strony zarówno matki jak i ojca i gdy zaczyna brakować seniorów rodu, coraz trudniej przychodzi przypomnieć sobie imiona, nazwiska i koligacje.
Przy okazji takie zdjęcia przypominają nam jak zmienia się nasza fizjonomia, ubrania, wystrój domów itp.
A czy zdarza się Wam, że z niechęcią odkładacie na bok lub odwracacie zdjęcia, na których uwieczniono osoby, które wyrządziły Wam jakąś krzywdę?
Bo zdjęcia te przypominają zdarzenia, o których nie chcemy pamiętać...
Z drugiej strony, jak zauważyłam, kobiety głównie noszą przy sobie małe zdjęcia dzieci, męża, rodziców, a portrety bliskich w skromnych ramkach trzymamy w pracy na biurkach lub w szufladach. Ja mam np.medalion na łańcuszku, a w nim miniatury portretów męża i syna. Oczywiście czas się na nich zatrzymał...
Ciekawe skąd wzięło się powiedzenie, że z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciu i to do połowy?

środa, 9 grudnia 2015

W świątecznym nastroju...

Wracając codziennie z pracy przemierzam szlak, który od 3 grudnia rozświetlony jest magicznymi światełkami, poprawiającymi nastrój i rozpraszającymi ciemności, bo w grudniu od godziny 16 jest już ciemno. Na ulicach, skwerach, na rynku i w parkach podziwiać można te cuda. Na pewno w Waszych miejscowościach jest podobnie. Muszę przyznać, że moda na świąteczne dekoracje bardzo mi się podoba. Podzielę się na blogu kilkoma zdjęciami robionymi komórką w drodze do domu, nie zrobiłam jeszcze fotek z największego w mieście parku, ale to później...






poniedziałek, 7 grudnia 2015

Broszka tu, broszka tam...

Czy zauważyliście, że w świecie polityki namnożyło nam się broszek rozmaitych? Modę zapoczątkowała chyba pani premier Szydło, przejrzałam trochę zdjęć w sieci i muszę przyznać, że ma tych broszek duuuużo. Skąd taki pomysł posta?
Oglądałam jakąś konferencję prasową PISu i obie panie biorące udział miały przypięte broszki, każda po innej stronie żakietu, a że pamiętałam broszki naszej premiery to wydało mi się dziwne, że nagle co występ pani z partii wiodącej, to jakaś brosza. Bywają duże i maleńkie, skromne i wybujałe, ale dumnie tkwią w klapach damskich żakietów. Dziwne, że w czasie poszukiwań trafiałam głównie na panie związane z w/w partią.
Moje teorie są takie:
* albo panie naśladują trend wprowadzony przez premierę, bo jakoś wcześniej nie rzuciło mi się to w oczy
* albo jest to obowiązkowy dodatek do sejmowo-rządowej garderoby, bo korale i łańcuchy bywają rozpasane, kosztowne i nie pasują do skromnego wizerunku nowej władzy
* albo wreszcie jak głosi plotka, w broszkach tych ukryte są nadajniki, przez które pan prezes wydaje najświeższe instrukcje swoim podwładnym, tudzież przywołuje do porządku po zbyt samodzielnych wypowiedziach...
Co o tym myślicie? Na dowód zebrałam kilka zdjęć, jest tam także moja ulubienica pani M.Wróbel, która niestety popadła w niełaskę i już stęskniłam się za jej wypowiedziami w mediach....

sobota, 5 grudnia 2015

Mikołajkowo....


Spacer z Mikołajem

Szłam z Mikołajem pod rękę,
worek niósł ciężki na plecach
i śpiewaliśmy piosenkę
o świętach, prezentach i dzieciach.

Święta w piosenkach są białe,
puch śnieżny sypie się z nieba,
święta są zwykle radosne -
bo tego ludziom potrzeba.

Prezenty w piosenkach są cudne
na miarę marzeń i życzeń,
prezenty przynosi Mikołaj,
powodem bywają do wzruszeń.

W piosenkach dzieci się cieszą
ze śniegu, świąt i choinek
pod nimi podarki znajdą
dla chłopców i dla dziewczynek.

Szłam z Mikołajem pod rękę
a worek lekki się stawał.
Fajnie było prezenty
na progach domów zostawiać...

czwartek, 3 grudnia 2015

USG nie leczy...

Pan Leon znał wiele przepisów, jako emerytowany pracownik służb mundurowych zawsze był sumienny i przestrzegał zasad. Zdrowie mu dopisywało, kondycja również, postawa wzorowa, chód lekki, ale stanowczy, żadne tam człapanie, choć emeryt. Zdarzyło się jednak, że pan Leon, dorabiając w pewnym urzędzie po schodach biegał i noga doznała kontuzji. Ból był straszny, ale pan Leon nie chcąc nikomu robić kłopotu (wszak był piątek po południu) dokuśtykał do krzesła w korytarzu i zadzwonił po córkę. Ból nogi jednak potęgował się i córka podwiozła ojca na izbę przyjęć miejscowego szpitala. Tam pan Leon dostał zieloną opaskę, co oznaczało, że czekał na kontakt z lekarzem 6 godzin, siedząc na wózku. Po 5 godzinach chciał wyjechać na świeże powietrze i wówczas zainteresowano się emerytem, bo może chce wózek ukraść. Lekarz po pobieżnym wywiadzie o stanie pacjenta stwierdził zapalenie żył i zalecił potrójną dawkę leku na rozrzedzenie krwi, po czym noga urosła do monstrualnych rozmiarów. szukając pomocy u innego lekarza pan Leon dowiedział się, że to nie zapalenie żył było, ale zerwanie jakiegoś tam więzadła czy ścięgna...a lek na rozrzedzenie krwi spowodował wylew krwi i powstawanie krwiaków.
Rozpoczęło się długie leczenie i rehabilitacja, aby naprawić szkody z powodu złej diagnozy. Pan Leon otrzymał tez skierowanie na USG, aby sprawdzić postęp leczenia, ale musiał oczekiwać 2 tygodnie w ramach NFZ, bo skoro 40 lat płaci składki, to nie będzie sponsorował prywatnych gabinetów. Gdy minęły 2 tygodnie pan Leon stawił się na prześwietlenie, wchodzi do gabinetu, a lekarz nie wstając zza biurka i nie patrząc na pacjenta o kuli pyta:
- Pan w jakiej sprawie?
- No na USG, odpowiada pacjent, bo mam chorą nogę...
- Ale USG nie leczy...
- Ale mam skierowanie...
I tak pan Leon dostąpił łaski badania USG, po wymianie jeszcze kilku "uprzejmości" z lekarzem. Noga goiła się długo, zwolnienie lekarskie przedłużano, więc pan Leon postanowił ubiegać się o odszkodowanie. Pojechał w tym celu ze swoją dokumentacją na komisję lekarską. Pani orzecznik w wieku matuzalemowym z odległości 10 metrów życzyła sobie obejrzeć nogę delikwenta, poprosiła więc o podniesienie nogawki.
- O, noga całkiem ładna...
- To pani bez badania, na odległość będzie wydawać opinię? - zapytał oburzony pan Leon
Na to pani orzecznik otworzyła szufladę biurka i wyjęła... centymetr krawiecki!
A czy nie powiedział ktoś, że życie jest jak kabaret?

wtorek, 1 grudnia 2015

Wypadkowość na kursie BHP

Trudno nastrajać się na święta na kursie BHP, zwłaszcza gdy masz zaplanowanych kilka pilnych rzeczy, a całe dwa dni zajmuje w życiorysie szkolenie BHP, powtarzane co 5 lat, dla mnie koszmar. Dlaczego? Nie cierpię robic czegokolwiek pod przysłowiowy papier, a atrakcyjność prelegenta i wyświetlanych filmów może przyprawić o śmierć z nudów. Zresztą , niby kurs BHP, a na tymże kursie można polec z różnych powodów, nie tylko z nudy. Przez pierwsze pół godziny pan mówi o tym, co będzie na kursie, podaje kolejne numery ustaw, rozporządzeń i przepisów, ale nie na pierniki. Pan oczywiście liczy na to, że wszyscy notują. Całe szczęście, że pozwolił łaskawie na picie i jedzenie w trakcie wykładu, bo te pożyteczne czynności pozwalają na tyle zająć uwagę posilającego się, żeby nie zasnąć i nie spaść z bardzo niewygodnego krzesła. Inna sprawa, że można zachłysnąć się herbatą, bo czasem takie bzdury się słyszy, że zachłyśniecie murowane, zwłaszcza gdy jako pracownik biblioteki lub biurowy, według planu szkolenia, muszę posłuchać o wypadkach z koparką lub windą do przewożenia posiłków w żłobku...
Cały czas prelegent robi dwuznaczne uwagi na temat inteligencji poprzednich kursantów oraz narzeka na bezmyślność urzędników z warszawki i brak szacunku w stosunku do jego osoby ze strony szefów różnych firm.
Filmy na oko sprzed 30 lat, sądząc po fryzurach i ubraniach bohaterów uwiecznionych w kadrach. Jedynym urozmaiceniem szkolenia są krótkie zajęcia z ratownikiem medycznym i przypomnienie zasad pomocy przedmedycznej. Kurs kończy się rzecz jasna testem i wydaniem zaświadczenia w 3 egzemplarzach.
Do wypadków w postaci zejścia z nudów, zachłyśnięcia się herbatą, rozstroju nerwowego dodałabym jeszcze uraz kręgosłupa po kilkugodzinnym siedzeniu na niewygodnym krześle i nabawienie się kataru w zimnym pomieszczeniu, bo pan ciągle wietrzy, tyle, ze to nie sa ćwiczenia fizyczne, a bezruchowe siedzenie w jednej pozycji na wykładzie.
A czy Wy macie jakieś traumatyczne doświadczenia związane z odbyciem szkolenia?