Gdyby was spytano czy boicie się wilków, na pewno większość odpowie, że tak.
Strach do wilków zasiały w nas już bajki, np. Baśń o Czerwonym Kapturku, opowieści o wilkołakach, historie o watahach napadających ludzi.
Tymczasem tam, gdzie ludzie żyją obok wilków np. w Puszczy czy w Bieszczadach nikt się wilków nie boi, podobnie jak dzików czy jeleni.
Szansa, że wilk zaatakuje nas w drodze jest minimalna, prędzej zaatakują nas niedźwiedzie czy tygrysy, ale lęk przed wilkami był tak rozpowszechniony w Europie, zwłaszcza w Skandynawii, że za zabicie wilka płacono ogromne sumy.
O liczbie wilków w dawnej Polsce świadczą chociażby nazwy wielu miejscowości: Wilkowyje, Wilczki, Wilczęta, Wilczyn, Wilcza Góra, Wilcze Piętki, Wilczogęby, Wilczyce, Wilczy Las...
Oczywiście taka jestem mądra w tym temacie, bo przeczytałam książkę Adama Wajraka WILKI.
Nie na darmo na okładce zamieszczono ostrzeżenie przed opisem drastycznych scen polowań i kłusowania na wilki, momentami musiałam robić pauzy w lekturze.
Szczególnie krwawe są opisy polowań na Białorusi.
Znalezienie wilczego legowiska z młodymi nie jest łatwe, gdyż wilki, czując jakikolwiek obcy zapach w pobliżu przenoszą młode wilczki w inne miejsce.
Faktem jest, ze wilki z braku pokarmu podkradają się pod stada owiec na przykład i potrafią przy tym odciągnąć pilnującego psa, by zaatakować stado. Lepiej więc mieć kilka takich psów.
Nie owce jednak są przysmakiem wilków. Polują one najchętniej na jelenie, łosie, sarny, także na dziki i warchlaki, nie pogardzą też bobrem, ale to tylko zimą, gdy bobry wychodzą na lód.
Wilki nazywa się selekcjonerami zwierząt, gdyż ich łupem padają zwierzęta słabe, chore, w gorszej kondycji, często postrzelone przez myśliwych lub zaatakowane przez pasożyty.
Zadziwiające rewelacje na temat wilków znajdziemy także w Słowniku symboli Władysława Kopalińskiego, który podaje, że wilk symbolizuje ciemności, zniszczenie, Szatana, demony pogańskie, głód, strach, krwiożerczość, a nawet chciwość, zawiść i tchórzostwo. Sporo tego jak na jedno piękne, choć tajemnicze zwierzę...
Niezbyt pochlebnie dla wilków brzmią także przysłowia i porzekadła:
- nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka
- człowiek człowiekowi wilkiem
- patrzeć na kogoś wilkiem
- natura ciągnie wilka do lasu
Niemało jest także książek i filmów o wilkach i gdy patrzy się na nie przez pryzmat faktów, niewiele z prawdą o tych zwierzętach mają wspólnego.
Znalazłam nawet informację, że w starożytnym Rzymie prostytutki nazywano wilczycami, stąd LUPANAR czyli dom publiczny.
Strony
▼
środa, 30 maja 2018
niedziela, 27 maja 2018
Toast bez procentów...
Byłam świadkiem irracjonalnego dialogu, bo inaczej nie mogę tego nazwać.
W dużym sklepie samoobsługowym młoda para z dzieckiem pakowała przy kasie zakupy, liczyli na jakąś promocję, w której za zakupy ponad 50 zł należał się kupon na dalsze zakupy.
Ostatnim towarem na taśmie był szampan dla dzieci, na urodziny rzecz jasna. Para była z 3-letnią dziewczynką. Kasjerka po podliczeniu zakupów zakomunikowała, że kuponu nie będzie, bo szampan dla dzieci kasa liczy jako ALKOHOL!
Przy kasie stało kilka osób, spojrzeliśmy na siebie z niedowierzaniem. Jak to alkohol, przecież to oranżada, tylko w innym opakowaniu?
- Ale stoi na stoisku z alkoholem - taka była odpowiedź kasjerki.
Jakaś starsza pani zwraca się do dziecka:
- To jak wypijesz ten szampan, to będziesz śpiewać!
- Tak, sto lat! - odpowiedziała rezolutnie mała solenizantka.
Towarzystwo rozbawione podwójnie, bo dziecko zabawne, a oranżada okazała się alkoholem! To może na Sylwestra lepiej kupić szampan dla dzieci, w końcu tańszy?
I nie kupujcie w takim razie dzieciom i wnukom, bo rozpijacie małe dzieci:-)
W dużym sklepie samoobsługowym młoda para z dzieckiem pakowała przy kasie zakupy, liczyli na jakąś promocję, w której za zakupy ponad 50 zł należał się kupon na dalsze zakupy.
Ostatnim towarem na taśmie był szampan dla dzieci, na urodziny rzecz jasna. Para była z 3-letnią dziewczynką. Kasjerka po podliczeniu zakupów zakomunikowała, że kuponu nie będzie, bo szampan dla dzieci kasa liczy jako ALKOHOL!
Przy kasie stało kilka osób, spojrzeliśmy na siebie z niedowierzaniem. Jak to alkohol, przecież to oranżada, tylko w innym opakowaniu?
- Ale stoi na stoisku z alkoholem - taka była odpowiedź kasjerki.
Jakaś starsza pani zwraca się do dziecka:
- To jak wypijesz ten szampan, to będziesz śpiewać!
- Tak, sto lat! - odpowiedziała rezolutnie mała solenizantka.
Towarzystwo rozbawione podwójnie, bo dziecko zabawne, a oranżada okazała się alkoholem! To może na Sylwestra lepiej kupić szampan dla dzieci, w końcu tańszy?
I nie kupujcie w takim razie dzieciom i wnukom, bo rozpijacie małe dzieci:-)
czwartek, 24 maja 2018
Kapliczki i inne świątki...
Post ten dedykuję Grażynce Kowalik z Dukli, o której już pisałam, a której pasją są podróże po bliższej i dalszej okolicy i fotografowanie kapliczek oraz świątków przydrożnych.
Wyszukałam w swoich zbiorach kilka takich obiektów, żeby je Wam pokazać.
Na górnym zdjęciu figura świętego spotkana gdzieś na Słowacji przy drodze, na dolnym kapliczka w okolicach Kacwina na polskim Spiszu.
Kapliczka – niewielka budowla kultowa, wznoszona przy drogach lub rozdrożach w celach wotywnych, dziękczynnych, obrzędowych itp., w najprostszej formie drewniana skrzynka z obrazem lub rzeźbą – świątkiem Jezusa, Matki Bożej lub świętego zawieszona na drzewie lub słupie. W formie rozbudowanej niewielka forma architektoniczna drewniana lub murowana, czasami mała kaplica.
Te wszystkie kapliczki to okolice Kacwina właśnie, jest ich tam sporo, zarówno po polskiej jak i po słowackiej stronie, wystarczyło przejść spacerkiem kawałek na tamtejsze piwo.
Kapliczka na pierwszym górnym zdjęciu to Kaplica Trójcy Świętej z 1767 roku, wielokrotnie później restaurowana i zmieniana.
Od kiedy zaczęły się pojawiać kapliczki, nie wiadomo, ich geneza jest bardzo stara i niezbyt jasna. Sugerowane jest m.in. pochodzenie grecko-rzymskie
W świecie rzymskim kapliczki znajdowały się przy niemal każdych większych skrzyżowaniach, w domach. W środku umieszczano obrazki i cenne przedmioty.
Według innej z wersji, nazwa „kapliczka” wywodzi się od łacińskiego wyrazu cappa czyli płaszcz. Prawdopodobnie chodzi tu o płaszcz św. Marcina, biskupa z Tours, który przechowywany był w specjalnej celi – pomieszczeniu wewnątrz niewielkiego kultowego budynku o charakterystycznych kształtach, zwanym właśnie „kaplicą”.
Zdarzają się także miejsca pamięci, kapliczki i świątki spotykane na górskich szlakach lub w lasach. Na pierwszym zdjęciu uwieczniliśmy takie miejsce odkryte w mysłowickim lesie, w czasie odwiedzin u śląskich przyjaciół.
Istnieją też hipotezy , według których geneza kapliczek sięga czasów przedchrześcijańskich. Według nich np. rzadko spotykany na Warmii typ kapliczek słupowych (kapliczek umieszczonych na drewnianych lub murowanych wysokich słupach) jest niezwykle podobny do pogańskich słupów kultowych. Podobne praktyki były powszechne u ruskich plemion Kryniczan, Radymiczów, Siewierzan i Wiatyczów.
Wpływ tych pogańskich obiektów kultowych na chrześcijańskie kapliczki, według tych opinii, wydaje się dość istotny. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa uważano kapliczki za siedziby demonów.
Pierwsze zdjęcie to kolorowa kapliczka w okolicach Zawoi, na drugim jedna z licznych kapliczek w Krzeszowie, trzecia fotografia to typowa instalacja słupowa (park w Gołuchowie) i wreszcie kapliczka w skansenie na terenie Słowacji (Spisz).
Zadziwia rozmaitość wielkości, formy i występowania: od przydrożnych miejsc kultu, poprzez ukryte w lasach świątki, po kaplice wielkości niemal małych świątyń.
W okresie późniejszym, kapliczki ustawiano na skrzyżowaniach dróg, w miejscach objawień religijnych lub ważnych dla społeczności lokalnej wydarzeń.
Są nieodłącznym elementem krajobrazu polskiego, choć występują też w innych krajach europejskich. Tradycja budowania kapliczek jest nadal żywa, ciągle wznoszone są obiekty tego typu.
(źródło informacji - wikipedia)
Wyszukałam w swoich zbiorach kilka takich obiektów, żeby je Wam pokazać.
Na górnym zdjęciu figura świętego spotkana gdzieś na Słowacji przy drodze, na dolnym kapliczka w okolicach Kacwina na polskim Spiszu.
Kapliczka – niewielka budowla kultowa, wznoszona przy drogach lub rozdrożach w celach wotywnych, dziękczynnych, obrzędowych itp., w najprostszej formie drewniana skrzynka z obrazem lub rzeźbą – świątkiem Jezusa, Matki Bożej lub świętego zawieszona na drzewie lub słupie. W formie rozbudowanej niewielka forma architektoniczna drewniana lub murowana, czasami mała kaplica.
Te wszystkie kapliczki to okolice Kacwina właśnie, jest ich tam sporo, zarówno po polskiej jak i po słowackiej stronie, wystarczyło przejść spacerkiem kawałek na tamtejsze piwo.
Kapliczka na pierwszym górnym zdjęciu to Kaplica Trójcy Świętej z 1767 roku, wielokrotnie później restaurowana i zmieniana.
Od kiedy zaczęły się pojawiać kapliczki, nie wiadomo, ich geneza jest bardzo stara i niezbyt jasna. Sugerowane jest m.in. pochodzenie grecko-rzymskie
W świecie rzymskim kapliczki znajdowały się przy niemal każdych większych skrzyżowaniach, w domach. W środku umieszczano obrazki i cenne przedmioty.
Według innej z wersji, nazwa „kapliczka” wywodzi się od łacińskiego wyrazu cappa czyli płaszcz. Prawdopodobnie chodzi tu o płaszcz św. Marcina, biskupa z Tours, który przechowywany był w specjalnej celi – pomieszczeniu wewnątrz niewielkiego kultowego budynku o charakterystycznych kształtach, zwanym właśnie „kaplicą”.
Zdarzają się także miejsca pamięci, kapliczki i świątki spotykane na górskich szlakach lub w lasach. Na pierwszym zdjęciu uwieczniliśmy takie miejsce odkryte w mysłowickim lesie, w czasie odwiedzin u śląskich przyjaciół.
Istnieją też hipotezy , według których geneza kapliczek sięga czasów przedchrześcijańskich. Według nich np. rzadko spotykany na Warmii typ kapliczek słupowych (kapliczek umieszczonych na drewnianych lub murowanych wysokich słupach) jest niezwykle podobny do pogańskich słupów kultowych. Podobne praktyki były powszechne u ruskich plemion Kryniczan, Radymiczów, Siewierzan i Wiatyczów.
Wpływ tych pogańskich obiektów kultowych na chrześcijańskie kapliczki, według tych opinii, wydaje się dość istotny. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa uważano kapliczki za siedziby demonów.
Pierwsze zdjęcie to kolorowa kapliczka w okolicach Zawoi, na drugim jedna z licznych kapliczek w Krzeszowie, trzecia fotografia to typowa instalacja słupowa (park w Gołuchowie) i wreszcie kapliczka w skansenie na terenie Słowacji (Spisz).
Zadziwia rozmaitość wielkości, formy i występowania: od przydrożnych miejsc kultu, poprzez ukryte w lasach świątki, po kaplice wielkości niemal małych świątyń.
W okresie późniejszym, kapliczki ustawiano na skrzyżowaniach dróg, w miejscach objawień religijnych lub ważnych dla społeczności lokalnej wydarzeń.
Są nieodłącznym elementem krajobrazu polskiego, choć występują też w innych krajach europejskich. Tradycja budowania kapliczek jest nadal żywa, ciągle wznoszone są obiekty tego typu.
(źródło informacji - wikipedia)
poniedziałek, 21 maja 2018
Słać czy może ścielić?
Kolejna zabawa słownikowa, chyba trzecia na tym blogu, bo jak pamiętacie, w wolnych chwilach grzebię po różnych książkach i szukam ciekawostek.
Tym razem padło na słownik wyrazów trudnych i sprawiających kłopoty.
Tak to jest z niektórymi wyrazami, że wiele osób myli znaczenie podobnie brzmiących słów, zdarza się to nawet osobom odpowiedzialnym za słowo w mediach.
Bywa też, że niby znamy znaczenie, ale wolimy się upewnić, bo inne słowo brzmi niemal identycznie, ale czy na pewno zastosowałam właściwe?
Najprostszy przykład - słać czy ścielić łóżko, sobota robocza czy pracująca?
Wybrałam wyrazy, które ostatnio wpadły mi w ucho, licząc oczywiście, że w komentarzach dopiszecie swoje przykłady, za co będę bardzo wdzięczna.
bluźnić - mówić obraźliwe słowa na temat jakiejś religii lub jej wyznawców, ranić czyjeś uczucia religijne.
bluzgać - używać nagminnie wulgaryzmów w dużej ilości, np. Gość bluzgał na wszystkich i na wszystko.
felerny - czyli posiadający jakieś wady, usterki, np. Zakupiony rower okazał sie nie tylko używany, ale i felerny.
feralny - przynoszący pecha, wypełniony pechowym zbiegiem okoliczności...np. Wreszcie minął ten feralny wtorek.
Poniższy przykład zaczerpnięty z biblioteki, gdzie uczniowie pytani , co chcieliby wypożyczyć, mówią o książce byle jaka, zamiast jakakolwiek.
jakakolwiek - pierwsza z brzegu, bez wskazania autora lub tematu
byle jaka - nieciekawa, bez znaczenia - sens jak najbardziej negatywny.
osławiony - okryty sławą, ale w sensie negatywnym (zła sława)np.Odkryto wreszcie kryjówkę osławionego lidera gangu.
sławetny - sławny , zapisany w dobrej pamięci(znaczenie zdecydowanie pozytywne), np. Monety pochodziły ze zbioru sławetnego numizmatyka i filatelisty.
Szczerze powiem , że mimo tego słownikowego wyjaśnienia nadal mam wątpliwości, bo intuicja podpowiada mi raczej odwrotnie, ale cóż...
protekcjonalny - pobłażliwie wyniosły, pogardliwy, wynoszący się nad innych, np. Posłanka odpowiedziała na zarzuty protekcjonalnie, wręcz niegrzecznie.
protekcyjny - związany z protekcją, chroniący przed konkurencją, np. Zatrudnili go dzięki protekcji kogoś ważnego.
prym - wieść prym czyli mieć przewagę w jakiejś dziedzinie
prymat - to pierwszeństwo czegoś przed czymś
słać – wysyłać posłańca, wici, mgłę
ścielić – porządkować łóżko (regionalnie obie wersje dla łóżka są poprawne, o dziwo!)
sobota robocza czy pracująca? robocza to jakby o ciężkiej pracy, więc mówimy sobota pracująca ( w domyśle pracujemy jednak bardziej na luzie) – obie wersje dozwolone, jak się okazuje, ale jak dla mnie lepiej brzmi sobota robocza jednak.
status - to pozycja i ranga osoby, instytucji
statut - zbiór przepisów i zasad instytucji lub organizacji
Tym razem padło na słownik wyrazów trudnych i sprawiających kłopoty.
Tak to jest z niektórymi wyrazami, że wiele osób myli znaczenie podobnie brzmiących słów, zdarza się to nawet osobom odpowiedzialnym za słowo w mediach.
Bywa też, że niby znamy znaczenie, ale wolimy się upewnić, bo inne słowo brzmi niemal identycznie, ale czy na pewno zastosowałam właściwe?
Najprostszy przykład - słać czy ścielić łóżko, sobota robocza czy pracująca?
Wybrałam wyrazy, które ostatnio wpadły mi w ucho, licząc oczywiście, że w komentarzach dopiszecie swoje przykłady, za co będę bardzo wdzięczna.
bluźnić - mówić obraźliwe słowa na temat jakiejś religii lub jej wyznawców, ranić czyjeś uczucia religijne.
bluzgać - używać nagminnie wulgaryzmów w dużej ilości, np. Gość bluzgał na wszystkich i na wszystko.
felerny - czyli posiadający jakieś wady, usterki, np. Zakupiony rower okazał sie nie tylko używany, ale i felerny.
feralny - przynoszący pecha, wypełniony pechowym zbiegiem okoliczności...np. Wreszcie minął ten feralny wtorek.
Poniższy przykład zaczerpnięty z biblioteki, gdzie uczniowie pytani , co chcieliby wypożyczyć, mówią o książce byle jaka, zamiast jakakolwiek.
jakakolwiek - pierwsza z brzegu, bez wskazania autora lub tematu
byle jaka - nieciekawa, bez znaczenia - sens jak najbardziej negatywny.
osławiony - okryty sławą, ale w sensie negatywnym (zła sława)np.Odkryto wreszcie kryjówkę osławionego lidera gangu.
sławetny - sławny , zapisany w dobrej pamięci(znaczenie zdecydowanie pozytywne), np. Monety pochodziły ze zbioru sławetnego numizmatyka i filatelisty.
Szczerze powiem , że mimo tego słownikowego wyjaśnienia nadal mam wątpliwości, bo intuicja podpowiada mi raczej odwrotnie, ale cóż...
protekcjonalny - pobłażliwie wyniosły, pogardliwy, wynoszący się nad innych, np. Posłanka odpowiedziała na zarzuty protekcjonalnie, wręcz niegrzecznie.
protekcyjny - związany z protekcją, chroniący przed konkurencją, np. Zatrudnili go dzięki protekcji kogoś ważnego.
prym - wieść prym czyli mieć przewagę w jakiejś dziedzinie
prymat - to pierwszeństwo czegoś przed czymś
słać – wysyłać posłańca, wici, mgłę
ścielić – porządkować łóżko (regionalnie obie wersje dla łóżka są poprawne, o dziwo!)
sobota robocza czy pracująca? robocza to jakby o ciężkiej pracy, więc mówimy sobota pracująca ( w domyśle pracujemy jednak bardziej na luzie) – obie wersje dozwolone, jak się okazuje, ale jak dla mnie lepiej brzmi sobota robocza jednak.
status - to pozycja i ranga osoby, instytucji
statut - zbiór przepisów i zasad instytucji lub organizacji
piątek, 18 maja 2018
Ciekawość świata...
Dziś będzie krótko o obserwacji poczynionej w czasie zajęć ze starszymi dziećmi.
Poproszona o nagłe zastępstwo wzięłam najnowsze numery czasopisma ODKRYWCA - National Geographic i wyruszyłam na zmagania z szóstoklasistami.
Wyjaśniłam cel mojego przybycia i zasady pracy na lekcji, po czym jak satelita krążyłam po sali, przyglądając się zajęciom uczniów.
W jakimś programie z pogranicza psychologii i pedagogiki podano , że na podstawie obserwacji zachowań w trakcie podejścia dzieci do nowego zadania można wywnioskować, kim to dziecko zostanie w przyszłości w sensie ewentualnej kariery.
Moi uczniowie mieli do wyboru kilka różnych numerów popularnonaukowego czasopisma i mogli zająć się tymi jego aspektami, które interesują ich najbardziej. Niektórzy zwracali uwagę już na okładki, inni szukali ciekawostek, ale zniechęcały ich długie teksty, jeszcze inni skupili się na samych zdjęciach, czytali jednak podpisy pod fotografiami, nieliczni zaczęli rozwiązywać łamigłówki lub krzyżówki.
Przysiadłam obok chłopca, który bardzo widać potrzebował rozmowy i zachwycił mnie znajomością wielu informacji o przyrodzie spoza czasopisma, które miał przed sobą.
Ale tak naprawdę chcę napisać o chłopcu, którego nazwać można wolnym elektronem. Jest nadpobudliwy, ma to w papierach, więc normalne, że czasami spaceruje po klasie lub wymaga dodatkowego zajęcia bo nie wytrzymuje w ławce.
Podchodził do grup, ale nie miał wiele do zaoferowania poza rozśmieszaniem kolegów.
Pytam więc - dlaczego nie przeglądasz pisma, można w nim znaleźć wiele ciekawych rzeczy, wymienić się uwagami z kolegą?
On na to, że właściwie po co?
Chociażby po to, odpowiadam, że przyda ci się to w trakcie ewentualnych podróży... gdy będziesz w Afryce, zabłyśniesz wiedzą o żyrafach na przykład.
Nie muszę, on na to, wynajmę przewodnika, a zresztą gdy wyjeżdżamy z rodzicami, to nie wychodzimy z hotelu, wie pani ile atrakcji jest w takim hotelu?
Pytanie zostawiłam bez odpowiedzi...
A swoja drogą, nie wiedziałam, że są 4 rodzaje żyraf, które różnią się wzorem plam na skórze!
Poproszona o nagłe zastępstwo wzięłam najnowsze numery czasopisma ODKRYWCA - National Geographic i wyruszyłam na zmagania z szóstoklasistami.
Wyjaśniłam cel mojego przybycia i zasady pracy na lekcji, po czym jak satelita krążyłam po sali, przyglądając się zajęciom uczniów.
W jakimś programie z pogranicza psychologii i pedagogiki podano , że na podstawie obserwacji zachowań w trakcie podejścia dzieci do nowego zadania można wywnioskować, kim to dziecko zostanie w przyszłości w sensie ewentualnej kariery.
Moi uczniowie mieli do wyboru kilka różnych numerów popularnonaukowego czasopisma i mogli zająć się tymi jego aspektami, które interesują ich najbardziej. Niektórzy zwracali uwagę już na okładki, inni szukali ciekawostek, ale zniechęcały ich długie teksty, jeszcze inni skupili się na samych zdjęciach, czytali jednak podpisy pod fotografiami, nieliczni zaczęli rozwiązywać łamigłówki lub krzyżówki.
Przysiadłam obok chłopca, który bardzo widać potrzebował rozmowy i zachwycił mnie znajomością wielu informacji o przyrodzie spoza czasopisma, które miał przed sobą.
Ale tak naprawdę chcę napisać o chłopcu, którego nazwać można wolnym elektronem. Jest nadpobudliwy, ma to w papierach, więc normalne, że czasami spaceruje po klasie lub wymaga dodatkowego zajęcia bo nie wytrzymuje w ławce.
Podchodził do grup, ale nie miał wiele do zaoferowania poza rozśmieszaniem kolegów.
Pytam więc - dlaczego nie przeglądasz pisma, można w nim znaleźć wiele ciekawych rzeczy, wymienić się uwagami z kolegą?
On na to, że właściwie po co?
Chociażby po to, odpowiadam, że przyda ci się to w trakcie ewentualnych podróży... gdy będziesz w Afryce, zabłyśniesz wiedzą o żyrafach na przykład.
Nie muszę, on na to, wynajmę przewodnika, a zresztą gdy wyjeżdżamy z rodzicami, to nie wychodzimy z hotelu, wie pani ile atrakcji jest w takim hotelu?
Pytanie zostawiłam bez odpowiedzi...
A swoja drogą, nie wiedziałam, że są 4 rodzaje żyraf, które różnią się wzorem plam na skórze!
wtorek, 15 maja 2018
Beksiński w wielu wymiarach
Grafika, malarstwo, fotomontaż... to ledwie zapowiedź tego, co można było zobaczyć na wystawie, która gościła u nas 11-12 maja. Wystawę zorganizowano pod auspicjami Fundacji Beksińskiego. Miejscem ekspozycji był Teatr Miejski. Sala teatralna zamieniona została w kino, gdzie obejrzeć można było filmy dokumentalne z prywatnych archiwów artysty (3 godziny niepublikowanych dotąd materiałów, w których bardzo często narratorem jest sam artysta) przybliżające życie i drogę twórczą Beksińskiego.
W holu wyeksponowano ponad 50 prac wykonanych różnymi technikami.
"Pragnę malować tak, jakbym fotografował marzenia i sny. Jest to więc z pozoru realna rzeczywistość, która jednak zawiera ogromną ilość fantastycznych szczegółów" – tak o swojej twórczości mówił artysta.
Żył z pozoru zwyczajnie, zginął tragicznie, jego twórczość zachwycała, niepokoiła, ale nikogo nie zostawiała obojętnym.
Kto oglądał film "Ostatnia rodzina" inaczej patrzy na obrazy i zdjęcia Beksińskiego.
Jeszcze raz obejrzenie wystawy utwierdza w przekonaniu, że reprodukcje w albumach czy pismach nie oddadzą klimatu obrazów, z jakimi obcujemy na żywo.
Z twórczością Beksińskiego zetknęłam się we wczesnej młodości, mój narzeczony, potem mąż zafascynował się fantastyką literacką, a co za tym idzie także ilustracjami do tekstów. Ze swoją wyobraźnią Beksiński nadawał się do ilustrowania opowieści fantastycznych jak nikt.
W latach 90-tych zainteresował się grafiką komputerową, a to dawało jeszcze większe pole dla kreacji.
Ale tym, co mnie najbardziej zachwyciło był projekt wykorzystujący technologię Virtual Reality (wirtualnej rzeczywistości)- "pozwalający wniknąć w świat stworzony w oparciu o niezwykłą wyobraźnię Beksińskiego, niemal „wejść” do jego nieodgadnionego umysłu, spacerować po surrealistycznych sceneriach z pogranicza jawy i snu" - jak napisano w programie wystawy.
Uzbrojona w takie, jak na zdjęciu ustrojstwo, miałam możliwość obejrzenia filmu zainspirowanego obrazami malarza. Ścieżka dźwiękowa była niesamowitym dopełnieniem obrazu, a w okularach wirtualnych miałam wrażenie lewitowania gdzieś w przestworzach, wokół roztaczały się obrazy, dźwięki,widziałam i słyszałam ogień, czułam grozę i piękno Kosmosu.
Wierzcie mi, że po skończonej projekcji byłam mokra z wrażenia i niema z zachwytu...
Z tego, co wiem, wystawa podróżuje po kraju, może więc i do Was zawita?
W holu wyeksponowano ponad 50 prac wykonanych różnymi technikami.
"Pragnę malować tak, jakbym fotografował marzenia i sny. Jest to więc z pozoru realna rzeczywistość, która jednak zawiera ogromną ilość fantastycznych szczegółów" – tak o swojej twórczości mówił artysta.
Żył z pozoru zwyczajnie, zginął tragicznie, jego twórczość zachwycała, niepokoiła, ale nikogo nie zostawiała obojętnym.
Kto oglądał film "Ostatnia rodzina" inaczej patrzy na obrazy i zdjęcia Beksińskiego.
Jeszcze raz obejrzenie wystawy utwierdza w przekonaniu, że reprodukcje w albumach czy pismach nie oddadzą klimatu obrazów, z jakimi obcujemy na żywo.
Z twórczością Beksińskiego zetknęłam się we wczesnej młodości, mój narzeczony, potem mąż zafascynował się fantastyką literacką, a co za tym idzie także ilustracjami do tekstów. Ze swoją wyobraźnią Beksiński nadawał się do ilustrowania opowieści fantastycznych jak nikt.
W latach 90-tych zainteresował się grafiką komputerową, a to dawało jeszcze większe pole dla kreacji.
Ale tym, co mnie najbardziej zachwyciło był projekt wykorzystujący technologię Virtual Reality (wirtualnej rzeczywistości)- "pozwalający wniknąć w świat stworzony w oparciu o niezwykłą wyobraźnię Beksińskiego, niemal „wejść” do jego nieodgadnionego umysłu, spacerować po surrealistycznych sceneriach z pogranicza jawy i snu" - jak napisano w programie wystawy.
Uzbrojona w takie, jak na zdjęciu ustrojstwo, miałam możliwość obejrzenia filmu zainspirowanego obrazami malarza. Ścieżka dźwiękowa była niesamowitym dopełnieniem obrazu, a w okularach wirtualnych miałam wrażenie lewitowania gdzieś w przestworzach, wokół roztaczały się obrazy, dźwięki,widziałam i słyszałam ogień, czułam grozę i piękno Kosmosu.
Wierzcie mi, że po skończonej projekcji byłam mokra z wrażenia i niema z zachwytu...
Z tego, co wiem, wystawa podróżuje po kraju, może więc i do Was zawita?
sobota, 12 maja 2018
Warownia nad Wartą
Druga majowa wycieczka to wyprawa do miejscowości Koło nad Wartą.
Na podróż zamówiliśmy piękną pogodę, nie za gorąco, choć przez okna auta nieźle grzało.
Po dotarciu na miejsce zatrzymaliśmy samochód w cieniu drzew w rynku, obok kolskiego ratusza. Budowla ciekawa, wielokrotnie przebudowywana, jej początki sięgają XIV wieku.
Na zdjęciu poniżej dwa czołowe zabytki tej miejscowości czyli kościół farny, którego budowę datuje się na przełom XIV-XV wieku oraz kościół i klasztor bernardynów.
Kompleks zabudowań klasztornych powstał na wyspie rzecznej w połowie XV w., po sprowadzeniu do miasta zakonu bernardynów. Jego budowę ukończono w 1482 r. Kościół późnobarokowy został wybudowany w latach 1773 - 1782.
Obydwa zabytki zamknięte, czytamy napis - robienie zdjęć zabronione. Zajrzeliśmy jedynie przez kraty, wewnątrz Fary skromnie, chłodno, w kościele bernardynów bardzo zielono, a w zasadzie zielonkawo od marmurów... zainteresowanych szczegółami odsyłam do zasobów Internetu.
Po wypytaniu miejscowego bywalca ławek w pobliżu ratusza, ruszyliśmy w kierunku rzeki Warty i mostu, bo skierowano nas tam w poszukiwaniu ruin zamku. Mijali nas liczni rowerzyści, całe rodziny na niedzielnej wycieczce, nawet żałowaliśmy, że nie mamy rowerów, bo droga do ruin okazała się długa, ale jakże ciekawa!
Przed wejściem na most dostrzegliśmy pomnik na niewielkim wzniesieniu. Okazało sie, że jest to pomnik powstańców 1863 roku ustawiony nad odnogą Warty, około 100 m od mostu. Symboliczną mogiłę usypali w tym miejscu w 1905 r. weterani powstania styczniowego. W 1924 r. na kopcu ustawiono betonowy pomnik, zniszczony niestety w 1940 r. przez hitlerowców. Odbudowany w 1962 roku na 600-lecie założenia miasta. napisy na pomniku głoszą, że jest także miejsce pamięci o żołnierzach poległych w kolejnych wojnach światowych.
Drugie zdjęcie pokazuje ślad po fortyfikacjach wojskowych z okresu II wojny, których zauważyliśmy kilka.
Po obu stronach rzeki usypano wały ograniczające rozlewisko Warty, a po obu stronach wałów roztaczają się piękne widoki na odległe pola, lasy, spotkaliśmy sarnę, bażanta, zająca... i ludzi, którzy nad rzeką urządzali majowe pikniki.
Szliśmy drogą na szczycie wału, przez co widoki były jeszcze lepsze, a przed nami widniały ruiny nadwarciańskiej warowni.
Zwiedziliśmy ruiny tego zamku gotyckiego położone na lewym brzegu Warty z dala od miasta. Nawet to, co pozostało świadczy o wielkości tejże budowli, która została wzniesiona przez Kazimierza Wielkiego przed 1362 rokiem czyli jeszcze przed lokacją miasta.
Martwi jednak to, że miejscowi nie potrafią docenić atrakcji turystycznej swego miasta i bazgrzą po murach, zostawiają śmieci, wjeżdzaja motocyklami niemal na mury...
Ostatnie zdjęcia pokazują detale wspomnianego kościoła bernardynów, które zauważyliśmy w drodze powrotnej, przyglądając sie dokładniej zabytkowi.
Schody nietypowe raczej jak na kościół, rozchodzące się na dwie strony i piękna kołatka, ciekawe kto z niej korzystał by dobijać się do kościelnych drzwi?
Jak zwykle sprawdziły się nasze wycieczkowe zapasy, bo wokół ani lokalu gastronomicznego, ani sklepu, poza sklepem monopolowym oczywiście...
Była gdzieś w mieście jakaś pizzeria, ale nie mielismy siły szukać, więc zjedliśmy nasze kanapki:-)
Na podróż zamówiliśmy piękną pogodę, nie za gorąco, choć przez okna auta nieźle grzało.
Po dotarciu na miejsce zatrzymaliśmy samochód w cieniu drzew w rynku, obok kolskiego ratusza. Budowla ciekawa, wielokrotnie przebudowywana, jej początki sięgają XIV wieku.
Na zdjęciu poniżej dwa czołowe zabytki tej miejscowości czyli kościół farny, którego budowę datuje się na przełom XIV-XV wieku oraz kościół i klasztor bernardynów.
Kompleks zabudowań klasztornych powstał na wyspie rzecznej w połowie XV w., po sprowadzeniu do miasta zakonu bernardynów. Jego budowę ukończono w 1482 r. Kościół późnobarokowy został wybudowany w latach 1773 - 1782.
Obydwa zabytki zamknięte, czytamy napis - robienie zdjęć zabronione. Zajrzeliśmy jedynie przez kraty, wewnątrz Fary skromnie, chłodno, w kościele bernardynów bardzo zielono, a w zasadzie zielonkawo od marmurów... zainteresowanych szczegółami odsyłam do zasobów Internetu.
Po wypytaniu miejscowego bywalca ławek w pobliżu ratusza, ruszyliśmy w kierunku rzeki Warty i mostu, bo skierowano nas tam w poszukiwaniu ruin zamku. Mijali nas liczni rowerzyści, całe rodziny na niedzielnej wycieczce, nawet żałowaliśmy, że nie mamy rowerów, bo droga do ruin okazała się długa, ale jakże ciekawa!
Przed wejściem na most dostrzegliśmy pomnik na niewielkim wzniesieniu. Okazało sie, że jest to pomnik powstańców 1863 roku ustawiony nad odnogą Warty, około 100 m od mostu. Symboliczną mogiłę usypali w tym miejscu w 1905 r. weterani powstania styczniowego. W 1924 r. na kopcu ustawiono betonowy pomnik, zniszczony niestety w 1940 r. przez hitlerowców. Odbudowany w 1962 roku na 600-lecie założenia miasta. napisy na pomniku głoszą, że jest także miejsce pamięci o żołnierzach poległych w kolejnych wojnach światowych.
Drugie zdjęcie pokazuje ślad po fortyfikacjach wojskowych z okresu II wojny, których zauważyliśmy kilka.
Po obu stronach rzeki usypano wały ograniczające rozlewisko Warty, a po obu stronach wałów roztaczają się piękne widoki na odległe pola, lasy, spotkaliśmy sarnę, bażanta, zająca... i ludzi, którzy nad rzeką urządzali majowe pikniki.
Szliśmy drogą na szczycie wału, przez co widoki były jeszcze lepsze, a przed nami widniały ruiny nadwarciańskiej warowni.
Zwiedziliśmy ruiny tego zamku gotyckiego położone na lewym brzegu Warty z dala od miasta. Nawet to, co pozostało świadczy o wielkości tejże budowli, która została wzniesiona przez Kazimierza Wielkiego przed 1362 rokiem czyli jeszcze przed lokacją miasta.
Martwi jednak to, że miejscowi nie potrafią docenić atrakcji turystycznej swego miasta i bazgrzą po murach, zostawiają śmieci, wjeżdzaja motocyklami niemal na mury...
Ostatnie zdjęcia pokazują detale wspomnianego kościoła bernardynów, które zauważyliśmy w drodze powrotnej, przyglądając sie dokładniej zabytkowi.
Schody nietypowe raczej jak na kościół, rozchodzące się na dwie strony i piękna kołatka, ciekawe kto z niej korzystał by dobijać się do kościelnych drzwi?
Jak zwykle sprawdziły się nasze wycieczkowe zapasy, bo wokół ani lokalu gastronomicznego, ani sklepu, poza sklepem monopolowym oczywiście...
Była gdzieś w mieście jakaś pizzeria, ale nie mielismy siły szukać, więc zjedliśmy nasze kanapki:-)
środa, 9 maja 2018
O mały włos...
Wracałam z pracy, wybrałam inną drogę z przejściem bez świateł, bo nie lubię czekać długo na zielone...
Zbliżyłam się do przejścia dla pieszych i widzę, że z przeciwnej strony idzie matka z trójką dzieci, w tym z jedną pociechą w wózku.
Dziewczynka grzecznie idzie obok wózka, chłopiec, na oko 4 lata biega wokół wózka i siostry, nie słucha nawoływań mamy.
Gdy ja pokonałam pasy cała czwórka zbliżyła się do przejścia, z prawej strony nadjeżdżał autobus.
Zatrzymałam ręką chłopca, by nie wybiegł na jezdnię, w tym czasie kobieta powoli zbliżyła się do krawężnika, podziękowała za zatrzymanie dziecka.
Zrobiłam kilka kroków i nagle słyszę krzyk. Oglądam się i wmurowało mnie w chodnik. Chłopczyk wszedł na jezdnię, uniósł do góry rączkę i zatrzymywał autobus komunikacji miejskiej! Myślę, że na szczęście kierowca widział sytuację wcześniej i przewidział, co może się stać, bo udało mu się zatrzymać wielki pojazd tuż przed pasami.
Nawet nie wyobrażam sobie, co by było, gdyby nie udało się zahamować tak ciężkiego autokaru.
Był już w naszym mieście taki wypadek, gdy zginęła nastolatka, bo myślała, że zdąży przebiec przed autobusem, a kierowca długo leczył się psychiatrycznie, bo nie zdołał w porę wyhamować auta. Nastolatka biegła z bratem, on zdążył, dziewczyna nie.
Całą drogę do domu wyrzucałam sobie, że nie przytrzymałam tego chłopca dłużej...
Zbliżyłam się do przejścia dla pieszych i widzę, że z przeciwnej strony idzie matka z trójką dzieci, w tym z jedną pociechą w wózku.
Dziewczynka grzecznie idzie obok wózka, chłopiec, na oko 4 lata biega wokół wózka i siostry, nie słucha nawoływań mamy.
Gdy ja pokonałam pasy cała czwórka zbliżyła się do przejścia, z prawej strony nadjeżdżał autobus.
Zatrzymałam ręką chłopca, by nie wybiegł na jezdnię, w tym czasie kobieta powoli zbliżyła się do krawężnika, podziękowała za zatrzymanie dziecka.
Zrobiłam kilka kroków i nagle słyszę krzyk. Oglądam się i wmurowało mnie w chodnik. Chłopczyk wszedł na jezdnię, uniósł do góry rączkę i zatrzymywał autobus komunikacji miejskiej! Myślę, że na szczęście kierowca widział sytuację wcześniej i przewidział, co może się stać, bo udało mu się zatrzymać wielki pojazd tuż przed pasami.
Nawet nie wyobrażam sobie, co by było, gdyby nie udało się zahamować tak ciężkiego autokaru.
Był już w naszym mieście taki wypadek, gdy zginęła nastolatka, bo myślała, że zdąży przebiec przed autobusem, a kierowca długo leczył się psychiatrycznie, bo nie zdołał w porę wyhamować auta. Nastolatka biegła z bratem, on zdążył, dziewczyna nie.
Całą drogę do domu wyrzucałam sobie, że nie przytrzymałam tego chłopca dłużej...
poniedziałek, 7 maja 2018
Jesienne wspomnienia wiosenną porą...
W środku wiosennego rozkwitu przyrody trafiła do mnie książka z jesienią w tytule, wspomnienia zaprzyjaźnionej blogerki Ewy.
Autorka nie tylko pozwoliła na subiektywną notkę o swojej książce u mnie, ale nawet poprosiła o konstruktywną krytykę.
Prawdę powiedziawszy nie wiem, co miałabym krytykować czy oceniać. Krytykiem nie jestem, jedynie skromnym bibliotekarzem i czytelnikiem, a w książkach szukam emocji i nauki.
Przede wszystkim, chylę czoła przed benedyktyńską pracą. Zgromadzenie tylu wspomnień, zdjęć, faktów i nadanie im pewnej spójności oraz cech obiektywnego spojrzenia na ówczesną rzeczywistość to nie lada sztuka.
Czasy dawne i współczesne, Sieradz, Łódź, Warszawa. Tradycje, smaki, zabawy, obrzędowość i polityka... jak to w życiu.
Lekturę zaczęłam oczywiście od przyjrzenia się fotografiom, chociaż cenne jest już słowo wstępne autorki, które często czytelnik pomija, a niesłusznie. Nie ukrywam także, że zaczęłam czytanie od końca czyli od rozdziału o bibliotekach.
Zdjęcia znajome się wydały, choć osoby na nich nieznane, ale wszak podobne mam w domu swoim i rodzinnym, a czasy bliskie sercu i w opowieściach Ewy Stanisławiak znalazłam wiele analogii z własnymi wspomnieniami.
Jakże ciepło pisze autorka o swoich bliskich, trzeźwo jednak przyglądając się ich funkcjonowaniu w zawierusze naszej historii. Tak było, tak żyło wielu Polaków i te opisy są także w tej książce cenne.
Niebywałym zbiegiem okoliczności nasi ojcowie w podobnej branży pracowali, obaj byli społecznikami i podobne perypetie w latach 80 tych były ich udziałem. To chyba jakiś znak, że zapragnęłam tę książkę przeczytać.
Przypadkowy czytelnik nie musi się obawiać, że omawiana lektura zbyt osobistą się okaże, zawiera bowiem tyle ciekawostek, faktów i zajmujących fotografii, że czyta się ją jak najlepszą powieść biograficzną.
Zaskoczeniem dla mnie była nota biograficzna autorki na okładce, z podziwem czytałam o dorobku naukowym i zainteresowaniach badawczych. Nie dziwi udział w pracy zbiorowej : „Pamięć – zjawiska zwykłe i niezwykłe”.
Książka Ewy Stanisławiak to niezwykłe dzieło, zarówno dla dziejów kilku spokrewnionych rodzin, jak i historii naszego społeczeństwa, zwykłych ludzi, którzy byli zawsze jak sól tej ziemi…
Lektury tego typu (należą też do nich pozycje STOKROTKI -Jadwigi Śmigiery ) czyta się najpierw szybko, łapczywie, a potem wolno smakuje, strona po stronie i często do nich wraca...
Czy zastanawialiście się kiedyś, ile ciekawych historii i przyczynków do obrazu naszego społeczeństwa kryją dzieje Waszych rodzin?
Sama próbowałam spisywać te okruchy pamięci, ale nie mogę sobie darować, że nie zaczęłam tego wcześniej i skrupulatniej, bo dziś świadków wielu zdarzeń już nie ma, a pamięć ulotna jest.
Aneks
Notka od autorki książki:
Książka jest w sprzedaży. Wystarczy wysłać maila z zamówieniem na mój adres: stanislawiak.ewa@gmail.com, a wszystko wyjaśnię.
Autorka nie tylko pozwoliła na subiektywną notkę o swojej książce u mnie, ale nawet poprosiła o konstruktywną krytykę.
Prawdę powiedziawszy nie wiem, co miałabym krytykować czy oceniać. Krytykiem nie jestem, jedynie skromnym bibliotekarzem i czytelnikiem, a w książkach szukam emocji i nauki.
Przede wszystkim, chylę czoła przed benedyktyńską pracą. Zgromadzenie tylu wspomnień, zdjęć, faktów i nadanie im pewnej spójności oraz cech obiektywnego spojrzenia na ówczesną rzeczywistość to nie lada sztuka.
Czasy dawne i współczesne, Sieradz, Łódź, Warszawa. Tradycje, smaki, zabawy, obrzędowość i polityka... jak to w życiu.
Lekturę zaczęłam oczywiście od przyjrzenia się fotografiom, chociaż cenne jest już słowo wstępne autorki, które często czytelnik pomija, a niesłusznie. Nie ukrywam także, że zaczęłam czytanie od końca czyli od rozdziału o bibliotekach.
Zdjęcia znajome się wydały, choć osoby na nich nieznane, ale wszak podobne mam w domu swoim i rodzinnym, a czasy bliskie sercu i w opowieściach Ewy Stanisławiak znalazłam wiele analogii z własnymi wspomnieniami.
Jakże ciepło pisze autorka o swoich bliskich, trzeźwo jednak przyglądając się ich funkcjonowaniu w zawierusze naszej historii. Tak było, tak żyło wielu Polaków i te opisy są także w tej książce cenne.
Niebywałym zbiegiem okoliczności nasi ojcowie w podobnej branży pracowali, obaj byli społecznikami i podobne perypetie w latach 80 tych były ich udziałem. To chyba jakiś znak, że zapragnęłam tę książkę przeczytać.
Przypadkowy czytelnik nie musi się obawiać, że omawiana lektura zbyt osobistą się okaże, zawiera bowiem tyle ciekawostek, faktów i zajmujących fotografii, że czyta się ją jak najlepszą powieść biograficzną.
Zaskoczeniem dla mnie była nota biograficzna autorki na okładce, z podziwem czytałam o dorobku naukowym i zainteresowaniach badawczych. Nie dziwi udział w pracy zbiorowej : „Pamięć – zjawiska zwykłe i niezwykłe”.
Książka Ewy Stanisławiak to niezwykłe dzieło, zarówno dla dziejów kilku spokrewnionych rodzin, jak i historii naszego społeczeństwa, zwykłych ludzi, którzy byli zawsze jak sól tej ziemi…
Lektury tego typu (należą też do nich pozycje STOKROTKI -Jadwigi Śmigiery ) czyta się najpierw szybko, łapczywie, a potem wolno smakuje, strona po stronie i często do nich wraca...
Czy zastanawialiście się kiedyś, ile ciekawych historii i przyczynków do obrazu naszego społeczeństwa kryją dzieje Waszych rodzin?
Sama próbowałam spisywać te okruchy pamięci, ale nie mogę sobie darować, że nie zaczęłam tego wcześniej i skrupulatniej, bo dziś świadków wielu zdarzeń już nie ma, a pamięć ulotna jest.
Aneks
Notka od autorki książki:
Książka jest w sprzedaży. Wystarczy wysłać maila z zamówieniem na mój adres: stanislawiak.ewa@gmail.com, a wszystko wyjaśnię.
sobota, 5 maja 2018
Za miastem...
Czy to na wycieczkach czy tylko na spacerze za miasto, nie sposób nie zachwycić się pięknem pól i łąk.
Pooddychać ich zapachem, zachwycić się barwą, ucieszyć jak dziecko na widok sarny, bociana czy zająca.
I tylko te ambony myśliwych, przyczajone pod lasem psują czasem sielankowy nastrój.
Wyżółcone rzepakiem
rozpostarte bezkresem
kłosem falujące-
pola nasze
zwyczajne.
W ramiona wierzb wtulone,
makiem i chabrem
w swojski wzór
haftowane.
Gdzie nie spojrzysz,
wzrok zatapiasz
aż po horyzont,
jak w strofach Wieszcza...
Powietrzem rozedrgane
skowronkiem śpiewne
po polsku gościnne-
pola nasze
zwyczajne.
Życiem tętniące,
chlebem obiecane.
Gdy raz spojrzysz-
wzrokiem tęsknisz,
obrazem wracasz
do tych pól
malowanych
jak w strofach Wieszcza...
( 3 maja 2018)
Zdjęcia - Pixabay.com, domena publiczna.
Pooddychać ich zapachem, zachwycić się barwą, ucieszyć jak dziecko na widok sarny, bociana czy zająca.
I tylko te ambony myśliwych, przyczajone pod lasem psują czasem sielankowy nastrój.
Wyżółcone rzepakiem
rozpostarte bezkresem
kłosem falujące-
pola nasze
zwyczajne.
W ramiona wierzb wtulone,
makiem i chabrem
w swojski wzór
haftowane.
Gdzie nie spojrzysz,
wzrok zatapiasz
aż po horyzont,
jak w strofach Wieszcza...
Powietrzem rozedrgane
skowronkiem śpiewne
po polsku gościnne-
pola nasze
zwyczajne.
Życiem tętniące,
chlebem obiecane.
Gdy raz spojrzysz-
wzrokiem tęsknisz,
obrazem wracasz
do tych pól
malowanych
jak w strofach Wieszcza...
( 3 maja 2018)
Zdjęcia - Pixabay.com, domena publiczna.
środa, 2 maja 2018
Piknik neolityczny
Dziś zapraszam do Biskupina, wybraliśmy się na piknik archeologiczny, ale nie tylko z archeologią mieliśmy do czynienia.
Bywam tam czasami z wycieczkami szkolnymi, ale mąż dawno nie był, więc niektóre wystawy były dla niego nowością.
Biskupin to i muzeum i skansen, który nazywany bywa żywym, gdyż oprócz wystaw czasowych i stałych stanowisk organizowane są tam pikniki archeologiczne z różnymi tematami przewodnimi.
Niektórzy przewodnicy i rekonstruktorzy przebywają w skansenie pół roku, od wczesnej wiosny do później jesieni.
W chatach i szałasach zrekonstruowano warsztaty tkackie, brązownicze, garncarskie itd. Można się przyglądać, a można za niewielką opłatą wziąć udział w produkcji dawnego rękodzieła, ku uciesze dzieci i dla frajdy dorosłych.
Po jeziorze śmiga stateczek, a w okresie wakacyjnym wielka łódź Wikingów. Zauważyłam także, że dzieci chętnie korzystały z przejażdżek na kucyku.
Do Biskupina możecie dojechać kolejka wąskotorową z Wenecji lub Żnina, co jest dodatkową atrakcją nie tylko dla dzieci.
Próbowałam między innymi wywiercić otwór w muszelce za pomocą prymitywnego, ale skutecznego wiertła, smakowałam podpłomyków z konfiturą, chleba ze smalcem i sernika z kawą, ale ten ostatni smakołyk to już wytwór bardzo współczesny.
Dla smakoszy nie zabrakło wojskowej grochówki, golonki z kapustą, szaszłyków itp.
Widowiskowe są walki wojowników z dawnych epok, tym bardziej że członkowie grup rekonstrukcyjnych sami wykonują ubrania i oręż do walki.
Mąż rozmawiał z jednym ze swych uczniów, który należy do takiej grupy i okazuje się, że jest to hobby bardzo pracochłonne, kosztowne i oparte o ścisłe reguły co do rodzaju materiałów, grubości ostrza, bezpieczeństwa itd. ale siniaki oraz inne kontuzje zawsze są prawdziwe...
Jedna z wystaw czasowych w pawilonie muzealnym pokazuje odkrycia archeologiczne prowadzone w podziemiach Lwowa, a trafiają się nie tylko skorupy naczyń, kafli piecowych czy stare buty, czasami są to prawdziwe skarby...
Ciekawe, co na podstawie naszych śmieci powiedzą o nas potomni za jakieś 100 lat?
Na zdjęciu poniżej zagroda Wisza, zbudowana specjalnie do filmu Stara baśń, bo część kadrów do tej produkcji filmowana była w Biskupinie właśnie.
Drugie ujęcie to widok na bramę główną z poziomu murów obronnych. Na mur od strony jeziora można wejść i podziwiać całość z góry...
W zagrodzie neolitycznej piękne dziewczyny uczyły chętnych obróbki muszli, z których wyczarowywały oryginalną biżuterię.
Próbowałam wiercenia otworów, ale obsługa tego wiertełka to wcale niełatwa sprawa, trzeba nabrać wprawy by w ogóle wprawić to ustrojstwo w ruch.
Nad torami kolejki wąskotorowej pobudowano most drewniany, aby móc pomachać nadjeżdżającej ciuchci, a przede wszystkim by skrócić dojście do zagrody neolitycznej.
Nowością od ostatniego mojego pobytu są poletka z eksperymentalną uprawą dawnych zbóż.
Ostatnie fotki to zając przyłapany na obiedzie w środku skansenu oraz amerykański krążownik szos przyłapany na zlocie przed pałacem w Lubostroniu, który odwiedziliśmy w drodze powrotnej.
To nie ostatnia wycieczka tej majówki, więc jeśli macie ochotę, to zaproszę wkrótce na kolejną...
Bywam tam czasami z wycieczkami szkolnymi, ale mąż dawno nie był, więc niektóre wystawy były dla niego nowością.
Biskupin to i muzeum i skansen, który nazywany bywa żywym, gdyż oprócz wystaw czasowych i stałych stanowisk organizowane są tam pikniki archeologiczne z różnymi tematami przewodnimi.
Niektórzy przewodnicy i rekonstruktorzy przebywają w skansenie pół roku, od wczesnej wiosny do później jesieni.
W chatach i szałasach zrekonstruowano warsztaty tkackie, brązownicze, garncarskie itd. Można się przyglądać, a można za niewielką opłatą wziąć udział w produkcji dawnego rękodzieła, ku uciesze dzieci i dla frajdy dorosłych.
Po jeziorze śmiga stateczek, a w okresie wakacyjnym wielka łódź Wikingów. Zauważyłam także, że dzieci chętnie korzystały z przejażdżek na kucyku.
Do Biskupina możecie dojechać kolejka wąskotorową z Wenecji lub Żnina, co jest dodatkową atrakcją nie tylko dla dzieci.
Próbowałam między innymi wywiercić otwór w muszelce za pomocą prymitywnego, ale skutecznego wiertła, smakowałam podpłomyków z konfiturą, chleba ze smalcem i sernika z kawą, ale ten ostatni smakołyk to już wytwór bardzo współczesny.
Dla smakoszy nie zabrakło wojskowej grochówki, golonki z kapustą, szaszłyków itp.
Widowiskowe są walki wojowników z dawnych epok, tym bardziej że członkowie grup rekonstrukcyjnych sami wykonują ubrania i oręż do walki.
Mąż rozmawiał z jednym ze swych uczniów, który należy do takiej grupy i okazuje się, że jest to hobby bardzo pracochłonne, kosztowne i oparte o ścisłe reguły co do rodzaju materiałów, grubości ostrza, bezpieczeństwa itd. ale siniaki oraz inne kontuzje zawsze są prawdziwe...
Jedna z wystaw czasowych w pawilonie muzealnym pokazuje odkrycia archeologiczne prowadzone w podziemiach Lwowa, a trafiają się nie tylko skorupy naczyń, kafli piecowych czy stare buty, czasami są to prawdziwe skarby...
Ciekawe, co na podstawie naszych śmieci powiedzą o nas potomni za jakieś 100 lat?
Na zdjęciu poniżej zagroda Wisza, zbudowana specjalnie do filmu Stara baśń, bo część kadrów do tej produkcji filmowana była w Biskupinie właśnie.
Drugie ujęcie to widok na bramę główną z poziomu murów obronnych. Na mur od strony jeziora można wejść i podziwiać całość z góry...
W zagrodzie neolitycznej piękne dziewczyny uczyły chętnych obróbki muszli, z których wyczarowywały oryginalną biżuterię.
Próbowałam wiercenia otworów, ale obsługa tego wiertełka to wcale niełatwa sprawa, trzeba nabrać wprawy by w ogóle wprawić to ustrojstwo w ruch.
Nad torami kolejki wąskotorowej pobudowano most drewniany, aby móc pomachać nadjeżdżającej ciuchci, a przede wszystkim by skrócić dojście do zagrody neolitycznej.
Nowością od ostatniego mojego pobytu są poletka z eksperymentalną uprawą dawnych zbóż.
Ostatnie fotki to zając przyłapany na obiedzie w środku skansenu oraz amerykański krążownik szos przyłapany na zlocie przed pałacem w Lubostroniu, który odwiedziliśmy w drodze powrotnej.
To nie ostatnia wycieczka tej majówki, więc jeśli macie ochotę, to zaproszę wkrótce na kolejną...