Mąż poprawił mi humor opowieścią swego kolegi, który postanowił wymienić przepaloną żarówkę w lodówce. Czynność niby prosta, wystarczy mieć zapasową bańkę z żarnikiem, jakiś śrubokręt i wiedzę, gdzie i co należy odkręcić.
Awaria oświetlenia nie wymaga rozmrożenia i wyłączenia sprzętu, więc pan domu zabrał się zaraz do roboty. Śrubki stawiały nieco oporu lub śrubokręt był nieodpowiedni i naprawiacz zaczął marznąć, a raczej przemarzała łysiejąca już głowa. Poszedł więc na poszukiwanie czapki. Uzbrojony w ocieplacz na głowę dokończył pracę i lodówka zaświeciła pełnym blaskiem.
Z drugiej strony to wcale takie śmieszne nie jest, ale gdyby na mnie trafiło to założyłabym raczej ciepłe rękawiczki...
Awarie hydrauliczne to sytuacje, które mrożą krew w żyłach, bo wiadomo czym może skończyć sie pęknięcie rury czy kolanka. Przed zalaniem mieszkania uchronił nas przypadek lub Anioł Stróż. Gdy mąż odczytywał liczniki wodomierzy kolanko łączące rury w kuchni wydało mu sie podejrzanie mokre. Potarł więc farbę palcem, a pod farba dziura, z której zaczęła sikać woda na kuchnię. Zakręcenie zaworu niewiele dało, woda leciała nadal szparami. Zatykałam czym sie dało, a mąż dzwonił po pogotowie techniczne. Panowie przyjechali, od razu stwierdzili, że naprawa awarii do nich nie należy , bo rozszczelnienie nastąpiło w mieszkaniu, więc to nasz, a nie pogotowia problem. Mąż rozmawiał grzecznie (mnie szlag trafiał, ale milczałam dzielnie) i wymógł na magikach wymianę kolanka. Niestety panowie nie mieli odpowiedniej rurki (stara rozpadła sie w rękach) i zatkali nam wszystko korkiem, zostawiając bez wody w kuchni. Gdyby nie pomoc sąsiada, który okazał sie hydraulikiem i miał nie tylko części zamienne, ale nawet gwintownicę, to nie wiem jak by sie to skończyło.
Żeby było śmieszniej, historia powtórzyła sie za kilka dni w łazience...
Na koniec scenka rodzajowa z psem w roli głównej. Koleżanka przysłała mi zdjęcie swojego psa, który ima sie różnych sposobów, aby zwrócić na siebie uwagę domowników, a najbardziej córki studentki. Gdy dziewczyna przyjeżdża do domu, pies kładzie się na biurku na stosie książek i zeszytów, jakby chciał powiedzieć - jesteś w domu, zajmij sie mną. Natomiast gdy studentka zaczyna pakować sie przed wyjazdem, pies lokuje się w walizce, jakby chciał zatrzymać ją w domu.
Gdy pies zachorował na cukrzycę zawsze jego stan pogarszał się po wyjeździe dziewczyny na studia, a bywało, że wracała pociągiem po nocy by pożegnać sie z psem, bo dogorywał. O dziwo, po przywitaniu się ze swą panią pies nabierał wigoru, jak za dotknięciem różdżki.
Czyli po prostu psia manipulacja :-)
Obiecałam zareklamować konkurs zaprzyjaźnionej blogerki, co niniejszym czynię, zamieszczając baner, adres bloga jest na banerze:
czwartek, 29 września 2016
wtorek, 27 września 2016
To tylko łzy...
Wiersz dedykuję wszystkim, którzy sami chorują lub zmagają się z cierpieniem najbliższych. Pocieszanie innych jest bardzo trudnym zadaniem, bo nigdy nie wiemy jakich użyć słów, a czasami nie słów potrzeba, a drobnych gestów...
Dziś więc tylko tych kilka słów przynoszę z myślą o tych, którzy czasami łzę uronią nad własną bezsilnością lub wybuchają płaczem na znak ulgi.
Płacz do woli
żar łez
serce ukoi
słony smak
zmysły zadziwi.
Płacz gdy niemoc
tak bardzo boli,
że łez
pragną oczy
wypatrywaniem
nadziei zmęczone.
Płaczmy razem
gdy odległość
zbyt duża aby
ręce połączyć
w kojącym uścisku.
Płaczmy nawet
gdy strach
niemy
ustępuje powoli
przed nadzieją
na lepsze jutro.
Bo za łez kurtyną -
być może,
do radości
odnajdziemy drogę...
niedziela, 25 września 2016
Test na szczerość...
Autorka bloga Zielona Małpa nominowała mnie do zabawy i poprosiła o odpowiedzi na jej pytania. Chętnie spełniam prośbę, ale brakuje mi już pomysłów na wymyślenie moich pytań do kolejnych odpowiadających. Może kiedyś wymyślę jakiś quiz dla moich czytelników, kto wie, ale na razie kto chce niechaj przeczyta, o co pyta pani inżynier. Zaglądajcie do Niej bo warto, link w zakładkach z prawej strony.
Na początek trzy pytania kulturalne:
1. Jaka była najgorsza książka, jaką czytałaś/czytałeś w życiu?
Serafina i kochankowie - Krystyny Nepomuckiej - być moze były tez inne, ale ta szczególnie kiepsko mi się kojarzy, a mężowi było przykro, że taki nietrafiony prezent, bo dostałam ją od męża na gwiazdkę, a poleciła mu pani w księgarni, nie przeczytałam całej, bo była nie do strawienia…
2. Seriale czy filmy?
Zdecydowanie filmy, chociaż, jeśli w serialu każdy odcinek opowiada odrębną historię, to może być serial także , np. Z archiwum X lub Detektyw Monk
3. Gdybyś mogła/mógł wygrać prywatny koncert dowolnego zespołu (z dowolnym składem, żyjącym i zmarłym), kogo byś wybrała/wybrał?
To zależy od nastroju, jeśli chciałabym aby było energetycznie, to życzyłabym sobie Brusa Springsteena z zespołem (mam ich płytę DVD z koncertu w Dublinie), a jeśli nastrojowo to oczywiście zespół POD BUDĄ.
I powrót do przeszłości:
4. Jakie jest twoje najpiękniejsze wspomnienie?
Nie wiem czy umiałabym wybrać jedno, ale wiele jest związanych z macierzyństwem.
5. Czego najbardziej bałaś/bałeś się w dzieciństwie?
Śmierci – nie mogłam zrozumieć, jak to jest przestać istnieć…
6. Kim chciałaś/chciałeś zostać, kiedy byłaś/byłeś dzieckiem?
Oj, to się zmieniało. Najpierw chciałam być zakonnicą, potem pisarką, potem archeologiem…
Podróż kulinarna:
7. Kawa z mlekiem czy czarna? Z cukrem czy bez? A może herbata?
Jeśli kawa to tylko czarna i gorzka, ale także herbata, rano ziołowa lub owocowa, po południu czarna.
8. Jaki jest twój ulubiony smakołyk?
Ostatnio są to mini tarty z wiśniami i czekoladą…
9. Czego nie zjadłabyś/zjadłbyś za żadne skarby tego świata łącznie z Chinami Ludowymi?
Niczego co się rusza na talerzu…
I na koniec dwa pytania bez motywu głównego:
10. Dzień bez czego jest dniem straconym?
Bez czytania, czytam różne rzeczy, ale przed snem muszę przeczytać choćby kilka stron książki.
11. Sposób na poprawę humoru w deszczowe dni?
Coś pysznego i ciekawa książka lub fajny film i coś pysznego…
piątek, 23 września 2016
Archeo fashion
Obiecałam krótką relację z festynu w Biskupinie. Bywam tam prawie co roku, czasami prywatnie, czasem z uczniami. Festyny archeologiczne w Biskupinie organizowane są z rozmachem, za każdym razem pod innym hasłem. Bywała tematyka łużycka, indiańska, skandynawska, średniowieczna, inne były elementy przewodnie: zbieractwo i myślistwo, prace polowe i gospodarskie, broń i sztuka wojenna, archeologia podwodna i rekonstrukcje śladów osadnictwa. W tym roku wszystko związane z modą od czasów najdawniejszych do późnego średniowiecza czyli archeo fashion.
Oczywiście oprócz pokazów mody mogliśmy podziwiać wiele stanowisk prezentujących życie codzienne w zamierzchłych czasach czyli pieczenie podpłomyków, wytwarzanie sznura, wyrabianie ozdób z kości, skóry i gliny,farbowanie tkanin, szycie ubrań ze skóry i lnu, suszenie i mieszanie ziół, kucie żelaza, strzelanie z łuku i rzucanie toporem, tańce i śpiewy rytualne, czerpanie i zdobienie papieru, wytwarzanie naturalnych kosmetyków itd.
Na placu głównym skansenu archeologicznego obejrzeliśmy walki grup rekonstrukcyjnych w strojach wojów polskich, węgierskich i wschodnich. Walka była bardzo sugestywna, drużynowa oraz indywidualna, na koniec okazało się, że jeden z uczestników stracił ząb.
Na scenie głównej opodal placu podziwialiśmy występy taneczne grupy tancerzy szkockich i irlandzkich oraz pokaz mody z czasów, gdy mężczyźni jeszcze nie chadzali w spodniach, bo nie wiedzieli, jak uszyć tę część garderoby...
W budynku muzeum, gdzie zwykle zwiedzającym udostępnia się wystawy stałe o odkryciach archeologicznych w Biskupinie i okolicach, tym razem gości wystawa strojów kobiecych i męskich od czasów neolitycznych do średniowiecza. Zadziwiają ciekawe i bogate zdobienia, charakterystyczne nakrycia głowy, piękne stylizacje. Nawet w czasach gdy ludzie ubierali się skromnie, w zgrzebne tkaniny, skóry, buty ze słomy - zawsze strojom towarzyszyła obecność elementów ozdobnych, noszono biżuterię runiczną oraz amulety, ozdabiano także ciało - w tatuaże, naramienniki, opaski na włosy.
Dla cierpliwych przygotowano krótką inscenizację chrztu Mieszka I, a wszyscy chętni mogli skorzystać z garderoby i przebieralni i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia w strojach z epoki. Ponadto wraz z biletem wstępu dostajemy bogate materiały informacyjne i Gazetę Biskupińską wydawaną codziennie przez okres trwania festynu.
Polecam wszystkim festyn w Biskupinie, a potrwa do niedzieli włącznie - festyn łączący naukę z zabawą i degustacją, spędzeniem czasu na świeżym powietrzu nad brzegiem Jeziora Biskupińskiego, gdzie nakarmią najbardziej głodnego turystę i przenocują zdrożonego wędrowca.
Oczywiście oprócz pokazów mody mogliśmy podziwiać wiele stanowisk prezentujących życie codzienne w zamierzchłych czasach czyli pieczenie podpłomyków, wytwarzanie sznura, wyrabianie ozdób z kości, skóry i gliny,farbowanie tkanin, szycie ubrań ze skóry i lnu, suszenie i mieszanie ziół, kucie żelaza, strzelanie z łuku i rzucanie toporem, tańce i śpiewy rytualne, czerpanie i zdobienie papieru, wytwarzanie naturalnych kosmetyków itd.
Na placu głównym skansenu archeologicznego obejrzeliśmy walki grup rekonstrukcyjnych w strojach wojów polskich, węgierskich i wschodnich. Walka była bardzo sugestywna, drużynowa oraz indywidualna, na koniec okazało się, że jeden z uczestników stracił ząb.
Na scenie głównej opodal placu podziwialiśmy występy taneczne grupy tancerzy szkockich i irlandzkich oraz pokaz mody z czasów, gdy mężczyźni jeszcze nie chadzali w spodniach, bo nie wiedzieli, jak uszyć tę część garderoby...
W budynku muzeum, gdzie zwykle zwiedzającym udostępnia się wystawy stałe o odkryciach archeologicznych w Biskupinie i okolicach, tym razem gości wystawa strojów kobiecych i męskich od czasów neolitycznych do średniowiecza. Zadziwiają ciekawe i bogate zdobienia, charakterystyczne nakrycia głowy, piękne stylizacje. Nawet w czasach gdy ludzie ubierali się skromnie, w zgrzebne tkaniny, skóry, buty ze słomy - zawsze strojom towarzyszyła obecność elementów ozdobnych, noszono biżuterię runiczną oraz amulety, ozdabiano także ciało - w tatuaże, naramienniki, opaski na włosy.
Dla cierpliwych przygotowano krótką inscenizację chrztu Mieszka I, a wszyscy chętni mogli skorzystać z garderoby i przebieralni i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia w strojach z epoki. Ponadto wraz z biletem wstępu dostajemy bogate materiały informacyjne i Gazetę Biskupińską wydawaną codziennie przez okres trwania festynu.
Polecam wszystkim festyn w Biskupinie, a potrwa do niedzieli włącznie - festyn łączący naukę z zabawą i degustacją, spędzeniem czasu na świeżym powietrzu nad brzegiem Jeziora Biskupińskiego, gdzie nakarmią najbardziej głodnego turystę i przenocują zdrożonego wędrowca.
wtorek, 20 września 2016
Pechowy wyjazd...
Pani Wanda nie lubiła ruszać się z domu. Długo już żyła na tym świecie, męża pochowała, ale może ze dwa razy wyjeżdżała ze swojego miasteczka, w tym raz na pogrzeb siostry. Zdrowie pani Wandy pogarszało się z roku na rok, jak to w tym wieku bywa i dorosłe dzieci namawiały starszą panią na sanatorium. Pani Wanda miała zawsze tę sama odpowiedź - jak mi lekarz z przychodni nie pomoże, to po co sanatorium, szkoda nerwów i pieniędzy, a towarzystwa nie potrzebuję. Jedyną jej rozrywką było chodzenie 2 razy w tygodniu na grób męża i spotkania z wnuczką. Na zakupy chodziła czasem z córką, ale rzadko coś sobie kupiła. Lubiła popatrzeć, nadziwić się i ponarzekać.
Zdarzył się jednak cud i pani Wanda dała się namówić na wyjazd, tym bardziej, że w pobliżu miała być synowa w sanatorium także i razem miały wracać samochodem syna.
Długo marudziła, ze zakupy wyjazdowe musi poczynić, bo w sanatorium tego i owego potrzebować będzie.
Już w pociągu pani Wanda stłukła termos z herbatą, a że miała go w torebce, pod ręką, zalała wszystko, co w niej było, także pieniądze na wyjazd ( bo przecież bankomaty to jej zmora ). Pokój trafiła z zacną panią Eugenią, która ciągle i głośno słuchała Radia Maryja, a gdy uprosiła zamianę pokoju, okazało się, że kolejna sublokatorka strasznie chrapie. Na wyżywienie pani Wanda nie narzekała zbytnio, bo wymagająca nie była, chociaż godziny posiłków nie bardzo jej odpowiadały.
Wymęczona bieganiem na zabiegi doczekała wreszcie pani Wanda terminu wyjazdu i niecierpliwie oczekiwała na przyjazd syna, z którym razem mieli jechać po synową do pobliskiej miejscowości.
Pech chciał, że w drodze po matkę syn miał wypadek, o czym telefonicznie ją powiadomił. Nic mu się nie stało, ale auto nie nadawało się do dalszej jazdy. Pani Wanda usiadła z wrażenia i wykrzyknęła: a mówiłam, że najlepiej siedzieć w domu. Nie dość, że zmartwił ja wypadek syna, to jeszcze musiała zorganizować sobie podróż powrotną do domu. Jakaś dobra dusza pomogła zakupić bilety na pociąg, pani z recepcji w dzień wyjazdu przywołała taksówkę.
Szczęśliwie wsadzona do wagonu umościła się pani Wanda na swoim miejscu, nic już nie mogło zakłócić jej podróży, termos wyrzuciła, kanapki nie wybuchają, bagaż miała na oku. Nie mogła jednak przypuszczać, że na tory , po których jechał skład osobowy do miejsca urodzenia pani Wandy, jakis młodzieniec rzuci sie w akcie desperacji i wstrzyma podróż pasażerów na 3 godziny.
Jak łatwo się domyślać, wszystkie okoliczności podróży do sanatorium i z powrotem utwierdziły naszą bohaterkę w tym, aby nigdy więcej nie ruszać się z domu...
Zdarzył się jednak cud i pani Wanda dała się namówić na wyjazd, tym bardziej, że w pobliżu miała być synowa w sanatorium także i razem miały wracać samochodem syna.
Długo marudziła, ze zakupy wyjazdowe musi poczynić, bo w sanatorium tego i owego potrzebować będzie.
Już w pociągu pani Wanda stłukła termos z herbatą, a że miała go w torebce, pod ręką, zalała wszystko, co w niej było, także pieniądze na wyjazd ( bo przecież bankomaty to jej zmora ). Pokój trafiła z zacną panią Eugenią, która ciągle i głośno słuchała Radia Maryja, a gdy uprosiła zamianę pokoju, okazało się, że kolejna sublokatorka strasznie chrapie. Na wyżywienie pani Wanda nie narzekała zbytnio, bo wymagająca nie była, chociaż godziny posiłków nie bardzo jej odpowiadały.
Wymęczona bieganiem na zabiegi doczekała wreszcie pani Wanda terminu wyjazdu i niecierpliwie oczekiwała na przyjazd syna, z którym razem mieli jechać po synową do pobliskiej miejscowości.
Pech chciał, że w drodze po matkę syn miał wypadek, o czym telefonicznie ją powiadomił. Nic mu się nie stało, ale auto nie nadawało się do dalszej jazdy. Pani Wanda usiadła z wrażenia i wykrzyknęła: a mówiłam, że najlepiej siedzieć w domu. Nie dość, że zmartwił ja wypadek syna, to jeszcze musiała zorganizować sobie podróż powrotną do domu. Jakaś dobra dusza pomogła zakupić bilety na pociąg, pani z recepcji w dzień wyjazdu przywołała taksówkę.
Szczęśliwie wsadzona do wagonu umościła się pani Wanda na swoim miejscu, nic już nie mogło zakłócić jej podróży, termos wyrzuciła, kanapki nie wybuchają, bagaż miała na oku. Nie mogła jednak przypuszczać, że na tory , po których jechał skład osobowy do miejsca urodzenia pani Wandy, jakis młodzieniec rzuci sie w akcie desperacji i wstrzyma podróż pasażerów na 3 godziny.
Jak łatwo się domyślać, wszystkie okoliczności podróży do sanatorium i z powrotem utwierdziły naszą bohaterkę w tym, aby nigdy więcej nie ruszać się z domu...
sobota, 17 września 2016
A w skansenie jesień...
Obiecałam relacje z niedzielnego wypadu rekreacyjnego. Wybraliśmy się na festyn POŻEGNANIE LATA w skansenie Dziekanowice. Cieszy sie on dużym zainteresowaniem, więc pojechaliśmy wcześnie, by nie było problemu z miejscem na parkingu. Dziekanowice leżą tuż za Gnieznem i dopowiem, że stąd bardzo blisko do Lednicy , do kolebki państwowości polskiej. Warto tam się wybrać nawet gdy nie ma festynu, bo skansen jest duży, oprócz zagród wiejskich zobaczyć można młyny - wiatraki, dwór, stary cmentarz, drewniany kościół, karczmę. Kilka minut drogi dalej ciekawe muzeum, prezentujące efekty wykopalisk archeologicznych na Ostrowie Lednickim i wreszcie prom wożący turystów na wyspę, gdzie spotykamy ślady świątyni, w której prawdopodobnie odebrał chrzest Mieszko I ze swoim dworem.
Festyn na pożegnanie lata oferuje przegląd prac rolniczych na dawnej wsi, przy użyciu maszyn i narzędzi używanych na przełomie XIX i XX wieku. W poszczególnych zagrodach chłopskich prezentowano rozmaite prace wykonywane przez mieszkańców wsi w okresie wczesnojesiennym.
Obejrzeliśmy młócenie zboża, mielenie ziaren na żarnach (koń w kieracie), kiszenie kapusty, międlenie i czesanie lnu, warzenie piwa, gotowanie zupy dyniowej, smażenie powideł śliwkowych, suszenie ziół, wyrabianie octu jabłkowego, wyplatanie koszy, wykonywanie chodaków z drewna, lepienie garnków z gliny.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym wszystkiego nie spróbowała, zarówno smakowo, jak i fizycznie i powiem Wam, że siłownia nie była ówczesnym kobietom potrzebna, samo międlenie i czesanie lnu oraz wytwarzanie wełny z runa owczego wymagały siły i kondycji, że o innych zajęciach nie wspomnę. Po raz pierwszy próbowałam lemoniady chmielowej, dostałam nawet szyszki chmielu na drogę i przepis na domową lemoniadę chmielową.
Oprócz degustacji w chatach wiejskich organizatorzy zapewnili degustację produktów własnego wyrobu okolicznych wytwórców win, piwa, miodów, przetworów owocowo- warzywnych, soków, serów i wędlin.
Za symboliczną kwotę można było kupić przepyszne domowe ciasta, chleb ze smalcem, potrawy z grilla, serca z piernika, kawy z całego świata (tu już ceny mniej symboliczne, ale kawa super), żur w chlebie...
Zachwycały suszone kwiaty, rzeźbione figurki, proste drewniane zabawki, ozdoby z wikliny,suszona lawenda, stroiki, bizuteria, poduszki, torby z tkanin. Odważni pospacerowali na szczudłach, nakarmili kozy, wspięli sie na szczyt wiatraka, by podziwiać panoramę pobliskiego jeziora.
A wszystkie te atrakcje na dużym obszarze (do bólu nóg) w naturalnej scenerii wsi polskiej i przy pogodzie iście hiszpańskiej.
Czas spędziliśmy rewelacyjnie i tylko żałowałam, że nie mam kilu żołądków na spróbowanie wszystkiego, co oferowano na festynie...
W środę będę w Biskupinie na Archeologicznym Fashion Week, więc pewnie też coś napiszę, a może ktoś z Was także będzie?
Festyn na pożegnanie lata oferuje przegląd prac rolniczych na dawnej wsi, przy użyciu maszyn i narzędzi używanych na przełomie XIX i XX wieku. W poszczególnych zagrodach chłopskich prezentowano rozmaite prace wykonywane przez mieszkańców wsi w okresie wczesnojesiennym.
Obejrzeliśmy młócenie zboża, mielenie ziaren na żarnach (koń w kieracie), kiszenie kapusty, międlenie i czesanie lnu, warzenie piwa, gotowanie zupy dyniowej, smażenie powideł śliwkowych, suszenie ziół, wyrabianie octu jabłkowego, wyplatanie koszy, wykonywanie chodaków z drewna, lepienie garnków z gliny.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym wszystkiego nie spróbowała, zarówno smakowo, jak i fizycznie i powiem Wam, że siłownia nie była ówczesnym kobietom potrzebna, samo międlenie i czesanie lnu oraz wytwarzanie wełny z runa owczego wymagały siły i kondycji, że o innych zajęciach nie wspomnę. Po raz pierwszy próbowałam lemoniady chmielowej, dostałam nawet szyszki chmielu na drogę i przepis na domową lemoniadę chmielową.
Oprócz degustacji w chatach wiejskich organizatorzy zapewnili degustację produktów własnego wyrobu okolicznych wytwórców win, piwa, miodów, przetworów owocowo- warzywnych, soków, serów i wędlin.
Za symboliczną kwotę można było kupić przepyszne domowe ciasta, chleb ze smalcem, potrawy z grilla, serca z piernika, kawy z całego świata (tu już ceny mniej symboliczne, ale kawa super), żur w chlebie...
Zachwycały suszone kwiaty, rzeźbione figurki, proste drewniane zabawki, ozdoby z wikliny,suszona lawenda, stroiki, bizuteria, poduszki, torby z tkanin. Odważni pospacerowali na szczudłach, nakarmili kozy, wspięli sie na szczyt wiatraka, by podziwiać panoramę pobliskiego jeziora.
A wszystkie te atrakcje na dużym obszarze (do bólu nóg) w naturalnej scenerii wsi polskiej i przy pogodzie iście hiszpańskiej.
Czas spędziliśmy rewelacyjnie i tylko żałowałam, że nie mam kilu żołądków na spróbowanie wszystkiego, co oferowano na festynie...
W środę będę w Biskupinie na Archeologicznym Fashion Week, więc pewnie też coś napiszę, a może ktoś z Was także będzie?
środa, 14 września 2016
Moje upalne trzy grosze...
Miała być złota jesień
i mgły i grzybów sznury,
feeria barw w gasnącym lesie,
smak zaklęty
w aksamit konfitury.
Miały być chłodne wieczory
i spacery w kurhanach liści,
lampka wina,
w piecu ogień wesoły,
a na niebie
ptasich odlotów pieśni.
A tu aury psikus i figa
i hiszpańskie upały na przekór.
Lato skwarne
o poranku przybywa,
natchnienia brakuje poetom.
niedziela, 11 września 2016
Podróżowanie ...
Podróżować można na różne sposoby, czasem nawet nie trzeba ruszać się z domu. Oknem na świat mogą być programy podróżnicze, książki, opowieści obieżyświatów, wspomnienia naocznych świadków. Podróżować można palcem po mapie, przeglądając albumy czy slajdy, poznając inne kultury na imprezach plenerowych.
Oczywiście najlepiej wybrać się w podróż samemu i zweryfikować wyobrażenia o wymarzonych miejscach. W sobotę miałam możliwość podróżowania w czasie i przestrzeni, nie wyjeżdżając ze swojego miasta. Miały bowiem miejsce dwie fajne imprezy, na które wybraliśmy się z aparatem oczywiście.
Pierwsza to Zlot Miłośników Aut z czasów PRLu i klasyków. Zjechali się z całej Polski pasjonaci samochodów i motocykli, w największej ilości oczywiście właściciele Fiatów 126p. Popularne niegdyś MALUCHY w bardzo dobrym stanie, zamienione na wersje sportowe, kabriolety, turystyczne z przyczepami, a wszystkie dopieszczone i zaprojektowane w najdrobniejszych szczegółach.
Były także samochody użytkowe typu: autobus, karetka, straż pożarna, radiowóz, nyska, żuk... z ekipami dostosowanymi strojem i wyposażeniem do lat 60ych, 80ych itd.
Oglądaliśmy także słynne klasyki: citroen, czarna wołga, lincoln, trabant, warszawa, syrenka.
Po dumnej prezentacji aut i strojów z epoki ich właściciele przejechali przez miasto z towarzyszeniem klaksonów i ku uciesze mieszkańców miasta - to była barwna i niezwykła kawalkada.
Po sentymentalnej podróży do lat mojej młodości przyszła kolej na podróż za ocean. W parku miejskim odbył się kolejny Festiwal Smaku. Tym razem wokół muszli koncertowej zorganizowano spotkanie z kulturą Meksyku. Gościem honorowym była Elżbieta Dzikowska, która sprzedawała i podpisywała swoje książki, ale przede wszystkim opowiadała o swoich podróżach do Meksyku właśnie.
Opowieści podróżniczki przeplatane były występami meksykańskiego zespołu mariachi, który bawił publiczność popularnymi piosenkami, w pięknych haftowanych złotem strojach. Były także pokazy wrestlingu i szermierki. Można było kupić kapelusz w stylu meksykańskim i zrobić sobie fotkę z Zorro.
Przewidziano także atrakcje dla miłośników kuchni meksykańskiej, malowanie doniczek na styl meksykański, rozbijanie piniat ze słodyczami dla dzieci oraz warsztaty wykonywania własnych piniat z materiałów dostarczonych przez organizatorów. Dla pań postawiono stoiska z biżuterią stylizowaną na indiańską. Smakosze mogli nabyć egzotyczne przyprawy i kawę po meksykańsku.
To była sobota pełna wrażeń. W następnym poście opowiem, co robiłam w niedzielę...
Oczywiście najlepiej wybrać się w podróż samemu i zweryfikować wyobrażenia o wymarzonych miejscach. W sobotę miałam możliwość podróżowania w czasie i przestrzeni, nie wyjeżdżając ze swojego miasta. Miały bowiem miejsce dwie fajne imprezy, na które wybraliśmy się z aparatem oczywiście.
Pierwsza to Zlot Miłośników Aut z czasów PRLu i klasyków. Zjechali się z całej Polski pasjonaci samochodów i motocykli, w największej ilości oczywiście właściciele Fiatów 126p. Popularne niegdyś MALUCHY w bardzo dobrym stanie, zamienione na wersje sportowe, kabriolety, turystyczne z przyczepami, a wszystkie dopieszczone i zaprojektowane w najdrobniejszych szczegółach.
Były także samochody użytkowe typu: autobus, karetka, straż pożarna, radiowóz, nyska, żuk... z ekipami dostosowanymi strojem i wyposażeniem do lat 60ych, 80ych itd.
Oglądaliśmy także słynne klasyki: citroen, czarna wołga, lincoln, trabant, warszawa, syrenka.
Po dumnej prezentacji aut i strojów z epoki ich właściciele przejechali przez miasto z towarzyszeniem klaksonów i ku uciesze mieszkańców miasta - to była barwna i niezwykła kawalkada.
Po sentymentalnej podróży do lat mojej młodości przyszła kolej na podróż za ocean. W parku miejskim odbył się kolejny Festiwal Smaku. Tym razem wokół muszli koncertowej zorganizowano spotkanie z kulturą Meksyku. Gościem honorowym była Elżbieta Dzikowska, która sprzedawała i podpisywała swoje książki, ale przede wszystkim opowiadała o swoich podróżach do Meksyku właśnie.
Opowieści podróżniczki przeplatane były występami meksykańskiego zespołu mariachi, który bawił publiczność popularnymi piosenkami, w pięknych haftowanych złotem strojach. Były także pokazy wrestlingu i szermierki. Można było kupić kapelusz w stylu meksykańskim i zrobić sobie fotkę z Zorro.
Przewidziano także atrakcje dla miłośników kuchni meksykańskiej, malowanie doniczek na styl meksykański, rozbijanie piniat ze słodyczami dla dzieci oraz warsztaty wykonywania własnych piniat z materiałów dostarczonych przez organizatorów. Dla pań postawiono stoiska z biżuterią stylizowaną na indiańską. Smakosze mogli nabyć egzotyczne przyprawy i kawę po meksykańsku.
To była sobota pełna wrażeń. W następnym poście opowiem, co robiłam w niedzielę...
czwartek, 8 września 2016
Niezwykły ogród
Wróciło upalne lato, więc postanowiłam napisać o niezwykłym ogrodzie i fantastycznych ludziach, których poznałam.
W ostatni weekend wakacji gościliśmy u znajomych pod Poznaniem, którzy obok swojego domu mają kawałek lasu i w miłym chłodzie drzew iglastych spędzaliśmy czas. Po urokach grillowania na świeżym powietrzu pojechaliśmy do sąsiedniej miejscowości, położonej nad jeziorem, gdzie mieszkają rodzice naszych gospodarzy. Nie dość, że ich działka przylega do jeziora, to są posiadaczami niezwykłego ogrodu, który urzekł mnie od pierwszego wejrzenia.
Moim oczom ukazał się klomb z trawami różnych gatunków, jak dżungla, pośród których stały ptaki, wykonane przez syna właścicieli metodą łączenia kamieni z metaloplastyką. Artysta wykonał tych ptaków mnóstwo, wyposażył je nawet w gniazda z jajami do wysiadywania. Lampy oświetlające ogród mają kształt kwiatów, ale zieleń wokoło nie jest pielęgnowana na kształt wymuskanych, pałacowych alejek, nosi pewne cechy dzikości.
Obok domu właścicieli stoi stara chata, w której syn gospodarzy urządził pracownię artystyczną, a wejścia do niej strzeże groźny smok. Biegałam z aparatem i strzelałam fotki, jak dziecko w sklepie z zabawkami.
Tuż obok zamieszkała urocza rodzina flamingów, podobne instalacje spotykałam zresztą co krok, a ogród jest spory.Schodząc do jeziora mijalismy ogród warzywny, gdzie dumny gospodarz prezentował swoje dynie, cukinie, pomidory, paprykę i kwiaty.
Za klombem z ptakami wśród traw napotykam staw z żywymi rybkami i gdy podeszłam do małego pomostu, do wody wskoczyła wielka żaba.
Znalazłam też śpiewające drzewo - wśród gałęzi porozwieszano szklane i metalowe naczynia, pomalowane na bajeczne kolory i zamienione na dzwonki, grające na wietrze.
Przy oszklonej werandzie przycupnął przepiękny motyl...
...a nad wszystkim unosi się bocianie gniazdo, jako symbol szczęścia, miłości i długowieczności
Siedząc tak sobie nad jeziorem rozmyślałam o właścicielach tego wspaniałego ogrodu i teraz o nich opowiem:
dwoje emerytowanych nauczycieli, on 84-latek, jego żona 82-letnia, elegancka pani (powitała nas w pięknej sukience i perłach na szyi), niezwykle pogodni, życzliwi, mówiący z dumą o swym ogrodzie. Mimo poważnego wieku, starszy pan wozi swoją żonę na wycieczki nowym samochodem, kupili też sobie rowery na przejażdżki po okolicy, czym zadziwiają sąsiadów. Wkrótce świętować będą 60-ą rocznice ślubu, a każdą chwilę cenią sobie podwójnie, gdyż starsza pani po poważnej operacji chirurgicznej zapadła w śpiączkę i rokowania w jej wieku były kiepskie. Starszy pan odwiedzał żonę codziennie, czytał jej na głos, rozmawiał i doczekał się wybudzenia ukochanej ze śpiączki.
I czyż mogłam przypuszczać, że jeden wyjazd będzie obfitował w tyle atrakcji towarzyskich i wizualnych?
W ostatni weekend wakacji gościliśmy u znajomych pod Poznaniem, którzy obok swojego domu mają kawałek lasu i w miłym chłodzie drzew iglastych spędzaliśmy czas. Po urokach grillowania na świeżym powietrzu pojechaliśmy do sąsiedniej miejscowości, położonej nad jeziorem, gdzie mieszkają rodzice naszych gospodarzy. Nie dość, że ich działka przylega do jeziora, to są posiadaczami niezwykłego ogrodu, który urzekł mnie od pierwszego wejrzenia.
Moim oczom ukazał się klomb z trawami różnych gatunków, jak dżungla, pośród których stały ptaki, wykonane przez syna właścicieli metodą łączenia kamieni z metaloplastyką. Artysta wykonał tych ptaków mnóstwo, wyposażył je nawet w gniazda z jajami do wysiadywania. Lampy oświetlające ogród mają kształt kwiatów, ale zieleń wokoło nie jest pielęgnowana na kształt wymuskanych, pałacowych alejek, nosi pewne cechy dzikości.
Obok domu właścicieli stoi stara chata, w której syn gospodarzy urządził pracownię artystyczną, a wejścia do niej strzeże groźny smok. Biegałam z aparatem i strzelałam fotki, jak dziecko w sklepie z zabawkami.
Tuż obok zamieszkała urocza rodzina flamingów, podobne instalacje spotykałam zresztą co krok, a ogród jest spory.Schodząc do jeziora mijalismy ogród warzywny, gdzie dumny gospodarz prezentował swoje dynie, cukinie, pomidory, paprykę i kwiaty.
Za klombem z ptakami wśród traw napotykam staw z żywymi rybkami i gdy podeszłam do małego pomostu, do wody wskoczyła wielka żaba.
Znalazłam też śpiewające drzewo - wśród gałęzi porozwieszano szklane i metalowe naczynia, pomalowane na bajeczne kolory i zamienione na dzwonki, grające na wietrze.
Przy oszklonej werandzie przycupnął przepiękny motyl...
...a nad wszystkim unosi się bocianie gniazdo, jako symbol szczęścia, miłości i długowieczności
Siedząc tak sobie nad jeziorem rozmyślałam o właścicielach tego wspaniałego ogrodu i teraz o nich opowiem:
dwoje emerytowanych nauczycieli, on 84-latek, jego żona 82-letnia, elegancka pani (powitała nas w pięknej sukience i perłach na szyi), niezwykle pogodni, życzliwi, mówiący z dumą o swym ogrodzie. Mimo poważnego wieku, starszy pan wozi swoją żonę na wycieczki nowym samochodem, kupili też sobie rowery na przejażdżki po okolicy, czym zadziwiają sąsiadów. Wkrótce świętować będą 60-ą rocznice ślubu, a każdą chwilę cenią sobie podwójnie, gdyż starsza pani po poważnej operacji chirurgicznej zapadła w śpiączkę i rokowania w jej wieku były kiepskie. Starszy pan odwiedzał żonę codziennie, czytał jej na głos, rozmawiał i doczekał się wybudzenia ukochanej ze śpiączki.
I czyż mogłam przypuszczać, że jeden wyjazd będzie obfitował w tyle atrakcji towarzyskich i wizualnych?
poniedziałek, 5 września 2016
Pytana - odpowiadam
Autorka bloga REALNIE typowała mnie do LBA ( za co bardzo dziękuję ) i poprosiła o odpowiedzi na wymyślone przez nią pytania. Wiem, że niektórzy tego nie lubią i nie biorą udziału, ale pamiętam, jak mi zależało , aby inni wzięli udział w zaproponowanej przeze mnie zabawie.
Odpowiadam więc na pytania Leny B., a poniżej podaję swoje dla zainteresowanych odpowiadaniem na nie. Nie typuję blogów, bo robiłam to już kilka razy, a wszystkie przeze mnie odwiedzane uważam za wartościowe, jeśli więc macie ochotę i czas - zapraszam.
1.Dlaczego założyłaś/założyłeś bloga?
Najpierw koleżanka namówiła mnie na założenie bloga bibliotecznego dla celów jakiejś akcji, poproszono mnie także o współprowadzenie bloga ogólnopolskiego dla bibliotekarzy, potem zaraziłam się na całego i pomyślałam, że chciałabym mieć trochę prywatnej przestrzeni w tym względzie, a portale społecznościowe nie zainteresowały mnie.
2. Co Ci dało to, że prowadzisz blog?
Mogę dawać upust myślom i refleksjom, poznałam wielu fantastycznych blogerów, a nawet nawiązałam bliższe kontakty, odważyłam się pokazać moje rymowanki zalęgające w szufladzie, uwielbiam wymianę poglądów w komentarzach.
3. Gdybyś mogła/mógł być kimś innym przez jeden dzień, kto to by był?
Nie mam takich marzeń, a co gdyby spodobało mi się życie milionerki ? Staram się zadowalać tym, co mam, po prostu.
4. Ogień, ziemia, woda czy powietrze? Który żywioł wybierasz i dlaczego?
Ziemia, gdzieś wyczytałam zresztą, że przypisany do mnie. Dlaczego? Bo czasem lubię stąpać mocno po ziemi, zawsze mogę zadrzeć głowę i zachwycać się niebem, pływać umiem, ale bez mistrzostwa, a ogień mnie rozgrzewa, ale też i przeraża… we wszystkim musi być równowaga.
5. Jaka jest Twoja ulubiona książka?
Jednej ulubionej nie mam, raczej są to cykle lub autorzy: Jodi Picoult, Noah Gordon, skandynawskie kryminały, Agatha Christie…
6. Jaka jest Twoja ulubiona piosenka?
Nie mam jednej ulubionej, nawet gust muzyczny z czasem się zmienia.
7. Z czego nigdy w życiu byś nie zrezygnował/zrezygnowała?
Rezygnowałam już w życiu z tylu rzeczy, miewałam różne okresy , ale chyba nie zrezygnowałabym z chleba i herbaty i byłabym nieszczęśliwa, gdybym nie mogła czytać…
8. Co najbardziej cenisz u innych ludzi?
Ciepło w kontaktach, autentyczność ( w sensie nie udawania kogoś lepszego), czasami trudno powiedzieć, co do innych nas przyciąga lub odrzuca, może to jakaś chemia?
9. Skąd się wziął pomysł na Twój nick?
To proste – inicjały nazwiska (jot. ka.)
10. Trafiasz na bezludną wyspę i co robisz?
Zwiedzam wzdłuż i wszerz, potem myślę, jak się wygodnie urządzić.
11. Twój ulubiony cytat to?
Kto chce - szuka sposobu, komu się nie chce nawet spróbować – szuka wymówki.
Lubię jeszcze jeden, ale nie wiem czy nadaje się do cytowania...
Moje pytania:
1. Jak znosisz krytykę pod swoim adresem?
2. Jakiej cechy u siebie nie lubisz?
3. Czy bierzesz udział w konkursach, grasz w Totka itp.?
4. Obiad w domu czy na mieście?
5. Czy kupujesz dużo leków bez recepty i czy sugerujesz się reklamą?
6. Kto Ci imponuje talentem lub pasją?
7. Co robisz gdy nie możesz spać?
8. Jakie zmiany na lepsze lub gorsze zauważasz u siebie z wiekiem?
9. Komu ostatnio pomogłeś i w czym?
10. Czego jeszcze chciałbyś się nauczyć ?
Pozdrawiam wszystkich serdecznie, znudzonych lub zniesmaczonych przepraszam :-)
czwartek, 1 września 2016
Śmierć za ścianą...
Co jakiś czas media donoszą o śmierci samotnej osoby, której zwłoki odnaleziono przypadkowo w różnym stanie rozkładu.
Najbardziej utkwił mi w pamięci opis przedziwnego zbiegu okoliczności - mężczyzna w średnim wieku opiekował się chorą, leżącą matką. Traf chciał, że wybrał sie na zakupy, uległ poważnemu wypadkowi, zapadł w śpiączkę, a gdy go z niej wybudzono, okazało się, że w domu została chora kobieta, która w czasie jego pobytu w szpitalu zmarła z głodu i wycieńczenia. Nikt z sąsiadów nie interesował się losem staruszki , bo kobieta przecież była pod opieką syna...
W różnych relacjach powtarza się oburzenie dziennikarzy na temat znieczulicy sąsiadów. Historie opowiadające o samotnej śmierci za ścianą zmusiły mnie do przyjrzenia się sytuacji w najbliższym otoczeniu i zastanowienia, czy zawsze problem tkwi w znieczulicy?
Ludzie żyją w wiecznym pędzie, niektórzy mieszkają samotnie i nie wszystkich sąsiadów, zwłaszcza w podeszłym wieku widujemy codziennie. Mam na przykład sąsiadkę, która co jakiś czas wyjeżdża do jednego z dorosłych już dzieci, czasem na kilka dni, na weekend lub na wakacje. Gdybym nagle przestała ją widywać, pewnie pomyślałabym, że znowu przyjechał po nią wnuk i jest na wsi u rodziny. Tutaj jednak istnieje szansa, że gdyby tak jednak nie było, ktoś próbowałby się z nią skontaktować telefonicznie.
Niektóre starsze osoby korzystają z opieki sióstr PCK, ale nie mam wiedzy na temat czy taka opieka funkcjonuje także w weekendy, święta itp.
Jest także grupa osób celowo izolujących się od sąsiadów z różnych powodów. Gdy odwiedzałam moich rodziców, zauważyłam nowego lokatora w bloku, ale gdy zapytałam mamę kto to taki i czy mieszka sam, odpowiedziała, że to dziwny pan, raczej odludek. Obecnie nawet na umieszczenie nazwiska w spisie lokatorów spółdzielnia mieszkaniowa musi mieć zgodę lokatora. Czy my jako sąsiedzi mamy obowiązek ingerowania w prawo tego człowieka do anonimowości, skoro to jego wybór?
Spotyka sie także osoby, między innymi bezdomne, które odmawiają jakiejkolwiek pomocy, także medycznej i może sie zdarzyć, że są znajdowane martwe gdzieś w piwnicach, na działkach, w parkach.
Pamiętam też doniesienia o wyniszczeniu lub śmierci osób, które bliscy wyrzucili z domu, zamieszkały w jakiejś komórce i niemal na oczach całej wsi przymierały głodem i cierpiały od ran. Nikt nie reagował w obawie przed zemstą konfliktowego sąsiada. Z drugiej strony bywało, że cała wieś brała sprawy w swoje ręce, by ukarać osobnika maltretującego fizycznie i psychicznie mieszkańców. Taki lincz w obronie koniecznej, ale prawo ma ten temat odmienne zdanie.
Zadziwiające, ilu wśród nas jest samotnych ludzi - z wyboru lub na skutek zdarzeń losowych. Myślę, że nie należy być nachalnym w szukaniu kontaktu z takimi osobami, ale naszą powinnością jest zorientowanie się, czy taka osoba nie potrzebuje pomocy, niekoniecznie materialnej.
Cieszą doniesienia o akcjach włączania starszych, samotnych osób w życie osiedla, miasta, organizowanie dla nich wycieczek i spotkań towarzyskich i co cieszy jeszcze bardziej, to udział bardzo młodych osób w takich przedsięwzięciach.
Najbardziej utkwił mi w pamięci opis przedziwnego zbiegu okoliczności - mężczyzna w średnim wieku opiekował się chorą, leżącą matką. Traf chciał, że wybrał sie na zakupy, uległ poważnemu wypadkowi, zapadł w śpiączkę, a gdy go z niej wybudzono, okazało się, że w domu została chora kobieta, która w czasie jego pobytu w szpitalu zmarła z głodu i wycieńczenia. Nikt z sąsiadów nie interesował się losem staruszki , bo kobieta przecież była pod opieką syna...
W różnych relacjach powtarza się oburzenie dziennikarzy na temat znieczulicy sąsiadów. Historie opowiadające o samotnej śmierci za ścianą zmusiły mnie do przyjrzenia się sytuacji w najbliższym otoczeniu i zastanowienia, czy zawsze problem tkwi w znieczulicy?
Ludzie żyją w wiecznym pędzie, niektórzy mieszkają samotnie i nie wszystkich sąsiadów, zwłaszcza w podeszłym wieku widujemy codziennie. Mam na przykład sąsiadkę, która co jakiś czas wyjeżdża do jednego z dorosłych już dzieci, czasem na kilka dni, na weekend lub na wakacje. Gdybym nagle przestała ją widywać, pewnie pomyślałabym, że znowu przyjechał po nią wnuk i jest na wsi u rodziny. Tutaj jednak istnieje szansa, że gdyby tak jednak nie było, ktoś próbowałby się z nią skontaktować telefonicznie.
Niektóre starsze osoby korzystają z opieki sióstr PCK, ale nie mam wiedzy na temat czy taka opieka funkcjonuje także w weekendy, święta itp.
Jest także grupa osób celowo izolujących się od sąsiadów z różnych powodów. Gdy odwiedzałam moich rodziców, zauważyłam nowego lokatora w bloku, ale gdy zapytałam mamę kto to taki i czy mieszka sam, odpowiedziała, że to dziwny pan, raczej odludek. Obecnie nawet na umieszczenie nazwiska w spisie lokatorów spółdzielnia mieszkaniowa musi mieć zgodę lokatora. Czy my jako sąsiedzi mamy obowiązek ingerowania w prawo tego człowieka do anonimowości, skoro to jego wybór?
Spotyka sie także osoby, między innymi bezdomne, które odmawiają jakiejkolwiek pomocy, także medycznej i może sie zdarzyć, że są znajdowane martwe gdzieś w piwnicach, na działkach, w parkach.
Pamiętam też doniesienia o wyniszczeniu lub śmierci osób, które bliscy wyrzucili z domu, zamieszkały w jakiejś komórce i niemal na oczach całej wsi przymierały głodem i cierpiały od ran. Nikt nie reagował w obawie przed zemstą konfliktowego sąsiada. Z drugiej strony bywało, że cała wieś brała sprawy w swoje ręce, by ukarać osobnika maltretującego fizycznie i psychicznie mieszkańców. Taki lincz w obronie koniecznej, ale prawo ma ten temat odmienne zdanie.
Zadziwiające, ilu wśród nas jest samotnych ludzi - z wyboru lub na skutek zdarzeń losowych. Myślę, że nie należy być nachalnym w szukaniu kontaktu z takimi osobami, ale naszą powinnością jest zorientowanie się, czy taka osoba nie potrzebuje pomocy, niekoniecznie materialnej.
Cieszą doniesienia o akcjach włączania starszych, samotnych osób w życie osiedla, miasta, organizowanie dla nich wycieczek i spotkań towarzyskich i co cieszy jeszcze bardziej, to udział bardzo młodych osób w takich przedsięwzięciach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)