Jak w środku tygodnia pobyć na świeżym powietrzu w głębi lasu, bez brania urlopu? Trzeba pojechać jako opiekun dzieci na wycieczkę. Wiem, zaraz powie ktoś, że to też praca i odpowiedzialność, ale gdy dzieci grzeczne, a doświadczenie duże, to i dla siebie można znaleźć chwilę na łonie natury...
Zdarzyło się więc, że pojechaliśmy do ośrodka wypoczynkowego, którego gospodarze organizują świetne zajęcia dla dzieci "Od ziarenka do bochenka".
Nasz prelegent gadał cały czas wierszem, słowo! Dzieciaki zaklinały ciasto drożdżowe by dobrze rosło, lepiliśmy chałki drożdżowe lub bułki, które po upieczeniu zjedliśmy ze smakiem w towarzystwie twarożku z rzodkiewką i masła, wyrobionego pracowicie przez maluchy z wiejskiej śmietany.
Oczywiście, jak to na wsi mieliśmy też okazję poobserwować zwierzęta, bo był tam mini zwierzyniec, a w nim 3 kozy, kucyk, świnie z warchlakami, 2 koty, królik w klatce i papużki faliste. Jedynie krowa była sztuczna, ale naturalnej wielkości i dawała się doić. Zapoznaliśmy się także z wcale nie łatwą budową i obsługą cepa.
Dzień był ciepły, ale nie zaszkodziło posiedzieć przy ognisku i upiec kiełbaski. Dla spalenia kalorii dzieciaki mogły popróbować swych sił w chodzeniu na szczudłach, grze w piłkę, strzelaniu z łuku i w czasie szaleństw na placu zabaw.
Ale największą radochę miały dzieciaki, gdy nasz gospodarz postanowił jedną z pań ochrzcić mąką, by tradycji stało sie zadość i aby pani zbyt czysta nie była. Chyba domyślacie się na kogo padło i tylko szczęście miałam, że pan ludzki był i nie cały kilogram mąki na mnie wysypał, a jedynie symbolicznie poprószył...za to chałka udała mi się znakomicie :-)
Ale nie żałujcie mnie, bo dobrze sie bawiłam :-)
poniedziałek, 29 maja 2017
piątek, 26 maja 2017
Mamą być...
Dziś będzie krótko, okolicznościowo.
Konwalie widoczne na zdjęciu dostałam od koleżanki, stoją na moim biurku w bibliotece i pięknie pachną.
Kwiatki wyjątkowej urody, na które czekamy rok cały, podobnie jak na truskawki, zawsze kojarzą mi się w komplecie.
Przypomniały mi o Dniu Matki, bo zawsze mojej mamie kupowałam konwalie...
Teraz mogę najwyżej znicz na grobie zapalić, ale takie jest życie.
Dziwnym trafem szukałam czegoś w koszyku z drobiazgami i znalazłam kopertę zrobioną własnoręcznie przez mojego syna, chyba 18 lat temu.
W kopercie karteczka, zapisana drukowanymi literami, bo akurat nauczył się pisać, chyba w zerówce...
Gdy przeczytałam, uśmiechnęłam sie do swych wspomnień.
Gdyby ktoś z czytających miał problem z odczytaniem, to piszę tutaj:
MAMO KOCHAM CIE A CZY TY MNIE KOCHASZ I KIEDY DASZ MI CAUSKA ADAM
Dla takich chwil żyjemy, a nie dla sukcesów dzieci w konkursach....
Wszystkim mamom życzę podobnych wzruszeń, nie tylko w Dniu Matki :-)
Konwalie widoczne na zdjęciu dostałam od koleżanki, stoją na moim biurku w bibliotece i pięknie pachną.
Kwiatki wyjątkowej urody, na które czekamy rok cały, podobnie jak na truskawki, zawsze kojarzą mi się w komplecie.
Przypomniały mi o Dniu Matki, bo zawsze mojej mamie kupowałam konwalie...
Teraz mogę najwyżej znicz na grobie zapalić, ale takie jest życie.
Dziwnym trafem szukałam czegoś w koszyku z drobiazgami i znalazłam kopertę zrobioną własnoręcznie przez mojego syna, chyba 18 lat temu.
W kopercie karteczka, zapisana drukowanymi literami, bo akurat nauczył się pisać, chyba w zerówce...
Gdy przeczytałam, uśmiechnęłam sie do swych wspomnień.
Gdyby ktoś z czytających miał problem z odczytaniem, to piszę tutaj:
MAMO KOCHAM CIE A CZY TY MNIE KOCHASZ I KIEDY DASZ MI CAUSKA ADAM
Dla takich chwil żyjemy, a nie dla sukcesów dzieci w konkursach....
Wszystkim mamom życzę podobnych wzruszeń, nie tylko w Dniu Matki :-)
wtorek, 23 maja 2017
Ciekawskim okiem obiektywu...
Czy zastanawialiście sie kiedyś, że gdy wędruje się z aparatem fotograficznym, to inaczej patrzymy na otaczający świat, jakby obiektyw czyli trzecie oko wymuszał większą spostrzegawczość i uważność na szczegóły.
Idąc w towarzystwie przyjaciół czy rodziny pstrykamy sobie wzajemnie pamiątkowe fotki, ale zostając o krok w tyle z aparatem w dłoni, wyostrza się instynkt myśliwego, polującego na szczegóły architektury, ptaszki na dachach, ławkę ukrytą w cieniu drzewa lub tablicę ku czci...
Czasami zapominamy nawet, że gdzieś tam takie zdjęcie zostało zrobione i dopiero w czasie przeglądania retrospektywnego odkrywamy uchwycone smaczki.
Takie właśnie szczegóły chcę dziś pokazać.
Pierwsza seria to zamek Czocha i studnia , po wrzuceniu do której sprawdzano wierność żony pana na zamku, gdy wracał z długiej eskapady. Wiadomo, jeśli utonęła, znaczy że wierna była. Dziś turyści monety tam wrzucają...
Poniżej jedna z wielu armat, które wyciągają szyję wokół murów obronnych i fosy. A po prawej łoże z baldachimem, które onegdaj zapadnię po prawej stronie miało.Dzisiaj można w tej komnacie nocleg zamówić, ale zapadnię rzecz jasna zlikwidowano, by turystów nie straszyć.
Te drewniane cuda zdobią ogrody pałacowe w Decinie w Czechach: ławka w kształcie ust, ławka słoneczna oraz urokliwy dom dla pszczół.
Na dziedzińcu Orawskiego Podzamoka narzędzia tortur, pręgierz oraz miejsce straceń, gdzie ongi kat urzędował. Za żeliwną bramą przejście w litej skale wykute i gdy przechodzisz , wystarczy zadrzeć głowę, by korzenie drzew podziwiać.
W Poznaniu urzekło mnie secesyjne (chyba) zwieńczenie wejścia do kamienicy. Niewielki posąg projektanta ratusza poznańskiego nie rzuca się w oczy o tej porze, bo liczne ogródki z parasolami go zasłaniają.
Nad wejściem do pizzerii znany już saksofonista, którego pokazałam kiedyś w jesienno-zimowej szacie, ale letnia też fajna.
Te cudeńka to ozdoby pszczyńskiego pałacu, jest ich tam tyle, że na kilka postów by starczyło, dobrze, że aparaty teraz cyfrowe, bo kiedyś rolki filmów szybko się kończyły, a u fotografa trzeba było czekać na odbitki...
Na koniec przykłady z Rogalina, a jest ich tam mnóstwo, bo nie tylko w Pałacu, ale także w galerii sztuki, która ogród zimowy przypomina, a sal tam bogatych w arcydzieła sporo, że za jednym pobytem ani oczu, ani duszy nie nasycisz...
W jednym z kolejnych postów wstawię fotki przyrodnicze, bo i w lesie, w górach, nad morzem i przy drodze można znaleźć prawdziwe perełki.
Idąc w towarzystwie przyjaciół czy rodziny pstrykamy sobie wzajemnie pamiątkowe fotki, ale zostając o krok w tyle z aparatem w dłoni, wyostrza się instynkt myśliwego, polującego na szczegóły architektury, ptaszki na dachach, ławkę ukrytą w cieniu drzewa lub tablicę ku czci...
Czasami zapominamy nawet, że gdzieś tam takie zdjęcie zostało zrobione i dopiero w czasie przeglądania retrospektywnego odkrywamy uchwycone smaczki.
Takie właśnie szczegóły chcę dziś pokazać.
Pierwsza seria to zamek Czocha i studnia , po wrzuceniu do której sprawdzano wierność żony pana na zamku, gdy wracał z długiej eskapady. Wiadomo, jeśli utonęła, znaczy że wierna była. Dziś turyści monety tam wrzucają...
Poniżej jedna z wielu armat, które wyciągają szyję wokół murów obronnych i fosy. A po prawej łoże z baldachimem, które onegdaj zapadnię po prawej stronie miało.Dzisiaj można w tej komnacie nocleg zamówić, ale zapadnię rzecz jasna zlikwidowano, by turystów nie straszyć.
Te drewniane cuda zdobią ogrody pałacowe w Decinie w Czechach: ławka w kształcie ust, ławka słoneczna oraz urokliwy dom dla pszczół.
Na dziedzińcu Orawskiego Podzamoka narzędzia tortur, pręgierz oraz miejsce straceń, gdzie ongi kat urzędował. Za żeliwną bramą przejście w litej skale wykute i gdy przechodzisz , wystarczy zadrzeć głowę, by korzenie drzew podziwiać.
W Poznaniu urzekło mnie secesyjne (chyba) zwieńczenie wejścia do kamienicy. Niewielki posąg projektanta ratusza poznańskiego nie rzuca się w oczy o tej porze, bo liczne ogródki z parasolami go zasłaniają.
Nad wejściem do pizzerii znany już saksofonista, którego pokazałam kiedyś w jesienno-zimowej szacie, ale letnia też fajna.
Te cudeńka to ozdoby pszczyńskiego pałacu, jest ich tam tyle, że na kilka postów by starczyło, dobrze, że aparaty teraz cyfrowe, bo kiedyś rolki filmów szybko się kończyły, a u fotografa trzeba było czekać na odbitki...
Na koniec przykłady z Rogalina, a jest ich tam mnóstwo, bo nie tylko w Pałacu, ale także w galerii sztuki, która ogród zimowy przypomina, a sal tam bogatych w arcydzieła sporo, że za jednym pobytem ani oczu, ani duszy nie nasycisz...
W jednym z kolejnych postów wstawię fotki przyrodnicze, bo i w lesie, w górach, nad morzem i przy drodze można znaleźć prawdziwe perełki.
sobota, 20 maja 2017
Niedobrze być bogatym...
Kolejna rozmowa z Krzysiem, którego dawno nie było. Nowym czytelnikom podpowiem, że Krzyś chodzi do 2 klasy, odwiedza mnie w bibliotece i prowadzimy ciekawe dysputy.
Zdaje się, że wśród moich czytelników chłopiec ma swoich wielbicieli, więc jeśli jeszcze nie znudziły Wam się rozmowy z Krzysiem, to dziś kolejna z cyklu.
Tym razem chłopiec przyszedł na prośbę pani ze świetlicy by sprawdzić, jakie dzieci zapisały się na komputery. Dla bezpieczeństwa dzieciaków pilnujemy, by zawsze były pod opieką i nikt nie biegał samopas po korytarzach.
- Oj Krzysiu, dawno cię nie było.
- Bo teraz ciepło i gramy w piłkę.
- A co robiłeś w majówkę? No wiesz, w ten długi weekend...
- Nic specjalnego, nie mogliśmy wyjechać, bo wujek pracował, więc z mamą byliśmy u dziadka na działce.
- Też fajnie, byłeś na świeżym powietrzu, pies pewnie także się cieszył, nie ma to jak święta...
- A mój kolega to nie lubi świąt, żadnych!
- Jak można nie lubić świąt? Nawet majówki?
- On mi powiedział, że w każde święta, nawet na Gwiazdkę jeździ z rodzicami do hotelu Gołębiewski...
- To muszą być bogaci, bo to drogie hotele są?
- Taaak, ale on mówi, że wolałby w święta być w domu. Na przykład na Wielkanoc my malowaliśmy pisanki, poszliśmy ze święconką i zrobiliśmy dziewczynom dyngus, a oni z bratem musieli w tym hotelu chodzić na zajęcia...
- Na zajęcia? w święta?
- No też się zdziwiłem, ale on mówił, że jak przyjeżdżają do hotelu, to rodzice odpoczywają, a dla niego z bratem zamawiają różne atrakcje na cały dzień.
- A oni pewnie woleliby spędzać czas z rodzicami?
- Chyba tak... wie pani, ja myślę, że to wcale nie jest dobrze być takim bogatym...
- Dla twojego kolegi chyba nie...
- Niedługo wakacje, masz już jakieś plany?
- Plany?
- Czy wiesz już, co będziesz robił?
- Nieee, może pojadę do taty? chciałbym...
Zdaje się, że wśród moich czytelników chłopiec ma swoich wielbicieli, więc jeśli jeszcze nie znudziły Wam się rozmowy z Krzysiem, to dziś kolejna z cyklu.
Tym razem chłopiec przyszedł na prośbę pani ze świetlicy by sprawdzić, jakie dzieci zapisały się na komputery. Dla bezpieczeństwa dzieciaków pilnujemy, by zawsze były pod opieką i nikt nie biegał samopas po korytarzach.
- Oj Krzysiu, dawno cię nie było.
- Bo teraz ciepło i gramy w piłkę.
- A co robiłeś w majówkę? No wiesz, w ten długi weekend...
- Nic specjalnego, nie mogliśmy wyjechać, bo wujek pracował, więc z mamą byliśmy u dziadka na działce.
- Też fajnie, byłeś na świeżym powietrzu, pies pewnie także się cieszył, nie ma to jak święta...
- A mój kolega to nie lubi świąt, żadnych!
- Jak można nie lubić świąt? Nawet majówki?
- On mi powiedział, że w każde święta, nawet na Gwiazdkę jeździ z rodzicami do hotelu Gołębiewski...
- To muszą być bogaci, bo to drogie hotele są?
- Taaak, ale on mówi, że wolałby w święta być w domu. Na przykład na Wielkanoc my malowaliśmy pisanki, poszliśmy ze święconką i zrobiliśmy dziewczynom dyngus, a oni z bratem musieli w tym hotelu chodzić na zajęcia...
- Na zajęcia? w święta?
- No też się zdziwiłem, ale on mówił, że jak przyjeżdżają do hotelu, to rodzice odpoczywają, a dla niego z bratem zamawiają różne atrakcje na cały dzień.
- A oni pewnie woleliby spędzać czas z rodzicami?
- Chyba tak... wie pani, ja myślę, że to wcale nie jest dobrze być takim bogatym...
- Dla twojego kolegi chyba nie...
- Niedługo wakacje, masz już jakieś plany?
- Plany?
- Czy wiesz już, co będziesz robił?
- Nieee, może pojadę do taty? chciałbym...
środa, 17 maja 2017
Keks czy cwibak?
Po raz pierwszy zetknęłam się z różnicami językowymi między regionami naszego kraju dawno temu. Gdy zaczynamy podróżować i stykać się z mieszkańcami innych regionów nagle uświadamiamy sobie, że czasami nazywamy te same rzeczy innymi słowami i chociaż jesteśmy obywatelami tego samego kraju,nie zawsze wiemy o czym mówi rozmówca. Już jako dziecko dziwiłam się, że ziemniaki nazywane są przez dorosłych także kartoflami i pyrami, nawet myślałam, że PYRY to jakieś brzydkie słowo. Kiedyś sąsiadka przyszła pożyczyć śrubra do umycia schodów, a gdy nie wiedziałam co jej podać, wyjaśniła, że to szczotka na długim trzonku...
Moja babcia sadziła w korytkach na balkonie macoszki, a w szkole uczyłam się, że to bratki. W piekarni sprzedawano drożdżowe bułeczki, a babcia wysyłała mnie do sklepu po młodzie i mówiła do mnie i brata - rośniecie jak na młodziach.
Gdy pojechałam na praktykę studencką do Warszawy i mieszkałam w akademiku ze studentkami z Krakowa, namawiały mnie do wyjścia na pole. Gdzie one tu pole widzą, myślałam. Ja zawsze wychodziłam na dwór.
Jeśli ktoś był gapiowaty i miał ciężki pomyślunek mówiło się, że to GUŁA, tymczasem gdzie indziej guła to po prostu indyczka.
Pomysł tego tematu przyszedł, gdy przeglądałam słownik i natrafiłam na termin PROWINCJONALIZMY JĘZYKOWE.
I tutaj słownik podaje jeszcze inne przykłady:
BARANINA to także skopowina,
BIEDRONKA to wdzięczna petronelka,
BLINY w Krakowie to inaczej racuchy,
na warszawską butelkę w Krakowie mówią FLASZKA,
w stolicy na święta piecze się keks, a w Krakowie CWIBAK,
w Poznaniu zapakują ci cukierki w TYTKĘ , a gdzie indziej w papierową torebkę,
bardzo spodobało mi się także wielkopolskie określenie zeszytu - SKRYPTURA ...
Blogerzy pochodzą z różnych części Polski i bardzo ciekawi mnie czy znacie jakieś inne przykłady typowych lub rzadkich prowincjonalizmów, które spotykacie w życiu codziennym lub spotykaliście w swoich podróżach.
Ciekawi mnie też czy są one ciągle żywe, czy też odchodzą wraz z pokoleniem naszych rodziców i dziadków?
Będę wdzięczna za wszystkie Wasze spostrzeżenia :-)
Moja babcia sadziła w korytkach na balkonie macoszki, a w szkole uczyłam się, że to bratki. W piekarni sprzedawano drożdżowe bułeczki, a babcia wysyłała mnie do sklepu po młodzie i mówiła do mnie i brata - rośniecie jak na młodziach.
Gdy pojechałam na praktykę studencką do Warszawy i mieszkałam w akademiku ze studentkami z Krakowa, namawiały mnie do wyjścia na pole. Gdzie one tu pole widzą, myślałam. Ja zawsze wychodziłam na dwór.
Jeśli ktoś był gapiowaty i miał ciężki pomyślunek mówiło się, że to GUŁA, tymczasem gdzie indziej guła to po prostu indyczka.
Pomysł tego tematu przyszedł, gdy przeglądałam słownik i natrafiłam na termin PROWINCJONALIZMY JĘZYKOWE.
I tutaj słownik podaje jeszcze inne przykłady:
BARANINA to także skopowina,
BIEDRONKA to wdzięczna petronelka,
BLINY w Krakowie to inaczej racuchy,
na warszawską butelkę w Krakowie mówią FLASZKA,
w stolicy na święta piecze się keks, a w Krakowie CWIBAK,
w Poznaniu zapakują ci cukierki w TYTKĘ , a gdzie indziej w papierową torebkę,
bardzo spodobało mi się także wielkopolskie określenie zeszytu - SKRYPTURA ...
Blogerzy pochodzą z różnych części Polski i bardzo ciekawi mnie czy znacie jakieś inne przykłady typowych lub rzadkich prowincjonalizmów, które spotykacie w życiu codziennym lub spotykaliście w swoich podróżach.
Ciekawi mnie też czy są one ciągle żywe, czy też odchodzą wraz z pokoleniem naszych rodziców i dziadków?
Będę wdzięczna za wszystkie Wasze spostrzeżenia :-)
sobota, 13 maja 2017
Opinie warto czytać...
Gdy wakacje zbliżają się wielkimi krokami zaczynamy poszukiwania miejsca na urlop, a co się z tym wiąże, także miejsca na nocleg.
W naszym przypadku albo odkurzamy notatnik ze sprawdzonymi adresami, albo zaczynamy poszukiwania w sieci. Dobrze jest zajrzeć na portale poświęcone kwaterom, hotelom i domkom letniskowym, bo są tam adresy sprawdzone, działalność zarejestrowana, możliwość podejrzenia wnętrz na zdjęciach, mapki dojazdu, gotowe spisy okolicznych atrakcji, a wreszcie opinie turystów, którzy już skorzystali z usług danego pensjonatu czy hotelu. Oczywiście nie wszystkie nowe miejsca posiadają takie opinie, wtedy podejmujemy ryzyko, ale są także miejsca noclegowe ze skrajnymi opiniami i tu już sami musimy zdecydować czy zaufamy opiniom pozytywnym czy zniechęcą nas negatywne zdania.
Czasami sugeruję sie nazwą kwatery lub nazwiskiem właściciela i jakoś do tej pory się nie zawiodłam, ale może mieliśmy szczęście, bo tyle dziwnych historii się słyszy lub czyta w mediach.
Odkąd zaczęłam czytać opinie i czasem także pisać o swoich wrażeniach, zwracam uwagę na odpowiedzi właściciela obiektu pod komentarzem turysty.
Właściwie odpowiedzi właścicieli/gospodarzy obiektu rzadko się zdarzają, ale mówią wiele o podejściu do klienta. Pozwólcie, że zaprezentuję fragment jednej z odpowiedzi na komentarz turysty z Krakowa, a nie napisał niczego nagannego, w każdym razie niczego, co uzasadniałoby taką oto wypowiedź:
"Tak to bywa gdy Właściciel obiektu udowodni Gościom, że nie mają racji. Nawet nie ma Pan odwagi sam napisać tylko wyręcza się Pan małżonką lub jej danymi . Nie znając topografii Szczawnicy a jest Pan niby z Krakowa, dzień przed przyjazdem telefonicznie wykłócał się Pan ze mną o to, że nie mieszkam przy Parku dolnym tylko 2-km dalej i wprowadzam Pana w błąd , Portale też.
Jednak Ja miałam racje i nie chciał Pan nawet o tym rozmawiać . Oczerniając mnie i wypisując nieprawdę o obiekcie, z czym się nie zgadzam, pewnie poczuje się Pan lepiej, bo urażone zostało Pana męskie ego. Jak może kobieta mieć racje Pana zdaniem , ale to źle świadczy tylko o Panu.
Cieszę się, że reszta Gości była zadowolona. Zawsze jakaś czarna owca się znajdzie w stadzie a złośliwość ludzka chyba zawsze pozostanie."
Nie wiem jak na Was, ale na mnie odpowiedź tej pani robi negatywne wrażenie, bo cokolwiek napisał gość pensjonatu, do dobrego tonu należy odpowiedź kulturalna na zarzuty, a nie napastliwa. To my jesteśmy klientami i płacimy ciężkie pieniądze za komfortowe warunki, a nie za dbanie o dobry humor i poczucie wartości gospodarzy. A ta dyskusja to zwykła pyskówka...
Zapytałam kiedyś grzecznie czy dostaniemy ręczniki do pokoju, na co pani właścicielka odpowiedziała, że za TAKĄ cenę pokoju mam wygórowane wymagania. Odpowiedziałam, że mogę dopłacić, bo w większości miejsc są ręczniki na wyposażeniu, na to pani wzruszyła ramionami i łaskawie dała nam po 1 ręczniku na cały pobyt! Od tej pory pytam czy są ręczniki w pokojach...
Powie ktoś, to żaden problem i najlepiej zawsze wozić własne. To prawda, ale gdy jedzie się pociągiem to każdy nadbagaż ma znaczenie.
Gdy wpisuję opinie o danym obiekcie, to staram sie pisać także o dobrych stronach, w końcu szukamy informacji wszelkich, a opinie skrajnie euforyczne i skrajnie negatywne odrzucam.
Oczywiście dla sprawiedliwości muszę dodać, że bywają właściciele obiektów , którzy reagują życzliwie na wszelkie sugestie gości, nie traktując turystów jak skarbonkę do wyjmowania pieniędzy, nie strzelają focha z byle powodu. Turyści także bywają różni, ale jeśli ktoś decyduje się na prowadzenie pensjonatu powinien z takimi skrajnymi sytuacjami się liczyć, jak w wielu zawodach zresztą.
W naszym przypadku albo odkurzamy notatnik ze sprawdzonymi adresami, albo zaczynamy poszukiwania w sieci. Dobrze jest zajrzeć na portale poświęcone kwaterom, hotelom i domkom letniskowym, bo są tam adresy sprawdzone, działalność zarejestrowana, możliwość podejrzenia wnętrz na zdjęciach, mapki dojazdu, gotowe spisy okolicznych atrakcji, a wreszcie opinie turystów, którzy już skorzystali z usług danego pensjonatu czy hotelu. Oczywiście nie wszystkie nowe miejsca posiadają takie opinie, wtedy podejmujemy ryzyko, ale są także miejsca noclegowe ze skrajnymi opiniami i tu już sami musimy zdecydować czy zaufamy opiniom pozytywnym czy zniechęcą nas negatywne zdania.
Czasami sugeruję sie nazwą kwatery lub nazwiskiem właściciela i jakoś do tej pory się nie zawiodłam, ale może mieliśmy szczęście, bo tyle dziwnych historii się słyszy lub czyta w mediach.
Odkąd zaczęłam czytać opinie i czasem także pisać o swoich wrażeniach, zwracam uwagę na odpowiedzi właściciela obiektu pod komentarzem turysty.
Właściwie odpowiedzi właścicieli/gospodarzy obiektu rzadko się zdarzają, ale mówią wiele o podejściu do klienta. Pozwólcie, że zaprezentuję fragment jednej z odpowiedzi na komentarz turysty z Krakowa, a nie napisał niczego nagannego, w każdym razie niczego, co uzasadniałoby taką oto wypowiedź:
"Tak to bywa gdy Właściciel obiektu udowodni Gościom, że nie mają racji. Nawet nie ma Pan odwagi sam napisać tylko wyręcza się Pan małżonką lub jej danymi . Nie znając topografii Szczawnicy a jest Pan niby z Krakowa, dzień przed przyjazdem telefonicznie wykłócał się Pan ze mną o to, że nie mieszkam przy Parku dolnym tylko 2-km dalej i wprowadzam Pana w błąd , Portale też.
Jednak Ja miałam racje i nie chciał Pan nawet o tym rozmawiać . Oczerniając mnie i wypisując nieprawdę o obiekcie, z czym się nie zgadzam, pewnie poczuje się Pan lepiej, bo urażone zostało Pana męskie ego. Jak może kobieta mieć racje Pana zdaniem , ale to źle świadczy tylko o Panu.
Cieszę się, że reszta Gości była zadowolona. Zawsze jakaś czarna owca się znajdzie w stadzie a złośliwość ludzka chyba zawsze pozostanie."
Nie wiem jak na Was, ale na mnie odpowiedź tej pani robi negatywne wrażenie, bo cokolwiek napisał gość pensjonatu, do dobrego tonu należy odpowiedź kulturalna na zarzuty, a nie napastliwa. To my jesteśmy klientami i płacimy ciężkie pieniądze za komfortowe warunki, a nie za dbanie o dobry humor i poczucie wartości gospodarzy. A ta dyskusja to zwykła pyskówka...
Zapytałam kiedyś grzecznie czy dostaniemy ręczniki do pokoju, na co pani właścicielka odpowiedziała, że za TAKĄ cenę pokoju mam wygórowane wymagania. Odpowiedziałam, że mogę dopłacić, bo w większości miejsc są ręczniki na wyposażeniu, na to pani wzruszyła ramionami i łaskawie dała nam po 1 ręczniku na cały pobyt! Od tej pory pytam czy są ręczniki w pokojach...
Powie ktoś, to żaden problem i najlepiej zawsze wozić własne. To prawda, ale gdy jedzie się pociągiem to każdy nadbagaż ma znaczenie.
Gdy wpisuję opinie o danym obiekcie, to staram sie pisać także o dobrych stronach, w końcu szukamy informacji wszelkich, a opinie skrajnie euforyczne i skrajnie negatywne odrzucam.
Oczywiście dla sprawiedliwości muszę dodać, że bywają właściciele obiektów , którzy reagują życzliwie na wszelkie sugestie gości, nie traktując turystów jak skarbonkę do wyjmowania pieniędzy, nie strzelają focha z byle powodu. Turyści także bywają różni, ale jeśli ktoś decyduje się na prowadzenie pensjonatu powinien z takimi skrajnymi sytuacjami się liczyć, jak w wielu zawodach zresztą.
wtorek, 9 maja 2017
Zez duchowy
Tytułowe określenie znalazłam w jednej z książek i tak mi się spodobało, że sobie zapisałam, aby podzielić się swoimi refleksjami na ten temat na blogu.
Zez duchowy to taki stan, który powoduje u nas brak skupienia na jakimś zadaniu, jakie mamy do wykonania, niezależnie od tego czy robimy coś dobrowolnie i ochoczo czy pod pewnym przymusem. Mówiąc inaczej - wszystko nas rozprasza i odwodzi od wykonywania tej czynności, na której postanowiliśmy się skupić. Znajome?
Każdy z nas pewnie czegoś takiego doświadczył.
Koleżanka opowiadała mi kiedyś, że jej mąż nie mógł sie skupić w kościele na modlitwie, bo siedziały przed nimi dwie urodziwe panny, z których jedna prezentowała w klęku bardzo skąpe stringi, druga ciekawy tatuaż i módl się tu człowieku...
Sama pamiętam swoje przygotowania do matury ustnej z historii - czego ja nie robiłam, byle odwlec zakuwanie: naczynia myłam, kogel mogel kręciłam, nawet Bolka i Lolka obejrzałam.
A czy zdarzyło Wam się czytać książkę i po kilku stronach zaczynaliście od nowa, bo nie pamiętaliście o czym było? Ileż to razy spoglądałam też na zegarek by sprawdzić godzinę, by po chwili pytać siebie: to która była na zegarku?
Takie sytuacje nazwać można właśnie zezem duchowym. Niby robimy coś świadomie, niby kierujemy uwagę na daną czynność lub osobę, a tu niespodzianka, nasze drugie ja było w innym wymiarze...
W trakcie przygotowywania potraw wystarczy zboczyć myślami na inny tor i potem okazuje się, że ciasto bez proszku do pieczenia poszło do pieca lub nie pamiętamy czy wsypaliśmy sól...
Nie na darmo czasem uczniowie tłumaczą się: ale ja się całe popołudnie uczyłem...natomiast skutek opłakany, no po prostu zez duchowy.
Dopisek: oglądałam maraton Wings for Life pełna podziwu dla biegaczy na całym świecie, trzymałam kciuki za naszych biegaczy, których było kilkoro w finale. Okazuje się, że im nawet pomaga zez duchowy, bo gdy przychodzi kryzys, gdy ból nie pozwala skupić sie na celu, zaczynają zerkać w myślach na prawo i lewo, byle odwrócić uwagę mózgu od swoich słabości: recytują wiersze, nucą piosenki, rozmyślają o planach na przyszłość, o rodzinie itd.
Ciekawa jestem, czy Was także dopada czasem ZEZ DUCHOWY?
Zez duchowy to taki stan, który powoduje u nas brak skupienia na jakimś zadaniu, jakie mamy do wykonania, niezależnie od tego czy robimy coś dobrowolnie i ochoczo czy pod pewnym przymusem. Mówiąc inaczej - wszystko nas rozprasza i odwodzi od wykonywania tej czynności, na której postanowiliśmy się skupić. Znajome?
Każdy z nas pewnie czegoś takiego doświadczył.
Koleżanka opowiadała mi kiedyś, że jej mąż nie mógł sie skupić w kościele na modlitwie, bo siedziały przed nimi dwie urodziwe panny, z których jedna prezentowała w klęku bardzo skąpe stringi, druga ciekawy tatuaż i módl się tu człowieku...
Sama pamiętam swoje przygotowania do matury ustnej z historii - czego ja nie robiłam, byle odwlec zakuwanie: naczynia myłam, kogel mogel kręciłam, nawet Bolka i Lolka obejrzałam.
A czy zdarzyło Wam się czytać książkę i po kilku stronach zaczynaliście od nowa, bo nie pamiętaliście o czym było? Ileż to razy spoglądałam też na zegarek by sprawdzić godzinę, by po chwili pytać siebie: to która była na zegarku?
Takie sytuacje nazwać można właśnie zezem duchowym. Niby robimy coś świadomie, niby kierujemy uwagę na daną czynność lub osobę, a tu niespodzianka, nasze drugie ja było w innym wymiarze...
W trakcie przygotowywania potraw wystarczy zboczyć myślami na inny tor i potem okazuje się, że ciasto bez proszku do pieczenia poszło do pieca lub nie pamiętamy czy wsypaliśmy sól...
Nie na darmo czasem uczniowie tłumaczą się: ale ja się całe popołudnie uczyłem...natomiast skutek opłakany, no po prostu zez duchowy.
Dopisek: oglądałam maraton Wings for Life pełna podziwu dla biegaczy na całym świecie, trzymałam kciuki za naszych biegaczy, których było kilkoro w finale. Okazuje się, że im nawet pomaga zez duchowy, bo gdy przychodzi kryzys, gdy ból nie pozwala skupić sie na celu, zaczynają zerkać w myślach na prawo i lewo, byle odwrócić uwagę mózgu od swoich słabości: recytują wiersze, nucą piosenki, rozmyślają o planach na przyszłość, o rodzinie itd.
Ciekawa jestem, czy Was także dopada czasem ZEZ DUCHOWY?
piątek, 5 maja 2017
Majówko trwaj...
Majówka była krótka, ale wykorzystana na maksa. Gościliśmy w domu Gabrysi i Bogdana na Śląsku, w domu pod dobrym Aniołem, o którym pisałam już TUTAJ
Przyjęci po królewsku, ale i po przyjacielsku cieszyliśmy się pobytem i towarzystwem, nawet pies Teodor nas polubił, a my jego. Gospodarze pokazali nam wszystko, co w okolicach jest ciekawego: atrakcje Wisły Adama Małysza, szlak na Baranią Górę i Zaporę w Wiśle Czarne, nad którą króluje rezydencja prezydentów, ulubioną cukiernię "U Janeczki", gdzie wypiliśmy pyszną kawę.
Takiej jajecznicy z grzybami, jaką robi Bogdan, nie jadłam nigdy. Mimo chłodu udało nam się zaliczyć pieczenie kiełbasek w ognisku, a nawet grilla i chociaż jedliśmy ubrani jak na kulig, skrzydełka i kaszanka smakowały bosko, no i tradycji stało się zadość!
W czasie drugiej wyprawy z naszymi gospodarzami zwiedziliśmy pałac w Pszczynie , okoliczny park i ryneczek, a w drodze powrotnej zaporę i Jezioro Goczałkowickie. Wierzcie mi, nie trzeba jechać nad morze, by zobaczyć bezkres wody i ogrom przedsięwzięcia, a i w nogach sporo kilometrów zaliczyliśmy. Trafiliśmy także do kościoła pod wezwaniem św.Klemensa, który stoi w pięknym punkcie widokowym, skąd rozciąga się panorama na Mysłowice, Tychy, a w dzień pogodny nawet Tatry widać.
Naszą tradycją stały się także wyprawy do lasu, bo terenów leśnych wokół Mysłowic mnóstwo.
Poniższa galeria pokaże Wam namiastkę tylko zdjęć, które udało nam się zrobić w ciągu kilku dni.
Szykując się do powrotu, otrzymaliśmy od naszych gospodarzy upominki przecudne, dobre słowo na drogę i uściski serdeczne, nawet pies Teodor odprowadzał nas tak żarliwie, że mało ogrodzenia nie przeskoczył.
W drodze powrotnej do domu pozwiedzaliśmy jeszcze co się dało: ciekawe kościoły, bunkry z 1939 roku, zlewisko Warty i Widawki z pięknymi punktami widokowymi.
Zasmakowaliśmy wakacyjnych klimatów, aż żal było wracać do pracy. Takie wyjazdy i spotkania budzą lenia drzemiącego w zakamarkach duszy. Chociaż leniem trudno go nazwać, bo na zwiedzanie, wędrowanie i odkrywanie zawsze ma siły i ochotę...
wtorek, 2 maja 2017
W tym kraju czyli gdzie ?
Ten wpis nie jest polityczny, może bardziej patriotyzmu dotyczy. To taki mój wkład w majowe święta, które obchodzimy, każdy po swojemu. Może naiwny, może kogoś zdenerwuje, ale trudno, w podtytule bloga napisałam - wszystko co mnie porusza, więc...
Słyszę czasami w mediach wypowiedzi różnych osób, w różnym wieku i wszelakich profesji, w których to wypowiedziach pojawia się określenie: Bo W TYM KRAJU...
Mieszkam w tym kraju od urodzenia, mieszkam w moim mieście od zawsze, ale nigdy nie używam zwrotów: w tym kraju, w tym mieście, bo to nie określa mnie w żaden sposób. Kiedyś odeszłam od stolika w restauracji i ktoś zapytał: czy TA OSOBA jeszcze tu usiądzie? Czujecie klimat?
Ta osoba czyli nikt...
Już raz pisałam o znajomej, której ptasiego mleka nie brakuje, ale stwierdziła, że W TYM KRAJU nie można się dorobić...
Smutno mi, gdy ktoś pomstuje na swój kraj, jakby ten kraj był samodzielnym bytem bez jego udziału, jakby wszędzie były krainy mlekiem i miodem płynące, a ludzie żyją tam w zupełnej beztrosce i tylko u nas kiła i mogiła.
Ten kraj, to miasto, to życie, które jest moim udziałem budowali moi dziadkowie i rodzice i mam nadzieję, że może i ja mam nikły wkład w postrzeganie mojego kraju gdzieś tam.
Czasem wstydzę się za moich rodaków za granicami kraju, ale wstyd mi za konkretnych ludzi, ich zachowanie, a nie za kraj...
Doceniamy ten nasz kraj dopiero, gdy słyszymy zachwyty obcokrajowców, a ci obcy na naszej ziemi jeśli krytykują, to zachowania, dziwne zwyczaje, nawyki, których nie rozumieją, ale nigdy nie mówią źle o KRAJU...
Jesteśmy więc bardziej krytyczni lub sceptyczni, niż nasi goście ?
Kiedyś wzorem edenu była Ameryka, ale trzeba było tam być, aby się o tym przekonać, a różnie z tym bywało. mam mieszane uczucia, gdy słyszę, że gdzieś tam w świecie, to nawet bezdomnym lepiej się żyje. Możliwe, ale w takim razie wyjedź z tego kraju, osiągnij sukces własnymi rękami, odcinając się od wszystkiego co w kraju przodków zostawiasz, zacznij od zera, bez rodziny i przyjaciół, a wtedy być może, będziesz mógł używać określenia W TYM KRAJU.
Bo jeśli tu się urodziłeś, korzystałeś z dorobku swoich przodków, zdobyłeś wykształcenie, masz co jeść i na głowę Ci nie kapie, to gdzie jest TEN KRAJ, jeśli nie tutaj? Można wybrać sobie inną ojczyznę, można być kosmopolitą, można mieszkać na Księżycu, ale to nie usprawiedliwia nas, by źle mówić o swoich korzeniach, bo wszyscy je tworzymy i jakiś wpływ na to mamy. Każdy na swój sposób.
Nigdzie niczego nie dostaniemy w prezencie, nawet jeśli użyjemy hasła TU CHCĘ ŻYĆ...
Ja też nie ze wszystkiego jestem zadowolona i wkurzają mnie politycy, ministrowie, lokalni bonzowie, ale to nie oni są solą tej ziemi i to nie oni uczyć nas powinni za co cenimy NASZ KRAJ.
Może to staromodny patriotyzm, ALE TAK CZUJĘ i nie wiem, czy gdzie indziej byłabym szczęśliwa, chociaż marzy mi się inny klimat :-)
Słyszę czasami w mediach wypowiedzi różnych osób, w różnym wieku i wszelakich profesji, w których to wypowiedziach pojawia się określenie: Bo W TYM KRAJU...
Mieszkam w tym kraju od urodzenia, mieszkam w moim mieście od zawsze, ale nigdy nie używam zwrotów: w tym kraju, w tym mieście, bo to nie określa mnie w żaden sposób. Kiedyś odeszłam od stolika w restauracji i ktoś zapytał: czy TA OSOBA jeszcze tu usiądzie? Czujecie klimat?
Ta osoba czyli nikt...
Już raz pisałam o znajomej, której ptasiego mleka nie brakuje, ale stwierdziła, że W TYM KRAJU nie można się dorobić...
Smutno mi, gdy ktoś pomstuje na swój kraj, jakby ten kraj był samodzielnym bytem bez jego udziału, jakby wszędzie były krainy mlekiem i miodem płynące, a ludzie żyją tam w zupełnej beztrosce i tylko u nas kiła i mogiła.
Ten kraj, to miasto, to życie, które jest moim udziałem budowali moi dziadkowie i rodzice i mam nadzieję, że może i ja mam nikły wkład w postrzeganie mojego kraju gdzieś tam.
Czasem wstydzę się za moich rodaków za granicami kraju, ale wstyd mi za konkretnych ludzi, ich zachowanie, a nie za kraj...
Doceniamy ten nasz kraj dopiero, gdy słyszymy zachwyty obcokrajowców, a ci obcy na naszej ziemi jeśli krytykują, to zachowania, dziwne zwyczaje, nawyki, których nie rozumieją, ale nigdy nie mówią źle o KRAJU...
Jesteśmy więc bardziej krytyczni lub sceptyczni, niż nasi goście ?
Kiedyś wzorem edenu była Ameryka, ale trzeba było tam być, aby się o tym przekonać, a różnie z tym bywało. mam mieszane uczucia, gdy słyszę, że gdzieś tam w świecie, to nawet bezdomnym lepiej się żyje. Możliwe, ale w takim razie wyjedź z tego kraju, osiągnij sukces własnymi rękami, odcinając się od wszystkiego co w kraju przodków zostawiasz, zacznij od zera, bez rodziny i przyjaciół, a wtedy być może, będziesz mógł używać określenia W TYM KRAJU.
Bo jeśli tu się urodziłeś, korzystałeś z dorobku swoich przodków, zdobyłeś wykształcenie, masz co jeść i na głowę Ci nie kapie, to gdzie jest TEN KRAJ, jeśli nie tutaj? Można wybrać sobie inną ojczyznę, można być kosmopolitą, można mieszkać na Księżycu, ale to nie usprawiedliwia nas, by źle mówić o swoich korzeniach, bo wszyscy je tworzymy i jakiś wpływ na to mamy. Każdy na swój sposób.
Nigdzie niczego nie dostaniemy w prezencie, nawet jeśli użyjemy hasła TU CHCĘ ŻYĆ...
Ja też nie ze wszystkiego jestem zadowolona i wkurzają mnie politycy, ministrowie, lokalni bonzowie, ale to nie oni są solą tej ziemi i to nie oni uczyć nas powinni za co cenimy NASZ KRAJ.
Może to staromodny patriotyzm, ALE TAK CZUJĘ i nie wiem, czy gdzie indziej byłabym szczęśliwa, chociaż marzy mi się inny klimat :-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)