Obiecałam napisać o tym, co robiłam w miniony weekend.
Właściwie nie wiem od czego zacząć, chyba podzielę wpis na dwa razy, bo jeden z bohaterów spotkania zasługuje na oddzielną opowieść.
Jedno jest pewne - naśmiałam się jak nigdy, poznałam fajnych ludzi i nasłuchałam się niesamowitych historii.
Takie spotkania osadzają człowieka mocno w realnym życiu, pozwalają na wymianę poglądów z ludźmi pracującymi na swoim, cudzym i państwowym oraz z emerytami różnego sortu i utwierdzają w przekonaniu, że nie wszystko jest tak, jak podają media...
Gościli nas znajomi pod Poznaniem, obchodzący w kameralnym gronie swoją rocznicę ślubu.
Tort był pyszny, lekki, toast spełniliśmy winem musującym.
W planie było grillowanie, bo gospodarze mają piękny ogród, dom niewielki, ale bardzo przytulny, a jubilaci z sercem na dłoni.
Poznaliśmy najbliższą rodzinę gospodarzy i czuliśmy się wyróżnieni zaproszeniem, a od pierwszej chwili przyjęto nas jak swoich.
Grillowanie udało się, choć były obawy, że przegoni nas burza, wprawdzie musieliśmy z talerzami przenieść się do domu (było trochę chłodno) ale wszystko upiekło się znakomicie, a nie był to grill wegański....
O dziwo nie rozmawialiśmy o polityce, rozpiętość tematów od przepisów RODO, poprzez bezrobocie lub jego brak, oceny wnucząt na świadectwach szkolnych po wspomnienia z epoki słusznie minionej.
Najwięcej jednak uwagi skupił na sobie senior rodu swoimi opowieściami z lat młodości. O panu Wacławie będzie osobny post, bo jego życie było i jest tak barwne, że można z tych wspomnień książkę napisać.
Tego dnia spotkała nas jeszcze i ta niespodzianka, że sami niedawno mieliśmy rocznicę ślubu ( dacie wiarę? trzydziestą czwartą!) i z tej okazji młodzi czyli syn z partnerką, wręczyli nam zaproszenie do salonu SPA na masaż dla dwojga.
Tak więc wkrótce będę mordować się w luksusie, a jak mi się spodoba, to powtórzę, a co!...
Na deser jedna z anegdot, których nie brakowało na naszym spotkaniu:
Pan Wacław wybrał się do lasu na grzyby i traf chciał, że zgubił telefon. Aby żony nie martwić i nie wyjść na roztargnionego udał się szybko do salonu telefonii jakiejś tam i zakupił nowy aparat na abonament (tamten był na kartę).
Jakież było jego zdziwienie, gdy po kilku dniach sąsiad odniósł mu zagubiony telefon, który znalazł w trawie 40 km od domu!
Wyobrażacie sobie taki zbieg okoliczności?
Pan Wacław udał się więc znowu do salonu z telefonami i zaczął odkręcać operację z abonamentem, bo lubił swój stary telefon. Udało mu się, bo powołał się na swój wiek i choroby i nie wiem na co jeszcze...
Teraz ma już nowy telefon, bo nie wypadało zostawać w tyle za wnukami, a pan Wacław liczy już sobie prawie 85 wiosen...
czwartek, 28 czerwca 2018
wtorek, 26 czerwca 2018
Wpis emocjonalny...
Miałam napisać o czymś innym i napisze, ale postanowiłam zabrać głos po przeczytaniu notki u Greenelki na temat telewizji i telewizorów, w końcu pisze o tym, co mnie porusza.
Autorka i komentujący piszą jak to pozbyli się z życia telewizji , nawet telewizorów i jak po tej operacji czują się wolni, mają więcej czasu na wszystko i czują się spokojniejsi.
W pewnym sensie zgoda, jeśli oglądał ktoś seriale non stop i to zaburzało mu rytm życia, które podporządkowane było kolejnym sezonom i kolejnym odcinkom, jakich nie można odpuścić.
Denerwujące bywają doniesienia dziennikarzy i reporterów, tęsknimy za dobrym dziennikarstwem, które zaciekawia, nie pozostawia obojętnym i nie powoduje niesmaku po nieudolnie zadawanych pytaniach w wywiadach.
Jednak przy tych wszystkich wadach telewizji i narzekaniach oglądaczy nasunęło mi sie pytanie - czy ktoś nas zmusza do siedzenia godzinami przed odbiornikiem? Czy ktoś każe nam rezygnować ze spaceru dla obejrzenia kolejnego odcinka serialu, który i tak 10 razy jeszcze powtórzą?
Czy przywiązani do fotela czy kanapy zmuszani jesteśmy do wysłuchania wiadomości w TVPis czy innej stacji?
Telewizor ma wyłącznik, jak każde urządzenie, a my mamy wolny wybór.
Nikt nie wyrzuca z domu lodówki tylko dlatego, że przytył 5 kilo przez zimę ani nie protestuje w sprawie zamknięcia pobliskiej cukierni, bo kusi ciastkami... chociaż swego czasu w moim mieście odnotowano liczne protesty przeciwko budowie restauracji McDonald's, jakby jadanie tam miało stać się obowiązkowe.
Z drugiej strony, wiele osób, które deklarują odwyk od telewizji jest aktywnych na FB czy innych portalach społecznościowych i pisze wiele komentarzy polityczno-społecznych na blogach i tychże portalach właśnie. Nie napiszę z czym mi się to kojarzy...
Zgodnie z zasadą, że pozbywamy się wszystkiego, co ogranicza naszą wolność i niepokoi musielibyśmy pozbyć się wielu przedmiotów i wielu osób lub wyjechać na bezludną wyspę, co niektórych i tak doprowadziłoby do silnej nerwicy (brak prądu, komary,drapieżniki itp.)
Ja w każdym razie pozostaję przy zdaniu, że sama decyduję o tym co i kiedy oglądam, a mojemu lenistwu umysłowemu nie jest winna żadna telewizja tylko ja sama...
Autorka i komentujący piszą jak to pozbyli się z życia telewizji , nawet telewizorów i jak po tej operacji czują się wolni, mają więcej czasu na wszystko i czują się spokojniejsi.
W pewnym sensie zgoda, jeśli oglądał ktoś seriale non stop i to zaburzało mu rytm życia, które podporządkowane było kolejnym sezonom i kolejnym odcinkom, jakich nie można odpuścić.
Denerwujące bywają doniesienia dziennikarzy i reporterów, tęsknimy za dobrym dziennikarstwem, które zaciekawia, nie pozostawia obojętnym i nie powoduje niesmaku po nieudolnie zadawanych pytaniach w wywiadach.
Jednak przy tych wszystkich wadach telewizji i narzekaniach oglądaczy nasunęło mi sie pytanie - czy ktoś nas zmusza do siedzenia godzinami przed odbiornikiem? Czy ktoś każe nam rezygnować ze spaceru dla obejrzenia kolejnego odcinka serialu, który i tak 10 razy jeszcze powtórzą?
Czy przywiązani do fotela czy kanapy zmuszani jesteśmy do wysłuchania wiadomości w TVPis czy innej stacji?
Telewizor ma wyłącznik, jak każde urządzenie, a my mamy wolny wybór.
Nikt nie wyrzuca z domu lodówki tylko dlatego, że przytył 5 kilo przez zimę ani nie protestuje w sprawie zamknięcia pobliskiej cukierni, bo kusi ciastkami... chociaż swego czasu w moim mieście odnotowano liczne protesty przeciwko budowie restauracji McDonald's, jakby jadanie tam miało stać się obowiązkowe.
Z drugiej strony, wiele osób, które deklarują odwyk od telewizji jest aktywnych na FB czy innych portalach społecznościowych i pisze wiele komentarzy polityczno-społecznych na blogach i tychże portalach właśnie. Nie napiszę z czym mi się to kojarzy...
Zgodnie z zasadą, że pozbywamy się wszystkiego, co ogranicza naszą wolność i niepokoi musielibyśmy pozbyć się wielu przedmiotów i wielu osób lub wyjechać na bezludną wyspę, co niektórych i tak doprowadziłoby do silnej nerwicy (brak prądu, komary,drapieżniki itp.)
Ja w każdym razie pozostaję przy zdaniu, że sama decyduję o tym co i kiedy oglądam, a mojemu lenistwu umysłowemu nie jest winna żadna telewizja tylko ja sama...
sobota, 23 czerwca 2018
Ludzka twarz urzędnika...
...czy raczej urzędniczki w urzędzie skarbowym.
Koleżanka dostała wezwanie do stawiennictwa w owym urzędzie, w sprawie PITu z 2013 roku.
No tak, pomyślała, pewnie zaraz minie 5 lat i przedawnienie gotowe, więc wzywają, żeby mnie złupić na parę złotych lub karę wlepić za jakiś drobiazg.
Dzwoni więc do urzędniczki by umówić się na wizytę. Ponieważ godzina 12.00 nie bardzo pasowała pani ze skarbówki, zaproponowała, że przyjdzie tuż przed zamknięciem, bo wcześniej nie zdąży, ma lekcje.
Na tę propozycję pani odpowiedziała, że jednak 12.00 może być. Może obawiała się przedłużenia sprawy i późniejszego wyjścia z pracy...
Koleżanka cała w nerwach pojawiła się w urzędzie, a okazało się, że wykryto niepotrzebnie nadpłacony podatek za jakąś nieruchomość, bagatelka ponad tysiąc złotych. Znajoma najpierw zdębiała, tłumacząc, że PIT oblicza jej księgowa, której ufa i błąd był niecelowy. Gdy dotarło, że to ona zbyt dużo zapłaciła, zapytała nieśmiało, co teraz?
Pani urzędniczka bardzo grzecznie, że należy dokonać korekty i złożyć podanie u naczelnika. Klientka zakłopotana zerkała na zegarek, bo tam dzieci w szkole czekają, więc pani urzędniczka zaoferowała zrobienie korekty za klientkę.
Zajęło jej to chwilę tylko, w tym czasie koleżanka napisała szybko podanie, wszystko zaniosła do gabinetu naczelnika i otrzymała zapewnienie, że zwrócą jej pieniądze w ciągu dwóch miesięcy.
Szczęśliwa i zdziwiona zarazem nie zapytała o odsetki, bo przecież gdy obywatel zalega z opłatą to nie tylko odsetki ale i kara może go spotkać...
(Odezwę się dopiero w niedzielę wieczorem, bo wybywam na weekend, ale będę tęsknić:-)))
Koleżanka dostała wezwanie do stawiennictwa w owym urzędzie, w sprawie PITu z 2013 roku.
No tak, pomyślała, pewnie zaraz minie 5 lat i przedawnienie gotowe, więc wzywają, żeby mnie złupić na parę złotych lub karę wlepić za jakiś drobiazg.
Dzwoni więc do urzędniczki by umówić się na wizytę. Ponieważ godzina 12.00 nie bardzo pasowała pani ze skarbówki, zaproponowała, że przyjdzie tuż przed zamknięciem, bo wcześniej nie zdąży, ma lekcje.
Na tę propozycję pani odpowiedziała, że jednak 12.00 może być. Może obawiała się przedłużenia sprawy i późniejszego wyjścia z pracy...
Koleżanka cała w nerwach pojawiła się w urzędzie, a okazało się, że wykryto niepotrzebnie nadpłacony podatek za jakąś nieruchomość, bagatelka ponad tysiąc złotych. Znajoma najpierw zdębiała, tłumacząc, że PIT oblicza jej księgowa, której ufa i błąd był niecelowy. Gdy dotarło, że to ona zbyt dużo zapłaciła, zapytała nieśmiało, co teraz?
Pani urzędniczka bardzo grzecznie, że należy dokonać korekty i złożyć podanie u naczelnika. Klientka zakłopotana zerkała na zegarek, bo tam dzieci w szkole czekają, więc pani urzędniczka zaoferowała zrobienie korekty za klientkę.
Zajęło jej to chwilę tylko, w tym czasie koleżanka napisała szybko podanie, wszystko zaniosła do gabinetu naczelnika i otrzymała zapewnienie, że zwrócą jej pieniądze w ciągu dwóch miesięcy.
Szczęśliwa i zdziwiona zarazem nie zapytała o odsetki, bo przecież gdy obywatel zalega z opłatą to nie tylko odsetki ale i kara może go spotkać...
(Odezwę się dopiero w niedzielę wieczorem, bo wybywam na weekend, ale będę tęsknić:-)))
środa, 20 czerwca 2018
Jest moc!
Zanudzam Was ostatnio doniesieniami z mojego miasta, bo i dziś relacja z festiwalu orkiestr dętych.
JAK ONI GRALI!
Festiwal coroczny, już po raz 46 zorganizowany, orkiestry młodzieżowe z całej Polski.
Powiem Wam tylko, że w największy upał, największych sceptyków potrafią porwać te dźwięki, a energia młodych muzyków zaraża i czy chcesz czy nie, podrygujesz do taktu granych melodii.
Wrażenia estetyczne także zadowalające różne gusty - piękne dziewczyny, przystojni młodzieńcy, charyzmatyczni dyrygenci, rozmaite utwory.
Muzyka, taniec, orkiestry w marszu. Jeden z dyrygentów zaimprowizował nawet strefę kibica i wszyscy śpiewali kawałki zagrzewające "naszych" do boju, a członkowie różnych orkiestr grali w piłkę na rynku!
Było także wspólne bębnienie werblistów, bębnistów oraz innych perkusistów, którym wtórowaliśmy oklaskami.
Powiem Wam, że nawet osoby starsze o kulach wstawały, bo rytmy i dźwięki nie dawały im usiedzieć w miejscu.
Każda z orkiestr wyjechała z jakąś nagrodą, a było ich wiele - za debiut na festiwalu, za grę, za musztrę, nagroda dla dyrygenta, dla najmłodszego uczestnika itd.
Było także wspólne wykonanie hejnału Inowrocławia przez wszystkie orkiestry pod batutą pana pułkownika.
Spędziliśmy prawie dwie godziny we wspaniałej atmosferze.
Podziwiam młodych ludzi, którym się chce uczestniczyć w takim przedsięwzięciu, bo nie jest to modna działalność i podziwiam dorosłych, którzy zarażają młodzież swoją pasją.
Jest w orkiestrach dętych jakaś siła!
JAK ONI GRALI!
Festiwal coroczny, już po raz 46 zorganizowany, orkiestry młodzieżowe z całej Polski.
Powiem Wam tylko, że w największy upał, największych sceptyków potrafią porwać te dźwięki, a energia młodych muzyków zaraża i czy chcesz czy nie, podrygujesz do taktu granych melodii.
Wrażenia estetyczne także zadowalające różne gusty - piękne dziewczyny, przystojni młodzieńcy, charyzmatyczni dyrygenci, rozmaite utwory.
Muzyka, taniec, orkiestry w marszu. Jeden z dyrygentów zaimprowizował nawet strefę kibica i wszyscy śpiewali kawałki zagrzewające "naszych" do boju, a członkowie różnych orkiestr grali w piłkę na rynku!
Było także wspólne bębnienie werblistów, bębnistów oraz innych perkusistów, którym wtórowaliśmy oklaskami.
Powiem Wam, że nawet osoby starsze o kulach wstawały, bo rytmy i dźwięki nie dawały im usiedzieć w miejscu.
Każda z orkiestr wyjechała z jakąś nagrodą, a było ich wiele - za debiut na festiwalu, za grę, za musztrę, nagroda dla dyrygenta, dla najmłodszego uczestnika itd.
Było także wspólne wykonanie hejnału Inowrocławia przez wszystkie orkiestry pod batutą pana pułkownika.
Spędziliśmy prawie dwie godziny we wspaniałej atmosferze.
Podziwiam młodych ludzi, którym się chce uczestniczyć w takim przedsięwzięciu, bo nie jest to modna działalność i podziwiam dorosłych, którzy zarażają młodzież swoją pasją.
Jest w orkiestrach dętych jakaś siła!
niedziela, 17 czerwca 2018
Co drzemie w każdym z nas?
Pokazałam Wam fragment wystawy solnictwa, ale tego dnia obejrzeliśmy jeszcze inną wystawę, która wzbudziła mój zachwyt z dwóch co najmniej powodów.
Po pierwsze wystawę zorganizowano w zacnych wnętrzach teatru miejskiego, co podnosi status autorów prac, po drugie autorami są amatorzy, którzy brali udział w warsztatach plastycznych pod kierunkiem zawodowego artysty.
Nigdy nie miałam talentu do malarstwa, potrafię jak dziecko namalować domek, kwiatki... i to chyba wszystko, tymczasem gdy oglądam prace innych, jestem pełna podziwu, bo przecież same warsztaty nie wystarczą by tak malować, taki talent musi drzemać w autorach. Czasem trzeba go odkryć, czasem wyszlifować, czasem tylko podpowiedzieć, jak uwypuklić zalety pędzla czy dłuta.
Dziś zapraszam więc na wystawę prac artystów amatorów z mojego miasta, nic więcej nie dodam, prace mówią same za siebie...
Prawda, że piękne? Może macie tu swoich faworytów, ja mam i nie mogę wyjść z podziwu!
Po pierwsze wystawę zorganizowano w zacnych wnętrzach teatru miejskiego, co podnosi status autorów prac, po drugie autorami są amatorzy, którzy brali udział w warsztatach plastycznych pod kierunkiem zawodowego artysty.
Nigdy nie miałam talentu do malarstwa, potrafię jak dziecko namalować domek, kwiatki... i to chyba wszystko, tymczasem gdy oglądam prace innych, jestem pełna podziwu, bo przecież same warsztaty nie wystarczą by tak malować, taki talent musi drzemać w autorach. Czasem trzeba go odkryć, czasem wyszlifować, czasem tylko podpowiedzieć, jak uwypuklić zalety pędzla czy dłuta.
Dziś zapraszam więc na wystawę prac artystów amatorów z mojego miasta, nic więcej nie dodam, prace mówią same za siebie...
Prawda, że piękne? Może macie tu swoich faworytów, ja mam i nie mogę wyjść z podziwu!
czwartek, 14 czerwca 2018
Dziura w ziemi...
Moje miasto nazywane jest miastem na soli, nawet w czasach zaborów jego nazwa brzmiała Hohensalza.
Warzelnictwo soli istniało tutaj od najdawniejszych czasów, o czym świadczą odkrycia archeologiczne. Wydobycie soli rozpoczęto w 1873 roku, a szyb kopalni "Solno" wydrążono w 1924 roku. Kopalnia była bardzo prężna, słynna swego czasu w całej Polsce, nie miałam okazji jej zwiedzić, ale na dole był mój mąż i opowiadał, że kolory pokładów solnych były niepowtarzalne, co potwierdzają albumy fotografii wykonanych pod ziemią.
Kopalnia zakończyła wydobycie w 1986 roku, jej wyrobiska zostały zatopione, chociaż nie brakowało zwolenników udostępniania nieczynnej kopalni zwiedzającym.
Dziś w podziemiach Teatru Miejskiego można podziwiać wystawę poświęconą historii kopalni soli w Inowrocławiu. Byliśmy tam w sobotę i nie żałujemy, zrobiłam kilka zdjęć, by przybliżyć Wam ekspozycję.
Ale kopalnie to także problemy dla mieszkańców, o czym doskonale wiedzą mieszkańcy Śląska.
Od czasu do czasu pojawiają się tzw. szkody górnicze, a nawet katastrofy. Tak bywało i u nas, jest nawet ulica ZAPADŁE, przy której mieszkał kolega mojego męża i cała rodzina musiała się wyprowadzić z małego parterowego domku, gdyż pewnej nocy ich podwórko zniknęło pod ziemią...
Na tym terenie stoi jeszcze jeden domek, cała reszta to ogródki działkowe i plac zabaw.
Zdarzały się jednak spektakularne zawaliska, o niektórych słyszałam od rodziców i dziadków.
Na zdjęciu archiwalnym widoczna zawalona kamienica, rok 1912. Zdarzały się także szkody górnicze pod torami kolejowymi, po czasie rozpuszczały się filary oporowe pozostawione między komorami kopalni, znikały warstwy soli i gipsu na różnych poziomach, co prowadziło do powstawania zapadlisk nad wyrobiskami górniczymi. Największe zapadlisko w Inowrocławiu miało 2000 m2.
To natomiast zdjęcie znajdziecie niemal we wszystkich publikacjach dotyczących historii miasta na soli.
Zawalona jedna ze ścian największego kościoła w Inowrocławiu, pw. Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny. Później oczywiście odbudowany, ale do dziś widoczna jest granica między starymi a nowszymi cegłami z okresu rekonstrukcji.
Niezłą zagwozdkę mieli budowniczowie osiedli mieszkaniowych i wszelakich inwestycji w naszym mieście, bo nie wszędzie budowa była możliwa, nie wszędzie wieżowiec można było postawić.
Mam nadzieję, że nie dojdzie więcej do podobnych katastrof.
Warzelnictwo soli istniało tutaj od najdawniejszych czasów, o czym świadczą odkrycia archeologiczne. Wydobycie soli rozpoczęto w 1873 roku, a szyb kopalni "Solno" wydrążono w 1924 roku. Kopalnia była bardzo prężna, słynna swego czasu w całej Polsce, nie miałam okazji jej zwiedzić, ale na dole był mój mąż i opowiadał, że kolory pokładów solnych były niepowtarzalne, co potwierdzają albumy fotografii wykonanych pod ziemią.
Kopalnia zakończyła wydobycie w 1986 roku, jej wyrobiska zostały zatopione, chociaż nie brakowało zwolenników udostępniania nieczynnej kopalni zwiedzającym.
Dziś w podziemiach Teatru Miejskiego można podziwiać wystawę poświęconą historii kopalni soli w Inowrocławiu. Byliśmy tam w sobotę i nie żałujemy, zrobiłam kilka zdjęć, by przybliżyć Wam ekspozycję.
Ale kopalnie to także problemy dla mieszkańców, o czym doskonale wiedzą mieszkańcy Śląska.
Od czasu do czasu pojawiają się tzw. szkody górnicze, a nawet katastrofy. Tak bywało i u nas, jest nawet ulica ZAPADŁE, przy której mieszkał kolega mojego męża i cała rodzina musiała się wyprowadzić z małego parterowego domku, gdyż pewnej nocy ich podwórko zniknęło pod ziemią...
Na tym terenie stoi jeszcze jeden domek, cała reszta to ogródki działkowe i plac zabaw.
Zdarzały się jednak spektakularne zawaliska, o niektórych słyszałam od rodziców i dziadków.
Na zdjęciu archiwalnym widoczna zawalona kamienica, rok 1912. Zdarzały się także szkody górnicze pod torami kolejowymi, po czasie rozpuszczały się filary oporowe pozostawione między komorami kopalni, znikały warstwy soli i gipsu na różnych poziomach, co prowadziło do powstawania zapadlisk nad wyrobiskami górniczymi. Największe zapadlisko w Inowrocławiu miało 2000 m2.
To natomiast zdjęcie znajdziecie niemal we wszystkich publikacjach dotyczących historii miasta na soli.
Zawalona jedna ze ścian największego kościoła w Inowrocławiu, pw. Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny. Później oczywiście odbudowany, ale do dziś widoczna jest granica między starymi a nowszymi cegłami z okresu rekonstrukcji.
Niezłą zagwozdkę mieli budowniczowie osiedli mieszkaniowych i wszelakich inwestycji w naszym mieście, bo nie wszędzie budowa była możliwa, nie wszędzie wieżowiec można było postawić.
Mam nadzieję, że nie dojdzie więcej do podobnych katastrof.
poniedziałek, 11 czerwca 2018
A miało być tak pięknie...
Młoda kobieta zakochała się.
Zakochała się w mężczyźnie i motocyklach.
Mężczyzna odwzajemnił uczucie, a nawet się oświadczył, ślub zaplanowano, wszyscy byli szczęśliwi.
Do pełni sielanki brakowało kobiecie własnego pojazdu, wymarzony motocykl jako dopełnienie wspólnego szczęścia.
Na drodze do realizacji owego marzenia stanął ojciec:
- Po moim trupie! chuchro z ciebie takie, a motocykl jak dla harleyowca w skórze ci się marzy! zabijesz się na pierwszym zakręcie...
- Ale tato, pomożesz mi wybrać, doradzisz, sam kiedyś miałeś motocykl, znasz się!
- Nie ma mowy! Nie wezmę na siebie takiej odpowiedzialności.
Młoda kobieta charakter miała po ojcu, uparta była, pieniądze składała długo, część dostała od dziadków.
Po motocykl pojechali razem z narzeczonym, on nie miał uprawnień na motor, więc ona miała wracać wymarzoną maszyną.
Zakończenie wyprawy nikomu nie mieściło się w głowie. Dlaczego nie kobieta prowadziła motocykl, tylko jechała za narzeczonym w aucie?
Czy maszyna okazała się za wielka dla drobnej dziewczyny, czy narzeczony chciał się przejechać kawałek?
Traf chciał, że w motocyklu zablokowała się podobno kierownica i mężczyzna nie mógł wyminąć przeszkody...
W wypadku poturbował się strasznie, stracił nogę, a w lipcu miał być ślub.
Usłyszałam tę historię od znajomej ojca dziewczyny, który z jednej strony cieszy się, że córce nic się nie stało, a z drugiej...
Wyobraźcie sobie naszą dyskusję na ten temat...może gdy oboje dojdą do siebie, śledztwo wykaże, co zdarzyło się naprawdę.
Oprócz konsekwencji opisanych tutaj dojdą jeszcze prawne i długotrwała trauma powypadkowa.
Na razie wszyscy są pod opieką psychologiczną. Jedno zdarzenie na szosie zmieniło życie dwóch rodzin...
Zakochała się w mężczyźnie i motocyklach.
Mężczyzna odwzajemnił uczucie, a nawet się oświadczył, ślub zaplanowano, wszyscy byli szczęśliwi.
Do pełni sielanki brakowało kobiecie własnego pojazdu, wymarzony motocykl jako dopełnienie wspólnego szczęścia.
Na drodze do realizacji owego marzenia stanął ojciec:
- Po moim trupie! chuchro z ciebie takie, a motocykl jak dla harleyowca w skórze ci się marzy! zabijesz się na pierwszym zakręcie...
- Ale tato, pomożesz mi wybrać, doradzisz, sam kiedyś miałeś motocykl, znasz się!
- Nie ma mowy! Nie wezmę na siebie takiej odpowiedzialności.
Młoda kobieta charakter miała po ojcu, uparta była, pieniądze składała długo, część dostała od dziadków.
Po motocykl pojechali razem z narzeczonym, on nie miał uprawnień na motor, więc ona miała wracać wymarzoną maszyną.
Zakończenie wyprawy nikomu nie mieściło się w głowie. Dlaczego nie kobieta prowadziła motocykl, tylko jechała za narzeczonym w aucie?
Czy maszyna okazała się za wielka dla drobnej dziewczyny, czy narzeczony chciał się przejechać kawałek?
Traf chciał, że w motocyklu zablokowała się podobno kierownica i mężczyzna nie mógł wyminąć przeszkody...
W wypadku poturbował się strasznie, stracił nogę, a w lipcu miał być ślub.
Usłyszałam tę historię od znajomej ojca dziewczyny, który z jednej strony cieszy się, że córce nic się nie stało, a z drugiej...
Wyobraźcie sobie naszą dyskusję na ten temat...może gdy oboje dojdą do siebie, śledztwo wykaże, co zdarzyło się naprawdę.
Oprócz konsekwencji opisanych tutaj dojdą jeszcze prawne i długotrwała trauma powypadkowa.
Na razie wszyscy są pod opieką psychologiczną. Jedno zdarzenie na szosie zmieniło życie dwóch rodzin...
piątek, 8 czerwca 2018
Miałam nie pisać...
Miałam nie pisać o polityce, bo nie za bardzo się na niej znam, czasem śledzę ważne tematy,czasem coś u innych skomentuję, ale do eksperta mi daleko.
Jednak dwie sprawy, które mnie poruszyły nie należą właściwie do świata polityki, to raczej sfery: kultury osobistej oraz zdrowego rozsądku.
Oglądam obrady jakiejś komisji sejmowej i co słyszę?
- Zamknij się, gówniarzu! - to powiedział, a w zasadzie wykrzyczał poseł do posła.
Zaobserwowałam nawet odruch sięgania po butelkę przez rozsierdzonego polityka, czyżby chciał nią w owego "gówniarza" rzucić? Mam nadzieję, że jednak poseł chciał ugasić pragnienie.
Nie będę się rozpisywać, co było później, bo to nawet inny temat.
Jak mamy wychowywać młode pokolenie, wpajać kulturę osobistą i kulturę słowa, gdy cała Polska słyszy w mediach w jaki sposób przedstawiciel części narodu zwraca się do przedstawiciela innej części narodu.
Tak nie mówiłam nigdy do własnego syna, tym bardziej do dzieci powierzonych mojej opiece przez innych rodziców. W ten sposób nie mówili do mnie i mojego brata moi rodzice, chociaz mieli tylko średnie wykształcenie.
Nie słyszałam tego nigdy z ust moich dziadków, ani do ich dzieci, ani do wnuków.
Tymczasem dożyłam czasów, gdy poseł krzyczy na innego posła, "gówniarzem" go nazywając i każe mu się zamknąć.
Czyli teraz tak wolno bezkarnie?
Druga sprawa zdumiała mnie porównywalnie i chyba też nie ma z polityką nic wspólnego.
Władze gminy Zakopane jako jedyne w Polsce nie przyjęły do realizacji Ustawy o zapobieganiu przemocy. Samorządowi podobno wolno, tym bardziej, że pani była premier pochwaliła górali za charakter...
Mnie zbulwersowało uzasadnienie jednego z przedstawicieli tejże społeczności, który stwierdził, że " nikt im nie będzie mówił jak mają wychowywać swoje dzieci"!
W domyśle także - że wolno im "prać" swoje żony.
Wszak to taka tradycja, jak się kobity nie bije, to w niej wątroba gnije.
Wobec tego kolejnym krokiem powinno być zabranie dzieci ze szkół, bo tam, panie jacyś niedouczeni nauczyciele wychować próbują, niezgodnie z tradycją. Proponowałabym także nie brać 500+ bo to niehonorowo.
Nie godzi się także na męża pijaka i sadystę donosić, do spowiedzi iść wystarczy, a ksiądz podpowie jak męża udobruchać, bo jak rękę podniósł to na pewno żona winna była.
Chyba na tym skończę, bo i tak pewnie niektórzy przestaną mnie lubić...
Jednak dwie sprawy, które mnie poruszyły nie należą właściwie do świata polityki, to raczej sfery: kultury osobistej oraz zdrowego rozsądku.
Oglądam obrady jakiejś komisji sejmowej i co słyszę?
- Zamknij się, gówniarzu! - to powiedział, a w zasadzie wykrzyczał poseł do posła.
Zaobserwowałam nawet odruch sięgania po butelkę przez rozsierdzonego polityka, czyżby chciał nią w owego "gówniarza" rzucić? Mam nadzieję, że jednak poseł chciał ugasić pragnienie.
Nie będę się rozpisywać, co było później, bo to nawet inny temat.
Jak mamy wychowywać młode pokolenie, wpajać kulturę osobistą i kulturę słowa, gdy cała Polska słyszy w mediach w jaki sposób przedstawiciel części narodu zwraca się do przedstawiciela innej części narodu.
Tak nie mówiłam nigdy do własnego syna, tym bardziej do dzieci powierzonych mojej opiece przez innych rodziców. W ten sposób nie mówili do mnie i mojego brata moi rodzice, chociaz mieli tylko średnie wykształcenie.
Nie słyszałam tego nigdy z ust moich dziadków, ani do ich dzieci, ani do wnuków.
Tymczasem dożyłam czasów, gdy poseł krzyczy na innego posła, "gówniarzem" go nazywając i każe mu się zamknąć.
Czyli teraz tak wolno bezkarnie?
Druga sprawa zdumiała mnie porównywalnie i chyba też nie ma z polityką nic wspólnego.
Władze gminy Zakopane jako jedyne w Polsce nie przyjęły do realizacji Ustawy o zapobieganiu przemocy. Samorządowi podobno wolno, tym bardziej, że pani była premier pochwaliła górali za charakter...
Mnie zbulwersowało uzasadnienie jednego z przedstawicieli tejże społeczności, który stwierdził, że " nikt im nie będzie mówił jak mają wychowywać swoje dzieci"!
W domyśle także - że wolno im "prać" swoje żony.
Wszak to taka tradycja, jak się kobity nie bije, to w niej wątroba gnije.
Wobec tego kolejnym krokiem powinno być zabranie dzieci ze szkół, bo tam, panie jacyś niedouczeni nauczyciele wychować próbują, niezgodnie z tradycją. Proponowałabym także nie brać 500+ bo to niehonorowo.
Nie godzi się także na męża pijaka i sadystę donosić, do spowiedzi iść wystarczy, a ksiądz podpowie jak męża udobruchać, bo jak rękę podniósł to na pewno żona winna była.
Chyba na tym skończę, bo i tak pewnie niektórzy przestaną mnie lubić...
wtorek, 5 czerwca 2018
Ale jaja i inne cuda!
Zapraszam na Kaszuby! Byłam z dzieciakami w Szymbarku i okolicach. Wycieczka długa, ale to ze względu na odległość, którą trzeba było pokonać autokarem, wyjazd 6.15, powrót 19.30
W Szymbarku gościło nas Centrum Edukacji i Promocji Regionu. Edukacja w tym wydaniu dotyczyła głównie historii i losów mieszkańców Kaszub, którzy walczyli o odrębność kulturową i zachowanie języka. Jak dla mnie za mało było wiedzy o tej kulturze, a za dużo...ale nie będę pisać co mi się nie podobało, może wpadniecie na to sami.
Do odwróconego domu weszłam tylko kawałek, po kilku krokach tak zakręciło mi się w głowie, że o wejściu na piętro nie było mowy, a wszyscy wychodzący z domu poruszali się krokiem marynarza w czasie sztormu.
Podobał mi się kościółek, który krył niespodziankę w postaci rozkładanych ścian, tylko nie rozumiałam, po co wmurowali tam elementy z Pałacu na wodzie w Łazienkach...może gdzieś doczytam.
Niesamowite wrażenie robi część skansenu (chyba można tak to nazwać) poświęcona Sybirakom, a szczególnie opowieści przewodniczki o latach głodu, katorżniczej pracy, ucieczkach i pociągach śmierci. Traf chciał, że spotkaliśmy turystów z zagranicy, którzy szukali śladów swoich kaszubskich przodków w Polsce i jeden z nich opowiadał, jak uciekała z Syberii jego matka i przetrwała dzięki ukrywaniu się za dnia w jeziorach, ze słomką w ustach dla czerpania powietrza.
Ile może znieść człowiek, jaka silna jest wola życia i powrotu do kraju...
Dziwne obiekty sąsiadują ze sobą w skansenie. Poznajecie niedźwiadka Wojtka, który wędrował z polskim wojskiem i nosił amunicję? Historia opisana m.in. w książce DZIADEK I NIEDŹWIADEK Łukasza Wierzbickiego - wersja dla młodego czytelnika.
Tuż obok replika bramy do hitlerowskiego obozu zagłady w Stutthofie , a kilka metrów dalej sprzedawano wodne tatuaże i biżuterię...
Na zdjęciu także wejście do bunkra, odtworzonego z pozostałości wojennych, głębokiego, z labiryntem korytarzy.
W tym bunkrze mieliśmy okazję przeżyć symulację nalotu bombowego przy zgaszonym świetle. Efekty były niesamowite i powiem Wam jedno - gdybym miała umierać pod ziemią, to chciałabym mieć kilka zapałek chociaż...
Z Szymbarku pojechaliśmy kilka kilometrów dalej, by wspiąć się na punkt widokowy Wieżyca, 323 m npm, o ile dobrze pamiętam.Dzieciaki miały tam dodatkowa atrakcję w postaci zdjęcia z kozą i panem w stroju kaszubskim, który sprzedawał chleb i sery kozie...
Obok wieży widokowej stał wielki drewniany krzyż, niczym na Giewoncie.
Wiał dość silny wiatr i wieża chwiała się nieznacznie, nie chciałabym tam wchodzić w czasie wichury.
Ostatni etap wycieczki to wizyta na fermie strusi zakończona zjedzeniem kiełbasek z ogniska.
Ferma spora, kilkaset strusi, sektory młodzieży i ptaków dorosłych. Wykluło się akurat jedno strusiątko, które wyglądało i biegało jak nakręcana zabawka.
Strusie mają wielką jadłodajnię, której nie szanują, bo wykopują w ścianach wielkie dziury, łatane co chwila przez właścicieli.
Ptaki są bardzo towarzyskie, wędrowały z nami wzdłuż ogrodzenia i trzeba uważać, bo np.sprytnie porywają okulary lub ciągną za paski od aparatów.
Odpoczywając w altanie wśród pól pod lasem wysłuchaliśmy opowieści jednej z pań o strusich jajach. Teren fermy jest bardzo duży, samice znoszą od maja do września ok. 50 jaj każda, a pozbierać te jaja to nie lada sztuka, bo strusie bywają groźne nawet dla opiekunów.
Jedno jajo waży około 1,5 kg, a zawartość odpowiada 25 jajom kurzym.
Na miękko jajo strusie gotować trzeba 45 minut, na twardo 1,5 godziny, więc w okolicach podwieczorku gotujemy jajko na kolację:-)
Do zrobienia wydmuszki potrzebna będzie wiertarka!
Prawdę powiedziawszy, taką wycieczkę chętnie powtórzyłabym indywidualnie, bo na wycieczce szkolnej...sami rozumiecie.
W Szymbarku gościło nas Centrum Edukacji i Promocji Regionu. Edukacja w tym wydaniu dotyczyła głównie historii i losów mieszkańców Kaszub, którzy walczyli o odrębność kulturową i zachowanie języka. Jak dla mnie za mało było wiedzy o tej kulturze, a za dużo...ale nie będę pisać co mi się nie podobało, może wpadniecie na to sami.
Do odwróconego domu weszłam tylko kawałek, po kilku krokach tak zakręciło mi się w głowie, że o wejściu na piętro nie było mowy, a wszyscy wychodzący z domu poruszali się krokiem marynarza w czasie sztormu.
Podobał mi się kościółek, który krył niespodziankę w postaci rozkładanych ścian, tylko nie rozumiałam, po co wmurowali tam elementy z Pałacu na wodzie w Łazienkach...może gdzieś doczytam.
Niesamowite wrażenie robi część skansenu (chyba można tak to nazwać) poświęcona Sybirakom, a szczególnie opowieści przewodniczki o latach głodu, katorżniczej pracy, ucieczkach i pociągach śmierci. Traf chciał, że spotkaliśmy turystów z zagranicy, którzy szukali śladów swoich kaszubskich przodków w Polsce i jeden z nich opowiadał, jak uciekała z Syberii jego matka i przetrwała dzięki ukrywaniu się za dnia w jeziorach, ze słomką w ustach dla czerpania powietrza.
Ile może znieść człowiek, jaka silna jest wola życia i powrotu do kraju...
Dziwne obiekty sąsiadują ze sobą w skansenie. Poznajecie niedźwiadka Wojtka, który wędrował z polskim wojskiem i nosił amunicję? Historia opisana m.in. w książce DZIADEK I NIEDŹWIADEK Łukasza Wierzbickiego - wersja dla młodego czytelnika.
Tuż obok replika bramy do hitlerowskiego obozu zagłady w Stutthofie , a kilka metrów dalej sprzedawano wodne tatuaże i biżuterię...
Na zdjęciu także wejście do bunkra, odtworzonego z pozostałości wojennych, głębokiego, z labiryntem korytarzy.
W tym bunkrze mieliśmy okazję przeżyć symulację nalotu bombowego przy zgaszonym świetle. Efekty były niesamowite i powiem Wam jedno - gdybym miała umierać pod ziemią, to chciałabym mieć kilka zapałek chociaż...
Z Szymbarku pojechaliśmy kilka kilometrów dalej, by wspiąć się na punkt widokowy Wieżyca, 323 m npm, o ile dobrze pamiętam.Dzieciaki miały tam dodatkowa atrakcję w postaci zdjęcia z kozą i panem w stroju kaszubskim, który sprzedawał chleb i sery kozie...
Obok wieży widokowej stał wielki drewniany krzyż, niczym na Giewoncie.
Wiał dość silny wiatr i wieża chwiała się nieznacznie, nie chciałabym tam wchodzić w czasie wichury.
Ostatni etap wycieczki to wizyta na fermie strusi zakończona zjedzeniem kiełbasek z ogniska.
Ferma spora, kilkaset strusi, sektory młodzieży i ptaków dorosłych. Wykluło się akurat jedno strusiątko, które wyglądało i biegało jak nakręcana zabawka.
Strusie mają wielką jadłodajnię, której nie szanują, bo wykopują w ścianach wielkie dziury, łatane co chwila przez właścicieli.
Ptaki są bardzo towarzyskie, wędrowały z nami wzdłuż ogrodzenia i trzeba uważać, bo np.sprytnie porywają okulary lub ciągną za paski od aparatów.
Odpoczywając w altanie wśród pól pod lasem wysłuchaliśmy opowieści jednej z pań o strusich jajach. Teren fermy jest bardzo duży, samice znoszą od maja do września ok. 50 jaj każda, a pozbierać te jaja to nie lada sztuka, bo strusie bywają groźne nawet dla opiekunów.
Jedno jajo waży około 1,5 kg, a zawartość odpowiada 25 jajom kurzym.
Na miękko jajo strusie gotować trzeba 45 minut, na twardo 1,5 godziny, więc w okolicach podwieczorku gotujemy jajko na kolację:-)
Do zrobienia wydmuszki potrzebna będzie wiertarka!
Prawdę powiedziawszy, taką wycieczkę chętnie powtórzyłabym indywidualnie, bo na wycieczce szkolnej...sami rozumiecie.
piątek, 1 czerwca 2018
Rozmowy małych Polaków...
Zasłyszane rozmowy, podsłuchane dialogi, z pozoru błahe, wcale takimi nie są, bo:
- zmuszają do refleksji, zwłaszcza gdy treści nie są typowe dla dziecięcych rozmów
- pozostają długo w pamięci
- powodują lawinę szczegółowych pytań, które nasuwają się po wstępnych przemyśleniach
Dzisiaj przytaczam trzy ostatnio zasłyszane i ciekawa jestem Waszych refleksji. Zapisuję tak, jak zapamiętałam.
Uczestnikami rozmów są dzieci ze szkoły podstawowej.
Dialog I
- Mój brat był w szpitalu!
- Miał operację?
- Nie, wypił 7 red bulli i dostał strasznych drgawek, o tak mu ręce latały, mama musiała zadzwonić po pogotowie! Został w szpitalu dobę!
- Dobę?
- No tak, cały dzień i noc. I płukanie żołądka mu robili!
- I po co tyle wypił?
- Założyli się z kolegą, o honor chodziło!
Dialog II
- Jak dziewczyny się całują to mi nie przeszkadza, ale chłopaki? To nienormalne!
- A u dziewczyn normalne?
- A tam, dziewczyny to nawet trzymają się za ręce, a chłopak z chłopakiem to geje!
- To co?
- Bo gej to nie Polak, ja nie popieram, dziewczyny mogą, ale chłopaki nie!
Dialog III
- Jakie ładne te konie...
- Jeden to chyba klacz
- A co to klacz?
- Koń to on, a klacz to ona, tak jak pies i suka, kogut i kura...
- To czemu dorośli tak mówią czasem na kobiety?
- Czyli jak?
- No klacz i suka...
- zmuszają do refleksji, zwłaszcza gdy treści nie są typowe dla dziecięcych rozmów
- pozostają długo w pamięci
- powodują lawinę szczegółowych pytań, które nasuwają się po wstępnych przemyśleniach
Dzisiaj przytaczam trzy ostatnio zasłyszane i ciekawa jestem Waszych refleksji. Zapisuję tak, jak zapamiętałam.
Uczestnikami rozmów są dzieci ze szkoły podstawowej.
Dialog I
- Mój brat był w szpitalu!
- Miał operację?
- Nie, wypił 7 red bulli i dostał strasznych drgawek, o tak mu ręce latały, mama musiała zadzwonić po pogotowie! Został w szpitalu dobę!
- Dobę?
- No tak, cały dzień i noc. I płukanie żołądka mu robili!
- I po co tyle wypił?
- Założyli się z kolegą, o honor chodziło!
Dialog II
- Jak dziewczyny się całują to mi nie przeszkadza, ale chłopaki? To nienormalne!
- A u dziewczyn normalne?
- A tam, dziewczyny to nawet trzymają się za ręce, a chłopak z chłopakiem to geje!
- To co?
- Bo gej to nie Polak, ja nie popieram, dziewczyny mogą, ale chłopaki nie!
Dialog III
- Jakie ładne te konie...
- Jeden to chyba klacz
- A co to klacz?
- Koń to on, a klacz to ona, tak jak pies i suka, kogut i kura...
- To czemu dorośli tak mówią czasem na kobiety?
- Czyli jak?
- No klacz i suka...
Subskrybuj:
Posty (Atom)