Trudno ludziom dogodzić w dziedzinie zadowolenia z życia i poczucia błogostanu.
Każdy z nas ma inne oczekiwania wobec życia , wygód, zainteresowań, zasobności portfela, w dodatku te oczekiwania zmieniają się z wiekiem.
Z moich obserwacji i rozmów ze znajomymi wynikają takie oto spostrzeżenia:
- posiadacze domów, z wiekiem chcą się przeprowadzić na bloki, bo odpada dbanie o rynny, odśnieżanie, wałczanie alarmu itp. – a na przeciwnym biegunie marzyciele o własnym domku pod lasem, by wreszcie odciąć się od hałaśliwego sąsiedztwa w blokach
- młodzi emeryci chętnie dorobiliby do skromnej emerytury, bo po kilku latach siedzenia w domu zaczynają gnuśnieć, gdy tymczasem wyczerpani i wypaleni zawodowo pracownicy różnych profesji marzą o emeryturze lub bardzo długim urlopie
- podróżujących także trudno zadowoli jednako, bo jedni lubią wylegiwać się na plaży w tropikach, inni wolą górskie szlaki i plecak, jeszcze inni chętnie pozwiedzają Rzym, Paryż i Pragę, korzystając z drogich hoteli lub tańszych hosteli
- podobnie z czasem wolnym od pracy – jedni tylko grill w ogrodzie, inni aktywnie na rowerze, kajaku lub w siłowni, na drugim biegunie zwolennicy leniwych popołudni z książką, filmem, wreszcie imprezowicze, dla których weekend bez spotkań towarzyskich jest stracony
- w temacie oszczędności także bywa ciekawie – niektórzy z nas oszczędzają na lokatach lub kupują ziemię, złoto, inwestują w coraz droższe auta; inni zbierają na dalekie podróże lub żyją skromnie, by realizować swoje pasje
- najwięcej różnorodności zauważyłam w temacie PRACA – część z nas pracuje do emerytury w jednej firmie ( to raczej starszy rocznik), inni zmieniają miejsca pracy co kilka lat i to świadomie, by nie wpaść w rutynę, jedni nie wyobrażają sobie pracy na własnym, inni natomiast nie zniosą szefa nad sobą i zakładają firmy lub wykonują usługi w domu, część z nas lubi pracę spokojną, przy przysłowiowym biurku, inni wręcz przeciwnie, wolą ciągle nowe wyzwania, wyjazdy służbowe, nawet ryzyko itp.
Zdaję sobie sprawę, że nie wyczerpałam wszystkich różnic, które powodują, że w tak szczególny dla innych sposób czujemy się spełnieni.
Czy uważacie, że Wasze podejście do życia jest może jakieś szczególne?
czwartek, 28 września 2017
poniedziałek, 25 września 2017
Z pewną nieśmiałością...
Dwie koleżanki pojechały na wycieczkę do dużego miasta. Zaplanowały m.in. kupić trzeciej koleżance prezent na okrągłe urodziny. Wymyśliły seksowną bieliznę na urodzinową randkę.
W sklepach z bielizną nie znalazły niczego ciekawego, więc zapadła decyzja, że wybiorą się do sex shopu, tym bardziej, że w dużym mieście miały czuć się anonimowo, wiadomo.
Weszły do owego przybytku, od progu zaskoczone jego wielkością i mnogością asortymentu, niektóre towary widziały pierwszy raz w życiu, zaczęły więc od rozejrzenia się po sklepie.
Jakiś starszy pan poprosił ekspedientkę o doradzenie tabletek na potencję, bo ma w planie event randkowy (tak się wyraził), a poprzednie zakupione na podobna okoliczność były za słabe.
Młodzież w większej grupie przeglądała gabloty z fikuśnymi prezerwatywami, podśmiechując się z niektórych okazów.
Do sklepu weszła elegancka młoda kobieta i zapytała o pompkę do vaginy, po okazaniu przez ekspedientkę 3 różnych wybrała taką za 380 zł i szybko wyszła.
Dwie koleżanki z naszej historyjki spojrzały na siebie , wyszły ze sklepu, zapomniawszy o celu bytności wewnątrz i całą drogę do najbliższej kafejki zastanawiały się, do czego służy pompka do waginy.
Nie wpadły samodzielnie na żaden pomysł, więc jedna z nich wygooglała temat w smartfonie.
Przeczytawszy notkę internetową skarciły się za dotychczasową niewiedzę w tym zakresie i pożałowały, że ów przyrząd taki drogi.
Od tamtej pory jednak nie mogę powstrzymać się od śmiechu, gdy na przykład mąż wspomina o podpompowaniu roweru lub koleżanki namawiają na podpompowanie kondycji na siłowni.
Nie wiem jak Wy, ale ja też nie wiedziałam o istnieniu takiej pompki…
W sklepach z bielizną nie znalazły niczego ciekawego, więc zapadła decyzja, że wybiorą się do sex shopu, tym bardziej, że w dużym mieście miały czuć się anonimowo, wiadomo.
Weszły do owego przybytku, od progu zaskoczone jego wielkością i mnogością asortymentu, niektóre towary widziały pierwszy raz w życiu, zaczęły więc od rozejrzenia się po sklepie.
Jakiś starszy pan poprosił ekspedientkę o doradzenie tabletek na potencję, bo ma w planie event randkowy (tak się wyraził), a poprzednie zakupione na podobna okoliczność były za słabe.
Młodzież w większej grupie przeglądała gabloty z fikuśnymi prezerwatywami, podśmiechując się z niektórych okazów.
Do sklepu weszła elegancka młoda kobieta i zapytała o pompkę do vaginy, po okazaniu przez ekspedientkę 3 różnych wybrała taką za 380 zł i szybko wyszła.
Dwie koleżanki z naszej historyjki spojrzały na siebie , wyszły ze sklepu, zapomniawszy o celu bytności wewnątrz i całą drogę do najbliższej kafejki zastanawiały się, do czego służy pompka do waginy.
Nie wpadły samodzielnie na żaden pomysł, więc jedna z nich wygooglała temat w smartfonie.
Przeczytawszy notkę internetową skarciły się za dotychczasową niewiedzę w tym zakresie i pożałowały, że ów przyrząd taki drogi.
Od tamtej pory jednak nie mogę powstrzymać się od śmiechu, gdy na przykład mąż wspomina o podpompowaniu roweru lub koleżanki namawiają na podpompowanie kondycji na siłowni.
Nie wiem jak Wy, ale ja też nie wiedziałam o istnieniu takiej pompki…
sobota, 23 września 2017
Ludzie wedle szablonu...
Czy znacie kogoś w 100% zadowolonego ze swojego wyglądu? Ja nie znam.
Każdy przyznaje się do czegoś, z czego nie jest zadowolony i chociaż inni uważają, że przesadzamy, to dla nas jest to duży problem, przynajmniej w danym momencie.
Jedni chcą być szczuplejsi, inni pragną przytyć, łysiejący płaczą nad każdym wypadającym włosem, a lokowani używają prostownic.
Mam w pracy koleżankę - wysoka, długie nogi, włosy blond, niebieskie oczy i ciągle narzeka na swój wygląd.Tak naprawdę, to bez przerwy porównuje się z innymi kobietami i krytykuje u siebie to, co ja bym chętnie przygarnęła. Myślę, że raczej ma problem z poczuciem wartości lub męża, który jej walorów nie potrafi docenić...
Skąd takie podejście ? To chyba media narzucają pewien obraz idealnych ludzi i młode zwłaszcza osoby traktują te normy jak biblię. Skutkuje to tym, że trudno odróżnić od siebie nastoletnie dziewczęta, idące ulicą. Wszystkie wyglądają podobnie, wszystkie wpatrują się w ekrany telefonów. Nawet ubrania mają podobne.
Kiedyś w sklepie nie mogłam sie skupić w rozmowie z ekspedientką, która przy bladej cerze miała mocno przerysowane brwi i wściekle czerwone usta, szybko mówiła, ta czerwień migała mi przed oczami i zapomniałam co chciałam kupić...w następnym sklepie to samo i w następnym...kurcze, to jakaś sklepowa moda?
A przecież każdy z nas jest inny i ta odmienność jest najciekawsza. Rozumiem, że są jakieś trendy w modzie i w makijażu, ale przecież nie wszystko wszystkim pasuje. Nie każdy dobrze wygląda w czarnym, nie każdemu pasują glany czy legginsy, nie każda kobieta powinna nosić mini czy kapelusz, nie każdy facet powinien nosić spodnie rurki. Dlaczego więc bardziej zależy nam na ujednolicaniu wyglądu, aniżeli na podnoszeniu walorów figury? Kiedyś różnorodność i oryginalność były w cenie, chodziło się do krawca, by mieć inne niż wszyscy ubrania.
Fryzury także widywało się różne u pań, a to koki, a to warkocze, włosy długie z grzywką lub bez.
Skąd ten pęd ku ujednolicaniu wyglądu twarzy i ubiorów? Skąd ten pęd do ciągłego udoskonalania natury?
Dlaczego w dziedzinie wiedzy i umiejętności nie dążymy do podobnej rywalizacji? No, może wyjątkiem jest taniec i śpiew, bo dzięki programom typu: Mam talent, Idol czy Taniec z gwiazdami wszystkim wydaje się, że mogą występować publicznie.
Wielu telewidzów chętniej ogląda programy czysto rozrywkowe, zamiast zachwycać się wiedzą i erudycją zapraszanych uczestników.
Dlaczego wmawia się ludziom, że to, co otrzymaliśmy od natury jest gorsze i brzydsze od poprawianego przez specjalistów?
Istnieją oczywiście przypadki, że korekta nosa czy uszu może zaważyć na pewności siebie osoby z niskim poczuciem wartości. Ale powiększanie pośladków, by bez skrępowania uprawiać z ukochanym ostry seks, to już lekka przesada. Taką argumentację podała jedna z pacjentek kliniki chirurgii plastycznej. Rozdęte usta, czoło bez jednej zmarszczki, kolczyk na języku, tatuaże...
Powaliła mnie na łopatki informacja, że jednym z modnych prezentów komunijnych były kupony na operacje plastyczne!
Ileż to razy rozpoczynano kampanie przeciwko chudości modelek? Na deklaracjach i wypowiedziach medialnych byłych modelek się kończy.
A celebryci? fajnie byłoby, gdyby oprócz bywania na imprezach i przebierania się według najnowszych trendów mieli coś jeszcze do zaprezentowania.
Ogłupiające sondy każą nam wybierać , która celebrytka lepiej wyglądała w jakiejś sukni lub który celebryta ma seksowniejszą brodę...
Trudno być w dzisiejszych czasach rodzicem nastoletnich dzieci, które bezmyślnie naśladują medialne wzorce wyglądu i spędzania czasu poza domem i szkołą. Trudno wychowywać młodzież w rzeczywistości, która wynosi na piedestał, to co sztuczne, jednakowe, poprawiane, kosztem oryginalności i naturalnego uroku.
Bardzo trudno motywować dzieci do wytężonej pracy nad sobą , obserwując to, co dzieje się w mediach oraz w Internecie.
A kto powiedział, że wszyscy musimy być piękni, wiecznie młodzi i bogaci?
środa, 20 września 2017
Niebezpieczne dzieciństwo...
Mówi się, że żyjemy w niebezpiecznych czasach, że dziecka nie można bez komórki z domu wypuścić i w każdej chwili jego życia trzeba je kontrolować.
Taka kontrola to właściwie już od urodzenia trwa, słoiczki sterylnego papu, pampersy, ściśle kontrolowane zabawki, mega higiena, totalna nadopiekuńczość w przedszkolu i w szkole, skutkująca sporym brakiem samodzielności i nadprodukcją rozmaitych fobii.
Na spacerze dziecku nie wolno się ubrudzić, wszystko jest sto razy myte i dezynfekowane, maści na ukąszenia, otarcia, specjalne plastry i miliony szczepionek. Często wolimy, by latorośl spędzała czas przed komputerem czy telewizorem, niż szwendała się po niebezpiecznych ulicach.
Wybieramy, co dziecko ma ubrać, jaka książkę czytać, z kim się bawić...
Na drugim biegunie jest kompletna odwrotność czyli też niezbyt dobrze. Jak znaleźć złoty środek? Zastanawiają się nad tym kolejne pokolenia rodziców, bo popełnienie błędów w tym wypadku może przynieść poważne skutki.
Może wystarczy przypomnieć sobie własne dzieciństwo i dorastanie i zrobić bilans - jakim na pewno nie chciałbym być rodzicem?
Paradoksalnie, wielu z nas czasem naśladuje swoich rodziców w wychowaniu dzieci lub czyni wręcz odwrotnie, jeśli rodzice byli surowi, to my jesteśmy tolerancyjni, wychowujemy bezstresowo.
Zdarza się, że do szkoły zgłaszają się rodzice z komunikatem - nie radzę sobie z moim dzieckiem , nie wiem, gdzie popełniliśmy błąd...
Bywa, że rodzice odpychają problemy sygnalizowane przez nauczycieli i dopiero, gdy w domu dzieje się źle, przychodzą po ratunek do szkoły.
Dlaczego do szkoły? Bo łatwiej, bo jest codzienny kontakt, bo nie czeka się w kolejce do psychologa i nie płaci za poradę...bywa, że matka dziecka ma problem ze sobą, jest w depresji, ale kolejka do psychiatry to co najmniej pół roku. Pomocna natomiast może być rozmowa z wychowawcą czy pedagogiem szkolnym, ale z drugiej strony zdarzają się rodzice, którzy zainteresowanie sytuacją w domu dziecka traktują jako ingerencję w życie rodziny.
Najbardziej jednak zdumiewają rodzice, którzy całą odpowiedzialność za dziecko zrzucają na szkołę i kościół, na świetlice środowiskowe, na dziadków.
Na jakichś warsztatach czy szkoleniu dla pedagogów prowadzący zażartował, że niektórzy rodzice chcieliby , aby można było oddać dziecko do placówki na przykład w wieku 3 lat i odebrać "gotowego" inżyniera...
Tylko, obserwując niektórych rodziców, tak się zastanawiam, czy to był żart czy niedaleka przyszłość?
Taka kontrola to właściwie już od urodzenia trwa, słoiczki sterylnego papu, pampersy, ściśle kontrolowane zabawki, mega higiena, totalna nadopiekuńczość w przedszkolu i w szkole, skutkująca sporym brakiem samodzielności i nadprodukcją rozmaitych fobii.
Na spacerze dziecku nie wolno się ubrudzić, wszystko jest sto razy myte i dezynfekowane, maści na ukąszenia, otarcia, specjalne plastry i miliony szczepionek. Często wolimy, by latorośl spędzała czas przed komputerem czy telewizorem, niż szwendała się po niebezpiecznych ulicach.
Wybieramy, co dziecko ma ubrać, jaka książkę czytać, z kim się bawić...
Na drugim biegunie jest kompletna odwrotność czyli też niezbyt dobrze. Jak znaleźć złoty środek? Zastanawiają się nad tym kolejne pokolenia rodziców, bo popełnienie błędów w tym wypadku może przynieść poważne skutki.
Może wystarczy przypomnieć sobie własne dzieciństwo i dorastanie i zrobić bilans - jakim na pewno nie chciałbym być rodzicem?
Paradoksalnie, wielu z nas czasem naśladuje swoich rodziców w wychowaniu dzieci lub czyni wręcz odwrotnie, jeśli rodzice byli surowi, to my jesteśmy tolerancyjni, wychowujemy bezstresowo.
Zdarza się, że do szkoły zgłaszają się rodzice z komunikatem - nie radzę sobie z moim dzieckiem , nie wiem, gdzie popełniliśmy błąd...
Bywa, że rodzice odpychają problemy sygnalizowane przez nauczycieli i dopiero, gdy w domu dzieje się źle, przychodzą po ratunek do szkoły.
Dlaczego do szkoły? Bo łatwiej, bo jest codzienny kontakt, bo nie czeka się w kolejce do psychologa i nie płaci za poradę...bywa, że matka dziecka ma problem ze sobą, jest w depresji, ale kolejka do psychiatry to co najmniej pół roku. Pomocna natomiast może być rozmowa z wychowawcą czy pedagogiem szkolnym, ale z drugiej strony zdarzają się rodzice, którzy zainteresowanie sytuacją w domu dziecka traktują jako ingerencję w życie rodziny.
Najbardziej jednak zdumiewają rodzice, którzy całą odpowiedzialność za dziecko zrzucają na szkołę i kościół, na świetlice środowiskowe, na dziadków.
Na jakichś warsztatach czy szkoleniu dla pedagogów prowadzący zażartował, że niektórzy rodzice chcieliby , aby można było oddać dziecko do placówki na przykład w wieku 3 lat i odebrać "gotowego" inżyniera...
Tylko, obserwując niektórych rodziców, tak się zastanawiam, czy to był żart czy niedaleka przyszłość?
niedziela, 17 września 2017
Z Krzysiem o wakacjach...
Przynoszę kolejną relację rozmowy z Krzysiem.
Część czytelników zna go dobrze, rezolutny chłopiec, który odwiedza mnie w bibliotece i prowadzimy ciekawe dysputy o życiu...
Krzyś odwiedził mnie w drugim tygodniu szkoły, obejrzał książki na wystawce, pokręcił się i stanął koło biurka.
Na koszulce napis: too cool to school, na buzi jak zwykle uśmiech.
Czekam. On też czeka, bo koleżanka szuka bajki w koszyku z małymi książkami dla dzieci.
- Dzień dobry, Krzysiu, co słychać?
- proszę pani, a tam wisiał mój rysunek, który zrobiłem dla pani w świetlicy.
- wisiał, ale tak się zakurzył, że chyba będziesz musiał zrobić nowy…
- no pewnie, ma się rozumieć !
- jak twoje wakacje?
- normalnie...
- ale wyjeżdżałeś gdzieś?
- taaak, byłem w Gdyni w oceanarium…
- to super, ja jeszcze nie byłam
- eee tam, we Wrocławiu lepiej, w tej Gdyni to wielka ściema, tylko część zwierząt jest prawdziwa...
- a reszta?
- sztuczna albo wypchana…
- ale przynajmniej nad morze mama cię zabrała
- nie mama, z tatą byłem…
- to fajnie, spędziliście sporo czasu?
- a mój pies jak tęsknił! ciągle na parapecie okna siedział i nie chciał jeść!
- no tak, bo bardzo cię lubi i na pewno cieszył się z twojego powrotu
- bardzo, nawet z nikim nie chce chodzić na dwór, tylko ze mną
- to chyba miłe?
- no nie bardzo, bo zawsze kupę robi i muszę po nim sprzątać…
- a jak w szkole, tęskniłeś za kolegami z klasy?
- trochę, ale nie tęskniłem za hałasem, głowa mnie boli
- ja tez nie mogę przywyknąć do tych decybeli
- a co to decybele?
- to taka miara głośności, zbyt duża ilość może być groźna dla zdrowia
- ja żałuję, że mama zostawiła mnie dłużej w przedszkolu, bo teraz byłbym już w starszej klasie i nie musiałbym słuchać tych piszczących dziewczyn
- myślisz, że starsze nie piszczą?
- niech mnie pani nie straszy, myślałem, że tylko maluchy hałasują…
- dziś nic nie wypożyczasz?
- nie, przyszedłem się tylko przywitać…
I poleciał za koleżanką, bo przyszli dwaj chłopcy z 5 klasy po "Chłopców z Placu Broni". Podglądali, który ma "chudszą" książkę. Gdy tłumaczę, że to zależy od grubości papieru i wielkości czcionki, jeden z nich wyraził nadzieję, że może w tej cieńszej pominęli jednak jakieś fragmenty...
Część czytelników zna go dobrze, rezolutny chłopiec, który odwiedza mnie w bibliotece i prowadzimy ciekawe dysputy o życiu...
Krzyś odwiedził mnie w drugim tygodniu szkoły, obejrzał książki na wystawce, pokręcił się i stanął koło biurka.
Na koszulce napis: too cool to school, na buzi jak zwykle uśmiech.
Czekam. On też czeka, bo koleżanka szuka bajki w koszyku z małymi książkami dla dzieci.
- Dzień dobry, Krzysiu, co słychać?
- proszę pani, a tam wisiał mój rysunek, który zrobiłem dla pani w świetlicy.
- wisiał, ale tak się zakurzył, że chyba będziesz musiał zrobić nowy…
- no pewnie, ma się rozumieć !
- jak twoje wakacje?
- normalnie...
- ale wyjeżdżałeś gdzieś?
- taaak, byłem w Gdyni w oceanarium…
- to super, ja jeszcze nie byłam
- eee tam, we Wrocławiu lepiej, w tej Gdyni to wielka ściema, tylko część zwierząt jest prawdziwa...
- a reszta?
- sztuczna albo wypchana…
- ale przynajmniej nad morze mama cię zabrała
- nie mama, z tatą byłem…
- to fajnie, spędziliście sporo czasu?
- a mój pies jak tęsknił! ciągle na parapecie okna siedział i nie chciał jeść!
- no tak, bo bardzo cię lubi i na pewno cieszył się z twojego powrotu
- bardzo, nawet z nikim nie chce chodzić na dwór, tylko ze mną
- to chyba miłe?
- no nie bardzo, bo zawsze kupę robi i muszę po nim sprzątać…
- a jak w szkole, tęskniłeś za kolegami z klasy?
- trochę, ale nie tęskniłem za hałasem, głowa mnie boli
- ja tez nie mogę przywyknąć do tych decybeli
- a co to decybele?
- to taka miara głośności, zbyt duża ilość może być groźna dla zdrowia
- ja żałuję, że mama zostawiła mnie dłużej w przedszkolu, bo teraz byłbym już w starszej klasie i nie musiałbym słuchać tych piszczących dziewczyn
- myślisz, że starsze nie piszczą?
- niech mnie pani nie straszy, myślałem, że tylko maluchy hałasują…
- dziś nic nie wypożyczasz?
- nie, przyszedłem się tylko przywitać…
I poleciał za koleżanką, bo przyszli dwaj chłopcy z 5 klasy po "Chłopców z Placu Broni". Podglądali, który ma "chudszą" książkę. Gdy tłumaczę, że to zależy od grubości papieru i wielkości czcionki, jeden z nich wyraził nadzieję, że może w tej cieńszej pominęli jednak jakieś fragmenty...
czwartek, 14 września 2017
Wyszłam z lasu
Cóż piękniejszego nad wysokie drzewa...chciałoby się powiedzieć za poetą.
Las przyciąga mieszczuchów. Spragnieni zapachu igliwia, zieleni, krętych ścieżek i niespotykanych w mieście roślin... jedziemy do lasu.
Niektórzy indywidualnie, inni grupami, rodzinami całymi. Szkoda, że wchodząc do lasu napotykamy ślady ich bytności, a gdy grzybów niedostatek można puszki po piwie i flaszki zbierać, które to oddane do skupu zapewnią zwrot za dojazd.
My jednak nie w poszukiwaniu śmieci wybraliśmy się do lasu, miało być grzybobranie, a było raczej polowanie z aparatem i wynajdywanie ciekawostek. Zauważyłam, że w lesie mniej śpiewu ptaków słychać, niż w miejskim parku.
Zrobiłam sobie dzidę z gałęzi, aby niczym Shrek pajęczyny zbierać...
Były też i grzyby, ale nie takie, o jakie nam chodziło, choć równie piękne lub dziwaczne :-)
W czasie spaceru aparat był w pełnej gotowości, co tam grzyby, gdy tyle ciekawych okazów pcha się przed obiektyw...
Udało się także podejść wygrzewającą się na kamieniu jaszczurkę.
Ale największa niespodzianka czaiła się w głębi lasu, pozostałości po ostatniej wojnie, leżące na szlaku turystycznym z oznakowaniem niebieskim. Miejscowość Suchatówka, dawniej o charakterze letniskowym, bo w lesie jezioro i wydma wysoka.
Do czasu wojny zamieszkiwało w Suchatówce kilka rodzin niemieckich, które wspomogły budowę szkoły we wsi. W tamtych czasach szkoła posiadała siedem klas.
We wsi znajdowała się poczta, dwa sklepy, restauracja i tartak. Wypoczywali tu liczni mieszkańcy Inowrocławia i Torunia. Miejscowa ludność wynajmowała pokoje letnikom, którzy spędzali aktywnie czas w lesie i nad Jeziorem Nowym. Tu również odbywały się obozy harcerskie oraz liczne majówki.
W czasie wojny część mieszkańców została wywieziona do Generalnej Guberni oraz Niemiec. Pozostali mieszkańcy zostali wysiedleni do pobliskich miejscowości. W lesie znajdował się również obóz pracy. Więźniowie wykorzystywani byli do budowy bunkrów obronnych oraz rowu pancernego. Do dnia dzisiejszego zachowały się pozostałości tych budowli. Niemcy stworzyli także we wsi posterunek policji SS, która umożliwiała im sprawne szykanowanie miejscowej ludności.
Na zdjęciu pozostałości drogi z kanałem dla odpływu wody deszczowej.
Takich studzienek betonowych znaleźliśmy kilka, ale podobno jest ich w lesie mnóstwo i są bardzo głębokie...
Wyobraźnia podpowiada wiele rzeczy, gdy zagląda się wgłąb takiego włazu donikąd...
Moja wyobraźnia natomiast wyprodukowała taki oto utwór:
Wyszłam z lasu
na drogę,
tlen mą głową
jak szampan
zawładnął.
Obleczona
w lepkość pajęczyn,
liści szczodrość
mając pod
powieką.
Wyszłam z lasu
w samą porę
chwil kilka
i zostałabym
na pewno...
Las przyciąga mieszczuchów. Spragnieni zapachu igliwia, zieleni, krętych ścieżek i niespotykanych w mieście roślin... jedziemy do lasu.
Niektórzy indywidualnie, inni grupami, rodzinami całymi. Szkoda, że wchodząc do lasu napotykamy ślady ich bytności, a gdy grzybów niedostatek można puszki po piwie i flaszki zbierać, które to oddane do skupu zapewnią zwrot za dojazd.
My jednak nie w poszukiwaniu śmieci wybraliśmy się do lasu, miało być grzybobranie, a było raczej polowanie z aparatem i wynajdywanie ciekawostek. Zauważyłam, że w lesie mniej śpiewu ptaków słychać, niż w miejskim parku.
Zrobiłam sobie dzidę z gałęzi, aby niczym Shrek pajęczyny zbierać...
Były też i grzyby, ale nie takie, o jakie nam chodziło, choć równie piękne lub dziwaczne :-)
W czasie spaceru aparat był w pełnej gotowości, co tam grzyby, gdy tyle ciekawych okazów pcha się przed obiektyw...
Udało się także podejść wygrzewającą się na kamieniu jaszczurkę.
Ale największa niespodzianka czaiła się w głębi lasu, pozostałości po ostatniej wojnie, leżące na szlaku turystycznym z oznakowaniem niebieskim. Miejscowość Suchatówka, dawniej o charakterze letniskowym, bo w lesie jezioro i wydma wysoka.
Do czasu wojny zamieszkiwało w Suchatówce kilka rodzin niemieckich, które wspomogły budowę szkoły we wsi. W tamtych czasach szkoła posiadała siedem klas.
We wsi znajdowała się poczta, dwa sklepy, restauracja i tartak. Wypoczywali tu liczni mieszkańcy Inowrocławia i Torunia. Miejscowa ludność wynajmowała pokoje letnikom, którzy spędzali aktywnie czas w lesie i nad Jeziorem Nowym. Tu również odbywały się obozy harcerskie oraz liczne majówki.
W czasie wojny część mieszkańców została wywieziona do Generalnej Guberni oraz Niemiec. Pozostali mieszkańcy zostali wysiedleni do pobliskich miejscowości. W lesie znajdował się również obóz pracy. Więźniowie wykorzystywani byli do budowy bunkrów obronnych oraz rowu pancernego. Do dnia dzisiejszego zachowały się pozostałości tych budowli. Niemcy stworzyli także we wsi posterunek policji SS, która umożliwiała im sprawne szykanowanie miejscowej ludności.
Na zdjęciu pozostałości drogi z kanałem dla odpływu wody deszczowej.
Takich studzienek betonowych znaleźliśmy kilka, ale podobno jest ich w lesie mnóstwo i są bardzo głębokie...
Wyobraźnia podpowiada wiele rzeczy, gdy zagląda się wgłąb takiego włazu donikąd...
Moja wyobraźnia natomiast wyprodukowała taki oto utwór:
Wyszłam z lasu
na drogę,
tlen mą głową
jak szampan
zawładnął.
Obleczona
w lepkość pajęczyn,
liści szczodrość
mając pod
powieką.
Wyszłam z lasu
w samą porę
chwil kilka
i zostałabym
na pewno...
wtorek, 12 września 2017
Zamiast kwiatów
Lato i jeszcze wrzesień to pora ślubów, ciągle słyszymy, że ten i ów ze znajomych zaproszony jest na wesele lub wybiera się na ślub z życzeniami.
Już kiedyś pojawiły się rewolucyjne pomysły w temacie prezenty, a to zakupy według listy, a to koperty z pieniędzmi, a to akcje i obligacje, bilety na podróż życia, co zamożniejszych stać na dom lub auto dla młodych.
Wszystko zależy od rodziny i zasobności portfeli zaproszonych gości.
Mnie natomiast zainteresowała nowa tradycja kupowanie czegoś zamiast kwiatów. Całe życie chodziłam na różne śluby z kwiatami i tzw. telegramem ślubnym, bo głupio składać życzenia z pustą ręką. sama jeszcze tego nie testowałam, ale znam z relacji różnych znajomych, że na życzenie młodych, co zaznaczone bywa w zaproszeniu lub zawiadomieniu, przychodzi się na ślub na przykład z butelką wina, książką, grą planszową, pluszową maskotką itp.
Czasami prośba dotyczy tego, by przynieść jedną różę lub roślinę doniczkową...
Co dalej z tymi fantami zamiast kwiatów?
Z butelek wina powstać może niezła piwniczka na długie lata, chyba, że gości mało, to na długo nie wystarczy.
Książki utworzą zaczątek wspaniałej domowej biblioteki, a powtarzające się tytuły można przekazać komuś w darze.
Maskotki i gry planszowe z reguły zbiera się z myślą o obdarowaniu chorych w szpitalach i hospicjach.
Te wszystkie pomysły są o tyle fajne, że wiadomo, co dzieje się z tymi wszystkimi kwiatami, z reguły część nie przetrwa nawet wesela...poza tym trudno obdarowywać młodych wbrew ich życzeniu.
Sama pamiętam ze swojego ślubu tony kwiatów, których nie było gdzie trzymać, część rozdaliśmy sąsiadom, część ususzyłam...
Z drugiej strony miło dostawać kwiaty, wręczać też lubię :-)
Może słyszeliście o innych pomysłach upominkowych ZAMIAST KWIATÓW ?
Już kiedyś pojawiły się rewolucyjne pomysły w temacie prezenty, a to zakupy według listy, a to koperty z pieniędzmi, a to akcje i obligacje, bilety na podróż życia, co zamożniejszych stać na dom lub auto dla młodych.
Wszystko zależy od rodziny i zasobności portfeli zaproszonych gości.
Mnie natomiast zainteresowała nowa tradycja kupowanie czegoś zamiast kwiatów. Całe życie chodziłam na różne śluby z kwiatami i tzw. telegramem ślubnym, bo głupio składać życzenia z pustą ręką. sama jeszcze tego nie testowałam, ale znam z relacji różnych znajomych, że na życzenie młodych, co zaznaczone bywa w zaproszeniu lub zawiadomieniu, przychodzi się na ślub na przykład z butelką wina, książką, grą planszową, pluszową maskotką itp.
Czasami prośba dotyczy tego, by przynieść jedną różę lub roślinę doniczkową...
Co dalej z tymi fantami zamiast kwiatów?
Z butelek wina powstać może niezła piwniczka na długie lata, chyba, że gości mało, to na długo nie wystarczy.
Książki utworzą zaczątek wspaniałej domowej biblioteki, a powtarzające się tytuły można przekazać komuś w darze.
Maskotki i gry planszowe z reguły zbiera się z myślą o obdarowaniu chorych w szpitalach i hospicjach.
Te wszystkie pomysły są o tyle fajne, że wiadomo, co dzieje się z tymi wszystkimi kwiatami, z reguły część nie przetrwa nawet wesela...poza tym trudno obdarowywać młodych wbrew ich życzeniu.
Sama pamiętam ze swojego ślubu tony kwiatów, których nie było gdzie trzymać, część rozdaliśmy sąsiadom, część ususzyłam...
Z drugiej strony miło dostawać kwiaty, wręczać też lubię :-)
Może słyszeliście o innych pomysłach upominkowych ZAMIAST KWIATÓW ?
sobota, 9 września 2017
Wszyscy jesteśmy z jednej gliny....
Pod takim hasłem celebrowaliśmy Bałkański Festiwal Smaków. Wokół muszli koncertowej w parku miejskim rozsiadły się stoiska z wszelkim dobrem, festiwal smaków kulinarnych, artystycznych i zapachowych. Rozbrzmiewała muzyka, rozkręciły się w tańcu piękne tancerki, po alejkach parkowych maszerował korowód GLINIADY, znacząc spacerowiczów białymi śladami dla podkreślenia idei, że wszyscy jesteśmy z jednej gliny, mamy podobne tradycje, na podobnych instrumentach gramy, podobne rzeczy lubimy. Na Bałkanach może bardziej potrafią cieszyć się życiem i tańczą przy każdej okazji.
Korowód GLINIADY robił niesamowite wrażenie, jedno ze zdjęć wyszło mi poruszone i wyglądało , jakbym uchwyciła duchy w tańcu...
Uraczyliśmy się muzyką bałkańską oraz jej stylizacjami w wykonaniu zespołu Bum Bum Orkestar z Warszawy. Jak oni grali ! Każdy z wykonawców miał swoją solówkę, a akordeonista miał tyle energii, ze instrument w jego rekach ważył tyle, co nic....
Muzyka energetyczna, niektóre kawałki znane z filmów lub koncertów takich wykonawców jak Kayah czy Goran Bregović. Nogi same rwały sie do tańca lub przynajmniej przytupywania i kołysania biodrami. Możecie ich posłuchać TUTAJ
Gdy muzycy szli na przerwę tańczyły dla nas przepiękne tancerki w strojach będących wariacjami klasycznych lub zespół ludowy w kameralnym składzie. Widownia nieśmiało próbowała swoich sił w tańcu, chyba zbyt jasno jeszcze było...
W jednym z namiotów podziwiałam tradycyjne stroje bałkańskie, misternie haftowane, ale jeszcze piękniej prezentowały się na tancerzach, którzy przechadzali się alejkami po skończonym występie.
W strefie artystycznej, pod okiem artystów plastyków można było pomalować według wzorów swój własny talerz lub bałkańskie koło fortuny. Dzieci chętnie też robiły kolorowe latawce...
Tancerki jako złote anioły lub tańczące z jedwabnymi szarfami zebrały więcej braw, niż zespół tańców ludowych. Ciekawe, czy była to zasługa kolczyków w ich pępkach?
Nie byliśmy na festiwalu do końca , bo trwał długo, robiło się chłodno, a podobno były jeszcze pokazy akrobacji z ogniem, prezentacje multimedialne, warsztaty kulinarne i wiele innych atrakcji.
Gdy wracaliśmy do domu, mnóstwo ludzi ciągnęło jeszcze w stronę muszli koncertowej.
Gdybyście byli kiedyś w pobliżu Inowrocławia, zjedźcie z trasy, zapewniam, że całe lato w każdy weekend dzieją się ciekawe rzeczy...
Korowód GLINIADY robił niesamowite wrażenie, jedno ze zdjęć wyszło mi poruszone i wyglądało , jakbym uchwyciła duchy w tańcu...
Uraczyliśmy się muzyką bałkańską oraz jej stylizacjami w wykonaniu zespołu Bum Bum Orkestar z Warszawy. Jak oni grali ! Każdy z wykonawców miał swoją solówkę, a akordeonista miał tyle energii, ze instrument w jego rekach ważył tyle, co nic....
Muzyka energetyczna, niektóre kawałki znane z filmów lub koncertów takich wykonawców jak Kayah czy Goran Bregović. Nogi same rwały sie do tańca lub przynajmniej przytupywania i kołysania biodrami. Możecie ich posłuchać TUTAJ
Gdy muzycy szli na przerwę tańczyły dla nas przepiękne tancerki w strojach będących wariacjami klasycznych lub zespół ludowy w kameralnym składzie. Widownia nieśmiało próbowała swoich sił w tańcu, chyba zbyt jasno jeszcze było...
W jednym z namiotów podziwiałam tradycyjne stroje bałkańskie, misternie haftowane, ale jeszcze piękniej prezentowały się na tancerzach, którzy przechadzali się alejkami po skończonym występie.
W strefie artystycznej, pod okiem artystów plastyków można było pomalować według wzorów swój własny talerz lub bałkańskie koło fortuny. Dzieci chętnie też robiły kolorowe latawce...
Tancerki jako złote anioły lub tańczące z jedwabnymi szarfami zebrały więcej braw, niż zespół tańców ludowych. Ciekawe, czy była to zasługa kolczyków w ich pępkach?
Nie byliśmy na festiwalu do końca , bo trwał długo, robiło się chłodno, a podobno były jeszcze pokazy akrobacji z ogniem, prezentacje multimedialne, warsztaty kulinarne i wiele innych atrakcji.
Gdy wracaliśmy do domu, mnóstwo ludzi ciągnęło jeszcze w stronę muszli koncertowej.
Gdybyście byli kiedyś w pobliżu Inowrocławia, zjedźcie z trasy, zapewniam, że całe lato w każdy weekend dzieją się ciekawe rzeczy...
środa, 6 września 2017
Gdybym wygrał milion...
Gdybym wygrał milion, to bym nie oniemiał, tylko szybko go wydał i znowu nic nie miał!
Jest jeszcze inne powiedzenie na ten temat -
wygraj milion w środę, a będziesz a będziesz miał milion przyjaciół w sobotę...
Gdy słyszę na przykład o Amerykance, która wygrała ponad 750 milionów dolarów w loterii, to myślę, co na jej miejscu zrobiłabym z taką forsą.
Na pewno nie chwaliłabym się w telewizji, bo to niebezpieczne. Jestem już w wieku, że chętnie zakończyłabym pracę zawodową, by rozwijać swoje pasje i coś jeszcze na świecie zobaczyć.
Część przeznaczyłabym dla bliskich, by zaspokoić ich najważniejsze potrzeby, a trochę przehulałabym na przyjemności, na przykład drogie perfumy, jakieś ciuchy bez uwagi na cenę (ale jednak w miarę rozsądku, bo nie lubię być nabijana w butelkę)...no kurczę, nawet nie wiem, co jeszcze może być luksusowe. Na pewno lepszy obiektyw do aparatu i mocniejsze auto.
Mój mąż powiedział, że najpierw połowę rozdałby potrzebującym, a za resztę zaplanowałby podróże i zabezpieczył naszą starość.
Jest wiele pomysłów do zrealizowania z takimi pieniędzmi na koncie, ale na niektóre być może nie starczyłoby odwagi lub zdrowia, a inne może jeszcze nie powstały nawet w mojej wyobraźni.
Znam osoby, które grają od lat i wygrywały zaledwie na następny kupon lub dwa, znam takie, które wygrały na mieszkanie lub samochód i są też tacy, którzy nigdy nie wygrali lub się nie chwalą.
Chyba jednak aż takich pieniędzy nie chciałabym wygrać, bo to dla głowy i serca niebezpieczne, a poza tym nie wysyłam kuponów...
niedziela, 3 września 2017
Byłam na weselu...
Narodowe czytanie WESELA S.Wyspiańskiego zagościło do wielu miejscowości w Polsce. Odbyło się i u nas, zorganizowane przez Bibliotekę Miejską pod patronatem Prezydenta Miasta.
Wybraliśmy się tam z mężem, na szczęście przestało padać. Na rynku stanęła ławeczka w towarzystwie słomianego chochoła i kwietnych dekoracji, na ławce młodzi lektorzy czytający fragmenty dramatu.
Do wspólnego czytania zaproszono także mieszkańców, którzy przybyli na rynek i włączyli się do obchodów. Nie zabrałam niestety okularów, a miałam ochotę poczytać...
W przerwach między kolejnymi fragmentami utworu występował zespół KUJAWY, prezentując przyśpiewki weselne i ludowe piosenki o perypetiach miłosnych.
Można także było zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie w stroju weselnym na tle planszy, zdobyć pieczątkę we własnym egzemplarzu Wesela, zagrać w gry tematyczne i popróbować weselnych krówek.Ja zrobiłam sobie fotkę z paniami organizatorkami w pięknych wiankach.
A Wy byliście na Weselu? gdyby ktoś chciał odświeżyć sobie dramat Wyspiańskiego polecam wolnelektury.pl
Wybraliśmy się tam z mężem, na szczęście przestało padać. Na rynku stanęła ławeczka w towarzystwie słomianego chochoła i kwietnych dekoracji, na ławce młodzi lektorzy czytający fragmenty dramatu.
Do wspólnego czytania zaproszono także mieszkańców, którzy przybyli na rynek i włączyli się do obchodów. Nie zabrałam niestety okularów, a miałam ochotę poczytać...
W przerwach między kolejnymi fragmentami utworu występował zespół KUJAWY, prezentując przyśpiewki weselne i ludowe piosenki o perypetiach miłosnych.
Można także było zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie w stroju weselnym na tle planszy, zdobyć pieczątkę we własnym egzemplarzu Wesela, zagrać w gry tematyczne i popróbować weselnych krówek.Ja zrobiłam sobie fotkę z paniami organizatorkami w pięknych wiankach.
A Wy byliście na Weselu? gdyby ktoś chciał odświeżyć sobie dramat Wyspiańskiego polecam wolnelektury.pl
Subskrybuj:
Posty (Atom)