środa, 24 lipca 2024

Szczawnickie ciekawostki

 Wracam do tematów wyjazdowych. Na początek porównanie Krynicy i Szczawnicy. Krynica wydaje się bardziej spokojna, choć kuracjuszy i turystów nie brakuje, ale klimat miejscowości nieco inny, spacerowo - imprezowy, przynajmniej latem. Szczawnica natomiast jawi się jako baza wypadowa w Pieniny i na Słowację, jest też bardziej gwarna i raczej turystyczna, niż uzdrowiskowa, choć są tu także sanatoria. 

Centrum Szczawnicy jest bardzo kompaktowe, wszędzie blisko , a spacery, to nie tylko parki górny i dolny, ale przede wszystkim promenada wzdłuż Grajcarka oraz szlak pieszo-rowerowy do Czerwonego Klasztoru. O tych wszystkich atrakcjach można godzinami, ale dziś niektóre ciekawostki, taki mix różności, wypatrzonych w czasie wędrówek po miejscowości.



Na wielu domach zabawne i sympatyczne szyldy, dzięki którym, być może kiedyś łatwiej było znaleźć dany adres. Szukałam informacji, skąd taki pomysł i jak dobierano symbole dla konkretnych domów, ale nie znalazłam, może ktoś z czytających poznał te tajemnicę? 


Sfotografowane oznaczenia domów nie wyczerpują tematu, jest ich o wiele więcej...


Rzeźb w Szczawnicy też nie brakuje, tego smukłego grajka spotkaliśmy w pobliżu placu Dietla.


Na wspomnianym placu - pijalnia wód mineralnych, a w hallu wystawa obrazów Anny Tylki. 
Miło popijać wodę leczniczą i spoglądać na kolorowe portrety kobiet i ptaków. Okazało się, że ta pijalnia często gości różnych artystów.


W drodze na plac Dietla zauważyłam starą drewnianą altanę/pasaż z licznymi zdobieniami, chyba niedawno odnowiona, a takich uroczych altanek jest w Szczawnicy wiele...
Fontanna także po renowacji. Kiedyś była mniejsza i okrągła, dziś większa i  w owalu.


To, co tygryski lubią najbardziej, czyli nieoczekiwane detale - galeria ogrodowa wśród zieleni i wielki portret w połowie schodów św.Kingi. Schody te, to wielka inwestycja, której zadaniem było połączenie ul.Szalaya z uzdrowiskową częścią miasta. Jest to faktycznie spory skrót, choćby od naszego noclegu do placu Dietla.


Zupełnie schowany między budynkami i niepozorny, stary cmentarz szczawnicki, na którym stoi biały grobowiec Józefa Szalaya, polskiego wydawcy pochodzenia węgierskiego, uznawanego za twórcę uzdrowiska w Szczawnicy. Grobowiec z zewnątrz odnowiony, w środku pełno zeszłorocznych liści...


Fontanny w uzdrowisku to miły akcent spacerowy. Na dolnym zdjęciu nowa fontanna, jeszcze odgrodzona od turystów, ale już trwają próby jej uruchomienia i wygląda na to, że będzie bardzo nowoczesna i widowiskowa.



Zachwycający architekturą i historią budynek Dworku Gościnnego, wzniesionego w 1884 roku.
Spłonął w 1962 roku aż do fundamentów. Odbudową zajęła się w 2008 roku firma Thermaleo i po 3 latach oddano do użytku dwór jak nowy. Stał się on centrum kulturalno-biznesowym Szczawnicy.
Występowali tutaj: Jarosław Śmietana, Leszek Możdżer, Anna Maria Jopek, Nigel Kennedy, Zakopower, Marcin Wyrostek.


Kolejna ciekawostka związana z Dworkiem Gościnnym - tablica informująca o artystach, którzy odwiedzali Szczawnicę, prawdopodobnie zapraszani przez właściciela dworku i artystę fotografika Awita Szuberta.




Kolejna niespodzianka - Małopolski Szlak Literacki, a na nim pomnik Henryka Sienkiewicza i tablica pamiątkowa  ku czci Witkacego. W ogóle nie pamiętam tych szczegółów z poprzedniego nawiedzenia Szczawnicy, więc albo jeszcze ich nie było, albo moja uwaga była zwrócona w inną stronę.


Willa Wanda, to prawdziwa perełka Szczawnicy. Wybudowana w dwudziestoleciu międzywojennym przez rodzinę Zachwiejów, była hotelem pierwszej kategorii.
Dziś w fatalnym stanie, ale nadal widać jej ówczesny potencjał. 
W czasie II wojny stanowiła silny punkt oporu przeciw okupantom oraz bazę działań grup ZWZ i AK .
Po wojnie upaństwowiona i zamieniona w ośrodek służby zdrowia.
Obecnie trwają prace nad renowacją willi , zgodnie z jej dawnym klimatem i zamysłami rodziny Zachwiejów.

Sporo tego, ale i tak post nie wyczerpuje tematu. Może w kolejnych wzmiankach o pobycie w Szczawnicy uda mi się przemycić kolejne ciekawostki.

sobota, 20 lipca 2024

Szczegół robi robotę...

 Nieważne, czy jedziesz w Polskę, w świat czy zostajesz na swoich śmieciach zawsze liczą się te drobiazgi, szczegóły, detale, które zwracają naszą uwagę, poprawiają humor choć na krótko, zapisują się w pamięci, zachęcają do odwiedzenia danego miejsca.

Dziś kilka tylko przykładów z ostatniego wyjazdu, ale nie tylko.


Idziemy nad wodospad w Szczawnicy, a tu taka niespodzianka - zakątek pewnej Basi, najpierw skrzynka pocztowa...


... wejście do domku na drzewie,


wreszcie sam domek i jego mieszkanka, może owa Basia właśnie?


Wielki budynek, pijalnia i sanatorium w Krynicy, weszliśmy do środka i kolejna niespodzianka - piękny sufit i balkonik na wysokościach wsparty na wielu kolumnach. Warto zadzierać głowę!


Malutki sklepik w Świeradowie, pierniki, krówki, piwa, nalewki, miody. Towar jak w wielu podobnych miejscach, ale sposób ekspozycji i osoba sprzedawcy robią wielką różnicę.


Dla takiego dzbanka i pięknych filiżanek warto zamówić herbatę w oczekiwaniu na konkretne danie.
Zapytałam kelnerkę o te dzbanki, odpowiedziała, że właścicielka ma słabość do ręcznie malowanych naczyń.


Miło odpocząć na prostej ławce w skansenie, z widokiem na małe obrazki zawieszone na zwykłym sznurku...


Gdzie czujecie się lepiej, na idealnie wystrzyżonym trawniku, czy na takiej kolorowej łące?


Klimatyczne wejście do restauracji w Toruniu, w dodatku wokół szumi woda, nie dziwota, że kiedyś był tu młyn wodny...


Urokliwy dziedziniec w Kazimierzu, skromne wejście , a wewnątrz dżungla za progiem i wystawa obrazów i rzeźb...

Nie mniej ważnym szczegółem w odwiedzanych lokalach są toalety. Proza życia, bo każdy musi z nich korzystać, a niestety w wielu miejscach jest to pięta achillesowa naszej gastronomii.
Bywałam w toaletach dopieszczonych w ostatnim szczególe i w takich, o których lepiej zapomnieć, ale zawsze najważniejsza jest czystość.

Jakie szczegóły otoczenia zwracają najczęściej Waszą uwagę?

czwartek, 18 lipca 2024

Nie ma jak w domu!

 Nie ma to jak powrót do ulubionego fotela i własnego łózka! Podziwiam osoby, które przez większość roku żyją na walizkach... jednak miło wraca się do własnego domu.

Mimo dwóch tygodni naszej nieobecności w mieszkaniu przetrwały wszystkie moje rośliny doniczkowe. Podlałam je obficie przed wyjazdem, usunęłam z parapetów, zaciągnęłam rolety i to wszystko. Mniejsza cyrkulacja powietrza, to mniejsze parowanie i to zapewniło roślinkom przetrwanie. 

Nawet gdy jedziemy w całkiem zwyczajne miejsce, to już sama podróż staje się przygodą, urozmaiceniem codzienności!

 W trakcie podróży mogę podziwiać  przez okna samochodu krajobrazy, drewniane kościółki, zadbane małe miejscowości, na przystankach można spotkać kogoś interesującego lub poczynić ciekawe obserwacje. Nie rozumiem tylko dlaczego nawigacja prowadzi nas inną drogą do celu i inną do domu...ale to podobno sprawa algorytmów, które przeliczają drogę, uwzględniając korki, natężenie ruchu i te sprawy.


Uwielbiam te wszystkie mosty, kładki, czy znaki drogowe typu: uwaga na płazy!
Na jednej z dróg zauważyłam parę młodych ludzi na motocyklu, którego rejestracja wyglądała tak - MY LOVE 2
Zastanawiałam się, kto lub co jest miłością nr 1 motocyklisty ?


Pomachaliśmy z daleka klasztorowi kamedułów na krakowskich Bielanach. Wygląda jak żaglowiec na morzu zieleni!
Poprawiłam podpis pod zdjęciem, bo myślałam, że to Tyniec, tak pokazywały drogowskazy, ale faktycznie opactwo wygląda inaczej. KasiaZ w komentarzu wyłapała pomyłkę.
Jechaliśmy, klucząc  między burzami, koleżanka donosiła mi, gdzie akurat komórki burzowe powstają, a jej syn musiał przeczekać nawałnice na jakimś MOPie w podróży służbowej.

Tu przypomniała mi się zabawna scena z ostatniej nocy w naszym pensjonacie. Późny wieczór, zaczęła się burza, wyskoczyłam z łóżka, by zabrać z balkonu ręczniki. Wystawiłam głowę, a tu na sąsiednim balkonie jakaś para, i to już niemłoda stoi na golasa i podziwia błyskawice!
Schowałam się szybko, bo głupio mi się zrobiło, a potem długo nie mogliśmy z mężem zasnąć, bo zza ściany dobiegały odgłosy upojnej nocy w świetle błyskawic...


Mąż pieczołowicie zabezpieczył w bagażniku szklane pamiątki z gór, czyli lokalne piwo o trzech smakach. Kupiliśmy też kubek z parzenicą i koszulkę z góralem dla wnuka.


Podsumowanie krokomierza za okres naszego pobytu w Krynicy i Szczawnicy bardzo mnie ucieszyło, bo liczba kroków i spalonych  kalorii oznacza, że wszystkie lody jadłam bezkarnie! A przecież krokomierz nie podlicza trudów wspinaczki i wylanego potu! Najważniejsze jest, że jeszcze daliśmy radę:-)


Gdy wróciliśmy do domu i rozpakowałam walizki, zaczęło się powyjazdowe pranie, wieszanie i prasowanie. Wszystko schło błyskawicznie, bo upał nadal straszny.
Gdy wieszałam pranie na balkonie poczułam, że ktoś mnie śledzi. Okazało się, że to kot i pies sąsiadów, wyglądało to tak zabawnie, że musiałam zrobić zdjęcie!

Zanim wrócę do opisów szlaków pienińskich, muszę uporządkować zdjęcia i przemyśleć sposób ich prezentacji, bo chyba za dużo fotek zrobiłam...