poniedziałek, 30 maja 2016

Jej wybór...


Znam JĄ od zawsze, ale właściwie nie poznałam dobrze. Jest starsza ode mnie na tyle, że nigdy nie byłyśmy blisko i widujemy się rzadko.
Żyjemy w dwóch różnych światach, inne mamy zainteresowania i potrzeby, inny model rodziny. Gdy ja byłam jeszcze studentką ONA miała już dwoje dzieci, przerwała pracę zawodową, by wychować córeczki, a gdy przyszedł czas powrotu do pracy zaszła w trzecia ciążę.
Skończyła zawodówkę, po szkole pracowała krótko, bo wcześnie wyszła za mąż i pojawiły się dzieci. Odwiedzałam JĄ rzadko, bo nie bardzo miałyśmy o czym o rozmawiać, chociaż jesteśmy kuzynkami. Jakieś zdawkowe informacje o rodzinie, kto umarł, kto się ożenił, kto się przeprowadził. Zawsze w trakcie rozmowy właściwie nigdy nie usiadła, zrobiła kawę, ale tylko dla mnie, a sama , jakby ze ścierką przyrośniętą do dłoni, z uporem maniaczki wycierała blaty, przestawiała, domykała szafki (siadałam chętnie w kuchni, tak jak u jej mamy, to było serce domu)
Mówię kiedyś:
- Usiądź wreszcie choć na chwilę, bo mnie denerwuje to twoje latanie od zlewu do okna i z powrotem.
- Nie siadam, gary do mycia, budyń muszę nastawić, bo dziewczyny ze szkoły wrócą, a w wannie skarpety do prania czekają (obie młodsze córki trenowały sport, starsza studiowała medycynę)
- Budyniu nie musisz robić, a skarpety już mogą prać same albo do pralki wrzuć!
- Pralka białych nie dopierze… a jeszcze placek muszę zrobić, bo najstarsza imieniny ma, to siostry jej zawiozą , tak dużo się uczy…


Gdy zdarzało się, że siadłyśmy w pokoju, to zasypiała ze zmęczenia w fotelu. Takie było JEJ życie. Jedyne wyjścia towarzyskie to uroczystości rodzinne i msza w niedzielę, jedyne wyjazdy to zamiejscowe pogrzeby w bliskiej okolicy i raz czy dwa do córki na studia.
Jej mąż miał działkę, z której przywoził owoce i warzywa, które ONA z kolei przetwarzała w strasznych ilościach, na słoiki, butelki i weka wykupili nawet dwie piwnice.
Nigdy nie widziałam, żeby coś czytała, oglądała, co najwyżej cerowała...
Gdy córki były już duże wróciła na chwilę do pracy, bo mąż zaczął chorować i musiała pomóc podreperować domowy budżet. W pewnym okresie pojawiła się szansa odejścia na rentę, bo nogi i kręgosłup bardzo JEJ dokuczały, ale jakoś o leczeniu nie pomyślała, chociaż córka skończyła już medycynę i robiła specjalizację.
Skorzystała z przejścia na rentę, ale te wkrótce cofnięto, a na jej miejsce w pracy przyjęto kogoś innego. Do emerytury było daleko, więc musiała wrócić do pracy. Po wielu staraniach coś tam znalazła, ale za małe pieniądze i zajęcie obciążające dla jej chorób.
Córki wykształciły się, rozjechały po świecie, jedna po nieudanym związku wróciła do rodziców z wnukiem, którym ONA oczywiście sie opiekowała, bo mama dziecka uzupełniała kwalifikacje...
Ilekroć spotkałyśmy się w sklepie czy na ulicy potrafiła tylko narzekać na zmęczenie, swoje dolegliwości, z czasem doszedł temat wnuka.
Niedawno spotkałam JĄ na ulicy, pochwaliła się, że bluzkę od córki dostała i że mąż z córką i wnukami pojechali na wycieczkę.
- A ty? – spytałam
- A ja przy garach…
- Czemu nie pojechałaś, obiad mogliście zjeść po drodze…
- E.. . ja tam łazić nie lubię, a oni będą zwiedzać, trochę odpocznę od hałasu…
Smutno mi się zrobiło i tak się zastanawiam, czy do takich wyborów zmusiło JĄ życie, czy za wcześnie te wszystkie obowiązki na nią spadły i nie starczyło sił na nic innego, czy po prostu nie ma wielkich wymagań wobec świata i ludzi w ogóle…

piątek, 27 maja 2016

Chybiona przesyłka...

Koniec roku szkolnego to czas kupowania nagród książkowych.
Każda szkoła zainteresowana jest kupnem nagród wartościowych w dobrej cenie.
Wydawnictwa i księgarnie wysyłkowe wyspecjalizowały się w produkowaniu książek na okoliczność. Nie lubię kupować książek w sieci, zwłaszcza z przeznaczeniem na nagrody, bo zdarza się, że oglądamy zachęcającą okładkę, katalog kusi cenami, a w środku między okładkami jeden wielki bubel.
Nachalność firm wysyłkowych też jest porażająca, niektóre wysyłają do szkół swoich przedstawicieli, którzy strzelają focha, gdy oznajmiam, że albo już zakupiłam nagrody, albo nawiązałam współpracę z konkurencją.
Przychodzą też tzw. paczki pokazowe: czyli mam obejrzeć, wybrać i zamówić w dużych ilościach, najlepiej też gdybym całą paczkę zakupiła, ale niektóre książki z owej paczki nie nadają się do niczego, dosłownie! A gdy nawet coś wybiorę i domawiam większą ilość, to czasem słyszę, że nakład wyczerpany i ewentualnie mogą włożyć coś innego lub zdarzają się egzemplarze uszkodzone!
Oczywiście sekretariat nie musi przyjmować takich paczek, ale często jest adres biblioteki lub moje nazwisko, a nikt nie wie, co w takiej paczce być może…
Ostatnio przyszła paczka z nieznanej mi firmy , nawet nie zamierzałam otwierać, ale polecenie… rozumiecie. Po otwarciu okazało się, że większość książek nie nadaje się nie tylko na nagrody, ale nawet dla biblioteki (broszurki, bajki z naklejkami, książki puzzle itp.) Ale kuriozum było dla mnie włożenie do owej przesyłki broszurowych wydań z przykładowymi arkuszami sprawdzianu dla klas szóstych szkoły podstawowej.
Dzwonię więc do firmy i taki oto uskuteczniam dialog:
- Dzień dobry, dzwonię ze szkoły X i pytam kiedy odbierzecie państwo paczkę pokazową, bo mam już dwie i trochę mi zawadzają…
- A kiedy przysłać kuriera?
- Natychmiast, najlepiej jutro, bo muszę ponownie zapakować, a dziś już kończę pracę.
- Dobrze jutro kurier będzie.
_ Super, a niech mi pani powie, czym kierowała się pani, wkładając do paczki broszury z zadaniami na sprawdzian szóstoklasisty, przecież sprawdziany już nie będzie, próbujecie wcisnąć nam broszury po 7 zł, bo nikt ich już nie kupi?
- Jak to sprawdzianu nie będzie?
- Nie ogląda pani telewizji? Sprawdzian był w tym roku ostatni raz.
- Skąd miałam to wiedzieć?
- Współpracując ze szkołami trzeba być na bieżąco.
- To proszę podać mi adres szkoły…
- Wysłała pani nam paczkę, więc chyba miała pani adres?
- Ale musiałabym poszukać…
Westchnęłam tylko i podałam adres szkoły. Szkoda jej było czasu na szukanie adresu, a ile ja straciłam czasu? W dodatku trudno było spakować książki tak, aby zamknąć i zakleić karton, chyba celowo, żeby jednak coś wyjąć i zostawić…

wtorek, 24 maja 2016

Będąc młodą turystką...

Wpis Hegemona o wyprawie na Podlasie pobudził moje wspomnienia z okresu, gdy zaczynałam pracę i razem z koleżanką zafiksowałyśmy się na turystyce. W jej przypadku to było naturalne, bo skończyła geografię i należała do PTTK, a ja byłam niedzielną turystką z żadnym doświadczeniem.
Jeździłyśmy więc na wycieczki jedno- i kilkudniowe, organizowałyśmy w soboty rajdy piesze ( ruch aut był o wiele mniejszy niż dziś ) , ale do końca życia zapamiętam obóz wędrowny po Jurze krakowsko-częstochowskiej. Pojechało z nami 20 sztuk młodzieży w wieku 13-15 lat ( wtedy były jeszcze ósme klasy). Noclegi zamówione w schroniskach młodzieżowych, żywność była na kartki, na wsiach sklepy czynne tylko od poniedziałku do piątku, chleb trzeba było zamawiać z wyprzedzeniem, nie w każdej miejscowości były restauracje czy gospody.
Podróżowaliśmy czym się dało: pociągiem, autobusem PKS, tramwajem, okazją, na piechotę.
Nasza podróż zaczęła się już ciekawie, bo w czasach gdy nic nie było pewne, zwłaszcza miejsce w pociągu, okazało się, że nie mamy zarezerwowanego wagonu – przeoczenie logistyczne, a podróż miała odbywać się nocą. Ulitował się nad nami kierownik pociągu, za którego zgodą wpuszczono nas do wagonu pocztowego i spaliśmy na workach z listami.
Dowcip logistyczny polegał także na tym, że na bieżąco musiałyśmy robić notatki, prowadzić księgowość, zbierać WSZYSTKIE bilety i rachunki, dźwigać zakupioną żywność.
Zdarzało się, że chleb kupiony w Krakowie dzieciaki zjadły na przystanku autobusowym, więc na kolację zorganizowaliśmy wiadro ziemniaków od gospodarza, masło i sól…
Nocowaliśmy, jak wspomniałam w schroniskach młodzieżowych, których standard pozostawiał wiele do życzenia, trochę lepiej było w Krakowie czy większych miejscowościach, ale na wsiach zastawaliśmy często warunki spartańskie.
Bywało, że na 22 osoby przybywające do takiego przybytku był do mycia jeden zlew kuchenny na korytarzu, jedna misa metalowa, obtłuczona strasznie, jedna ubikacja, a towarzystwo mieszane. Wierzcie mi, że niełatwo zorganizować wieczorne ablucje dla takiej gromady spoconych, zmęczonych trudami drogi turystów. Pokonywaliśmy dziennie nieraz po 15 kilometrów w upale i kurzu lub wręcz przeciwnie.
Kiedyś po takiej wędrówce przez las w deszczu i błocie wielu z nas wyrzuciło buty i wszystko, co miało się na sobie, bo nie było tego nawet kiedy i gdzie wysuszyć!
Zatrzymaliśmy kiedyś okazję czyli miejscowego dostawczaka marki Żuk, który przewoził sprzęt malarzy pokojowych czyli wiadra, pędzle, puszki farby. Do dziś nie wiem jak zmieściły się w nim 22 osoby z wielkimi plecakami. Cóż, determinacja czyni cuda!
Mieliśmy też kontakty ze służbą zdrowia, bo na takim obozie różne rzeczy mogą się wydarzyć, ale drastycznych wypadków nie odnotowano…
Dla wielu uczestników była to swoista szkoła przetrwania, najmłodsi tęsknili za domem, opiekunki tęskniły za wygodnym łóżkiem i przespaniem w całości choć jednej nocy.
Jedliśmy co udało się kupić lub zorganizować, jak te ziemniaki, plecaki puchły od zbieranych dowodów na uczciwie wydawane pieniądze.
Zwiedziliśmy i przeżyliśmy dużo, po dwóch tygodniach okazało się kto jest twardzielem a kto mięczakiem…
Dziś nie odważyłabym się na taki wyczyn z powodów takich jak: inna młodzież, przewrażliwieni rodzice, przepisy, większa świadomość zagrożeń itp. itd.


piątek, 20 maja 2016

Kandydat na prezydenta....

Jeśli pamiętacie Krzysia, to dziś druga rozmowa warta przytoczenia. Krzyś odwiedza mnie codziennie, ale nie każda rozmowa bywa równie frapująca, czasami też przerywają nam inne dzieci.
Zaczęło się od tego, że w środę chłopiec przyniósł rysunek, którym chciał się pochwalić, a wykonał go używając cyrkla i ekierki, potem pokolorował figury. Bardzo spodobał mi się ten rysunek i zapytałam czy może mi go podarować. Minę miał niepewną, więc powiedziałam, aby wziął go najpierw do domu i pokazał mamie. Na to Krzyś, że w domu zrobi drugi dla mnie.
W czwartek przyszedł z dwiema pracami, każda w innej kolorystyce:
- Dzień dobry, przyniosłem dla pani…
- O, a czemu dwa?
- Żeby mogła pani wybrać sobie.
- Obydwa są ładne, ale ja wybieram ten w ciepłych kolorach.

- No tak, bo tamten jest trochę zimowy… a co pani przypomina ten ciepły?
- Piłkę do koszykówki , ale może to być wzór na tkaninę lub dywan.
- Dywan?
- No tak, mógłbyś projektować wzory dywanów...
- Mógłbym, ale tylko do 35 roku życia.
- Dlaczego do tej pory? Ach tak, rozmawialiśmy o wyborach.
- No właśnie, bo ja będę kandydował na prezydenta we wszystkich miastach.
- To chcesz być prezydentem miasta?
- No spróbuję w miastach , a jak nie wyjdzie to na prezydenta Polski.
- I co będziesz wtedy robił?
- Będę uchwalał uchwały.
- Ale musi je zatwierdzić sejm.
- To zatwierdzi.
- A twoja pierwsza uchwała?
- Wakacje dłuższe o miesiąc.
- A dla dorosłych?
- No, może urlop dłuższy o tydzień…
Tutaj doszła koleżanka Krzysia Maja, którą mylę z jej starszą siostrą Weroniką. Maja przyniosła rysunek ołówkiem i przeprosiła za "niegrzeczne" zachowanie poprzedniego dnia.
Krzyś pyta:
- Maja , a ty masz rodzeństwo?
- Nie mam.
- Jak to nie masz ? – pytam
- Mam tylko brata i siostrę
- Oj Maja, to jest właśnie rodzeństwo, ja będę miał brata lub siostrę, bo tata z ciocią będą mieli dziecko. Bo wie pani, tata nie mieszka z nami.
- Czyli będziesz miał przyrodnie rodzeństwo…
- Przyrodnie? A co to znaczy?
- Będziecie mieli tego samego tatę, ale inne mamy. To teraz idźcie z Mają do czytelni i poczytajcie czasopisma.
- Dobrze, ale powie nam pani, o której dzwonek, bo zaczynamy lekcje, a musimy jeszcze iść do świetlicy po rzeczy…
- Powiem , macie jeszcze 20 minut… kandydat na prezydenta nie może się spóźniać.

wtorek, 17 maja 2016

Żadna praca nie hańbi...

Z pracą związanych jest wiele przysłów i porzekadeł , nie będę ich tu przytaczać, bo nie taki mam cel. W moim domu rodzinnym mówiło się, że żadna praca nie hańbi, wstydem jest tylko kraść. Są także rożne style pracy, różne umowy o pracę i wreszcie różne pobudki podejmowania pracy.
Gdy zaczęłam spisywać okruchy pamięci, uświadomiłam sobie w ilu różnych miejscach miałam okazję pracować, oczywiście była to praca najczęściej dodatkowa, sezonowa lub wakacyjna,studencka, czasami społeczna, ale zawsze przynosząca ciekawe obserwacje i nowe doświadczenia.
Praca tak różna od mojego wyuczonego i wykonywanego zawodu.
Na temat zmiany miejsca i rodzaju pracy są różne teorie: niektórzy twierdzą, że aby uniknąć wypalenia zawodowego trzeba zmieniać pracę co 5 lat; inni rekomendują trwanie w jednej firmie do emerytury, bo to najlepsze dla pracownika i firmy (tak bywa w Japonii, gdzie stanowiska są nawet dziedziczone); jeszcze inni proponują spróbowania pracy na swoim, bo to pozwala sprawdzić swoją zaradność i kreatywność. Bywają osoby, które wręcz brzydzą się etatem, bo wolą być dla siebie sterem, żeglarzem i okrętem. Zawody tzw. artystyczne w ogóle z etatem się nie kojarzą, choć bywają wyjątki.
Myślę, że spróbowanie różnych stylów i rodzajów pracy jest przydatne dla pisarzy, autorów scenariuszy czy innych twórców, ale może być pożyteczne dla zwykłego śmiertelnika, aby pochopnie nie oceniać i nie lekceważyć pracy innych ludzi. Doświadczyłam tego na własnym przykładzie i najczęściej takie opinie o pracy, której charakteru się nie zna, są niesprawiedliwe.
Jakie mogą być jeszcze plusy z takiego doświadczenia?
Dla mnie takie, że :
• na przestrzeni życia miałam okazję przekonać się chociażby, jakiej pracy na pewno nie chciałabym wykonywać za żadne pieniądze,
• różny, najczęściej niewłaściwy bywa stosunek szefów do swoich podwładnych, jakby zapominali, że szefem sie tylko bywa
• praca nie hańbi, raczej wynagrodzenie za nią
• domaganie się poprawy warunków pracy uważane jest za brak szacunku dla firmy lub szefa
• w wielu firmach pracownicy kradną na potęgę, jakby nie rozumieli, że tak naprawdę podcinają gałąź, na której siedzą
• praca umysłowa lub w wolnych zawodach przez niektórych nie jest uważana za pracę na poważnie, jakby tylko ciężka fizyczna robota była pracą


Jeszcze kilka refleksji na temat pracy zawodowej i pracy w domu. Tutaj panowie zakrzykną, że tylko o paniach piszę, bo nie wypowiadam się za płeć przeciwną, oni mają trochę inaczej…
Nasze babcie z reguły nie pracowały zawodowo, ale inny był wzorzec przekazywany kobietom, rodziny bywały liczne i zajęcia domowe zajmowały kobietom wiele czasu.
Jak powiedział ktoś złośliwie o feministkach: walczyły o prawo do pracy, wywalczyły obowiązek pracy. Znam kobiety, które spełniają się bez pracy zawodowej, będąc tzw. gospodyniami domowymi, znam takie, które po odchowaniu dzieci wróciły do pracy zawodowej, znam takie, które nigdy nie pracowały lub krótko, a po rozwodzie żyją z alimentów od męża. Znam też takie kobiety, które deklarowały chęć pracy zarobkowej, kończyły kolejne kursy, ale żadnej pracy nie podjęły.
Trudno tutaj oceniać wybory, bo jakie mamy do tego prawo?
Z moich obserwacji wynika jednak, że kobiety, które nigdy nie pracowały zawodowo często bywają wycofane i odczuwają lęk przed podjęciem jakiejkolwiek pracy, uzależnione są od „opieki” męża i jego chorobę lub śmierć traktują jak katastrofę życiową.
Rzadko, nie pracując zawodowo, kobiety włączają się w jakąś działalność dodatkową i są, mam wrażenie gorzej zorganizowane, zapominają o swoich marzeniach i samorozwoju. Oczywiście krzyczę głośno, że bywają WYJĄTKI! Bo takie też znam!
Myślę, że dużo zależy od partnera, od sytuacji finansowej rodziny, od miejsca zamieszkania , no i od osobowości samej kobiety.
Innym jeszcze przypadkiem są kobiety, którym choroba lub wypadek przerywają studia lub pracę zawodową, a co za tym idzie wiele zamierzeń na przyszłość. Miałam koleżankę, która przeszła na wcześniejszą emeryturę, bo chciała zostać pilotem wycieczek, zaczęła dokształcanie w tej materii i niestety zachorowała, zmarła w wieku 52 lat.
Wiele z nas nie wyobraża sobie pracować i podrzucać komuś obcemu dzieci czy zatrudniać nianie. Ja cieszyłam się, że wracam po urlopie macierzyńskim do pracy, nawet mój mąż stwierdził wtedy, że najwyższy czas…. teraz wielokrotnie marzę o emeryturze, ale jak mawiamy z koleżankami w pracy: nie wiadomo, czy nie tęsknimy za tym akurat czego nie mamy, a gdy już staniemy się emerytkami, może zmienimy zdanie, po roku powiedzmy?
Jeszcze innym tematem jest wynagrodzenie za pracę i w wielu środowiskach ludzie pracujący z pasją, ale niekoniecznie za duże pieniądze uważani są za nieudaczników lub frajerów, a więc na koniec małe podsumowanie na temat tego, co dla kogo jest naprawdę ważne w temacie zarabiania pieniędzy:
Wyszło długo, ale chyba nie umiem krótko...

sobota, 14 maja 2016

Strzyżona majówka


Uwielbiam wiosenną zieleń, jej bujność i soczystość, nigdy potem kolor traw nie jest tak nasycony, tylko w maju tak kwitną kwiaty... Majową sielankę zakłóca mi tylko nieustające koszenie trawników. Gdy tylko trawka urośnie na wysokość kilku centymetrów i zażółcą się mlecze na plan dnia codziennego wracają ONI - kosiarze ze swoim głośnym sprzętem. Gdy mieszka się na miejskim osiedlu koszenie traw towarzyszy moim porankom od maja do października, w dodatku pracuję w budynku pośród morza zieleni, co jest miłe dla oka, ale mniej miłe dla ucha.
Gdyby koszono trawniki kosiarkami elektrycznymi, pół biedy, bo ciszej pracują, ale nie - kosiarki są spalinowe, głośne, upierdliwie wwiercające sie w głowę, które czasami jest spragniona ciszy.
Kiedyś koleżanka użyczyła mi domku nad jeziorem, myślę sobie: wreszcie odpocznę od miejskiego gwaru, posłucham dzięcioła... nic bardziej mylnego. Sąsiad z lewej naprawiał dach, sąsiad z prawej kosił trawę, sąsiad z domku nad jeziorem ciął drewno do kominka...
W drodze do pracy towarzyszy mi ostatnio ciągły śpiew kosiarek i oto, co powstało w mojej głowie pod wpływem tego koncertowania:

Strzyżona majówka

Trawostrzyżenie
kosiarkowanie
nieustające przycinanie.
Technobzyczenie
silnikogranie
uszu i ciszy
maltretowanie.

Trawostrzyżenie
kosiarkowanie
codzienne duszy
torturowanie.
Przestrzeniodrżenie
współwibrowanie
niemiłosierne
hałasowanie.

Trawokoszenie
kosozgrzytanie
miłych poranków
zawłaszczanie.
Łąkokoszenie
syzyfotrwanie
bujności życia
ograniczanie.

środa, 11 maja 2016

Grubo po piętnastej...

Wczoraj na godzinę przed końcem pracy asystował mi chłopiec z pierwszej klasy, powiedzmy Krzyś. Najpierw wypożyczył książkę o psach i przeglądał ja w czytelni, trochę pogadał z kolegami, w końcu przysiadł na krześle koło mojego biurka i zapytał:
- Ile to jest grubo po trzeciej?
- Ale o co pytasz, o godzinę?
- Tak, mama powiedziała, że babcia przyjdzie po mnie grubo po trzeciej.
- No wiesz, to może być kwadrans po trzeciej lub za pięć czwarta.
- A pani jak myśli, która to raczej będzie?
- To zależy jak babcia ma daleko…
- No nie wiem, ale zawsze przychodzi późno, kiedyś to pani zamykała już świetlicę.
- A wie pani, ja to kiedyś będę kimś ważnym, może nawet dyrektorem, teraz staram się nie mieć żadnych uwag i mam tylko dwie trójki, ale jeden mój kolega ma same jedynki i jest niegrzeczny, wchodzi pod ławkę i przeszkadza i pani powiedziała, że będzie chodził do innej szkoły, bo potrzebuje pomocy. Ale ja myślę, że jest zwyczajnie niewychowany… bo on przeszkadza nawet na religii, a przecież religia jest ważniejsza od angielskiego.
- Wypożyczyłeś książkę o psach, masz psa?
- Mam jednego, pół jamnika…
- A drugie pół?
- Pół yorka i muszę go wyszkolić, chcę, żeby podawał łapę, ale na razie podaje mi język… kiedyś będę miał kilka psów i już wymyśliłem imiona: Bobo, Margaret, Magda Gessler
- Dlaczego Magda Gessler?
- A dlaczego nie?
- Bo to kobieta, występuje w TV.
- No to pies będzie miał jasną lokowaną sierść…. poproszę tatę, żeby zrobił zdjęcie i pani przyniosę.
- Codziennie tak długo siedzisz w szkole?
- Tak, bo mama i babcia pracują, a moja mama jest strasznie roztargniona i zapominalska.
- Dlaczego tak mówisz?
- Kiedyś moje śniadanie wzięła do pracy, a ja znalazłem w plecaku jej portfel, a kiedyś zapomniała mnie odebrać i siedziałem w pokoju nauczycielskim.
- I nie byłeś głodny?
- Nie, kolega się ze mną podzielił. Zresztą to nie pierwszy raz, kiedyś mama przyniosła mi nawet rogaliki do szkoły, ale nie mogła mnie znaleźć, bo byliśmy w klasie obok na filmie.
- Ale w końcu Cię znalazła?
- Tak, zapytała w sekretariacie.
- To może zejdziesz już sprawdzić czy nie ma babci?
- Fajnie tak z panią siedzieć i gadać, gdy nie ma dzieci, a która jest godzina?
- Grubo po trzeciej, myślę, że babcia już przyszła…
- To do widzenia i dziękuję za książkę.
- Do zobaczenia Krzysiu….

poniedziałek, 9 maja 2016

Podpatrzone, podsłuchane...

Poruszanie się po mieście na własnych nogach ma pewne zalety:
- pozwala na utrzymanie jako takiej kondycji, gdy chodzi się codziennie i daleko
- można przemyśleć sobie wiele spraw lub ułożyć wiersz...
- obserwacje przyrodnicze wzbogacają ogląd na zmiany pór roku
- oszczędzamy na opłatach za komunikację miejską
- wzbogacamy wiedzę o ludziach

Oczywiście mówię o tym z perspektywy małego miasta, gdzie wszędzie dojść można na piechotę w godzinę lub nieco dłużej. Bywając w dużych miastach sama nieraz korzystałam z autobusu lub tramwaju, bo jedna ulica w takiej "metropolii" jest kilka razy dłuższa, niż moja trasa z krańca na kraniec... W tym wpisie chcę się podzielić obserwacjami i podsłuchanymi rozmowami w czasie codziennych wędrówek do pracy i z pracy. Przytoczone tutaj mówią same za siebie, więc nie będę dokładać mojego komentarza...
Na osiedlowej ławce siedzi dwóch wielbicieli piwa z wkładką, w stanie wskazującym na spożycie kilku. Mało zrozumiałym językiem rozmawiają o tym i owym, przeliczając drobne na kolejne piwo. Nagle jeden drugiego trąca łokciem i mówi:
- Ty patrz, idzie GEJ !
- Gej? To ten tego? Fuj!
- No! nie to co MY, PRAWDZIWE CHŁOPY!

Kilka kroków przede mną idzie kobieta z chłopcem, na oko 10-letnim. W pewnym momencie chłopiec mówi: mamo, usiądźmy wreszcie na ławce, nogi mnie bolą, a ty zapalisz sobie, nie powiem nic tacie...
Inny obrazek: na ławce siedzą rodzice z dzieckiem, dziecko liże lody w oparach dymu tytoniowego, bo rodzice jednocześnie palą papierosy...a przed chwilą mijałam przystanek autobusowy z plakatem NIE PAL PRZY MNIE!
Pod szkołą stoją mamy oczekujące na wyjście dzieci po lekcjach i wymieniaja poglądy na temat metod nauczania. Jedna z mam dziwi się :
- Ja nie wiem, jak oni tego alfabetu uczą, zamiast po kolei ABCD... to najpierw MAMA, TATA
- A moja w trzeciej już i pani nawet w ferie kazała im książkę przeczytać!
- U mojego syna z klasą na wycieczkę do Torunia jadą, co może być ciekawego w Toruniu?

Byłam kiedyś na ślubie w kościele, koleżanki syn się żenił. Kazanie proboszcza skierowane do młodych było co najmniej dyskusyjne, ale uwaga skierowana do gości powaliła mnie na łopatki:
- Nie rzucajcie państwo młodym ryżu na szczęście, bo jeszcze im się skośnookie dzieci urodzą!

Wracając z niedzielnego spaceru, wstąpiłam do sklepu znanej sieci, aby dokupić coś do obiadu, nie lubię tego, ale czegoś mi zabrakło. czynna była jedna kasa, utworzyła się kolejka, widocznie więcej było zapominalskich, ale każdy cierpliwie czekał. Na końcu kolejki stał facet, trzymający w rękach dwa piwa.Nagle krzyknął do kasjerki:
- Niech pani zadzwoni żeby otworzyli drugą kasę, jak długo mam czekać? Kilka osób obejrzało się na awanturnika, a pani kasjerka na to:
- Tak pana suszy? Dzisiaj niedziela, a ja muszę pracować, zamiast z dziećmi iść na spacer... Kolejkowicze zaśmiali się i niemal bili kasjerce brawo.
W tym samym sklepie, innego dnia jakiś pan grzebie w pojemniku z bułkami, nie używając rękawic , które leżały tuż obok. Podszedł do niego inny gość i głośno na cały sklep zwrócił mu uwagę w sposób dosadny: czego pan tak grzebiesz w tych bułkach brudnymi łapskami, może wcześniej po jajach się głaskałeś, a teraz bułki macasz...

W podawanych przykładach konwersacji pominęłam słowa powszechnie uważane za wulgaryzmy, bo musiałabym dużo wykropkować...

piątek, 6 maja 2016

Cudze chwalicie część 2

Obiecana druga seria zdjęć pięknych budynków w moim mieście i nie jest to wyczerpany temat, ale myślę , że o budowlach wystarczy. Napiszę raczej kiedyś o znanych osobach związanych z Inowrocławiem, a musicie wiedzieć, że mamy w parku naszą aleję gwiazd i o tym też będzie.
Pierwszy dziś budynek zdobył nagrodę "Mister budownictwa", nagrody te przyznawane są od kilku lat w różnych kategoriach: renowacje, przebudowy, budynki nowe, ciekawe elewacje itd. Budynek odrestaurowany bardzo pieczołowicie, z naciskiem na liczne detale, a jest to w przypadku niektórych budynków trudne i kosztowne, gdyż mamy wiele zabytków.



Na jednej z kamienic stojących przy rynku piękny mozaikowy zegar słoneczny ze znakami zodiaku i na tej samej kamienicy herby miasta w różnych okresach historycznych.


Najciekawszy element dekoracyjny kamienicy pod lwem, gdzie kiedyś mieścił się hotel z restauracją na parterze. Zarówno hotel jak i lokal gastronomiczny miały swoje lata świetności w Polsce Ludowej, potem podupadły. Po restauracji nie ma już śladu, a w miejsce znanego hotelu powstał ostatnio Hostel Pod Lwem...


Jeden z budynków parku Solankowego, w którym mieści się zakład przyrodoleczniczy oraz poczta. Budynek ma dwie wieżyczki, na jednej z nich umieszczono zegar słoneczny. Poniżej zegara wejście na wewnętrzny dziedziniec, gdzie w okresie letnim funkcjonuje urokliwe patio, a tam można zjeść i wypić pyszne rzeczy...


Jeden z większych budynków, znowu zakład przyrodoleczniczy. Część centralna została wyremontowana i zamieniona na salę bankietowo-koncertową z balkonem. Odbywają się tam uroczyste bankiety firmowe, konferencje, bale sylwestrowe, koncerty letnie.


Ostatnia z prezentowanych kamienic jest przykładem przywracania zabytkowym budynkom ich świetności z okresu przedwojennego, kiedy Inowrocław był znanym kurortem i prężnym ośrodkiem kulturalnym. Wiele jest takich kamienic przy deptaku Królowej Jadwigi oraz przy ulicy Toruńskiej.


Gdy jako dziecko odwiedzałam koleżanki lub członków rodziny mieszkających w starych kamienicach widywałam resztki świetności tych budowli. Kiedyś zapytałam rodziców, dlaczego te kamienice są takie zniszczone, ojciec odpowiedział mi, że gdyby miały właścicieli byłyby piękne, ale o wspólną (społeczną) własność ludzie nie dbają. Piękne rzeźbione tralki schodów wykradane były i z nich robiono lampy, cenne kafle i parkiety zamalowywano farbą olejną lub przykrywano gumolitem, by łatwiejsze były w utrzymaniu czystości....

wtorek, 3 maja 2016

Darmozjad u dusigrosza nic nie wskóra...

Nawet powrót z długiego spaceru może stać się inspiracją dla wpisu na blogu.
Kiedyś wyrwało mi się, że jesteśmy jak te powsinogi, co to domu nie mają i już zapaliła się w głowie lampka, że dawno tego określenia nikt nie używał, słyszałam je czasem od babci. Wiele takich określeń przywołałam z pamięci, więc zapisałam, aby znów nie uleciały. Zawsze mówiło się, że inne języki np. niemiecki mają wiele takich określeń, które łączą w sobie kilka nawet słów na opisanie jednej osoby lub rzeczy, a tu proszę w naszej polszczyźnie tez takowe znajdziemy. Być może wiele z nich wyszło już z użycia, zostało zapomnianych lub funkcjonowały tylko w gwarach lub lokalnie w mowie potocznej. Niektóre są nawet śmieszne, ale znaczenie nie wszystkich jest już takie oczywiste.
Przypomnę więc chociaż te, które pamiętam, a jeśli znacie jeszcze jakieś dorzućcie proszę, będę wdzięczna.


POWSINOGA – osoba nie mogąca zagrzać miejsca, traktująca swój dom jak sypialnię, odwiedzająca wielu znajomych w krótkim czasie.

MĘCZYDUSZA – ktoś namolny, wiercący komuś dziurę w brzuchu, uparty

URWIPOŁEĆ – mały rozrabiaka, wszędzie go pełno, łazi przez płoty, dziurawi spodnie, ale budzi sympatię…

MOCZYMORDA – pijak, menel, pije dużo , byle co i z byle kim

PODFRUWAJKA – dziewczyna nosząca zbyt krótkie spódniczki, w domyśle niezbyt dobrze prowadząca się, nastolatka udająca dorosłą kobietę

DUSIGROSZ – skąpiec, osoba przesadnie oszczędna, odmawiająca sobie wielu rzeczy, lubiąca liczyć zera na koncie

ZAWALIDROGA – wolno jadący samochód lub przeszkoda na drodze typu powalone drzewo

BRAKORÓB – ktoś wytwarzający mało wartościowe rzeczy lub wyroby z usterkami

DZIECIORÓB – mężczyzna mający wiele dzieci, najczęściej z różnymi kobietami, ale niechętnie dbający o ich utrzymanie

DARMOZJAD – osoba niepracująca, żyjąca kosztem rodziny

KRWIOPIJCA – wyzyskiwacz, dorabiający się majątku na cudzej krzywdzie

SIUSIUMAJTEK – inaczej żółtodziób, udaje starszego, niż jest w rzeczywistości, czasem mówiło się, że ma mleko pod nosem…

ŻABOJAD – określenie Francuza (trochę pogardliwe, bo jak można jeść żaby i ślimaki)

ZAPIEWAJŁO - osoba jako pierwsza podejmująca śpiew podczas biesiady i nadająca ton reszcie biesiadników

GOŁODUPIEC - ktoś kto nigdy nie miał pieniędzy (bo nie umiał zarobić) lub nagle je stracił, kiepska partia po prostu.

OBSZCZYMUREK - (przypomniane przez Boję) pijak, menel pijący pod kioskiem, sklepem i załatwiający swe potrzeby gdzie popadnie...

Myślę, że na podobnej zasadzie powstawały nazwiska takie jak: Woziwoda, Twardygrosz, Kręcichwost, Koniecpolski, Niedopytalski, Solipiwko, Krzywonos, Ojczenasz - prawda, że wiele mówiące?


niedziela, 1 maja 2016

Takie tam wiosenne rymy...

Majówka przy kominku

Majówka od lasu
Się zbliża
Z nią sarenka
Zagląda do okien.
Bogdan żaru
Dogląda w kominku
Do Gabrysi
Wciąż mruga okiem.
Ciepło ognia
Pieści im stopy,
Pies Teodor
Merda radośnie
Doglądają kartofli
W popiele
A apetyt na miłość
Wciąż rośnie….











Zasłuchana...

Ptasi koncert
ukryty gdzieś w drzewach
dźwięczne trele
rozchylają konary.
Cały park się nagle rozśpiewał,
aż zadziwił się muzyką
dąb stary.

Gdzieś na stawie
swojskie kaczek głosy,
w górze słychać
radość skowronka,
w krzewach wróbli
szczebiot się rozgościł,
w trawie wiatr
przygrywa na dzwonkach.

Taki koncert
to balsam dla duszy
takie trele
to najmilsza muzyka.
Raz zachwycisz się,
czasem wzruszysz,
a już smutek
na pola umyka...











Niewinnie?

Chodzę sobie po domu
Tu skubnę kęs i tam skubnę
Uwierzyć czasem trudno
Że może mi zaszkodzić
Tych parę niewinnych skubnięć.
Lecz lustro bezlitośnie
Obraz tych praktyk obnaża
Więc na to co widzę w lustrze
Nie mam się prawa obrażać.
Chodzę sobie po domu
Lustro omijam z daleka
Tajemnic diet i nakazów
Staram się nie dociekać.
Zwierciadło i waga dowodzą
Że moje nadzieje złudne -
Że to jest bardzo zgubne
Gdy sobie czasem skubnę…