Każda branża ma swoje naleciałości, zawodowe zboczenia i przywary, ale gdy w wiadomościach występują przedstawiciele tzw. służb mundurowych to mam wrażenie, że znalazłam się w jakimś Matrixie lub co najmniej innym kraju, gdzie ludzie mówią do mnie niby po polsku, ale jakimś dziwnym językiem. Może odbywają szkolenia z komunikacji specjalnej, bo normalnie o zwykłych rzeczach ludzie tak nie rozmawiają. Dotyczy to zarówno policjantów, strażaków, jak i wojskowych.
Przykłady? Proszę bardzo, zaczęłam już zapisywać niektóre wypowiedzi lub ich fragmenty, bo są prawdziwymi perełkami i trzeba trochę czasu, żeby daną wypowiedź przetrawić.
Wszystkie cytuję po zapisaniu wprost z audycji TV:
- po godzinie wykonywania czynności reanimacyjnych przez ratowników nie udało się odzyskać czynności życiowych u poszkodowanego mężczyzny
- mężczyzna po wykonaniu czynności z jego udziałem został zwolniony do domu
- kierujący pojazdem marki opel wykonał niedozwolony manewr skrętu w lewo, przez którą to czynność naraził innych uczestników ruchu na zagrożenie katastrofą w ruchu drogowym
- funkcjonariusze przybyli na miejsce zdarzenia dokonali zatrzymania podejrzanych w celu wyjaśnienia okoliczności zdarzenia
- komisja zbadała wszystkie okoliczności zaistniałego zdarzenia i nie stwierdzono żadnych uchybień w zakresie czynności objętych procedurami
- więźniowie objęci zostali programem uczestnictwa w pracach na rzecz społeczności lokalnej w ramach akcji przywracania osadzonych na łono społeczeństwa
- w ostatnim czasie zmniejszyła się liczba zdarzeń o znamionach przestępstwa, zanotowano natomiast sporo wykroczeń o charakterze chuligaństwa i wandalizmu
Wystarczy tych przykładów, bo już kręci mi się w głowie, a po pewnym czasie muszę przypominać sobie, jak mówi się pozamundurowo.
środa, 31 grudnia 2014
wtorek, 30 grudnia 2014
W krainie baśni...
Z cyklu fajny film widziałam... tym razem "Czarownica" z Angeliną Jolie w roli głównej.
Od razu dodam, że dla mnie tytuł w wersji polskiej nie bardzo trafiony, jak zresztą większość tytułów proponowanych przez dystrybutorów. Film obejrzałam z przyjemnością, zapominając momentami, iż jest to kolejna wersja baśni o Śpiącej Królewnie.Po obejrzeniu zaglądałam do recenzji i uważam, że są niesprawiedliwe. Każdy lubi inny rodzaj filmu, każdy film jest dobry na różne okazje. Z radością oderwałam się od przyziemnej rzeczywistości niektórych produkcji, nawet się wzruszyłam, bo przecież nie chodzi o to z jakim rodzajem baśni mamy do czynienia,ale jakie emocje potrafi taka opowieść w nas wywołać. Jeśli powie ktoś, że to mało ambitne, cóż... każdego wzrusza co innego. Wolę taki przekaz od super ambitnych czy jak niektórzy nazywają artystycznych produkcji, po obejrzeniu których muszę się długo zastanawiać, co poeta miał na myśli. Jak dla mnie całość była piękna, zakończenie wymowne, z tzw. przesłaniem, efekty malownicze, trochę strasznie i trochę śmiesznie, nastrój iście baśniowy, ale nie bajkowy.
Warto obejrzeć.
(fotos ze strony filmweb.pl)
Od razu dodam, że dla mnie tytuł w wersji polskiej nie bardzo trafiony, jak zresztą większość tytułów proponowanych przez dystrybutorów. Film obejrzałam z przyjemnością, zapominając momentami, iż jest to kolejna wersja baśni o Śpiącej Królewnie.Po obejrzeniu zaglądałam do recenzji i uważam, że są niesprawiedliwe. Każdy lubi inny rodzaj filmu, każdy film jest dobry na różne okazje. Z radością oderwałam się od przyziemnej rzeczywistości niektórych produkcji, nawet się wzruszyłam, bo przecież nie chodzi o to z jakim rodzajem baśni mamy do czynienia,ale jakie emocje potrafi taka opowieść w nas wywołać. Jeśli powie ktoś, że to mało ambitne, cóż... każdego wzrusza co innego. Wolę taki przekaz od super ambitnych czy jak niektórzy nazywają artystycznych produkcji, po obejrzeniu których muszę się długo zastanawiać, co poeta miał na myśli. Jak dla mnie całość była piękna, zakończenie wymowne, z tzw. przesłaniem, efekty malownicze, trochę strasznie i trochę śmiesznie, nastrój iście baśniowy, ale nie bajkowy.
Warto obejrzeć.
(fotos ze strony filmweb.pl)
niedziela, 28 grudnia 2014
Spacer czy zakupy?
Lekki mróz i słońce to idealna pogoda na spacer. Lubię spacery, długie i męczące, bo po takiej wędrówce czuję, że naprawdę odpoczywam. Spacer wymiata z głowy wszystkie śmieci, niechciane emocje, a zmęczenie fizyczne pozwala poczuć te mięśnie i części ciała, o których istnieniu czasem zapominamy. Jeśli dodać do tego jeszcze podziwianie uroków przyrody i zdrowy apetyt na poświąteczne smakołyki, to są to same zalety. Spacer wczorajszy był długi i żeby posilić się w trakcie wstąpiliśmy do sklepu po jakieś bułki(ciepłe i pachnące). Sklep był duży, ludzi tez sporo, a przyszli wcale nie po niezbędne artykuły. Większość, jak wynikało z naszych obserwacji przyszła z tęsknoty za zakupami. Oglądali, czytali etykiety, rozpakowywali paczki, porównywali, a przecież za nami tylko dwa dni przerwy zakupowych szaleństw. Czy nie lepiej, oderwawszy się od biesiadowania pójść do parku, pojechać za miasto, pielgrzymować (pieszo) do różnych kościołów, żeby obejrzeć szopki? Jak mają się do tego pomysły polityków czy innych decydentów, aby pozamykać galerie handlowe i supermarkety w niedziele i święta? Gdzie będą chodzić nasi obywatele po kościele? Mieszkam między kościołem, a tzw. skwerem handlowym( idiotyczna nazwa) i często obserwuję, jak prosto po mszy tłumy całe ruszają do marketu, aby uzupełnić duchowe doświadczenie o prozę codziennego bytu. Przecież gdyby nie było chętnych na spacery po galeriach w dni wolne od pracy, pewnie trzeba by je zamknąć, a może się mylę... A co w takim razie z kinami, restauracjami, muzeami?
Skoro wolne należy się pracownikom galerii i marketów, to chyba także pracownikom kin i innych instytucji rozrywki?
Tu kojarzy mi się święte oburzenie na pracę w niedziele, a co z pracą w domu? Gotowanie obiadu to też praca, tak jak zmywanie, prasowanie itp. Zostawmy więc idee filozofom i ich teoretycznym rozważaniom.
Skoro wolne należy się pracownikom galerii i marketów, to chyba także pracownikom kin i innych instytucji rozrywki?
Tu kojarzy mi się święte oburzenie na pracę w niedziele, a co z pracą w domu? Gotowanie obiadu to też praca, tak jak zmywanie, prasowanie itp. Zostawmy więc idee filozofom i ich teoretycznym rozważaniom.
piątek, 26 grudnia 2014
Prawie po świętach.
Do świątecznych prezentów dołączyła pogoda, wreszcie ustały ulewy, przymroziło i poprószyło. Ranek drugiego dnia świąt przywitał mnie słońcem,aż chce się wyjść na spacer. Sikorka dobrała się do słoninki na balkonie, jak miło słyszeć ptaki za oknem. W czas porywistego wiatru pochowały się gdzieś i umilkły. Pogoda wypiękniała, ale spacerowiczów mało, nawet ci, których spotkaliśmy w parku w dużej liczbie podjeżdżają w pobliże samochodem, żeby tylko pospacerować po głównej alei. A przecież nie mieszkamy w wielkiej metropolii, gdzie bez auta ani rusz. Równie duża ilość samochodów w pobliżu kościołów. Tak więc czapki z głów przed biegaczami, których coraz więcej i częściej widuje się na ulicach i w parku. Wszystkim ruszającym się od świątecznego stołu nie grozi przynajmniej otyłość, o której dziś słyszymy w wiadomościach wieczornych, a która uznana została przez specjalistów unijnych za formę niepełnosprawności i nie może być przyczyną zwolnień z pracy. Ale ciekawa jestem w ilu przypadkach chorobliwa otyłość jest faktycznie wynikiem zaburzeń zdrowia, a w ilu jest skutkiem wieloletniego hołdowania tradycji zbyt obfitych posiłków, złych nawyków i wspomnianej niechęci do ruszania się? A koło się zamyka - im więcej się waży, tym mniej chętnie człowiek się rusza. Zaczyna się od kupowania: za dużo, za tłusto, na zapas. Potem zjada się za dużo, bo szkoda wyrzucić, bo drogo kosztowało. Pamiętam powiedzenie mojej babci:lepiej popsuć żołądek, niż zmarnować dar boży! Dzisiaj wiele zmienia się na lepsze, ale nadmiar zakupów pozostał, zwłaszcza na święta, a po ich zakończeniu trafią na śmietniki całe chleby, makowce, nadgniłe owoce.
Ale żeby zakończyć optymistycznie: pod moją choinkę trafiły ciekawe książki, czas świąteczny trwa na szczęście do Nowego Roku, zdrowie dopisuje, czego chcieć więcej?
Ale żeby zakończyć optymistycznie: pod moją choinkę trafiły ciekawe książki, czas świąteczny trwa na szczęście do Nowego Roku, zdrowie dopisuje, czego chcieć więcej?
środa, 24 grudnia 2014
Jak z pocztówki...
Marzą mi się święta jak z pocztówki: chata w lesie, śnieg do kolan, pod okna podchodzą sarenki, w kominku płoną szczapy, z nieba mrugają gwiazdy, a my otuleni pledami popijamy gorące kakao...
Takie święta w naszym klimacie bywają coraz rzadziej, a poza tym nie posiadam chaty w lesie. Za to nastrój odświętny stworzyć możemy sobie sami i tylko od nas zależy jak ten czas spędzimy. Lubię słuchać piosenek, które przybliżają atmosferę świąt, niekoniecznie kolęd, lubię oglądać filmy, nawet te przesłodzone, kiczowate, w których magia Bożego Narodzenia wyprostowuje wszystkie kręte drogi i ludzkie losy. Lubię dekorować dom stopniowo, dzień po dniu i zapełniać domowe zakamarki różnymi pysznościami. I chociaż obiecuję sobie co roku nie szaleć z zakupami, to zawsze, nawet w wigilię wyskoczę na moment coś dokupić, choćby drobiazg, aby poczuć tę gorączkę świątecznych przygotowań i oczekiwania na pierwszą gwiazdkę.
W czasach, w których żyjemy coraz mniej jest elementów religijnych w tradycji, ale to nie znaczy, że zanika poczucie wspólnoty. Nawet ludzie, którzy nie widują się cały rok, potrafią przemierzyć tysiące kilometrów, aby spotkać tych, których im na co dzień brakuje, bo to taki czas właśnie. Dlatego też odwiedzamy cmentarze, aby w ten wigilijny wieczór także ci, co odeszli choć przez moment byli z nami, bo z wszystkich pięknych świątecznych rzeczy możemy z nimi dzielić tylko ciepło zapalonego światełka i nasze o nich wspomnienia.
Pięknych świąt zatem i pięknych wspomnień o świętach już minionych...
Takie święta w naszym klimacie bywają coraz rzadziej, a poza tym nie posiadam chaty w lesie. Za to nastrój odświętny stworzyć możemy sobie sami i tylko od nas zależy jak ten czas spędzimy. Lubię słuchać piosenek, które przybliżają atmosferę świąt, niekoniecznie kolęd, lubię oglądać filmy, nawet te przesłodzone, kiczowate, w których magia Bożego Narodzenia wyprostowuje wszystkie kręte drogi i ludzkie losy. Lubię dekorować dom stopniowo, dzień po dniu i zapełniać domowe zakamarki różnymi pysznościami. I chociaż obiecuję sobie co roku nie szaleć z zakupami, to zawsze, nawet w wigilię wyskoczę na moment coś dokupić, choćby drobiazg, aby poczuć tę gorączkę świątecznych przygotowań i oczekiwania na pierwszą gwiazdkę.
W czasach, w których żyjemy coraz mniej jest elementów religijnych w tradycji, ale to nie znaczy, że zanika poczucie wspólnoty. Nawet ludzie, którzy nie widują się cały rok, potrafią przemierzyć tysiące kilometrów, aby spotkać tych, których im na co dzień brakuje, bo to taki czas właśnie. Dlatego też odwiedzamy cmentarze, aby w ten wigilijny wieczór także ci, co odeszli choć przez moment byli z nami, bo z wszystkich pięknych świątecznych rzeczy możemy z nimi dzielić tylko ciepło zapalonego światełka i nasze o nich wspomnienia.
Pięknych świąt zatem i pięknych wspomnień o świętach już minionych...
niedziela, 21 grudnia 2014
Nastrój nie do końca radosny...
Wydaje się, że im bliżej świąt , tym lepsi stają się wszyscy, że udziela nam się atmosfera podniosłości, czynienia dobra, uśmiechania się i wybaczania. Ale nic mylnego. Są sytuacje i osoby, wobec których blednie nawet świąteczna radość. Gdy zbliża się okres ogólnego wesela, cieszymy się na spotkanie przy firmowym wigilijnym stole, bo to i czas pracy trochę krótszy - to okazuje się, że nasz szef ma trochę inny stosunek do tego wszechogarniającego zachwytu świętami. Nie dlatego bynajmniej, że nie lubi czy nie celebruje, ale to tak mocno tkwi w jego charakterze, że musi najpierw wszystkich maksymalnie wkurzyć, tak uprzykrzyć, nawtykać,naubliżać, bo dopiero wtedy sam się dobrze czuje. Kiedy niektórzy płaczą z bezsilności po kątach ( bo co roku ta sama śpiewka, bo nie maja odwagi się przeciwstawić), inni z niesmakiem odwracają głowy lub rezygnują ze wspólnego biesiadowania w negatywnie naładowanej atmosferze - pojawia się szef z uśmiechem na ustach.
- Coście tacy smutni? Ja też byłem zły, ale mi przeszło. Chodźcie na wigilię i radujcie się!
Problem w tym, że nam nie przeszło, bo nie można zmienić nastroju na życzenie szefa, który wcześniej tak wszystkim dopiekł, że świąteczny karp staje nam w gardle. Wesołych świąt!
- Coście tacy smutni? Ja też byłem zły, ale mi przeszło. Chodźcie na wigilię i radujcie się!
Problem w tym, że nam nie przeszło, bo nie można zmienić nastroju na życzenie szefa, który wcześniej tak wszystkim dopiekł, że świąteczny karp staje nam w gardle. Wesołych świąt!
piątek, 19 grudnia 2014
Noah i jego Arka
Zasiadłam wczoraj przed ekranem odbiornika, by poprzez film wprowadzić się w nastrój przedświąteczny.
Na ekranie film:Noe, wybrany przez Boga. Obsada dająca nadzieję na dobre kino. Zaczęło się malarsko, symbolicznie, intrygująco.
Potem zaciekawienie przeszło w zdziwienie, które z kolei przerodziło się w rozczarowanie. Jedynym atutem tego filmu pozostały efekty specjalne, bo nie jestem pewna, czy o takie przesłanie realizatorom chodziło. Mieszanka elementów biblijnych i fantastycznych, pomieszanie epok w oprawie scenograficznej( o ile się na tym trochę znam), film mroczny, nawet przygnębiający.
Nie zachwyciła mnie także gra aktorów, nie wszystkie zabiegi artystyczne były dla mnie zrozumiałe.
Całkowite pomieszanie gatunków, które w tym przypadku chyba niezbyt dobrze posłużyło całości. W sumie nie polecam.
(grafika: Flickr, licencja CC BY-NC 2.0 by Jim Forest)
Na ekranie film:Noe, wybrany przez Boga. Obsada dająca nadzieję na dobre kino. Zaczęło się malarsko, symbolicznie, intrygująco.
Potem zaciekawienie przeszło w zdziwienie, które z kolei przerodziło się w rozczarowanie. Jedynym atutem tego filmu pozostały efekty specjalne, bo nie jestem pewna, czy o takie przesłanie realizatorom chodziło. Mieszanka elementów biblijnych i fantastycznych, pomieszanie epok w oprawie scenograficznej( o ile się na tym trochę znam), film mroczny, nawet przygnębiający.
Nie zachwyciła mnie także gra aktorów, nie wszystkie zabiegi artystyczne były dla mnie zrozumiałe.
Całkowite pomieszanie gatunków, które w tym przypadku chyba niezbyt dobrze posłużyło całości. W sumie nie polecam.
(grafika: Flickr, licencja CC BY-NC 2.0 by Jim Forest)
wtorek, 16 grudnia 2014
Tradycja czy komercja?
Im bliżej świąt, tym więcej w mediach dziwnych dyskusji. A to na temat karpia, a to Mikołaja, choinkowych trendów i nietrafionych prezentów.
Słyszę już któryś rok z rzędu, jak niegodnie traktuje się karpie, jak walecznie w ich obronie stają ci, którzy karpi nie konsumują, ale po raz pierwszy w tym roku usłyszałam zdanie, że karp w wigilię to komunistyczna tradycja(?). Inna opcja mówi o tym, ze karpie to takie nasze pangi, że fuj i w ogóle nie wypada, że stworzono sztucznie trend na karpia dla lobby hodowców tychże ryb.
Fakt, niektórzy na tzw.zachodzie dziwią się, że jadamy karpie, ale dziwią się także, że jadamy w Polsce grzyby leśne.
Innym problemem okazuje się Mikołaj, ten od prezentów, bo rzekomo oszukuje się dzieci, że to niby Mikołaj, a w rzeczywistości rodzice kupują prezenty. W dzieciństwie wierzyłam w Mikołaja, a raczej w Gwiazdora i nie czuję się oszukiwana, wręcz przeciwnie, był to taki smaczek, na który czekało się cały rok. A jeśli chce ktoś dziecko obdarowywać bez Mikołaja to mu wolno, ale czy to taki problem? Inna kwestia:choinki. Prawdziwe czy sztuczne, ekologiczne lub nie. Uważam, że większym problemem są tzw. trendy dekoracyjne i napędzanie sprzedaży ozdób by być w zgodzie z modami danego roku. Kiedyś robiło się ozdoby papierowe w gronie rodziny, wieszało się pierniki, cukierki i małe jabłuszka i to była tradycja, która sprzyjała bliskości rodzinnej i każdy w tym ubieraniu drzewka miał swój wkład. W czasopismach i reklamach Tv pojawiają się propozycje, co kupić bliskim pod choinkę, bo to tradycja, a później część z tych prezentów zalega w szufladach lub jest przekazywana dalej jako prezent przechodni.
Coraz bardziej skłaniam się ku opcji, aby obdarowywać się z rozmysłem, niekoniecznie na gwiazdkę, ale z drugiej strony coś pod choinką musi być, bo tradycja...
Trudno jest chyba rozsądzić, co tak naprawdę jest tradycją, a co już komercją, myślę, że zdrowy rozsądek jest zawsze najlepszym doradcą, chyba że przed świętami owa cecha ulega gorączce świątecznej i znów dajemy się opętać magii zakupów.
Z trzeciej strony to nawet choinki nie są naszą tradycją, bo przywędrowały z Niemiec, dawno, dawno temu...
Słyszę już któryś rok z rzędu, jak niegodnie traktuje się karpie, jak walecznie w ich obronie stają ci, którzy karpi nie konsumują, ale po raz pierwszy w tym roku usłyszałam zdanie, że karp w wigilię to komunistyczna tradycja(?). Inna opcja mówi o tym, ze karpie to takie nasze pangi, że fuj i w ogóle nie wypada, że stworzono sztucznie trend na karpia dla lobby hodowców tychże ryb.
Fakt, niektórzy na tzw.zachodzie dziwią się, że jadamy karpie, ale dziwią się także, że jadamy w Polsce grzyby leśne.
Innym problemem okazuje się Mikołaj, ten od prezentów, bo rzekomo oszukuje się dzieci, że to niby Mikołaj, a w rzeczywistości rodzice kupują prezenty. W dzieciństwie wierzyłam w Mikołaja, a raczej w Gwiazdora i nie czuję się oszukiwana, wręcz przeciwnie, był to taki smaczek, na który czekało się cały rok. A jeśli chce ktoś dziecko obdarowywać bez Mikołaja to mu wolno, ale czy to taki problem? Inna kwestia:choinki. Prawdziwe czy sztuczne, ekologiczne lub nie. Uważam, że większym problemem są tzw. trendy dekoracyjne i napędzanie sprzedaży ozdób by być w zgodzie z modami danego roku. Kiedyś robiło się ozdoby papierowe w gronie rodziny, wieszało się pierniki, cukierki i małe jabłuszka i to była tradycja, która sprzyjała bliskości rodzinnej i każdy w tym ubieraniu drzewka miał swój wkład. W czasopismach i reklamach Tv pojawiają się propozycje, co kupić bliskim pod choinkę, bo to tradycja, a później część z tych prezentów zalega w szufladach lub jest przekazywana dalej jako prezent przechodni.
Coraz bardziej skłaniam się ku opcji, aby obdarowywać się z rozmysłem, niekoniecznie na gwiazdkę, ale z drugiej strony coś pod choinką musi być, bo tradycja...
Trudno jest chyba rozsądzić, co tak naprawdę jest tradycją, a co już komercją, myślę, że zdrowy rozsądek jest zawsze najlepszym doradcą, chyba że przed świętami owa cecha ulega gorączce świątecznej i znów dajemy się opętać magii zakupów.
Z trzeciej strony to nawet choinki nie są naszą tradycją, bo przywędrowały z Niemiec, dawno, dawno temu...
niedziela, 14 grudnia 2014
Droga donikąd...
Co roku zapowiadany, długo przygotowywany i co roku pod podobnymi hasłami marsz 13 grudnia. Czasami wydaje mi się, ze mieszkam w jakiejś innej Polsce, niż uczestnicy tegoż marszu, a już zupełnie nie pojmuję o co w nim chodzi. Każdy z patronów marszu wymienia inne hasła: a to sfałszowane wybory, a to obrona dziennikarzy, to znów zagrożenie dla demokracji lub korupcja i kłamstwa.
Wszystko byłoby O.K. gdyby marsz był spontaniczny i wyrażał oburzenie zwykłych obywateli sfrustrowanych brakiem wpływu na zmiany w tych dziedzinach, które im najbardziej doskwierają, np.kolejki do lekarza. Ale marsz zwoływany przez lidera jednej partii, popierany przez biskupów, emocje podsycane przez media i do tego termin - 13 grudnia?
Oglądałam ze zdumieniem: większość starszych ludzi, na transparentach Kaczyński na równi z nieżyjącym papieżem,pieśni kultywowane od okresu zaborów, Łaniewska i Zelnik jak dwoje żałobników nad grobem narodu... muszę się napić, bo zacznę się bać!
Wszystko byłoby O.K. gdyby marsz był spontaniczny i wyrażał oburzenie zwykłych obywateli sfrustrowanych brakiem wpływu na zmiany w tych dziedzinach, które im najbardziej doskwierają, np.kolejki do lekarza. Ale marsz zwoływany przez lidera jednej partii, popierany przez biskupów, emocje podsycane przez media i do tego termin - 13 grudnia?
Oglądałam ze zdumieniem: większość starszych ludzi, na transparentach Kaczyński na równi z nieżyjącym papieżem,pieśni kultywowane od okresu zaborów, Łaniewska i Zelnik jak dwoje żałobników nad grobem narodu... muszę się napić, bo zacznę się bać!
piątek, 12 grudnia 2014
Prawa pieszego
Lubię chodzić, rzadko jeżdżę autem, chyba że na długie wycieczki, od wielu lat nie korzystam z komunikacji miejskiej. Nie tak często, jak bym chciała jeżdżę rowerem. Jako piechur codzienny odczuwam uciążliwości ruchu ulicznego, a czasami nawet jestem mocno wkurzona.Przykłady? Proszę bardzo...
Stoję przed przejściem dla pieszych, czekam cierpliwie, a tu nagle samochód skręcam, więc czekałam niepotrzebnie, bo kierowcy nie chciało się wrzucić kierunkowskazu. Innym razem kierowca niby przepuszcza mnie na pasach, ale za chwilę rusza z piskiem opon, przejeżdżając mi prawie po piętach, bo tak mu śpieszno. Jeśli jezdnia ma 2 lub 3 pasy, czekam długo na przejście, bo nawet jeśli na jednym z pasów zatrzyma się auto, to na pozostałych kierowcy nie rozumieją, że wypada się zatrzymać i uprzejmy biedak czeka razem ze mną. Jest już trochę ścieżek rowerowych, co prawda nie wszystkie łączą się w drogę do celu, ale to nie znaczy, że na chodniku to ja mam uważać na rowerzystów,raczej chyba odwrotnie, bo jeśli na chodniku nie mogę czuć się bezpiecznie, to gdzie?
Innym problemem są jeszcze światła sygnalizacyjne, regulowane nie wiadomo według jakich prawideł. Na niektórych przejściach światło zielone świeci tak krótko, że osoba zdrowa, sprawna fizycznie ma problem, by zmieścić się w czasie, nie mówiąc o ludziach kulejących, starych lub z małymi dziećmi. Po co więc przyciski do regulowania świateł, skoro nie działają.
Zdarzyło mi się, że mundurowi zwrócili mi uwagę, iż nieprawidłowo przekraczam jezdnię, chociaż droga była nieruchliwa, dwa metry od pasów. Mieli rację, ale... Widziałam parokrotnie tychże stróżów praworządności, jak przekraczają, wcale nie w cywilu, jak chcą i gdzie chcą. Ich przepisy nie obowiązują?
Stoję przed przejściem dla pieszych, czekam cierpliwie, a tu nagle samochód skręcam, więc czekałam niepotrzebnie, bo kierowcy nie chciało się wrzucić kierunkowskazu. Innym razem kierowca niby przepuszcza mnie na pasach, ale za chwilę rusza z piskiem opon, przejeżdżając mi prawie po piętach, bo tak mu śpieszno. Jeśli jezdnia ma 2 lub 3 pasy, czekam długo na przejście, bo nawet jeśli na jednym z pasów zatrzyma się auto, to na pozostałych kierowcy nie rozumieją, że wypada się zatrzymać i uprzejmy biedak czeka razem ze mną. Jest już trochę ścieżek rowerowych, co prawda nie wszystkie łączą się w drogę do celu, ale to nie znaczy, że na chodniku to ja mam uważać na rowerzystów,raczej chyba odwrotnie, bo jeśli na chodniku nie mogę czuć się bezpiecznie, to gdzie?
Innym problemem są jeszcze światła sygnalizacyjne, regulowane nie wiadomo według jakich prawideł. Na niektórych przejściach światło zielone świeci tak krótko, że osoba zdrowa, sprawna fizycznie ma problem, by zmieścić się w czasie, nie mówiąc o ludziach kulejących, starych lub z małymi dziećmi. Po co więc przyciski do regulowania świateł, skoro nie działają.
Zdarzyło mi się, że mundurowi zwrócili mi uwagę, iż nieprawidłowo przekraczam jezdnię, chociaż droga była nieruchliwa, dwa metry od pasów. Mieli rację, ale... Widziałam parokrotnie tychże stróżów praworządności, jak przekraczają, wcale nie w cywilu, jak chcą i gdzie chcą. Ich przepisy nie obowiązują?
środa, 10 grudnia 2014
Pacjencie lecz się sam lub bądź cierpliwy...
I właściwie tytuł wyczerpuje treść posta...
Mówi się ostatnio o nowym pomyśle ministerstwa zdrowia: szybka diagnoza, wysoka uleczalność. Tylko jakoś nie widać tego w praktyce. Podobno sami znamy swój organizm najlepiej i każdą niepokojącą zmianę mamy sygnalizować lekarzowi pierwszego kontaktu, aby mógł nas skierować do specjalisty, a ten podjąć szybkie i skuteczne leczenie. Brzmi pięknie, ale nie jest stosowane. Sama tego doświadczyłam, a teraz przekonał się o tym mój mąż.
Najpierw trzeba mieć szczęście być przyjętym w przychodni, bo albo komplet pacjentów(?) albo nie ma naszego lekarza, a inny nie ma obowiązku przyjąć. Potem, jeśli lekarz łaskaw to wypisze skierowanie na badania lub do specjalisty, a ten z kolei na kolejne badania lub do innego specjalisty.
Swoją drogą po co chirurg ma gabinet, skoro USG nie zrobi, opatrunku nie zmieni, gipsu nie zdejmie? Ma za to asystentkę, która za niego wypisuje dokumenty. Na dalsze badania lub wizytę u kolejnego specjalisty czeka się np.4 do 6 miesięcy, chyba że zapłacimy prywatnie. To na co idą moje składki? Chyba na etat asystentki do wypisywania recept.
Na rezonans głowy czekałam pół roku, a w tym czasie ewentualny guz mógł urosnąć do rozmiarów arbuza.
Dziwią się znawcy,że Polacy kupują najwięcej w Europie leków bez recepty. Też tak robię i dopiero jak nie mogę wyleczyć się sama idę po prośbie najpierw do rejestracji, a później do gabinetu, żeby zapytać, czy lekarz łaskawie jeszcze przyjmie.
Dzięki opatrzności funkcjonuję bez łaski NFOZ, ale współczuję ludziom, którzy bez leków, terapii i regularnych badań żyliby krócej lub cierpieli bardziej...
(grafika:wikimedia commons na licencji CC BY-SA 3.0)
Mówi się ostatnio o nowym pomyśle ministerstwa zdrowia: szybka diagnoza, wysoka uleczalność. Tylko jakoś nie widać tego w praktyce. Podobno sami znamy swój organizm najlepiej i każdą niepokojącą zmianę mamy sygnalizować lekarzowi pierwszego kontaktu, aby mógł nas skierować do specjalisty, a ten podjąć szybkie i skuteczne leczenie. Brzmi pięknie, ale nie jest stosowane. Sama tego doświadczyłam, a teraz przekonał się o tym mój mąż.
Najpierw trzeba mieć szczęście być przyjętym w przychodni, bo albo komplet pacjentów(?) albo nie ma naszego lekarza, a inny nie ma obowiązku przyjąć. Potem, jeśli lekarz łaskaw to wypisze skierowanie na badania lub do specjalisty, a ten z kolei na kolejne badania lub do innego specjalisty.
Swoją drogą po co chirurg ma gabinet, skoro USG nie zrobi, opatrunku nie zmieni, gipsu nie zdejmie? Ma za to asystentkę, która za niego wypisuje dokumenty. Na dalsze badania lub wizytę u kolejnego specjalisty czeka się np.4 do 6 miesięcy, chyba że zapłacimy prywatnie. To na co idą moje składki? Chyba na etat asystentki do wypisywania recept.
Na rezonans głowy czekałam pół roku, a w tym czasie ewentualny guz mógł urosnąć do rozmiarów arbuza.
Dziwią się znawcy,że Polacy kupują najwięcej w Europie leków bez recepty. Też tak robię i dopiero jak nie mogę wyleczyć się sama idę po prośbie najpierw do rejestracji, a później do gabinetu, żeby zapytać, czy lekarz łaskawie jeszcze przyjmie.
Dzięki opatrzności funkcjonuję bez łaski NFOZ, ale współczuję ludziom, którzy bez leków, terapii i regularnych badań żyliby krócej lub cierpieli bardziej...
(grafika:wikimedia commons na licencji CC BY-SA 3.0)
poniedziałek, 8 grudnia 2014
Dyskusje
Pani minister od edukacji napisała do szkół pismo i rozgorzały dyskusje.
Z pisma wynika, że nauczyciele mają za dużo wolnego, bo oprócz ferii i świąt są jeszcze inne okazje, kiedy uczniowie mają wolne od lekcji. Rodzice dzieci w tym czasie pracują i uczeń w domu nudzi się.
Co trzeba zrobić? Zatrudnić nauczycieli na tzw.dyżury, żeby nie mieli za dobrze i ściągnąć uczniów do szkoły ( chociaż nie ma lekcji ustawowo )
i zapewnić im zajęcia opiekuńcze. Tak to się nazywa, ale nikt nie potrafi sprecyzować, co uczeń miałby w tym czasie robić? Byle się nazywało, że szkoła "pracuje".
Nie będę się rozwodzić nad tym, ile faktycznie kto pracuje i ile zarabia, bo nie warto - minister i obywatele wiedzą lepiej. Może tylko powiem, że niechętnie spoglądam na akcje typu: noc w szkole, noc w bibliotece, noc z Andersenem, noc z Harrym Potterem - każdy psycholog potwierdzi, że noce dziecko winno spędzać w domu.
Szkoła i tak organizuje uczniom wiele czasu wolnego, choć według niektórych rodziców ciągle za mało ( jedna z moich uczennic chodzi na 8 kółek), a do tego szkoła muzyczna, karate, judo, konie, basen, wolontariaty itd.
Przypomina mi się niedawna dyskusja w mediach o żłobkach i przedszkolach tygodniowych, które cieszą się wśród rodziców coraz większym powodzeniem. Mam w związku z tym pomysł: zaraz po urodzeniu oddajmy nasze dzieci do żłobka i odbierzmy je dopiero w wieku 18 lat lub po maturze, a wówczas nasze życie zawodowo - towarzyskie nie poniesie straty i obowiązek wobec państwa zostanie spełniony...
(grafika:Rob Shenk, Flickr, licencja CC BY-NC-ND 2.0)
Z pisma wynika, że nauczyciele mają za dużo wolnego, bo oprócz ferii i świąt są jeszcze inne okazje, kiedy uczniowie mają wolne od lekcji. Rodzice dzieci w tym czasie pracują i uczeń w domu nudzi się.
Co trzeba zrobić? Zatrudnić nauczycieli na tzw.dyżury, żeby nie mieli za dobrze i ściągnąć uczniów do szkoły ( chociaż nie ma lekcji ustawowo )
i zapewnić im zajęcia opiekuńcze. Tak to się nazywa, ale nikt nie potrafi sprecyzować, co uczeń miałby w tym czasie robić? Byle się nazywało, że szkoła "pracuje".
Nie będę się rozwodzić nad tym, ile faktycznie kto pracuje i ile zarabia, bo nie warto - minister i obywatele wiedzą lepiej. Może tylko powiem, że niechętnie spoglądam na akcje typu: noc w szkole, noc w bibliotece, noc z Andersenem, noc z Harrym Potterem - każdy psycholog potwierdzi, że noce dziecko winno spędzać w domu.
Szkoła i tak organizuje uczniom wiele czasu wolnego, choć według niektórych rodziców ciągle za mało ( jedna z moich uczennic chodzi na 8 kółek), a do tego szkoła muzyczna, karate, judo, konie, basen, wolontariaty itd.
Przypomina mi się niedawna dyskusja w mediach o żłobkach i przedszkolach tygodniowych, które cieszą się wśród rodziców coraz większym powodzeniem. Mam w związku z tym pomysł: zaraz po urodzeniu oddajmy nasze dzieci do żłobka i odbierzmy je dopiero w wieku 18 lat lub po maturze, a wówczas nasze życie zawodowo - towarzyskie nie poniesie straty i obowiązek wobec państwa zostanie spełniony...
(grafika:Rob Shenk, Flickr, licencja CC BY-NC-ND 2.0)
sobota, 6 grudnia 2014
Karuzela
Chciałam kupić na święta kolorowe pisma, żeby w świątecznym okresie poczytać i pooglądać, ewentualnie rozwiązać krzyżówkę, ale przejrzałam na oczy. W kolejnych egzemplarzach te same teksty, ba, te same lub podobne zdjęcia, jakby redakcje odkurzyły numery sprzed roku i zmieniły tylko okładki, jak w bombonierach z czekoladkami. Przecież dokładnie rok temu i pewnie wcześniej też pojawiały się podobne tematy: jak wysprzątać dom na święta, kiedy zacząć piec pierniki, co komu kupić pod choinkę i jak zapakować, są tez wkładki z przepisami, no i oczywiście, jak się ubrać i umalować. Ciekawe, że większość tych porad skierowana jest do pań, panowie mają tylko przywieźć choinkę i zabić karpia. Po świętach przygotowania do sylwestra czyli jak po świątecznym obżarstwie zmieścić się w kieckę kupioną wcześniej.W styczniu we wszystkich pismach będzie o karnawale, gdzie wyjechać lub gdzie się bawić, jakie drinki są trendy, czy brokat na włosy czy gdzie indziej. A od lutego już każą się nam odchudzać, bo wiosna blisko...
Podobnie w Tv: porady jak przygotować się na zakupy w galeriach, bo wszystko kusi i nęci, zestawienia - ile wydamy kasy w tym roku,co zrobić, żeby w święta nie przytyć, co gotują "gwiazdy" i gdzie wyjeżdżają na narty.
Istna karuzela i lawina wydumanych problemów, przygnębiających zwłaszcza dla tych, którzy i portfel maja skromny i nie bardzo mają kogo na tego karpia zaprosić...
Podobnie w Tv: porady jak przygotować się na zakupy w galeriach, bo wszystko kusi i nęci, zestawienia - ile wydamy kasy w tym roku,co zrobić, żeby w święta nie przytyć, co gotują "gwiazdy" i gdzie wyjeżdżają na narty.
Istna karuzela i lawina wydumanych problemów, przygnębiających zwłaszcza dla tych, którzy i portfel maja skromny i nie bardzo mają kogo na tego karpia zaprosić...
czwartek, 4 grudnia 2014
Migrena czy ból głowy
Obrazek adekwatny do tego, co się widzi i czuje przy ataku migrenowym. Czasami spotykam się z pytaniem: co, głowa cię boli? Nie, mam migrenę - odpowiadam. A to nie to samo? Niestety nie!
Kto nigdy nie przeżył pełnoobjawowego ataku migreny, ten nie zrozumie, tak jak syty nie pojmie głodnego. Nie dają na to zwolnień lekarskich, leki przeważnie nie działają, co najwyżej uśmierzą ból, żeby nie zwariować.
Bóle głowy miewa wielu ludzi z różnych przyczyn. Są też tzw.globusy, czyli uporczywy ból trwający nieprzerwanie 3-4 dni. A pracować trzeba, jakoś funkcjonować... Jeśli przyszło nam pracować w dużym natłoku ludzi, którzy ciągle czegoś chcą, to mamy przechlapane.
Osoba dotknięta migreną czy globusem najchętniej zaszyłaby się w ciemny kącik i lewitowała we własnej przestrzeni, byle przetrwać.
Niektórzy mówią, że to przez stresy, czasami tak, ale ja swój pierwszy atak migrenowy miałam w czasach, gdy jeszcze nie wiedziałam co to stres. A najbardziej wkurza mnie, gdy ktoś nieznający tematu mówi: boli cię głowa? Weź tabletkę. A ja już wzięłam 4 i tylko dzięki temu jestem w stanie w ogóle z tą osoba rozmawiać. Dlatego, jeśli ktoś mówi wam, że czegoś nie może, bo ma migrenę, to nie mówcie, żeby połknął pigułkę, a najlepiej nie mówcie zbyt dużo i zbyt głośno. To taki mój prywatny apel do niewtajemniczonych...
Kto nigdy nie przeżył pełnoobjawowego ataku migreny, ten nie zrozumie, tak jak syty nie pojmie głodnego. Nie dają na to zwolnień lekarskich, leki przeważnie nie działają, co najwyżej uśmierzą ból, żeby nie zwariować.
Bóle głowy miewa wielu ludzi z różnych przyczyn. Są też tzw.globusy, czyli uporczywy ból trwający nieprzerwanie 3-4 dni. A pracować trzeba, jakoś funkcjonować... Jeśli przyszło nam pracować w dużym natłoku ludzi, którzy ciągle czegoś chcą, to mamy przechlapane.
Osoba dotknięta migreną czy globusem najchętniej zaszyłaby się w ciemny kącik i lewitowała we własnej przestrzeni, byle przetrwać.
Niektórzy mówią, że to przez stresy, czasami tak, ale ja swój pierwszy atak migrenowy miałam w czasach, gdy jeszcze nie wiedziałam co to stres. A najbardziej wkurza mnie, gdy ktoś nieznający tematu mówi: boli cię głowa? Weź tabletkę. A ja już wzięłam 4 i tylko dzięki temu jestem w stanie w ogóle z tą osoba rozmawiać. Dlatego, jeśli ktoś mówi wam, że czegoś nie może, bo ma migrenę, to nie mówcie, żeby połknął pigułkę, a najlepiej nie mówcie zbyt dużo i zbyt głośno. To taki mój prywatny apel do niewtajemniczonych...
poniedziałek, 1 grudnia 2014
Przejedzone fundusze
Rozmawiałyśmy dziś z koleżankami o kursach i szkoleniach, na których niektórzy z nas bywają, z własnej inicjatywy lub z przypadku, odpłatnie lub w ramach rożnych grantów, chętnie lub przymuszeni. Wiele z tych szkoleń jest niestety mało przydatnych, ktoś je wymyśla, ktoś inny prelegentom słono płaci, przymuszeni słuchacze tolerują, byle wytrwać do przerwy na kawę. Zaświadczenia z odbytych szkoleń mnożą się, teczki osobowe puchną, a że często zda się to przysłowiowemu psu na budę...no cóż. Pracodawca ma czyste sumienie, pracownik jest posiadaczem stosownego zaświadczenia, prelegentowi wzrosło na koncie, nie ma się do czego przyczepić.
Pół biedy, jeśli koszty poboczne nie są kuriozalne, a z takiego szkolenia coś się jednak wyniesie.
Bywają jednak różnorakie imprezy grantowe, sponsorowane wcale nie prywatnie, a przez UE, gdzie przejada się wielkie kwoty w sposób nieuzasadniony. Seminaria i konferencje, których uczestnicy nocują w drogich hotelach, jadają bliny z kawiorem oraz inne bażanty, gdzie każdy otrzymuje w prezencie torbę gadżetów do niczego nieprzydatnych, w przerwach baseny i inne atrakcje. Prelegenci nie tylko dobrze zarobią, ale podróżują luksusowo i za cudze. Czy to musi być aż z takim przepychem, albo czy kluby poselskie muszą obradować wyjazdowo w luksusowych ośrodkach? Tymczasem zwykły śmiertelnik na zebranie przychodzi z własna herbatą, za szkolenie płaci, po zdobyciu dodatkowych kwalifikacji mu nie dołożą, a gdy prosi o fundusze na podstawowe środki pracy, to słyszy odpowiedź: znajdź sobie sponsora.
Pół biedy, jeśli koszty poboczne nie są kuriozalne, a z takiego szkolenia coś się jednak wyniesie.
Bywają jednak różnorakie imprezy grantowe, sponsorowane wcale nie prywatnie, a przez UE, gdzie przejada się wielkie kwoty w sposób nieuzasadniony. Seminaria i konferencje, których uczestnicy nocują w drogich hotelach, jadają bliny z kawiorem oraz inne bażanty, gdzie każdy otrzymuje w prezencie torbę gadżetów do niczego nieprzydatnych, w przerwach baseny i inne atrakcje. Prelegenci nie tylko dobrze zarobią, ale podróżują luksusowo i za cudze. Czy to musi być aż z takim przepychem, albo czy kluby poselskie muszą obradować wyjazdowo w luksusowych ośrodkach? Tymczasem zwykły śmiertelnik na zebranie przychodzi z własna herbatą, za szkolenie płaci, po zdobyciu dodatkowych kwalifikacji mu nie dołożą, a gdy prosi o fundusze na podstawowe środki pracy, to słyszy odpowiedź: znajdź sobie sponsora.
sobota, 29 listopada 2014
Awantura o Puchatka
Zawsze sobie powtarzam, że nic mnie już nie zdziwi i zawsze świat mnie zaskoczy. Dziś rano kolejna dyskusja o płci i ubrankach dla pluszowych misiów, tudzież niedźwiadków z kreskówek. Oczywiście problem zaczął się jak zwykle od dorosłych, bo dzieci problemu nie widzą.Zapytałam dużą grupę 8-latków czy Puchatek to chłopiec, czy dziewczynka i odpowiedziały chórem ze dziwieniem na buziach, że oczywiście chłopiec. Zapytani czy nie przeszkadza im, ze miś nie ma spodenek tylko koszulkę, jedni odpowiedzieli, że nawet tego nie zauważyli, inni że miś Yogi też ma tylko krawat i kapelusz, a cała reszta popatrzyła na mnie z politowaniem, jakbym pytała czy nie przeszkadza im to, że deszcz jest mokry.
Spodobała mi się wypowiedź w porannej Tv znanego rysownika i satyryka Andrzeja Mleczki, który doradza, aby każdy plac zabaw oraz inne place nazywać imieniem Jana Pawła II i nikt nie będzie protestował ani się dziwił. Mam nadzieję...
Spodobała mi się wypowiedź w porannej Tv znanego rysownika i satyryka Andrzeja Mleczki, który doradza, aby każdy plac zabaw oraz inne place nazywać imieniem Jana Pawła II i nikt nie będzie protestował ani się dziwił. Mam nadzieję...
czwartek, 27 listopada 2014
Akcje świąteczne
Zbliża się grudzień, więc w każdym sklepie pojawiają się wolontariusze, którzy za pakowanie zakupów zbierają datki do puszek lub stawia się specjalne kosze na dary dla biednych. Nie mam nic przeciwko młodzieży działającej w wolontariacie, chociaż zakupy wolę sobie pakować sama, a co mam wrzucić do puszki, jeśli płacę kartą, bo rzadko mam przy sobie gotówkę? Jestem stawiana w niezręcznej sytuacji, bo mam wrażenie, że patrzą na mnie z wyrzutem. Do koszy z reguły nie wkładam, bo nie wiem co się z tymi produktami stanie finalnie. Swego czasu Janina Ochojska przestrzegała przed kupowaniem krzyżówek dla chorych dzieci, bo tak naprawdę zarabia na tym ktoś inny.
Jak łatwo jesteśmy hojni dwa razy do roku, no może trzy, bo jeszcze orkiestra Owsiaka,wrzucamy do puszek, chodzimy na koncerty, kupujemy na aukcjach, nosimy dary do schronisk dla psów, chcemy uchodzić za szlachetnych. Tymczasem nie zauważamy, że obok nas mieszka starsza, samotna pani, której nikt nie odwiedza lub nie ma na leki; samotna matka z problemami lub po prostu ktoś, kogo przerastają trudy codzienności. Bodajże to Karol Wojtyła powiedział, że trzeba zawsze zauważać pojedynczego człowieka.
Być może nie byłyby potrzebne spektakularne akcje, zbiórki i wzniosłe hasła, gdyby każdy z nas pomógł czasami choć jednemu potrzebującemu i nie tylko w przedświąteczny czas.
Jak łatwo jesteśmy hojni dwa razy do roku, no może trzy, bo jeszcze orkiestra Owsiaka,wrzucamy do puszek, chodzimy na koncerty, kupujemy na aukcjach, nosimy dary do schronisk dla psów, chcemy uchodzić za szlachetnych. Tymczasem nie zauważamy, że obok nas mieszka starsza, samotna pani, której nikt nie odwiedza lub nie ma na leki; samotna matka z problemami lub po prostu ktoś, kogo przerastają trudy codzienności. Bodajże to Karol Wojtyła powiedział, że trzeba zawsze zauważać pojedynczego człowieka.
Być może nie byłyby potrzebne spektakularne akcje, zbiórki i wzniosłe hasła, gdyby każdy z nas pomógł czasami choć jednemu potrzebującemu i nie tylko w przedświąteczny czas.
wtorek, 25 listopada 2014
Klasycznie czy nowocześnie ?
Jak zwykle w poniedziałki czekałam na spektakl teatru Tv,reżyser i obsada w moim guście, sztuka też: "Rewizor" Gogola. Uczta duchowa byłaby większa, gdyby zachowano wierność wobec klasycznego podejścia do oryginału. Nie była to bardzo innowacyjna odsłona, ale jednak... Jestem niestety z tych, którzy wolą Gogola, Shakespeare'a, Dostosjewskiego w tradycyjnej wersji, tak jak przedkłada się Rembrandta nad Picassa lub Moniuszkę nad Pendereckiego. Wybierając się na balet do opery lub na bajkę do teatru lalek spodziewam się tradycyjnych , a nie multimedialnych dekoracji, bogatych kostiumów, a nie symbolicznych trykotów, o braku garderoby w ogóle nie wspomnę.
Znajoma opowiadała mi kiedyś, ze wybrała się do któregoś z warszawskich teatrów na sztukę współczesną. Z treści niewiele zapamiętała, bo siedziała blisko sceny, a tuż przed nią paradował facet z klejnotami na wierzchu, aktorzy to ubierali się, to rozbierali lub zmieniali płeć( strojem oczywiście). Głupio jej było także z tego powodu, że wybrała się tam z mężem i miał być spektakl przez duże es, a było jak na występie chippendales'ów. Do geniuszu Pendereckiego nikt mnie nie przekona, bo wiem, co mi się podoba, a co razi moje uszy. A w ogóle w przypadku niektórych dzieł sztuki współczesnej mam wrażenie, że ktoś nabija mnie w butelkę i mam ochotę krzyknąć: król jest nagi, czy tego nie widzicie?
(grafika:Flora, Rembrandt, wikimedia commons, public domain)
Znajoma opowiadała mi kiedyś, ze wybrała się do któregoś z warszawskich teatrów na sztukę współczesną. Z treści niewiele zapamiętała, bo siedziała blisko sceny, a tuż przed nią paradował facet z klejnotami na wierzchu, aktorzy to ubierali się, to rozbierali lub zmieniali płeć( strojem oczywiście). Głupio jej było także z tego powodu, że wybrała się tam z mężem i miał być spektakl przez duże es, a było jak na występie chippendales'ów. Do geniuszu Pendereckiego nikt mnie nie przekona, bo wiem, co mi się podoba, a co razi moje uszy. A w ogóle w przypadku niektórych dzieł sztuki współczesnej mam wrażenie, że ktoś nabija mnie w butelkę i mam ochotę krzyknąć: król jest nagi, czy tego nie widzicie?
(grafika:Flora, Rembrandt, wikimedia commons, public domain)
sobota, 22 listopada 2014
Zresetować mentalność
Ten wpis dedykuję wszystkim, którzy opierają się wszelkim zmianom, zawsze są przeciw, a w otaczającym ich świecie widzą tylko same wady. Niestety ze swej strony nie zaproponują nic konstruktywnego, bo oni są nie od tego, oni z założenia są w opozycji. Dotyczy to wszelkich sfer życia: pracy zawodowej, życia publicznego, gospodarki, mody. Zainspirowała mnie ostatnio wypowiedź Jacka Santorskiego, z której wynikał trafny wniosek: mentalność nie ma metryki, ale zależy od naszego nastawienia do świata i ludzi. To nastawienie możemy zmienić, jeśli chcemy, by żyło nam się lżej i ciekawiej. Sama kiedyś miałam skłonności do narzekania i czarnowidztwa, ale przekonałam się, że łatwiej jest dostrzegać we wszystkim raczej jasne strony, w każdej sytuacji doszukiwać się pozytywnych elementów, każda nowa praca do wykonania może mnie wiele nauczyć. Wyszukiwanie wad tam, gdzie ważniejsze są zalety do niczego dobrego nie prowadzi, a nie myli się ten, kto nic nie robi. Znajdźmy więc w sobie wolę by się uczyć, oduczać i uczyć na nowo, to daje świeżość umysłu, pozytywność myślenia i poczucie, że jest się ciągle młodym. To naprawdę działa!
środa, 19 listopada 2014
Dziennikarze czy łowcy sensacji?
Przestałam prawie kupować czasopisma, niebawem może zaprzestanę oglądać wiadomości w telewizji i to bez względu na stację. Mam wrażenie, a nie jestem w tym odosobniona, że ostatnimi czasy rasowe, uczciwe dziennikarstwo ginie w zalewie taniej sensacji. Odbiorcy wiadomości nadawanych przez tzw.serwisy informacyjne epatowani są doniesieniami o aferach, kłótniach, korupcjach itp. Napuszcza się polityków na siebie wzajem, a najlepiej, jeśli reprezentują skrajnie różne poglądy i wyrażają się co najmniej dosadnie. Przez kilka dni dana informacja jest newsem do znudzenia, a w zasadzie do następnego razu, gdy wybuchnie kolejna afera, ktoś kogoś obrazi, ktoś komuś odmówi lub siądzie za kierownicę po alkoholu. A gdy długo jest cicho i spokojnie, ludzie zwyczajnie pracują, tworzą sztukę, sadzą drzewa - to wymyśla się sensację, podgląda się osoby publiczne w sytuacjach intymnych, namawia się ludzi na kręcenie filmików z życia sąsiadów, a wszystko na sprzedaż. Gdy przyznawane są nagrody w takich dziedzinach, jak literatura, muzyka,ekonomia, wynalazczość - mówią o tym media krótko, jednym zdaniem. Gdy komuś powinie się noga, pierś goła wyskoczy z dekoltu, złodziej złodzieja oszuka - to wówczas słyszymy o tym często i długo, a nawet rożne stacje pokazują te same zdjęcia i filmy. W dodatku wmawia się nam, że oczekujemy właśnie takich informacji, że inne, zwyczajne nie są chodliwe. A czy ktokolwiek to sprawdził? Powie ktoś: przełącz się na inny kanał, ale już brakuje mi kanałów lub nie znalazłam właściwego...
poniedziałek, 17 listopada 2014
Ptaki wokół nas
Jakże pogodniej wygląda świat, gdy są z nami nasi skrzydlaci przyjaciele, ćwierkający, hałaśliwi, wszędobylscy. Ich radosna egzystencja za oknami przypomina, że mimo braku słońca te małe ptaszki wesoło witają dzień, im nie udziela się zły humor czy kaprysy aury. Codziennie w drodze do pracy obserwuję jak uganiają się za okruchami chleba, chowają się między gałęziami krzewów, a te krzyczą ich świergotem, szukają schronienia pod autami lub siadają na antenach radiowych i czyszczą o nie dzioby. Wrony wyszukują orzechy i aby dostać się do miąższu zrzucają orzech z wysoka, by pękła skorupka. Sikorki jak żółto-niebieskie motyle przysiadają tu i tam, bardziej płochliwe od wróbli. Kaczki w parku podpływają blisko, żebrząc o chleb, który podkradają im ryby. W trawie szare ruchliwe wróble wyjadają nasiona i krzątają się jak stado szarych myszek. Kiedyś zimą, gdy dokuczały siarczyste mrozy zrobiło się nagle cicho, jak na lodowej pustyni. Skrzydlate bractwo pochowało się gdzieś i tylko wrony w swych żałobnych szatach kucały w śniegu, by nie dosięgnął ich mroźny wiatr. Dopiero, gdy mróz odpuścił znowu powietrze rozświergotało się za oknami i wszystko wróciło do normy...
(grafika:swiat-obrazkow.pl)
(grafika:swiat-obrazkow.pl)
sobota, 15 listopada 2014
Anioły raz jeszcze...
Czasami dzień zacznie się zwyczajnie, pogoda nieszczególna, przechodnie zabiegani. Jestem piechurem, więc w trakcie tych moich przebieżek mam czas na refleksje rozmaite, czasami ułożę wiersz, czasami wpadnę na pomysł związany z pracą. Idę więc raz ulicą, nie oczekując żadnych rewelacji, aż tu w oknie wystawowym kwiaciarni wysyp aniołów: różnej wielkości, ceramicznych, pojedynczych i w parach, prostych w formie, wręcz ascetycznych lub ozdobionych. Moją uwagę przykuł anioł podwójny, dwoje objętych ramionami, a na sznureczku takie oto słowa:
"Wszyscy jesteśmy aniołami z jednym skrzydłem - możemy latać tylko wtedy, gdy obejmiemy drugiego człowieka" A ja mam w domu takiego anioła, którego kiedyś zesłał mi los i z którym wspieramy się w locie przez życie.
Czyżby z tego wynikał wniosek, ze też jestem aniołem?
"Wszyscy jesteśmy aniołami z jednym skrzydłem - możemy latać tylko wtedy, gdy obejmiemy drugiego człowieka" A ja mam w domu takiego anioła, którego kiedyś zesłał mi los i z którym wspieramy się w locie przez życie.
Czyżby z tego wynikał wniosek, ze też jestem aniołem?
czwartek, 13 listopada 2014
Kobieca próżność
Patrząc na swoje odbicie codziennie w lustrze wydaje nam się, że niewiele się zmieniamy mimo upływu lat. Tym bardziej, jeśli dusza młoda i prowadzimy aktywne życie. Spotkałam koleżankę z lat szkolnych, która wracała z urzędu, gdzie zamierzała wymienić dokument tożsamości na nowy. Wypełniła stosowne formularze i dołączyła nienajnowsze zdjęcia, bo były w domu. Jakież było jej zdziwienie, gdy usłyszała od urzędnika: ja wiem, że panie są wrażliwe na temat swojego wyglądu, ale wydaje mi się, że zdjęcie powinno być aktualne, a nie sprzed 10 lat. Koleżanka oburzona wielce wyszła z urzędu i ruszyła na poszukiwanie fotografa. Spotyka mnie i pyta: czy ja się już tak postarzałam, że w stosunku do zdjęcia robionego 10 lat wcześniej jestem nierozpoznawalna? Ależ nie, odpowiadam, dla mnie wyglądasz tak samo jak w liceum. I to jest prawda: te same, wesołe oczy, ta sama fryzura, znany mi dobrze dowcip i łatwość porozumienia nawet po długiej przerwie, bo widujemy się rzadko.
Po prostu ta sama fajna dziewczyna. Ale ja nie jestem obiektywna, bo zawsze bardziej ceniłam sobie osobowość, niż wygląd, sama zresztą się zmieniam. Skąd to wiem? Nie z lustra! Kiedyś po oznajmieniu, ile mam lat, słyszałam zwykle gorące zaprzeczenia, że nie wyglądam. Dziś już albo się nie chwalę, albo nie oczekuję, że ktoś zaprzeczy...
Po prostu ta sama fajna dziewczyna. Ale ja nie jestem obiektywna, bo zawsze bardziej ceniłam sobie osobowość, niż wygląd, sama zresztą się zmieniam. Skąd to wiem? Nie z lustra! Kiedyś po oznajmieniu, ile mam lat, słyszałam zwykle gorące zaprzeczenia, że nie wyglądam. Dziś już albo się nie chwalę, albo nie oczekuję, że ktoś zaprzeczy...
wtorek, 11 listopada 2014
Listopadowy festiwal patriotyzmu
Święto ku czci Niepodległej przywitało nas mgliście i chyba ta mgła może być symbolem tego wszystkiego, co widzę dookoła. Flagi sąsiadują z plakatami wyborczymi, a te z kolei pojawiają się wszędzie , epatując zdjęciami chętnych do zasiadania gdziekolwiek i mających gotowe recepty na całe zło tego świata. W dodatku słyszę z ust różnych, że jak nie stanę do urny, to nie mam prawa nazywać się patriotką. Znaczenie i stosowanie tego słowa jest często nadużywane i napompowane patetyzmem. Różne frakcje i ludzie o różnych poglądach prześcigają się w tłumaczeniu nam, zwykłym zjadaczom chleba, czym jest patriotyzm lub jak powinniśmy świętować niepodległość. A dla mnie patriotyzm jest w pewnym sensie stanem ducha lub religią. Albo to czuję i jestem dumna, i wzruszam się, jak 50 tysięcy gardeł śpiewa mazurka na stadionie, albo nie. To się wynosi z domu rodzinnego, z umiłowania ojczystej historii i szacunku dla kultury. Wiem na pewno: patriotyzm nie kojarzy mi się z głosowaniem na radnych, z pogardą dla obcych lub odmiennych czy z obroną krzyża na Giewoncie.
Póki co, idę lepić świąteczne rogale, bo gęsiny nie lubię.
Póki co, idę lepić świąteczne rogale, bo gęsiny nie lubię.
poniedziałek, 10 listopada 2014
Nastroje
Każdy instrument, by dobrze grał potrzebuje stroiciela, który nada mu szlachetność. Dźwięki bowiem muszą być czyste,by artysta mógł wydobyć z instrumentu wszystkie nuty, nadać im odpowiednią barwę i szczyptę tego, co nazywamy talentem lub wirtuozerią. A czy nasza dusza ma takiego stroiciela, który odpowiada za nastroje, za taki, a nie inny ogląd świata, za nastawienie do bliźnich, za stopień umiłowania sztuki, za empatię lub obojętność? Co sprawia, że jednego dnia budzimy się jak skowronki, chcące wzlecieć do słońca,innym razem marzymy o zaszyciu się w mysią dziurę, z dala od świata, albo pragniemy uciec wysoko w góry, na puste szlaki, gdzie tylko wiatr i świstaki.
Niektórzy mówią, że to hormony, inni, że fronty atmosferyczne, bardziej obeznani dowodzą związku między witaminami a stanami psychicznymi, pojawiają się też głosy, że taka jest konstrukcja psychiczna danego osobnika, uwarunkowana genetycznie.
Nie jestem naukowcem ani dietetykiem, ale zauważam związek swojego nastoju z porą roku, z tym czy coś mi się udaje lub nie, z jakimi ludźmi obcuję, jakie filmy oglądam itd. A czasami budzę się już w stanie mocno chandrycznym i najpiękniejsze słońce nic na to nie poradzi.
Gdzie więc ukrywa się ten chimeryczny stroiciel od duszy, którego czasami chciałabym przekupić, aby wyczarowywał w mej głowie same pozytywne myśli i same słoneczne nastroje...
Niektórzy mówią, że to hormony, inni, że fronty atmosferyczne, bardziej obeznani dowodzą związku między witaminami a stanami psychicznymi, pojawiają się też głosy, że taka jest konstrukcja psychiczna danego osobnika, uwarunkowana genetycznie.
Nie jestem naukowcem ani dietetykiem, ale zauważam związek swojego nastoju z porą roku, z tym czy coś mi się udaje lub nie, z jakimi ludźmi obcuję, jakie filmy oglądam itd. A czasami budzę się już w stanie mocno chandrycznym i najpiękniejsze słońce nic na to nie poradzi.
Gdzie więc ukrywa się ten chimeryczny stroiciel od duszy, którego czasami chciałabym przekupić, aby wyczarowywał w mej głowie same pozytywne myśli i same słoneczne nastroje...
sobota, 8 listopada 2014
Anioły wśród nas
Czasami spotykamy na swej drodze anioły. Nie mają skrzydeł ani aureoli, nie składają rąk do modlitwy, ale poznasz je po uśmiechu. Mają niezwykłą łagodność w spojrzeniu, dobroć bije od nich na kilometr i nawet się nie spostrzeżesz, jak lekko robi ci się na duszy po rozmowie z takim aniołem.
Ja też miałam i miewam szczęście spotykać takie anioły czyli ludzi, którzy nadają mojemu życiu kierunek, pocieszą w chwilach zwątpienia, próbują zrozumieć bez potępienia, pomogą słowem, gestem, wyślą pozytywną energię, rozświetlą mrok myśli. Z takim aniołem nawet dobrze się milczy i żadnej ze stron to milczenie nie ciąży. Powierzasz mu swoje sekrety bez obawy przed zlekceważeniem, słucha uważnie i zawsze ma dla ciebie dobrą radę lub po prostu powie głośno to, chciałeś usłyszeć.
Pierwszym takim aniołem na mej drodze była dawno już nieżyjąca babcia Stefania ( mówiono anioł- nie człowiek ). Wiadomo, babcie są kochane, ale Ona była kimś więcej, a ja czułam czułam się kimś "bardziej", niż tylko wnuczką. Życie miała ciężkie, sama chorowała, ciężko pracowała, wychowała dwóch wspaniałych synów ( w tym mojego ojca ), ale nigdy nie narzekała, co więcej, zawsze znalazła czas i chęci by pomagać innym, wysłuchać i w swej mądrości znaleźć lek na wszystkie problemy tego świata.
Życzę wszystkim takich aniołów, jak moja babcia Stefania. Dzięki niej jestem lepszym człowiekiem.
( grafika:http://swiat-obrazkow.pl/)
Ja też miałam i miewam szczęście spotykać takie anioły czyli ludzi, którzy nadają mojemu życiu kierunek, pocieszą w chwilach zwątpienia, próbują zrozumieć bez potępienia, pomogą słowem, gestem, wyślą pozytywną energię, rozświetlą mrok myśli. Z takim aniołem nawet dobrze się milczy i żadnej ze stron to milczenie nie ciąży. Powierzasz mu swoje sekrety bez obawy przed zlekceważeniem, słucha uważnie i zawsze ma dla ciebie dobrą radę lub po prostu powie głośno to, chciałeś usłyszeć.
Pierwszym takim aniołem na mej drodze była dawno już nieżyjąca babcia Stefania ( mówiono anioł- nie człowiek ). Wiadomo, babcie są kochane, ale Ona była kimś więcej, a ja czułam czułam się kimś "bardziej", niż tylko wnuczką. Życie miała ciężkie, sama chorowała, ciężko pracowała, wychowała dwóch wspaniałych synów ( w tym mojego ojca ), ale nigdy nie narzekała, co więcej, zawsze znalazła czas i chęci by pomagać innym, wysłuchać i w swej mądrości znaleźć lek na wszystkie problemy tego świata.
Życzę wszystkim takich aniołów, jak moja babcia Stefania. Dzięki niej jestem lepszym człowiekiem.
( grafika:http://swiat-obrazkow.pl/)
czwartek, 6 listopada 2014
Asertywność
O ile łatwiej by się żyło, gdyby wszyscy podchodzili do bliźnich z szacunkiem.
Nie chodzi wcale o szczególną estymę dla autorytetów, tym bardziej, że na autorytet trzeba sobie zasłużyć. Chodzi o poszanowanie dla pracy i wysiłku innych, bo każdy z nas ma swoją misję do spełnienia i swoje pasje, a przedkładanie własnych interesów ponad cudze bez uzasadnienia, dla własnego widzimisię to zwyczajny egoizm. Toksyczni ludzie, bo tak się ich często nazywa, potrafią wpędzić cię w poczucie winy, wzbudzić wątpliwości tam, gdzie ich być nie powinno. Swoją nieporadność, lenistwo czy brak odwagi w podejmowaniu odpowiedzialności przerzucają na innych. Lubię pomagać, choć nie jestem za tym by robić coś za kogoś, bo to tak jak dawać złowioną rybkę zamiast wędki. Lubię pomagać, a nawet robić trzy rzeczy na raz, ale nie cierpię być wykorzystywana.
Odmawiać tak, aby nie robić komuś przykrości, to sztuka, której ludzie uczą się często całe życie i nie zawsze się to udaje.
Bycie asertywnym jest trudne, ale trzeba się tego uczyć, bo inaczej toksyczni ludzie wpędzą nas nie tylko w ciężkie poczucie winy, ale nawet w głęboką depresję. Czujesz wtedy ciężar na sercu i w duszy mrok, a nocny sen oddala się hen i czujesz się pusty i smutny jak po spotkaniu z Dementorem...
Na szczęście na drugiej szali są ludzie z pasją, a rozmowa z nimi rozpędza chmury i przywraca sens wszystkiemu, w co wierzymy.
Nie chodzi wcale o szczególną estymę dla autorytetów, tym bardziej, że na autorytet trzeba sobie zasłużyć. Chodzi o poszanowanie dla pracy i wysiłku innych, bo każdy z nas ma swoją misję do spełnienia i swoje pasje, a przedkładanie własnych interesów ponad cudze bez uzasadnienia, dla własnego widzimisię to zwyczajny egoizm. Toksyczni ludzie, bo tak się ich często nazywa, potrafią wpędzić cię w poczucie winy, wzbudzić wątpliwości tam, gdzie ich być nie powinno. Swoją nieporadność, lenistwo czy brak odwagi w podejmowaniu odpowiedzialności przerzucają na innych. Lubię pomagać, choć nie jestem za tym by robić coś za kogoś, bo to tak jak dawać złowioną rybkę zamiast wędki. Lubię pomagać, a nawet robić trzy rzeczy na raz, ale nie cierpię być wykorzystywana.
Odmawiać tak, aby nie robić komuś przykrości, to sztuka, której ludzie uczą się często całe życie i nie zawsze się to udaje.
Bycie asertywnym jest trudne, ale trzeba się tego uczyć, bo inaczej toksyczni ludzie wpędzą nas nie tylko w ciężkie poczucie winy, ale nawet w głęboką depresję. Czujesz wtedy ciężar na sercu i w duszy mrok, a nocny sen oddala się hen i czujesz się pusty i smutny jak po spotkaniu z Dementorem...
Na szczęście na drugiej szali są ludzie z pasją, a rozmowa z nimi rozpędza chmury i przywraca sens wszystkiemu, w co wierzymy.
środa, 5 listopada 2014
Fajny film widziałam
Medicus
Ekranizacja książki Noaha Gordona, jednego z moich ulubionych pisarzy.
Tematyka historyczno-egzotyczna, film bardzo długi, niektóre fragmenty zbyt rozbudowane. Książkę czytałam, byłam zauroczona klimatem i rozległością wiedzy autora, umiejętnością zaciekawienia czytelnika, ujęciem historycznym pasjonującej opowieści o narodzinach pasji, umiłowaniu wiedzy o anatomii człowieka w czasach, gdy głód wiedzy i dociekanie prawdy groziły śmiercią.
Zawsze obawiam się ekranizacji, jeśli uprzednio czytałam pierwowzór.
Tutaj nie zawiodłam się, ale skrócenie całości wpłynęłoby korzystnie na dynamikę i nie odwracało uwagi od bardziej istotnych treści. W każdym razie gorąco polecam.
(fotos:http://www.filmweb.pl/)
Ekranizacja książki Noaha Gordona, jednego z moich ulubionych pisarzy.
Tematyka historyczno-egzotyczna, film bardzo długi, niektóre fragmenty zbyt rozbudowane. Książkę czytałam, byłam zauroczona klimatem i rozległością wiedzy autora, umiejętnością zaciekawienia czytelnika, ujęciem historycznym pasjonującej opowieści o narodzinach pasji, umiłowaniu wiedzy o anatomii człowieka w czasach, gdy głód wiedzy i dociekanie prawdy groziły śmiercią.
Zawsze obawiam się ekranizacji, jeśli uprzednio czytałam pierwowzór.
Tutaj nie zawiodłam się, ale skrócenie całości wpłynęłoby korzystnie na dynamikę i nie odwracało uwagi od bardziej istotnych treści. W każdym razie gorąco polecam.
(fotos:http://www.filmweb.pl/)
wtorek, 4 listopada 2014
Ludzie z pasją
Ludzie z pasją są jak kwiaty, gdy spotykasz ich na swej drodze rzeczywistość staje się możliwa do zniesienia. Poznałam ostatnio (chociaż na razie w sieci) dwoje interesujących ludzi: Elę z Gdyni i Tomka z Bielska-Białej. Pasjonaci swojej pracy, o szerokich zainteresowaniach, niezwykle twórczy ( to widać we wszystkim, co robią i prezentują), dobrze patrzy im z oczu, wymiana korespondencji jest niewymuszona, mam wrażenie, jakbyśmy znali się od lat...
Prześledziłam ich dorobek i myślę, że mnóstwo się od nich nauczę, a jestem głodna wszelkich nowości.
Cieszę się na współpracę z Elą i Tomkiem, bo są jak latarnie dla błądzących w ciemności, a moje doświadczenie jest w tym trójkącie chyba najskromniejsze.
P.S.
A zaczęło się od Agaty z Warszawy, która też jest pasjonatką i dzięki której mogliśmy się poznać. Dziękuję jej za zaufanie i możliwość poznania tak wspaniałych osób.
Moje blogowo-Tikowe inspiracje zawdzięczam z kolei Teresie z Bolesławca.
Czyż świat nie jest globalną wioską?
( ilustracja:http://www.sublackwell.co.uk/)
Prześledziłam ich dorobek i myślę, że mnóstwo się od nich nauczę, a jestem głodna wszelkich nowości.
Cieszę się na współpracę z Elą i Tomkiem, bo są jak latarnie dla błądzących w ciemności, a moje doświadczenie jest w tym trójkącie chyba najskromniejsze.
P.S.
A zaczęło się od Agaty z Warszawy, która też jest pasjonatką i dzięki której mogliśmy się poznać. Dziękuję jej za zaufanie i możliwość poznania tak wspaniałych osób.
Moje blogowo-Tikowe inspiracje zawdzięczam z kolei Teresie z Bolesławca.
Czyż świat nie jest globalną wioską?
( ilustracja:http://www.sublackwell.co.uk/)
poniedziałek, 3 listopada 2014
Rozmowa o pracę.
Nie zazdroszczę ludziom szukającym pracy z jednego głównie powodu: nasłuchałam się opowieści o tym, jak przebiegają castingi na pracownika, co trzeba wiedzieć o firmie już na starcie, jakie rzeczy należy przewidywać, jakie kwoty wymieniać w temacie spodziewana pensja, jak się ubierać, jakich min i słów unikać, czego nie robić z rękami, jak długo patrzeć w oczy.
Przecież żeby to spamiętać, trzeba chyba odbyć specjalne studia pod tytułem "Jak zadowolić headhuntera starając się o stanowisko".
Swoją drogą nie ma już dziś tzw.kadrowych, są za to specjaliści do spraw kadr, headhunterzy i tym podobni. Pomysłowość tych "specjalistów" nie zna granic. Gdyby starający się o pracę znał te wszystkie rzeczy, o które go pytają byłby już pewnie prezesem, że o doświadczeniu w branży nie wspomnę. Sami zresztą kadrowi przyznają, że kierują się często własnymi sympatiami, upodobaniami czy fanaberiami. A skąd ja mam wiedzieć jaki kolor lubi pani kadrowa, jaka wysokość obcasów jest optymalna i jaka kwota pensji nie będzie szokiem? Bo jak zbyt mała, to ja się nie szanuję, jeśli zbyt wysoka, to mam wygórowane ego itd.
Panie i panowie pracodawcy, postawcie się choć raz w roli rozmówcy po tej drugiej stronie biurka lub po prostu zejdźcie na ziemię...
Przecież żeby to spamiętać, trzeba chyba odbyć specjalne studia pod tytułem "Jak zadowolić headhuntera starając się o stanowisko".
Swoją drogą nie ma już dziś tzw.kadrowych, są za to specjaliści do spraw kadr, headhunterzy i tym podobni. Pomysłowość tych "specjalistów" nie zna granic. Gdyby starający się o pracę znał te wszystkie rzeczy, o które go pytają byłby już pewnie prezesem, że o doświadczeniu w branży nie wspomnę. Sami zresztą kadrowi przyznają, że kierują się często własnymi sympatiami, upodobaniami czy fanaberiami. A skąd ja mam wiedzieć jaki kolor lubi pani kadrowa, jaka wysokość obcasów jest optymalna i jaka kwota pensji nie będzie szokiem? Bo jak zbyt mała, to ja się nie szanuję, jeśli zbyt wysoka, to mam wygórowane ego itd.
Panie i panowie pracodawcy, postawcie się choć raz w roli rozmówcy po tej drugiej stronie biurka lub po prostu zejdźcie na ziemię...
sobota, 1 listopada 2014
Zaduma nad przemijaniem
W taki czas jesienno-zaduszny nie można uwolnić się od refleksji o przemijaniu, a okres ten jest bardzo trudny dla tych, którzy niedawno stracili kogoś bliskiego i czas nie zaleczył jeszcze ran.
Czasami częste wizyty na cmentarzu dają złudzenie obecności tych, którzy odeszli i dopiero z czasem uświadamiamy sobie, że ta obecność jest w nas, w naszych umysłach i sercach, a lampki na grobie zapalamy raczej dla przywołania wspomnień czy z poczucia obowiązku, bo jeśli przestaniemy odwiedzać grób, to tak, jakbyśmy zapomnieli o kochanym zmarłym. Podobnie działa żałoba, ale nie ta prawdziwa, odczuwalna całą duszą, ale ta dla ludzi. I tak też jest odbierana przez otoczenie. Nie płaczesz na pogrzebie, nie nosisz się rok na czarno, to znaczy, że nie kochałeś prawdziwie.
Dziś przywołałam z pamięci filmy, które wywarły na mnie duże wrażenie, a które pięknie mówią o przemijaniu w różnych jego aspektach.Wymienić tu muszę chociażby Stalowe magnolie w gwiazdorskiej obsadzie moich ulubionych aktorek, Drogę życia o ojcu przemierzającym szlak pielgrzymek po śladach swego zmarłego syna, Choć goni nas czas ze świetnym męskim aktorstwem.Jest tych filmów oczywiście wiele, pamiętam fabułę i obsadę, ale tytuły poszły w niepamięć. Zresztą, zależnie od dystrybutora tłumaczenie tytułów z języków obcych jest tak różne, jakby chodziło o inny film. Podobnie jest z literaturą, ale to już inna bajka na inną okazję.
Cmentarze są dla mnie nie tylko miejscem refleksji o przemijaniu, tu podobnie jak w parku, najpiękniej śpiewają ptaki, cisza nastraja melancholijnie. Nagrobki i sentecje na nich wyryte pobudzają wyobraźnię. Każda tablica nagrobkowa to początek jakiejś ciekawej historii o człowieku, dlatego zawsze długo wędruję po cmentarzu studiując napisy.
Tu leży Papusza - romska poetka, tam trzej młodzi działacze zabici w 1940, okazały grobowiec(zabytkowy i odrestaurowany niedawno) kryje być może tajemnice arystokratycznej rodziny.
Takich przykładów jest wiele, cmentarz to miejsce smutne, ale jakże interesujące...
Czasami częste wizyty na cmentarzu dają złudzenie obecności tych, którzy odeszli i dopiero z czasem uświadamiamy sobie, że ta obecność jest w nas, w naszych umysłach i sercach, a lampki na grobie zapalamy raczej dla przywołania wspomnień czy z poczucia obowiązku, bo jeśli przestaniemy odwiedzać grób, to tak, jakbyśmy zapomnieli o kochanym zmarłym. Podobnie działa żałoba, ale nie ta prawdziwa, odczuwalna całą duszą, ale ta dla ludzi. I tak też jest odbierana przez otoczenie. Nie płaczesz na pogrzebie, nie nosisz się rok na czarno, to znaczy, że nie kochałeś prawdziwie.
Dziś przywołałam z pamięci filmy, które wywarły na mnie duże wrażenie, a które pięknie mówią o przemijaniu w różnych jego aspektach.Wymienić tu muszę chociażby Stalowe magnolie w gwiazdorskiej obsadzie moich ulubionych aktorek, Drogę życia o ojcu przemierzającym szlak pielgrzymek po śladach swego zmarłego syna, Choć goni nas czas ze świetnym męskim aktorstwem.Jest tych filmów oczywiście wiele, pamiętam fabułę i obsadę, ale tytuły poszły w niepamięć. Zresztą, zależnie od dystrybutora tłumaczenie tytułów z języków obcych jest tak różne, jakby chodziło o inny film. Podobnie jest z literaturą, ale to już inna bajka na inną okazję.
Cmentarze są dla mnie nie tylko miejscem refleksji o przemijaniu, tu podobnie jak w parku, najpiękniej śpiewają ptaki, cisza nastraja melancholijnie. Nagrobki i sentecje na nich wyryte pobudzają wyobraźnię. Każda tablica nagrobkowa to początek jakiejś ciekawej historii o człowieku, dlatego zawsze długo wędruję po cmentarzu studiując napisy.
Tu leży Papusza - romska poetka, tam trzej młodzi działacze zabici w 1940, okazały grobowiec(zabytkowy i odrestaurowany niedawno) kryje być może tajemnice arystokratycznej rodziny.
Takich przykładów jest wiele, cmentarz to miejsce smutne, ale jakże interesujące...
czwartek, 30 października 2014
Osiedlowy koszmar
Im jestem starsza, tym częściej marzy mi się mały cichy domek z dala od ludzi...
Mieszkam na osiedlu, do kina i świątyni blisko, sklep pod balkonem, skwer spacerowy oraz inne osiedlowe atrakcje. Same udogodnienia dla tych, którym nie przeszkadzają pewne aspekty życia w blokowisku. Codziennie około 4 nad ranem budzi mnie samochód dostawczy (sklep pod balkonem), w niedziele o 6.30 dzwony kościelne wzywają wiernych, poszukiwacze puszek w śmietnikach wyrzucają i zgniatają metalowe opakowania o różnych porach dnia i nocy, mieszkańcy z odpowiednim hałasem zamykają klapy od śmieciowych kontenerów, psy szczekają przed sklepem przywiązywane do drzewa, młodzi ludzie wracając z nocnej zmiany samochodami budzą nas głośną muzyką ( ludzie czemu jeszcze śpicie?), ciągle wyrzucam tony ulotek podrzucanych pod drzwi lub do skrzynek pocztowych. Ale to nie wszystko. Wracając do domu z nadzieją na chwilę ciszy, musimy słuchać odgłosów remontu w kolejnych mieszkaniach, tym bardziej tam, gdzie zmienił się właściciel, a nowy przenicowuje mieszkanie od podłogi po sufit, wiercąc sto tysięcy otworów. Nagle wyłączy ktoś wodę, bo akurat remontuje łazienkę, ja myc się nie muszę, a że włączyłam pralkę?
Od wczesnej wiosny do późnej jesieni koszona jest trawa, ale nie kosiarkami do dużych powierzchni, ale podkaszarkami, przynajmniej więcej osób ma zatrudnienie, a że łeb pęka od wielogodzinnego brzęczenia? Na koniec dodam jeszcze wyjące psy, zamykane w mieszkaniach samotnie na wiele godzin. Jak tutaj żyć panie premierze?
(grafika Openclipart)
Mieszkam na osiedlu, do kina i świątyni blisko, sklep pod balkonem, skwer spacerowy oraz inne osiedlowe atrakcje. Same udogodnienia dla tych, którym nie przeszkadzają pewne aspekty życia w blokowisku. Codziennie około 4 nad ranem budzi mnie samochód dostawczy (sklep pod balkonem), w niedziele o 6.30 dzwony kościelne wzywają wiernych, poszukiwacze puszek w śmietnikach wyrzucają i zgniatają metalowe opakowania o różnych porach dnia i nocy, mieszkańcy z odpowiednim hałasem zamykają klapy od śmieciowych kontenerów, psy szczekają przed sklepem przywiązywane do drzewa, młodzi ludzie wracając z nocnej zmiany samochodami budzą nas głośną muzyką ( ludzie czemu jeszcze śpicie?), ciągle wyrzucam tony ulotek podrzucanych pod drzwi lub do skrzynek pocztowych. Ale to nie wszystko. Wracając do domu z nadzieją na chwilę ciszy, musimy słuchać odgłosów remontu w kolejnych mieszkaniach, tym bardziej tam, gdzie zmienił się właściciel, a nowy przenicowuje mieszkanie od podłogi po sufit, wiercąc sto tysięcy otworów. Nagle wyłączy ktoś wodę, bo akurat remontuje łazienkę, ja myc się nie muszę, a że włączyłam pralkę?
Od wczesnej wiosny do późnej jesieni koszona jest trawa, ale nie kosiarkami do dużych powierzchni, ale podkaszarkami, przynajmniej więcej osób ma zatrudnienie, a że łeb pęka od wielogodzinnego brzęczenia? Na koniec dodam jeszcze wyjące psy, zamykane w mieszkaniach samotnie na wiele godzin. Jak tutaj żyć panie premierze?
(grafika Openclipart)
środa, 29 października 2014
Podróże kształcą
Byłam dziś w Kruszwicy, powie ktoś: a kto nie był? Ja tez bywałam wiele razy, bo to blisko mojego miejsca zamieszkania, jak to mówią o rzut beretem. Ale dzisiaj miałam okazję gościć w siedzibie dyrekcji Nadgoplańskiego Parku Tysiąclecia. Dzięki prelekcji i spacerowi po kruszwickim parku dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy o przyrodzie okolic Gopła. Nie wiedziałam mianowicie, że jezioro ma aż 25 km długości i w najgłębszym miejscu 17 m. Żyje w nim wiele gatunków ryb, a w szuwarach gniazduje wiele gatunków ptaków. Gęś gęgawa, która jest symbolem NPT żyje około 70 lat, a osobniki tego gatunku są sobie wierne przez całe życie. Gęsi potrafią przelecieć dziennie ok.600 km, a zanim para ptaków zbuduje wspólnie gniazdo, randkuje kilka miesięcy. W siedzibie NPT obejrzeć można wiele wypchanych zwierząt, których normalnie nie widujemy na spacerach, są tez spreparowane gniazda i galeria prac plastycznych uczniów, którzy przyjeżdżają na zieloną szkołę. Można tez wejść na Mysią Wieżę i podziwiać krajobraz Kujaw, a nawet popłynąć statkiem turystycznym o nazwie Rusałka lub umówić się na biwak z noclegiem i ogniskiem na półwyspie Potrzymiech. zdjęcia z tej wycieczki zamieszczam w zakładce galeria.
poniedziałek, 27 października 2014
Szczekacze i troglodyci
Szczekacze i troglodyci to dwie grupy ludzi, których spotyka się w różnych miejscach publicznych lub ma się ich po prostu za ścianą. Ci pierwsi nie mówią do siebie, nie rozmawiają, tylko wykrzykują komunikaty: z gniewem, z pretensją , zaczepne , obraźliwe. Rozładowują w ten sposób frustracje lub złość na kogoś, kto działa im na nerwy, a może dlatego, że wszystko wiedzą najlepiej i resztę świata uważają za kupę ignorantów. Miałam kiedyś w liceum kolegę, który na każde pytanie odpowiadał : Nie wiesz? To się nie dowiesz! Oczywiście z odpowiednią pogardą w głosie. Zza ściany lub przez okna często też słychać sąsiadów, którzy wykrzykują do siebie różne poniżające drugą osobę zdania z odpowiednimi przerywnikami, których tutaj nie przytoczę. Świadkami tych pseudokonwersacji są często dzieci , które jak gąbka chłoną brak szacunku dla członków rodziny, że o tych brzydkich przerywnikach nie wspomnę.
A troglodyci panoszą się w sklepach, autobusach, na jezdni, w parku. Żyją sami dla siebie, na innych nie zwracają uwagi, nie czują zażenowania swoim zachowaniem , a jeśli tobie to przeszkadza to twój problem. Przykłady można mnożyć: od głośnej rozmowy przez telefon np. w poczekalni do lekarza, przez rzucanie śmieci na chodnik pół metra od kosza, wchodzenie butami na ławkę w parku i siadanie na oparciu, dotykanie ręką wszystkich bułek w sklepie samoobsługowym aż do plucia na chodnik wprost pod moje nogi. Powie ktoś, że się czepiam. Możliwe, ale sama staram się tak postępować, aby nikomu nie uprzykrzać życia, a jeżeli będziemy tolerować wokół siebie takich troglodytów to w końcu zniżymy się do ich poziomu. Bo od wierności zasadom zależy godne życie.
A troglodyci panoszą się w sklepach, autobusach, na jezdni, w parku. Żyją sami dla siebie, na innych nie zwracają uwagi, nie czują zażenowania swoim zachowaniem , a jeśli tobie to przeszkadza to twój problem. Przykłady można mnożyć: od głośnej rozmowy przez telefon np. w poczekalni do lekarza, przez rzucanie śmieci na chodnik pół metra od kosza, wchodzenie butami na ławkę w parku i siadanie na oparciu, dotykanie ręką wszystkich bułek w sklepie samoobsługowym aż do plucia na chodnik wprost pod moje nogi. Powie ktoś, że się czepiam. Możliwe, ale sama staram się tak postępować, aby nikomu nie uprzykrzać życia, a jeżeli będziemy tolerować wokół siebie takich troglodytów to w końcu zniżymy się do ich poziomu. Bo od wierności zasadom zależy godne życie.
niedziela, 26 października 2014
Kto się boi Halloween?
Co roku przed Halloween pojawiają się w mediach sprzeciwy niektórych środowisk wobec obchodów tego niepolskiego święta. Sprzeciwy te są czasami tak radykalne, jakby chodziło o przewrót w obyczajowości lub inne bulwersujące wydarzenie. Wiadomo, święto przywędrowało do nas tak, jak Walentynki, Dzień św.Patryka itp. Związane też jest z komercją. Już od jakiegoś czasu widać w sklepach straszne gadżety, restauracje i kina proponują specjalne halloweenowe menu i repertuar, w klubach i szkołach odbędą się zabawy z przebierankami. Ale nie widzę w tym rewolucji obyczajowej. O wiele bardziej mroczne są filmy, które dorośli pozwalają oglądać dzieciom, gry komputerowe lub po prostu to, co pokazują media w serwisach informacyjnych. Sama pamiętam, że jako dziecko i młoda osoba lubiłam oglądać horrory, a potem bałam się wrócić do mojego pokoju.
Jeżeli w większości wypadków celebruje się przy pomocy lampionów z dyni i malowania twarzy w straszne wzory, a dzieci maja okazję dodatkowo najeść się słodyczy, to chyba nie ma o co kruszyć kopii... Niektórzy mam wrażenie mają uczulenie na wszystko, co wywodzi się z tradycji pozachrześcijańskich, a przecież gdyby nie nasi piastowscy władcy, nadal bylibyśmy poganami.
Czyż część współczesnych obrzędów, uważanych za chrześcijańskie nie wywodzi się z wierzeń pogańskich? Może jest to jakiś sposób oswajania lęku przed śmiercią...
Zresztą obchody Halloween nie są obowiązkowe, komu pasuje ten świętuje. Ja raczej nie, ale to nie znaczy, że potępiam. Niech każdy ma prawo wyboru. To samo dotyczy filmów, książek, sztuk plastycznych. Wolę sama sprawdzić, co mnie oburza, a co wzrusza.
Cudze opinie mogę wziąć ewentualnie pod uwagę.
Jeżeli w większości wypadków celebruje się przy pomocy lampionów z dyni i malowania twarzy w straszne wzory, a dzieci maja okazję dodatkowo najeść się słodyczy, to chyba nie ma o co kruszyć kopii... Niektórzy mam wrażenie mają uczulenie na wszystko, co wywodzi się z tradycji pozachrześcijańskich, a przecież gdyby nie nasi piastowscy władcy, nadal bylibyśmy poganami.
Czyż część współczesnych obrzędów, uważanych za chrześcijańskie nie wywodzi się z wierzeń pogańskich? Może jest to jakiś sposób oswajania lęku przed śmiercią...
Zresztą obchody Halloween nie są obowiązkowe, komu pasuje ten świętuje. Ja raczej nie, ale to nie znaczy, że potępiam. Niech każdy ma prawo wyboru. To samo dotyczy filmów, książek, sztuk plastycznych. Wolę sama sprawdzić, co mnie oburza, a co wzrusza.
Cudze opinie mogę wziąć ewentualnie pod uwagę.
sobota, 25 października 2014
Dziwnomowa
Chyba tylko w języku polskim zadomowiło się tyle wyrazów zapożyczonych, a raczej słów w mowie codziennej. Pół biedy, jeśli słowa pochodzenia obcego używane są w sposób uzasadniony, ale najczęściej obserwuję jakieś niepotrzebne zastępowanie naszych rodzimych wyrazów takimi, które uchodzą za bardziej trendy ( trendy - zamiast na czasie).
W dodatku zabieg taki stosują często dziennikarze, a więc osoby, których słuchamy co dzień,a ich wypowiedzi winny być wzorem, zwłaszcza dla młodego odbiorcy.
Tak oto słyszę: coach zamiast trener, corner zamiast rzut rożny, fighter zamiast napastnik, event zamiast wydarzenie,cool zamiast wielu przymiotników, celebryta zamiast bywalec. Logistyk kiedyś był zaopatrzeniowcem, asystent pomocnikiem, designer to kiedyś projektant,make-up to po prostu makijaż, a sale to zwykła wyprzedaż.
Nie chodzimy dziś do fryzjera tylko do stylisty włosów, meble kupujemy w salonie, niemieckiego uczymy się nie w szkole tylko w studiu językowym, o restaurację dba menadżer, zakupy robimy w marketach, latem urządzamy garden party.
Nawet nazwy lokali gastronomicznych w małych miejscowościach nie brzmią zwyczajnie po polsku. Wystarczy zacytować nazwy barów i restauracji w moim mieście( ok.70 tysięcy mieszkańców): For You, Sorento, Flow, Cambria, Verona, Penelopa, Casablanca, Savana.
W dodatku zabieg taki stosują często dziennikarze, a więc osoby, których słuchamy co dzień,a ich wypowiedzi winny być wzorem, zwłaszcza dla młodego odbiorcy.
Tak oto słyszę: coach zamiast trener, corner zamiast rzut rożny, fighter zamiast napastnik, event zamiast wydarzenie,cool zamiast wielu przymiotników, celebryta zamiast bywalec. Logistyk kiedyś był zaopatrzeniowcem, asystent pomocnikiem, designer to kiedyś projektant,make-up to po prostu makijaż, a sale to zwykła wyprzedaż.
Nie chodzimy dziś do fryzjera tylko do stylisty włosów, meble kupujemy w salonie, niemieckiego uczymy się nie w szkole tylko w studiu językowym, o restaurację dba menadżer, zakupy robimy w marketach, latem urządzamy garden party.
Nawet nazwy lokali gastronomicznych w małych miejscowościach nie brzmią zwyczajnie po polsku. Wystarczy zacytować nazwy barów i restauracji w moim mieście( ok.70 tysięcy mieszkańców): For You, Sorento, Flow, Cambria, Verona, Penelopa, Casablanca, Savana.
piątek, 24 października 2014
Dzień Makaronu
Oglądając telewizję śniadaniową dowiedziałam się, że jutro Światowy Dzień Makaronu. Dla mnie super! Makaron uwielbiam w każdej postaci, mogę jeść codziennie, z różnymi dodatkami, byle nie na tłusto.Mody na makaron zmieniają się co jakiś czas, niektórzy straszą, że makaron tuczy, ale według mnie tylko w towarzystwie golonki. Jak mawia moja koleżanka, gdy poziom makaronu w organizmie spada, czas na pyszne danie z makaronem w roli głównej. Jutro tym bardziej!
Entuzjaści makaronu łączcie się w Światowym Dniu Makaronu!!!
Entuzjaści makaronu łączcie się w Światowym Dniu Makaronu!!!
środa, 22 października 2014
Podziw lub zawiść.
Ludzie z pasją, utalentowani, ludzie odnoszący sukces często spotykają się z podziwem lub zawiścią ze strony innych. Nie mam tu na myśli sukcesu w polityce czy pozornej sławy dzięki bywaniu tu i tam, ale autentyczne osiągnięcia, które zawdzięczamy ciężkiej pracy, uporowi, pomysłowości,poświęceniu, podążaniu za marzeniami.
Nieuzasadniona zawiść świadczy moim zdaniem o kalibrze człowieka( usprawiedliwia jego lenistwo, brak aspiracji, ignorancję).
Nawet osobom zaangażowanym w swoją pracę( bo zdarza się, że ktoś pracuje z pasją)przypina się łatkę lizusa, pracoholika,nudziarza. Być może niektórzy mają wymienione przywary, ale nie są one problemem dla nich samych. Jeśli tak wybrali i nikogo nie krzywdzą, to o co chodzi?
O to chyba, że w głębi ducha im zazdrościmy, bo nam się nie chce , bo mamy sto wymówek żeby coś odłożyć na potem...
A zazdrość może być inspirująca. Nie myślę tu o inspiracjach typu: lepszy samochód czy droższe futro, jak mają sąsiedzi. Prawdziwą inspirację niech stanowią umiejętności, pasja tworzenia i upór w dążeniu do celu. Znajomość kilku języków obcych, talent plastyczny, pasja pomagania potrzebującym, bieganie w maratonach - tego zazdroszczę, ale nie jest to zawiść. Staram się rozwijać w innych dziedzinach.
Nieuzasadniona zawiść świadczy moim zdaniem o kalibrze człowieka( usprawiedliwia jego lenistwo, brak aspiracji, ignorancję).
Nawet osobom zaangażowanym w swoją pracę( bo zdarza się, że ktoś pracuje z pasją)przypina się łatkę lizusa, pracoholika,nudziarza. Być może niektórzy mają wymienione przywary, ale nie są one problemem dla nich samych. Jeśli tak wybrali i nikogo nie krzywdzą, to o co chodzi?
O to chyba, że w głębi ducha im zazdrościmy, bo nam się nie chce , bo mamy sto wymówek żeby coś odłożyć na potem...
A zazdrość może być inspirująca. Nie myślę tu o inspiracjach typu: lepszy samochód czy droższe futro, jak mają sąsiedzi. Prawdziwą inspirację niech stanowią umiejętności, pasja tworzenia i upór w dążeniu do celu. Znajomość kilku języków obcych, talent plastyczny, pasja pomagania potrzebującym, bieganie w maratonach - tego zazdroszczę, ale nie jest to zawiść. Staram się rozwijać w innych dziedzinach.
poniedziałek, 20 października 2014
Wellman & Młynarska
Lubię ten duet, ale Dorotę Wellman uwielbiam, także w duecie z Marcinem Prokopem. Oglądam program Miasto Kobiet, czytałam książkę Kalendarzyk niemałżeński i wiele zawartych tam poglądów podzielam w całości. W swoim programie obie panie są niezwykle taktowne, nie podpuszczają rozmówców, nie narzucają swego zdania, prosząc raczej o opinię i wreszcie nie napuszczają na siebie nawzajem ludzi o skrajnych poglądach, jak to ma miejsce w innych programach. Być może nie jestem obiektywna, bo strzelam do tej samej bramki, ale po prostu obcowanie z dziennikarstwem w wydaniu wyżej wymienionych osób przywraca mi wiarę w zdrowy rozsądek pośród oceanu wszelkiego oszołomstwa.
A jeśli piję poranną kawę w towarzystwie Wellman i Prokopa to już zapowiada się miły weekend.Ich poczucie humoru, także na własny temat i życzliwe podejście do całego świata są tym, co lubię u ludzi najbardziej, a co potrafi wydobyć mnie z największej chandry...
A jeśli piję poranną kawę w towarzystwie Wellman i Prokopa to już zapowiada się miły weekend.Ich poczucie humoru, także na własny temat i życzliwe podejście do całego świata są tym, co lubię u ludzi najbardziej, a co potrafi wydobyć mnie z największej chandry...
sobota, 18 października 2014
My w kulturze
Co jakiś czas słyszę utyskiwania na to, jak mało Polacy korzystają z różnych form życia kulturalnego.Przyznaję, że sama też raczej nie tak często,jak bym chciała, ale nie z lenistwa - raczej z braku odpowiadających mi propozycji lub bardziej prozaicznie, z braku kasy.Wachlarz propozycji mogłabym poszerzyć, wyjeżdżając do większego miasta, jednak pracując długo w tygodniu rzadko mam ochotę wyskoczyć na koncert lub do opery i wracać po nocy.Natomiast ceny biletów to też twardy orzech.
Widzę w moim mieście plakaty i czytam ceny biletów:100 zł, 85 zł itp. Czasami udaje się wyszukać coś ciekawego w necie za przystępną cenę( np.koncert piosenek francuskich - bilet 25zł)w przedsprzedaży, z dojazdem do Torunia.Nie dziwi więc fakt, że wielu ludzi korzysta z imprez masowych z wstępem wolnym, ale biorą to co dają.Kultura masowa, cokolwiek to znaczy...
Mieszkam blisko kina i obserwuję tłumy widzów we wtorki, kiedy są o wiele tańsze bilety.Też poszłabym częściej, ale 3 bilety na seans (3-osobowa rodzina)to już jakiś wydatek.A przecież pracujemy z mężem, nie prowadzimy hulaszczego trybu życia, sponsorujemy studenta, kupujemy książki,dużo zwiedzamy... i zawsze musimy wybierać coś zamiast.Co jednak ma powiedzieć statystyczny emeryt?
Na szczęście są książki i biblioteki i zawsze można spotkać ludzi z pasją, którzy są ciekawsi, niż kolorowe magazyny próżności.
Widzę w moim mieście plakaty i czytam ceny biletów:100 zł, 85 zł itp. Czasami udaje się wyszukać coś ciekawego w necie za przystępną cenę( np.koncert piosenek francuskich - bilet 25zł)w przedsprzedaży, z dojazdem do Torunia.Nie dziwi więc fakt, że wielu ludzi korzysta z imprez masowych z wstępem wolnym, ale biorą to co dają.Kultura masowa, cokolwiek to znaczy...
Mieszkam blisko kina i obserwuję tłumy widzów we wtorki, kiedy są o wiele tańsze bilety.Też poszłabym częściej, ale 3 bilety na seans (3-osobowa rodzina)to już jakiś wydatek.A przecież pracujemy z mężem, nie prowadzimy hulaszczego trybu życia, sponsorujemy studenta, kupujemy książki,dużo zwiedzamy... i zawsze musimy wybierać coś zamiast.Co jednak ma powiedzieć statystyczny emeryt?
Na szczęście są książki i biblioteki i zawsze można spotkać ludzi z pasją, którzy są ciekawsi, niż kolorowe magazyny próżności.
czwartek, 16 października 2014
Czas zacząć
Każdy blog musi mieć jakiś początek.
Zaczęłam od szaty graficznej, dodając kolejne elementy i pozwalając dojrzewać słowom...
Zaraziłam się blogowaniem najpierw zawodowo i cały czas nosiłam w sobie chęć założenia własnego bloga, aby dać ujście natłokowi myśli i emocji - aby podzielić się z kimś swoimi przemyśleniami na różne tematy.
Być może znajdą się osoby, które będą tu zaglądać i napiszą coś ciekawego w komentarzach.
W taki deszczowy, jesienny dzień posyłam pierwsze światełko na dobry początek.
Zaczęłam od szaty graficznej, dodając kolejne elementy i pozwalając dojrzewać słowom...
Zaraziłam się blogowaniem najpierw zawodowo i cały czas nosiłam w sobie chęć założenia własnego bloga, aby dać ujście natłokowi myśli i emocji - aby podzielić się z kimś swoimi przemyśleniami na różne tematy.
Być może znajdą się osoby, które będą tu zaglądać i napiszą coś ciekawego w komentarzach.
W taki deszczowy, jesienny dzień posyłam pierwsze światełko na dobry początek.
Subskrybuj:
Posty (Atom)