poniedziałek, 30 września 2019

Pierwsza praca...

Do wspomnień nakłonił mnie Hegemon, gdy pisał o swojej pracy na studiach.
Nie pamiętam już, którą pracę wykonywałam jako pierwszą w celach zarobkowych, ale chyba była to praca babki/ dziewki klozetowej.
Nie śmiejcie się, pecunia non olet...
Pierwsze zarobione pieniądze pozwalają lepiej się poczuć, a wydaje się je z większą rozwagą, niż podarowane.

Ta pierwsza praca była całkowitym przypadkiem, chodziłam wtedy do podstawówki, moja mama pracowała w Ciechocinku w restauracji, jako księgowa.
Pojechałam tam w odwiedziny i zaproponowano mi pomoc przy myciu kufli po piwie, czasami sprzedałam też komuś piwko, ale ktoś dopatrzył się w tym nieprawidłowości, więc usunięto mnie zza bufetu.
Sama więc wynalazłam sobie zajęcie, ambitne nie było, ale gości sporo, więc na talerzyk obok WC klienci kładli ciągle monety. W parę dni zarobiłam na dobre lody i coś tam jeszcze. Stare dzieje.

Później była to praca przy truskawkach. Naszym zadaniem było usuwanie szypułek, bo obrane owoce trafiały bezpośrednio do przetwórni.
Wolno nam było jeść truskawki do woli, nie można było tylko wynosić.
Pierwszego dnia jadłam największe, drugiego najsłodsze, trzeciego już nie mogłam patrzeć na truskawki.
Robota była żmudna, plecy bolały, płacili kiepsko od wagi koszyka.
Rąk nie mogłam długo doszorować, ale owoców najadłam sie za wszystkie czasy.

W szkole średniej najęłam się na cały lipiec w warsztatach szkolnych jako pomoc ślusarza. Uczniowie szkoły zawodowej mogli popracować latem przy produkcji małych elementów dla przemysłu, a my - czyli element napływowy z liceum pomagałyśmy ślusarzom.
W warsztatach tych pracował mój przyszły teść, stąd wiedza o możliwości zarobkowania.
Płacili na tyle dobrze, że z zarobionych pieniędzy nabyłam piękny sweter i jeszcze sporo zostało na resztę wakacji.

W czasie studiów koleżanka załatwiła nam pracę w drukarni. Zachęcali dobrymi zarobkami, praca na akord, także w soboty.
Do pracy chodziłyśmy na 5.45, dla studentki w wakacje to zabójcza pora.
Robota dla robota, zero myślenia, pośpiech, jedna przerwa na śniadanie.
Więcej przerw mieli palacze, co do dziś uważam za niesprawiedliwe...
Zarobki okazały się legendą, ale i tak warto było, zawsze to doświadczenie i własna kasa.
Napatrzyłam się natomiast na różne machlojki i kradzieże...jak miało być w Polsce dobrze, gdy pracownicy okradali własną? firmę, która dawała im pracę

Było trochę tych dorywczych prac, każdy młody człowiek ma spore potrzeby.
Trochę ich opisałam w zakładce Okruchy pamięci, muszę wrócić do uzupełniania, bo pamięć coraz bardziej dziurawa się robi.
Dlatego też byliśmy z mężem dumni, gdy syn od początku studiów także podjął dorywcze prace tu i tam, miał na koncerty, piwko z kolegami, a wreszcie na randki z ukochaną.

Jeśli pamiętacie swoje doświadczenia w tym względzie podzielcie się, proszę w komentarzach:-)

piątek, 27 września 2019

Z Krzysiem o budżecie...

Przyszedł tym razem nie do mnie, szukał pani od chóru.
Zapytałam, co z jego śpiewaniem?
Odpowiedział, że najpierw się wypisał, bo tyle tych prób i nauki, ale pani od chóru poprosiła by został chociaż do występu w teatrze, bo się skład posypie, więc został.
Stwierdził jednak, że na razie ma głowę zajętą wyborami do samorządu szkolnego, będzie kandydował na przewodniczącego.
- A co, jeśli Cię znowu nie wybiorą?
- To mam szansę chociaż na wejście do zarządu.
- A jaki masz program wyborczy?
- Z tym jest problem, bo wszystkie pomysły związane są z pieniędzmi...
- No i gdzie tkwi haczyk?
- Byłem na spotkaniu trójek klasowych i pani powiedziała, że kasa pusta, ta samorządowa i szkolna...
- No to klops...
Rozmowie przysłuchiwała się starsza koleżanka Krzysia:
- Przecież możesz obiecać wszystko, o pieniądzach pomyślisz później!
- Ale to oszustwo, bilans musi wyjść na zero!
- A co to znaczy?
- Też zapytałem na zebraniu i pani powiedziała, że nie można wydać więcej, niż się posiada, a jak kasa pusta, to trzeba oszczędzać lub zarobić.
- No to co napiszesz w programie wyborczym?
- Właśnie nie wiem, chyba będę liczył na to, że mnie polubią...
- Oj, Krzysio, bez obietnic marne szanse, każdy na coś czeka...
- Ale bilans musi wyjść na zero!
- Powiedz to wyborcom.

Z ostatniej chwili: kończąc pisanie tego posta usłyszałam wypowiedź prezesa wszystkich prezesów:
" To ONI rozdawali pieniądze, MY prowadzimy politykę społeczną"
I wszystko jasne!!!

środa, 25 września 2019

Problemy dorosłych?

To my, dorośli urządzamy dzieciom świat.
Od nas, rodziców głównie zależy, jaki będą miały start, częściowo także, jak potoczy się ich życie.

Obserwując
funkcjonowanie niektórych par, rodzin śmiem twierdzić, że niektórzy nie powinni mieć dzieci.
Świadoma prokreacja zmienia nasze życie, zmienia i już, więc jeżeli ktoś nie jest w stanie przyjąć tego do wiadomości nie powinien decydować się na potomstwo.

Inna sprawa
, że niektórzy płodzą kolejne dzieci, choć nie powinni.
Swoisty paradoks - ludzie, którzy chcieliby i mają tzw. warunki często dzieci mieć nie mogą.

Zapytacie, skąd takie pesymistyczne rozważania? To nie wpływ chandry jesiennej, to wynik obserwacji z mojego podwórka, zawodowego i sąsiedzkiego. Szlag mnie trafia, gdy z jednej strony słyszę w programach przedwyborczych o ochronie życia od poczęcia do naturalnej śmierci, a z drugiej widzę, jaki los fundują dzieciom dorośli ludzie.

Nie mówię tu nawet o rozwodach, bo różnie w życiu bywa, nie jesteśmy w stanie przewidzieć czy małżeństwo przetrwa mimo przysięgi, ale można rozstawać się tak, by dzieci ucierpiały jak najmniej i nie były kartą przetargową w świecie dorosłych.

Obserwuję sytuacje, gdzie dzieci pojawiły się w rodzinach jakby przypadkiem i teraz rodzice kombinują, jak tu mieć ciasteczko i zjeść ciasteczko, byle dzieci nie przeszkadzały w realizacji celów życiowych lub zaspokajaniu ambicji.
Mam dwie sąsiadki, które opiekują się wnukami cały tydzień, nawet w weekendy. Jedna z nich, zapytana czy rodzice dzieci wyjechali służbowo, odpowiedziała, że nie, po prostu synowa jest zmęczona i musi w weekend odpocząć, a cały tydzień dzieci są u babci, tylko na noc rodzice zabierają je do domu. A syn? syna sąsiadki spotkaliśmy na treningu biegowym w parku, ot przypadek...

Inna sąsiadka wzięła w rodzinę zastępczą troje wnuków, bo córka szuka partnera, zresztą dzieci też nie pochodzą od jednego ojca.
Wnuki u babci odżyły, wreszcie są czyste i najedzone, tylko babcia jakby coraz bardziej zmęczona...

Gdy przyjrzeć się rodzinom uczniów, to wachlarz problemów jest taki, jak stąd do Alaski. Rodzice, którzy nie mogą się dogadać w kwestii wychowania, podziału obowiązków, kuratorzy, asystenci rodziny, groźby uprowadzenia, podejrzenia o pedofilię, podejrzane kontakty ze światem przestępczym.
Wkrótce szkoły, zwłaszcza w niektórych rejonizacjach staną się nie placówkami dydaktyczno-wychowawczymi, ale kolejnymi instytucjami pomocy rodzinom. Dzieci często przebywają w szkole do zamknięcia świetlicy, po czym idą do miejskiej świetlicy socjoterapeutycznej, gdzie przebywają do 19.00 lub nawet dłużej, trzeba żywić nadzieję, że w domu dostaną choćby kolację...

Program 500 plus spowodował pojawienie sie kolejnych dzieci w rodzinach, to widać gołym okiem, ale czy o takie rodziny chodziło?
Gdy pojawia się na świecie piąte, szóste dziecko, a matka nie radzi sobie z całokształtem, wtedy rodzi to kolejne koszty dla państwa, a rodzice nie widzą problemu, przecież obiecano im pomoc wszelaką, pomagajmy więc, my wszyscy, nawet ci, którzy dzieci nie mają...

Osobny problem to modele wychowania. Gdy byłam u fryzjera podsłuchałam rozmowę:
- ja już nie mogę patrzeć na te matki z telefonami w rękach, gapią się w te ekrany, fejsbukują, a dzieci na próżno domagają się ich uwagi, co najwyżej krzykną od czasu do czasu...
- pani kochana, pod moim blokiem przesiadują młode pary z dzieciakami, nikt nie pracuje, mieszkają u rodziców, kolejne dzieci rodzą, ale kto je wychowuje, jak oni bardziej sobą zajęci, papieroski, piwo w puszkach, a wieczorem na imprezę, bo dzieciaki z dziadkami zostawiają...

Wiele podobnych obrazków, także pod szkołami. Ostatnio, w drodze do pracy, byłam świadkiem awantury między dwiema matkami, fragment rozmowy, który usłyszałam wyglądał mniej więcej tak:
- ja już nie będę zgłaszać niczego do wychowawcy czy dyrektora, od razu na policje pójdę lub do sądu, twoje dziecko jest nienormalne!
- ty się mojego syna nie tykaj, przeprosił twojego, mój przynajmniej na terapię chodzi, a twój jest zwyczajnie niewychowany, jak rodzice!
Ile takich rozmów słyszą dzieci? Podejrzewam, że sporo i że nie pozostaje to bez śladu w ich psychice.
Nie myślmy więc, my dorośli, że nasze problemy są tylko naszymi, dzieci wiele słyszą, obserwują, a jeszcze więcej wyczuwają...

niedziela, 22 września 2019

Przymocuj trytytką kartkę do potykacza...

Przyzwyczajamy się szybko do nowych słów, zwrotów, powiedzonek.
Sama łapię się na tym, że przebywając wśród młodych zaczynam używać ich języka.
Zdaję sobie sprawę, że czasami z językiem literackim niewiele mają wspólnego, ale bywają krótszą formą, wygodniejszą wersją, środowiskową naleciałością...
Kontakty internetowe i media także mają na to wpływ. Ileż to razy słyszymy:
- sie ma, nara, hejka, pozdro, zdzwonimy się
- super, spoko, luzik, gitara, Oki

Oprócz zwrotów związanych z konwersacją spotykamy w codziennym życiu nazwy, których jeszcze niedawno w naszym języku nie było. Niektóre przywędrowały z obcych słowników i nie bardzo dają się przetłumaczyć, inne naśladują dźwięki towarzyszące czynnościom lub ilustrują wykonywanie innych.

Nad poprawnością naszego ojczystego języka czuwają lingwiści i mądre stowarzyszenia, ale nawet oni dali zielone światło niektórym nowomodnym słowom, pozwolili także na używanie polskich form obcojęzycznych nazwisk - Szekspir, Szopen...

Czasami warto posłuchać jak mówią dzieci, ich sposób wyrażania się bywa prosty i logiczny. Gdy mój syn był mały, a nie mógł czegoś zobaczyć, bo było za wysoko, mówił - podsięgnij mnie. Samochód to był brum - brumek, a piesek hałek.
Dzieci nie mówią - wymazać gumką, ale wygumkować i na szczęście nie przyjął się lunch box tylko śniadaniówka lub chlebak.

Wkradły się do naszego języka takie własnie wyrazy, mieszanina logicznych i dźwiękonaśladowczych określeń. Na pewno także takie spotykacie na ulicy, w korespondencji, na portalach społecznościowych.
Zrobiłam sobie listę, gdy przeczytałam reklamę: Świetne pisaki do tablic i potykaczy! potykaczy? musiałam sprawdzić o czym mowa...
Oprócz potykaczy są więc zakreślacze, trytytki, bazgroszyty, zdrapki, organizery, strunowce, podpiętki, zakolanówki, rozświetlacze, pałerbanki, peny, energetyki...

To w zakresie przedmiotów, a w temacie czynności - lajkowanie, mailowanie, drinkowanie, hejtowanie, kijkowanie, luzowanie, wrzucanie na insta lub na fejsa, kserowanie, klikanie, katering...

Jednak o ile toleruję podobne mody językowe, to nie przemawiają do mnie formy: ministra, psycholożka, premiera, marszałkini...


czwartek, 19 września 2019

Na walizkach...

Są ludzie, którzy chyba urodzili się do podróżowania i to nie takiego weekendowego, ale na wielką skalę.
Znajomy młody człowiek zawsze fascynował się tym, co oglądał w czasopismach i programach podróżniczych.

Od małego dojrzewało w nim marzenie, by zobaczyć na własne oczy widziane w National Geographic ciekawostki i cuda natury.
Nie był na tyle naiwny, by nie wiedzieć, że potrzeba na to pieniędzy. Pracował więc od kiedy mógł, studiował zaocznie, by zarobić na podróże. Nie było mu lekko, ale motywacja była silna.

Zaczął od bliskich dystansów - głównie Europa, ale nie były to kierunki pospolite. Jeśli Europa to Islandia z nocowaniem pod namiotem; Węgry, ale na rowerze wokół Balatonu; Hiszpania, ale autostopem...

Poznał dziewczynę, która podzielała jego pasję, z jednym wyjątkiem - bała się latać samolotem.
Znaleźli i na to radę, poradziła się terapeuty, opanowała na tyle lęk, by latać najpierw na krótszych dystansach.

Zamieszkali razem, oszczędzali, przedmiotów zgromadzili mało, mieszkanie wynajmowali. Pracowali praktycznie po to, by móc podróżować. Jedynie telefon musiał być dobry, bo pomocny w nawigacji i kontaktach ze światem.
Każdy wyjazd zaplanowany w najdrobniejszych szczegółach, zobaczyli mnóstwo krajów, także te najbardziej egzotyczne, podziwiałam zdjęcia, pomysły, odwagę i ciągły głód poznawania innych kultur.

Ostatni
pomysł dwojga młodych obieżyświatów to roczny wyjazd na antypody w ramach specjalnego programu dla ludzi do 31 roku życia.
Roczny urlop bezpłatny w pracy, sprzedanie zbędnych przedmiotów, przechowanie reszty u rodziców obojga, spieniężenie auta, bo niepotrzebne, a każdy grosz potrzebny, załatwienie wizy i biletów.
Będą oczywiście pracować w miejscu docelowym, nie dłużej jednak,niż 3 miesiące u jednego pracodawcy.
Głównym celem są dla nich podróże, ale i nowe doświadczenia.

Po roku zdecydują co dalej, cieszą się bardzo, rodzice mniej, bo to tak daleko...
Kibicuję tym planom i czekam na relacje, bo to może być ciekawa opowieść.




poniedziałek, 16 września 2019

Gladiatorzy i Apacze w łodzi Wikingów

Tak, wiem - niedawno byliśmy w Biskupinie, ale czytamy w sieci, że ma być 25 jubileuszowy festyn archeologiczny z wszelkimi atrakcjami, więc jak nie jechać?
Wybraliśmy się dość wcześnie, a i tak ledwo zaparkowaliśmy na parkingu przy restauracji, później to już tylko miejsca w szczerym polu.
Miejscowi przygotowani na zmiany pogody, obok stał ciągnik, bo po deszczu to z pola trzeba wyciągać auta na holu.
Kolejek do kas nie było, organizacja dobra, wolontariusze służyli informacjami wszędzie.

Zaczęliśmy od wypicia kawy z plackiem drożdżowym, przy okazji wspomagając jakieś okoliczne przedszkole.
Co krok jakieś stoiska gastronomiczne, nikt nie wyjedzie głodny, nawet kawiarnia pod chmurką z prawdziwym ekspresem, ciastami i deserami.
Zaopatrzeni w program imprezy odwiedzaliśmy po kolei stanowiska przygotowane przez organizatorów, a tam gospodarze z całej niemal Europy - przydała się znajomość języka angielskiego by zapytać o to i owo.
Indianie na szczęście mówili po polsku, podziwialiśmy piękne stroje i pióropusze, namioty i wyposażenie wykonane z naturalnych materiałów. Jeden z wtajemniczonych opowiadał ciekawostki z życia Indian, pokazał przedmioty codziennego użytku wykonane ze spreparowanych części zwierząt. Ogólne zdziwienie wywołał toporek, którego obuch wykonano z kamienia , a trzonek z wysuszonego prącia bizona, a długiego na ok.40 cm, wyobrażacie sobie?
Do tego stoiska wróciliśmy jeszcze później by obejrzeć rytualne tańce mężczyzn i kobiet w tradycyjnych strojach.
Na polu bitwy przygotowano występy grup rekonstrukcyjnych z różnych epok. Tutaj walki gladiatorów, którzy walczyli z różnym wyposażeniem, różnili się także wzrostem i wagą, przez co ich zmagania były jeszcze ciekawsze.
Walki na polu bitewnym zawsze gromadziły sporo widzów.
Na terenie wczesnosłowiańskiej wioski można było podziwiać niecodzienne rękodzieło - wyroby wełniane z alpaki, tkactwo na miniaturowych krosnach (panie tkały krajki i przepaski), zaplatanie ozdób z nici srebrnej, bardzo ciężkiej, wykonywanie ozdób i narzędzi z drewna i rogu, instrumentów z gliny, wyplatanie lin, pieczenie podpłomyków, wybijanie monet i medali i nie pamiętam co jeszcze...
Na scenie głównej odbywały się prelekcje i występy. My trafiliśmy na występ zespołu litewskiego, który wykorzystywał przeróżne instrumenty i wykonywał piękne pieśni słowiańskie i skandynawskie. Głosy wokalistek po prostu hipnotyzowały publiczność.
W namiocie obok możną było zrobić sobie tatuaż henną roślinną, wzory oczywiście związane z dawnymi kulturami.
W namiocie kultury japońskiej obejrzeliśmy wystawę bonsai, ceremoniał parzenia herbaty, ubierania kimona oraz prezentację zbroi dawnych rycerzy japońskich. Każda zbroja bardzo skomplikowana w budowie i przerażająca w wyrazie, zwłaszcza maski.
Staraliśmy się zajrzeć wszędzie, ciekawe były hełmy gladiatorów, napisałam swoje imię znakami hieroglificznymi w wersji fonetycznej (bardzo skomplikowana sprawa), podejrzałam prace rękodzielnicze z bliska i wypytałam o szczegóły, zwiedziliśmy wystawy w chatach biskupińskich, między innymi wystawę ubiorów i biżuterii od epoki kamiennej do średniowiecza, dzieje odkryć archeologicznych na terenie Biskupina i okolic, warsztat snycerza, bursztynnika, garncarza i wiele innych.
Na koniec pokaz musztry legionistów rzymskich oraz fragment starcia żołnierzy z barbarzyńcami. Niewiasta na zdjęciu wspina się na mur utworzony z tarcz, by pokazać jak zwarty i mocny szyk potrafili utworzyć legioniści w walce.

Kto ma ochotę na podobne doznania, ma szansę do 22 września, bo tak długo trwa festyn archeologiczny.


piątek, 13 września 2019

Punkt widzenia...

Przeczytałam post o właściwościach kapusty i przypomniała mi się historia opowiedziana przez znanego reżysera Kazimierza Kutza.
Historia pozornie o kapuście, a o czym naprawdę - oceńcie sami.

Pan Kazimierz narzekał bardzo na swoją sąsiadkę, która codziennie waliła tłuczkiem do mięsa.
Mieszkała piętro wyżej, więc hałas niósł się okropnie i przeszkadzał sąsiadom w wieczornym wypoczynku.

Pewnego dnia pan Kazimierz wybrał się na górę do owej sąsiadki by wyrazić swój protest, ile można słuchać walenia tłuczkiem w deskę kuchenną?
Sąsiadka otworzyła mu drzwi z tłuczkiem w jednej i liściem kapusty w drugiej ręce.
- Dzień dobry sąsiadko, gołąbki pani robi?
- Och nie, kochanieńki! Tłukę liście kapusty by sok puściły. Tak bolą mnie kolana i nogi puchną, a podobno okłady z kapusty najlepsze. Ale zapraszam na herbatkę i naleweczkę!

Pan Kutz ostatecznie nie wyraził zamierzonego protestu, wręcz przeciwnie, skorzystał z przepisu i zaproszenia sąsiadki.

Czasami staram się być wyrozumiała i cierpliwa dla sąsiadów, ale cierpliwość moja nie jest bez dna...
Czy Wy też czasami narzekacie na swoich sąsiadów?

wtorek, 10 września 2019

Dynie, miody i chleb ze smalcem...

Podobno letnie dni jeszcze wrócą, ale my wybraliśmy się na pożegnanie lata w skansenie. Wracamy tam co rok, bo impreza jest świetna, klimat swojski, zawsze coś smacznego kupimy, pogadamy z fajnymi ludźmi, pozwiedzamy i spędzamy cały dzień na świeżym powietrzu.
Sobota była deszczowa i takoż zapowiadała się niedziela, ale podjęliśmy ryzyko i opłaciło się, nawet z czasem wyszło słońce.
Zaczęliśmy wizytę w skansenie od obejrzenia stoisk wystawców, w chałupach zaś miejscowe panie i panowie zaczęli przygotowania do wiejskich zajęć, wszak skansen jest żywym muzeum: obróbka lnu, tkanie na krosnach, gotowanie zupy dyniowej i powideł śliwkowych, zbiory chmielu, młócenie zboża, praca na żarnach, naprawa obuwia, kucie podków itp.
Trudny był wybór chleba, tyle rodzajów sprzedawano, pięknie pachniały także swojskie wędliny. Zakupiliśmy chleb razowy i chałkę z kruszonką, kawałek pieczonej kiełbasy, nie odmówiliśmy sobie spróbowania sernika i brownie.
Przy straganie dyniowym podyskutowałam z właścicielem o gatunkach dyni i sposobach przygotowywania tego warzywa, wybrałam dwa rodzaje do wypróbowania, skosztowałam dyni kiszonej, pycha!
W jednej z chat pani przygotowywała tradycyjna zupę dyniową, zaciąganą mlekiem i podawaną z szarymi kluskami- po wielkopolsku to zupa z korbola z nagusami.
Na podwórzu pod stodołą koń o imieniu Bajka pracuje zaprzężony do maneża, który napędza sieczkarnię do słomy.
Panowie w czapkach z zapałem obsługiwali młocarnię wąskomłotną. Zabawne było to, że dla nich to zwyczajne wiejskie zajęcia, a zwiedzający gapili się i robili fotki - no cóż, dla mieszczuchów to niezła gratka...
Spotkaliśmy także sympatycznego kobziarza i nie mogłam sobie odmówić fotki na pamiątkę:-)
A przy stoisku obok próbowałam konfitur na ostro i musztardy z chrzanu z różnymi dodatkami.
Ciekawe były także karczma wiejska oraz dom organisty. Izby bogatszych mieszkańców wsi miały drewniane podłogi i bielone ściany.
Znane nam były miejscowe wiatraki, dwa drewniane i jeden murowany, ale zauważyliśmy w tym roku całkowitą renowację obu drewnianych młynów i można zwiedzić je także od środka.
Muzeum cały czas sie rozwija, na placu obok drewnianego kościoła postępuje rekonstrukcja plebanii z Noskowa, domu o budowie szkieletowej, przeniesionego w całości na teren skansenu.
Nie opuściliśmy także występów na scenie - można było usłyszeć wielkopolskie kapele podwórkowe:
EKA z Gostynia; Pod Rydlem z Kleczewa oraz Szczuny z Sulęcinka. była moc i wesoły nastrój, bo między utworami panowie opowiadali dowcipy:-)
Skansen to nie tylko rekonstrukcje wiejskich zagród. Dokonano także rekonstrukcji dworu wraz z kaplicą i cmentarzem, a obok dworu w starym lamusie obejrzeliśmy wystawę pod nazwa Witaj szkoło. W gablocie widzicie ówczesne tablety na grafitowe rysiki...
W takich zielonych ławkach siedziałam w pierwszych lasach szkoły podstawowej, tyle że nie pisaliśmy już atramentem.
W budynku młyna wodnego zorganizowano wystawę sztuki nieprofesjonalnej twórców z Wielkopolski.
Niezwykła ekspozycja rzeźb i płaskorzeźb o tematyce religijnej, przyrodniczej, weselnej.
Na piętrze budynku wystawa malarstwa, w większości obrazy religijne malowane na drewnie, naśladujące ikony.

Atrakcji na tym festynie było tyle, że na dwa dni by starczyło, z każdą godziną przybywało odwiedzających, ale gdyby komuś było mało, to blisko także na Lednicę, a w drodze powrotnej można wpaść do Gniezna...

Gdyby kogoś interesowały podobne imprezy, co roku w drugą niedzielę września odbywa się pożegnanie lata w skansenie Dziekanowice koło Gniezna.


sobota, 7 września 2019

Życie jak escape room...

Obejrzeliśmy film, który polecam, o ile ktoś lubi takie, bo trzyma bardzo w napięciu, obfituje w zwroty akcji i ciekawe portrety psychologiczne bohaterów. Aby było trudniej, mają oni do pokonania 5 kolejnych pokoi, a w trakcie rozwiązywania zagadki wychodzą na jaw różne ciekawe fakty z życia uczestników.
Nie zdradzę więcej, by nie popsuć niespodzianki, a kto chce, znajdzie w sieci...
(Escape room)

W czasie oglądania nasunęło mi się skojarzenie - nasze życie także jest jak escape room - z jednej strony jest jedną wielką niewiadomą, z drugiej ma jednak swoje reguły, zagadki do rozwiązania, decyzje do podjęcia, nie zawsze sami decydujemy o pomyślnym zakończeniu, bo nawet w finale pomaga nam czasem los lub osoby trzecie.
Jedyną różnicą jest chyba to, że do escape roomu wchodzimy na własne życzenie, a o naszych narodzinach decydują rodzice, choć i ten fakt jest często wynikiem wypadku przy pracy...

Do escape roomu wchodzimy sami lub w towarzystwie, jak w życiu - od nas zależy czy układamy się z losem w pojedynkę czy u boku wybranej osoby, a może jednak to ona nas wybrała?

Każdy wybór
, każda decyzja niosą za sobą jakieś konsekwencje, czasami warto posłuchać życzliwych nam osób, czasem lepiej posłuchać intuicji.
Jeśli na końcu drogi ma spotkać nas nagroda, bywa, że wstrzymuje nas refleksja: czy warto dzielić z kimś radość z wygranej czy jednak lepiej dobiec do mety samodzielnie, bo niby wybieramy samotność, ale i nagroda większa...

Na mecie czyli po wyjściu z pokoju zagadek może spotkać nas rozczarowanie, ale nie ma już odwrotu, drzwi są tylko jedne, możemy jedynie wybrać sposób ich otwarcia. Jak w grze, tak i w życiu uparcie dążysz sam do celu, ufając w swoją inteligencję i nieomylność, często odrzucasz wszelkie formy pomocy, by sobie tylko zawdzięczać sukces.

A co, jeśli po drodze do celu trzeba komuś pomóc lub coś poświęcić? A gwarancji na wdzięczność lub udział w sukcesie nie ma...

środa, 4 września 2019

Plon niesiemy, plon...

By upiec chleb potrzebna jest mąka.
Mąkę mamy ze zboża.
Zboże trzeba zebrać z pól.
Po zbiorach przychodzi czas podziękowania za plony.

W weekend wybraliśmy się na wycieczkę, chyba w ostatnią tak upalną sobotę.
W drodze spotkaliśmy słomiane dekoracje i zaproszenia na miejscowe dożynki.

Dożynki - święto plonów, zakończenie zbiorów, tradycyjne uroczystości pielęgnowane od lat.

Swoje uroczystości dożynkowe mają także działkowcy. Uczestniczyłam kilka razy w takich działkowych dożynkach. Był konkurs na największe okazy warzyw, konkurs na najładniejszy wieniec dożynkowy, degustacja potraw z działkowych zbiorów, zabawa taneczna i gry zręcznościowe.

Gdy odbywałam praktyki studenckie w Bibliotece Politechniki Częstochowskiej we wrześniu, widywałam pielgrzymki rolników przybywające na Jasną Górę z podziękowaniem za plony. Przywozili przepiękne, misternie wyplatane wieńce i ołtarze dożynkowe.
Miałam okazję oglądać cudeńka prawdziwe. Ozdabiały Jasną Górę na bogato i skromnie jednocześnie, nawet nie wiem czy nadal ten zwyczaj funkcjonuje, chyba tak....

Na zdjęciach poniżej dekoracje na polach, które widzieliśmy w drodze, było tego więcej, ale mąż się zbuntował i odmówił ciągłego zatrzymywania auta, bym mogła zrobić fotki.

A jak tam wasze plony? warte dożynek? mam nadzieję, że tak!