czwartek, 30 kwietnia 2020

Drzewa jak posągi...

Cel wycieczki był inny, ale park, który chcieliśmy odwiedzić jeszcze zamknięty.
W drodze powrotnej postanowiliśmy więc bliżej przyjrzeć się kompleksowi zabytków, który dwa lata temu pobieżnie zwiedzaliśmy, także w drodze z...
O Kalwarii Pakoskiej już kiedyś pisałam. To park kulturowy, jeden z najstarszych w Polsce, kilkanaście kilometrów od mojego miasta, niegdyś cel pielgrzymek i miejsce odpustów, na które jeździłam z babcią Marianną.

Kompleks zawiera 24 kapliczki, które odnowiono z funduszy europejskich.
Kapliczki jak kapliczki, w sumie jedna podobna do drugiej, ale cały teren jest dość atrakcyjny dla zwiedzających.
Tym razem skupiliśmy się na części parkowej, część pielgrzymkową z kościołem zwiedziliśmy innym razem.
W centrum parku/skweru powstał budynek informacji turystycznej oraz parking.

Cały teren bogaty jest w kwitnące krzewy z fontanną po środku.
Jednak to co nas zachwyciło to drzewa.
Co drugi okaz ma tabliczkę - POMNIK PRZYRODY.
Drzewa są naprawdę bardzo stare, stoją niczym posągi z twarzami utworzonymi przez żłobienia w korze i dziuple.
Inne ocalały w połowie i tylko spod nędznych kikutów wyrastają młode gałązki.
Wyobrażam sobie, jakie historie pamiętają te wszystkie olbrzymy.
Przy alejkach pojawiły się drewniane rzeźby, przeważnie zakonników, bo cały kompleks prowadzony jest i doglądany przez ojców franciszkanów.
Rozśmieszyła nas figura brzuchatego zakonnika z dzbanem piwa zapewne.
Kapliczki mają różne rozmiary, niektóre mniejsze stoją gęsiego wzdłuż alejek, po których spacerują matki z dziećmi.
Przystają przy kamienistej fontannie, z której sączy się woda jak ze źródła, a czasami wybucha gejzer wysokiej wody, widzieliśmy to tylko raz i nie mam pojęcia na jakiej zasadzie działa, nie zdążyłam nawet zrobić zdjęcia...
Ostatnia ciekawostka to figura z wyobrażeniem Jezusa, trochę kiczowata, bardzo kolorowa, a na tablicy poniżej informacja, że z poprzedniej figury, zniszczonej w 1939 roku przetrwało w całości serce, umieszczone na pamiątkę w nowym miejscu.
Kalwaria Pakoska leży na szlaku wycieczkowym , gdzie dotrzeć można swobodnie autem lub rowerem (ścieżek rowerowych mnóstwo) i zwiedzić przy okazji Żnin, kompleks pałacowo-parkowy w Lubostroniu czy Kruszwicę, a i na bocznych drogach znajdziecie wiele ciekawych miejsc.

poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Urodziny...

Pani X chciała zrobić swojej mamie niespodziankę.
Starsza pani wkrótce miała obchodzić okrągłe urodziny.
Jej mąż już nie żył, mieszkała wprawdzie sama , ale na samotność nie narzekała, była aktywna, nawet za granicę wyjeżdżała.
Bliscy rozjechali się po świecie, więc zjazd rodzinny z okazji urodzin był dobrym pretekstem do spotkania.

Impreza zamówiona w pięknej restauracji, długo ustalano termin, by wszyscy goście mogli przybyć.
Zaproszono nawet ulubioną synową starszej pani, bo chociaż syn dawno już po rozwodzie, ale wnuk jeszcze mocno nieletni, był oczkiem w głowie pani Y.

Gdy nadszedł czas uroczystości, pani X zawiozła mamę do restauracji.
Pani Y uprzedzona, że niedzielny obiad poza domem, wybrała się do fryzjera, założyła najlepszą sukienkę.
Wydawała się zadowolona. Lubiła gdzieś wychodzić.
Goście ruszyli z życzeniami już w hallu restauracji, kelnerzy zaopiekowali się kwiatami.
Na sali solenizantka omiotła wzrokiem całość, zacisnęła usta i powiedziała:
- Po co tyle zachodu, żeby mi przypomnieć jak stara jestem?
Córkę zamurowało, ale przełknęła uwagę i wskazała mamie miejsce honorowe za stołem.

Starsza pani usiadła sztywno, nie zagadała do dawno niewidzianych wnuków, z marsową miną jadła przystawkę.
Nastrój był gęsty jak smoła...
Rozmowy nie kleiły się, niektórzy przemyśliwali o powrocie do domu w połowie uroczystości.

Dwa miejsca przy stole pozostały puste, oczekiwano więc zapewne brakujących gości, a bohaterka imprezy ciągle zerkała w tamta stronę.
Nagle, tuż przed drugim daniem weszła spóźniona ulubiona synowa z wnukiem solenizantki.
Starszej pani humor momentalnie wrócił, chwyciła kieliszek, by zainicjować toast, przysiadła się do spóźnialskich, by zapytać jak przebiegała podróż.

Niektórzy z gości byli zdziwieni takim obrotem sprawy, ale lepsze to, niż dotychczasowy nastrój stypy.

Na salę wjechał wreszcie urodzinowy tort, pierwszy kawałek solenizantka podała najmłodszemu wnukowi i jego mamie, resztę gości obsłużył kelner.
Goście powoli zbierali się do domu. Gdy starsze wnuki przyszły pożegnać się z babcią, jeden z nich powiedział:
- Szkoda babciu, że nie zapytałaś co u nas... i nie cieszysz się chyba z naszej obecności, bo cała twoją uwagę zajął M. i ciocia J.

Starsza pani machnęła tylko ręką i stwierdziła, że przesadzają.
Natomiast jej córka szepnęła do męża - jak jeszcze kiedyś wpadnę na podobny pomysł, to kopnij mnie , wiesz gdzie...
- Masz to jak w banku!

piątek, 24 kwietnia 2020

Kobiety jak kwiaty...

Opisać kobietę to trudna sztuka, zrozumieć - niewykonalne podobno.
Jesteśmy różne, od cichych i skromnych, po barwne i zadziwiające osobowością lub stylem bycia.
Odważne i silne, niektóre nazywane feministkami, choć same o sobie tak nie myślą.

Ktoś złośliwy powiedział, że nie ma brzydkich kobiet, tylko czasami wina brak...

Nie zamierzam silić się na jakąś naukową klasyfikację.
Jest wiosna, słońce świeci i tak sobie pomyślałam, że kobiety są jak kwiaty, tak różne, więc przez to tym bardziej fascynujące, nie tylko dla mężczyzn.

Jeśli interesuje Was ten temat i macie ochotę na luźne rozważania, to zapraszam.
Może znajdziecie w tej klasyfikacji siebie lub kogoś bliskiego, a jeśli dopiszecie coś do moich spostrzeżeń, to tym lepiej.
Goździk – często wyśmiewany czy pogardzany za pospolitość i brak klasy, ale gdy w dużej liczbie rozkwitnie w wazonie, nie znajdziesz trwalszej ozdoby i wierniejszego symbolu domowego ogniska.

Polne kwiaty – wesołe i swojskie, zachwycają wędrowców kolorem i falowaniem wśród zbóż, witasz je z radością, chcesz zatrzymać na dłużej, bo optymistycznie nastraja towarzystwo tych prostych roślin, które niektórzy ludzie bez fantazji uważają za chwasty...


Słonecznik – silny i wytrzymały, nie mierzyć mu się z różą czy storczykiem, ale ile w nim życia i energii, cennych własności, o których przypominamy sobie w potrzebie…
Przywodzi na myśl słońce w pełnej krasie i przyciąga raczej zwolenników optymistycznego spojrzenia na świat, aniżeli melancholijnych wielbicieli księżycowej poświaty.
Kwiat paproci – cel marzycieli i poszukiwaczy przygód, dojrzewa wolno i ukrywa się skutecznie , zawsze w cieniu innych, ale gdy jego uroda dojrzeje w pełni, zachwyca i budzi pożądanie, bo rzadki to okaz, niecodzienne zjawisko i nieźle trzeba się natrudzić by pozwolił się znaleźć i oswoić…




Stokrotka – ukryta wśród zieleni, nieśmiało uśmiechająca się do słońca, swym radosnym wyglądem poprawia humor największym smutasom.
Skromna i delikatna, ale przetrwa wszystko i jest z nami od wiosny do jesieni i nie wyobrażamy sobie bez niej życia.
Orchidea – wyniosła i tajemnicza, delikatna, ale nie słaba, przyciąga wzrok nietypowym kwieciem.
Wabi, ale nie masz śmiałości przygarnąć, bo egzotyczna z niej nieznajoma i lubi samotnie zadziwiać swą indywidualnością.
Wrzosy – nie przez wszystkich lubiane i cenione, mało wymagające, ale niezwykle dzielne, odradzają się co roku jak Feniks z popiołów, powracają zawsze po największych suszach i najgroźniejszych mrozach, dają nadzieję na lepsze czasy.




Róża – zniewala zapachem, kolorem i pięknymi kształtami.
Jej kolce trzymają nas na dystans, mamy podziwiać raczej i kochać platonicznie.
Jeśli uśpisz ostrożność, zostaniesz boleśnie poraniony.

(grafiki - pixabay.com domena publiczna)

wtorek, 21 kwietnia 2020

Pochwała brzydoty ?

W ten dziwny czas wymykaliśmy się w plener na pola, odkrywaliśmy nowe ścieżki i zakamarki.
Ciekawe doświadczenie i mnóstwo kroków na liczniku.
Jest także produkt uboczny czyli wrażenia mało estetyczne, bo ludzie, jak żadne zwierzęta na tej planecie zapaskudzą każdą przestrzeń i uwielbiają innym uprzykrzać życie.

Paskudne
graffiti widujemy na osiedlu, czasem miałabym ochotę ukarać delikwenta tym, żeby u siebie w domu takie arcydzieło nabazgrał.
Gdybyśmy worki ze sobą mieli, to uzbierałoby się sporo puszek po trunkach wszelakich, a później do skupu. Rozważam takie rozwiązanie...

Prawdziwy problem to śmieci, wszelkiego gabarytu i rodzaju oraz pozostałości ludzkiej działalności, sterczące jakby na przekór estetyce, jakby na pochwalę brzydoty ludzkiej natury...
Opony w dużej ilości zrzucone wprost pod drzewo. Koszmarne zestawienie rozwijających się liści i tych gumowych śmieci, a przecież kilometr dalej wysypisko miejskie, wystarczy podjechać, zapłacić i po kłopocie.
Na okolicznych krzewach i drzewach folia, resztki plastikowych pojemników, w rowie śmieci wszelkiego pochodzenia, aż dziw, że trzcina chce rosnąc w takim towarzystwie.
Młode brzózki jakby w śmiertelnych całunach, wiatr pozostawia na nich ślady ludzkiej bezmyslności.

W środku pola zardzewiały stelaż, na co? Cóż można reklamować przy polnej drodze, którą prawie nic nie jeździ? Ja nie wiem, jakieś pomysły macie?
Kilkaset metrów dalej, w pobliżu głównej drogi do miasta mini wysypisko, a czego tam nie było? Monitor telewizyjny, części od pralki, plastikowe butelki, szmaty, worki, puszki...prawdziwe skarby!
Takie skrzynki pocztowe, od dawna nieużywane, zardzewiałe, ale stoją, po co i dla kogo? gdybym mieszkała w sąsiedztwie podobnych, codziennie miałabym chandrę...czy do nich też listonosz wrzuci karty do głosowania?
Na koniec obrazek typowo osiedlowy - klienci Żabki urządzili sobie klub pod chmurką - kto powinien ten bufet posprzątać?
Pytanie za 100 tysięcy!

Zdaję sobie sprawę, że to mało wiosenny wpis i dołujące obrazki, ale jakie spacery (w pandemii), taka sielskość krajobrazu...

sobota, 18 kwietnia 2020

Stereo i w kolorze:-)

Tort urodzinowy zjedzony i choć mały był, męczyliśmy go we dwoje cztery dni.
Opękaliśmy nim całe święta. Orzeźwiająco-słodki, malinowy, ale długo na żaden tort nie spojrzę.

Dla urozmaicenia zrobiłam ciasto na gofry, ale nie wyszły jak powinny, bo gdy nalałam dużo ciasta, to wypływało bokami, a gdy mniej, to robiły się dziury w okienkach.
Nic to, z truskawkami smakowały dobrze.
Nigdy nie udało mi się zrobić takich chrupiących, jakie są w punktach sprzedaży z lodami...

Mały spacer wokół osiedlowego stawu (przed wprowadzeniem nakazu noszenia maseczek), gdzie ławeczki są, nawet kilka dołożyli, ale siadać nie wolno, bo policja goni, nawet gdy jedna osoba siedzi.
To taka nasza enklawa przyrodnicza wśród bloków, a tylko dlatego nie mogą jej zamknąć przed spacerowiczami, że krzyżują się tu drogi do sklepów, kościoła, do pracy wielu mieszkańców.
Niektórych przepisów, a już w szczególności mandatów nie zrozumiem, ale cóż, zbierają pewnie na wypłaty zasiłków, bo jakoś dziwnie te mandaty opiewają na kwotę 500 zł, zauważyliście?

W nowych maskach idziemy na zakupy, mąż do piekarni, ja do Biedronki.
Pani w piekarni w maseczce i przyłbicy, plastik paruje, pani każdego pyta po dwa razy, bo nic nie słyszy.
Mąż niczego nie słyszy także, bo między nimi jeszcze gruba szyba, fajnie.


W drodze do Biedronki mijam panów na ławce, wszyscy przepisowo w maskach.
Jeden zagaduje:
- pani, co to się porobiło, piwka strzelić nie można na powietrzu...
- to może przez słomkę - doradzam
- no co pani, taka profanacja?
Gdy wracam, panowie w uchylonych przyłbicach jednak sączą piwko i śpiewają komuś do telefonu STO LAT.

środa, 15 kwietnia 2020

Spać jak suseł...

Czasami książka może być skarbnicą wiedzy, może budzić szczególne emocje, może dawać właściwy ogląd na sprawy przeinaczone w mediach, wreszcie - zachęcać do zgłębiania pewnych zagadnień, do których zamiłowanie drzemało gdzieś w nas na dnie duszy...

Wiedziałam, że książka, po którą sięgam będzie ciekawa, ale nie przypuszczałam, że znajdę w niej tyle interesujących elementów.
To świadczyć może na korzyść autora, albo też świadczyć o mojej ignorancji w jakiejś dziedzinie lub jedno i drugie.

Z całej różnorodności wybrałam fragment o susłach, ale znajdziecie tam także ciekawostki o dzikach, wilkach, jeleniach, a co najważniejsze - wyjaśnienie przekłamań, jakimi raczą nas myśliwi i ministrowie w temacie ochrona lasów i kontrola populacji zwierzyny.

A wszystko to w niepozornej pozycji:


Susły są wielkości wiewiórki, tyle że bez ogona, a i sierść mają ostrzejszą i raczej nakrapianą.
Gdy zasypiają jesienią, to po zimowej hibernacji budzą się z kompletnie zresetowanym mózgiem, bez wspomnień, jak sformatowany komputer.
Jeden z niemieckich naukowców, obserwujących susły w sztucznych warunkach zauważył, że na cztery samice, trzy z nich zabijają swoje młode na skutek stresu.

Świetnym polem dla obserwacji życia susłów było kiedyś lotnisko w Świdniku, gdzie zamieszkała cała kolonia tych zwierząt.
Susły potrzebują do życia niskiej trawy i dużego obszaru, więc teren lotniska to idealne warunki dla rozwoju kolonii.

Susły na lotnisku nie stanowią zagrożenia dla samolotów, gdyż ich norki są małe, a ziemia wokół rozsypywana płasko, nie tworzą kopców. Tunele budowane przez te małe stworzenia świetnie odprowadzają wodę nawet w czasie największej ulewy.
Dlatego piloci i pracownicy lotniska bardzo cenili obecność susłów.

Susły są wegetarianami, ale ich przysmakiem i źródłem białka są dżdżownice.

Jeden raz tylko zaobserwowano na płycie lotniska niespotykane zjawisko. Ustawiono scenę, bo miał odbyć się koncert. Przed imprezą zrobiono próbę nagłośnienia. Gdy gitarzysta basowy uderzył w struny, wszystkie susły wyszły z norek i patrzyły w stronę sceny. Trwało to kilka sekund i nigdy się nie powtórzyło…

Susły na lotnisku w Świdniku nie przetrwały, bo ktoś wpadł na pomysł budowy nowego pasa startowego. Zwierzęta wyłapano i wywieziono w inne miejsca.
Pomysł ostatecznie upadł, ale nie udało się także przywrócić kolonii susłów na terenie lotniska.

Autor książki prowadzi prywatny azyl dla dzikich zwierząt, filmuje i fotografuje zwierzęta, spotyka się dziećmi w szkołach, ucząc miłości do przyrody i uczulając na ochronę środowiska.
Mówi o sobie, że jest jak alkoholik. Kiedyś sam polował i zabijanie zwierząt wciągało jak narkotyk. Teraz zajmuje się ratowaniem zwierząt i traktuje to jak odkupienie win oraz kurację odwykową…

Nie wiem czy chciałabym spać jak suseł...
Chociaż, może byłby to dobry sposób na budowanie swego życia ciągle od nowa?
Jak myślicie?



niedziela, 12 kwietnia 2020

Wspomnienie...

Pojedyncze zdjęcie może wywołać lawinę wspomnień.
Na tym obok, jestem z babcią Stefanią, dla której byłam pierwszą ukochaną wnuczką.
Wiele jej zawdzięczam w różnych wymiarach, ale najważniejsze, że przekazała mi swoją mądrość życiową i wartości, które cenię i staram się stosować cały czas.

A sama życie miała niełatwe. Była zdolną uczennicą, marzyła by zostać nauczycielką, w czym wspierała ją wychowawczyni.
Niestety, czasy były ciężkie, rodzina liczna, więc matka wybiła młodziutkiej Stefie z głowy marzenia o dalszej nauce. Posłano ją do fabryki cukierków, skąd przynosiła do domu jeszcze deputat w postaci wyrobów gotowych.

Gdy poznała mojego dziadka i wyszła za mąż, urodziła troje dzieci, w tym mojego tatę. Cała trójka przychodziła na świat długo, każde dziecko ważyło po 6 kilogramów, a babcia ledwo przeżyła porody.

W czasie wojny dziadkowie mieszkali blisko obozu koncentracyjnego i niejedną noc ukrywali się w piwnicy przed pijanymi oprawcami, a po wojnie przed wyzwolicielami, którzy kradli i gwałcili.

Siostry ojca nigdy nie poznałam, bo zmarła w czasie wojny na zapalenie płuc, a mój tato, jako dziecko, po kilku dniach zimą w piwnicy omal nie stracił wzroku, gdy wybiegł w pełnym słońcu na śnieg. Nic nie widział kilka dni.
Zmartwienie goniło zmartwienie i jeszcze wojna i głód...

W ciężkich powojennych czasach dziadek pracował na kolei, babcia prowadziła dom, ale ponieważ dziadek chorował, dorabiała szyciem ubrań dla okolicznych elegantek. Wiele nocy poświęciła na ten dodatkowy zarobek, ale nigdy nie narzekała, choć sama zachorowała na cukrzycę i łuszczycę. Szyła do rana, zasypiała przy maszynie, a rankiem przygotowywała dla dzieci śniadanie.

Była dla mnie przykładem wspaniałego, dzielnego człowieka, który mimo trudów życia pomaga jeszcze innym. Jeśli ktoś był w potrzebie, to wiedział, że do pani Stefci można jak w dym.
Nieraz ochroniła swoją siostrę i jej dzieci przed mężem alkoholikiem, dzieliła się obiadem, pożyczyła pieniądze na mleko.

Była religijna, ale nie zapatrzona ślepo w kościół i duchownych, miała jednakowy szacunek dla wierzących katolików, jak i Świadków Jehowy. Jako negatywny przykład zawsze podawała sąsiadkę, która codziennie biegała do kościoła i przyjmowała komunię, ale potrafiła skłócić wszystkich ze wszystkimi, a sąsiedzi omijali ją wielkim łukiem.

Uważałam za wielką niesprawiedliwość losu to, że jeszcze pod koniec życia musiała borykać się z chorobą nowotworową.
Ciągle jednak mi jej brak, choć minęło 27 lat od jej śmierci i zawsze gdy spotyka mnie jakaś niedogodność losu, mówię sobie, że wstyd narzekać, bo babcia zniosła o wiele więcej i się nie skarżyła…

Na pewno każdy z nas ma taki przykład dzielności i dobroci w rodzinie...

czwartek, 9 kwietnia 2020

Z dnia na dzień...

Wreszcie pierwszy dzień bez zdalnej pracy, bo legalna przerwa świąteczna.
Podobno ma być przedłużona przerwa w szkołach, a wszystko przeniesione na wrzesień.
Podobno, a już chodzą słuchy z dobrze poinformowanych źródeł, że będą ogromne cięcia finansowe w oświacie...
Przymiarki już są.
Ja w każdym razie zamierzam wrócić do mojej biblioteki, siedzę tam sama, zrobię inwentaryzację, szkoła odkażona, osób jak na lekarstwo, nie muszę się z nikim kontaktować, chyba że na odległość.
Od zdalnej pracy już mnie plecy bolą, w końcu wyląduję u lekarza...

Póki co, dziergam zawzięcie, czytam jak wszyscy.
Mąż ściągnął jakieś filmy, kilka nam polecono, ale na razie oglądamy jakieś powtórki - taki paradoks, czas jest, skupić się nie można.

Spacerujemy na pola, widujemy sarny, słuchamy skowronków...
Wczoraj zawędrowaliśmy bocznymi dogami do bardzo znanego domu - do chaty, w której urodził się Jan Kasprowicz.
Kiedyś stała we wsi Szymborze, nadal tam stoi, tyle że Szymborze to już dzielnica miasta.
Miejsc związanych z imieniem poety u nas sporo - ulica, biblioteka, dwa pomniki, szkoła średnia, tablica upamiętniająca matkę piewcy Kujaw.

Kto nie czytał o starej szymborskieJ tradycji wielkanocnej odsyłam TUTAJ - PO RAZ PIERWSZY CHYBA W HISTORII NIE ODBĘDĄ SIĘ PRZYWOŁÓWKI!

Co poza tym?
Bawię się słowami, przeglądam stare zdjęcia, kombinuję w kuchni, piekę placki na zmianę z mężem.
Zdjęcie z babcią posłużyło do napisania posta wspomnieniowego, który czeka na publikację.
Dziś sesja kamerkowa z rodzinką w Poznaniu, mąż zdmuchnie świeczkę na torcie, zaśpiewamy mu sto lat:-)

Miejcie się dobrze, nie martwcie na zapas, szukajcie radości w każdym dniu i w każdej sytuacji:-)



środa, 8 kwietnia 2020

Chyba nawet mi nie przykro...

Ośmieliłam się nie odpowiedzieć na zaczepkę pewnego blogera i oto skutek, na który nakierowała mnie sama uczestniczka blogosfery, bo nie zamierzałam tam zaglądać.
Chciałam jedynie czarno na białym wyłuszczyć swoje obawy, każdy jakieś ma, ale zostało to odebrane jako atak na miłościwie nam panujących.

"I rozmowa się urwała. Tacy ludzie jak Jotka, żyją w jakieś bańce – słuchają wyłącznie tvn-u, czytają Wyborczą, krążą wokół tych, którzy myślą dokładnie to samo, a na głosy innych są kompletnie głusi. Przypuszczam, że po pierwszym punkcie Jotka przestała nawet dalej czytać, byle tylko nie zasiało się w niej jakiekolwiek ziarnko wątpliwości w tym, co sama głosi.
Tak to właśnie wygląda rzekoma otwartość tych ludzi – poza deklaracjami, zupełne nic. Zamknięta bańka, do której nie wpuszcza się ani jednej odmiennej myśli.

1. Leszku> Jotka [Joanna Kraszkiewicz] już dawno [pierwsza] usunęła mnie z listy swoich znajomych bez powiadomienia, gdy to zauważyłam postąpiłam tak samo. Nie zamieszcza komentarzy u mnie, zatem i ja na jej blogu się nie wpisuję, ale czasami czytuję notki bibliotekarki.
Przyczyna; Jotka jest ateistką oraz zwolenniczką totalnej opozycji,
różnimy się więc nie tylko światopoglądowo.
Może w „Zamkniętej bańce” a może „towarzystwo wzajemnej adoracji” dla świętego spokoju ?

Odpowiedz
1. Leszek
7 KWIETNIA 2020 O 20:30
Problemem tych ludzi jest to, że oni tworzą sobie jakiś wyimaginowany świat, właśnie ową bańkę i poza tą bańką już niczego nie widzą. Mało! – nie chcą niczego widzieć. Zakrywają oczy, ślepną, bo tylko w takim wyimaginowanym świecie czują się dobrze.
Odpowiedz
1. Aisab
7 KWIETNIA 2020 O 20:48
Leszku> po ilości komentarzy łatwo przekonać się, że bardzo wielu jest ludzi, którzy myślą podobnie jak Jotka. Postrzegają rzeczywistość w krzywym zwierciadle. Trzeba uwzględnić, że ich punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia- a tym miejscem jest
nastawienie na „totalne NIE” wobec rządu i PiS-u.
Cokolwiek rząd by nie uczynił byłoby źle.
Wiesz- czasami żałuję że PiS wygrało wybory.
Przecież rządzący PO-PSL zamierzali zlikwidować 80 szpitali; gdyby zachowali stołki, to dziś mielibyśmy wiele takich sprywatyzowanych szpitali, m.in. jak ten w Blachowni [w nim mój szwagier zmarł na kolano], który teraz jest umieralnią. Kuzynka, gdy usłyszała, że pogotowie zawiezie ją do szpitala do Blachowni to zrezygnowała. Lepiej umrzeć w domu niż w umieralni.
Te fake newsy totalnej opozycji nawet w czasie pandemii są karygodne. Spowodują chaos i wywołają „rewolucję” w dobie pandemii.
Odpowiedz
1. Leszek
7 KWIETNIA 2020 O 21:07
A na dodatek napewno wsparliby przedsiębiorców, jak zawsze wspierali:
https://twitter.com/i/status/1247070308714110976
Ale zobacz – tych ludzi jest tak mało, a jak doskonale potrafią się skrzyknąć, że tak przychodzą w te same miejsca.
Odpowiedz
1. Aisab
8 KWIETNIA 2020 O 09:59
Link mnie się nie otwiera;
czy tych ludzi jest mało?
Trudno powiedzieć;
chyba nie da się policzyć;
za to potrafili się skrzyknąć.
To jest godne naśladowania.
2. Leszek
8 KWIETNIA 2020 O 10:10
Mnie się otwiera zarówno, gdy stojąc na nim wybiorę drugi klawisz myszy i wskażę „Otwórz link na nowej karcie”, jak i klikając na samym linku.
3. Leszek
8 KWIETNIA 2020 O 10:15
A widziałaś, że Jotka dziś Ci odpowiedziała – oczywiście nie przyjdzie (czego byłem pewny, bo przecież nie chce poznawać jakichkolwiek kontrargumentów)
2. Aisab
8 KWIETNIA 2020 O 10:56
Teraz link się otworzył; a ani wczoraj ani wcześniej nie mogłam wysłuchać; pojawiał się błąd.
Osobiście nie analizowałam tych punktów przez Jotkę zapisanych.
NIC TO – jak mawiał Michał do swej Basi. Każdy ma prawo do swego zdania, a różne są upodobania i sympatie :)."

Zastanawiałam się długo czy odpowiedzieć.
Ponieważ jednak komentarze dotyczą także moich czytelników, a mój tekst został w całości bez mojej wiedzy skopiowany, a ja sama odsądzona od czci i wiary zatem odpowiadam:

1. Nie podejmowałam dyskusji, bo poznałam Leszka wcześniej i nie widzę pola do rozmowy, poza tym nazwał mnie tubą propagandową bez zdolności samodzielnego myślenia.
2. Aisab usunęłam z zakładek, bo jeden z moich komentarzy uczyniła pretekstem do wiadomej dyskusji( w swojej bańce) o tym, jak to zła i niedouczona jestem i tu naprawdę było mi, Aisab przykro.
3. Jak widać Leszek i Aisab wiedzą, nie wiem skąd, że jestem ateistką z totalnej opozycji, brakuje tylko określenia - anarchistka.
4. Przeszkadza im nawet to, że mam sporo komentarzy...
5. Twój komentarz, Leszku przeczytałam dokładnie i to dwa razy.
6. Nie dyskutuję z ludźmi, którym nie zależy na wymianie poglądów, ale chcą mi tylko coś udowodnić lub przekonać do swoich racji, o czym nieraz boleśnie się przekonałam.
7. Każdy ma swoją bańkę, Wam - Leszku i Aisab życzę dobrostanu w Waszej...


Obiecuję, że to ostatni pesymistyczny wpis w tej nieszczęsnej pandemii!

Wybaczcie...


wtorek, 7 kwietnia 2020

Jak ślepy z kulawym...

Momentami czuję się jak ten człowiek ze związanymi sznurowadłami, bo to niby buty masz, ale kroku nie zrobisz.
Epidemia przeczołga nas wszystkich nieźle, zwłaszcza psychicznie, bo za chwilę połowa z nas zostanie bez środków do życia.
Zawsze byłam bardzo zdyscyplinowana i punktualna, bo tak mnie wychowano, ale wobec tego wszystkiego, co obserwuję , zaczynam się buntować, bo albo ktoś chce nas nastraszyć i nie mówi wszystkiego, albo jest w tym jakiś podtekst inny, globalny...

Nie będę za bardzo filozofować, tylko wypiszę wszystkie wątpliwości, jakie mnie dręczą od jakiegoś czasu.
Być może ktoś mnie bardzo zruga za takie gadanie, ale niech to będzie konstruktywne i przekona mnie, że nie mam racji.

1. Niby mamy pandemię, ale rząd broni się przed podjęciem pewnych decyzji, które mogłyby wielu ludziom uratować miejsca pracy i nie tylko.
2. Niby mamy pandemię, ale zabezpieczenie szpitali, domów opieki, hospicjów, ratowników pozostawia wiele do życzenia, a to główny front walki...ludzie, samorządowcy dwoją i troją by zaopatrzyć lecznice w sprzęt.
3. Nie zgadzają mi się podawane liczby - ponad 4 tys. chorych, w tym 166 wyzdrowiało, ponad sto zmarło, a gdzie reszta?
4. Ktoś dostaje mandat za umycie auta na myjni, choć myjnia czynna, a na stacji benzynowej też korzystamy z podobnych udogodnień ...
5. Można dostać mandat za spacer z mężem bez limitu odległości, ale z tym mężem śpię w jednym łóżku...
6. Czasem mam wrażenie, że im większe obostrzenia , tym większa liczba chorych, dziwne to...
7. Nie można teraz protestować przeciw poczynaniom polityków na ulicach i może o to w tym chodzi?
8. Mówią nam, że mamy dbać o odporność, ale siedzenie murem w domu i zły stan psychiki wręcz tę odporność osłabia.
9. Na spacery mamy chodzić pojedynczo, ale w kościele i na pogrzebie może być 5 osób, a w sklepach wielkopowierzchniowych bywa o wiele więcej.
10. Nasila się obostrzenia dla obywateli, a na Nowogrodzkiej politycy brylują aż miło, a policjanci urządzają huczne pożegnanie emerytów.
11. Mamy stan epidemii, ale brak ciągle informacji o egzaminach, maturach i innych ważnych terminach - dla przedsiębiorców chociażby.
12. Pozamykano parki i skwery, a na parkingach ma odbywać się spowiedź wielkanocna - to co, że w samochodach, do myjni też czeka się w samochodach.
13. Podziwiam wolontariat szyjących maseczki, ale czy jest sens szycia masek, które przed niczym nie chronią?
14. Do pozostania w domu namawiają nas celebryci, którzy często mają wielkie domy z ogrodem lub posiadłości letniskowe, a wielu z nas nawet oszczędności nie ma, by przetrwać kilka miesięcy bez zapłaty.
15. Widuję ostatnio reklamy i słyszę zachwyty nad internetem światłowodowym, ba ! nawet w epidemii ludzie światłowody instalują...wszak chcemy mieć kontakt z bliskimi.
16. Zamknięto zakłady fryzjerskie, a widzę polityków i dziennikarzy telewizyjnych prosto od fryzjera, dla nich kontakt z fryzjerem nie jest niebezpieczny?

Tak się zastanawiam o co tu chodzi?
Czy jest naprawdę tak źle, że wszyscy umrzemy, czy ktoś nam w głowach miesza, byśmy zmaltretowani psychicznie i upokorzeni zgodzili się na wszystko, co uchwalą politycy?

Podziwiam poświęcenie wszystkich odpowiedzialnych za nasze zdrowie i oburzają mnie zaniedbania w służbie zdrowia, ale nie odnoszę wrażenia, by to samo podzielali ci, którzy za ułatwienie im pracy są odpowiedzialni. Ciągle najważniejsze są wybory i dyskusja o liczbie osób w kościołach na święta.

Zaczyna denerwować mnie gadanie, że wreszcie docenię pewne rzeczy i sytuacje...
Po pierwsze, zawsze doceniałam - każdy spacer, każdy słoneczny dzień i każdy dzień bez bólu.
Po drugie - już dwa razy przeżyłam kryzysy życiowe, w tym taki , że wszystkie moje oszczędności zabrała dewaluacja w latach 90-tych - to kiedy wreszcie będzie normalnie.
Po trzecie - nie nadużywam planety, nie latam samolotami dwa razy w roku na antypody, nie gnębię drugiego człowieka, nie upijam się, nie kradnę...
Przez wiele lat musiałam żyć oszczędnie, a teraz gdy mogłabym zacząć korzystać z życia i żyć spokojnie, to mówią mi, że mam mieć nadzieję na lepsze czasy. Staram się, ale gdy słucham tego, o czym mówią w sejmie, na konferencjach prasowych i jak skarżą się medycy, bo są sami z problemem to szlag mnie trafia na cały ten cyrk...

Przepraszam, jeśli kogoś uraziłam takim gadaniem, ale musiałam to wyrzucić, bo inaczej wybuchnę lub zwariuję.

A dzban przelała moja sąsiadka z dwójką dzieci, którą spotykam na schodach, bo wynosi śmieci i gdy mnie widzi , cofa się nieco i pyta cicho: czy sądzi pani, że mogę wyjść z dziećmi na spacer, bo zwariujemy wszyscy...
Płakać mi się chciało!

Rozumiem, że to groźny wirus, groźny zwłaszcza dla niektórych osób, ale skoro pan premier ma nadzieję, że promienie UV spowolnią rozwój epidemii, to tym bardziej mnie na spacerze te promienie ochronią.

Jak długo żyję, zawsze się mówiło, że dla zdrowia konieczne są 4 rzeczy - zdrowe odżywianie, ruch na świeżym powietrzu, odpowiednia higiena i silna psychika. I o to dbajmy sami.

niedziela, 5 kwietnia 2020

Taki żarcik...

Zabawy blogowe lubię, sama proponuję, więc gdy na blogu Kroniki Mikołaja Miki zostałam zaproszona do napisania tekstu zadanego przez autora, nie zastanawiałam się ani chwili.

Oprócz mnie jeszcze wielu innych blogerów zaproszono do zabawy, zajrzyjcie, bo warto:-)

Pomyślałam także, by napisany tam w komentarzu tekst zamieścić także u siebie, by nie mi nie umknął i na pamiątkę dobrej zabawy został.

Jeśli więc macie ochotę , to zapraszam, a zadanie brzmiało:

" Większość ludzi dobrze wie, że czytelnictwo nie prowadzi do dobrego. Jotko, przekonaj tą nieuświadomioną resztkę by biblioteki i księgarnie omijali szerokim łukiem!"

Kto swoje przeżył i przeczytał, ten wie, że gdy raz zaczniesz, nie ma zmiłuj.
Nie znajdziesz gorszego nałogu, zboczenia i upodobania, aniżeli czytanie książek.

Pół biedy czasopismo, folder czy instrukcja, przelecisz wzrokiem, zapomnisz, czasem w poczekalni się przydaje, byle okulary mieć .
Ale książki? Weź jedną do domu, a ona inne przyciągnie, jak szczury lgną do człowieka, jeśli tylko raz je wpuścisz za próg.

I nie ma znaczenia czy wypożyczysz w bibliotece czy kupisz w księgarni. Raz popełnisz błąd i przepadło! A nie daj Boże, jeśli trafi Ci się cykl lub kilka tomów wciągającej historii – nie zaśniesz, zapomnisz o jedzeniu i higienie, póki do końca nie dobrniesz.
Jedynym ograniczeniem może stać się twój budżet, ale cóż to znaczy w uzależnieniu, sprzedasz wszystko, by kolejny klocek zakupić.

Może ktoś doradzi ci bibliotekę, bo tam płacić nie musisz, ale i tu wielkie niebezpieczeństwo czyha. Tu nie ma żadnych ograniczeń, a gdy jeszcze seksowna bibliotekarkę spotkasz, toś przepadł. Nikt nie manipuluje ludźmi lepiej, niż nawiedzona bibliotekarka! Wciśnie ci nie tylko romans czy poradnik mycia głowy, ale nawet poglądami się wymieni i termin zwrotu przedłuży!

By nie przedłużać, strzeż się miejsc, gdzie książki i bibliotekarze rządzą!
To miejsca ze wszech miar zgubne dla człowieka!

czwartek, 2 kwietnia 2020

Śmiech przez łzy...

Ciągłe straszenie liczbami zakażonych i zmarłych, straszenie sankcjami za nieprzestrzeganie zasad , a jednocześnie oglądanie ciężkiej i ryzykownej pracy sprzedawców i służb wszelakich nie wpływają pozytywnie na psychikę.
Zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że jestem w domu i pracuję zdalnie, nie licząc wyjątkowej bytności w pracy.
Chętnie poszłabym nadrobić zaległości, ale zalecenia są inne.
Kto wie, czy nie będę pracować w wakacje lub w soboty.

Ratują nas w tym wszystkim memy i filmiki przesyłane przez rodzinę i znajomych, bo tylko tak się kontaktujemy.
Ale większość z tych memów i filmów dotyczy wirusa.
Dlatego dziś chciałabym oderwać nasze myśli od ponurych statystyk i zaproponować humor z innej beczki.


Trzymajcie się z dala od wirusa i śmiejcie się często!

(grafika - pinterest.com)