niedziela, 31 marca 2024

Na luzie...

 Czas świąteczny, wiosna w rozkwicie, smaki rozpieszczają podniebienia, zapachy rozleniwiają, pora pomyśleć  o odrobinie rozrywki. Rozerwać można się na wiele sposobów, a jednym z nich jest spora dawka humoru. Zatem wraz z  życzeniami dla Was ( spokoju i rodzinnej bliskości ) zamieszczam kilka śmiesznych obrazków. Gdy przepona pracuje, spalamy więcej kalorii, masujemy narządy wewnętrzne  i dotleniamy mózg. A więc śmiejmy się często i szczerze!









Wszystkim nam życzę dobra i pokoju, zdrowia i wzajemnej życzliwości nie tylko od święta :-)


czwartek, 28 marca 2024

Z krańca na kraniec...

 Mieszkam w małym mieście, gdzie w ciągu godziny można dojść z jednego krańca na drugi. Lubię poznawać inne miejscowości, ale zawsze chętnie wracam do miejsca urodzenia. 

Wielu ludzi mówi, że chętnie zamieszkałoby gdzie indziej, mam i ja taką propozycję, ale czy się zdecyduję, nie wiem, rozważam za i przeciw. Lubię moje miasto, połączenia kolejowe są dobre, zieleni sporo, mam ulubione szlaki spacerowe, do lasu i nad jezioro niedaleko.

Zwykły marsz ulicami swojego miasta może czasem zaskoczyć, niby znamy każdy niemal kąt, ale inny nastrój, inna ścieżka powodują, że nagle zauważamy coś, co było tu od dawna, a dopiero dziś wpadło w oko aparatu. Inna sprawa, że niektóre rzeźby przenoszone są w inne miejsca lub jakiś budynek mijamy ciągle z jednej strony, gdy tymczasem druga kryje jakiś mural, bramę lub tablicę pamiątkową.

Wczoraj właśnie wpadłam na to, że cykl o takich tablicach byłby ciekawy, bo każda upamiętnia znaną osobę lub wydarzenie, ile historii do opowiedzenia!


Ten posąg, rzeźba czy jak to nazwać stał kiedyś przy tzw. ścieżce zdrowia, jeśli ktoś pamięta, co to były za obiekty w PRLu. Ścieżki dawno nie ma, ale rzeźba pozostała, i o ile pamiętam nosi nazwę Łyżwiarze.


Na tym samym skwerze postawiono parkur dla rolkarzy i deskorolkarzy, aby schodów i poręczy nie niszczyli, a wyżywali się w swojej przestrzeni.


Na budynku piekarni-cukierni zauważam mural, nietypowy, bo narożnikowy. Jeden fragment na ścianie głównej reklamuje pracownię tortów, drugi na ścianie bocznej promuje tradycyjne pieczywo. Tu podobno odbywają się także warsztaty pieczenia chleba dla uczniów.


W dniu mojego spaceru przyjechał do miasta cyrk. Proces rozlokowania całości na terenach zielonych widziałam z okna kuchennego i podziwiam szybkość oraz sprawność pracowników obsługi. Przyjechali rano, po południu jeden występ, a kolejnego ranka już ich nie było...


Kampanię wyborczą do samorządów widać na każdym kroku, kilometry bilboardów, tysiące twarzy spoglądających na przechodniów z każdego ogrodzenia...czasami czuję się śledzona spojrzeniami z plakatów, a każdy uważa się za najlepszego kandydata. Dziwne jest natomiast to, że na wielu plakatach nie wypatrzysz logo partii, z której rekrutują się kandydaci, czyżby wstydzili się przynależności partyjnej?


Drzewa jeszcze gołe, bez liści i wrony na nich wyglądają niczym dekoracja z jakiegoś horroru!
Podglądam także, ile gniazd na konarach, jakie zmyślne konstrukcje wyplatają ptaki, a zręczności można im pozazdrościć! Część gniazd spadł po wichurach, będą mieli nasi skrzydlaci przyjaciele wiele pracy wiosną.


Taki budyneczek spodobał mi się w otoczeniu zieleni. Budynek stary, ale pięknie zrewitalizowany, a całość nawet przez ogrodzenie robi wrażenie. Ciekawe jak wygląda wewnątrz? 


Stały element każdego marszu - klucze gęsi, a w niedzielę w drodze do Torunia widziałam nawet dwa bociany, krążyły nisko nad autem, jakby chciały się przywitać:-)

A co Was zaskoczyło ostatnio w waszym otoczeniu, czy może lubicie właśnie niezmienność swojej strefy komfortu?

poniedziałek, 25 marca 2024

Plotka

 

Plotka jest jak śnieżna kula, im więcej ust powtórzy daną wiadomość, tym bardziej obrasta ona w dodatkowe, najczęściej nieprawdziwe szczegóły.

Do napisania tej notki sprowokowały mnie doniesienia o chorobie księżnej Kate. 

Gdy okazało się, że żona księcia Wiliama choruje na nowotwór, co sama w oficjalnym wystąpieniu potwierdziła, wielu wścibskich trolli zaczęło przesyłać przeprosiny na różnych portalach. A przedtem plotkowano, ile się da: a to zdrada Wiliama, a to porzucenie dworu przez parę książęcą i rozwód, a to konflikt w rodzinie królewskiej itd.

Co niektórzy oczywiście przy tej okazji, chcieliby poznać intymne szczegóły choroby i leczenia. Zresztą cały chyba świat dziennikarski funkcjonuje na podobnej zasadzie, a ty weź człowieku udowodnij, że nie jesteś wielbłądem.

Czy jednak poczytność gazet i portali warta jest spokoju czy nawet życia człowieka? Mówi się, że popyt określa podaż, więc to niejako odbiorcy tych wszystkich sensacji wymuszają na twórcach fake newsów określone działania. Coś w tym jest... podobnie bywa z serialami i literaturą, które tworzone są masowo, ale jaka jest ich wartość?

W związku z opisanym zdarzeniem przypomniała mi się historia z pracy. Jedna z koleżanek wpadła kiedyś do mnie na kawę w okienku między lekcjami i przyciszonym głosem, nieco zakłopotana mówi, że widziała wczoraj panią X, którą ktoś pijaną prowadził do taksówki. Ledwo stała na nogach! 

Zapytałam czy podzieliła się tą informacją z kimś znajomym? Na szczęście nie miała sposobności, pracowała zresztą u nas od niedawna. Wytłumaczyłam jej, że pani X czasami miewa problemy z kręgosłupem i tak się składa, że miała wczoraj atak rwy kulszowej, więc mąż zawiózł ją do szpitala na izbę przyjęć po zastrzyk, a dziś nie ma jej w pracy i pewnie kilka dni nie będzie.

Mina koleżanki - bezcenna! Uznała to za jakiś znak, że przyszła z tym do mnie. 

Łatwo sobie wyobrazić te plotki, szeptanie po kątach, podejrzenia, gdyby wiadomość o pijanej nauczycielce rozeszła się szeroko, a jeszcze każdy dodał  coś swojego, tak dla podkreślenia sensacyjności informacji ...

Ilu ludziom podobne plotki zniszczyły życie, karierę, małżeństwo, relacje z sąsiadami, spokój wewnętrzny?


piątek, 22 marca 2024

Tysiące kroków

Spacery, wędrowanie, odkrywanie nowych ścieżek dobrze robią na duszę, ale i na kondycję.
Regularne chodzenie, nawet pól godziny dziennie redukuje poziom lęku, poprawia pamięć, podnosi ogólny poziom energii.
Spacer to nie tylko pokonywanie dystansu, to także kontemplacja otoczenia, to rozmowa z samym sobą, porządkowanie myśli.
 Niedawno mówiło się, że dla zdrowia trzeba zrobić codziennie 10 tysięcy kroków. Podobno zweryfikowano ten pogląd i teraz wystarczy 7 tysięcy, ale i to zależy od wieku i stanu zdrowia spacerowicza. 
Gdzieś wyczytałam, że limit 10 tysięcy kroków wyznaczył pomysłodawca krokomierza...
W każdym razie zdrowiu sprzyja ruch  każdego rodzaju, byle na świeżym powietrzu.
Te rozważania o krokach i podziwianiu natury, przyniosły takie oto wersy, a dawno nic nie pisałam.


 Wciąż kroków tysiące
oswojony chłód
wciąż wdziera się w serce
ten znajomy głód.
Jeszcze jeden zakręt
i widok kolejny
stopy toną w piachu
marsz jakże przyjemny.


Wciąż ta sama tęsknota
zdjęć nowa kolekcja
wciąż pod kątem bloga
tych fotek selekcja.
Jeszcze jeden zakręt
oczy ku obłokom
ptaków klucz znajomy
nad głową wysoko.


Wciąż dalej i dalej
ale wracać czas
wciąż nienasyceni
opuszczamy las...
Jeszcze tylko westchnienie
i spojrzenie w dal
ach, tej dali i dziczy
najbardziej nam żal.


poniedziałek, 18 marca 2024

Wspomnienie...

 

Czasami jeden dźwięk czy obraz wywołują w nas wspomnienia głęboko ukryte. Dziwna jest ta pamięć i często nas zaskakuje.

Tym razem wspomnienia dwa.
 
Moi rodzice mieli ogródek działkowy.  Mój ojciec był działaczem społecznym i między innymi z jego inicjatywy przydzielono działkowiczom  rozległy teren, na którym powstawały w mozole działki pracownicze. Pomagaliśmy z mężem w niektórych pracach, a dużo później korzystaliśmy z uroków działki w upalne dni.

Przyjemnie było siedzieć pod jabłonią lub jeść porzeczki prosto z krzaczków, a dla małego dziecka to był istny raj. Niekiedy ciszę na działkach zakłócał pan Marian, wdowiec, który przygrywał sobie na akordeonie na swojej ławeczce przed działkową altaną. 
Pan Marian fałszował niesamowicie i był niezmordowany w swej muzycznej pasji. Wiele osób zwracało mu uwagę, że niekoniecznie przychodzimy na działki, by  słuchać jego popisów, ale interwencje pomagały na krótko. Z drugiej strony, muzyk amator zdawał się być tak szczęśliwy, gdy grał, że z czasem nikt już nie uciszał pana Mariana, wtopił się w koloryt działkowego bytowania, a cisza zaczynała wręcz niepokoić...

Inne wspomnienie jest także związane z muzyką.
Gdy mieszkałam z rodzicami, naszą sąsiadką była pani Maria, emerytowana nauczycielka szkoły muzycznej, która udzielała lekcji gry na pianinie w swoim mieszkaniu. Dorabiała zapewne do skromnej emerytury.
Przychodzili do niej uczniowie w różnym wieku, z mieszkania słychać było zarówno fragmenty pięknych melodii, jak i plumkanie początkujących pianistów.
U nas mało było słychać, bo mieszkaliśmy dwa pietra wyżej, ale sąsiedzi mieszkający obok pani Marii na pewno słyszeli to i owo. Pani Maria była sympatyczną starszą panią, miała pieska i czasami prosiła swoich uczniów o wyniesienie śmieci lub wyprowadzenie pieska. W dniu imienin odwiedzali ją zawsze absolwenci szkoły muzycznej z kwiatami.

Jaka pointa z tych historii? Warto czasami przymknąć oko na niedogodności wynikające z sąsiedztwa, jeśli dzięki temu czyjeś życie będzie radośniejsze i lepsze...  

Wyobrażam sobie system nerwowy rodziców, których dzieci uczą się gry na instrumentach, w dodatku na przykład jedno na pianinie, drugie na skrzypach.

Przypomniała mi się też opowieść mojej teściowej, której sąsiad co jakiś czas ćwiczył z synami różne utwory przed występem na weselach, to był dopiero kosmos!


piątek, 15 marca 2024

Migracje, migracje...

 

Zaglądam na różne blogi i czasami dziwię się, ile krajów odwiedzam za pośrednictwem ich autorów.
Wymienić wypada takie kraje jak Australia, USA, Norwegia, Belgia, Niemcy, Japonia, Irlandia, Holandia.

W dodatku autorzy zagranicznych blogów także podróżują i piszą o swych eskapadach, więc zakres wirtualnych podróży po  świecie ciągle się rozszerza.

Ta refleksja spowodowała, że zaczęłam rozważania o tym, jak wielu naszych rodaków mieszka w rozmaitych zakątkach świata. Te migracje nie ustały nawet obecnie. Gdy przyjrzymy się naszym sąsiadom, bliższej i dalszej rodzinie, znajomym to w każdym niemal domu znajdziemy członków rodzin lub całe rodziny, które wyemigrowały poza miejsce urodzenia. 

Możliwość podróżowania, pracy zdalnej, powszechna znajomość języków obcych, otwartość na świat u ludzi w różnym wieku spowodowały, że nasze dzieci, rodzeństwo, przyjaciele wybierają na miejsce do życia inne miasta w Polsce lub  inne kraje. A gdy mieszkamy w małym mieście, to zjawisko jest jeszcze bardziej powszechne.

W moim bloku, na 20 rodzin może tylko w dwóch przypadkach dzieci sąsiadów mieszkają w tym samym mieście, co rodzice, większość daleko od domu, także poza granicami kraju.
Pod nami stoi puste mieszkanie , bo cała rodzina wyjechała do Anglii i pojawiają się ze dwa razy do roku. 

Wśród znajomych znam przypadki, gdzie dzieci wyemigrowały, każde do innego kraju, co nie jest takie złe, gdy chcemy sami podróżować i mamy darmowe noclegi. Gorzej, gdy są to spore odległości. Znajoma wybiera się do syna do Nowej Zelandii, ale nie zazdroszczę podróży, która z przesiadkami trwa 36 godzin. Trochę bliżej jest do Francji czy Szwajcarii, ale nie są to tanie podróże, więc jak często można własne dziecko odwiedzić?

Córka znajomych mieszka w Norwegii, ale rodzice byli u niej tylko raz, ona przylatuje częściej, czasami korzystając z usług medycznych czy innych, bo są podobno tańsze w Polsce.

Czasami wyjazdy z dala od rodziny bywają czasowe, bo albo stypendium naukowe czy wymiana studentów, praca w jakimś projekcie międzynarodowym lub po prostu podróż życia w poszukiwaniu jego sensu.

Niekiedy miłość jest inspiracją do zmiany miejsca zamieszkania, gorzej, gdy polska wybranka trafia do nieznanej strefy kulturowej, do której nie potrafi się finalnie przystosować i wynikają z tego często niemałe dramaty. Ale widuje się także przedstawicieli obcych państw, którzy za pięknymi Polkami przyjechali właśnie do naszego kraju.

A ile powstało lub powstanie par polsko-ukraińskich czy polsko-białoruskich? Nie poznamy pewnie tej liczby, bo nie wszystkie związki są sformalizowane.

Z historii rodzinnych pamiętam, że jeden z dziadków wyemigrował z rodzicami czasowo do Niemiec za chlebem; brat drugiego dziadka pracował we francuskich kopalniach węgla; brat mojej mamy wyemigrował po wojnie do Australii; wnuki jednej z kuzynek mieszkają w Irlandii, a córka innej mieszkała kilka lat w Stanach, mamy też rodzinę w Szwajcarii.

Migracje były, trwają i będą, bo różne mamy potrzeby i z różnych pobudek zmieniamy miejsce zamieszkania. Niektórzy szczęśliwcy mają i domy w Polsce i w ciepłych krajach, mogą więc zimę przetrwać w znośniejszym klimacie...

wtorek, 12 marca 2024

Ostromecko raz jeszcze...

Post z cyklu : powroty do miejsc znanych. O wycieczce do Ostromecka pisałam już kiedyś TU

Dziś więc napiszę o tym, co nowego odkryliśmy w tym malowniczym miejscu i o zaproszeniu na ciekawą wystawę. Jeśli jakieś miejsce łączy w sobie muzykę, sztukę, pyszną kuchnię i przepiękne okoliczności przyrody, to jest to właśnie Ostromecko.. Mała wieś pod Bydgoszczą, ale warta każdej podróży. Jej atrakcją jest kompleks pałacowo-parkowy z dwoma pałacykami. W nowym i większym jest hotel i restauracja oraz ekspozycja akordeonów, w drugim, mniejszym można zwiedzać Muzeum Fortepianów. Odbywają się tam również plenery artystyczne, koncerty oraz zajęcia warsztatowe.


Mały pałac na terenie kompleksu, w tym roku odkryliśmy zejście schodkami do wierzbowej alejki i stawu, a  wokół widoki na okolicę i koryto Wisły.


W głębi parku, dzięki brakowi liści na krzewach i drzewach wypatrzyłam budowlę z malowniczymi furtkami, niczym wejścia do tajemniczego ogrodu. Okazało się, że są to pozostałości mauzoleum grobowego rodziny Schonborn-Alvensleben.
Pierwotnie mauzoleum składało się z kapliczki i cmentarza. Kapliczkę zbudowano w 1878 roku, przetrwała tylko do lat 60-ych XX wieku.


Pozostałością po kaplicy są mozaiki na posadzkach, które widać na powyższym zdjęciu.
Za ogrodzeniem istniał kiedyś cmentarz.


Sztuka w parku ostromeckim widoczna jest na każdym kroku. Choćby w postaci rzeźb, zdobień architektury pałacowej oraz obrazów i gobelinów w obu pałacach.
Ta wielka kula to rzeźba z wikliny technicznej, wykonana przez studentów, wykładowców i absolwentów Wydziału Sztuk Projektowych Politechniki Bydgoskiej.
Sympatyczna sowa, to zapowiedź wielkiej wystawy, na którą muzeum zaprasza w maju, kilka tysięcy figurek sów z różnych krajów i różnej wielkości,  z rozmaitych materiałów.


Była także sztuka na żywo. Przedstawiciele fundacji TERZ WY oraz ich autystyczni podopieczni wspólnie pracowali nad obrazami , których wystawa i aukcja mają się odbywać na terenie Bydgoszczy, szczegółów trzeba szukać pewnie na FB.


A to zapewne Was zdziwi, bo mnie zdziwiło bardzo - mural na zniszczonym drzewie! Praca zatytułowana DLA ANDRZEJA SZWALBEGO (założyciela kolekcji fortepianów), wykonana przez Linasa Domerackasa w ramach II Festiwali World Urban ART.


Były i fortepiany, nie sposób napisać o wszystkich, ale ten na zdjęciu służył Zygmuntowi Noskowskiemu, który wraz z Maria konopnicka komponował na nim piosenki dla dzieci, choćby słynną: HU, hu, ha, nasza zima zła!


To fortepian pionowy, zdobiony haftowanym jedwabiem.


Rzadki fortepian żyrafowy, zwany inaczej harfowym. Tego typu fortepiany zaczęły powstawać z potrzeby właścicieli, miały je pomieścić małe salony, a jednocześnie dźwięk powinien zachować odpowiednią jakość. Najwyższe fortepiany żyrafowe mogły mieć 2,5 metra.


Zrobiłam zdjęcie kaloryfera, bo i one nie były typowe, widać ozdobne żeberka...


Na koniec kościół "patrzący" na pałac, ale nie udało się go zwiedzić, bo mimo niedzieli był zamknięty na głucho. Wokół kościoła, za białym murem maleńki cmentarz.
Kawałek dalej znaleźliśmy drogę do rezerwatu Las Mariański, ale to cel kolejnej wycieczki, bo robiło się późno i pora była wracać.


Dodam tylko, że w pałacowej restauracji warto się zatrzymać na kawę z deserem lub obiad. Klimat sal i dekoracje sprawią, że poczujecie się jak w bajce.


Czekając na otwarcie muzeum spotkaliśmy kotka, który najpierw drzemał na parapecie okiennym, a chwilę później już spał na muzealnej kanapie. Widocznie i on czekał na otwarcie...

A jeśli spotykacie w sklepach wodę mineralną ostromecką, to właśnie z tej miejscowości pochodzi:-)

sobota, 9 marca 2024

O niczym konkretnym...

 Nie miałam czasu ani weny, by przygotować post o zbiorach muzealnych, więc na weekend będzie o niektórych szczegółach szarej codzienności, która, jak się okazuje nie zawsze jest szara i nudna.

Nie lubię gotować, ale lubię smakować, doceniam więc pyszne i pracochłonne potrawy, którymi mam okazję być ugoszczona. Poniżej faworki pieczone w piekarniku i to w dodatku dwa rodzaje - na słodko i wytrawne.


Była także paella na wielkiej oryginalnej patelni. Gdy zapytałam o składniki i sposób przygotowania, to naprawdę, wielki szacun dla gospodarzy, że pokusili się o taką potrawę, ale smak obłędny!


Sprułam jeden sweter, bo coś mi w nim nie pasowało i ze sprutej włóczki zrobiłam inny, bardziej wygodny, ale przyda się pewnie dopiero na kolejną zimę...
Pod ręką mam też robótkę z zielonej włóczki z domieszką wełny z alpaki, ale kiedy skończę, nie wiem, bo coraz cieplej i ciągnie mnie raczej na spacery.


Musiałam wyprać męża kurtkę, poszukałam więc wszywek z instrukcją prania i natknęłam się na taką oto informację: zrobione z butelek z recyklingu. Słyszałam o bluzach polarowych z plastikowych butli, ale kurtka na zimę? Fascynujące!
Przed chwilą z telewizora usłyszałam informację, że butelki plastikowe mają być skupowane wreszcie, może więc mniej ich będzie zaśmiecać trawniki, okolice ławek itp.


Poniższe zdjęcie kiepskie jakościowo, bo robione z auta, ale chciałam pokazać, że na terenach zalewowych Warty, gdzie od dawna bywało sucho, teraz pełno wody. po opadach wszędzie obserwujemy pełne rowy, zastoiska na polach, wylewanie jezior z brzegów, a od poniedziałku podobno kolejne deszcze.


I znowu smaki. Tym razem miło zaskoczyła nas niepozorna hinduska knajpka w Gnieźnie. Zamówiliśmy małe porcje tego i owego, a i tak ledwo daliśmy radę, w dodatku gratisowo poczęstowano nas zupą paprykowo-pomidorową, palce lizać!


Wisienka na torcie mijającego tygodnia, to wizyta w SPA, by zrealizować resztę upominkowego bonu świątecznego. Część wykorzystaliśmy wspólnie z mężem i zrealizowaliśmy masaż dla dwojga. Tym razem wybrałam się sama na masaż KOBIDO.


Ciepłe oświetlenie, muzyczka, miła pani , a masaż to odmładzający zabieg cesarzowej Japonii.
Nie wiedziałam, że można tak masować twarz, szyję i dekolt, momentami przyjemne, momentami bolesne, ale efekt super, zauważalny i odczuwalny po jednej wizycie. W dodatku była promocja z okazji święta pań.

Pozdrawiam weekendowo, rozpieszczajcie się na wszelkie sposoby!

środa, 6 marca 2024

A miało być tak pięknie...

 

Znacie na pewno powiedzenie: opowiedz panu Bogu o swoich planach, a zobaczysz co się stanie!
Czasami nie da się nie planować w ogóle, zwłaszcza gdy w grę wchodzi jakiś większy budżet, wyjazd, pobyt w szpitalu itd.
Ale realizacja dłuższych planów życiowych zależy od tylu okoliczności obiektywnych, że  wszystko może się zdarzyć i zniweczyć owe plany.

Gdy zbliżał się czas mojej emerytury, obiecałam sobie niczego w związku z tym nie planować i przynajmniej przez rok odpoczywać, cieszyć się każdym dniem, podreperować zdrowie. Zobowiązania rodzinne też mają jakiś priorytet, więc za wiele planować nie warto.
Jak powiedział ktoś mądry - rozczarowania biorą się z wygórowanych oczekiwań, więc lepiej nie mieć zbyt wielu oczekiwań, to uniknie się zbędnych rozczarowań.
Wysłuchałam kiedyś opowieści o planach różnych osób na czas ich emerytury. Co z tego wynikło?
Przedstawiam poniżej trzy historie, samo życie. Imiona zmieniłam, wiadomo dlaczego...

Halina
Szykowała się do emerytury stopniowo, zaplanowała remont mieszkania przy pomocy niedawno poznanego partnera, razem planowali wiele innych rzeczy, choć jemu do bycia emerytem jeszcze trochę zostało. Halina cieszyła się odnowionym mieszkaniem, niebawem partner miał się do niej wprowadzić, zawsze to oszczędniej zamieszkać razem.
Traf chciał, że przyszło Halinie zostać rodziną zastępczą dla własnych wnuczek, bo ich matka przegrała walkę z uzależnieniem i sąd odebrał jej prawa rodzicielskie. By dziewczynki nie trafiły do obcych ludzi, ich babcia, czyli Halina postanowiła wziąć je do siebie, swoje plany przekładając, ale zważywszy na młody wiek wnuczek, to plany nie zostaną odroczone w czasie, a raczej porzucone...

Siergiej
Przyjechał do Polski na początku wojny na Ukrainie. Uciekali z żoną i córką z Charkowa, zostawiwszy dorobek całego życia. Po przejściu na emeryturę Siergiej wyremontował mieszkanie, by wygodnie żyć z żoną, która nie pracowała zawodowo, a córka była już dorosła i samodzielna.
Urządzili się jakoś w Polsce, dobrzy ludzie pomogli, nawet mieszkanie wynajęli. Sergiej podjął pracę na pół etatu, córka pracuje na cały i nieźle zarabia.
Gdy polscy znajomi spotkali Siergieja po dłuższym czasie, zmartwił ich widok mężczyzny, myśleli, że może jakieś problemy rodzinne lub praca ponad siły.
Okazało się, że Ukrainiec zachorował na nowotwór, a badania wykazały złośliwą odmianę choroby i rokowania nie dają niestety nadziei.

Ewa
Zawsze lubiła podróże, jej mąż nie bardzo, więc często wyjeżdżała z koleżankami.
Pracowała dużo, zrobiła dodatkowy fakultet, liczyła na dobrą emeryturę, by móc w przyszłości spełniać podróżnicze marzenia.
Tuz po przejściu na emeryturę koleżanki namówiły Ewę na sanatorium, bo trzeba zadbać o zdrowie, wszak podróże , zwłaszcza te dalekie wymagają kondycji.
Po powrocie z sanatorium kobieta dopingowała męża, by zainteresował się zdrowiem i też pojechał się rehabilitować, bo coś ostatnio marnie wygląda.
Wyjazd do sanatorium wymaga zrobienia badań, które wykazały u męża Ewy ciężką chorobę układu pokarmowego i od dwóch lat mężczyzna jest pacjentem leżącym, dokarmianym pozajelitowo. 
Ewa zrobiła uprawnienia do zajmowania się mężem w domu, ale choroba  uniemożliwiła realizację jej planów. Nie mają dzieci, rodzina daleko, a nie stać ich, by zatrudnić prywatną opiekę dla tego typu pacjenta. Nikt ze znajomych ani dalszej rodziny nie pali się do pomocy przy chorym.

Cieszmy się każdym dniem, bo nigdy nie wiadomo, kiedy staniemy wobec trudnych życiowych wyborów...

niedziela, 3 marca 2024

Cisza...

 

Co złego jest w ciszy?
Według mnie nic, wręcz przeciwnie, a tak trudno dziś o ciszę. 
Na ulicy, w sklepach, w wielu miejscach publicznych cisza jest zjawiskiem rzadko spotykanym. Czy zauważacie, że czasami cisza powoduje niepokój? 

Nawet w miejscach, w których liczymy na ciszę i spokój spotykamy hałas o różnym natężeniu. W parku grajkowie zbierający pieniądze, muzyka dopływająca z kawiarenek, młodzież spacerująca z głośnikami...podobnie nad jeziorem. Byliśmy ostatnio nad jeziorem właśnie, a tam grupa motocyklistów, głośna muzyka, hałas niósł się daleko...

W galerii handlowej czytam informację, że w niektóre dni o określonych godzinach zarządzono ciszę, głównie z myślą o klientach autystycznych, ale ja chętnie z tego skorzystam, bo nie będzie mnie wtedy atakować muzyka, w każdym sklepie inna i męcząca psychikę strasznie.

Kiedyś w jednej z sieciówek podsłuchałam rozmowę ekspedientek:
- szefowa kazała dziś  wyłączyć muzykę
- nie wiem jak przetrwam zmianę w takiej ciszy!

Rzadko zdarza się cisza na osiedlu czy w bloku, ciągle ktoś remontuje mieszkanie, na ulicy roboty drogowe lub koszenie traw i przycinanie drzew, dzwony kościelne, dźwięki karetek lub alarmy samochodowe... czy zastanawialiście się, ile dźwięków musi rozpoznać i przetworzyć nasz mózg?
A gdzie tu miejsce na własne myśli, odpoczynek od nawału informacji czy zwyczajnie od nadmiaru decybeli?

Niektórzy odgradzają się od hałasu zewnętrznego słuchawkami, ale to też nie jest cisza, nasze uszy atakuje ciągle muzyka, głos lektora lub inne dźwięki, a niektórzy ustawiają poziom głośności tak wysoko, że przechodnie obok słyszą to, co leci w słuchawkach! 

Ale zdarzają się osoby, które potrafią pracować i koncentrować się w specyficznych warunkach, wcale nie w ciszy. Podobno Wojciech Młynarski najlepsze teksty pisał, gdy dzieciaki bawiły się w tym samym pokoju, biegały i robiły straszny harmider. 

Gdy na spacerze lub wypadzie do lasu zdejmiesz z uszu słuchawki usłyszysz  klucze gęsi, śpiew kosa, ćwierkanie wróbli, stukanie dzięcioła, szum drzew, tarcie konara o konar...

Mój mąż pracuje z młodzieżą nastoletnią, która uczy się posługiwania maszynami różnego rodzaju. Maszyny robią hałas, a młodzież w czasie przerwy dodatkowo katuje się hałasem z telefonów, głośników, w trakcie śniadania krzyczą do siebie, choć dzieli ich tylko odległość jednego krzesła w stołówce.

Mówi się nawet o zanieczyszczeniu środowiska hałasem - wpływa to niekorzystnie na układ krążenia, nerwowy, a nawet na jakość snu. Młodzi ludzie często miewają już problemy ze słuchem, ciągłe noszenie słuchawek i hałas w szkole nie sprzyjają dobrej kondycji aparatów słuchu.
Może ten wszechobecny hałas powoduje taką agresję i kłótliwość u ludzi?

Czy tylko ludzie młodzi nie lubią ciszy? 
Czy zapotrzebowanie na spokój rośnie z wiekiem, czy też zależy od uprawianego zawodu, stanu psychicznego, czy indywidualnych cech człowieka?

Spotkałam się kiedyś ze stwierdzeniem, że niektórzy boją się ciszy, bo atakują ich wtedy własne myśli, niechciane wspomnienia, wyrzuty sumienia - wszystko, co chcieliby od siebie oddalić, chociaż na krótko.

A jak Wy postrzegacie ciszę? brakuje Wam spokoju i odgłosów natury, czy raczej cisza wywołuje w Was niepokój i tęsknotę za dźwiękami dużego miasta?


P.S.
Gdy pisałam ten post, nie wiedziałam, że 3 marca obchodzimy Dzień Słuchu! Otworzyłam w kuchni telewizor, a tu taka wiadomość :-)