poniedziałek, 29 czerwca 2020

Jestem leniwa...

...lub raczej bywam leniwa, a zwłaszcza w kuchni.
Bo kto to widział, by przygotowywanie posiłków zajmowało tyle czasu, a zjedzenie ich to ledwo chwila.
Wczoraj w programie kulinarnym kudłata pani Magda stwierdziła, że jeśli ktoś nie ma zamiłowania do gotowania, to powinien zostawić to innym.
W pełni się z nią zgadzam.

Oczywiście
nie jest tak, że do kuchni nie wchodzę, muszę czasami coś ugotować, kawę zrobić, a w zasadzie ekspres sam robi.
Czasami najdzie mnie ochota na coś fikuśnego, ale najlepiej wychodzą mi sałatki, bo łatwo i krótko.

Aby więc nie umartwiać się za bardzo wymyślam obiady szybkościowe, najlepiej gotowane w jednym garnku, żeby i zmywania było mało.
Zresztą, gdy wracamy z mężem o różnych porach dnia, to najlepiej sprawdzają się jednogarnkówki do podgrzania, jesienią i zimą zupy.

Można dojść do perfekcji w przygotowywaniu obiadów na szybko, byle pewne składniki zawsze były w domu.
Zawsze sprawdza się makaron z jakimś sosem lub zapiekanka. Z resztek wszystkiego, co jest w lodówce robię szybko pizzę, drożdże świeże lub suszone w domu staramy się mieć...

Okres letni to prawdziwa frajda dla lenia, wystarczy kupić młode ziemniaki i popłynąć z fantazją lub fasolka szparagowa z bułką tartą - alternatywnie kalafior i obiad gotowy.
My zjedliśmy młode kartofelki ze śledziem, koperkiem i łyżką jogurtu, pycha!

Moim popisowym daniem jest jednogarnkówka z warzyw, czasem z mięsem mielonym, czasem z chudą kiełbasą, czasem z pieczarkami.
Najważniejsze, by była młoda cukinia ze skórą, papryka dla koloru, chilli i koncentrat pomidorowy.
Zjadamy z bułką, ryżem lub kaszą...co akurat jest pod ręką.

A gdy ani pomysłu, ani składników w lodówce, to zawsze sprawdzają się naleśniki, wytrawne lub na słodko, a jeśli zbyt dużo zostanie, to później robię z nich krokiety lub makaron naleśnikowy ze szpinakiem.

A to hobby dla leniwych. Siedzisz sobie w fotelu i dziergasz, tylko trzeba zebrać się w sobie i wykończyć, pozszywać i te sprawy, a wiadomo, że cała frajda w dzierganiu...

Ze sportów ekstremalnych uprawiam spacery, czasem jeżdżę rowerem i tak już chyba zostanie, bo człek coraz starszy i coraz bardziej leniwy.
Z tymi spacerami to dziwna rzecz jest, bo idziemy na krótki spacer( wiadomo - lenistwo), by wypróbować nową drogę wokół miasta, a tu potem na liczniku 25.000 kroków, w sumie fajnie się szło - pola, rowerzyści, konie w oddali, fioletowe łany facelii - taka właśnie leniwa sobota bez spoglądania na zegarek.

Obyśmy w zdrowiu do następnej soboty dotrwali:-)

piątek, 26 czerwca 2020

Dla Jaskółki i nie tylko...czyli za ciosem :-)

Na specjalne życzenie, dla Jaskółki, która w komentarzu poprosiła o wiersz, tym razem o wiewiórce.

Potraktujcie to jako żart i wyzwanie, może ktoś z Was napisze coś podobnego o innym zwierzaku?

Z radością taki wiersz powitam i umieszczę w zakładce GOŚCIE :-)

Tylko nie mówcie, że nie potraficie!

W końcu zaczynają się wakacje, a w wakacje każdy rymować potrafi!

Zapraszam do zabawy:-)

(Zdjęcie rudej moje własne.)



Do wiewiórki

Droga pani,
Czy się godzi
Czy to ładnie
Przeskakiwać
Po gałęziach
Tak przykładnie?
Rudą kitą
Nas zapraszać
Na spacery,
Wodzić za nos
I orzechy z rąk
Podbierać?
My jak słonie
Podążamy ociężale,
Pani skacze
Niknie w trawie
Tak zuchwale...
I choć pani
O to wcale nie zabiega
Zanosimy jej daninę,
Bo potrzeba –
Nam radości,
Dzieciom czystej uciechy
Z tego tylko
By dać
Rudej orzechy…

wtorek, 23 czerwca 2020

Spotkanie z wróblem:-)

Dawno nie rymowałam, wena kapryśna jest.

Wczoraj w drodze do pracy spotkanie pierwszego stopnia, równie sympatyczne, co zaskakujące.

Z przymrużeniem oka powstało, słowo do słowa się przytuliło.

Osądźcie sami czy to w ogóle da się czytać:-)



Lament wróbla

Witam pięknie
Panie wróblu
Cóż za rwetes
Co za gwałt,
Że z impetem
Na gałęzi
Pan tak siadł?
Na gałęzi
W liści mrowiu
tak pan czeka
W pogotowiu
A ja stoję zadziwiona,
Jakiż rwetes
Jaki wrzask.
Czyżby z żoną
Coś strasznego?
Gniazdo spadło
Zniszczył kot
Może pomóc?
W razie czego
śpieszę chętnie
W dzień i w noc.
Ach, rozumiem
To małolat
W piórka strojny
Wprawdzie liche
Lecz odważnie
Stroszy puch,
Samodzielnie
dom opuścił
Chce już latać
Ptasi zuch.
Lecz spokojnie,
Już powraca
Skacze śmiało
Drobiąc krok
Słysząc rwetes
wśród gałęzi
Bez problemu
Znalazł trop…

sobota, 20 czerwca 2020

Najlepsze w mieście :-)

Mieszkam w bloku, nie mam nawet działki czy daczy nad jeziorem.
Moje marzenie o małym domu z ogródkiem pozostanie w strefie marzeń, bo majątku nie odziedziczę, a w Totka nie gram.
Nie wszystko w miastach sprzyja odnowie duchowej, wypoczynkowi, a relaks na łonie przyrody to musowo wyjazd z dala od miasta.

Dlatego cieszą mnie wszystkie pomysły i inicjatywy ostatnich lat, które sprzyjają mieszkańcom dużych osiedli.
Nie każdą miejscowość stać na wielkie zmiany, nie wszystko można zrobić od razu.
Ale mieszczucha cieszy każdy skrawek zieleni, ładna ławeczka, fontanna, klomb kwiatowy czy rzeźba.

Zapraszam na spacer w ten pochmurny dzień, może te widoki rozjaśnią Wam humor, gdy deszczowo i burzowo za oknami.

Czy zauważacie piękno swoich miejscowości?
Co wskazalibyście przyjezdnym do zobaczenia niedaleko swojego domu?
Jakie zmiany na lepsze pojawiają się wokół Was?

Te gorsze zostawmy na inną okazję...

środa, 17 czerwca 2020

Exploseum czyli muzeum w środku lasu...

Szukaliśmy nowego miejsca, najlepiej z dala od ludzi.
Mąż już miał zamykać laptop, gdy trafił na wzmiankę o niedawno otwartym muzeum.
W granicach Bydgoszczy, ale w środku lasu.
Połączenie obiektu muzealnego z miejscem pamięci.
Dlaczego? Bo była to fabryka amunicji i materiałów wybuchowych, w której pracowali między innymi więźniowie obozów pracy oraz obozów koncentracyjnych różnych narodowości.
Zginęło ich wielu, zarówno przy budowie, jak i w czasie pracy w fabryce, gdzie eksplozje były na porządku dziennym, a zdarzały się coraz częściej, gdy zintensyfikowano produkcje materiałów wybuchowych.
Produkcja obejmowała nitroglicerynę, naboje wszelkiego kalibru, bomby, granaty, miny...
W kluczowym momencie pracowało w tej fabryce kilkanaście tysięcy więźniów, a tylko nikły procent pracowników z Rzeszy. Obiekt jest więc także miejscem pamięci o tych, którzy zginęli z wycieńczenia lub w skutek licznych eksplozji na terenie fabryki i w pobliskich obozach zagłady.
Wchodzi się na razie po kilka osób, bez przewodnika, w reżimie sanitarnym, każda para lub rodzina dostaje kartę magnetyczną do otwierania licznych drzwi na terenie muzeum.
Kluczymy licznymi korytarzami , mając nad głową i wokół siebie tysiące ton betonu oraz mikroklimat jaskiniowy.
Bardzo ponure wrażenie, miejsce przesiąknięte jakby strachem, wilgoć i głuchy odgłos kroków...
Trasa zajmuje około 2 godzin zwiedzania, zajęłaby jeszcze dłużej, ale multimedialne tablice dotykowe jeszcze nieczynne, bo reżim sanitarny, ale jest co czytać, a w niektórych salach bogato wyposażone gabloty oraz nagrania wspomnień więźniów, puszczane z głośników.
Przemierzamy kilka pięter, czasami schodzimy pod ziemię lub wychodzimy na zewnątrz, co przy upalnej temperaturze powoduje szok termiczny.
Zwiedzanie zaczęliśmy od ekspozycji poświęconej spuściźnie Alfreda Nobla i rozwojowi przemysłu zbrojeniowego.
z każda wystawa jest tylko groźniej, aż do broni atomowej i kolejnych prób nuklearnych już po II wojnie i pomyśleć, że cały ten wyścig zbrojeń i śmiercionośne wynalazki stworzono dla fanaberii ludzi, którzy chcieli zawładnąć światem...
W całym obiekcie widoczne są ślady kolejnych eksplozji, dzięki którym jednakże udoskonalano budowę i funkcjonowanie fabryki.
Część wyposażenia i budynków wysadzili lub wywieźli naziści, resztę zniszczyli Rosjanie.
Wychodząc na zewnątrz można było zdjąć maseczki i odetchnąć świeżym , choć parnym powietrzem.
Górne zdjęcie pokazuje sposób zabezpieczenia fabryki przed wybuchem - ewentualna eksplozja uderza w szklane ściany, by wydostać się na zewnątrz i kominem ziemnym w górę.
W kolejnych salach wyeksponowano także różne rodzaje broni, od białej poprzez pistolety i karabiny do armaty...
Oprócz głównego budynku fabrycznego kompleks zawiera kilka mniejszych budowli, które straszą oczodołami okien i tonami żelastwa.
Najbardziej ponure wrażenie zrobiła na mnie sala, gdzie obejrzeć można film o skutkach wybuchów bomb atomowych różnej mocy, przypomniał mi się obejrzany niedawno mini serial o elektrowni w Czarnobylu...

Nie jest to może wyprawa najlepsza na sobotnie przedpołudnie, ale gdy połączyć zwiedzanie z wyprawą do lasu, to kontakt z przyrodą przyćmi nieco przygnębiające wrażenie po zwiedzaniu exploseum.

Czy polecam? Oczywiście, każdy znajdzie tu dla siebie coś ciekawego.
Dojechać można autem, rowerem lub autobusem z Bydgoszczy.
Muzeum czynne od 11 do 16, trafiliśmy na wstęp gratis, co także nas ucieszyło...

sobota, 13 czerwca 2020

Nie zostaw śladów...

W tym wypadku film pod takim tytułem jest tylko pretekstem do rozważań nad tym, czy my jako rodzice mamy prawo narzucania dzieciom swojego stylu życia, swojej diety, swoich sposobów spędzania czasu tzw. wolnego, swoich sposobów ubierania się czy kontaktów towarzyskich?

Wiadomo, małe dzieci są pod naszą opieką, czerpią z naszego doświadczenia, jesteśmy za nie odpowiedzialni.
Ale dzieci dojrzewają, dorastają, obserwują i wyciągają wnioski, dokonują pierwszych wyborów.

Bohater filmu ( Nie zostaw śladów, Zatrzyj ślady) decyduje się na ucieczkę od cywilizacji, urządza się surwiwalowo na terenie parku narodowego, uczy córkę wszystkiego, w tym przetrwania w ekstremalnych warunkach pogodowych.

Traf sprawia, że dziewczyna poznaje inne aspekty życia, niekoniecznie bardzo cywilizowanego, ale bardziej uspołecznionego.
Dociera do niej, że styl życia proponowany przez ojca to tylko jedna z opcji, że świat ma coś więcej do zaproponowania.

Przychodzi pora, by odejść i spróbować innych możliwości, żyć na własny rachunek i podejmować własne decyzje.
Dziewczyna odchodzi, jest ciekawa świata i ludzi.

Sytuacja ta przypomina wiele podobnych z otaczającej nas rzeczywistości.
Przykłady można mnożyć:
- rodzice chcą by syn został na gospodarstwie, a jemu marzy się kariera w wielkim mieście
- matka oczekuje, że syn zostanie księdzem, a on marzy o założeniu rodziny
- młody człowiek czuje nacisk rodziny by poszedł śladami przodków i został lekarzem, a jemu marzą się podróże po świecie
- rodzice narzucili dzieciom swój sposób odżywiana i leczenia, a dzieci obserwują inne style wśród rówieśników i w ich rodzinach
- dorośli preferują wyjazdy nad egzotyczne morze, a dziecko chciałoby do babci na wieś lub z dziadkiem na ryby
- rodzice sami podejmują życiowe decyzje, bez pytania o opinie dzieci, a po latach dziwią się, że dzieci nie pytają o zdanie rodziców

Tytuł filmu odnosi się do zacierania śladów w lesie, by uniknąć spotkania z intruzami, chcącymi zakłócać samotność bohaterów.
Myślę, że ten sam tytuł w odniesieniu do posta mógłby sugerować pewną radę dla nas dorosłych - nie zostawiajmy na tyle mocnych śladów w psychice swojego dziecka, by nie potrafiło rozwinąć samodzielnie skrzydeł i dokonać w życiu czegoś wielkiego , cokolwiek to znaczy...

Z drugiej strony, dziecko na pewnym etapie życia potrzebuje wsparcia i poczucia bezpieczeństwa.
Korzenie, dom rodzinny są na równi ważne, jak wolność wyboru.
Trudne jest to rodzicielstwo, oj trudne...

środa, 10 czerwca 2020

Zaatakowana...

Miejsce zdarzenia- ścieżka wokół stawu osiedlowego.
Czas - powrót na skróty ze sklepu.
Piękne okoliczności przyrody - trzciny, ptaki wodne i latające, drzewa, krzewy.

Idę sobie spokojnie ścieżką, podglądam kaczki i samotnego łabędzia na stawie, aż tu nagle coś czarnego przeleciało mi koło ucha, za chwilę znowu...

Zadzieram głowę, a nade mną dwa czarne ptaszyska zawisły jak śmigłowce i wrzeszczą niemiłosiernie! Znalazłam się w środku ptasiej awantury.
Przyspieszyłam kroku, bo ten czarny ptasi nalot przypominał PTAKI Hitchcocka.
Po kilku metrach zrozumiałam w czym rzecz.
Kawki przystąpiły do obrony swoich gniazd przed srokami, które czaiły się w zaroślach.
Miałam na sobie białą kurtkę, może podpadałam im pod srokę?

Wróciwszy do domu, zasięgnęłam opinii cioteczki Wikipedii:

Kawka jest podobno ptakiem towarzyskim, zazwyczaj tworzy niewielkie stada. Zimą ptaki te łączą się w większe grupy, bardzo często z gawronami.
Do zachowań towarzyskich (?) należy odruchowy atak na potencjalnego drapieżnika.
Agresja udziela się innym osobnikom i w ten sposób informacja o potencjalnym drapieżniku przekazywana jest reszcie stada, także międzypokoleniowo. Osobniki ze stada włączają się również w grupową obronę zaatakowanego pobratymca, co ma miejsce np. w czasie lęgów.

Kawki gniazdują w koloniach. Typowe gniazdo to duże, chaotyczne zbiorowisko gałęzi, jednak materiały na gniazdo bywają bardzo różnorodne. Pierwotnie gniazda mieściły się w dziuplach i szczelinach skał, później kawki zaczęły gniazdować w szczelinach budynków, przewodach kominowych i wentylacyjnych.
(By Patrick Clement from West Midlands, England - Jackdaw chick and eggs in nest box., CC BY 2.0, wikimedia commons)

Przy okazji znalazłam zdjęcie kawkowego gniazda, nie przypuszczałam, że takie nieciekawe z wyglądu ptaszyska składają tak kolorowe jajka!

Obrazek poniżej to wprawdzie nie atak przypuszczony przez kawki, ale tak mogło wyglądać powitanie gołębi na rynku w Krakowie lub innym mieście w Polsce po okresie pod hasłem Zostań w domu!

Dobrze, że wiewiórki nie atakują spacerowiczów gromadnie!

niedziela, 7 czerwca 2020

Przeplatanka :-)

Taka torba przydałaby się wielu z nas i nie tylko na zakupy w Biedronce.
Nie pomoże lista, zawsze przyniosę więcej, dziś miałam kupić tylko osłonki na doniczki, a dokupiłam dwie draceny, bo ładne liście miały...

Swoją drogą, niektórzy panowie nie zabierają chyba list zakupowych, wolą konsultacje telefoniczne.
Moja znajoma ukradkiem chowa mężowi telefon, gdy wybiera się na zakupy, bo ze sklepu ciągle dzwoni i pyta ją o wszystko.

Stoję razu pewnego w kolejce do kasy i słyszę dialog:
- Idę jeszcze poszukać czegoś słodkiego na wieczór
- no i co, jednak nie nic nie wybrałaś?
- nie, bo mi dupa rośnie
- to weź mi coś do piwa
- dobra, to wezmę też coś słodkiego, bo wieczorem będę zła, że nie ma nic w domu...

Przed lodówkami z nabiałem jakiś pan rozmawia przez telefon:
- No hej, jestem w Biedrze, to jaka miała być śmietana, bo tu pełno różnych...
- ???
- jest słodka, kwaśna, gęsta...ile procent? to śmietana, nie alkohol!
Dwaj panowie miedzy regałami:
- Witam sąsiada, dawno nie widziałem!
- a bo korzystam z pandemii
- jak to?
- gdy mnie stara gdzieś wysyła, to mówię, że nie ma mowy, nie będę się narażać!
- ale czasami zakupy trzeba zrobić
- eeetam, obiad raz na 4 dni, a gdy się mniej chodzi, to i mniej prać trzeba
- a spacer? trochę ruchu musowo!
- w moim wieku? ja swoje już wychodziłem...
Pani pyta sprzedawczynię:
- Czy to masło jest w promocji?
- tak, za trzy kostki płaci pani jak za dwie
- super, ale po co mi 3 kostki masła, sama jestem!
- nie musi pani brać trzech
- ale jest taniej...
Dziadkowie robią zakupy z wnuczką:
- Dziadku, czemu nie przywitałeś się z tym panem?
- przywitałem się na odległość, lepiej nie podawać ręki
- to mogłeś się przywitać ŁOKIECIEM chociaż

Zaprawdę, wizyty w Biedronce bywają inspirujące:-)

czwartek, 4 czerwca 2020

Nie będę leczył idiotów...

Pojawiła się kilka dni temu w sieci pewna informacja, która umknęła uwadze czytelników, a mi nie daje spokoju.

Jakiś włoski lekarz o specjalności anestezjolog miał powiedzieć, że obserwując beztroskę ludzi po zniesieniu obostrzeń pandemicznych w jego kraju i tłumy na ulicach, nie zamierza podejmować leczenia kretynów, którzy dobrowolnie narażają się na złapanie wirusa.

Z jednej strony rozumiem jego zdenerwowanie. Siedział zamknięty z chorymi w szpitalu w oku cyklonu epidemicznego, czasem pewnie musiał podejmować decyzję, kogo podłączyć do respiratora, a komu pozwolić umrzeć.

Chciał także zapewne wstrząsnąć niektórymi osobami, co to zbytnio zawierzyły rządowym ulgom od zakazów, posłuchały głosu serca, uległy tęsknocie za spotkaniami i normalnym życiem...

Z drugiej strony, żadna sytuacja nie usprawiedliwia takiego przekazu.
Taka to profesja, podobnie jak kilka podobnych, że ratuje się biednych i bogatych, rozsądnych i głupich, chorych przewlekle i okazjonalnie, ofiary wypadków i kaleki od urodzenia.

Idąc bowiem tokiem rozumowania tego lekarza nie powinno się udzielać pomocy nierozsądnym turystom , idącym o zmierzchu zimą na Zawrat; kierowcy, który z powodu zbyt szybkiej jazdy złamał kręgosłup; palaczowi, który umiera na raka płuc; dziewczynie, która chciała schudnąć i najadła się szkodliwych pigułek spalających tłuszcz; samobójcy pokonanemu przez depresję lub zawód miłosny.

Wymieniać można długo, prawda?

Sama często jestem wkurzona na ryzykowne zachowania niektórych rodaków, może niektórym z nas przemknie przez głowę myśl - ma to kalectwo na własne życzenie, nie trzeba było skakać do wody w nieoznaczonym miejscu...
Ale czy to znaczy, że my tacy rozsądni i ostrożni mamy odwracać się od tych mniej rozsądnych, słabszych, pod wpływem ?
Nawet seryjny morderca ma prawo do obrony, sprawiedliwego procesu i leczenia w więzieniu.

Nasz stosunek do chorych, kalekich i wszystkich potrzebujących pomocy odróżnia nas właśnie od istot barbarzyńskich, które za nic mają życie i cierpienie ludzkie.

Takie jest moje zdanie, a Waszego jestem ciekawa w komentarzach.

poniedziałek, 1 czerwca 2020

Nie tylko kosze...

Któż z nas nie ma w domu wikliny? Czegokolwiek...
Ja mam kilka koszy, koszyków do przechowywania różnych drobiazgów, w tym jeden stoi w piwnicy i czeka na wyprawę po grzyby.
Widuję wyroby z wikliny na różnych festynach w skansenach, nawet torebki damskie z wikliny w sklepach spotkacie.

Wiklina – młode pędy kilku gatunków wierzb, które po obróbce wykorzystywane są w wikliniarstwie (plecionkarstwie). Nazwa ta jest także zwyczajowym określeniem wierzby purpurowej - tyle Wikipedia...
Kiedyś była bardzo popularnym rękodziełem, królowała w Cepeliach i na bazarach, eksportowano mnóstwo wyrobów z wikliny do Niemiec, zwłaszcza mebli ogrodowych.
Później przyszła moda na plastik, zamykano sklepy i warsztaty wikliniarskie.
Teraz, mam wrażenie wraca do łask, na zdjęciach widać wyroby przeróżne.

Ostatnio widuję także wyroby z tzw. wikliny papierowej, równie pracochłonnej i podobno równie trwałej, po odpowiedniej impregnacji.
Obok zdjęcia wiklinowej ramy lustra widzicie własnie kosze z wikliny papierowej.
Ale wiklina to także surowiec dla artystów plastyków, czego dowodem prace dwojga "wikliniarzy" Beaty Borek i Tomasza Maja, które mogliśmy podziwiać w parku w Gołuchowie.
Wiklinowy parkan z wplecionymi kawałkami drewna oraz wiklinowe kwiaty.
Pamiętam, że widywałam także wiklinowe ule, kojce dla kurczaków, ale nie mogę odszukać zdjęcia.
Natomiast poniżej ciekawostka - wiklinowy zamek lub twierdza.

Zamek wiklinowy w Solcu nad Wisłą
Slawomir Duda-Klimaszewski / CC BY-SA (https://creativecommons.org/licenses/by-sa/4.0)

Wikliniarstwo
może stać się nie lada pasją, sposobem na życie, środkiem wyrazu dla artystów, trzeba tylko to polubić i poznać tajniki rzemiosła.
Zapraszam także na blog Uli, która lubi nowe wyzwania, robi piękne rzeczy, którymi ozdabia swój dom, a teraz wikliniarstwo to Uli i Jej męża nowa pasja!

A jak u Was z wikliną w domu, macie choć jeden kosz?