środa, 31 grudnia 2014

Jak w Matrixie

Każda branża ma swoje naleciałości, zawodowe zboczenia i przywary, ale gdy w wiadomościach występują przedstawiciele tzw. służb mundurowych to mam wrażenie, że znalazłam się w jakimś Matrixie lub co najmniej innym kraju, gdzie ludzie mówią do mnie niby po polsku, ale jakimś dziwnym językiem. Może odbywają szkolenia z komunikacji specjalnej, bo normalnie o zwykłych rzeczach ludzie tak nie rozmawiają. Dotyczy to zarówno policjantów, strażaków, jak i wojskowych.
Przykłady? Proszę bardzo, zaczęłam już zapisywać niektóre wypowiedzi lub ich fragmenty, bo są prawdziwymi perełkami i trzeba trochę czasu, żeby daną wypowiedź przetrawić.
Wszystkie cytuję po zapisaniu wprost z audycji TV:
- po godzinie wykonywania czynności reanimacyjnych przez ratowników nie udało się odzyskać czynności życiowych u poszkodowanego mężczyzny
- mężczyzna po wykonaniu czynności z jego udziałem został zwolniony do domu
- kierujący pojazdem marki opel wykonał niedozwolony manewr skrętu w lewo, przez którą to czynność naraził innych uczestników ruchu na zagrożenie katastrofą w ruchu drogowym
- funkcjonariusze przybyli na miejsce zdarzenia dokonali zatrzymania podejrzanych w celu wyjaśnienia okoliczności zdarzenia
- komisja zbadała wszystkie okoliczności zaistniałego zdarzenia i nie stwierdzono żadnych uchybień w zakresie czynności objętych procedurami
- więźniowie objęci zostali programem uczestnictwa w pracach na rzecz społeczności lokalnej w ramach akcji przywracania osadzonych na łono społeczeństwa
- w ostatnim czasie zmniejszyła się liczba zdarzeń o znamionach przestępstwa, zanotowano natomiast sporo wykroczeń o charakterze chuligaństwa i wandalizmu
Wystarczy tych przykładów, bo już kręci mi się w głowie, a po pewnym czasie muszę przypominać sobie, jak mówi się pozamundurowo.

wtorek, 30 grudnia 2014

W krainie baśni...

Z cyklu fajny film widziałam... tym razem "Czarownica" z Angeliną Jolie w roli głównej.
Od razu dodam, że dla mnie tytuł w wersji polskiej nie bardzo trafiony, jak zresztą większość tytułów proponowanych przez dystrybutorów. Film obejrzałam z przyjemnością, zapominając momentami, iż jest to kolejna wersja baśni o Śpiącej Królewnie.Po obejrzeniu zaglądałam do recenzji i uważam, że są niesprawiedliwe. Każdy lubi inny rodzaj filmu, każdy film jest dobry na różne okazje. Z radością oderwałam się od przyziemnej rzeczywistości niektórych produkcji, nawet się wzruszyłam, bo przecież nie chodzi o to z jakim rodzajem baśni mamy do czynienia,ale jakie emocje potrafi taka opowieść w nas wywołać. Jeśli powie ktoś, że to mało ambitne, cóż... każdego wzrusza co innego. Wolę taki przekaz od super ambitnych czy jak niektórzy nazywają artystycznych produkcji, po obejrzeniu których muszę się długo zastanawiać, co poeta miał na myśli. Jak dla mnie całość była piękna, zakończenie wymowne, z tzw. przesłaniem, efekty malownicze, trochę strasznie i trochę śmiesznie, nastrój iście baśniowy, ale nie bajkowy.
Warto obejrzeć.
(fotos ze strony filmweb.pl)

niedziela, 28 grudnia 2014

Spacer czy zakupy?

Lekki mróz i słońce to idealna pogoda na spacer. Lubię spacery, długie i męczące, bo po takiej wędrówce czuję, że naprawdę odpoczywam. Spacer wymiata z głowy wszystkie śmieci, niechciane emocje, a zmęczenie fizyczne pozwala poczuć te mięśnie i części ciała, o których istnieniu czasem zapominamy. Jeśli dodać do tego jeszcze podziwianie uroków przyrody i zdrowy apetyt na poświąteczne smakołyki, to są to same zalety. Spacer wczorajszy był długi i żeby posilić się w trakcie wstąpiliśmy do sklepu po jakieś bułki(ciepłe i pachnące). Sklep był duży, ludzi tez sporo, a przyszli wcale nie po niezbędne artykuły. Większość, jak wynikało z naszych obserwacji przyszła z tęsknoty za zakupami. Oglądali, czytali etykiety, rozpakowywali paczki, porównywali, a przecież za nami tylko dwa dni przerwy zakupowych szaleństw. Czy nie lepiej, oderwawszy się od biesiadowania pójść do parku, pojechać za miasto, pielgrzymować (pieszo) do różnych kościołów, żeby obejrzeć szopki? Jak mają się do tego pomysły polityków czy innych decydentów, aby pozamykać galerie handlowe i supermarkety w niedziele i święta? Gdzie będą chodzić nasi obywatele po kościele? Mieszkam między kościołem, a tzw. skwerem handlowym( idiotyczna nazwa) i często obserwuję, jak prosto po mszy tłumy całe ruszają do marketu, aby uzupełnić duchowe doświadczenie o prozę codziennego bytu. Przecież gdyby nie było chętnych na spacery po galeriach w dni wolne od pracy, pewnie trzeba by je zamknąć, a może się mylę... A co w takim razie z kinami, restauracjami, muzeami?
Skoro wolne należy się pracownikom galerii i marketów, to chyba także pracownikom kin i innych instytucji rozrywki?
Tu kojarzy mi się święte oburzenie na pracę w niedziele, a co z pracą w domu? Gotowanie obiadu to też praca, tak jak zmywanie, prasowanie itp. Zostawmy więc idee filozofom i ich teoretycznym rozważaniom.

piątek, 26 grudnia 2014

Prawie po świętach.

Do świątecznych prezentów dołączyła pogoda, wreszcie ustały ulewy, przymroziło i poprószyło. Ranek drugiego dnia świąt przywitał mnie słońcem,aż chce się wyjść na spacer. Sikorka dobrała się do słoninki na balkonie, jak miło słyszeć ptaki za oknem. W czas porywistego wiatru pochowały się gdzieś i umilkły. Pogoda wypiękniała, ale spacerowiczów mało, nawet ci, których spotkaliśmy w parku w dużej liczbie podjeżdżają w pobliże samochodem, żeby tylko pospacerować po głównej alei. A przecież nie mieszkamy w wielkiej metropolii, gdzie bez auta ani rusz. Równie duża ilość samochodów w pobliżu kościołów. Tak więc czapki z głów przed biegaczami, których coraz więcej i częściej widuje się na ulicach i w parku. Wszystkim ruszającym się od świątecznego stołu nie grozi przynajmniej otyłość, o której dziś słyszymy w wiadomościach wieczornych, a która uznana została przez specjalistów unijnych za formę niepełnosprawności i nie może być przyczyną zwolnień z pracy. Ale ciekawa jestem w ilu przypadkach chorobliwa otyłość jest faktycznie wynikiem zaburzeń zdrowia, a w ilu jest skutkiem wieloletniego hołdowania tradycji zbyt obfitych posiłków, złych nawyków i wspomnianej niechęci do ruszania się? A koło się zamyka - im więcej się waży, tym mniej chętnie człowiek się rusza. Zaczyna się od kupowania: za dużo, za tłusto, na zapas. Potem zjada się za dużo, bo szkoda wyrzucić, bo drogo kosztowało. Pamiętam powiedzenie mojej babci:lepiej popsuć żołądek, niż zmarnować dar boży! Dzisiaj wiele zmienia się na lepsze, ale nadmiar zakupów pozostał, zwłaszcza na święta, a po ich zakończeniu trafią na śmietniki całe chleby, makowce, nadgniłe owoce.
Ale żeby zakończyć optymistycznie: pod moją choinkę trafiły ciekawe książki, czas świąteczny trwa na szczęście do Nowego Roku, zdrowie dopisuje, czego chcieć więcej?

środa, 24 grudnia 2014

Jak z pocztówki...

Marzą mi się święta jak z pocztówki: chata w lesie, śnieg do kolan, pod okna podchodzą sarenki, w kominku płoną szczapy, z nieba mrugają gwiazdy, a my otuleni pledami popijamy gorące kakao...
Takie święta w naszym klimacie bywają coraz rzadziej, a poza tym nie posiadam chaty w lesie. Za to nastrój odświętny stworzyć możemy sobie sami i tylko od nas zależy jak ten czas spędzimy. Lubię słuchać piosenek, które przybliżają atmosferę świąt, niekoniecznie kolęd, lubię oglądać filmy, nawet te przesłodzone, kiczowate, w których magia Bożego Narodzenia wyprostowuje wszystkie kręte drogi i ludzkie losy. Lubię dekorować dom stopniowo, dzień po dniu i zapełniać domowe zakamarki różnymi pysznościami. I chociaż obiecuję sobie co roku nie szaleć z zakupami, to zawsze, nawet w wigilię wyskoczę na moment coś dokupić, choćby drobiazg, aby poczuć tę gorączkę świątecznych przygotowań i oczekiwania na pierwszą gwiazdkę.
W czasach, w których żyjemy coraz mniej jest elementów religijnych w tradycji, ale to nie znaczy, że zanika poczucie wspólnoty. Nawet ludzie, którzy nie widują się cały rok, potrafią przemierzyć tysiące kilometrów, aby spotkać tych, których im na co dzień brakuje, bo to taki czas właśnie. Dlatego też odwiedzamy cmentarze, aby w ten wigilijny wieczór także ci, co odeszli choć przez moment byli z nami, bo z wszystkich pięknych świątecznych rzeczy możemy z nimi dzielić tylko ciepło zapalonego światełka i nasze o nich wspomnienia.
Pięknych świąt zatem i pięknych wspomnień o świętach już minionych...

niedziela, 21 grudnia 2014

Nastrój nie do końca radosny...

Wydaje się, że im bliżej świąt , tym lepsi stają się wszyscy, że udziela nam się atmosfera podniosłości, czynienia dobra, uśmiechania się i wybaczania. Ale nic mylnego. Są sytuacje i osoby, wobec których blednie nawet świąteczna radość. Gdy zbliża się okres ogólnego wesela, cieszymy się na spotkanie przy firmowym wigilijnym stole, bo to i czas pracy trochę krótszy - to okazuje się, że nasz szef ma trochę inny stosunek do tego wszechogarniającego zachwytu świętami. Nie dlatego bynajmniej, że nie lubi czy nie celebruje, ale to tak mocno tkwi w jego charakterze, że musi najpierw wszystkich maksymalnie wkurzyć, tak uprzykrzyć, nawtykać,naubliżać, bo dopiero wtedy sam się dobrze czuje. Kiedy niektórzy płaczą z bezsilności po kątach ( bo co roku ta sama śpiewka, bo nie maja odwagi się przeciwstawić), inni z niesmakiem odwracają głowy lub rezygnują ze wspólnego biesiadowania w negatywnie naładowanej atmosferze - pojawia się szef z uśmiechem na ustach.
- Coście tacy smutni? Ja też byłem zły, ale mi przeszło. Chodźcie na wigilię i radujcie się!
Problem w tym, że nam nie przeszło, bo nie można zmienić nastroju na życzenie szefa, który wcześniej tak wszystkim dopiekł, że świąteczny karp staje nam w gardle. Wesołych świąt!

piątek, 19 grudnia 2014

Noah i jego Arka

Zasiadłam wczoraj przed ekranem odbiornika, by poprzez film wprowadzić się w nastrój przedświąteczny.
Na ekranie film:Noe, wybrany przez Boga. Obsada dająca nadzieję na dobre kino. Zaczęło się malarsko, symbolicznie, intrygująco.
Potem zaciekawienie przeszło w zdziwienie, które z kolei przerodziło się w rozczarowanie. Jedynym atutem tego filmu pozostały efekty specjalne, bo nie jestem pewna, czy o takie przesłanie realizatorom chodziło. Mieszanka elementów biblijnych i fantastycznych, pomieszanie epok w oprawie scenograficznej( o ile się na tym trochę znam), film mroczny, nawet przygnębiający.
Nie zachwyciła mnie także gra aktorów, nie wszystkie zabiegi artystyczne były dla mnie zrozumiałe.
Całkowite pomieszanie gatunków, które w tym przypadku chyba niezbyt dobrze posłużyło całości. W sumie nie polecam.
(grafika: Flickr, licencja CC BY-NC 2.0 by Jim Forest)

wtorek, 16 grudnia 2014

Tradycja czy komercja?

Im bliżej świąt, tym więcej w mediach dziwnych dyskusji. A to na temat karpia, a to Mikołaja, choinkowych trendów i nietrafionych prezentów.
Słyszę już któryś rok z rzędu, jak niegodnie traktuje się karpie, jak walecznie w ich obronie stają ci, którzy karpi nie konsumują, ale po raz pierwszy w tym roku usłyszałam zdanie, że karp w wigilię to komunistyczna tradycja(?). Inna opcja mówi o tym, ze karpie to takie nasze pangi, że fuj i w ogóle nie wypada, że stworzono sztucznie trend na karpia dla lobby hodowców tychże ryb.
Fakt, niektórzy na tzw.zachodzie dziwią się, że jadamy karpie, ale dziwią się także, że jadamy w Polsce grzyby leśne.
Innym problemem okazuje się Mikołaj, ten od prezentów, bo rzekomo oszukuje się dzieci, że to niby Mikołaj, a w rzeczywistości rodzice kupują prezenty. W dzieciństwie wierzyłam w Mikołaja, a raczej w Gwiazdora i nie czuję się oszukiwana, wręcz przeciwnie, był to taki smaczek, na który czekało się cały rok. A jeśli chce ktoś dziecko obdarowywać bez Mikołaja to mu wolno, ale czy to taki problem? Inna kwestia:choinki. Prawdziwe czy sztuczne, ekologiczne lub nie. Uważam, że większym problemem są tzw. trendy dekoracyjne i napędzanie sprzedaży ozdób by być w zgodzie z modami danego roku. Kiedyś robiło się ozdoby papierowe w gronie rodziny, wieszało się pierniki, cukierki i małe jabłuszka i to była tradycja, która sprzyjała bliskości rodzinnej i każdy w tym ubieraniu drzewka miał swój wkład. W czasopismach i reklamach Tv pojawiają się propozycje, co kupić bliskim pod choinkę, bo to tradycja, a później część z tych prezentów zalega w szufladach lub jest przekazywana dalej jako prezent przechodni.
Coraz bardziej skłaniam się ku opcji, aby obdarowywać się z rozmysłem, niekoniecznie na gwiazdkę, ale z drugiej strony coś pod choinką musi być, bo tradycja...
Trudno jest chyba rozsądzić, co tak naprawdę jest tradycją, a co już komercją, myślę, że zdrowy rozsądek jest zawsze najlepszym doradcą, chyba że przed świętami owa cecha ulega gorączce świątecznej i znów dajemy się opętać magii zakupów.
Z trzeciej strony to nawet choinki nie są naszą tradycją, bo przywędrowały z Niemiec, dawno, dawno temu...

niedziela, 14 grudnia 2014

Droga donikąd...

Co roku zapowiadany, długo przygotowywany i co roku pod podobnymi hasłami marsz 13 grudnia. Czasami wydaje mi się, ze mieszkam w jakiejś innej Polsce, niż uczestnicy tegoż marszu, a już zupełnie nie pojmuję o co w nim chodzi. Każdy z patronów marszu wymienia inne hasła: a to sfałszowane wybory, a to obrona dziennikarzy, to znów zagrożenie dla demokracji lub korupcja i kłamstwa.
Wszystko byłoby O.K. gdyby marsz był spontaniczny i wyrażał oburzenie zwykłych obywateli sfrustrowanych brakiem wpływu na zmiany w tych dziedzinach, które im najbardziej doskwierają, np.kolejki do lekarza. Ale marsz zwoływany przez lidera jednej partii, popierany przez biskupów, emocje podsycane przez media i do tego termin - 13 grudnia?
Oglądałam ze zdumieniem: większość starszych ludzi, na transparentach Kaczyński na równi z nieżyjącym papieżem,pieśni kultywowane od okresu zaborów, Łaniewska i Zelnik jak dwoje żałobników nad grobem narodu... muszę się napić, bo zacznę się bać!

piątek, 12 grudnia 2014

Prawa pieszego

Lubię chodzić, rzadko jeżdżę autem, chyba że na długie wycieczki, od wielu lat nie korzystam z komunikacji miejskiej. Nie tak często, jak bym chciała jeżdżę rowerem. Jako piechur codzienny odczuwam uciążliwości ruchu ulicznego, a czasami nawet jestem mocno wkurzona.Przykłady? Proszę bardzo...
Stoję przed przejściem dla pieszych, czekam cierpliwie, a tu nagle samochód skręcam, więc czekałam niepotrzebnie, bo kierowcy nie chciało się wrzucić kierunkowskazu. Innym razem kierowca niby przepuszcza mnie na pasach, ale za chwilę rusza z piskiem opon, przejeżdżając mi prawie po piętach, bo tak mu śpieszno. Jeśli jezdnia ma 2 lub 3 pasy, czekam długo na przejście, bo nawet jeśli na jednym z pasów zatrzyma się auto, to na pozostałych kierowcy nie rozumieją, że wypada się zatrzymać i uprzejmy biedak czeka razem ze mną. Jest już trochę ścieżek rowerowych, co prawda nie wszystkie łączą się w drogę do celu, ale to nie znaczy, że na chodniku to ja mam uważać na rowerzystów,raczej chyba odwrotnie, bo jeśli na chodniku nie mogę czuć się bezpiecznie, to gdzie?
Innym problemem są jeszcze światła sygnalizacyjne, regulowane nie wiadomo według jakich prawideł. Na niektórych przejściach światło zielone świeci tak krótko, że osoba zdrowa, sprawna fizycznie ma problem, by zmieścić się w czasie, nie mówiąc o ludziach kulejących, starych lub z małymi dziećmi. Po co więc przyciski do regulowania świateł, skoro nie działają.
Zdarzyło mi się, że mundurowi zwrócili mi uwagę, iż nieprawidłowo przekraczam jezdnię, chociaż droga była nieruchliwa, dwa metry od pasów. Mieli rację, ale... Widziałam parokrotnie tychże stróżów praworządności, jak przekraczają, wcale nie w cywilu, jak chcą i gdzie chcą. Ich przepisy nie obowiązują?

środa, 10 grudnia 2014

Pacjencie lecz się sam lub bądź cierpliwy...

I właściwie tytuł wyczerpuje treść posta...
Mówi się ostatnio o nowym pomyśle ministerstwa zdrowia: szybka diagnoza, wysoka uleczalność. Tylko jakoś nie widać tego w praktyce. Podobno sami znamy swój organizm najlepiej i każdą niepokojącą zmianę mamy sygnalizować lekarzowi pierwszego kontaktu, aby mógł nas skierować do specjalisty, a ten podjąć szybkie i skuteczne leczenie. Brzmi pięknie, ale nie jest stosowane. Sama tego doświadczyłam, a teraz przekonał się o tym mój mąż.
Najpierw trzeba mieć szczęście być przyjętym w przychodni, bo albo komplet pacjentów(?) albo nie ma naszego lekarza, a inny nie ma obowiązku przyjąć. Potem, jeśli lekarz łaskaw to wypisze skierowanie na badania lub do specjalisty, a ten z kolei na kolejne badania lub do innego specjalisty.
Swoją drogą po co chirurg ma gabinet, skoro USG nie zrobi, opatrunku nie zmieni, gipsu nie zdejmie? Ma za to asystentkę, która za niego wypisuje dokumenty. Na dalsze badania lub wizytę u kolejnego specjalisty czeka się np.4 do 6 miesięcy, chyba że zapłacimy prywatnie. To na co idą moje składki? Chyba na etat asystentki do wypisywania recept.
Na rezonans głowy czekałam pół roku, a w tym czasie ewentualny guz mógł urosnąć do rozmiarów arbuza.
Dziwią się znawcy,że Polacy kupują najwięcej w Europie leków bez recepty. Też tak robię i dopiero jak nie mogę wyleczyć się sama idę po prośbie najpierw do rejestracji, a później do gabinetu, żeby zapytać, czy lekarz łaskawie jeszcze przyjmie.
Dzięki opatrzności funkcjonuję bez łaski NFOZ, ale współczuję ludziom, którzy bez leków, terapii i regularnych badań żyliby krócej lub cierpieli bardziej...
(grafika:wikimedia commons na licencji CC BY-SA 3.0)

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Dyskusje

Pani minister od edukacji napisała do szkół pismo i rozgorzały dyskusje.
Z pisma wynika, że nauczyciele mają za dużo wolnego, bo oprócz ferii i świąt są jeszcze inne okazje, kiedy uczniowie mają wolne od lekcji. Rodzice dzieci w tym czasie pracują i uczeń w domu nudzi się.
Co trzeba zrobić? Zatrudnić nauczycieli na tzw.dyżury, żeby nie mieli za dobrze i ściągnąć uczniów do szkoły ( chociaż nie ma lekcji ustawowo )
i zapewnić im zajęcia opiekuńcze. Tak to się nazywa, ale nikt nie potrafi sprecyzować, co uczeń miałby w tym czasie robić? Byle się nazywało, że szkoła "pracuje".
Nie będę się rozwodzić nad tym, ile faktycznie kto pracuje i ile zarabia, bo nie warto - minister i obywatele wiedzą lepiej. Może tylko powiem, że niechętnie spoglądam na akcje typu: noc w szkole, noc w bibliotece, noc z Andersenem, noc z Harrym Potterem - każdy psycholog potwierdzi, że noce dziecko winno spędzać w domu.
Szkoła i tak organizuje uczniom wiele czasu wolnego, choć według niektórych rodziców ciągle za mało ( jedna z moich uczennic chodzi na 8 kółek), a do tego szkoła muzyczna, karate, judo, konie, basen, wolontariaty itd.
Przypomina mi się niedawna dyskusja w mediach o żłobkach i przedszkolach tygodniowych, które cieszą się wśród rodziców coraz większym powodzeniem. Mam w związku z tym pomysł: zaraz po urodzeniu oddajmy nasze dzieci do żłobka i odbierzmy je dopiero w wieku 18 lat lub po maturze, a wówczas nasze życie zawodowo - towarzyskie nie poniesie straty i obowiązek wobec państwa zostanie spełniony...

(grafika:Rob Shenk, Flickr, licencja CC BY-NC-ND 2.0)

sobota, 6 grudnia 2014

Karuzela

Chciałam kupić na święta kolorowe pisma, żeby w świątecznym okresie poczytać i pooglądać, ewentualnie rozwiązać krzyżówkę, ale przejrzałam na oczy. W kolejnych egzemplarzach te same teksty, ba, te same lub podobne zdjęcia, jakby redakcje odkurzyły numery sprzed roku i zmieniły tylko okładki, jak w bombonierach z czekoladkami. Przecież dokładnie rok temu i pewnie wcześniej też pojawiały się podobne tematy: jak wysprzątać dom na święta, kiedy zacząć piec pierniki, co komu kupić pod choinkę i jak zapakować, są tez wkładki z przepisami, no i oczywiście, jak się ubrać i umalować. Ciekawe, że większość tych porad skierowana jest do pań, panowie mają tylko przywieźć choinkę i zabić karpia. Po świętach przygotowania do sylwestra czyli jak po świątecznym obżarstwie zmieścić się w kieckę kupioną wcześniej.W styczniu we wszystkich pismach będzie o karnawale, gdzie wyjechać lub gdzie się bawić, jakie drinki są trendy, czy brokat na włosy czy gdzie indziej. A od lutego już każą się nam odchudzać, bo wiosna blisko...
Podobnie w Tv: porady jak przygotować się na zakupy w galeriach, bo wszystko kusi i nęci, zestawienia - ile wydamy kasy w tym roku,co zrobić, żeby w święta nie przytyć, co gotują "gwiazdy" i gdzie wyjeżdżają na narty.
Istna karuzela i lawina wydumanych problemów, przygnębiających zwłaszcza dla tych, którzy i portfel maja skromny i nie bardzo mają kogo na tego karpia zaprosić...

czwartek, 4 grudnia 2014

Migrena czy ból głowy

Obrazek adekwatny do tego, co się widzi i czuje przy ataku migrenowym. Czasami spotykam się z pytaniem: co, głowa cię boli? Nie, mam migrenę - odpowiadam. A to nie to samo? Niestety nie!
Kto nigdy nie przeżył pełnoobjawowego ataku migreny, ten nie zrozumie, tak jak syty nie pojmie głodnego. Nie dają na to zwolnień lekarskich, leki przeważnie nie działają, co najwyżej uśmierzą ból, żeby nie zwariować.
Bóle głowy miewa wielu ludzi z różnych przyczyn. Są też tzw.globusy, czyli uporczywy ból trwający nieprzerwanie 3-4 dni. A pracować trzeba, jakoś funkcjonować... Jeśli przyszło nam pracować w dużym natłoku ludzi, którzy ciągle czegoś chcą, to mamy przechlapane.
Osoba dotknięta migreną czy globusem najchętniej zaszyłaby się w ciemny kącik i lewitowała we własnej przestrzeni, byle przetrwać.
Niektórzy mówią, że to przez stresy, czasami tak, ale ja swój pierwszy atak migrenowy miałam w czasach, gdy jeszcze nie wiedziałam co to stres. A najbardziej wkurza mnie, gdy ktoś nieznający tematu mówi: boli cię głowa? Weź tabletkę. A ja już wzięłam 4 i tylko dzięki temu jestem w stanie w ogóle z tą osoba rozmawiać. Dlatego, jeśli ktoś mówi wam, że czegoś nie może, bo ma migrenę, to nie mówcie, żeby połknął pigułkę, a najlepiej nie mówcie zbyt dużo i zbyt głośno. To taki mój prywatny apel do niewtajemniczonych...

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Przejedzone fundusze

Rozmawiałyśmy dziś z koleżankami o kursach i szkoleniach, na których niektórzy z nas bywają, z własnej inicjatywy lub z przypadku, odpłatnie lub w ramach rożnych grantów, chętnie lub przymuszeni. Wiele z tych szkoleń jest niestety mało przydatnych, ktoś je wymyśla, ktoś inny prelegentom słono płaci, przymuszeni słuchacze tolerują, byle wytrwać do przerwy na kawę. Zaświadczenia z odbytych szkoleń mnożą się, teczki osobowe puchną, a że często zda się to przysłowiowemu psu na budę...no cóż. Pracodawca ma czyste sumienie, pracownik jest posiadaczem stosownego zaświadczenia, prelegentowi wzrosło na koncie, nie ma się do czego przyczepić.
Pół biedy, jeśli koszty poboczne nie są kuriozalne, a z takiego szkolenia coś się jednak wyniesie.
Bywają jednak różnorakie imprezy grantowe, sponsorowane wcale nie prywatnie, a przez UE, gdzie przejada się wielkie kwoty w sposób nieuzasadniony. Seminaria i konferencje, których uczestnicy nocują w drogich hotelach, jadają bliny z kawiorem oraz inne bażanty, gdzie każdy otrzymuje w prezencie torbę gadżetów do niczego nieprzydatnych, w przerwach baseny i inne atrakcje. Prelegenci nie tylko dobrze zarobią, ale podróżują luksusowo i za cudze. Czy to musi być aż z takim przepychem, albo czy kluby poselskie muszą obradować wyjazdowo w luksusowych ośrodkach? Tymczasem zwykły śmiertelnik na zebranie przychodzi z własna herbatą, za szkolenie płaci, po zdobyciu dodatkowych kwalifikacji mu nie dołożą, a gdy prosi o fundusze na podstawowe środki pracy, to słyszy odpowiedź: znajdź sobie sponsora.