czwartek, 28 listopada 2019

Cieszą oko...

Wielu z nas lubi spacery, niektórzy mają możliwość pójścia za miasto, by nacieszyć oczy miłymi widokami.
Bo co może być miłego w asfalcie, kominach na dachach, sznurach aut, pojemnikach na śmieci...

Na szczęście gospodarze niektórych miast dbają o odczucia estetyczne swoich mieszkańców i ozdabiają przestrzeń miejską rozmaitymi instalacjami, które czynią spacery ciekawszymi.

W moim mieście pojawiają się co jakiś czas a to rzeźby po jakimś spotkaniu plenerowym, a to ławeczki dedykowane znanym osobom, a to klomby zmieniane wraz z nową porą roku, a to figurki żaczków czy wiewiórek.
Niby drobiazgi, a cieszą, nawet nowoczesne przystanki autobusowe z biletomatami to zawsze jakaś nowinka estetyczna.

Dziś pokazuję takie miejskie drobiazgi, które spotykam w drodze do pracy lub w parku.


Niektóre z tych rzeźb pokryte zbyt grubą warstwą farby, z zatartymi szczegółami, zmieniały miejsce docelowe.
Nie wyczerpałam całego wachlarza rzeźb i figur, niektóre może już pokazywałam, inne jeszcze poczekają...

A jakie drobiazgi, niekoniecznie materialne czynią Wasze spacery milszymi co dnia?

poniedziałek, 25 listopada 2019

Do śmierci?

Jeden rząd podnosi wiek emerytalny, drugi obniża.
Prezes ZUS straszy, że zabraknie pieniędzy na wypłatę emerytur i zapowiada obniżkę wypłacanych kwot emerytalnych.

Nasi polscy emeryci nie podróżują jak Niemcy czy Japończycy po świecie, bo wreszcie mieliby czas, podróżują raczej po przychodniach i szpitalach lub dorabiają jak mogą, jeśli jeszcze są w stanie.

Z pism, które ZUS przysyła mi co jakiś czas wynika, że aby starczyło mi na życie, rachunki i ewentualne leki, będę musiała pracować do śmierci pewnie, bo kto wie, ile lat komu pisane? A zachęcają by pracować zawodowo co najmniej do ukończenia 65-67 lat.

Obserwowałam swoich krewnych, przechodzących kolejno na emeryturę, te ciocie, wujków, dziadków...
Pracowali ciężko w różnych zawodach, mało kto cieszył się z dobrym zdrowiem po zakończeniu pracy zawodowej, a my wszyscy znamy historie o kruchości życia na emeryturze, wielu twierdzi, że emerytura to śmierć...

Kiedyś lekceważyłam opowieści o przywilejach przedemerytalnych - w niektórych zakładach pracy obowiązywał tzw. okres ochronny dla pracownika, którego przesuwano na lżejsze stanowisko pracy. Osoby młode czasem uważały to za niesprawiedliwe.
Z tego, co słyszę, i co widzę wokół, nie obowiązują już takowe przywileje, wręcz przeciwnie - tempo życia i pracy wymaga od najstarszych w firmach pracowników efektywności na równi z młodymi.

Nie oszukujmy się, osoba w pewnym wieku może mieć problemy z obsługą skomplikowanych urządzeń, z odszyfrowaniem instrukcji napisanych maczkiem, z dźwiganiem ciężarów, wspinaniem się na drabiny, z tolerancją na hałas, z refleksem itp.
Gdy podnoszono wiek emerytalny, krążyły na przykład dowcipy o starych nauczycielach WF, którzy usiłują zademonstrować skok przez kozła lub inne ewolucje.
Być może są profesje, w których można pracować do śmierci, znacie takie?
Pokazywano w mediach 85 - letniego lekarza, który jeździ z pogotowiem, ale oglądał pacjentów z daleka, a wszystkie czynności siłowe wykonywali sanitariusze.
A wyobrażacie sobie równie leciwego kierowcę autobusu, operatora dźwigu, górnika pracujących efektywnie przez 8 godzin dziennie?
Śmiem twierdzić, że to mało prawdopodobne.

Miałam na studiach zajęcia z profesorem, który ukończył 85 lat. Nikt nie potrafił odczytać jego pisma, a zajęcia polegały na tym, że opowiadał nam, zdartym już głosem o swojej młodości. Nie powiem, ciekawe opowieści, ale merytorycznie w ogóle nie związane z przedmiotem.

Nie mam wprawdzie 70, 80 lat, ale zaczynam odczuwać skutki zmęczenia po całym dniu pracy, do tego często popołudniami fundują nam warsztaty i szkolenia. Dokłada nam się dodatkowe obowiązki bez pytania o akceptację i bez dodatków finansowych za pracę ponad zakres przydzielonych czynności.
Oprócz tego, doświadczony pracownik jest odpowiedzialny za wprowadzenie w tajniki zawodu czy stanowiska pracy młodych pracowników.

Pracodawcy
zapominają często, że nie jesteśmy niewolnikami i mamy prawo do rodziny i czasu wolnego.
Spróbujcie zwolnić się na pogrzeb, badania, załatwienie jakiejś pilnej sprawy, a większość z tego odbywa się w godzinach pracy, bo w przychodniach i urzędach też nikt nie chce pracować do nocy.

Patrząc na niektórych posłów czy ministrów twierdzę, ze oni także nie powinni pracować do śmierci...


piątek, 22 listopada 2019

Listopadowa wycieczka

Nie dać się jesiennej chandrze to nie lada wyzwanie, ale czego się nie robi dla zdrowia?
Tak oto wybraliśmy się w ubiegły weekend na wycieczkę w miejsca znane, ale dawno nie odwiedzane, zwłaszcza Żnin, bo do Lubostronia zaglądamy częściej.
Przez Żnin raczej przejeżdża się przy okazji lub zaczyna wyprawę do Biskupina kolejką wąskotorową.

Wysiadamy więc z auta, a tu wita nas aleja gwiazd sportów motorowodnych z głazem Waldemara Marszałka na czele...ale wcześniej jeszcze wyłania się popiersie Jędrzeja Śniadeckiego, trochę niefortunnie przysłonięte znakiem drogowym. Nawet trudno dobrą fotkę zrobić.
Dlaczego akurat tutaj owo popiersie? Bo słynny naukowiec urodził się w Rydlewie koło Żnina.

Kilka kroków dalej słynna żnińska baszta.
Widoczna z daleka pośrodku rynku jest symbolem miasta. Stanowi zabytek architektury późnogotyckiej, pochodzi z pierwszej połowy XV wieku. Pierwotnie Baszta połączona była z drewnianym budynkiem administracyjnym, który uległ spaleniu podczas najazdu szwedzkiego i nigdy nie został odbudowany. W XVIII wieku na czwartej kondygnacji wmontowano mechanizm zegarowy, herb miasta i dzwon.
Baszta jest pozostałością historycznej siedziby władz miejskich. Dzisiaj mieści się tutaj oddział Muzeum Ziemi Pałuckiej.
Powędrowaliśmy dalej ciasnymi uliczkami do kościoła p.w. Najświętszej Marii Panny Królowej Polski, ale nie wchodziliśmy do środka , bo trwała msza.
Za to na przeciw kościoła znaleźliśmy przytulną cukiernię i tam zamówiliśmy pyszną kawę z ciastkiem, dla rozgrzewki i dla przyjemności, a kilka rogalików z jagodami zabraliśmy do domu.
Ze Żnina droga zawiodła nas do Lubostronia, o którym już kiedyś pisałam.
Rozległy park z pałacem zachęca do spacerów, a w restauracji pałacowej można się posilić.
Z auta na parkingu wysiadła młoda para, zapewne na zdjęcia, ale czy nie przypłacili tego zdrowiem, to nie wiem, ale zimno było...
Na zdjęciu widoczna dawna fosa, teraz pełna liści oraz pawilon, gdzie obecnie organizowane są wystawy sztuki i przechowuje się rośliny w czasie zimy.
Zakątków urokliwych park ma kilka, między innymi kamienną wnękę z figurką Maryi, która depcze węża, staw z rybami, piękne alejki i roślinne labirynty.
Pałac Skórzewskich podziwiać można ze wszystkich stron, a i na huśtawce pobujać się , choć raczej takich zabaw unikam...
Polecam Wam jesienne wycieczki, bo chociaz chłodno, to humor wraca jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki :-)

wtorek, 19 listopada 2019

Refleksje po filmie

Nie zamierzam pisać recenzji, bo nie jestem krytykiem filmowym, a i thrillery nie wszyscy lubią.
Mąż namówił mnie na ten film, trochę się opierałam, bo dobry thriller, to jak dobra komedia - raczej rzadkość.
Okazało się, że dobrze trafiliśmy - ludzi mało, na sali cisza, prawie 3 godziny minęły jak mgnienie i zresetowaliśmy się porządnie.

Film jest i nie jest kontynuacją "Lśnienia" z Jackiem Nicholsonem, jeśli ktoś nie widział, niewiele straci, połapie się bez trudu.

Jak zwykle moją uwagę zwróciły wątki psychologiczne oraz zjawiska paranormalne, co to oko mędrca nie widziało i wyjaśnić nie potrafi.
Bo takie kontaktowanie się z innymi światami, wnikanie w umysły innych ludzi czy posiadanie mocy niemierzalnych to jednocześnie DAR i PRZEKLEŃSTWO.
Można je wykorzystać w dobrym lub złym celu, dla dobra lub pognębienia ludzkości. jak powiedział jeden z bohaterów - świat jest jak koszmar. Jeśli chcemy przetrwać, musimy przeciwstawiać się złu w kazdej postaci, bo nie można tylko ŻYĆ DŁUGO i JEŚĆ DOBRZE...

Nienależnie od tego, w co lub kogo wierzymy, oceniają nas po skutkach postępowania, poprzez opowiedzenie się po jednej ze stron - bo nie wierzenia czynią nas lepszymi lecz czyny!

Nasz mózg jest jak ogromna biblioteka, gromadzi wszystko, co zaobserwujemy, usłyszymy lub poczujemy. Od nas zależy w jakich szufladkach, jak w bibliotecznym katalogu to wszystko poukładamy i komu pozwolimy z niego czerpać, które szufladki otworzymy, a które zamkniemy jak puszkę Pandory, by nikt ich nie wykorzystał przeciwko nam.

Jest w tym filmie wiele symbolicznych scen i analogii - ludzie, którzy karmią się naszym bólem; bezsilność wobec wykorzystywania łatwowierności i prostolinijności dla czynienia zła; wmawianie nam, że niektórzy ludzie są wyjątkowi i nalewy im się rząd dusz, podczas gdy ci zwyczajni bez nadprzyrodzonych zdolności, to jedynie niewolnicy niezbędni do przeprowadzenia nadzwyczajnego planu wybrańców.

Drugi element godzien uwagi dla miłośników kina to efekty specjalnie i klimat grozy, ale takiej z nutką fantazji.
Są momenty mocne, zwłaszcza dla osób wrażliwych, są także znajome z innych produkcji, ale i nowe, które potrafią zaskoczyć.

Więcej nie powiem, bo kto zechce obejrzeć, to ze szczegółów się nie ucieszy...
Czy polecam? jeśli lubicie baśnie o walce dobra ze złem, to tak, tylko pamiętajcie, że w baśniach nie wszystko jest cacy.

sobota, 16 listopada 2019

Nawet w rybnym...

Wstąpiłam do sklepu rybnego , bo mają dobre surówki.

Swoją drogą - ciekawe, że w piątki wszyscy jedzą ryby, jakby w poniedziałek nie można było ryby przyrządzić na obiad.

Przede mną jakiś starszy pan szuka drobnych przy kasie i wymienia ze sprzedawczynią sprośne uwagi - taki erotoman gawędziarz.

Taki dialog na koniec przekomarzań:
- Grosik czy nie, nie chcę mieć zobowiązań...
- To ja jeszcze panu oddam.
- Mnie chce się pani oddawać?
- No panu, bo przecież nie pani?
- Nigdy nie wiadomo, nikt na czole nie ma napisane, co woli...- wtrąciłam do rozmowy
- Ma pani rację, dzisiaj to różne rzeczy bywają, przecież w szkołach uczą seksu!
- Nie tylko w szkołach, nawet już w przedszkolach! To potem dzieci nie wiedzą, kim chcą być!
- Co też państwo za bzdury opowiadacie, skąd ta wiedza?
- No przecież mówili w wiadomościach, małe dzieci uczą seksu, niedługo do żłobków wejdą.
- Niech pan takich rzeczy nie opowiada, pracuję w szkole, opowiada pan bzdury.

Starszy
pan wyszedł szybko, widocznie nie miał argumentów lub ochoty na dyskusje. Ekspedientka zaś kontynuowała:
- Ale wie pani, niektórzy wychowawcy poruszają TE tematy..
- Czyli jakie?
- No to się wychowanie w rodzinie nazywa czy jakoś tak...
- Czy wyobraża pani sobie, że wychowawca czy ktokolwiek inny demonstruje dzieciom jak mają się masturbować lub uprawiać seks z partnerem? zwłaszcza w żłobku? czy zna pani taki przykład?
- No co też pani!
- To skąd twierdzenie, że w szkołach uczą seksu? gdyby uczyli, to może dzieci umiałyby się przed pedofilem obronić i nastolatki nie zachodziłyby w ciążę, uświadamianie to nie seksualizacja, o czym mylnie informują niektórzy w mediach.
- No pani rację, przecież dziewczyna pewne rzeczy musi wiedzieć... to co podać?
- 30 dag surówki z kukurydzą poproszę.

czwartek, 14 listopada 2019

Ta niedobra pani...

Opowiem Wam bajkę, bajka będzie smutna...

Była sobie pewna Zosia, która lubiła przychodzić do biblioteki.
Czasami czytała, czasami pani dała jej kolorowankę lub pozwoliła pobawić się pluszowymi zabawkami.
Pewnego razu Zosia zapragnęła zapisać się na komputery biblioteczne, jak robiły to inne dzieci.

Dziewczynka nie miała w domu komputera, kiedyś wprawdzie mieli laptop, ale bez myszki i mama sprzedała go, bo za wolno chodził.
Zosia nie bardzo radziła sobie z obsługą komputera, zwłaszcza z myszką, ale trochę pomogły jej starsze koleżanki, które siedziały obok niej w pracowni, a trochę pani, która pokazała do czego służy kółko na środku myszki. Powoli dziewczynka radziła sobie coraz lepiej, choć zawsze potrzebowała małej pomocy.

Jednego dnia Zosia przyszła do biblioteki ze świetlicy, po skończonych lekcjach i stanęła obok biurka pani. Inne dzieci stały w kolejce, jedne zapisywały się na komputery, inne wymieniały książki.
- Zosiu, dlaczego płaczesz?
- Bo koleżanki pobiegły same, a ja musiałam posprzątać po zabawie...
- To teraz stań w kolejce...
Gdy przyszła jej kolej, dziewczynka poprosiła o zapisanie na komputer, niestety miejsca były wolne dopiero za godzinę, więc Zosia znowu rozpłakała się.
- Zosiu, usiądź sobie w czytelni lub wróć do świetlicy, godzina szybko minie, każdy czeka na swoją kolej.

Dziecko poszło do czytelni, gdzie siedziały też inne dzieci. Nie minęło kilka minut, gdy jeden z uczniów zrezygnował ze swojej kolejki na komputerach, bo zapomniał, że ma zajęcia z logopedą.
Pani pozwoliła Zosi usiąść z koleżankami w pracowni komputerowej.
- Proszę pani, komputer nie chce się włączyć!
- Jest włączony, musisz tylko poruszyć myszką
- Proszę pani, a jak włączyć internet?
Pani podeszła, włączyła przeglądarkę, włączyła portal z grami dla dzieci.
- Zosiu, klikając w te okienka wybierasz grę
- Ale ja nie wiem jaką
- To może te kulki, poćwiczysz poruszanie myszką?
- Nie, tu się tylko strzela do kulek, nie chcę takiej
- To wybierz sama...
Pani zerkała, jak Zosia radzi sobie, bo koleżanki nałożyły słuchawki i nie zwracały na Zosię uwagi.
- Proszę pani, a jak się tu zmienia postać?
- Poszukaj w bocznym panelu...

W wypożyczalni pojawili się uczniowie trzeciej klasy po lekturę, chłopcy z piątej przyszli po słowniki, pani musiała zając się czytelnikami i jeszcze dzwonił telefon z sekretariatu.
- Proszę paaaani, a jak się zmienia stroje tych postaci?
- Zosiu, nie krzycz, jestem teraz zajęta. Nie mogę siedzieć z tobą i grać, muszę zając się też innymi dziećmi.
Gdy zadzwonił dzwonek, dzieci pobiegły do świetlicy.
Po kilku chwilach Zosia wraca do biblioteki z mamą.
- Proszę pani, przychodzę zbulwersowana, bo córka płacze, że prosiła panią o pomoc przy komputerze i tej pomocy nie otrzymała.
- Zosia nie powiedziała prawdy, było inaczej, poza tym jest dzisiaj w nie najlepszym humorze...marudna z byle powodu, oby nie była chora.

Gdy pani z biblioteki wychodziła do domu, zajrzała do świetlicy, gdzie dowiedziała się, że mama Zosi zabroniła wypuszczania dziewczynki do biblioteki na komputery, bo tam nie może liczyć na pomoc, a biedne dziecko nie ma w domu komputera.

Pani z biblioteki zrobiło się przykro, miała o czym myśleć całą drogę do domu...zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz.




poniedziałek, 11 listopada 2019

Zamiast flagi...

O patriotyzmie i obchodach świąt państwowych napisano wiele.
Jak widać i słychać z wszystkich stron, definicje patriotyzmy bywają rozmaite, więc i spory gorące.

Młodzi ludzie
dziś są bardziej kosmopolityczni i myślą w dużej mierze globalnie.

Dlatego właśnie zamiast laurki na narodowe święto postanowiłam zamieścić myśli bardziej uniwersalne, bo problemy i refleksje, które towarzyszą nam w codziennej egzystencji mają charakter bardziej filozoficzny, niż patriotyczny...

sobota, 9 listopada 2019

Co tak pachnie?

Wystarczy katar, jesienna infekcja i nie czujemy zapachu, smak zanika, perfumy ani potrawy nie sprawiają radości.

W któreś święta miałam taki katar, że wszystkie potrawy smakowały jak dykta, ominęły mnie świąteczne aromaty.
Czasami po wypadkach ludzie tracą węch lub smak, taka przypadłość może oznaczać tragedię dla kucharza lub someliera...

Kolejna moja lektura i kolejny ciekawy (moim zdaniem) temat czyli świat zapachów. Niektóre aromaty uwielbiamy, inne nas odrzucają, z wieloma mamy konkretne skojarzenia z przeszłości.

Także podróże sprzyjają zapamiętywaniu zapachów: specyficznie pachnie stary drewniany kościół, każdy rozpozna zapach lasu, znanym zapachem przyciągnie nas smażalnia ryb, wiemy kto na polu rozrzucił obornik...

W książce Katarzyny Skawskiej i Krzysztofa Świdraka "Świat w zasięgu nosa" znajdziecie wspomnienia znanych osób z podróży po świecie, ale wspomnienia zapisane z punktu widzenia zapamiętanych zapachów.

Jeśli sami podróżujecie dużo i często, może znajdziecie tu potwierdzenie swoich obserwacji...


· Skandynawia pachnie lasem i borówkami, ale miasta to zapach kawy. W Finlandii i Szwecji pije się 5-6 kubków dziennie.
Dania pachnie cygarami i dymem z fajki. Lofoty pachną rybami, a najbardziej sztokfiszem czyli solonym suszonym dorszem.
· Włochy pachną jak dolce vita – pięknie ubrani i pachnący Włosi siedzą w ulicznych kafejkach , piją kawę i wino... każda część Włoch pachnie inaczej – od surowej szynki, poprzez oliwki i pomidory, po białe trufle.
· Hiszpania i Portugalia to taki konglomerat zapachów, gdzie jednak owoce morza i wino przebijają się na plan pierwszy.
· Francja pachnie kosmopolitycznie, niektóre rejony pachną lawendą, rozmarynem i szałwią, ale wszędzie wyczuwa się zapach pieniędzy...
· Austria to kawa, cynamon i pieczone jabłka.
· Węgry przywitają was zapachem papryki i smażonej cebuli oraz Tokaju
· Amazonia to zapach kawy, rozgrzanego oleju do frytowania wielu rzeczy, prawdziwego ognia i dymu z drewna. Puszcza amazońska pachnie zwierzętami i wilgocią, a niektóre rejony Ameryki Pd pachną strachem...
· Azja to zapach lotosu i przypraw korzenno-ziołowych, ale też zapach brudu, moczu i strachu...
· Zupełnie inaczej pachną Kaukaz i Mongolia, co ma związek z tym, jak ludzie żyją i co jedzą ( mięso, tłuszcz, mleko, ser, kumys)
· Syberia pachnie drewnem i bimbrem- podróż w tamte strony może poważnie nadwerężyć wątrobę...
· Wody – inaczej pachną morza i oceany, inaczej jeziora i stawy. Na wet wiatr ma swój zapach, po dniu spędzonym na silnym wietrze, czujemy jego zapach w e włosach i w ubraniu.
· Arktyka nie pachnie. Śnieg, lód i wielkie mrozy wykluczają istnienie zapachów. Wędrując po Arktyce zapachy odczuwa się jedynie w porach posiłków. Natomiast oaza zapachów jest namiot wędrowca – poczujesz tam zapach żywności, niemytego ciała i ubrań. Pachną za to wioski Eskimosów – rybami i wielorybim tłuszczem. Po powrocie z Arktyki wszystkie znane dotąd zapachy odczuwa się bardziej intensywnie i przyjaźnie, ale dopiero po kilku dniach...


Do niektórych miejsc można trafić, idąc za nosem. Zawsze lubiłam zapach kawiarni - wymieszane aromaty kawy i ciast, natomiast źle działa na mnie zapach skoszonej trawy, ale nie świeżo skoszonej, tylko gnijącej na stercie...

Bywają także potrawy, które lubimy, ale ich przygotowanie nie zawsze pięknie pachnie, na przykład : kalafior, kapusta, ryby...

A jaki zapach jest dla Was najbardziej przykry?

środa, 6 listopada 2019

Paciorki, koraliki, szkiełka...

Obejrzeliśmy wystawę pod nazwą: OD ZIARENKA PIASKU DO PACIORKA. NASZYJNIKI SZKLANE OD EGIPTU PO SKANDYNAWIĘ.
Wystawa w naszym muzeum im.Jana Kasprowicza, niewielka ale bardzo ciekawa.
Skłoniła mnie także do poszukiwania dodatkowych informacji na temat sztuki wytapiania szkła.

Wszak w naszym mieście jest huta szkła i kryształów, słynnych niegdyś na cały kraj.

Odkryto, że szklane paciorki jako ozdoba stroju kobiecego były znane przed tysiącami lat, o czym świadczą liczne znaleziska archeologiczne.

Skarb sprzed 2,5 tys. lat odkryto w Lubatowej k. Krosna w Beskidzie Niskim. Pod górą Cergowa znaleziono m.in. bransolety z brązu, szklane paciorki i fragmenty naczyń - taka informacja pochodzi z Muzeum Podkarpackiego w Krośnie.
Podobne znaleziska zgromadzono także w Muzeum Archeologicznym w Gdańsku.

Paciorki mają różne kształty, są starannie wykonane i często bogato zdobione, kolia gdańska jest połączeniem paciorków ze szkła i bursztynu.

Więcej okazów tego typu możecie zobaczyć TUTAJ

Pogłębianie wiedzy dzięki takim wystawom jest przyjemne i nie wymaga wertowania wielu źródeł, wszystko mamy podane jak na tacy.

Okazuje się, że szkło, choć twarde uważane jest za ciało amorficzne czyli bezpostaciowe (ani gaz, ani ciecz, ani ciało stałe). Otrzymuje się je poprzez szybkie ochładzanie niektórych cieczy.
Zdolność tworzenia szkła mają zwłaszcza tlenki krzemu, boru, germanu, arsenu i fosforu.
Proces tworzenia zależy od szybkości chłodzenia, przy wolniejszym następuje krystalizacja, bardzo szybki powoduje powstawanie szkła.

Rodzaje szkła bywają także różne, zawierają inne domieszki, poddawane są innym procesom.
Szkło butelkowe - zawiera domieszki żelaza, laboratoryjne - może zawierać tlenek boru, a nawet arszeniku.
Szkło kryształowe - zawiera spore ilości tlenku ołowiawego.

W laboratoriach celowo lub przez przypadek opracowano produkcję szkła hartowanego, ogniotrwałego, laminowanego, klejonego...

Szkło jest chyba najbardziej uniwersalnym materiałem recyklingowym, gdyż można je przetwarzać w nieskończoność bez utraty jego właściwości.

W czasie zwiedzania wystawy zauważyliśmy, że w sali obok dzieci biorą udział w warsztatach wykonywania paciorków z modeliny, inspirowanych zabytkowa szklana biżuterią.

niedziela, 3 listopada 2019

Z Krzysiem po wyborach...

Gwoli wyjaśnienia - chłopiec startował w wyborach do samorządu uczniów.
Dzień przed wyborami wszyscy kandydaci wzięli udział w debacie przed kolegami.

Wpadł na chwilę, jak zwykle on, z tajemniczym uśmiechem i już widzę, że chce o wyborach pogadać, a właściwie o wynikach:

- No gratuluję Ci wyniku, dostałeś się do zarządu!
- Szczerze? Byłem dopiero piąty, ale jestem też przewodniczącym klasy...
- Piąty wynik to też sukces, głosowało prawie 500 uczniów, przecież chciałeś działać w samorządzie?
- No tak, nawet z tej okazji przyniosłem cukierki dla klasy.
- A pogratulowali Ci?
- ..................
- No widzisz, nieładnie, a ja pogratulowałam i cukierka nie dostałam...
- yyyy, zraz wracam !
- Ale poczekaj, żartowałam...

Wrócił po chwili i poczęstował mnie kwaśnymi nadziewanymi szklakami, które lubię.
- To uczciłeś, jak rozumiem swój sukces?
- Może sobie z tej okazji fotel do klasy wstawię, w końcu jestem w zarządzie...
- Ale i tak masz lekcje w różnych salach.
- To fotel na kółkach.
- A twój pierwszy pomysł do realizacji?
- Szafki dla uczniów!
- Z tym może być ciężko, kasy i miejsca brak.
- To można załatwić, szafki gdzieś się upchnie, a na przykład MacDonald's zasponsoruje kupno.
- Ale sponsor chce coś w zamian...
- To może logo Maca na każdej szafce, to chyba nic złego?
- Widzę, że masz na wszystko rozwiązanie...
- W końcu przygotowałem się do debaty!
- Wypadłeś dobrze, byłam, słuchałam...
- Podobało się pani?
- Najmniej pomysł z zostawianiem po lekcjach uczniów, którzy się biją...
- Mogliby zostawać z nauczycielami...
- To kto tu będzie ukarany?
- Już wiem, pani dyrektor z nimi posiedzi!
- No nie wiem czy się ucieszy.
- To lecę, zostały mi jeszcze cukierki do rozdania...