sobota, 29 czerwca 2019

Sielanka?

Okres wakacji, urlopu, przerwy w pracy powinien kojarzyć się z relaksem.
Jedni relaksują się w ruchu, inni w czasie spotkań towarzyskich, część z nas szuka przede wszystkim spokoju i ciszy.
I ci ostatni napotykają na trudności, bo o spokój i ciszę coraz trudniej i to nie tylko z powodu sporej liczby turystów.
Nawet tam, gdzie spodziewamy się oddechu od cywilizacji i tłumów zdarzają się zdumiewające sytuacje zakłócenia ciszy.
Chociaż, to może ja jestem dziwna i spodziewam się nie wiadomo czego...
Nie na darmo zamieściłam zdjęcie trawy i nożyczek. Od wczesnej wiosny do późnej jesieni prześladują mnie kosiarki, duże, małe i traktorowe.
Na osiedlu, w pracy, w mieście, na letnisku - wszędzie masowe koszenie traw, o każdej porze dnia, jedynie w niedziele jest trochę spokoju.
Koleżanka udostępniła nam domek nad jeziorem na weekend.
Teoretycznie mieliśmy się relaksować. Las, woda, cisza, spokój. Nic bardziej mylnego.
Od rana koszenie trawników, naprawy dachów, ogrodzeń, po południu śmierdzące grille, wieczorem imprezy z alkoholem i śpiewy: od Góralu czy ci nie żal, po hymn narodowy.
Na innym letnisku, gdy spaliśmy w przyczepie kempingowej, ktoś wpadł na pomysł gry w kosza o drugiej nad ranem.
W zasadzie, nie pozostało nic innego, jak przyłączyć się lub w akcie zemsty o 6 rano rozkręcić dyskotekę na powietrzu...
Byliśmy kiedyś w Szklarskiej Porębie, pensjonat niezbyt duży, prowadzony przez starsze małżeństwo, myślę sobie - tu będzie spokój, wyśpię się...
Pokoje miały balkony i na tych balkonach niektórzy goście urządzali sobie nocne pogawędki, niczym Romeo i Julia, ale nie w sensie romantycznych dialogów, a raczej krzyków z parteru na drugie piętro.
Na moje prośby, by raczej przenieśli się do pokoi, bo niektórzy chcą się wyspać przed wyruszeniem na szlak, spojrzeli na mnie dziwnie, choć nie miałam na głowie papilotów...
Pechowa jestem lub zbyt duże mam wymagania, bo nawet na działce rekreacyjnej u mojego taty o spokój trudno. Bywa tam bowiem akordeonista amator, który całe życie uczy się grać lub wydaje mu się, że już umie i raczy działkowiczów wokół swoja grą czy chcesz, czy nie.
Większość właścicieli działek chyba ma słuch przytępiony, bo nikt nie protestuje, ja przestałam bywać na działce, mam wybór.
Nie dalej, jak w zeszłym roku nocowalismy w Koniakowie. W tygodniu było O.K.
W piątek zjechały 3 rodziny z dziećmi ze Śląska, zaczęli grillem w ogrodzie, myślę, będzie dobrze, bo dzieci itd.
Owszem, położono dzieci spać w głębi pensjonatu, a w pokoju obok naszego dorośli rozkręcili imprezę.
O drugiej w nocy wyszłam na korytarz i poprosiłam o ciszę do rana, bo następnego dnia wracaliśmy do domu, a kierowca przed drogą powinien się wyspać.
Właścicielka pensjonatu spała w innym budynku, więc nie było u kogo interweniować...zresztą mieliśmy nadzieję, że kiedyś impreza się skończy.
Niektóre kwatery bazują chyba na weekendowych wizytach gości, bo w tygodniu pustawo tam.

Czy tylko my miewamy takiego pecha czy naprawdę cisza i spokój to wartości dziś już nieosiągalne?

wtorek, 25 czerwca 2019

Być jak Robinson...

Niejaka Ogryzka , pisząca Inaczej o książkach
podrzuciła pomysł przeniesienia się w czasie do innej epoki i wykorzystania wówczas swych umiejętności, by przetrwać.
Przypomniały mi się przy tej okazji filmy i książki z motywem walki o przetrwanie w rozmaitych warunkach.
Najbardziej znaną książką są chyba Przypadki Robinsona Crusoe.
Z filmów najbardziej podobał mi się Cast Away z ulubionym aktorem Tomem Hanksem.

Współczesny
człowiek ledwo daje radę bez prądu czy bieżącej wody, a zimą bez ogrzewania, a co dopiero znaleźć się na bezludnej wyspie z dala od cywilizacji.
Nawet niektóre z posiadanych przez nas umiejętności niewiele mogą nam pomóc, wszak panuje wąska specjalizacja.
Wiele osób nie zawraca sobie głowy gotowaniem, w mieszkaniu mając tylko mikrofalówkę i czajnik elektryczny.
Znam osoby (kobiety także), które nie zaprzyjaźniły się z igłą i nitką... do wielu przyziemnych czynności zatrudnia się pomoce domowe, ale dzięki temu ludzie mają pracę.

Nie chciałabym jednak odbierać Ogryzce tematu, zapytam raczej - czego najbardziej brakowałoby Wam do szczęścia na bezludnej wyspie, gdyby tak zadecydował los?
Oczywiście na wyspie bez udogodnień typu - prąd, woda, zakupy na telefon ;-)


W tym roku nie zamierzam latać samolotem, ale w przyszłym, kto wie, a wówczas prawdopodobieństwo wylądowania na takiej wyspie wzrasta, może lepiej zapisać się na kurs w szkole przetrwania?
Jakieś tam filmy obejrzałam, książki czytałam, ale to chyba nie wystarczy...

sobota, 22 czerwca 2019

Obrazek...

Poszliśmy na zakupy, bo w lodówce światło i w drodze powrotnej mąż nabrał ochoty na mały kubełek z KFC.
Czemu nie, raz do roku można.
Przed wejściem widzimy dwie młode mamy z piątką dzieci w sumie, pchały dwa wózki z maluchami.
Do lokalu dwoje drzwi, mąż trzyma zewnętrzne, ja wewnętrzne, by towarzystwo mogło bezpiecznie przejść, taki odruch.
Mamuśki z dziećmi przeszły, ani dzień dobry, ani dziękuję...
Szczegół, nie jestem drobiazgowa.
Mąż tylko zwrócił uwagę, że panie ubrane jak na plażę lub do siłowni, a tatuaży miały tyle, że wystawę grafiki można by z ich udziałem zorganizować na miejscu.
Zamówiliśmy nasz kubełek, zajęliśmy miejsce.
Panie z dziećmi także zamówiły (trochę to trwało) i zaczął się spektakl. Najpierw przywołały obsługę, by dostawiono specjalne krzesełka dla dzieci i je w nich posadzono, po uprzednim umyciu krzesełek oczywiście.
Jedna z mam odebrała zamówione kubełki, frytki i kubki z napojami. Druga zaczęła rozdawać dzieciom jedzenie. Zdziwiłam się, że tak małe dzieci dostają frytki i colę, ale co mi tam.

Rajwach przy stoliku był straszny, frytki fruwały, kubki z colą przewracały się, ale przecież dolewać można do woli.
Spadały różne przedmioty, a to butelka, a to zabawka, ktoś z klientów próbował podnosić, ale ile można?
Mamusie dobrze się bawiły, gadały przez telefony, podziwiały wzajemnie paznokcie i nowe tatuaże, dzieci testowały cierpliwość pana z obsługi, starszego emeryta, który zapewne dorabiał w lokalu do skromnej emerytury.

Na szczęście zjedliśmy szybko nasz mały kubełek kurczaka na ostro i małe frytki i mogliśmy wyjść na zewnątrz.

Coraz trudniej znaleźć spokojne miejsca, coraz trudniej o cierpliwość.

środa, 19 czerwca 2019

Znalezione w książkach...

Ilu z Was zasuszało kiedyś piękne liście między kartami książki?
Albo kwiatek, podarowany przy specjalnej okazji?

Zazwyczaj zakładki goszczą w książkach, które aktualnie czytamy.
Zakładki papierowe lub ręcznie robione, jeśli nasz egzemplarz nie posiada ozdobnej tasiemki do zaznaczania przerwy w lekturze.

Pracując wiele lat w bibliotece miałam okazję obserwować, co czytelnicy zostawiają między kartkami, najczęściej przez zapomnienie, niekiedy z powodu niechlujstwa. Niektóre biblioteki wykorzystywały niecodzienne znaleziska do zrobienia wystawy rzeczy znalezionych w książkach, oddawanych przez czytelników w różnym wieku.
Zacznę od historii, która mrozi krew żyłach co bardziej wrażliwych czytelników. Mama pewnego ucznia przyniosła do szkoły reklamówkę pełną książek, a w niej podręczniki oraz lektury, jak stwierdziła po starszych synach. Poprosiłam, by wyjęła wszystko na biurko, aby sprawdzić czy owe dary przydadzą się nam w ogóle.
Z reklamówki i z książek wypełzły małe czarne robaki w sporej ilości. Odskoczyłam od biurka, by nie oblazły mnie te żyjątka i bałam się dotykać książek. Pani na to, że może jeszcze coś przynieść, bo w domu maja tego pełno... stanowczo podziękowałam i wymówiłam się brakiem miejsca.
Zarobaczone egzemplarze pachniały silnie stęchlizną, byc może trzymali je w piwnicy lub komórce.

Zdarza się, że uczniowie oddają zapiaszczone, zalane mlekiem lub sokiem podręczniki, a w lekturach znajdziecie menu z całego tygodnia.
Zawsze dziwi mnie, w jakim stopniu i w jak krótkim czasie można zniszczyć nowiuteńki egzemplarz?

Ostatnio zdarzyło mi się odkryć woskowinę z uszu rozgniecioną między kartkami, ale bywają też resztki banana lub kiwi, zależnie od tego, co kuchnia szkolna serwuje na drugie śniadanie.

Inne ciekawe znaleziska zostawione przez czytelników to:
- przybory matematyczne - linijka, ekierka, cyrkiel
- bilety, paragony, mandaty, kupony totka lub zdrapki
- zaproszenia na urodziny oraz inne uroczystości
- zdjęcia z wakacji lub imienin u cioci
- sprawdziany, usprawiedliwienia, recepty

Tak sobie myślę, że w skali roku, w sporej bibliotece publicznej lub uniwersyteckiej znaleźć można skarby nawet ciekawsze, bo i przekrój czytelników bardziej urozmaicony.
Podobno, obok zapisków marginalnych w książkach, przedmioty tam pozostawione mogą stanowić przyczynek do wielu ciekawych badań socjologiczno-historycznych.

Czasami rozumiem czytelników, którzy wolą nowe egzemplarze prosto z księgarni...





niedziela, 16 czerwca 2019

Dojrzała miłość...


Rocznicowo na blogu.
Post dedykuję wszystkim parom z długim stażem, wszystkim zakochanym w wieku dojrzałym, wszystkim poszukującym z nadzieją i bez...
Nigdy nie wiemy, ile wytrwamy.
Nie przypuszczamy, gdzie i kiedy miłość nas odnajdzie.
Jedno jest pewne - wszyscy zakochani w wieku poważnym młodnieją w oczach, tryskają energią i nabierają ochoty na to, co pozornie w ich sercach umarło.
Nam stuknęło 35 lat i chociaż to banał, naprawdę nie wiem, kiedy to zleciało...
Moje doświadczenie potwierdziło, że w związku ważne są przyjaźń i wspólne pasje, a przynajmniej dopingowanie partnera w jego bzikach i talentach, pobłażliwość dla wad i przyzwyczajeń, wspólne rytuały i drobne przyjemności...
Życzę Wam miłości we wszystkim, co robicie i nadziei na udany związek.



Dojrzała miłość

Dojrzała miłość
Jak chleb powszednia
Jak wino mocna
Jak ból prawdziwa.

Dojrzała czułość
Jak sen potrzebna
By trwać przy sobie
Po życia kres.
Dojrzały związek
Dwóch serc i przyjaźń,
To dar od losu -
Cóż więcej chcieć?

Dojrzałą miłość
Zaproś do stołu
Na ucztowanie
Przy świecach.

Dojrzałą czułość
podsycaj ciągle
A zdoła ogrzać
dwa serca.

Wiersz napisałam jako życzenia dla dojrzałej koleżanki, która wczoraj brała ślub z ukochanym.
Na ślubie byłam, szampana piłam.
Treść pasuje i do nas, więc zamieściłam w poście rocznicowym.

czwartek, 13 czerwca 2019

Finowie to potrafią...

Kilka moich koleżanek było w Finlandii w ramach wymiany międzynarodowej szkół.
W październiku my będziemy gościć nauczycieli z innych krajów.
Napatrzyły się w tej Finlandii, jak funkcjonuje tamtejsza szkoła, jak pracują nauczyciele, czego i jak uczą się dzieci, jak wyposażone są placówki.
Oglądałyśmy i słuchałyśmy z otwartymi ustami ich relacji, a na sercu robiło się coraz ciężej, bo na wiele z tych rewelacji nie mamy wpływu, a chciałoby się wprowadzić je wszystkie u nas.
Postaram się przekazać kilka z pomysłów fińskiej szkoły na edukację.
Ciekawa jestem Waszych refleksji po przeczytaniu posta.
Budynek szkoły podobny jak na zdjęciu, graniczący z lasem, teren nieogrodzony, boisko szkolne ogólnodostępne, plac zabaw także.
Na przerwach między lekcjami na dyżurze jeden nauczyciel, w szkole pusto, uczniowie mogą wejść do środka tylko wtedy, gdy ktoś otworzy od wewnątrz. Teren wokół pofalowany, momentami nie widać co robią uczniowie, ale przez 5 dni pobytu naszych w tamtej szkole, nic nikomu się nie stało, uczniowie zdyscyplinowani.
Na terenie szkoły wszyscy chodzą w skarpetkach, nawet nauczyciele, zajęcia odbywają się od 8.00 do 16.00 z przerwą na lunch, który jedzą wszyscy w stołówce. Punktualnie o 11.00 wszyscy schodzą do stołówki, obowiązkowo trzeba brać warzywa, nawet 3 fasolki lub 1 marchewkę, ale nie ma zmiłuj...
Jeden dzień w tygodniu każda klasa odbywa zajęcia w terenie i to niezależnie od pogody.
Szkoła posiada specjalny magazyn pomocy dydaktycznych i gdy nauczyciel zaplanuje wypad do lasu, pobiera z magazynka lornetki, siatki na motyle czy co tam będzie potrzebne.
Na specjalne projekty, akcje itp. szkoła otrzymuje oddzielne fundusze.
Równie dobrze wyposażone są pracownie techniczne. Żadnych materiałów uczniowie nie przynoszą z domu, nie ma sytuacji, że ktoś czegoś zapomni.
Dzieci uczą się szycia, gotowania, patroszenia ryb, przy czym sami po sobie sprzątają, szorują stoły, podłogi, piece.
Największym szokiem dla naszych koleżanek była wyprawa nad jezioro. 40 uczniów na rowerach i w kaskach pod opieką 2 nauczycieli (!!!) pojechało nad jezioro, rozłożyli koce i odbywali zajęcia - badanie czystości i pH wody oraz podobne. Po pewnym czasie dzieci mogły pójść sie kapać, same, bo nauczyciele szykowali lunch. Dzieci wiedziały i tego się trzymały, że wolno wchodzić tylko do żółtej boi.
Na gwizdek wszystkie dzieci wyszły z wody, stanęły w kolejce po odbiór kanapek i na kocach spokojnie zjadły.
W podobny sposób ubrały się na koniec i w 5 minut były gotowe do powrotu.
Dla nas szok totalny!
Specjalnie dla mnie koleżanki przyjrzały się bibliotece, okazała sie największym pomieszczeniem w szkole, dwupoziomowa, z pięknymi kręconymi schodami, nowocześnie wyposażona, marzenie nie tylko bibliotekarza.
Taką herbatkę dostałyśmy prosto z Finlandii, 4 smaki, piękne opakowanie, aż żal używać, chyba zostanie na pamiątkę.
Posmakowałyśmy także tureckich słodyczy, bo takowe przywieźli nauczyciele z Turcji.

Uwagi ogólne:

- wakacje w Finlandii zaczynają się 1 czerwca, rok szkolny 1 września
- zebranie z rodzicami 1 raz na rok
- edukacja oparta na konsekwencji, zaufaniu, współpracy
- nauczyciele podlegają szczególnej selekcji, ale są też świetnie wynagradzani
- uczniowie poznają podstawy podstaw do momentu, gdy przychodzi czas wyboru dalszego kształcenia, a nie wszyscy muszą iść na studia

Tyle zapamiętałam, a było tych rewelacji więcej. Myślę, że zagraniczni goście, zwłaszcza z Finlandii bardzo się zdziwią gdy zapoznają się z naszym systemem edukacji...

poniedziałek, 10 czerwca 2019

Z Krzysiem o chórze...

Krzyś przynosi kartki papieru do kserowania, każdą kartkę mam powielić 5 razy.
Na kartkach teksty piosenek.
Pytam dla kogo te kserówki, odpowiada, że dla pani od muzyki.

- Jeden komplet będzie dla mnie - chwali się...
- to w podręczniku macie za mało piosenek?
- nie, to na próby chóru!
- ale powiedziałeś, że jeden komplet dla ciebie, a ty nie należysz do chóru
- teraz już tak, pani zrobiła przesłuchania i nadaję się
- coś wspominałeś, ale myślałam, że to żart...
- ja myślałem tak samo, ale mogę pośpiewać, jutro zaczynamy ćwiczyć
- a wiesz, że to ciężka praca?
- śpiewanie? a co w tym ciężkiego?
- wiele lat w szkole należałam do chóru i coś o tym wiem, a gdy przychodzi czas występów, to prawdziwa orka, ale i przyjemność wielka
- pani powiedziała, że jak dobrze nam pójdzie, to wystąpimy na jubileuszu szkoły w teatrze!
- a w którym głosie śpiewasz?
- chyba w drugim...
- jest taki sławny chór chłopięcy Poznańskie słowiki
- słowiki? a myślałem, że to kanarki ładnie śpiewają?
- nie tylko, słowiki, kosy, skowronki... proszę, to twoje kartki
- dziękuję, opowiem pani, jak mi poszło!

I poleciał... czy dzieci w tym wieku w ogóle nie chodzą, tylko biegają?




piątek, 7 czerwca 2019

Zza biurka na matę

Panią Annę poznałam nie w klubie fitness, a w bibliotece.
Zaproszono mnie z dziećmi na spotkanie w ramach akcji głośnego czytania.
Gość biblioteki przy parku powitał nas promiennym uśmiechem, z zazdrością patrzyłam na nienaganną sylwetkę i wyprostowane plecy.
W trakcie spotkania pani Ania opowiedziała o swojej drodze do bycia trenerką personalną.

Przez 17 lat pracowała za biurkiem, czuła się coraz częściej wypalona, zniechęcona, nie mogła po pracy wykrzesać z siebie sił ani ochoty, by pójść choćby na rower ( skąd ja to znam ? )
Pewnego dnia postanowiła zmienić ten stan rzeczy, tym bardziej, że wychowanie syna wymagało od niej też sporo energii, chciała mu towarzyszyć w wielu aktywnościach, a tu organizm odmawiał posłuszeństwa.
Zainteresowała sie fitnessem, uporządkowała swoje sprawy, zrobiła odpowiednie kursy, wymówiła pracę za biurkiem i znalazła swoje miejsce w studiu fitnessu, gdzie prowadzi zajęcia indywidualne i grupowe dla ludzi w różnym wieku.
Zmieniła całkowicie tryb życia, jest pogodna, pełna energii, zaraża ochotą na ruch i zdrowy styl życia.
Z zainteresowaniem słuchały jej nie tylko dzieci.

Dostałam darmową wejściówkę na wybrane zajęcia, by zapoznać się z ofertą, ale chyba dopiero w wakacje dam radę skorzystać ( piątek 8 rano).
Jak mówi trenerka, powinno się spróbować różnych form, by wybrać najlepszą dla siebie.
Jeśli dotrę i nie padnę na polu walki ( fitnessu), dam znać jak mi poszło...



wtorek, 4 czerwca 2019

Nie tylko gotyk...


Notkę dedukuję Ani O. i Gabrysi Kotas.
Pierwsza chce namówić męża do odwiedzenia Torunia, druga uwielbia toruńskie pierniki.

Nie jest łatwo napisać o Toruniu, wiele informacji można znaleźć w sieci, wraz z naczelnym hasłem GOTYK NA DOTYK.
Faktycznie, tego gotyku jest wszędzie na dotyk, gdzie nie zwrócimy oczu, to kamienice, mury, ruiny, muzea...

Wybraliśmy się w sobotę do miasta Kopernika, bo wreszcie ciepły weekend, zachciało nam się pospacerować nad Wisłą. Nie przypuszczaliśmy, że pół godziny zajmie nam poszukiwanie miejsca parkingowego, tyle samo zajęła nam jazda do Torunia.
Widocznie wszyscy wyszli z podobnego założenia, poza tym Dzień Dziecka, imprezy itd.

Zaczęliśmy nietypowo, bo od porcji pysznych lodów z cukierni Lenkiewicza, w końcu było gorąco, a być w Toruniu i nie jeść tych lodów, to jak być w Watykanie i ...
Na spacerze odkryliśmy sklepik z piernikami przy rodzinnej manufakturze piernika. Bardzo sympatyczna pani w środku częstowała próbkami ciastek o różnych smakach, kupiliśmy kilka, w tym zwykłe katarzynki bez nadzienia i bez polewy.
Przesłodzeni piernikami pomaszerowaliśmy dalej, zachwycając się kolejnymi zaułkami, drobiazgami, które robią klimat Starówki i świadczą o dbałości gospodarzy o każdy szczegół tego, czym chcą się pochwalić turystom.
Na ścianach i murach ciekawostki co krok, głowa lata jak kołowrotek, by niczego nie uronić...
Najbardziej znana fontanna ze skrzypkiem i żabami. Grajek, dzięki swej grze uwolnił miasto od plagi żab, które urzeczone grą skrzypiec poszły za nim poza granice miasta. Tak głosi legenda.
Ta piękna wąska kamienica okazała się kaplicą ewangelicko-augsburską luterańską. Byłam w Toruniu tyle razy, a zobaczyłam ją pierwszy raz.
Na naszej drodze stanął piwowar w stroju z epoki, który reklamował tutejsze piwo piernikowe.
Piękny dziedziniec dawnego ratusza, dziś siedziba muzeum historycznego. Można także wejść na wieżę ratuszową, by podziwiać panoramę Torunia.
Przerwa na obiad. Po słodkich piernikach nabraliśmy ochoty na pierogi, pyszne pierogi z ciasta drożdżowego, z pieca chlebowego. Najlepsze, jakie w życiu jadłam, w kilku smakach. Można zamówić jeden farsz, a można każdy pieróg w innym smaku.
Wreszcie spacer uliczkami i zaułkami, gdzie faktycznie historia kłania się co krok, gdzie dotknąć można cegieł pamiętających mistrza Mikołaja i Krzyżaków.
Wycieczkę do Torunia zakończyliśmy spacerem po bulwarach nad Wisłą, a tam stateczki, kawiarnie na barkach, hostel na wodzie oraz kamienice i mury obronne widoczne od strony rzeki.

To tylko ułamek tego, co można zobaczyć i poczuć w stolicy polskiego piernika.
Jeśli nie byliście w Toruniu, czas najwyższy to zmienić.