piątek, 29 stycznia 2016

Muzyka duszy...

Zostałam zaproszona do zabawy blogowej przez Ferdydurke.

Zabawa polega na tym, aby podzielić się swoimi preferencjami muzycznymi, wybrać jakiś utwór i umotywować ten wybór oraz zaproponować czytelnikom inny blog wart odwiedzenia i tu też jest prośba o napisanie, za co "lubimy" autora wybranego bloga.
Muszę przyznać, że tak jak nie wahałam się w wyborze przykładu muzycznego, to miałam straszny problem z wytypowaniem bloga, bo czytam regularnie wiele blogów, autora każdego z nich cenię za coś innego i najchętniej skierowałabym czytelników do zakładek z prawej strony...
Muzyką, która towarzyszy mi od lat i dojrzewam (powinnam napisać starzeję się, ale kobiety się nie starzeją) wraz z jej wykonawcami jest twórczość zespołu POD BUDĄ. W utworach Andrzeja Sikorowskiego i Jego przyjaciół znajduję wszystko, co ukoić może duszę w różnych chwilach życia i pod wpływem różnych nastrojów, od chandry poprzez smutek do spokoju i radości z tego, że słońce świeci.
Poza tym, w prostych, a jednocześnie pięknych słowach znajduję odpowiedzi na wiele nurtujących mnie wątpliwości lub potwierdzenie dla odczuć i sposobu postrzegania przeze mnie rzeczywistości.
Wybrałam dwa utwory, nie powiem, ze ulubione, bo wszystkie chyba mogę nazwać ulubionymi, mam wszystkie płyty, także nagrane przez Sikorowskiego z córką, która też cudnie śpiewa, prawie wszystkie znam na pamięć....







A do zabawy zapraszam Karolinę z bloga Definiuję
Dlaczego? Karolina jest młodą osobą, ale ma wiele do powiedzenia na każdy temat, jej posty są bardzo starannie przemyślane i "udokumentowane", jako osoba dojrzała uczę się od niej świeżego spojrzenia na wiele spraw, a co dla mnie ważne, pisze pięknym językiem i potrafi utrzymać uwagę czytającego.

Jeśli ktokolwiek chciałby podzielić się swoimi gustami muzycznymi w komentarzach serdecznie zapraszam :-)

środa, 27 stycznia 2016

Tradycyjne wartości?

Oglądamy sobie z mężem wiadomości w Tv i przecieramy uszy...w zdumienie wprowadza nas informacja o zdjęciu z emisji spotu o segregacji śmieci Ministerstwa Ochrony Środowiska. Właściwie nie samo zdjęcie z emisji, ile argumentacja wiceministra, bo najpierw myślałam, że chodzi o jakieś błędy merytoryczne , przecież chyba nie o wysoki koszt realizacji, skoro kasa już wydana. Okazało się, że drugie dno tkwi w osobach występujących w spocie. Najpierw myślę, co jest nie tak, kurczę? Za grubi, źle ubrani, za czyści? Nie, pan wiceminister objaśnił widzów na konferencji prasowej, że w wymienionym spocie, a właściwie we dwóch (bo był też drugi, świąteczny) ulokowano GENDER, a było to lokowanie miękkie. Gdzie ten gender? Pan z ministerstwa nie wyjawił wprost, tylko skierował do Internetu, aby sobie wygooglać, kim jest jedna z osób występujących w spocie. Okazuje się, że chodzi o zdeklarowanego geja, a tak w ogóle teatrologa i krytyka kulinarnego. Ale jak to wpływa (jego homoseksualizm znaczy) na segregację śmieci?
Mój mąż najpierw zrozumiał, że chodzi o dwóch facetów ( a właściwie trzech, bo jeszcze chłopiec) w kuchni przy pieczeniu ciastek i stąd ten miękki gender, więc krzyknął: to jak nazwać to, że Ty siedzisz z laptopem w fotelu, a ja obiad robię? Nie wiem, kochanie, może to już twardy gender?
Oburzenie pewnych środowisk na galopujący gender bardzo jest dziwne, powołują się zresztą na tradycyjne wartości, ale które? Bo jeżeli męskie gotowanie to jest gender, jak zaklasyfikować faceta pilnującego mięcha na grillu? Nie mówiąc o tym, że najsłynniejsi kucharze to mężczyźni.
W tym temacie przychodzą mi do głowy takie oto pytania:
1. czy noszenie przeze mnie spodni, a długich włosów przez mężczyzn to gender?
2. czy urlop tacierzyński, z którego korzysta wielu ojców, to gender?
3. czy gender to mycie przez faceta podłogi, a szorowanie samochodu to już nie gender?
4. czy remontowanie mieszkania przez kobietę, bo jej mąż narzędzi się nawet nie tyka, ale woli zrobić zakupy to też gender?
Ktoś dowcipnie zauważył, że gender rozpoczął się już w epoce haseł DZIEWCZYNY NA TRAKTORY... ale wydaje mi się, że zaczęło się to już dużo wcześniej, na przykład w średniowieczu, gdy kobiety w męskim przebraniu próbowały zdobyć wykształcenie, choć mężczyznom wolno było występować w rolach kobiecych na scenie...być moze jeszcze wcześniej? A nasza Maria Skłodowska? Gdyby pozostała wierna tradycyjnym wartościom, nie dostałaby nagród Nobla.
W radiu reklamowano jakieś pismo "dla kobiet ceniących tradycyjne wartości", więc ja się pytam, jakie to są te tradycyjne wartości? Pewnie dla każdego inne...

niedziela, 24 stycznia 2016

Przychodzi uczeń do biblioteki...

Pisałam co nieco o typach czytelników, ale dziś będzie o szczególnym typie czytelników dziecięcych, którzy dzielą się na podtypy. Z odwiedzinami uczniów w bibliotece wiąże się także kilka anegdot, które postaram się przytoczyć, a niektóre brzmią jak w znanych dowcipach z serii "przychodzi baba do lekarza"...
Są dzieciaki, które wypożyczają JEDNĄ starannie wybraną książkę i przychodzą dopiero po następną. Są tacy, którzy przychodzą codziennie, pokręcić się miedzy regałami i czasami coś dopożyczą. Jeszcze inni biorą po kilka książek, często nie zwracając uwagi na tytuł. Niektóre dziewczynki lubią, by wybrać im kilka książek na dany temat i w czytelni przeglądają, z namysłem wybierają od 1 do 3. Zdarzają się czytelnicy, którzy nie wypożyczą książki, jeśli nie ma ilustracji lub czcionka jest zbyt mała. Są czytelnicy pytający o określone tytuły, czasem mają je zapisane na mikroskopijnych kartkach.
Często spotykanym typem czytelnika biblioteki szkolnej są spacerowicze czyli dzieciaki, które nie lubią wychodzić na przerwę i przechowują się w czytelni, nie mam nic przeciwko, jeśli sięgają chociaż po czasopismo...Najbardziej "zajmującym" czytelnikiem jest taki, który zajmie bibliotekarzowi całą godzinę, wymyślając różne zagadki i żądania i NICZEGO NIE WYPOŻYCZY! Zawsze przy takiej okazji przypominam anegdotę o kliencie, co to pyta panią w piekarni czy są czerstwe bułki i gdy pani odpowiada, że są oczywiście, to klient odpowiada: to po co żeście tyle napiekli?


Anegdoty z życia wzięte:

1. Uczeń prosi o chudą książkę. Zwracam mu uwagę, że chudy może być człowiek lub pies, a książki są cienkie, na to uczeń: a mój tata mówi, że on z matmy to jest cienki Bolek...

2. Kolega tego pierwszego prosi o byle jaką książkę, bo pani kazała wypożyczyć. Podpowiadam, żeby mówił raczej jakąkolwiek, bo byle jaka to nieładnie brzmi, a on na to, że wszystko jedno, bo i tak nie lubi czytać...

3. Trójka uczniów przybiega z misją wypożyczenia słowników na lekcję. Pytam o rodzaj, patrzą na siebie porozumiewawczo i jeden mówi: fizjologiczne...Chyba chodzi o frazeologiczne? Niepewnie kiwają głowami...

4. Siostra katechetka przysyła uczniów z klasy IV po kilka Biblii. Podaję opasłe tomiska , na okładce dużymi literami PISMO ŚWIĘTE NOWY I STARY TESTAMENT, biorą po 3, wychodzą, po chwili drzwi się uchylają i jeden z uczniów niepewnie zwraca mi uwagę: ale siostra prosiła o Biblie...

5. Przed feriami często uczniowie wypożyczają lektury i Kuba z V klasy przychodzi po książkę ANNA Z ZIELONEJ GÓRY. Pytam, czy nie chodzi czasami o ANIĘ Z ZIELONEGO WZGÓRZA? Jeśli to ta sama, to może być, byle nie była za gruba...

6. Wesołe zazwyczaj bliźniaczki z II klasy przychodzą jakieś nie w sosie. Pytam: dziewczynki, co dzisiaj takie miny? A, bo proszę pani , mamy dziś sprawdzian z WF-u! I to jest takie straszne? No pewnie, bo ktoś jest giętki, a ktoś nie, a z przewrotów nie ma korepetycji...

7. Nicola Z II klasy pyta kiedyś: a pani się tu nie nudzi tyle godzin? Z Wami, nigdy!

8. Koleżanka przed feriami sama wyprodukowała anegdotę: chłopak z VI klasy tuz przed zamknięciem przybiegł zdyszany po TAJEMNICZY OGRÓD. Koleżanka podeszła do półki i na pamięć sięgnęła po lekturę. Uczeń podziękował i wyszedł. Podliczając ilość wypożyczeń zauważyłam, że wziął Małą księżniczkę tej samej autorki. Uśmiałyśmy się obie, tym bardziej, że winny był brak okularów na nosie , a obie książki miały zielone okładki. Ale chłopak też chyba nie przeczytał tytułu, bo nie wrócił by wymienić...

piątek, 22 stycznia 2016

Różne oblicza zimy...

Zima ma różne odsłony i nie wszyscy za zimą przepadają, ale jak mawia mój mąż musi być porządna zima, aby zatęsknić za wiosną. Ja lubię zimę idealną czyli do -5 stopni, słoneczko, świeży śnieg pod stopami, zero wiatru, bym mogła spacerować i obserwować ślady na śniegu. Na spacerze po parku spotykają nas czasem niespodzianki, ktoś zostawił ulepione z dziećmi bałwany, kto inny robił orły na śniegu, jakiś odważny czy raczej nieroztropny piechur spacerował po zamarzniętym stawie...

W naszym parku jest tężnia, teraz nieczynna, bo woda mimo zasolenia jednak zamarza, ale odkryliśmy dzisiaj na drewnianej podporze ślady jakiegoś zwierzęcia z długimi pazurami, któremu mimo stromizny i oblodzenia udało się wspiąć na górę, aż do tarasu widokowego. Czyżby polował na ptaki, czy raczej chciał podziwiać panoramę parku z wysoka?
Innym razem gdy padał deszcz ze śniegiem naszym oczom ukazał się taki oto widok, to też jest zima...
A wczoraj wraz z obfitymi opadami śniegu spadły nam z nieba, a raczej z rąk sąsiadki pyszne, piękne rogaliki z powidłami, ledwo zdążyłam zrobić zdjęcie, bo ślinka ciekła nam na sam widok, że o zapachu nie wspomnę...
Jedyny aspekt zimy, którego nie lubię, to przemoczone buty ze śladami soli i zbyt krótkie dni, ale w końcu do wiosny coraz bliżej...

środa, 20 stycznia 2016

Mój koszyk lektur...

Co jakiś czas przeglądam zapowiedzi wydawnicze w księgarniach internetowych, po części z obowiązku, po części z ciekawości, co nowego pojawi się na rynku wydawniczym, bo czasem w czasie wizyty w księgarniach tradycyjnych trudno w dużej ilości książek wyłowić perełki warte przeczytania lub zwyczajnie nie mam na to czasu... Mój wybór jest subiektywny, ale może coś Was zaciekawi, bo ja czytam różne rzeczy, najbardziej lubię gdy z książki mogę się czegoś nowego dowiedzieć, a nawet książki obyczajowe mogą nieść duży ładunek wiedzowy...
Książka odkrywająca tajemnice słynnego dzieła Rembrandta „Lekcja anatomii doktora Tulpa”. Ciekawa podróż uliczkami i kanałami XVII-wiecznego Amsterdamu. Próba odpowiedzi na pytania: Dlaczego Rembrandt z taką determinacją podkreśla godność zmarłego, pozwalając doktorowi Tulpowi dokonać jedynie sekcji przedramienia? Dlaczego na gotowym obrazie domalował Adriaenowi dłoń, którą ucięto mu wiele lat wcześniej? Czy zadecydowała o tym trauma z własnego dzieciństwa? Osobista znajomość zmarłego? A może tajemnicza kobieta nosząca w brzuchu dziecko mordercy?
„ Prowokujący, naturalistyczny obraz medycyny i przesądów Złotego Wieku Niderlandów. Piękna historia miłosna.
Subtelna opowieść o sztuce, miłości i śmierci dla fanów Dziewczyny z Perłą i Szczygła.”
Autorka przybliża czytelnikom nie tylko swoje życie zawodowe, opowiada także o swoim pochodzeniu, początkach miłości do swojego przyszłego męża, narodzinach córek, przyjaźni z księdzem proboszczem czy założeniu fundacji. Stara się być obiektywna, a z kart książki przebija szczerość, brak idealizowania przeciwnie, z jednakową mocą opowiada o swoim strachu, załamaniu, nadziei, złości, bólu, rozpaczy, wierze. Od razu widać, że wszystko, o czym pisze jest autentyczne od początku do końca.
Czy Ewie Błaszczyk udało się zachować nadzieję w sytuacji trudnej do wyobrażenia dla każdego z nas? Czy zachowała wiarę? Czy odnalazła sens cierpienia? Na te pytania odpowiedzieć ma książka „Wejść tam nie można”.
„ Polecić można tę lekturę każdemu, kto myśli, że jego problemy go przerastają i sobie z nimi na pewno nie poradzi. Po przeczytaniu tej książki, zmieni zdanie.”
Autor bada fenomen rozczarowań i trudności ludzkich, które jak udowadnia mogą stać się nieocenionymi lekcjami, niezbędnymi do postawienia kolejnych kroków na drodze rozwoju ludzkiej dobroci, mądrości i odporności wobec zawirowań życiowych.”
Przeszkody życiowe są po prostu faktem , ale mogą przemienić się w najlepsze lekcje, jeśli tylko będziemy chcieli być uważnymi uczniami.. Nie ma znaczenia czy chodzi o rezultat złej decyzji, chęć podjęcia ryzykownego wyzwania czy zwykły pech, autor książki wierzy, że wszystkie nasze doświadczenia niosą ze sobą szansę rozwoju.
Myśl przewodnia „Daru przeciwności” pozostaje w opozycji do powszechnego przekazu społecznego, które zdaje się mówić: „Bądź doskonały, ale broń Boże nie popełniaj błędów.”
Rosenthal ilustruje swoje refleksje serią epizodów zaczerpniętych z własnego życia, doświadczeń pacjentów i kolegów, z praktyki psychiatrycznej, z rozmów ze sławnymi ludźmi.Chce udowodnić, że prawdziwa zmiana emocjonalna jest możliwa tylko po zrozumieniu doznanych rozczarowań, trudności i porażek.

Agresywny awanturnik i prowokator. Żył z pożarem w głowie, nieuchronnie zmierzał ku samozagładzie. Taki polski James Dean. Tajemnica jego przedwczesnej śmierci wiedzie do mrocznych archiwów SB.
Niepoprawny romantyk. Kochał miłością straceńczą. Jego małżeństwo z Anną Dymną było na ustach wszystkich. Była miłością jego życia. Ona do dziś uważa go za życiowego przewodnika.
Genialny i wszechstronny. Trwonił talenty, gardził sławą. Stworzył Piwnicę pod Baranami. Dziś pozostaje legendą, niezapomnianym twórcą piosenki Czarne anioły i skeczu Na przykład Majewski.
Wiesław Dymny przeszedł do historii, ale on tu jeszcze wróci!
Właściwy rozwój ginekologii przypada na wiek XIX i XX, gdy wprowadzono nowoczesne, jak na ówczesne czasy, metody diagnostyczne i operacyjne. Zanim to nastąpiło – trwał horror.
Ginekolodzy, czy jak ich nazywano „damscy rzeźnicy”, prześcigali się w wykonywaniu zabiegów, które tylko pozornie przynosiły poprawę, a pokazowe operacje chirurgiczne i sprawne posługiwanie się skalpelem bardziej służyły sławie medyków niż zdrowiu pacjentek, które zbyt często kończyły na cmentarzu. Konserwatyści wołali, że kobieta ma rodzić w bólu, bo tak napisano w Biblii. I że badanie powinno być przyzwoite, więc lekarz nie mógł złamać tabu i zobaczyć nagiej pacjentki. Prekursorom nowoczesnej diagnostyki nie było łatwo. Gdy pojawiali się lekarze chcący ulżyć chorym kobietom, stawali się tematem kpin, tracili prawo wykonywania zawodu, a nawet trafiali przed sąd. Innych chciano wieszać.
Autor w tej książce po raz pierwszy wystąpił przeciwko lekarzom. Nie szczędzi gorzkich słów tym, którzy nauki Kościoła, nierzadko stojące w sprzeczności z medycyną i zdrowym rozsądkiem, przedkładali nad dobro pacjentek. „Ginekolodzy będą książką prowokacyjną. Opowiada ona o brutalności wielu lekarzy, ich wrogości do kobiet, kulcie macicy, któremu się oddawali, nawet jeśli kobieta musiała umrzeć z tego powodu”.
Jednocześnie Jürgen Thorwald pisze o tych, którzy wbrew przeciwnościom uśmierzali ból porodowy, leczyli przetoki i nowotwory, o tych, którzy zmniejszali śmiertelność rodzących, wymyślili cesarskie cięcie i badanie cytologiczne, którzy uczyli się anatomii na sztucznych miednicach i macicach, i o tych, którym zawdzięczamy dziś pojawienie się całej gamy środków antykoncepcyjnych. Przedstawia fascynującą opowieść o historii medycyny. Opisuje rozwój metod badań i narzędzi chirurgicznych, niejednokrotnie przełamuje wstydliwe tabu i odkrywa pilnie strzeżone tajemnice. lekarze. Thorwald pisze barwnie i intrygująco, za jego sprawą historia medycyny opisana jest w sposób przystępny i zrozumiały dla laika, a narracja momentami przypomina powieść sensacyjną.

Jak poradzić sobie z chorobami i umieraniem w rodzinie, jak pomóc najbliższym, gdzie odnaleźć siłę do towarzyszenia najbliższym w nieuleczalnej chorobie?
"Czuwałam przy uchylonym oknie" to opowieść o dwóch mężczyznach, ojcu i synu, których choroba zaskoczyła w najmniej spodziewanym momencie. Ale to także historia kobiety, która była przy nich obu w najcięższych chwilach, towarzyszyła im, gdy gasło ich życie. Osieroconej matki, która choć nigdy nie zapomniała, znalazła swoje miejsce na ziemi. Wdowy, która nie straciła wiary ani nadziei.
Jak pisze: "kiedy Bóg zamyka drzwi, to zawsze zostawia uchylone okno". Ona odnalazła to okienko i mimo wszystko czerpie radość z życia i wspomnień.
Byłe zakonnice nikomu nie opowiadają o swoim życiu. Nie występują w telewizji. Powiedzieć złe słowo na zakon, to stanąć samotnie przeciw Kościołowi. Nie mówią znajomym ani rodzinie, bo ludzie nic nie rozumieją. Dla ludzi świat jest prosty: odeszła, bo na pewno w jakimś księdzu się zakochała. W ciążę z biskupem zaszła. Jak one tam bez chłopa wytrzymują? Chyba w czystości nie żyją? Byłe zakonnice nie mogą uwierzyć: O czym oni mówią? Jaki biskup? W zakonie walczy się o przetrwanie. Jaki ksiądz? Tam szuka się dawno zgubionego sensu. Jak wytłumaczyć, że chodzi o coś zupełnie innego? W książce znajdziecie odpowiedzi.”

Oj, trochę tego wyszło, wybaczcie więc długość wpisu. Zaglądałam w swoich poszukiwaniach głównie do Matrasa i Empiku oraz na stronę lubimyczytac.pl


poniedziałek, 18 stycznia 2016

Z Rotą na ustach, z krzyżem na czele...


Każdy wyjazd poza moje miasto potwierdza powiedzenie, że wycieczki kształcą. Wczoraj byłam w Poznaniu, zawieźliśmy syna po weekendowym pobycie w domu i zamierzaliśmy przyjemnie spędzić niedzielę na poznańskiej starówce. Zmierzaliśmy właśnie z miejsca parkowania auta ulicą Półwiejską w stronę rynku gdy dostrzegliśmy radiowóz policyjny z kogutem na dachu, a w oddali dwa następne. Myślę sobie: kibole, awantura czy inne licho? Nic z tych rzeczy. Środkiem ulicy idzie grupa na oko 100 osób, w zwartym szyku, niczym rzymskie wojsko, na czele wielki krzyż, dalej obraz Matki Boskiej i ogromny baner biało-czerwony z napisem Krucjata Różańcowa.
Do tej pory widywałam takie marsze tylko w mediach, nigdy na żywo. Muszę przyznać, że byłam zdziwiona: niemal wszyscy uczestnicy marszu ubrani na czarno, smutne twarze, w rękach różańce, ktoś z boku kolumny wykrzykiwał, o co się maja modlić lub co śpiewać.
Z mediów wiem, że podobna krucjata protestowała przeciw spektaklowi teatralnemu, w którym występowali aktorzy porno, ale nikt z protestujących tego spektaklu nie widział na scenie.
Mijając ten marsz słyszałam następujące słowa: jednoczmy się przeciwko wszystkim nieprzyjaciołom kościoła i krzyża w Polsce, przeciwko masonom, homoseksualistom, innowiercom i niewierzącym - zaśpiewajmy Rotę. I rozległ się śpiew...
Byłam przerażona, kolumna robiła niesamowite wrażenie, ciarki przechodziły po plecach, brakowało mi tylko klatki z czarownicą i mężczyzn w workach pokutnych biczujących się po plecach. Zaraz po powrocie do domu wyszukałam co to ta krucjata i o co chodzi...
Gdy zestawiłam informacje z innymi, dotyczącymi Roty zadałam sobie pytania:
- czy katolicy są w naszym kraju prześladowani?
- czy Polska znajduje się pod zaborami?
- czy musimy obawiać się germanizacji?
- czy powraca święta inkwizycja i praktyki średniowieczne?
Może przesadzam, ale po przeczytaniu informacji na temat genezy krucjat i praktykowania ich w Polsce takie właśnie mam odczucia, może naiwne, może na wyrost, ale wierzcie mi, że ludzie ci mieli takie miny, że bałam się zrobić zdjęcie...

Tutaj info o co chodzi w krucjacie różańcowej.

sobota, 16 stycznia 2016

Jak płachta na byka...

Wokół siebie mamy różnych ludzi: obcych, bliższych lub dalszych znajomych, przyjaciół. Jednych lubimy mniej, innych bardziej, z niektórymi łączą nas stosunki zawodowe. Dziś chcę wspomnieć o takim typie ludzi, którzy działają czasami na nas, jak płachta na byka. Nic nam nie zrobili, ale nie są też obojętni, bo każdorazowa ich obecność w pobliżu lub zwrócenie się bezpośrednie z jakąś sprawą powoduje szczękościsk i jak to mówią: nóż się w kieszeni otwiera...
Mam w pracy koleżankę, która tak właśnie na mnie działa i zastanawiałam się nieraz, co jest tego powodem. Ma trochę denerwujący sposób bycia, ale nie ona jedna, bywa uprzejma, nigdy nie zalazła mi za skórę (no może raz), ale gdy przychodzi z jakąś sprawą, zaraz robię się sztywna. Oczywiście uprzejmość nie pozwala mi łamać zasady dobrego wychowania i staram się być pomocna.
Nie cierpię jednak gdy muszę tłumaczyć owej koleżance po raz piąty to samo i widzę, że ona nawet nie stara się zapamiętać, a następnym razem zaczyna się od nowa. Zagryzam wtedy wargę lub liczę do 10 i nikt nie chciałby słyszeć wówczas moich myśli.
Na dodatek, gdy ostatnio już chciałam ją obsztorcować, że wreszcie mogłaby postarać się zapamiętać i poćwiczyć w domu, ona mi na to:
- dziękuję ci za pomoc tym bardziej, że gdy mi wszystko tłumaczysz nie przewracasz oczami jak inni i masz tyle cierpliwości...
Po takim zdaniu mój wewnętrzny złośliwy chochlik zwija się w kłębek ze wstydu. Z drugiej strony wolę jeśli ktoś przyzna szczerze, że prosi o pomoc, bo nie ma zamiłowania do jakiejś czynności i w życiu się tego nie nauczy, niż kombinuje jak koń pod górkę i tak mnie zmanipuluje, że niby pomagam dobrowolnie, ale w głębi duszy czuję się wykorzystywana.

Rozważania na temat ludzi, którzy działają na nas jak przysłowiowa płachta na byka przypomniały mi zasłyszany przypadek, mówiący o tym, że pewne małżeństwo nie mogło doczekać się potomstwa i po wielu badaniach lekarze nie potrafili wskazać przyczyny. W końcu ktoś podsunął teorię, że żona może być uczulona na nasienie męża lub na niego samego. Para rozstała się i każde z małżonków wstąpiło w nowy związek. Gdy spotkali się po latach, okazało się , że bez problemów doczekali się dzieci z nowymi partnerami.
Czyli można zaryzykować stwierdzenie, że nasienie mężczyzny działało na komórkę jajową kobiety jak płachta na byka...

środa, 13 stycznia 2016

Pech do sześcianu...

Na blogu Marty Pozytywnej przeczytałam post o dniu pechowym pod każdym względem. I tu przypomniała mi się historia sprzed lat, której skutków byłam świadkiem, bo przytrafiła się koleżance z pracy. Nazwałabym ten ciąg zdarzeń "pechem do sześcianu", bo rzadko bywa , że wszystko co zdarza się jednego dnia łączy się w taką lawinę nieszczęść. Po takim dniu nic tylko zaszyć się w mysią dziurę...
Dodać należy, że bohaterka tych zdarzeń należy do osób słabo zorganizowanych, roztargnionych i nie przejmuje się zbytnio drobiazgami, co niektórych doprowadza do szewskiej pasji...
A wszystko zaczęło się od tego,że koleżanka przeniosła się wreszcie na "swoje", aby odpępnić się od rodziców. Wszyscy znajomi powątpiewali czy poradzi sobie z ogarnianiem tzw. życia, bo różne kiksy jej się zdarzały. Razu jednego zaspała do pracy, budzik nie zadzwonił, do dziś nie wiadomo z jakiego powodu. Zamiast jak najszybciej wyszykować się do wyjścia, XY wzięła jeszcze prysznic, umyła włosy, zrobiła kawę. Do pracy nie mogła zadzwonić, bo komórek wówczas nie było, a stacjonarnego jeszcze nie zainstalowała.
W czasie układania włosów oparzyła się lokówką, złamała obcas wkładając buty, więc musiała poszukać innych. A czas leciał...Gdy wreszcie pobiegła na przystanek, okazało się, że wsiadła do niewłaściwego autobusu, który wywiózł ją na koniec miasta, czego w trakcie nie zauważyła, bo zamyśliła się i z zamyślenia wyrwała ją kontrola biletów. Musiała zapłacić mandat, bo bilet miesięczny opiewał na inną trasę i na nic zdały się tłumaczenia, że spieszy się do pracy i pomyliła autobusy.
Zanim przyjechał powrotny autobus jadący w kierunku właściwym minęło trochę czasu i poziom stresu u XY wzrastał niepokojąco. Gdy kobieta dotarła wreszcie do pracy została od razu wezwana do gabinetu dyrektora, po rozmowie z którym już mogła zrobić tylko jedno czyli rozpłakać się....
Oczywiście nie był to koniec dnia, bo stres spowodował, że koleżanka dostała rozstroju żołądka i do końca pobytu w pracy każdą przerwę spędzała w toalecie...
Od tego czasu nastawiała na budzenie trzy czasomierze, ale roztargnienia i nieogarnięcia nie udało jej się ograniczyć do dziś.

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Stacz alternatywny...

Bywali kiedyś STACZE KOLEJKOWI , którzy zarabiali na życie lub dorabiali do renty staniem w kolejkach za kogoś : do sklepu po upragniony towar, który mają rzucić, do rejestracji w przychodni, do urzędu. Gdy nie mógł ktoś stać sam, a było go stać, płacił staczowi. Od jakiegoś czasu natomiast obserwuję facetów w różnym wieku,przeważnie jednak chyba starszych (może emerytów), którzy wystają godzinami w stałych miejscach, jakby przenieśli swoje życie z domów na zewnątrz. Przyszła mi do głowy nazwa STACZ ALTERNATYWNY. Bo jakby stać nie muszą w konkretnym celu, ale stoją pojedynczo lub grupami, nie są bezdomni, wyglądają w miarę schludnie, a co robią? Rozmaicie: jedni przyglądają się przechodzącym, inni podglądają jak pracują służby miejskie (takie wywożenie śmieci lub praca koparki to niezwykle zajmujący obiekt dla obserwacji), jeszcze inni dyskutują, wymachując laskami (teraz już nie mogą złorzeczyć - panie to wszystko przez Tuska).
Są też stacze przypisani do sieci Biedronka, którzy schodzą się grupowo, robią zrzutkę na wino marki wino lub najtańsze piwo, wypijają pod sklepem i po krótkiej wymianie wrażeń, co tam u kogo ostatnio, gdzie była rozróba, kto nie wrócił na noc do starej, wykonują kolejną rundkę zbiórkową.
Kiedyś taki stacz zaczepił mojego męża: pan da 2 zł na piwo, bo tak mi się pić chce. Mąż dał złotówkę za szczerość, stacz grzecznie podziękował, podszedł do kolegi stacza i podliczali groszaki, na jakie piwo wystarczy.
Jest także gatunek STACZY KLATKOWYCH: tacy dosyć młodzi mężczyźni, nie wiadomo czy powinni być w szkole czy w pracy lub żadna z opcji i stoją godzinami w wejściu na klatkę schodową, z rękami w kieszeniach, gadają nie wiadomo o czym, taki chyba sposób na życie...czasami nawołują kolegę z innego bloku lub śledzą coś na swoich telefonach komórkowych, czasami coś piją i konsumują.
Zdarzało się, że sąsiadki z parteru w moim bloku przeganiały takich staczy, bo zostawiali po sobie śmietnik. Nie wiem czy to tak przyjemnie wystawać na ulicy, może w domach im duszno, może to taki alternatywny Internet, a zawsze taniej niż w knajpie...

sobota, 9 stycznia 2016

Szperacz przesyłkowy....

Mój towarzysz życia jest namiętnym poszukiwaczem okazji internetowych - o zakupy chodzi oczywiście. Zawsze znajdzie jakąś fajną promocję: a to 2 sztuki w cenie jednej, a to ostatnia para za pół ceny itd. i oczywiście ma szczęście do rozmiarów.
Jest też na tyle sprytny, że jeśli coś z garderoby można przymierzyć w sklepie, on idzie i mierzy, a potem zamawia w sieci.
Nie chciało by mi się. Nie lubię kupować ubrań w necie, jeszcze nigdy nie byłam zadowolona.
Gdy mąż zamówił mi bluzkę (niby w moim rozmiarze), bo brakło mu do darmowej przesyłki to okazało się, że bluzka była za duża i w dodatku 5 zł droższa, niż w sklepie...ale on jest oczywiście zawsze zadowolony, zawsze trafia! A co jest w tym wszystkim dziwnego? To, że ZAWSZE (chociaż to prawie niemożliwe) przeszukuje paczki, kartony, kieszenie nadesłanych ubrań w poszukiwaniu podrzuconej STÓWKI!!! Gdy pytam po co to robi, odpowiada, że nigdy nie wiadomo, może jakaś dobra dusza podrzuciła jakąś gotówkę na następne zakupy? Oczywiście nic nigdy nie znalazł, ale nadal przeszukuje. Fakt, podobno kiedyś ktoś, kupując ubranie w ciucholandzie znalazł w kieszeni 100 euro czy marek jeszcze, nie pamiętam, ktoś inny znalazł jakąś biżuterię, ale zakupy w necie to jednak co innego.
Cóż, każdy ma jakieś dziwactwa, mojego męża nazywam szperaczem przesyłkowym...

środa, 6 stycznia 2016

Katastroficznie...

W minionym tygodniu obejrzałam dwa filmy, bardzo różne w wymowie, traktujące o różnych epokach historycznych, z odmiennymi typami bohaterów, ale mające wspólny element - katastroficzny, chociaż w obu filmach nawet katastrofa ma inny wymiar.
Pierwszy film obejrzeliśmy w domu w formacie 3D (nie lubię tych okularów) z dysku podłączonego do telewizora.
EXODUS , bo o nim mowa, film Ridleya Scotta z fabułą znajomą, bo opowiadający historię Mojżesza. Zajrzałam do recenzji o tym filmie i muszę przyznać, że moje odczucia pokrywają się z opinią np. na stronie Filmweb.
To co podobało mi się w tej produkcji najbardziej ( a widziałam już inne filmy o Mojżeszu) to sposób potraktowania postaci i głównego bohatera. Bez zbytniej wzniosłości religijnej, bez hollywoodzkiej pompy, nawet kolejne plagi i wędrówka ludu do ziemi obiecanej są pokazane bardzo realistycznie, w sposób dający się wytłumaczyć naukowo (dziś o podobnych zjawiskach w przyrodzie czytamy w Internecie), co nie znaczy, że wszystko co oglądamy odarte jest z tajemniczości kompletnie. Ale jest też trochę psychologii (co lubię), pokazano proces przemiany mentalnej głównych bohaterów, ludzie są przyziemni, a nie idealistycznie natchnieni. Film długi, ale ogląda się dobrze, może nie powala na kolana, ale zobaczyć warto.
Drugi film obejrzeliśmy wczoraj w kinie, na małej kameralnej sali.
FALA - film norweski, typowo katastroficzny. Dla mnie męczące było słuchanie dialogów w języku Norwegów, dziwny, szorstki język, miałam wrażenie, że słyszę same spółgłoski i ciągle te same wyrazy...
Film ciekawy, jeśli lubi się filmy wnoszące element wiedzowy na temat tąpnięć skał i powstawania tsunami. Na upartego można się przyczepić do paru scen czy rysów bohaterów, ale nie chcę wchodzić w szczegóły, może ktoś zechce obejrzeć sam... Obraz nie powala jakoś szczególnie na kolana, ale obejrzeć warto.

Na koniec podzielę się wrażeniami z pobytu w kinie, bo czasem jest to dla mnie trauma ...sala kinowa bardzo duszna, nie przewietrzona po seansie DKFu. Wszyscy widzowie (oprócz mnie i męża) zaopatrzeni w popkorn, hektolitry coli, chipsy itd. Ze wszystkich stron słychać mlaskanie, siorbanie, chrupanie. Tu i tam razi w oczy niebieskie światło wyświetlaczy komórek, bo niektórzy co 5 minut muszą sprawdzać, czy nie dostali smsa. Ale przebojem były wczoraj 3 dziewczyny pochodzenia romskiego, które przyszły pogadać, a gadały cały film i to nie szeptem, zdziwione, że ktoś je ucisza. Miałam wrażenie , że opowiadały tej w środku co widać na ekranie. Nie rozumiałam o czym gadały, bo robiły to w romskim języku chyba... W końcu przyszedł facet z obsługi i zagroził, że je wyrzuci. Długo nie wytrzymały, po paru minutach ostentacyjnie ubrały się i wyszły...

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Ile książek tylu czytelników...

Obserwuję na wielu blogach podejmowanie wyzwań czytelniczych, najczęściej są to 52 książki w roku, tyle ile tygodni. No cóż, ja takiego wyzwania nie podejmę z kilku powodów, głównie dla zachowania przyjemności z czytania, która to przyjemność wyklucza w moim przypadku podejście ilościowo-czasowe.
Ale podziwiam wszystkich, którzy takowe wyzwania podejmują, w końcu każdy czyta w innym tempie i inne wartości przedkłada w czynności czytania. W swojej pracy oraz w trakcie innych sytuacji poczyniłam pewne obserwacje dotyczące czytelników. Nie będzie to jakiś super psychologiczny wykład na temat czytania, jedynie luźne refleksje...
Rodzaje czytelników:
zakupoholik - nie wypożycza książek, wszystko, co czyta kupuje w księgarni, bo lubi książki nowe, pachnące, nieużywane. Swoje lektury musi mieć na własność, odstępstwem jest jedynie wymienienie się ze znajomymi osobami, podobnymi do niego. Nigdy niczego nie wyrzuca, dokładając regałów, półek i schowków...
typ mieszany - i kupuje i wypożycza, wyznając zasadę, że szafy nie są z gumy, a w bibliotekach jest także mnóstwo nowości, lubi też upominki książkowe, podwójne prezenty wymienia na inne lub podarowuje do biblioteki publicznej...
pochłaniacz - połyka książki w bardzo krótkim czasie, najczęściej szybko czyta, ale kolejne książki są dla niego głównie wyzwaniem...
koneser - czyta dość wolno, delektuje się każdym słowem, podkreśla ciekawe zdania, robi notatki na marginesie, wynotowuje "złote myśli", sięga po książki tego samego autora...
czytelnik świadomy - kieruje się upodobaniami, pyta o konkretne tytuły, śledzi rynek wydawniczy, czyta recenzje, bywa na spotkaniach autorskich, zbiera dedykacje...
niezdecydowany - nie ma ulubionego typu literatury ani autora, chętnie korzysta z podpowiedzi bibliotekarza lub sprzedawcy, czyta książki polecone przez znajomych lub w mediach, lubi być na bieżąco z poczytnymi tytułami z różnych rankingów, np.Top 10...
recenzent - czyta głównie zawodowo, zapoznając się z treścią pobieżnie i pod kątem recenzji krytyczno-literackiej lub podobnej notki na blogu...
kolekcjoner - inaczej bibliofil, poszukuje określonych wydań książek, odwiedza antykwariaty i aukcje książek, wyłudza od znajomych lub rodziny upragnione tytuły niedostępne na rynku wydawniczym, w skrajnych przypadkach posunie się do kradzieży...
czytelnik niedzielny - czyta głównie w weekendy, dni wolne, wakacje, traktuje lekturę jako relaks, odpoczynek od codziennych zajęć...
nocny Marek - czyta tylko przed snem lub zarywa noce dla książki, której obowiązki zawodowe lub rodzinne nie pozwoliły mu przeczytać w ciągu dnia lub po prostu woli późną porę, bo nocna cisza stwarza odpowiedni klimat...
czytelnicy czasopism - wolą czasopisma od książek, które wymagają większego zaangażowania czasowego i emocjonalnego, często bywają czytelnikami krótkich form literackich (nowela, opowiadanie)

Oczywiście wiele jest typów mieszanych, można też pokusić się o podział na czytelników określonych typów literatury: znam osoby, które czytają tylko literaturę faktu, inne czytają tylko tzw.literaturę kobiecą, wielu jest fanów literatury scence fiction oraz fantasy, są też tacy, którzy pochłaniają kryminały na przemian z thrillerami itp. itd.
Wreszcie ostatni chyba podział dotyczy zwolenników książek tradycyjnych - papierowych oraz posiadaczy e-booków lub audiobooków, ale tu także występują typy mieszane, zależnie od wieku i sytuacji.
Cokolwiek napisalibyśmy o typach i upodobaniach, najważniejsza jest idea czyli sięganie po słowo pisane dla przyjemności.
A czy Wy utożsamiacie się z jakimś typem czytelnika? A może pominęłam lub nie zaobserwowałam któregoś i z Waszą pomocą uda się uzupełnić ten bardzo subiektywny zbiór?

piątek, 1 stycznia 2016

Kominiarz czy strażak?

Była mowa o kalendarzach i w komentarzach Grażynka z Dukli przypomniała mi, ze w jej stronach strażacy roznoszą po domach kalendarze ścienne, składając życzenia noworoczne. U nas roznoszeniem kalendarzy zajmują się kominiarze i daje się wówczas co łaska, za życzenia dziękując. Czasami takie rozdawnictwo kalendarzy zaczyna się już w październiku, jest to w sumie fajna tradycja, a byłaby jeszcze lepsza, gdyby te kalendarze były lepszej jakości...
Kominiarze występują z reguły w strojach tradycyjnych, a taki widok, przyznacie należy już do rzadkości.
W tym roku jeszcze nikt nie pukał do drzwi, ale w ubiegłym przeżyłam niezłe zaskoczenie. Gdy otworzyłam drzwi, omal nie zeszłam na zawał, bo na korytarzu stał owszem kominiarz z kalendarzem i składał życzenia, ale nie był to starszy pan w cylindrze na głowie i stroju tradycyjnym, ale wysoki, umięśniony facet (w rodzaju niezłe ciacho) w czarnym stroju jak na trening agentów specjalnych i rozbrajającym uśmiechem od ucha do ucha.
Widok był bardzo apetyczny, ale dobrze, że ów kominiarz nie założył kominiarki, bo pomyślałabym, że to nalot na mój dom i że pomylili mieszkania. A czy ktoś z Was widział ostatnio kominiarza i czy chwytacie za guzik na jego widok?