poniedziałek, 18 marca 2024

Wspomnienie...

 

Czasami jeden dźwięk czy obraz wywołują w nas wspomnienia głęboko ukryte. Dziwna jest ta pamięć i często nas zaskakuje.

Tym razem wspomnienia dwa.
 
Moi rodzice mieli ogródek działkowy.  Mój ojciec był działaczem społecznym i między innymi z jego inicjatywy przydzielono działkowiczom  rozległy teren, na którym powstawały w mozole działki pracownicze. Pomagaliśmy z mężem w niektórych pracach, a dużo później korzystaliśmy z uroków działki w upalne dni.

Przyjemnie było siedzieć pod jabłonią lub jeść porzeczki prosto z krzaczków, a dla małego dziecka to był istny raj. Niekiedy ciszę na działkach zakłócał pan Marian, wdowiec, który przygrywał sobie na akordeonie na swojej ławeczce przed działkową altaną. 
Pan Marian fałszował niesamowicie i był niezmordowany w swej muzycznej pasji. Wiele osób zwracało mu uwagę, że niekoniecznie przychodzimy na działki, by  słuchać jego popisów, ale interwencje pomagały na krótko. Z drugiej strony, muzyk amator zdawał się być tak szczęśliwy, gdy grał, że z czasem nikt już nie uciszał pana Mariana, wtopił się w koloryt działkowego bytowania, a cisza zaczynała wręcz niepokoić...

Inne wspomnienie jest także związane z muzyką.
Gdy mieszkałam z rodzicami, naszą sąsiadką była pani Maria, emerytowana nauczycielka szkoły muzycznej, która udzielała lekcji gry na pianinie w swoim mieszkaniu. Dorabiała zapewne do skromnej emerytury.
Przychodzili do niej uczniowie w różnym wieku, z mieszkania słychać było zarówno fragmenty pięknych melodii, jak i plumkanie początkujących pianistów.
U nas mało było słychać, bo mieszkaliśmy dwa pietra wyżej, ale sąsiedzi mieszkający obok pani Marii na pewno słyszeli to i owo. Pani Maria była sympatyczną starszą panią, miała pieska i czasami prosiła swoich uczniów o wyniesienie śmieci lub wyprowadzenie pieska. W dniu imienin odwiedzali ją zawsze absolwenci szkoły muzycznej z kwiatami.

Jaka pointa z tych historii? Warto czasami przymknąć oko na niedogodności wynikające z sąsiedztwa, jeśli dzięki temu czyjeś życie będzie radośniejsze i lepsze...  

Wyobrażam sobie system nerwowy rodziców, których dzieci uczą się gry na instrumentach, w dodatku na przykład jedno na pianinie, drugie na skrzypach.

Przypomniała mi się też opowieść mojej teściowej, której sąsiad co jakiś czas ćwiczył z synami różne utwory przed występem na weselach, to był dopiero kosmos!


piątek, 15 marca 2024

Migracje, migracje...

 

Zaglądam na różne blogi i czasami dziwię się, ile krajów odwiedzam za pośrednictwem ich autorów.
Wymienić wypada takie kraje jak Australia, USA, Norwegia, Belgia, Niemcy, Japonia, Irlandia, Holandia.

W dodatku autorzy zagranicznych blogów także podróżują i piszą o swych eskapadach, więc zakres wirtualnych podróży po  świecie ciągle się rozszerza.

Ta refleksja spowodowała, że zaczęłam rozważania o tym, jak wielu naszych rodaków mieszka w rozmaitych zakątkach świata. Te migracje nie ustały nawet obecnie. Gdy przyjrzymy się naszym sąsiadom, bliższej i dalszej rodzinie, znajomym to w każdym niemal domu znajdziemy członków rodzin lub całe rodziny, które wyemigrowały poza miejsce urodzenia. 

Możliwość podróżowania, pracy zdalnej, powszechna znajomość języków obcych, otwartość na świat u ludzi w różnym wieku spowodowały, że nasze dzieci, rodzeństwo, przyjaciele wybierają na miejsce do życia inne miasta w Polsce lub  inne kraje. A gdy mieszkamy w małym mieście, to zjawisko jest jeszcze bardziej powszechne.

W moim bloku, na 20 rodzin może tylko w dwóch przypadkach dzieci sąsiadów mieszkają w tym samym mieście, co rodzice, większość daleko od domu, także poza granicami kraju.
Pod nami stoi puste mieszkanie , bo cała rodzina wyjechała do Anglii i pojawiają się ze dwa razy do roku. 

Wśród znajomych znam przypadki, gdzie dzieci wyemigrowały, każde do innego kraju, co nie jest takie złe, gdy chcemy sami podróżować i mamy darmowe noclegi. Gorzej, gdy są to spore odległości. Znajoma wybiera się do syna do Nowej Zelandii, ale nie zazdroszczę podróży, która z przesiadkami trwa 36 godzin. Trochę bliżej jest do Francji czy Szwajcarii, ale nie są to tanie podróże, więc jak często można własne dziecko odwiedzić?

Córka znajomych mieszka w Norwegii, ale rodzice byli u niej tylko raz, ona przylatuje częściej, czasami korzystając z usług medycznych czy innych, bo są podobno tańsze w Polsce.

Czasami wyjazdy z dala od rodziny bywają czasowe, bo albo stypendium naukowe czy wymiana studentów, praca w jakimś projekcie międzynarodowym lub po prostu podróż życia w poszukiwaniu jego sensu.

Niekiedy miłość jest inspiracją do zmiany miejsca zamieszkania, gorzej, gdy polska wybranka trafia do nieznanej strefy kulturowej, do której nie potrafi się finalnie przystosować i wynikają z tego często niemałe dramaty. Ale widuje się także przedstawicieli obcych państw, którzy za pięknymi Polkami przyjechali właśnie do naszego kraju.

A ile powstało lub powstanie par polsko-ukraińskich czy polsko-białoruskich? Nie poznamy pewnie tej liczby, bo nie wszystkie związki są sformalizowane.

Z historii rodzinnych pamiętam, że jeden z dziadków wyemigrował z rodzicami czasowo do Niemiec za chlebem; brat drugiego dziadka pracował we francuskich kopalniach węgla; brat mojej mamy wyemigrował po wojnie do Australii; wnuki jednej z kuzynek mieszkają w Irlandii, a córka innej mieszkała kilka lat w Stanach, mamy też rodzinę w Szwajcarii.

Migracje były, trwają i będą, bo różne mamy potrzeby i z różnych pobudek zmieniamy miejsce zamieszkania. Niektórzy szczęśliwcy mają i domy w Polsce i w ciepłych krajach, mogą więc zimę przetrwać w znośniejszym klimacie...

wtorek, 12 marca 2024

Ostromecko raz jeszcze...

Post z cyklu : powroty do miejsc znanych. O wycieczce do Ostromecka pisałam już kiedyś TU

Dziś więc napiszę o tym, co nowego odkryliśmy w tym malowniczym miejscu i o zaproszeniu na ciekawą wystawę. Jeśli jakieś miejsce łączy w sobie muzykę, sztukę, pyszną kuchnię i przepiękne okoliczności przyrody, to jest to właśnie Ostromecko.. Mała wieś pod Bydgoszczą, ale warta każdej podróży. Jej atrakcją jest kompleks pałacowo-parkowy z dwoma pałacykami. W nowym i większym jest hotel i restauracja oraz ekspozycja akordeonów, w drugim, mniejszym można zwiedzać Muzeum Fortepianów. Odbywają się tam również plenery artystyczne, koncerty oraz zajęcia warsztatowe.


Mały pałac na terenie kompleksu, w tym roku odkryliśmy zejście schodkami do wierzbowej alejki i stawu, a  wokół widoki na okolicę i koryto Wisły.


W głębi parku, dzięki brakowi liści na krzewach i drzewach wypatrzyłam budowlę z malowniczymi furtkami, niczym wejścia do tajemniczego ogrodu. Okazało się, że są to pozostałości mauzoleum grobowego rodziny Schonborn-Alvensleben.
Pierwotnie mauzoleum składało się z kapliczki i cmentarza. Kapliczkę zbudowano w 1878 roku, przetrwała tylko do lat 60-ych XX wieku.


Pozostałością po kaplicy są mozaiki na posadzkach, które widać na powyższym zdjęciu.
Za ogrodzeniem istniał kiedyś cmentarz.


Sztuka w parku ostromeckim widoczna jest na każdym kroku. Choćby w postaci rzeźb, zdobień architektury pałacowej oraz obrazów i gobelinów w obu pałacach.
Ta wielka kula to rzeźba z wikliny technicznej, wykonana przez studentów, wykładowców i absolwentów Wydziału Sztuk Projektowych Politechniki Bydgoskiej.
Sympatyczna sowa, to zapowiedź wielkiej wystawy, na którą muzeum zaprasza w maju, kilka tysięcy figurek sów z różnych krajów i różnej wielkości,  z rozmaitych materiałów.


Była także sztuka na żywo. Przedstawiciele fundacji TERZ WY oraz ich autystyczni podopieczni wspólnie pracowali nad obrazami , których wystawa i aukcja mają się odbywać na terenie Bydgoszczy, szczegółów trzeba szukać pewnie na FB.


A to zapewne Was zdziwi, bo mnie zdziwiło bardzo - mural na zniszczonym drzewie! Praca zatytułowana DLA ANDRZEJA SZWALBEGO (założyciela kolekcji fortepianów), wykonana przez Linasa Domerackasa w ramach II Festiwali World Urban ART.


Były i fortepiany, nie sposób napisać o wszystkich, ale ten na zdjęciu służył Zygmuntowi Noskowskiemu, który wraz z Maria konopnicka komponował na nim piosenki dla dzieci, choćby słynną: HU, hu, ha, nasza zima zła!


To fortepian pionowy, zdobiony haftowanym jedwabiem.


Rzadki fortepian żyrafowy, zwany inaczej harfowym. Tego typu fortepiany zaczęły powstawać z potrzeby właścicieli, miały je pomieścić małe salony, a jednocześnie dźwięk powinien zachować odpowiednią jakość. Najwyższe fortepiany żyrafowe mogły mieć 2,5 metra.


Zrobiłam zdjęcie kaloryfera, bo i one nie były typowe, widać ozdobne żeberka...


Na koniec kościół "patrzący" na pałac, ale nie udało się go zwiedzić, bo mimo niedzieli był zamknięty na głucho. Wokół kościoła, za białym murem maleńki cmentarz.
Kawałek dalej znaleźliśmy drogę do rezerwatu Las Mariański, ale to cel kolejnej wycieczki, bo robiło się późno i pora była wracać.


Dodam tylko, że w pałacowej restauracji warto się zatrzymać na kawę z deserem lub obiad. Klimat sal i dekoracje sprawią, że poczujecie się jak w bajce.


Czekając na otwarcie muzeum spotkaliśmy kotka, który najpierw drzemał na parapecie okiennym, a chwilę później już spał na muzealnej kanapie. Widocznie i on czekał na otwarcie...

A jeśli spotykacie w sklepach wodę mineralną ostromecką, to właśnie z tej miejscowości pochodzi:-)