piątek, 27 lutego 2015

Oskary

Jak co roku przetoczyła się machina nagród filmowych od Europy po Amerykę i jak zwykle niektórzy przeżyli wielkie rozczarowanie lub zawód, inni okazali się szczęściarzami, a media całego świata mają o czym pisać do dziś. Oczywiście najwięcej emocji wzbudziły Oskary, bo tak trudno przebić się na oskarowej scenie produkcjom z Europy, najbardziej tym, których tematyka ściśle zahacza o historie danego kraju. Rozbieżności w opiniach są oczywiste. Polski widz też nie zawsze rozumie typowo amerykańskie opowieści czy bałkańskie lub iberyjskie produkcje.
Ale jaki by nie był film polski i jego twórcy, w naszym kraju zawsze znajdą się tacy, którym żadna nagroda i żaden prestiż nie pasuje. Wraz z ogłoszeniem wyników odzywają się głosy dezaprobaty i propozycje: a to powinien być inny film, a to aktor nie zasłużył, a to tematy lepsze bywają, a to obraża się uczucia polskie lub religijne. Przy takiej okazji dostaje się tez nagrodzonym: nie taka kreacja, nie umieli się zachować, powiedzieli nie to co trzeba itp. Widoczne jest to nawet w oglądalności polskich produkcji w kinach rodzimych i poza granicami.
Zgoda, nie wszystko, co chwalą krytycy musi się nam podobać, każdy lubi inny rodzaj filmu, książki, muzyki. Ale jeśli odnosi ktoś spektakularny sukces na arenie międzynarodowej, w jakiejkolwiek dziedzinie to czy my Polacy nie możemy się po prostu cieszyć?
Mistrzostwa wygrane? Tak, ale mecz był kiepski. Zdobyty puchar skoczni? Tak, ale stać go na więcej. Wygrała bieg na 10 km? Tak, ale Norweżki nie było... I tak dalej.
Wystarczy rozejrzeć się wokół własnego podwórka: chwali cię szef za coś? Zaraz usłyszysz z boku: przecież nie robi tego za darmo!
Zawsze znajdziemy coś na usprawiedliwienie własnego lenistwa, nieudacznictwa, zazdrości. Jeśli nie umiemy zwyczajnie pogratulować komuś za coś, co się udało na naszym własnym podwórku, to nie dziwmy się, że nie cenią nas na świecie(a może to raczej nasz polski kompleks narodowy).
P.S.
Widziałam film z nagrodzoną J.Moore "Still Alice" - świetny i przerażający zarazem. Polecam.

czwartek, 26 lutego 2015

Targi o pomnik

Dziennikarze powinni być zadowoleni, bo znowu dzieje się, to znaczy rozpętała się nowa kłótnia o pomnik upamiętniający ofiary katastrofy lotniczej. Tym razem nie chodzi o to czy w ogóle ma być to pomnik, czy tylko tablica. Kiedy ustalono, że jednak pomnik, to powstała kwestia: gdzie i jak duży?
Jak stwierdził prezes, w grę wchodzi tylko Krakowskie Przedmieście, a wielkość odpowiednia (czyli dla każdego inna).Poseł Niesiołowski nieco złośliwie zasugerował, że tylko wielkość wieży Eiffla zadowoli prezesa, a żeby było ciekawiej toczą się też spory o to, dlaczego tylko część rodzin smoleńskich zaproszono na rozmowy w sprawie pomnika.
Nie chce mi się nawet dociekać, skąd takie zacietrzewienie niektórych.Tragedia stała się straszna, ale ile lat jeszcze trwać będą te spory, które tak naprawdę uwłaczają pamięci ofiar.
Żeby zadowolić niektóre skrajne opcje, najlepiej byłoby zamienić pałac prezydencki na mauzoleum pamięci Lecha i Marii, oczywiście z wielkim krzyżem przed wejściem... Tylko kto wówczas zajmie ich miejsce na Wawelu?
(grafika „Tour Eiffel au coucher de soleil” autorstwa Momostardust - Praca własna. Licencja CC BY-SA 3.0 na podstawie Wikimedia Commons)

wtorek, 24 lutego 2015

Mieszkam koło kina

Taki obrazek to sznury samochodów w obydwie strony, zapchane wszystkie parkingi, trąbienie na siebie wzajemnie - to klienci kina, obok którego mieszkam. W każdy weekend i w tanie wtorki mogę obserwować z okna w kuchni walkę o miejsce parkingowe, a bywało, że delikwenta, który zastawił wyjazd z parkingu wypchnięto na środek drogi lub zastawieni kierowcy usiłowali przedzierać się przez trawnik i utknęli w błocie. Oczywiście o parkowaniu własnego auta pod blokiem nie ma mowy, zdarza się, że wyjedziesz, a po powrocie na twoim miejscu stoi kinoman. Do kina chadzam równie rzadko, jak mam blisko. Dlaczego? Od wejścia wita przybyłych powalający zapach popcornu, miejsca na oczekiwanie na seans mało. Jeśli na dwóch salach jednocześnie rozpoczynają się seanse, wszyscy stoją sobie na plecach i w dodatku trzeba tunelem wypuszczać wychodzących. Wejście na salę kinową też jest traumatycznym przeżyciem - witają nas plamy po coli na wykładzinie, walające się resztki jedzenia i zaduch. Rozumiem, że seans goni seans, ale to nie usprawiedliwia starych plam po płynach. Jeśli zarabia się na wycieczkach uczniów z okolicznych miejscowości, to tym bardziej powinno się sprzątać częściej, bo dzieci jak to dzieci, zdarza im się naśmiecić. Co jeszcze mnie zniechęca? Zawsze obok ktoś siorbie, mlaska, szeleści, oślepia ekranem telefonu, wierci się. Zdarzyło mi się nawet, ze obok usiedli dwaj opowiadacze i relacjonowali głośno, co będzie dalej. Jak dla mnie też jest zbyt głośno. Nie jestem nastolatką i hałasu nie lubię, ale z kolei nie jestem jeszcze tak stara, żebym musiała mieć bardzo głośno, bo nie słyszę. Filmy, które lubię ze względu na swój klimat i ładunek emocjonalny wymagają także odpowiedniej oprawy w odbiorze, co korzystanie z kina niestety uniemożliwia.

sobota, 21 lutego 2015

Puste podwórka

Gdy byłam dzieckiem nie mogliśmy się doczekać pierwszych cieplejszych dni po zimie, aby wyjść na rower, przypiąć do butów wrotki( o rolkach jeszcze wtedy nikt nie słyszał), wprawić w ruch skakanki, gumy i inne rekwizyty służące dobrej zabawie na świeżym powietrzu. Zima tez miewała swoje atrakcje, ale woleliśmy wiosnę. Jeśli brzuchy domagały się jedzenia, bo ruch wzmagał apetyt, wołało się: mama rzuć chleba i dalej na podwórko.
A dziś? Mam wrażenie, że dzieciarnia siedzi przed komputerami lub telewizorami z paczkami czipsów w dłoniach, a piłki smętnie zalegają w pawlaczach. Podzieliłam się kiedyś tą refleksja z koleżanką, a ona mi na to: masz rację, gdzieś te małolaty poznikały, puste boiska, puste podwórka. Nawet, gdy spadnie śnieg nie widać tylu saneczkarzy, co kiedyś.
Wybraliśmy się dziś na spacer do parku. spacerowicze owszem byli, ale głównie kuracjusze i małe dzieci pod opieką dorosłych, a starsze dzieciaki, a nastolatki? Traf chciał, ze w drodze powrotnej wstąpiliśmy do galerii handlowej, żeby prozaicznie skorzystać z toalety, a w jadłodajniach i sklepach tłumy. Sobotnie popołudnie w galerii: wszystkie stoliki w MacDonaldzie zajęte, w cukierniach pełno, nawą główna przechadzają się nastolatki trójkami, czwórkami, z komórkami w dłoniach. A na zewnątrz piękne słońce, ciepławy wietrzyk, ptaków śpiew...
(grafika pixabay, public domain)

piątek, 20 lutego 2015

Dotacje na kulturę...

NIK zabrał się za kontrolę dotacji, które przekazywane są lub raczej powinny być na konta instytucji tworzących kulturę przez duże K z Ministerstwa Kultury. Okazało się, że z ponad 130 mln złotych należnych tym instytucjom przekazano mniej niż połowę i nikt nie wie, co stało się z resztą należnej kwoty. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, iż sporo z tych funduszy przekazano na Świątynię Opatrzności Bożej(oczywiście cały czas jest mowa o tym, że to głównie muzeum, a nie kościół).Dyrektorzy szkół muzycznych na przykład przyznają, że nawet nie znali wysokości dopłat z ministerstwa, o które mogliby się ubiegać, a luki w dofinansowaniu łatali, sięgając do kieszeni wychowanków. Rodzice tychże łożyli chętnie na naukę, ale już budynki często popadają w ruinę. kwitnie za to budowa świątyni, jakby tych rzeczywiście w Polsce brakowało. Spojrzeć wystarczy na stan wielu zabytkowych budowli czy szkół w małych miejscowościach, aby zadać sobie pytanie: jak długo jeszcze ilość kościołów w Polsce będzie przeważać nad placówkami dbającymi o rozwój ludzi młodych? Niedawno oglądaliśmy protest mieszkańców małej miejscowości przeciwko likwidacji tamtejszego domu kultury, gdzie dzieciaki mogły sensownie spędzać czas. A słyszał ktoś o likwidacji kościoła, bo mało wiernych lub nieopłacalne utrzymanie? A przecież wszyscy do tego dopłacamy. Gdyby kościół miał utrzymywać się tylko z datków od wiernych, wtedy pewnie okazałoby się, ilu tak naprawdę mamy w kraju katolików, bo niektórzy twierdzą, że 99% ! To reszta chyba w podziemiu...

czwartek, 19 lutego 2015

Armia doradców...

Zaczął się nowy sezon protestów, znowu do stolicy jadą rolnicy, tym razem w większości autokarami. Tak naprawdę to chciałabym rzetelnych informacji, o co w tym wszystkim chodzi, bo media pokazują głównie to, co sensacyjne, co budzi skrajne emocje. Do studiów telewizyjnych zaprasza się polityków i doradców, a nikt nie wpadł na pomysł aby porozmawiać rzeczowo z przedstawicielami rolników. Tak się dzieje zresztą w przypadku wszelkich niedomagań naszej gospodarki, służby zdrowia, kolei itp. W wieczornych wiadomościach widzimy kolejnego "doradcę"(nie wiem komu i jak doradza), który niewiele ma do powiedzenia poza krytykowaniem sytuacji obecnej. Według mnie sama nazwa doradca oznacza chyba coś innego - doradzać co zrobić, żeby było lepiej, inaczej, w jaką stronę pójść. Czy doradcy wszelkiego kalibru biorą astronomiczne honoraria tylko za nazwanie tego, co wszyscy widzimy? Tworzy się kolejne stanowiska konsultantów, ministrów od zadań wysoce specjalistycznych,obserwatorów i co? Od lat w wielu dziedzinach marazm. Za co biorą kasę ci wszyscy specjaliści, skoro na wszelkie wezwania ściąga się premiera, który ma do dyspozycji sztab ministrów, a ministrowie z kolei maja do dyspozycji kancelarie, doradców, ośrodki badania opinii. Czy doprawdy nie ma w naszym kraju nikogo, kto byłby w stanie naprowadzić to wszystko na właściwe tory? Z dyskusji w programach Tv takich osób jak Niesiołowski, Wróbel, Kempa, Brudziński nic nie wynika poza tym, że słyszymy kolejne obelgi, zrzucanie winy jednych na drugich i oczywiście wszyscy oni maja rację. Nawet za te kłótnie telewizyjne biorą niemałą kasę. Szkoda słów...

wtorek, 17 lutego 2015

Gwiazdy pomagają...

Pomaganie uszlachetnia, uwrażliwia, często powoduje, że przestajemy narzekać na swoją sytuację, bo przecież inni maja gorzej, a nie narzekają. Wiele jest fundacji, osób, organizacji służących pomocy w różnych aspektach. Niestety obserwuję też tzw. gwiazdy, inaczej celebrytów, którzy chcą się przypomnieć lub wypromować dzięki akcjom charytatywnym. Osoby takie nie oferują konkretnej pomocy, tylko jak podkreślają, użyczają swej znanej twarzy i nazwiska dla promocji idei. Czasami tak bywa, że znana postać kieruje uwagę innych na to, co mówią zwykli ludzie. Wczoraj zwrócił moją uwagę spot, na którym Robert Lewandowski przemawia w imieniu chłopca z Syrii czy Libii, wokół którego giną ludzie. Głosu nieznanego nikomu malucha nikt nie usłyszy, ale Lewy ma jakąś siłę przebicia.
Bardzo szanuję działalność takich osób, jak Janina Ochojska, Anna Dymna, Jerzy Owsiak, którzy wiele swego życia poświęcają autentycznie na pomaganie konkretnym ludziom. Natomiast żenują mnie gwiazdorskie chwyty typu: oddam suknię na aukcję, wylicytujcie moje pióro wieczne, kupcie mój autograf, kto da więcej... Bo dawać to mamy my, szara masa, którą zachwycić winien gest celebryty, on dał gadżet - wy płaćcie.
Bogata Angelina Jolie podróżowała po Afryce, bo współczuła głodującym dzieciom, jeden z drugim pojechał na Ukrainę, żeby strzelić sobie sweetfocię na tle barykady, pani Kwaśniewska odwiedzała strajkujące pielęgniarki w geście solidarności, podczas gdy jej okulary przeciwsłoneczne kosztowały więcej, niż pensja pielęgniarki.A już do furii niemal doprowadziło mnie stwierdzenie, że Naomi Campbell walczy z ebolą na wybiegu! Czyli, że co robi? Może mi ktoś wyjaśni...
Do hojnych gestów namawiają różne media, a ile księgowość tychże mediów przekazała dla potrzebujących? mamy wysyłać esemesy, też parę razy wysłałam, ale gdy obejrzałam program o tym, ile z tych esemesów trafia naprawdę do potrzebujących i jakie pomaganie ma autentycznie sens, to trzy razy się zastanowię, zanim ulegnę presji szumnych akcji i spektakularnych zbiórek.

poniedziałek, 16 lutego 2015

Kompleks 50+

Jak to jest, że dzisiejszy świat dyskredytuje osoby w pewnym wieku? Panuje wprawdzie kult wiecznie młodego ciała (?!), ale przymioty umysłu chyba nie powinny podlegać tej zasadzie. Wszak doświadczenie, nabywane umiejętności i wiedza powinny być niekwestionowanym atutem. Oczywiście bywają ludzie, którym w pewnym wieku już się nie chce, ale jest wielu takich, którzy po odchowaniu dzieci, zabezpieczeniu finansowym itd. dopiero nabierają wiatru w żagle. Teraz dopiero docenia się upływający niemiłosiernie czas, a tu tyle do zobaczenia, przeczytania, nauczenia, nowe pasje, nowi znajomi. Aktywność na każdym polu przedłuża młodość, my ludzie 50+ umiemy cenić i wykorzystywać każdą minutę życia, bo nikt nie wie ile ich jeszcze zostało.
Jasne, że w tym wieku odczuwa się już pewne dolegliwości, ale i młodym się zdarzają. Wokół mnie widuję młodych ludzi, którzy urodzili sie starzy i zmęczeni oraz takich, którzy mimo swoich siątek na karku, mogliby ciekawością świata zawstydzić niejednego 20, 30 latka.
Fakt, trzeba dbać o siebie , o swoją fizyczność, kondycję i wnętrze, a to dlatego, że:po pierwsze - ocenia się oczami(duszy nie widać), po drugie - dobra kondycja ułatwia życie i poznawanie świata, a po trzecie - bogate wnętrze to piękno duchowe i magnes przyciągający ciekawych ludzi.
Tak jak w tym dowcipie, kiedy król Lew nakazał podzielić się zwierzętom na piękne i mądre. Zwierzęta wykonały polecenie, oprócz żaby, która pozostała na środku placu. A ty? zapytał Lew. No przecież się nie rozdwoję! odpowiedziała żaba.
W jakimś programie zapytano kobiety, mające już swoje lata czy chciałyby się cofnąć w czasie do okresu, gdy miały 25 lat? Większość odrzekła, że gdyby wtedy miały teraźniejsze doświadczenie i mądrość życiową, to kto wie, ale ponieważ to niemożliwe, wolą cieszyć się tym co jest.
Zaakceptowanie siebie w pewnym wieku to też recepta na wewnętrzne piękno, bo o czym mam rozmawiać z osobą, która interesuje się tylko tym, ile zmarszczek jej przybyło, jakie paznokcie teraz są modne lub co jadać, żeby młodziej wyglądać...

niedziela, 15 lutego 2015

Oj, Magdaleno...

Kampania prezydencka ruszyła pełną parą i zrobiło się ciekawie. W kolejnych wypowiedziach kandydatów można prześledzić, jak łatwo jest obiecywać gruszki na wierzbie, gdy nie bierze się osobistej odpowiedzialności za słowa. Czasem mam wrażenie, że kandydaci mają wyborców za idiotów, przecież te przedstawienia są żałosne, plebejskie. Każdemu obiecać to, czego mu brakuje, byle mnie wybrali. Ja zwracam uwagę głównie na to, w jaki sposób kandydaci podchodzą do prezydentury przeciwnika. I tutaj pani Ogórek jest dla mnie przegrana podwójnie: jej wystąpienie to głównie lista przewinień obecnego prezydenta i parę okrzyków, co to ja bym zrobiła, gdybym... Gwoździem do trumny było dla mnie stwierdzenie, że nie bałaby się pani Magdalena zadzwonić do Putina i mu nawtykać. Już to widzę... Boi się dziennikarzy, mediów w ogóle, a do Putina zadzwoni! Z drugiej strony nie dziwię się komuś, kto chce mieć swoje 5 minut(parę razy w Tv wystąpiła), natomiast zdumiewa mnie rekomendacja SLD. Może oni coś biorą, albo raczej decydenci tej partii są już w tym wieku, że lubią młode i ładne i to wcale nie z powodów tacierzyńskich. Wystarczy spojrzeć na minę lidera, jak się ślinił patrząc na swoją kandydatkę na szpilkach. Pewnie jestem cyniczna, ale jak tu nie być? Swoją drogą przewrotna rekomendacja: kandydatka partii lewicowej historykiem kościoła - bomba!

sobota, 14 lutego 2015

Walenty rozdaje prezenty?

Słyszę dookoła, że Walentynki to święto zakochanych, od św.Walentego, który udzielał ślubu zakochanym parom właśnie. Dzień, który u nas znalazł oczywiście swoich przeciwników, bo to nie nasze święto, bo komercyjne itd. Nie warto się więcej nad tym rozwodzić, bo jak zawsze powtarzam - przymusu nie ma.
Swego czasu wyszukałam różne legendy o patronie Walentynek i dla mnie najbardziej przekonująca jest ta o zakonniku, który poprzez doskonalenie własnej dobroci dawał przykład innym, a po jego śmierci uczczono pamięć Walentego w dniu jego imienin poprzez obdarowywanie się kwiatami.
A obdarowywali się wszyscy, nie tylko zakochani. Był to po prostu dzień, w których ludzie okazywali sobie życzliwość, sympatię, wdzięczność.
I tego się warto trzymać, a obowiązku prezentomanii nie wprowadzono, każdy niech sympatyzuje jak uważa. jest to dobra okazja, aby w codziennym pędzie zjeść kolację przy świecach, w kawiarni przy dobrym ciachu potrzymać się za ręce lub zwyczajnie powiedzieć komuś: fajnie, że jesteś.
Ja w każdym razie wolę Walentynki, niż Dzień Kobiet, kiedy to składa się hołd kobietom, a na co dzień jest jak jest. Nie przepadam za jednostronnymi wyrazami hołdu, tak jak nie rozumiem, dlaczego to mąż musi w rocznicę ślubu kupować żonie prezent, a ona jemu już nie musi.Tak jest przynajmniej w moim środowisku i nikt nie potrafił mi wyjaśnić dlaczego.

czwartek, 12 lutego 2015

Podróżnik roku

Mój idol, pan Aleksander Doba nie tylko zwieńczył swą wyprawę sukcesem, ale jeszcze przyznano mu tytuł podróżnika roku, a tytuł otrzymał od National Grografic. Prawdziwa pasja w dążeniu do realizacji marzeń, wytrwałość, odwaga i siła ducha czyli przymioty, których niejeden młody człowiek mógłby temu starszemu panu zazdrościć. Przy tym bardzo pogodny, otwarty, chętnie dzieli się receptą na sukces. Jego credo życiowe to apel: nie bójcie się marzyć! Każdy z nas ma jakieś marzenia, ale nie każdy ma odwagę, by te marzenia realizować. Miałam kiedyś koleżankę, która marzyła o tym, by jako pilot wycieczek podróżować po świecie. Niby nic nieosiągalnego, ale trudne do połączenia z pracą zawodową, a jeszcze trzeba było zrobić długi kurs, podciągnąć się w językach itp. Zawsze powtarzała, że nie ma dość odwagi, by zwolnić się z pracy i podążyć za marzeniem, bo jak coś nie wyjdzie? Przy pierwszej okazji przeszła na tzw. wczesną emeryturę i od razu zapisała się na kurs dla pilotów wycieczek. Niestety, nie dane jej było dokończyć dzieła, gdyż zachorowała i zmarła na raka. Jakiś czas przed śmiercią zdążyła być w Tunezji, bo stan zdrowie poprawił się u niej na tyle, że kuzynka mogła zabrać ją w podróż życia. Choć tyle...
Dlatego każdy z nas powinien marzyć i od czasu do czasu wykonać rachunek sumienia i zadać sobie pytanie: czy moje pragnienie jest nieosiągalne, czy też brakuje mi odwagi by się z nim zmierzyć? A może niektóre marzenia powinny pozostawać w sferze marzeń, na zasadzie , że trzeba gonić króliczka, a nie łapać go...

poniedziałek, 9 lutego 2015

Kocia mama

Prawie każdego dnia w drodze do pracy widuję starszą panią, która koło swego bloku dokarmia koty. Skromnie ubrana, w kurtce narzuconej na kuchenny fartuch chodzi z zawiniątkiem w ręku i nawołuje te swoje koty, które nadbiegają ze wszystkich stron i skupiają się wokół blaszanej miski, w której znajdą zawsze coś dobrego. Przypomniała mi się w tym momencie moja mama, która uwielbiała koty i gromadziła różne gadżety z kotem w roli głównej:kubki, ramki do zdjęć, pocztówki, figurki, breloki, obrazki, broszki. Mam w spadku po niej kilka takich kocich pamiątek. Lubiła zresztą wszystkie zwierzęta, a kota nie miała tylko dlatego, że od zawsze w naszym domu był pies. Dokarmiała ptaki, chodziła na wystawy psów, uwielbiała oglądać programy o zwierzętach. Z opowieści babci wiem, że na wakacjach u rodziny na wsi odwiedzała wszystkie psie budy, znała wszystkie kocury, wychowała się na kozim mleku. Aż dziw, że nie została weterynarzem.
Kiedyś wyłowiłam z mediów ciekawostki o kotach: gdzieś tam kot pilnuje biblioteki lub redakcji gazety, gdzie indziej kot wychodzi sam na spacer, ale wraca windą z napotkanym sąsiadem, a w jakimś mieście koty oficjalnie są pracownikami utrzymywanymi przez miasto do zwalczania plagi gryzoni. Nie ma żartów, kot to poważna sprawa... Ma nawet swoje święto 17 lutego.

sobota, 7 lutego 2015

Ustawa przeciw głupocie

Oglądałam wczoraj relacje z sejmu z debaty przed zatwierdzeniem ustawy przeciwko przemocy i przecierałam oczy, a raczej uszy ze zdumienia.
Gdybym nie słyszała wcześniej o tej ustawie, to mogłabym wczoraj odnieść wrażenie,że toczy się batalia o zachowanie prawa do płci. Z wystąpień posłów prawicy wynikało bowiem, że po wprowadzeniu w/w ustawy będziemy zmuszani do zmiany płci na przeciwną, tak dla eksperymentu lub panowie przejmą wszelkie obowiązki gospodyń domowych, a panie złapią za wiertarki, wsiądą na koparki i miny będą rozbrajać.
W żonglowaniu frazesami wyspecjalizowali się posłowie PiS, którzy straszą zamachem na uświęcone tradycyjne wartości, a zwłaszcza na tradycyjnie polski model rodziny, do pielęgnowania którego namawiają tez hierarchowie kościoła. Nie będę się rozwodzić nad tym, że nie wszyscy w Polsce są katolikami, a nasze religijne zapatrywania, to sprawa każdego obywatela z osobna. Pytam, jakiego modelu rodziny bronimy? W którymś z programów informacyjnych pokazano protestującego przeciw ustawie pana w wieku emerytalnym, który stał na ulicy z transparentem. Na transparencie zdjęcia- symbole męskości i katolickiej tradycji:kardynał Wyszyński, napakowany model z siłowni z dzieckiem na ramieniu (czytaj macho), Jan Paweł II, a czwartego zdjęcia nie widziałam. Pozostawię bez komentarza, bo chyba się nie da...
Znany mi tradycyjny model rodziny w Polsce to kobieta, która nie pracuje zawodowo, rodzi kolejne dzieci, podstawia ślubnemu obiad pod nos, bo sam sobie nawet nie nałoży, bo wrócił zmęczony z pracy ( a ona była w spa!). Ów ślubny chadza czasami do baru na piwo lub już z roboty wraca pod wpływem i jak coś mu nie pasuje to i przylać potrafi(bo jak się żony nie bije, to w niej wątroba gnije), a o swojej towarzyszce życia mówi przeważnie: moja stara. Ustawodawstwo w Polsce pozwala na to, aby awanturujący się gospodarz domu pozostawał spokojnie w ciepłym domu, póki nie wytrzeźwieje, a to kobieta z dziećmi musi uciekać gdzie oczy poniosą, byle dalej od awanturnika.
Czy w istocie takiego modelu rodziny bronią posłowie PiS? Argumentem prawicy przeciw ustawie było zmuszanie obywateli, właściwie nie wiem do czego.
Tu przypomniały mi się dyskusje radnych i drobnych przedsiębiorców z mojego miasta, gdy miała u nas powstać restauracja MacDonald's:że śmieciowe jedzenie, że zły przykład dla dzieci, że plajtują małe punkty gastronomiczne. I co? Punkty ze śmierdzącymi frytkami jakoś nie splajtowały, o tym, co jedzą dzieci powinni decydować rodzice, a poza wszystkim jedzenie w MacDonaldzie nie jest obowiązkowe. Wybudowali tez KFC, a jeszcze tam nie byłam, nie muszę, nie lubię itd.
Zawsze kiedy kościół grzmi przeciwko różnym sytuacjom, osobom, książkom itp. zastanawiam się, jak słaba jest ta religia katolicka czy wiara przeciętnego człowieka, że trzeba pilnować wszystkich wyznawców zakazami, nakazami, groźbami i straszyć piekłem. Czy czegoś Wam to nie przypomina. Bo mnie tak i nie czuję się z tym komfortowo.

czwartek, 5 lutego 2015

Żebraczy sposób na życie

Słyszałam kiedyś, że z żebrania niektórzy uczynili sposób na życie, ktoś nawet obliczył ile w dobrym punkcie dużego miasta można dziennie uzbierać.
Od jakiegoś czasu jestem przeciwna dawaniu pieniędzy. Po pierwsze dlatego,że sama się przekonałam na co takowe są wydawane, po drugie: naoglądałam się i naczytałam jaka pomoc potrzebującym ma naprawdę sens. Ostatnio mamy szczęście być zaczepiani na parkingach w Poznaniu, bo tam często jeździmy, przez osoby o różnym wyglądzie, które podchodzą ze słowami: pan da 2 złote. Tak też było w niedzielę. Mówię więc do pana, który podał się za bezdomnego, że nie mamy gotówki, bo płacimy kartą. No to kicha, co? Ma pan rację, kicha jak nic. Ale możemy dać panu chleba (zawsze mamy jakieś kanapki i wodę). Pan nawet chętnie wziął i szybko się oddalił, nie zdążyliśmy wyjąć wody z bagażnika. Drugi raz poratowaliśmy kogoś prowiantem.
Zdarza się też, ze ludzie chodzą po domach i proszą o pieniądze na jedzenie, ja wtedy daję co mam: słoik ogórków, chleb, ostatnią parówkę. Kiedyś w lodówce było tylko światło, ale znalazłam suchary, twarde, wojskowe. Mąż zwrócił mi uwagę, że przecież pan nie miał zębów. A czy to moje zmartwienie? Niech macza w herbacie. Kupowałam przed świętami bułki do pracy. W piekarni pan stojący z boku mówi, celując we mnie palcem wskazującym:ta pani kupi mi bułki! Myślę idą święta, zrobię dobry uczynek. Gdy delikwent wyszedł z bułkami, sprzedawczyni zwraca się do mnie zdegustowana: po co mu pani kupiła , proponowałam, żeby odśnieżył przed sklepem, to zarobi na chleb, a on mi na to, że za zimno na robotę i on pie.... No cóż, trochę późno mnie uprzedziła.Innego żebrzącego moja koleżanka obdarzyła słoikiem zupy, a proceder się powtórzył, bo często nadmiar zup mrozi.Od tej pory pan przychodzi, jak po swoje i nawet ostatnio pochwalił, że żonie też smakuje. Łaskawca i smakosz.
Czasem pod sklepami wystają czerwono lub sinolicy panowie i zagadują: szefowa dołoży do flaszki. Przynajmniej szczerze. Miałam okazję być świadkiem, gdy taki zamglony zagadał, jak się okazało do sąsiadki i usłyszał co następuje: a idź dziadu, nierobie ty jeden. Do roboty, a nie ludzi na kasę naciągać, też sąsiad pijus mi się trafił i jeszcze sika po kątach, jakby domu nie miał. Mieli przechodnie uciechę, bo to pod Biedronką było.

wtorek, 3 lutego 2015

Przebój medialny

I znów straż miejska strzeliła sobie samobója. Doniesienia o kolejnych wyczynach strażników stały się przebojem medialnym. Kiedy wydaje się, że minione wpadki powinny zmusić tych panów(czasami też panie)co najmniej do refleksji, a do podniesienia kompetencji na pewno, znowu słyszymy o jakimś absurdzie. Dzięki temu mogę nieustannie zdumiewać się ludzką bezmyślnością. Bo nie trzeba być funkcjonariuszem, żeby wiedzieć w określonych sytuacjach jak zareagować. Wystarczy oglądać odpowiednie programy lub zwyczajnie poczytać o zachowaniach ludzi w niektórych schorzeniach. Swoją drogą nie wiem też, czemu kierowca autobusu zamiast pogotowia wezwał strażników. Ode mnie w pracy wymaga się, abym pogłębiała wiedzę z medycyny, psychologii, ratownictwa medycznego, BHP, P-poż, z wszelkich dziedzin związanych z edukacją. W każdej firmie pracownik otrzymuje zakres obowiązków i wymaga się określonych kompetencji. A czy wie ktoś jakie są wymagania wobec kandydatów do straży miejskiej? Zawieźć kogoś na izbę wytrzeźwień bez wnikania czy to działanie zasadne, bez sprawdzenia ewentualnych dolegliwości psychosomatycznych?
Nie jest usprawiedliwieniem niewiedza. W pewnych zawodach kształcenie ustawiczne jest obowiązkiem, niezbędnym wymogiem. Jak to mówią prawnicy? Nieznajomość przepisów prawa nie zwalnia od odpowiedzialności. Noszenie munduru i procedury nie zwalniają od myślenia.

niedziela, 1 lutego 2015

Kobiety kalki

Coraz więcej widuję wokół kobiet, zwłaszcza młodych, które zatracają charakterystyczną powierzchowność. Nie wypowiadam się o wnętrzu, bo tego gołym okiem nie widać. Dziewczyny oglądając kolorowe magazyny, programy Tv czy strony internetowe zaczynają się upodabniać (chyba podświadomie) do jednego wzorca, który ja widzę następująco: wydęte wargi, szerokie namalowane brwi,długie blond włosy, powiększony biust, legginsy, szpilki i oczywiście mocny, wręcz estradowy makijaż. Skutkuje to tym, że gdybym miała podać rysopis takiej osoby, to nikt by jej nie rozpoznał - każda i żadna, podobne jak sklonowane.
Spacerując kiedyś po galerii handlowej miałam wrażenie, że mijam ciągle te same kobiety, może tylko bluzki inne?
Przesadnie ufluidowane wędrują od sklepu do sklepu, przymierzają, niekoniecznie kupują, zostawiając na każdej sztuce odzieży swój fluidowy ślad, jakby znaczyły terytorium. Nieraz rezygnowałam z przymierzenia jakiejś bluzki czy sweterka, bo naznaczony, a obsługa sklepu takowych śladów nie usuwa. Co ciekawe, niektóre kobiety z bardziej tandetnym wizerunkiem są często dodatkiem do określonego typu mężczyzn czyli:łysy, napakowany, łańcuch na szyi, tatuaże i BMW na parkingu. Partnerka zaś wszystko co najlepsze ma na wierzchu (oglądajcie do woli, ale nie dotykajcie) a wszystko, co cenne nosi na sobie. Na szczęście solaria chyba wychodzą z mody, bo brązowych twarzy po serii seansów pod sztucznym słońcem widuję coraz mniej.
A może fluid wszystko przykrył?