wtorek, 29 września 2015

Coraz młodsze babcie...

Takie babcie jak na załączonej grafice już się raczej nie zdarzają, jeśli już to będą to raczej prababcie. Czy zauważyliście, jak zmienił się obraz współczesnej babci w porównaniu z tym sprzed dziesiątek lat? Pamiętam moje babcie, były to już siwe, spracowane kobiety, które wyglądały w oknie na swoje wnuki, chodziły do kościoła i na cmentarze, przesiadywały przed domem na krzesełku z sąsiadkami, rzadko kupowały sobie coś nowego, dwa razy do roku robiły trwałą ondulację i jak przystało na nobliwe niewiasty ubierały się w ciemnych kolorach.
A najśmieszniejsze jest to, że miały wtedy tyle lat co ja dzisiaj.
Wnuków jeszcze nie mam, ale mają je moje koleżanki i gdybym postarała się o dziecko zaraz po ślubie, też mogłabym już być babcią...Dzisiejsze babcie chodzą w dżinsach, jeżdżą na rolkach, uczą się angielskiego lub flamenco. Wyglądają młodo, ubierają się modnie, dbają o figurę, chodzą z wnukami do kina. Wiele babć prowadzi blogi i to niekoniecznie o wnukach czy szydełkowaniu, chodzi na zajęcia uniwersytetu dla bardzo dojrzałych osób, wyrabia prawo jazdy i wreszcie oddaje się pasjom, na które dopiero w pewnym wieku mają czas.
Te właśnie zajęte, coraz młodsze babcie nie rozmawiają o swoich chorobach czy dolegliwościach, umawiają się na kawę w kafejkach, czytają książki i rozwiązują krzyżówki, biegają w maratonach, tańczą na dyskotekach, malują.
Z drugiej strony śmieszą mnie kobiety mające wnuki, które każą tym wnukom mówić sobie po imieniu, bo słowo "babcia" podobno je postarza, gdy tymczasem po dziadku widać, w jakim oboje sa wieku. Bo panowie czasem łysiejący lub z brzuszkiem i włosów nie farbują.
Gdy do biblioteki przychodzi elegancka, pełna humoru pani z dzieckiem to nigdy nie mam pewności czy to mama czy babcia młodego czytelnika. I bardzo mnie to cieszy i mam nadzieję, że będę taką trochę zwariowaną babcią w dżinsach, która pokazuje wnukom, jaki piękny jest świat...

niedziela, 27 września 2015

Nominacja od Marty


Otrzymałam kolejną nominację, za którą bardzo dziękuję. Nominowała mnie Marta, którą bardzo podziwiam za pasję i chętnie odpowiem na Jej pytania. Jeśli jesteście już znużeni nominacjami, poczekajcie po prostu na następny wpis...

A oto pytania od Marty:

1. Co sprawia, że na Twojej twarzy pojawia się uśmiech?

Wiele rzeczy, słońce za oknem, dobra wiadomość, dobry żart...

2. Czy na tym etapie swojego życia czujesz się spełniona/spełniony?

Jak najbardziej i staram się cieszyć każdym dniem.

3. Książka czy film – co wybierzesz?

W każdej sytuacji książka, chociaż bywają filmy, które zostawiają ślad na duszy...

4. Twoja pasja to…

To zmienia się z wiekiem. Kiedyś były to robótki(druty, szycie), teraz zwiedzanie i blogowanie, jestem zachłanna na nowe miejsca i ciekawych ludzi.

5. Co Cię skłoniło do założenia bloga?

Chęć pisania, wydobywania myśli na świat i to co wyżej, bo blogi są źródłem jednego i drugiego.

6. Gdy jesteś zdenerwowana/zdenerwowany co robisz by poczuć się lepiej?

Coś pysznego, trochę ciszy, spacer jeśli to możliwe...

7. Intuicja czy zdrowy rozsądek – czym się kierujesz w życiu?


To zależy od sytuacji, ale wiele razy postąpiłam intuicyjnie, nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi i źle na tym nie wyszłam...

8. Ulubiony cytat. Kogo i dlaczego?


„Panie, daj mi siłę, abym zmienił to, co zmienić mogę, daj mi cierpliwość,abym zniósł to czego zmienić nie mogę i daj mi mądrość, bym odróżnił jedno od drugiego.” – F. C. Oetinger
Dlaczego? Wydaje mi się, ze ten cytat wyczerpuje istotę tego, czym staram się kierować w życiu i jeśli się stosuje taką zasadę, człowiek jest pogodny i akceptuje to, co przynosi życie.

9. Gdy budzik zadzwoni a Ty postanawiasz zostać w łóżku, jak spędzasz ten dzień?

Na pewno nie w łóżku! Szkoda czasu, świat czeka....

10. Piosenka, która towarzyszy Ci przez całe życie to…

Nie mam jednej, ale bywa, że cały dzień towarzyszy mi jakiś utwór, który "wkręcił" się rano.

11. Współczesne czasy to pęd i coraz więcej egoizmu. Jak sobie z tym radzisz? Potrafisz myśleć tylko o sobie?

Raczej pracuję nad tym, żeby trochę tego egoizmu dla siebie wygospodarować...

sobota, 26 września 2015

Ważne, byś był dobrym człowiekiem...

Wielu z nas ma gotowy plan na życie dla swojego dziecka. Niektórzy już od narodzin potomka planują kolejne kroki, a jeśli idzie to w parze z odpowiednia kasą, tym śmielsze można poczynić plany. Najlepiej więc niania z referencjami i kilkoma językami, prywatna szkoła, zajęcia dodatkowe wszelkie możliwe i jeszcze pani opłacana za odrabianie lekcji z dzieckiem, najlepiej emerytowana nauczycielka. Cóż z tego, że wiele fajnych zdarzeń z życia dziecka przechodzi koło nosa? rodzice robią kasę lub karierę lub jedno i drugie.
Dobrze widziana jest także szkoła muzyczna, a niektórzy idą dalej, wysyłając dzieci na castingi, różne show-y i przeglądy. Nie chcę powiedzieć, że to wszystko be, ale dobrze jeśli dziecko choć trochę jest tym wszystkim zainteresowane, a nie zaspokaja tylko ambicji rodziców. Skrajnym dla mnie przykładem są amerykańskie wybory małej miss. Występujące tam dziewczynki maluje się jak dorosłe kobiety, ubiera jak pudle na wystawę i uczy , że jak nie zdobędą korony za to czy tamto, to życie już nie ma sensu. A tym biednym dziewczynkom kibicują otyłe mamy, które poprzez córki zaspokajają swoje nieziszczone marzenia..
W moim środowisku pokutuje przekonanie, że każdy szanujący się młody człowiek MUSI skończyć liceum i pójść na studia, nieważne jakie, byle być magistrem. I taki zblazowany młody człowiek zostaje kiepskim kimś, bo może wolałby być kierowcą rajdowym, cukiernikiem lub fryzjerem, ale co na to powiedzą znajomi rodziców?


Drugi etap w życiu to dobra praca. Każdy rodzic marzy o takiej dla swego dziecka, a jeszcze dobra pensja, samochód służbowy itp. I tu też obserwuję dwie skrajne postawy. Niektórzy uruchamiają wszelkie znajomości, byle załatwić młodemu człowiekowi pracę, najlepiej biurową, żeby była lekka, bez odpowiedzialności i za przyzwoitą pensję, a że to w ogóle młodego nie kręci? Zawsze można powiedzieć, że syn lub córka jest urzędnikiem, ale co robi, trudno powiedzieć, a dostawianych biurek w urzędach przybywa. Druga skrajność to trzymanie latorośli w domu do 40-tego roku życia w oczekiwaniu na pracę marzeń : bo mój syn za najniższą krajową pracować nie będzie...Za to pracują rodzice, a dziadkowie z renty pomagają.
Niektórzy fundują swoim dzieciom roczne podróże po świecie " w poszukiwaniu sensu życia", najlepiej u jakiegoś guru, bo inaczej go nie znajdą....


I ostatni jakby etap czyli zakładanie rodziny. Tu przydałaby się dobra partia, najlepiej dziecko lekarzy, prawników, bankierów lub mieszane i to już dobrze ustawione. Podoba ci się synu ta dziewczyna? A kim są jej rodzice? A co to za zawód jest, ile ona zarobi? Córka innych rodziców pokochała chłopaka, ale on tylko w pizzerii pracuje i nikt nie zapyta jakie ma pasje poza pracą, ważne, żeby dużo zarabiał i rodziców miał na stanowiskach.
A nie daj Boże, gdy syn lub córka zdradzą się ze swoją inną opcją seksualną, to żałoba w rodzinie i wstyd, zwłaszcza w małej społeczności.
Ileż to widziałam złamanych serc i dusz z powodu niezaspokojonych ambicji rodziców. Wiele młodych osób pozostało singlami, bo rodzicom żaden wybranek się nie spodobał, a nie mieli odwagi by się przeciwstawić... Jak powiedział ktoś mądry: dzieci to nie nasza własność, mamy prawo wspierać, doradzać, przyglądać się, ale życia za nich nie przeżyjemy.
Jestem matką jedynaka i wierzcie mi, trudno czasem stać z boku i czekać, co wybierze, jak postąpi, ale gdy pytał czasami czy będę z niego dumna, zawsze odpowiadałam: ważne, synu, żebyś był szczęśliwy,a w myślach dopowiadałam: żebyś był dobrym człowiekiem.....
I dlatego nie załatwiałam lepszej szkoły, nie naciskałam na inne studia, niż te które wybrał sam itd.
Przypomniały się słowa mojej babci: pamiętaj, staraj się żyć tak, żeby nikt przez Ciebie nie płakał...

czwartek, 24 września 2015

Cyrk przyjechał!

Na moim osiedlu rozgościł się namiot cyrkowy z całym dobrodziejstwem dookoła. Nigdy nie przepadałam za przedstawieniami cyrkowymi, nawet jako dziecko bałam się, że z ławek na widowni spadnę na klepisko, a postać clowna raczej przerażała niż bawiła. jakoś nie śmieszyło mnie takie zachowanie na granicy upojenia alkoholem i upośledzenia. No ale każdy ma inne poczucie humoru i ma prawo śmiać się z czego innego...
Z moim dzieckiem byłam w cyrku tylko raz, jeśli potem szedł to z babcią. Niektórzy nazywają wyczyny cyrkowców sztuką, a obserwując czasami w Tv popisy akrobatyczne, żonglerkę czy sztuczki magiczne mogę się zgodzić, że wymagają owe umiejętności pewnych uzdolnień i wielu godzin ćwiczeń.
Czemu jestem przeciwna to występom zwierząt w cyrku, zwłaszcza dzikich. Bo psy, koty, papugi ich właściciele uczą czasem sztuczek, którymi popisują się przed znajomymi lub w skrajnej postaci nagrywają i umieszczają na kanale youtube. Chociaż też nie śmieszy mnie ubieranie psów, zwłaszcza pudli w głupie ubranka, kapelusze i wymaganie chodzenia na 2 łapach.
Ale dzikie zwierzęta i sztuczki cyrkowe to już zupełne nieporozumienie. Ani to ładne, ani zabawne i moim zdaniem jakieś takie upokarzajace. o ile piękniej, dostojniej, naturalniej wyglądają wszystkie te zwierzęta w naturalnym środowisku. Nawet jeśli są dobrze traktowane przez treserów, robią rzeczy, do których nie zostały stworzone.


Innym problemem jest ciągłe przewożenie zwierzaków z miejsca na miejsce w ciasnych samochodach i przetrzymywanie w karygodnych warunkach. W ogrodach zoologicznych mają chociaż duże wybiegi, imitujące warunki naturalne, w cyrkach poza kawałkiem trawnika w środku miasta i areną cyrkową niczego innego nie znają. Ludzie podchodzą blisko ogrodzenia, głośno nawołują, rzucają pokarm. Zastanawiałam sie czy taka bliskość kilku słoni nie jest dla przechodniów niebezpieczna? Wszak słonie potrafią się nieźle zdenerwować, a wtedy aluminiowe ogrodzenie zda się na nic...


Wszystkie te lamy, słonie, wielbłądy, nawet żyrafa spacerujące między śmierdzącymi paliwem samochodami, a ogrodzeniem robiły smętne wrażenie i wcale nie wyglądały na dumnych przedstawicieli świata dzikich zwierząt...

środa, 23 września 2015

Na grzybobraniu

Czasami jeżdżę na grzyby, bo mój mąż to uwielbia. Ja przyznam się średnio, wolę po prostu chodzić po lesie. Wpatrywanie się w ściółkę w poszukiwaniu tych brązowych kapeluszy trochę mnie wkurza, zwłaszcza jeśli przejdziesz szmat drogi, a w koszu pusto. Ale za to ile ciekawych rzeczy można zobaczyć. Nie mam na myśli pamiątek po pseudogrzybiarzach typu: puszki po piwie, butelki po wódce czy wiadra porzucone w lesie, bo wstyd wracać z pustym...Dobrze jest ubrać sie jaskrawo, żeby nie zgubić się nawzajem, ja gdy tracę męża z oczu wpadam w panikę, bo mam słabą orientację w terenie, on wyjdzie zawsze z najgęstszego lasu i zawsze we właściwym kierunku.
Mam wujka zapalonego grzybiarza, który ciekawie opowiada o każdej wyprawie do lasu. Jednego roku w lasach bydgosko-toruńskich pojawiły się wilki. Wujek będąc na grzybach widział taką wilcza watachę, ale opowiadał, że przemieszczają się prawie bezszelestnie i raczej unikają kontaktu z człowiekiem. Dobrze, że nie trafiło na mnie... Opowiedział też śmieszna historie o upierdliwym grzybiarzu, który go prześladował. Facet szedł za wujkiem krok w krok, a że wujek ma nosa do kapeluszy, więc grzybów w koszu szybko przybywało. Facet przy każdym wuja schyleniu się po grzyba dopadał w to samo miejsce i podbierał trochę grzybów. Nie pomagały różne fortele. W końcu za którymś razem cierpliwość wuja skończyła się i zwrócił się do spryciarza w sposób mało dyplomatyczny, acz skuteczny:panie, jak się pan nie odczepi, to jak panu tym koszem przypier.....
Facet oddalił się obrażony, mrucząc pod nosem, że las jest dla wszystkich. Jasne, ale tym bardziej, nie jadę do lasu, żeby ktoś mi na głowę wchodził, a wokoło miejsca tyle, że zgubić się można.
Nie wiadomo czy będą w tym roku grzyby, ale do lasu warto się wybrać i bez tego.Kiedyś znaleźliśmy tylko dwa grzybki, ale ile tlenu zaaplikowaliśmy! Zbierając grzyby zawsze boję się, żeby dobrze je wysuszyć, bo kiedyś nazbierałam się, nasuszyłam, a i tak przegapiłam robaki, które potem zjadły mi całą puszkę ususzonych grzybów, została jakaś kaszka grzybopodobna.

poniedziałek, 21 września 2015

Kameliowej Damie...

Tajemniczy nick, intrygujące logo, ciekawe treści. Znajomość z blogiem zawierałam etapowo, tak czasem bywa, że odchodzi się i powraca.
Autorka także powróciła po przerwie, z postami jakby bardziej dojrzałymi albo ja się bardziej wczytałam. Jak zwał tak zwał.
Dziś chętnie podczytuję, chętnie komentuję, ciekawe są także komentarze gości.
Tak się też złożyło, że muza skierowała swe oko ku Damie Kameliowej, a więc dla niej tym razem dedykacja.


Zza maski spogląda
tajemnicza wielce,
lecz w tekstach rozpoznasz
jak wielkie ma serce.

Zaprasza do rozmów
na pewnych zasadach,
gdy czujesz się gotów
fajnie z Nią pogadasz.

Potrafi obronić
nawet trudny temat,
nie szczędzi argumentów,
nie powiesz: to ściema...

Tu i tam zagląda
skomentuje z sensem,
nikogo nie obrazi
bo brzydzi się hejtem.

Dama Kameliowa
bo o Niej tu mowa
na ważne sprawy otwarta
do rozmów gotowa.

niedziela, 20 września 2015

Zaproszenie do muzeum

Chcę Was zaprosić do nietypowego muzeum, które odwiedziłam w piątek.Nietypowe, bo przycupnięte gościnnie przy bazylice licheńskiej, a zbiory pochodzą w większości z darów księdza Józefa Jarzębowskiego, który był podróżnikiem i kolekcjonerem. Podróżował po całym świecie i próbował ocalić od zniszczenia świadectwa polskości, zarówno historyczne, jak i Jemu współczesne, a działalność swoją rozpoczął na początku XX wieku.
Dlaczego polecam to muzeum? Przede wszystkim dlatego, ze zbiory są tu bardzo zróżnicowane, znajdziecie tu zarówno zabytki historyczne, dzieła sztuki, pamiątki martyrologiczne, starodruki, przykłady sztuki sakralnej, elementy edukacyjne.
Wstęp do muzeum jest bezpłatny, pomieszczenia rozlokowane na 2 poziomach w bocznych skrzydłach bazyliki, więc opuszczając muzeum nie trzeba wychodzić na zewnątrz aby zwiedzić kościół i odwrotnie, jeśli interesuje nas samo muzeum, nie musimy wchodzić na teren bazyliki.
Przy wejściu do muzeum zapoznajemy się z historią podroży Józefa Jarzębowskiego i najcenniejszymi przykładami zabytków dotyczących historii Polski.


Wiele z nich zachwyci przede wszystkim męską część zwiedzających: broń biała i palna, zbroje, mundury, odznaczenia, stroje szlacheckie, tarcze. Ale są też ołtarze polowe, ciekawostki z okresu międzywojennego, pamiątki obozowe z czasów II wojny. Dla miłośników książek:starodruki i rękopisy z pięknymi inicjałami i złoconymi iluminacjami, księgi wielkie oprawiane w drewno i skórę oraz miniaturowe modlitewniki, a każdy z nich to małe dzieło sztuki.


W jednej z sal zachwyciły mnie wyobrażenia Matki Boskiej rodem z Meksyku, jakże różne od tych spotykanych w Europie. Zadziwia także zamiłowanie naszych przodków do ozdabiania kamieniami szlachetnymi codziennych przedmiotów, nawet broni, kielichów, tabakier, pojemników na proch strzelniczy.
Ciekawym dodatkiem do zbiorów muzealnych są elementy edukacyjne multimedialne czyli ukłon w stronę młodszej części zwiedzających.
Wiem, że na pewno niektórzy uśmiechną się pod nosem: znowu Licheń? Tak, bo tam naprawdę jest coś dla każdego, czego przykładem jest to muzeum.
Zauważyłam także, ze otwarto na powrót muzeum budowy bazyliki, którego zbiory już kiedyś widziałam, a które są dowodem na to, ze historia powstawania jakiegoś miejsca bywa ciekawsza od tegoż właśnie...

piątek, 18 września 2015

Na lekkość duszy

Jak nie uśmiechnąć się do takiego słonecznika, podarowanego wraz z życzeniami zdrowia i dobrego humoru? Jak nie uśmiechać się do do słońca za oknem i ćwierkania wróbli? Są takie drobiazgi i takie gesty, które powodują, że lekko się robi na duszy, nawet gdy masz największego doła.
Niektórym pomagają zakupy, innym wizyta w SPA, zajęcia zumby lub romantyczna komedia z ocieraniem łez. Zawsze dobrze robi na duszę list lub telefon zapewniający, że ktoś o Tobie myśli, że trzyma kciuki, zwyczajnie pochwali, że dobrze coś robisz.

Ten kwiatek pojawił się u mnie niedawno, podarowany przez koleżanki z pracy i chociaż moje okazje imieninowo-urodzinowe przypadają w wakacje i nie widzimy się wtedy, to czekał na mnie po powrocie do pracy...

Wrzosowy prezent otrzymałam od koleżanki, która odwiedziła mnie w domu. Jest już na emeryturze, ale spotykamy się na plotki, najczęściej w kafejkach, ale że ja teraz z chorym kręgosłupem, więc zaprosiłam ją do domu. A mój mąż na poprawę humoru upiekł placek drożdżowy z czarną porzeczką, który nie zdążył dobrze ostygnąć przed zniknięciem w naszych żołądkach. A kalorie? Przepraszam, a widział ktoś kalorię, choć jedną? No to o czym mowa?


Czasami dobrze jest zmienić coś w swoim otoczeniu, kupić świeże kwiaty, reprodukcję, nakryć stół nową serwetą. Dla mnie najlepszym balsamem dla duszy jest rozmowa z kimś kto tego bardzo potrzebuje i słyszę potem : jak dobrze zrobiła mi ta rozmowa, już mi lepiej...
Poza tym na lekkość duszy zawsze najlepiej robi dobra książka, jest kilka takich które zaliczam do kategorii BALSAM DLA DUSZY, udana wycieczka i Wasze blogi, na których zawsze coś ciekawego...
A jakie są wasze sposoby na lekkość duszy?

środa, 16 września 2015

Monika głodna życia

Pozwólcie, że przedstawię Wam Monikę, której blog poznałam dzięki Gabrysi. Najpierw zaglądałam nieśmiało, bo myślałam, że to taki bardziej plastyczno- artystyczny, a u mnie talentu za grosz. Okazało się, że Monika równie ciekawie opowiada o swojej pasji przywracania starym przedmiotom dawnego uroku, jak i o swoich podróżach, fascynacjach filmowo - literackich, o życiu po prostu. Prawdziwa kobieta renesansu.
A tutaj link do bloga Moniki: Wciąż głodna życia


W magicznym świecie
Moniki
magiczne dzieją się
sprawy -
im dalej zapuszczasz
oko
tym bardziej jesteś
ciekawy.

Wciąż głodna życia
i rozmów
wrażliwa na świata
piękno
artyzmem przedmiotów
zachwyca -
odciska na nas
swe piętno.

Jak humanistka
prawdziwa
rozlicznym oddaje się
pasjom
wiernych Jej fanów
przybywa -
rozbudza nasze fantazje.

Każdy komentarz
Moniki
starannie od serca
pisany
a każdy post
jest z miłością
talentem Jej
dopieszczany...

wtorek, 15 września 2015

Zemściła się okrutnie...

Historia niesłychana, pani ukarała pana.
Historia autentyczna, opowiedziana face to face, a zapewniam o tym, aby dać dowód, że prawdziwe życie niesie więcej niesamowitych zdarzeń, niż słono opłacane scenariusze.
A było tak:
małżonkowie z długoletnim stażem lubili czasem się droczyć, a im starsi byli tym częściej robili sobie małe złośliwości, na zasadzie: kto się lubi, ten się czubi. Towarzyscy i zabawowi byli zawsze, ganiali na wszystkie zabawy taneczne, zapraszali gości, sami też bywali, przy czym niejedno wyjście kończyło się awanturą z powodu zazdrości Pana. Czas mijał, Panią zaczęły nękać różne choroby, unikała wyjść wielkich z tańcami, częściej zostawała w domu z kawą i krzyżówką. Pan natomiast nie zamierzał rezygnować z życia towarzyskiego i za aprobatą żony bywał tu i tam.
Kiedy wracał pod podchmielonym aniołem przechwalał się przed żoną, jakie to miał powodzenie u pań, jakie okazje przepuścił i jaki to z niego kogut...
Pani słuchała tego cierpliwie, do czasu. Pewnego dnia zażądała aby mąż wracając z libacji przestał raczyć ją opowieściami o dokonanych lub zaniechanych podbojach miłosnych. W tym czasie Pan sprawił sobie nowy garnitur i koszule, bo bywał często i stare ubrania wyjściowe nieco się zużyły. Zmierzamy do finału. Krytycznego wieczoru Pan, powracając z kolejnego miłosnego podboju nie powstrzymał się od opowieści bogatej w pikantne szczegóły, zapominając w upojeniu alkoholowym o umowie z żoną.
Rankiem nieco skacowany wstaje i oczom nie wierzy! Wszystkie marynarki od garniturów i koszule pocięte nożyczkami, całe zostały tylko kamizelki i litościwie pozostawione w całości spodnie. Obraz zniszczeń odebrał mu mowę i od tej pory wieczory spędzał w domu z pilotem w ręku.
Pozostaje pytanie: nie miał się w co ubrać czy bał się utraty resztek garderoby?

niedziela, 13 września 2015

Powrót do Rogalina

Z wycieczki weekendowej nic nie wyszło, więc odkurzyłam wspomnienie z wypadu do Rogalina, nie tak dawnego w końcu, a warto pokazać tym, którzy nie byli lub odwiedzali dawniej, przed restauracją.


Któż nie słyszał o rogalińskich dębach? Kompleks pałacowo-parkowy w Rogalinie odwiedziliśmy kilkakrotnie, choćby przy okazji zwiedzania Kórnika, wszak to o rzut beretem. Do tej pory jednak pałac w Rogalinie niechętnie otwierał podwoje, gdyż większa część zabytkowej siedziby Raczyńskich oczekiwała na zastrzyk funduszy europejskich, aby wyremontować pomieszczenia dla udostępniania i zmodernizować bazę turystyczną.
Czekaliśmy na to 2 lata: ponowne otwarcie pałacu nastąpiło w połowie czerwca, ale my mieliśmy okazję udać się tam dopiero na początku września.
Do remontu można było zwiedzać jedynie galerię portretów na parterze bocznego skrzydła i gabinet londyński Edwarda Raczyńskiego, galeria obrazów w byłej oranżerii była w opłakanym stanie. Po remoncie zwiedza się cały pałac, powozownię, galerię obrazów, park oraz znajdujące się w pobliżu mauzoleum rodu Raczyńskich.

Przy wejściu do budynku kas wita nas makieta pałacu z opisem w alfabecie dla niewidomych, bilety wykupić można w różnych cenach, w zależności od trasy i tak za 35 zł dostajecie w pakiecie: pałac, powozownię, gabinet londyński i galerię portretów oraz galerię w oranżerii. Park można zwiedzić bez opłaty. Parking 6 zł za cały dzień, bulwersuje opłata za toaletę 2,50zł. Zwiedzanie pałacu odbywa się w określonych godzinach w grupach po kilkanaście osób, z których każda otrzymuje audioprzewodnik także w obcych językach. Nagranie włącza się po przekroczeniu progu kolejnych pomieszczeń. Wszystko odbywa się płynnie.

W powozowni zgromadzono przykłady zarówno prostych powozów do celów codziennych, jak i luksusowych karet, sań, lektyk, kufrów podróżnych itp. Sa wśród nich prawdziwe "mercedesy", eleganckie, z kryształowymi szybami, wyściełane aksamitem.

Fragment gabinetu londyńskiego Edwarda Raczyńskiego, ostatniego właściciela Rogalina, wielkiego patrioty i dyplomaty, który zmarł w wieku 102 lat.


Galeria portretów rodu Raczyńskich w bocznym skrzydle pałacu. Wśród przedstawicieli było wielu wojskowych, duchownych, zakonnic, artystów.

W komnatach wszystkie tkaniny na ścianach, zasłony i dekoracje odtworzono na podstawie zdjęć i wspomnień służby, ramę jednego z luster odtworzono z fragmentu wielkości dłoni.

Fragment sali balowej z pięknymi witrażami w oknach, na ścianach kolekcja broni, zbiory ciągle są uzupełniane.

Mój największy zachwyt czyli odrestaurowana biblioteka Raczyńskich, przykład kunsztu polskiego rzemiosła, zaprojektowana i wykonana z dbałością o wszystkie szczegóły, nawet bogato zdobione sufity. Żal tylko, że nie zachowały się zbiory kolekcjonowane przez kolejnych właścicieli. Biblioteka dwupoziomowa, bo na balkonie zaprojektowano także szafy i półki. Na balkon prowadzą przepiękne spiralne schody.

Galeria obrazów w dawnej oranżerii to imponujący zbiór dzieł artystów różnych szkół i narodowości: malarstwo flamandzkie, francuscy impresjoniści, Matejko, Chełmoński, Malczewski. Pomieszczenia klimatyzowane, wygodne siedziska do kontemplacji sztuki na odległość, atmosfera jak w prawdziwej galerii sztuki.
Polecam wszystkim pałac w Rogalinie, przygotujcie się na 2-3 godziny zwiedzania, a w przerwie można posilić się w lokalu przy powozowni o wdzięcznej nazwie "Dwa pokoje z kuchnią".

piątek, 11 września 2015

Wycieczkę szlag trafił...

Leciałam do pracy radosna, bo już piątek, wiele pilnych spraw dopięłam, a jutro weekend i wycieczka...Ale los miał wobec mnie inne plany i poraził mnie ostro. Schyliłam się tylko, by włączyć komputer i cios w kręgosłup tak silny, że ciemność w oczach, miękkie nogi, krew odpłynęła sobie gdzieś i ja też zaczęłam odpływać... Jak na ironię nie wyjęłam z torebki komórki, a byłam sama, koleżanka wyszła , do najbliższej sali daleko. Ale dowlokłam się jakoś do księgowości, klapnęłam na krzesło, poszedł w ruch telefon, ja powoli dochodziłam do siebie. Opieka, powiem Wam wzruszająca. Przybiegła szkolna pielęgniarka, pogotowie zjawiło się ekspresem, dwaj przystojni i profesjonalni ratownicy, mierzyli, wypytywali, zastrzyki robili, rozmową zabawiali, do lekarza pierwszego kontaktu iść kazali. Po szkole plotka pędziła lotem błyskawicy, co chwilę ktoś sprawdzał, czy żyję. O dziwo bez żadnego "ale" zarejestrowano mnie do lekarki, mąż mnie zawiózł do przychodni, a tam kolejne zdziwienie. Zanim mąż wrócił z parkingu, zajęła się mną pani z rejestracji, zadzwoniła po lekarkę, która zeszła do mnie na parter, zbadała i wszystko inne załatwiła.
Tak więc, uziemiona przez mój własny odcinek lędźwiowy kręgosłupa będę kurować się w domu, czytać sobie książki i postami Was zadręczać... W tzw. międzyczasie będę odbierać bolesne zastrzyki, żebym nie zapomniała po co w domu siedzę, gdy inni pracują.
A potem pozazdroszczę kuracjuszom i na zabiegi jakieś się wybiorę, ale na razie wycieczkę w weekend szlag trafił. No i czy jest sprawiedliwość na tym świecie?

środa, 9 września 2015

Okiem Eve


Jeśli spytacie jak powstają dedykacje, to nie odpowiem, bo sama nie wiem. Po prostu zaczyna chodzić mi po głowie słowo lub obraz, do których dołączają następne i gdy już są bardzo natrętne to siadam, wgryzam się w blog i dopisuje resztę. I nie ode mnie zależy która dedykacja będzie następna. Dziś przedstawiam KOBIETOSKOP.

"Dręczy" nas ciągle zdjęciami
przysmaków słodkich, deserów,
rozpala nam wyobraźnię,
więc smakołyków łakniemy.

Dla dzieci i trochę starszych
wiernych swych czytelników
napisze i namaluje,
pomysłów u niej bez liku.

W ciekawym KOBIETOSKOPIE
jak w czarodziejskim zwierciadle,
odnajdziesz pasję i humor,
odnajdziesz to czego pragniesz.

Psich cudnych portretów parę,
zabawne i zmyślne posty,
"przebłyski"dowcipem skrzące
i damsko-męskie różności.

Gdy nos spuszczony na kwintę
i potrzebujesz zaskoku -
zajrzyj choćby na chwilkę
do Eve i KOBIETOSKOPU.


wtorek, 8 września 2015

Nie jestem gotowa na jesień...

W niedzielne popołudnie tak przemokłam na spacerze i tak mnie przewiało, że zbuntowałam się , bo jak to? Wczoraj jeszcze upały, sandałki, lekkie sukienki, a tu nagle pierwsza odsłona jesieni. Za szybko, za zimno. Słyszę, że na Kasprowym spadł śnieg, mój termometr pokazuje 12 stopni, ciśnienie leci na łeb na szyję, wszyscy ziewają. Nie powiem, że tęsknię za upałami, ale taka nagła zmiana pór roku niedobrze robi na głowę i nastrój.


Co dzisiaj powiem jesieni
Gdy w szparach okiennych świszcze?
Co dzisiaj powiem drzewom
Gubiącym pożółkłe liście?
Co dzisiaj powiem wiatrom
Plączącym włosy i myśli?
Co dzisiaj powiem deszczom
Siekącym mnie bezlitośnie?
Powiem że chyba za wcześnie -
Że nie jestem gotowa na jesień.

Kiedyś nie lubiłam jesieni, im jestem starsza,to staram się dostrzegać nawet w tej porze roku jakies pozytywy. Przede wszystkim wieczory w wygodnym fotelu z książką, sezon na szarlotki i ciasta ze śliwkami, zupa dyniowa, wycieczki w pogodne dni babiego lata, klucze odlatujących gęsi...
Podzielcie się swoimi sposobami na jesień, zwłaszcza jeśli dni deszczowe, a wieczory coraz krótsze.



A na rozweselenie w pochmurny dzień zagadka.
Koleżanka przysłała mi zdjęcie z prośbą, żebym znalazła na zdjęciu wśród pluszaków jej psa o imieniu Lucky.
Ja znalazłam, szukał też mój mąż, pobawcie się także i poszukajcie.

niedziela, 6 września 2015

Tęsknota za listonoszem


Wymieniłyśmy się z Gabrysią refleksjami na temat korespondencji tradycyjnej i jej niewątpliwych uroków. Piszemy przecież blogi, piszemy e-maile, wpisujemy komuś komentarz pod postem, ale jak zauważyła Gabrysia wpatrujemy się w zimny szklany ekran. Na imieniny, święta i inne okazje wysyłamy listy elektroniczne, sms-y, e-kartki itd. A jakże miło jest czasami otrzymać list, przesyłkę, której nadawca poświęcił swój czas, uwagę, poszedł na pocztę, kupił znaczek. A my potem wyczekujemy listonosza, otwieramy kopertę i spędzamy kilka magicznych chwil z ręcznie napisanym tekstem. Jeśli jeszcze włoży ktoś do środka niespodziankę, zasuszony kwiatek, tym milej robi się na duszy. Gabrysia napisała wiersz o swojej tęsknocie za takimi chwilami: przeczytacie go tutaj- TĘSKNIĘ
A to moja odpowiedź, która powstała z inspiracji wiersza Gabrysi:

Odpowiedź

Napiszę dla Ciebie
Wiersz
Co jak list
Przez świat do rąk
Twych poleci

Napiszę do Ciebie
List
Który oczy rozświetli
W czas ponury
I zmysły podnieci

Napiszę dla Ciebie
Słów parę
Byś czuła, że gdzieś tam
Jest miejsce
Specjalnie dla ciebie

Napiszę list lub wiersz
By lęk odgonił
I niepewność
Byś czytając poczuła
Się jak w niebie.

A czy Wy lubicie dostawać papierowe listy? Najczęściej przychodzą chyba rachunki, powiadomienia i podobne pisma, a ja mam wrażenie, że listonosze i inne osoby roznoszą jedynie ulotki reklamowe. Można nawet przez pomyłkę wyrzucić z reklamówkami ważne pismo czy rachunek. A gdy listonosz leniwy, zostawia awizo i trzeba targać się na pocztę po odbiór przesyłki.
A czy widział ktoś w sklepach papeterie? Bo kartki i koperty bywają, ale pięknej papeterii nie widziałam wieki całe....


sobota, 5 września 2015

Podwójnie darmowy koszmar

Minął pierwszy tydzień roku szkolnego i nie wypożyczyłam żadnej książki( nie licząc lektury dla nauczyciela), nie spotkałam się z uczniami w czytelni, żeby jak zwykle porozmawiać o wakacjach, o przeczytanych książkach, nie znalazłam chętnych do spotkań na kółku przyjaciół biblioteki, nie przeglądałam czasopism z prenumeraty, które nagromadziły się przez wakacje, nie zaplanowałam kalendarza imprez na najbliższe miesiące....
Dlaczego? Bo od 21 sierpnia zajmuję się wyłącznie darmowymi podręcznikami dla uczniów. Mamy 12 klas I i II oraz 4 klasy czwarte, dla których pani minister przewidziała darmowe podręczniki. Nie mam nic przeciw uldze w zakupach dla rodziców, gdybym sama miała dziecko w wieku szkolnym też cieszyłabym się z takiej ulgi dla budżetu domowego. Ale dlaczego cały ciężar przekazania owych podręczników (dla wszystkich uczniów na wszystkie przedmioty) zrzuca się na barki bibliotekarzy? Księgarnie zajmowały się tym całe wakacje, wydawnictwa miały czas na dodruki, czasem książek poszukiwało się jeszcze we wrześniu.
Teraz wszystkimi czynnościami (zamawianiem, przyjmowaniem dostaw, rozpakowywaniem, księgowaniem i dystrybucją) zajmują się szkoły. Powstaja przy tym różne kwestie organizacyjne:
1. Kto ciężkie (22kg) paczki ma nosić do biblioteki?
2. Gdzie znaleźć miejsce, aby kartony wypakować i poukładać książki wg przedmiotów.
3. Gdzie znaleźć w szkole miejsce, żeby potem przechować podręczniki przez wakacje?
4. Jak zdążyć ze wszystkim do pierwszych dni września, biorąc pod uwagę, że w niektórych bibliotekach obcięto etaty o połowę, a kartony z książkami napływały jeszcze po 1 września?
Zadałam sobie trud i policzyłam ile podręczników i ćwiczeń przeszło przez moje ręce w ostatnich 2 tygodniach, gdy trzeba było wykładać, segregować, wydawać wpisywać na listy, liczyć, liczyć, liczyć,liczyć.....
Wyszła mi liczba 4750 sztuk, a pomnożyć to trzeba przez wielokrotność przekładania ich z miejsca na miejsce. Za rok dojdą podręczniki i ćwiczenia dla klas 3 i 5, a szkoła z gumy nie jest, a ja nie jestem coraz młodsza i chociaż dbam o kondycję, to jednak podnoszenia ciężarów nie trenuję.
Nie traktujcie proszę tego wpisu jak skargi, każda praca ma swoje plusy i minusy, zaraz ktoś może wypomni mi wakacje, ferie itp.
Ale pisałam już kiedyś, że chciałabym przede wszystkim dbać o rozwój dzieci i młodzieży, współorganizować życie kulturalne w szkole, uczestniczyć w akcjach na rzecz czytelnictwa i nowoczesnej edukacji, podnosić kwalifikacje w zakresie nowych technologii, pogłębiać wiedzę psychologiczną tak ważną w naszej pracy, a tymczasem zrobiono z nas magazynierów od podręczników. Jeszcze tydzień pewnie będę wydawać podręczniki uczniom, którzy są chorzy lub nie wrócili z wakacji, w ciągu roku będą dostarczane kolejne części elementarza dla klasy 2, a w czerwcu trzeba będzie ten cały bałagan ogarnąć i załadować do szaf, których jeszcze nie ma.
P.S.
Przepraszam za taki maruderski wpis, ale dla zdrowia psychicznego musiałam to z siebie wyrzucić, bo mnie krew zalewa...

Dlaczego podwójnie darmowy? Darmowe są podręczniki dla uczniów i za darmo (bez dodatkowego wynagrodzenia) wykonałam kawał fizycznej roboty...

czwartek, 3 września 2015

Dała mu kosza...

Z martwych powstałam po dwudniowej migrenie i śpieszno mi opisać co tam u mnie. Jechałam do pracy jak panisko, taksówką, bo zanim ogarnęłam się po nieprzespanej nocy to było bardzo późno ,a na spacer zwyczajnie nie miałam siły. Pan taksówkarz bardzo głośno nastawił radio, więc poprosiłam o przyciszenie. Zaraz jednak zaczął opowiadać mi dowcipy, z których jeden zapamiętałam, bo był adekwatny do mojego stanu ducha i ciała.
Czy pani wie, że w kodeksie pracy ma być nowy przepis? Nie będzie zwolnień lekarskich! A to czemu, pytam. Bo jeżeli pacjent ma siłę iść do przychodni i czekać kilka godzin w kolejce do lekarza, to ma też siłę iść do pracy...No właściwie ja podpadam pod ten przepis, migrena nie choroba...
Gdy już dojechałam , musiałam ciekawie wyglądać, bo koleżankom zmieniał się wyraz twarzy na mój widok. Ale nagrodą za przytarganie się do pracy była romantyczna historia.Kuba z 5 klasy, który jest częstym bywalcem biblioteki poprosił o przechowanie róży dla koleżanki z klasy. Zapytany czy to na imieniny, odpowiedział, ze to z miłości. Do kwiatka był doczepiony bilecik: Dla Oliwii :-)
Po godzinie zabrał różę, aby ją wręczyć koleżance, ale okazało się, że dziewczyna nie przyjęła daru, czym bardzo chłopca zraniła. Byłam oburzona, przecież to taki piękny gest i nie oznacza od razu oświadczyn, może wolałaby aby ją ciągnął za warkocze? A może nie mam racji? Róża stoi teraz samotnie w wazonie na parapecie i przypomina Oliwię, która dała Kubie kosza...

wtorek, 1 września 2015

Instrukcja picia wody.

Mam wrażenie, że zalewają nas ostatnio INSTRUKCJE, bo biurokracja to już dawno nas zalała. U siebie w pracy mam instrukcję użytkowania kserokopiarki, instrukcję pracy z monitorem, stanowiskową instrukcję pracy z komputerem, regulamin korzystania z biblioteki, regulamin korzystania z pracowni komputerowej, instrukcję użytkowania gaśnic, w toalecie instrukcja mycia rąk, z tego co wiem jest też instrukcja wchodzenia na drabinę (ja raczej nie używam), a do tego oczywiście setki różnych procedur.
Teraz dowiaduję się, że mamy dla dzieci opracować i wdrożyć Instrukcję Picia Wody!
Poza zapewnieniem uczniom dostępu do stałego i nieodpłatnego źródła wody pitnej należy także poinstruować dzieci jak należy wodę pić. Zarządzenie nie instruuje zainteresowanych, skąd będą fundusze na ten cel i jak to logistycznie rozwiązać, ale nie będę w to wnikać, żeby czytelników nie zanudzać, każda branża ma swoje problemy, a ja nie chcę tu przynudzać i narzekać...
Zastanowiłam się natomiast czy umiem pić wodę, bo jeśli takową wiedzę mam przekazywać, to chyba najpierw powinnam się przyjrzeć swojej. Bez sprawdzania w sieci wyszło mi, że płynów potrzebujemy dużo, zwłaszcza w upały, a przy pracy fizycznej w szczególności. Kiedyś lekarka powiedziała mi, że powinnam pić powoli, małymi łyczkami, bo szybkie picie haustami powoduje, że szybciej to wypocę. Czytałam też, że nie każdy może pic wodę zmineralizowaną, bo w różnych schorzeniach szkodzą różne minerały... Im dłużej przypominam sobie te wszystkie "ciekawostki" tym bardziej odechciewa mi się pić. Jedni twierdzą, ze woda z kranu jest tak samo dobra jak ta w butelkach, inni że to bujda... I co teraz z tych wszystkich rewelacji podać w Instrukcji Picia Wody? Może macie jakieś pomysły?