piątek, 30 stycznia 2015

Pochwała radości.

Podobno optymiści żyją dłużej. Nie wiem czy to fakt sprawdzony naukowo, ale wszyscy długowieczni zapewniają w wywiadach, że mają pogodne usposobienie. Z moich obserwacji i przemyśleń wynika też, że ludzie, którzy potrafią cieszyć się z drobiazgów są lepsi, życzliwsi, nie miewają chandry i w najgorszej sytuacji znajdują pozytywne cechy. Każdego dnia staram się pielęgnować w sobie takie podejście do życia i przekazywać dalej. Napisałam staram się, bo nie jestem urodzoną optymistką, ale przekonałam się, że to naprawdę ułatwia życie. Jest takie powiedzenie, które warto zacytować tym, którzy lubią się martwić na zapas: Jak ci źle idź na cmentarz, tam się zaraz opamiętasz.
Zachwyciłam się ostatnio tym, jak moje własne podejście do trudnych wyzwań motywuje innych do tego samego. Osoby, które obawiają się nowych zadań z różnych powodów, czasami wynikających z braku wiary w siebie ( i martwią się na zapas czy im się uda), odpowiednio zmotywowane jednak próbują, a ich radość z tego, że się nie tylko udało, ale nawet efekt działania przeszedł ich oczekiwania warta jest każdego wysiłku, jaki wkładamy w jakieś wspólne przedsięwzięcie. Doświadczam takich emocji ostatnio na niwie zawodowej. Uwielbiam taką współpracę, która daje radość i satysfakcję wszystkim zaangażowanym. Sceptyków i malkontentów spotkamy wszędzie, ale gdyby nie zapaleńcy, gorące głowy, pozytywnie zakręceni, czy jak ich nazwiemy świat stałby w miejscu, a nasze dusze byłyby mroczne jak otchłań hadesu.
Tak właśnie wymyśliłam, że praca zawodowa stała się( a nie zawsze była)moją pasją i jeszcze mi za to płacą i doceniają. A że czasami ktoś złośliwie podgryza pięty? To też może dawać kopa, żeby właśnie na przekór zrobić jeszcze więcej i lepiej i mieć z tego radość, swoje własne słoneczne poletko.
(grafika: openclipart)

środa, 28 stycznia 2015

Klientka zołza.

Mąż mawia, że nadmiernie wczytuję się w paragony kasowe, że jestem wybredna, podejrzliwa i często niegrzeczna dla personelu sprzedającego. Jednym słowem, a w zasadzie dwoma, klientka zołza. Ale zapewniam, że nie wypływa to z mojego wrednego charakteru, a raczej z nieufności i doświadczenia. Czytanie paragonów już niejednokrotnie pozwoliło mi zapobiec nieuzasadnionemu marnotrawieniu ciężko zarabianych pieniędzy, bo co innego mówiła informacja o cenie na półce, a co innego wybiła kasa. Jeśli sklep nie nadąża ze zmianami w cennikach, to ja nie zamierzam za to płacić. Gdybym chciała kupić drożej, to wybrałabym przynajmniej lepszą jakość. Podejrzliwa jestem w stosunku do wszelkich promocji, które de facto nie okazują się promocjami, a nabijaniem ludzie w przysłowiową butelkę. Bo np.ptasie mleczko dużo tańsze, ale gramatura mocno zaniżona, zamiast dawnych 500g, w promocji jest tylko 380g, a tańsza czekolada ma nie 100, a 90g
Nie lubię upierdliwych ekspedientek, które w momencie przekroczenia przeze mnie progu biegną i wołają, w czym mogą pomóc, skoro ja sama jeszcze nie wiem, co się tu sprzedaje. Zakupy celowe, to domena mężczyzn: jak idzie po buty, kupuje buty, ale na skarpety już nie spojrzy, bo tego nie było w planie, więc skąd mam wiedzieć w czym pani może mi pomóc... Kiedyś w dużym sklepie galeriowym zaczepiły mnie po kolei 3 panie, które mocno się nudziły i bardzo chciały mi pomóc(w oglądaniu chyba). Przy trzeciej powiedziałam ostro: jeśli przeszkadzam i nie wolno tu buszować w regałach, to wychodzę. Pani zdziwiona wycofała się szybko.Ale przebojem zakrawającym na dowcip jest historia, która opowiadałam właśnie w celach rozrywkowych. Wchodzę mianowicie do sklepu, przeglądam wieszaki i gdy sięgam po czerwoną koszulową bluzkę, podchodzi pani sklepowa, też łapie za bluzkę i mówi: to jest ładna czerwona bluzka. Zatkało mnie, ale starczyło mi dowcipu, żeby odpalić: co pani powie?
Koleżanka miała inną przypadłość, mianowicie szukała bluzki dla córki na prezent imieninowy.Gdy przeglądała wieszaki, podeszła inna uczynna niewiasta ze słowami: to nie dla pani. Przedtem zlustrowała biedaczkę od stóp do głów z wymowną miną.
Niektóre panny sklepowe podejrzewam nawet o celową zjadliwość. Nie mam już 25 lat, figura ponoć nie najgorsza, ale wyć mi się chce, gdy podają mi w sklepie dżinsy nie przykrywające majtek, poszarpane modnie i modnie poplamione ze słowami, że takie się nosi. Nie chcę też skracać u krawcowej nogawek, bo to za wiele poszukać spodni z moją długością nogawki(tylko takie szyją), a gdy jestem namolna, pani podaje mi spodnie jak dla
farmera z nadwagą i krokiem do kolan.
Inny obrazek w sklepie z kosmetykami. Stoją panienki i robią wrażenie, śliczne to i mocno umalowane, ale gdy pytam, do jakiej cery jest krem lub czy dana farba na pewno kryje siwe włosy, biorą ode mnie specyfik i zaczynają czytać etykietę. I jak tu nie być zrzędliwym? Przecież czytać umiem!
Pytam więc, czy to ja jestem upierdliwa czy o co chodzi?

sobota, 24 stycznia 2015

Przykład idzie z góry...

Z coraz większym przerażeniem słucham różnych doniesień medialnych na tematy polityczne. Słowa, a właściwie inwektywy, które padają z ust posłów, dziennikarzy, związkowców pod adresem różnych osób publicznych stają się niechlubną normą. Co z tego, że jeden z drugim przeprasza po burzy medialnej, skoro już padły, wszyscy je usłyszeli, a niektórzy nawet próbują usprawiedliwiać.
Jak mamy wychowywać dzieci w szacunku i tolerancji dla drugiego człowieka, skoro przekaz idący z mediów zaprzecza wszelkim zasadom dobrego wychowania i dobrego smaku. Dokąd dojdziemy w tym szaleństwie, jeśli premiera nazwać można kłamcą i oszustem lub głupkiem, papieża idiotą, do człowieka na ulicy pewien polityk powie: "spieprzaj dziadu" lub o dziennikarce: "ta małpa w czerwonym".
Związkowcy grożą: my znamy wasze adresy, my was znajdziemy! Za sukces uważane jest nie podpisanie porozumienia, ale nauczenie kogoś pokory...
Nie lepiej słychać na ulicy, w sklepach, na jezdni - każdy każdemu może bezkarnie nawtykać i nie widzi w tym nic złego. Koleżanka obserwowała pewną babcię, która "bawiła się" z wnukiem w taki sposób, że ten boksował ją gdzie popadnie jak w worek treningowy. Gdy podrośnie, a babcię naprawdę zabolą jego ciosy i zaprotestuje, wnuczek może odpowiedzieć: babciu, przecież sama mnie tego nauczyłaś, zawsze tak się bawiliśmy. Ja z kolei byłam świadkiem, jak matka dorosłych synów pozdrawiała jednego z nich z samochodu wystawiając środkowy, wymowny palec. No właśnie...
Inny przykład? Dziecko zapytane o imię, mówi, że nie pamięta. A jak mamusia mówi do ciebie najczęściej, pyta nauczycielka. Ty mały luju, odpowiada dziecko ( zapewniam, że nie zmyślone). Najlepszym wglądem w słowniki stosowane w niektórych domach jest posłuchanie, jak dzieci zwracają się do siebie, gdy dorośli nie widzą, można się zdziwić. Czasami, słysząc wiązki słów uważanych za wulgarne muszę szybko zdecydować czy podziwiać za bogaty wachlarz, oburzać się, że takie paskudne czy uciekać, bo czasem za słowami idą czyny.
Ale cóż, przykład idzie z góry!

czwartek, 22 stycznia 2015

Ksiądz Oko czyli ciemności kryją Ziemię...

Mędrca szkiełko i oko nie odgadnie, skąd biorą się tacy ludzie jak ksiądz Oko. Zawsze oglądam wywiady z tym panem lub rozmowy w kilka osób z jego udziałem i za każdym razem znajdzie się coś co mnie ekstremalnie zadziwia. Bo mogłabym zrozumieć skrajność poglądów wynikającą z ortodoksyjności wiary, ale uważam że opinie, które owa persona wygłasza nie mieszczą się w żadnym kanonie.
Przerażające dla mnie są zwłaszcza jego wywody na temat płci, prokreacji, orientacji seksualnej itp. Czasami mam wrażenie, że cofnęłam się w czasie do epoki egzorcystów i świętej inkwizycji, a najgorsze, że swoje poglądy ksiądz Oko wygłasza licznie i publicznie w trakcie wykładów na uczelniach lub zapraszany przez rozmaite organizacje skrajnie prawicowe. Jeżeli tacy ludzie tworzą obraz i fundamenty polskiego katolicyzmu, to nie dziwota, że tylu myślących obywateli, zwłaszcza młodych odwraca się od religii ojców i dziadów, szukając wyznań alternatywnych, które proponują większa tolerancję, świeżość poglądów na wiele spraw i bardziej przychylne podejście do przyziemności ludzkiego bytu. Co można myśleć o księdzu, który jest bardziej łaskawy dla seryjnego mordercy, któremu jest w stanie wybaczyć, niż dla kobiet, które stosują antykoncepcję...
Nie dziwi też, że przy podobnym do ojca Oko nastawieniu do życia ogólnie, naszych duchownych i ortodoksyjnych katolików oburzają niektóre wypowiedzi papieża Franciszka.
Z trzeciej strony wkurza mnie to, że kościół wpływa na decyzje rządu, sejmu czy pojedynczych polityków, tak jakby 100% obywateli było katolikami, a z czwartej strony: jeśli dobry katolik, to sam obroni kanonów wiary i postąpi zgodnie z katolickim sumieniem.
Swoją drogą ciekawe, jak ci wszyscy zdeklarowani katolicy radzą sobie z zabranianą antykoncepcją, skoro każde zbliżenie małżonków winno zmierzać do prokreacji? Zawsze chciałam to wiedzieć. Byłam kiedyś świadkiem sytuacji, gdy w czasie kazania ksiądz podkreślał, iż stosowanie antykoncepcji jest grzechem ciężkim, po czym trzy czwarte wiernych ruszył po komunijny opłatek. Rozumiem, że owi komuniści nie uprawiają seksu lub ciągle ryzykują...

środa, 21 stycznia 2015

Babcie i dziadkowie

Dziś jest dobra okazja, żeby powspominać nasze babcie i dziadków, w moim przypadku zostały już niestety tylko wspomnienia. O babci Stefanii pisałam już w poście o aniołach, bo takim aniołem była. Mimo różnicy pokoleniowej dobrze się z nią rozmawiało na każdy temat, często lepiej, niż z rodzicami. Nigdy nie osądzała, nie krytykowała, raczej poradziła, co zrobić, żeby było lepiej, inaczej, podpowiadała, jak spojrzeć na sprawy z innej perspektywy. Dla nas wszystkich wzorem było małżeństwo dziadków, którzy wspierali się w każdej sytuacji, nawet w banalnych sytuacjach domowych. Babci Stefanii brakuje mi do dziś i żałuję, że kiedyś nie spisałam Jej opowieści o trudnych czasach lub historii wojennych dziadka. Niektóre były lepsze, niż niejeden scenariusz filmowy.
Mniej związana byłam z drugą babcią Marianną, chociaż z nami mieszkała. Bardzo pomogła mojej mamie w prowadzeniu domu i opiece nad dziećmi, ale nie była dla mnie bratnią duszą. Obu dziadków straciłam wcześnie, jednego prawie nie pamiętam. Chyba mocniejsze więzi zawiązuje się z babciami, zwłaszcza gdy babcia jest bardziej przyjaciółką, niż tatową mamą...

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Zapachy i zapaszki

Aromaty towarzyszą nam przez całe życie, czasami jakiś zapach przenosi nas w czasy dzieciństwa lub przypomina miłe chwile, sytuacje lub osoby. Do dziś pamiętam zapach pasty do podłogi i placka w sobotnie przedpołudnia w domu rodziców lub zapach niedzielnego rosołu. Pamiętam perfumy mojej polonistki ze szkoły, która używała marki Pani Walewska. Bywały też zapachy mniej przyjemne, ale tych staram się nie pamiętać. Ostatnio miałam kilka niemiłych wrażeń w kwestii zmysł powonienia. Zdarzyło mi się wyjść z kolejki po ser w markecie, ale nie z powodu zapachu sera, a z powodu stojącej przede mną pani w sztucznym futrze(przy plus 6 na termometrze), którego zapach przyprawiał o mdłości... Cieszę się ,że nie korzystam od wielu lat z komunikacji miejskiej(chodzę pieszo), bo w okresie ciepłych miesięcy zapach w autobusach bywał nie do zniesienia i nie był to zapach paliwa. Nie zawsze też przyjemnością jest korzystanie z przymierzalni w sklepach, zwłaszcza jeśli wchodzi się po kimś, kto rzadko się myje lub mocno poci.
Zmuszona byłam dziś do wizyty w przychodni, gdyż moje gardło odmówiło współpracy i już za progiem lecznicy przeżyłam szok. Zawsze przychodnie i szpitale pachniały środkami dezynfekcyjnymi, a dziś czuje się zapach(żeby nie rzec smród)niemytych ciał. Dobrze, że byłam krótko... A kiedyś chorzy ubierali się do lekarza jak do kościoła. Wolę nie wyobrażać sobie, jak pachnie w szatniach przy salach sportowych lub podobnych miejscach.

sobota, 17 stycznia 2015

Od przybytku głowa boli...

Podobno wszystkie dzieci są nasze i powinniśmy robić wszystko, aby ich życie było lepsze. Stąd też rządowy program wspierający rodziny wielodzietne, bo niż demograficzny z jednej strony, a emigracja zarobkowa z drugiej.Nie mam nic przeciwko pomocy socjalnej dla potrzebujących, nigdy nie wiadomo, w jakiej sytuacji znajdzie się każdy z nas. Nie jestem jednak pewna, czy taka pomoc należy się wszystkim, którzy się o nią ubiegają. Z moich obserwacji prywatnych i zawodowych wynika, że wiele osób ze swojej trudnej sytuacji życiowej uczyniło sposób na zdobywanie pieniędzy z naszej wspólnej kasy. Rodziny wielodzietne korzystają z takiej pomocy na kilku frontach, a na dodatek uważają, ze taka pomoc należy im się z urzędu, bo skoro rodzice dostarczają państwu obywateli, to państwo winno na nich łożyć. Gdy zapytać tych rodziców w trudnej sytuacji, dlaczego decydują się na kolejne dzieci, odpowiadają, że dzieci bardzo kochają, a o resztę niech martwi się państwo. Wielu z moich znajomych zdecydowało że będzie mieć 1-2 dzieci, na miarę właśnie swoich możliwości finansowych, aby zapewnić tym dzieciom w sposób odpowiedzialny normalne warunki i dobrą przyszłość.
Niektórzy natomiast postępują w myśl zasady, że jak dał Pan Bóg dzieci, to da i na dzieci. Jakoś nie daje i musimy dawać my wszyscy.
Jeżeli dziecko chodzące do szkoły dostaje wyprawkę, śniadania, obiady, paczki na święta, dary z fundacji, kolonie, pomoc świetlic socjoterapeutycznych to jaki jest w takim razie obowiązek rodziców w zakresie wychowania i zapewnienia bezpieczeństwa codziennego bytu oprócz przyjemności wynikającej z aktów prokreacji?
I nikt nie zaprotestuje, bo nie wypada, bo co są winne dzieci? Dzieci niczym nie zawiniły, ale może zacząć uzależniać pomoc dla potrzebujących także od ich starań o byt rodziny. Zachodzi obawa, że dzieci pochodzące z rodzin niewydolnych, przyzwyczajone, że wcale nie trzeba pracować ani starać się o zapewnienie bytu samodzielnie i uczciwie, wyrosną na obywateli, którym się od państwa wszystko należy:zasiłek, mieszkanie, paczki żywnościowe itp. W dodatku nie mamy pewności czy pomoc finansowa lub materialna będzie dobrze wykorzystana. Przychodziła do mnie kiedyś młoda sąsiadka pożyczać pieniądze na mleko dla dzieci, ale zawsze miała za co kupić wódę i papierosy. Urodziła troje dzieci, a po rozwodzie znów jest z facetem i słyszałam, że urodziła czwarte dziecko... nadal nigdzie nie pracuje, utrzymuje się z zasiłków na dzieci. Nic dodać, nic ująć.

czwartek, 15 stycznia 2015

Wolność słowa...

Po słynnym ataku na redakcję paryskiego pisma dużo się mówi o wolności słowa, o niezależności prasy i misji dziennikarzy. Potępiam przemoc w każdej postaci. Ale pewnym rodzajem przemocy jest też dawanie wyrazu swoim uprzedzeniom na tle rasowym, religijnym czy jakimkolwiek innym poprzez niewybredne, obraźliwe teksty czy grafiki. Czy ktokolwiek ma prawo przy pomocy słów czy rysunków obrażać innego człowieka, jego poglądy, przekonania, orientację seksualną w myśl wolności słowa czy kreski?
Ile jest zwykle oburzenia, gdy ktoś lekceważąco( co najmniej) wypowie się na temat papieża, Chrystusa, nas samych? Nikogo jednak nie oburzają dowcipy o żydach, gejach, bitych żonach alkoholików itd. Nie mówiąc już o wrzucaniu do jednego worka wszystkich: ekstremistów, zwykłych wyznawców, teoretyków, zwolenników danej ideologii czy religii. Nie znam pisma, o którym głośno teraz w mediach, widziałam niektóre rysunki i nasuwa się porównanie z "Nie" Urbana, takim pismem dla Kiepskich, które kupowano kiedyś dla obraźliwych rysunków i wulgaryzmów w tekstach. Podobnie tu - poniesione ofiary spowodowały głównie wzrost nakładu z 60 tysięcy do 3 milionów egzemplarzy i ciekawość gawiedzi, co teraz wydrukowali i komu dokopali. Czy naprawdę o to w tym chodzi?
A jak do wolności słowa ma się wypowiedź związkowca Piotra Dudy, że znane im są(strajkującym) adresy posłów i żaden immunitet ich nie obroni? Być może sam Duda z pochodnią nie pójdzie, ale znajdą się tacy, dla których to nie będzie przenośnia, czy wyraz emocji sfrustrowanego związkowca, ale apel do brania spraw w swoje ręce.
Może jednak wolność słowa i prasy powinny mieć swoje granice?

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Męski punkt widzenia

Spotkania towarzyskie koedukacyjne są dobrą okazją do wymiany poglądów na różne tematy, z których najzabawniejsze wydaje się wzajemne postrzeganie przedstawicieli obu płci. Facetom trudno jest na przykład pojąć, że kobiety potrzebują do codziennej pielęgnacji czegoś więcej, niż woda i mydło czy krem do rąk. Ile by szafek nie zawiesić w łazience, wszystkie zostaną zapełnione. Krem na noc, na dzień, pod oczy, na szyję, do stóp, do rąk, balsam ujędrniający, nawilżający, serum, odżywki wielozadaniowe, olejki relaksacyjne. O kurczę, jak tak zaczęłam wymieniać i to wcale nie szczegółowo, to faktycznie robi się groteskowo. A jeszcze kosmetyki upiększające: podkład, puder,róż, korektory, mascara, lakiery, zmywacze, mleczka...
Jak mówi ponoć mój bratanek: krem między jedną a druga rzęsę. Ale najbardziej rozśmieszyło mnie pytanie: czy im (kobietom) nie pomyli się w jakiej kolejności to wszystko na siebie nakładać i czy nie mylą tych wszystkich tubek, słoiczków, buteleczek.
Nasze drugie połówki czują się dyskryminowane przez szczupłość miejsca w łazienkach na ich specyfiki do codziennej pielęgnacji i czasami wypominają nam "nieuzasadnione" wydatki, skoro jeszcze tego wszystkiego pełno w szafce, a my już kupujemy następne tubki, słoiczki, buteleczki.
A ile drodzy panowie wydajecie na wasze auta, sprzęt grający, wędki, ekwipunek na siłownię? O używkach nie wspominam, bo nam się też zdarzają.
To, co nas różni, tak nas właśnie wzajemnie przyciąga - tak dla równowagi!

sobota, 10 stycznia 2015

Rozpacz czy akceptacja?

Wieczór z filmem takim jak ten, który wczoraj obejrzałam należy do moich ulubionych.
Tytuł oryginalny:You are not you, w roli głównej H.Swank.
Film niełatwy, ale świetny. Ludzka tragedia opowiedziana z wydźwiękiem optymistycznym. Ryczałam jak bóbr, z nosa mi ciekło, ale ani na chwilę nie odeszłam od ekranu, chociaż gra aktorska w większości oscylowała wokół 2-3 osób na scenie dramatu.
Nie chciałabym jednak oglądać tego filmu w kinie, gdzie jedni siorbią colę, inni pokasłują, a nawet piszą maile i widać rozświetlone ekrany telefonów. Ten film powinno się oglądać w domowym zaciszu, na wygodnej kanapie, w sytuacji przytulenia do ukochanej osoby, by chwilę po projekcji pogadać o tym, co każdego z nas może spotkać, ale nie każdy może sobie z tym poradzić, zarówno ofiara, jak i jej bliscy.
Fabuła nie ma tzw. szczęśliwego zakończenia, ale optymizmu nie można jej odmówić. Polecam wszystkim, którzy szukają w filmie czegoś więcej, niż wartka akcja, egzotyka czy życie wielkiego świata.

czwartek, 8 stycznia 2015

Festiwal reklam

O reklamach telewizyjnych napisano już wiele, jest ich coraz więcej, są mam wrażenie głównym elementem programowym, nie na darmo powstał dowcip, że puszczają filmy w przerwach między blokami reklamowymi. Obiecywano nam, że wejdzie w życie przepis o tym, aby natężenie dźwięku w czasie emisji reklam było takie samo, jak w czasie innych programów, ale ja tego nie zauważam. nadal z radia i Tv wyją do mnie teksty lub piosenki o skuteczności leku na wątrobę. Już kiedyś ktoś zauważył, że sądząc po reklamowanych nieustannie produktach, Polki tylko piorą, gotują, czyszczą łazienki, leczą syropami swoje dzieci i czasami farbują włosy. Nie widziałam natomiast w reklamach facetów czyszczących sedesy czy prasujących obrusy...
Najbardziej jednak przeszkadza mi to, że w najmniej odpowiednim momencie epatuje się mnie lub moja rodzinę treściami zaliczającymi się strefy intymnej życia kobiety.Mam tę wadę, że lubię przy porannej kawie pooglądać newsy w Tv, a tu nagle między jednym kęsem ciasta, a drugim wyskakuje reklama podpasek, które nie przeciekają lub super wygodnych tamponów. Innym razem muszę wysłuchać wykładu o infekcjach intymnych lub tabletkach poprawiających erekcję u mężczyzn. Często puszczane są też reklamy o wszelkich lekach na wątrobę, żylaki i ostatnio na przeziębienia. Zastanawiam się, czy w naszym kraju nie warto reklamować nic innego?
O długości bloków reklamowych już nie wspomnę, zwłaszcza gdy oglądam jakiś film, którego fabuła wymaga skupienia lub wprowadza w nastrój melancholijny, a tu nagle wyskakują operatorzy telefonii komórkowych, producenci wędlin lub promocje sprzętu AGD.
Istna karuzela - po drugim 15 minutowym bloku reklam wyłączam odbiornik i wściekam się, że znowu ominął mnie fajny film.
Czy dycydenci telewizyjni zrobili kiedyś badania, ilu widzów tracą przez bloki reklamowe? Sami tez pewnie ten chłam oglądają, ale cóż, kasa...

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Kolęda

Jak co roku ten sam scenariusz: zapowiadana w parafii wizyta księdza. Na stronie internetowej parafii szczegółowe instrukcje, jak się do tej wizyty przygotować, ale najgorsza dla mnie jest wzmianka tłustym drukiem , na czerwono, że kto księdza w domu nie podejmie, ten manifestuje swoje wyparcie się wyznania katolickiego!!! Właściwie powinnam na tym zakończyć, ale zawsze chciałam dać upust swojemu oburzeniu na ten temat, teraz na blogu mam okazję. Przede wszystkim chętnie goszczę tych, których zapraszam, księdza jakoś nie mam przyjemności, zresztą nie miałam szczęścia trafić na takiego, z którym chciałabym podyskutować o czymkolwiek.
Gdy poczuję potrzebę, to pewnie poszukam. Po drugie, dlaczego pchają mi się do domu ministranci, obcy ludzie, po których często musiałam posprzątać, bo poczęstowani słodyczami lub owocami naśmiecili na schodach. Przeczytałam w sieci, że ministranci tak jak w kościele, także w czasie kolędy maja nieść posługę. Pytam : posługę przy czym? Ksiądz sam nie daje rady modlić się? Przecież to nie msza, niczego nie podają, w niczym nie pomagają. A... sorry, tuż przed przyjściem księdza zostawiają kopertę z formularzem dobrowolnego opodatkowania się na rzecz parafii. Tak chyba , żeby ksiądz nie czuł się skrępowany...
Powiecie: nie ma obowiązku przyjmować. Teoretycznie, nie. Ale gdy kiedyś wróciłam późno do domu, mając nadzieję, że ominie mnie ta wątpliwa przyjemność, okazało się, że ministranci wypatrzyli mój powrót i chociaż ksiądz kończył obchód, zawrócił specjalnie bez pytania mnie o zdanie, czy wyrażam chęć rozmowy z nim w moim domu, dodając, że już rozpytywał sąsiadów, gdzie jesteśmy bo kolędy nie wpuszczamy. Jeśli mąż wyrazi chęć przyjęcia wizyty księdza, proszę bardzo, ale już beze mnie. Znudziło mi się odpowiadać ciągle na te same pytania i patrzeć potulnie jak wikary wszystko skrzętnie notuje... po co?
Wiem, że wielu ludzi ma podobne zdanie, ale jakoś nie mają odwagi się wyłamać, za to bardzo są oburzeni nachodzeniem w domach przez Świadków Jehowy, a oni tez chcą tylko porozmawiać...

sobota, 3 stycznia 2015

Strój do opery

Spektakle bywają różne, okoliczności także, ale zawsze byłam przekonana, że wizyta w operze, zwłaszcza w okresie sylwestrowo-noworocznym zobowiązuje do ubioru bardziej starannego niż zwykle.
W istocie większość osób, które kupiły bilety na spektakl w operze bydgoskiej 28 grudnia ubrana była elegancko, jak przystało na koncert sylwestrowy, wszak na bal sylwestrowy nie chodzimy ubrani jak do pracy. Niestety nie wszyscy uznali taka okazję za godną uszlachetnienia także strojem. właściwie można było zaobserwować dwie skrajności trendów: nadmiar elegancji oraz całkowity jej brak. A po środku wszyscy ci, którzy wynieśli z domu czy tez ze szkoły szacunek dla sztuk teatralnych okazywany w ubiorze.
Raziły zarówno stroje przerysowane, typu suknia z tafty do ziemi i rękawiczki po łokieć, a u panów mucha i frak, jak stroje nazbyt zwyczajne: sweter i dżinsy u panów, a pogniecione spodnie i nijaka bluzka u pań. O dziwo, bardziej niedbale ubrani byli ludzie w zaawansowanym wieku. Ludzie młodzi, których wychwyciłam z tłumu, ubrani byli odpowiednio.
Bilety tanie nie były, ale nie znaczy to chyba, że niektórzy nie mieli w szafie choć białej bluzki i ciemnego dołu. To zawsze wygląda dobrze i wielkich nakładów nie wymaga. Wszak nawet od uczniów w szkole wymaga się odpowiedniego stroju i w tym celu wozi się ich na spektakle teatralne i do kina, by skorupka za młodu... i tak dalej.
Koncert był piękny, bawiliśmy się znakomicie i nasze wrażenia byłyby bez zastrzeżeń, gdyby nie małe problemy z parkowaniem, a z parkingu trzeba było iść naokoło ulicą do głównego wejścia w butach raczej eleganckich - dobrze, że nie było śniegu do kostek. Opłata za parking przy cenie biletu 180 zł od osoby to lekka przesada...
(zdjęcie flickr,CC BY-NC-SA 2.0 by M.Switala)

czwartek, 1 stycznia 2015

Postanowienia noworoczne

Z początkiem roku słyszę i czytam o postanowieniach noworocznych różnych osób, a to chcą schudnąć, a to przestaną palić, a to odłożą cokolwiek na czarną godzinę... Z drugiej strony mnożą się porady psychologów i innych specjalistów, co zrobić, aby w tych postanowieniach wytrwać.
A ja postanowiłam w tym roku nie robić żadnych postanowień, bo najczęściej ich nie dotrzymuję i mam wtedy wyrzuty sumienia, że jestem leniwa, łakoma, rozrzutna lub skąpa, idę na łatwiznę lub przesadnie perfekcyjna. Po co więc dręczyć się i pomnażać wady?
Czyż nie lepiej osiągnąć coś po cichutku, mimochodem, bez fanfaronady i móc cieszyć się z nieoczekiwanych drobnych osiągnięć?
A jeśli przy tym pojawi się jeszcze jakaś wartość dodana, to tym lepszy będzie bilans roku. I tego się trzymajmy!