czwartek, 30 kwietnia 2015

Moje ptaki, zwierzaki i krewni...

Dziś dziewczynka zapytała: czy ma pani psa, który jeździł koleją? Chodziło oczywiście o książkę, ale naszły mnie wspomnienia o zwierzakach, które przewinęły się przez nasz dom, a właściwie domy, mój rodzinny i ten już z mężem i synem.
Jako dziewczę dorastające miałam psa, którego śmierć przeżyłam dwukrotnie. Raz, gdy potrącił go samochód i nie wykazywał oznak zycia, ale po zaniesieniu do domu, kąpieli i zawinięciu w koce, odzyskał wigor i był z nami jeszcze jakiś czas. Drugi raz odszedł naprawdę, to na mamę przypadło uśpienie przyjaciela domu. Nie rozmawiała z nikim przez 2 dni. Drugi pies pojawił się wkrótce potem, ale ja już wyszłam za mąż.
Mieliśmy z mężem akwarium z rybkami, papużkę falistą i żółwie czerwonolice. Do rybek nie mieliśmy szczęścia, papużki też nie są długowieczne, a żółwie tak urosły, że nie mieliśmy miejsca na nowe terrarium i oddaliśmy je do sklepu zoologicznego, aby ucieszyły kogoś innego.
Po przeprowadzce do nowego mieszkania była zoologiczna przerwa i pojawił się na świecie junior.
Dzieci jak to dzieci domagają się na ogół psa. Ja na psa zgody nie wyrażałam, bo spędzałby samotnie długie godziny w pustym mieszkaniu. Stanęło na chomiku. Oczywiście najpierw zarzekałam się, ze żadnych gryzoni w domu nie chcę, co syn wypominał mi bardzo dłuuuuuuuugo oraz to, ze o chomika dbam lepiej, niż o własne dziecko. Po chomiku pojawiły się papużki, tym razem dwie, żeby nie czuły się samotne. Bardzo przeżyłam, gdy umierały. Były jeszcze dwa kolejne chomiki, ale jeden - Roborowskiego nie dał się oswoić. Gdy pochowaliśmy ostatnie zwierzę w parku, mąż zakazał wszelkich zwierząt w domu, bo ryczę jak bóbr,gdy odchodzą, a on nie ma zamiaru na to patrzeć.
Pozostały mi więc zwierzaki w sklepach i ogrodach zoologicznych, ale nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa, a w piwnicy klatka i terrarium czekają...

środa, 29 kwietnia 2015

Szaleństwo komputerowe...

Takie stany jak u gościa na obrazku nieczęsto mi się zdarzają, chyba że wybitnie coś mi nie wychodzi, bo komputer pastwi się nad moją ignorancją informatyczną.
Częściej wyprowadza mnie z równowagi sprawowanie pieczy nad pracownią komputerową w bibliotece i to też raczej nie z powodów technicznych. Pracownię zainstalowano w 2005 i wiele zdrowia i czasu mnie kosztowało opracowanie zasad korzystania, bo komputery tylko 4, a chętnych ponad 600 osób. Ale cóż, roczniki się wymieniają, praca syzyfowa trwa. Czasami czuję się jak Prometeusz przywiązany do skały - przykotwiczona do pracowni komputerowej, okupowanej non stop i ani wyjść do toalety, ani żadnej pracy rozpocząć nie można, bo dzieciaki zasiadają przy kompach i nawołują: mój się zawiesił, gra mi nie chodzi, obrazek się nie ładuje, nie mam głosu w słuchawkach itp. Do tego dodać należy głośne rozmowy między kolegami, którzy przyszli razem i świetnie się bawią lub kłócą, podśpiewywanie podczas korzystania z youtuba, przy czym każda z 4 osób śpiewa inną piosenkę.
Powie ktoś, wystarczy poprosić, żeby tego nie robili? Pomaga na 5 sekund...
Ale najgorsze są kłótnie i histerie podczas zapisywania się na "sesję". Chętnych jest często więcej niż sprzętu, nie każdy chce siedzieć z każdym, ja muszę iść na zastępstwo lub nauczyciel z uczniami zapisał się na zajęcia z komputerami, a ci którzy odchodzą z kwitkiem dostają nieraz ataku histerii. Nie docierają argumenty, że siła wyższa, że może przyjść innego dnia, że może posiedzieć w czytelni... Awanturują się z reguły dzieci, które mają w domu komputery i albo mają szlaban od rodziców, albo już powstaje u nich problem uzależnienia, albo mają problem z wyrażaniem emocji.
Jakiś czas temu wprowadziliśmy zakaz korzystania przez uczniów z portali społecznościowych, bo okazało się, że tam właśnie dzieciaki ubliżają sobie ile wlezie, ośmieszają, grożą. Kiedyś poproszono mnie o zrobienie śledztwa, kiedy uczennica korzystała z komputera w szkole, bo rodzice koleżanki przyszli ze skargą na obelgi zamieszczane na facebooku. Czy ja mam odpowiadać za to, co dzieciaki robią na fejsie? Jeśli w domu rodzic pozwala, niech weźmie odpowiedzialność za to, co jego dziecko wypisuje i jakie zdjęcia zamieszcza. Że rodzic nie wie? A powinien, bo jeżeli nie ma wpływu na to, co jego dziecko robi przy komputerze, to na co wpływ ma?
To szaleństwo komputerowe opanowuje coraz młodsze dzieci i aż strach, dokąd nas zaprowadzi...

wtorek, 28 kwietnia 2015

Chleb nasz powszedni

Uwielbiam chleb, ale nie każdy. Mogłabym zrezygnować w diecie z wielu rzeczy, ale nie z chleba. Nie ma nic lepszego, jak dobry pachnący chlebek z masłem i serkiem lub dżemem. Nie rozumiem diet wykluczających pieczywo z jadłospisu, co może być złego w chlebie?
Oczywiście chleb musi być odpowiedni (tak jak makaron), bez polepszaczy smaku, zapachu i nie wiem czego jeszcze. Dobry chleb poznaję po kolorze, ciężarze, dodatkach (zawsze czytam skład na metce, a jeśli metki nie ma proszę o przekrojenie).
Ciągle poszukuję nowych rodzajów, nowych piekarni, wszędzie gdzie bywam, staram się próbować lokalnych wypieków. Najlepsze są małe piekarnie, przechodzące z pokolenia na pokolenie, ale i w tych większych można znaleźć chleb tradycyjny, bogaty w dobre składniki, ale bardzo drogi.
Dziś w piekarni, którą mijam codziennie i gdzie kupuję chleb "Cztery pory roku" pani poleciła chleb "Chia".
Nazwa egzotyczna, bo nasiona chia to nasiona meksykańskiej szałwii, będącej niegdyś podstawą diety Azteków, jako źródło witalności. Ulotka zapewnia, że w owych nasionach mnóstwo jest kwasów omega-3. Oprócz tego w chlebie sa też nasiona słonecznika, siemię lniane, pestki dyni, otręby, sezam.Jest pyszny, pięknie pachnie.
Chleb nasz powszedni był podstawą diety ludzi od zawsze, dla chleba nasi przodkowie mieli szacunek wielki, bo kto miał chleb i mleko ten głodu nie cierpiał. Moja babcia zanim rozkroiła chleb, robiła na jego spodzie nożem znak krzyża, a wszystkie okruszki pieczołowicie zbierała na dłoń i zjadała. Wszystkie resztki były w naszym domu zagospodarowane. Dlatego nie rozumiem braku szacunku dla chleba, na śmietnik trafiają całe jego bochenki, bułki, ciasta, zwłaszcza po świętach, gdy kupuje się zwykle za dużo. Pracuję w szkole, mijam dwie szkoły w drodze do pracy i widuję mnóstwo wyrzuconych kanapek. Boli mnie, gdy dzieci wrzucają do muszli klozetowych chleb z szynką, jabłka, bułki. A nieraz rodzice oszczędzają na sobie, żeby dzieciom dogodzić.
Oby nam nigdy tego chleba nie zabrakło...

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Czas magnolii...

Gdy wiosna na dobre rozgości się w przyrodzie wyruszamy w nasze ulubione miejsca, aby nasycić oczy i duszę cudami natury, tymi wyjątkowymi klejnotami, które pojawiają się na chwilę, jak kwiat paproci. Kwiecień i maj to miesiące odwiedzin w kórnickim arboretum. Warto tam zaglądać o każdej porze roku.
W sobotę zachwyciły nas kwitnące magnolie, których jest kilka odmian, a każda pachnie inaczej, ja najbardziej lubię białe. Jest też pora różaneczników czyli azalii . W zależności od tego, jak długa była zima kwitną razem z magnoliami lub później. W maju przychodzi czas na bzy czyli lilaki, których w Kórniku mają wiele odmian, nawet żółte, drobnokwiatowe.Jesienią jeździmy oglądać wrzośce i kolory liści na niezliczonej ilości gatunków drzew i krzewów.
W tym roku niespodzianka: w każdy weekend majowy prezentować się będzie biblioteka kórnicka. Imprezy, które oferuje zamkowa książnica związane są z mieszkańcami zamku lub obchodami ogólnopolskimi.Weekend z białą damą, weekend z Zosią i Tadeuszem połączony z degustacją potraw staropolskich. Kiedyś w Dniu Flagi trafiliśmy na pokazy husarii - grup rekonstrukcyjnych.
Druga niespodzianka: renowacja Pałacu w Rogalinie. Od czerwca będzie można podziwiać rezydencję Raczyńskich w całej świetności i to co mnie najbardziej interesuje czyli odrestaurowaną legendarną bibliotekę Raczyńskich.
Uwaga turystyczna:jeśli wybierze się ktoś do Kórnika nie warto zostawiać samochodu pod zamkiem, bo drogo i ciasno. Lepiej zostawić auto gdzieś w mieście, w bocznej uliczce, tam wszędzie blisko, a taniej.


sobota, 25 kwietnia 2015

Co mają tulipany do karpia?

Co mają kwiaty do ryby
nikt raczej nigdy nie zgadnie,
nawet gdy długim myśleniem
rozpali swą wyobraźnię.

Co łączy pęk tulipanów
z karpiem, co w stawie pływa?
Radość- którą sprawiają
gdy prostych radości ubywa.

Kwiaty sąsiad przynosi,
na działce u niego rosną,
żonkile i tulipany,
Przepiękne symbole wiosny.

Karpia złowił znajomy
co lubi wędkę pomoczyć.
Tak leczy nerwy zszargane,
rybom się dał zauroczyć.

Obaj - znajomy z sąsiadem
uczynek dobry zrobili
i obaj do domu mego
podarki swe przytaszczyli.

I oczy moje radują
kwiaty co piękna symbolem,
a zdrowia przybędzie i siły
od karpia, co leży na stole...

(powiązałam wersy w zwrotki dzisiaj, leżąc w wannie)

piątek, 24 kwietnia 2015

Butelka zwrotna...

Spodobał mi się film nakręcony kamerką samochodową, a raczej jego bohaterka, która wrzuca komuś przez okno samochodu butelkę po jogurcie, wyrzuconą chwilę wcześniej z okna auta jadącego wolno w korku. Wspomnianą panią wkurzyło, że ktoś zrobił sobie z chodnika śmietnik, wykorzystała powolny ruch samochodów, wysiadła i "oddała" butelkę właścicielowi śmiecia.
Temat śmieci często pojawia się na blogach i nic dziwnego, wielu z nas chce żyć na czystych osiedlach, jeździć do czystego lasu, spacerować po czystym parku. Moim marzeniem jest, aby śmieci pozostawiane beztrosko w miejscach publicznych, wracały do właścicieli lub krzyczały na ulicy!
Obejrzany filmik przypomniał mi sytuację z letniska nad jeziorem, gdzie znajomi mają domek i ciągle borykają się z podrzucanymi przez ogrodzenie butelkami, puszkami itd.
Jednego dnia podczas naszej wizyty, ów znajomy przyuważył chłopaka, który rzucił puszkę po piwie. Wyszedł ze swojej posesji, podniósł puszkę i poszedł za chłopakiem do jego domku. Grzecznie zapukał i w obecności rodziców chłopaka powiedział: młodzieńcze, ten przedmiot porzucony przez ciebie w lesie oddaję właścicielowi, bo chyba nie do lasu powinien trafić... Nie wiadomo, kto był bardziej zawstydzony, ów młodzieniec czy jego rodzice?
Podobny przypadek zdarzył mi się w lesie. Pojechaliśmy z mężem na grzyby, ale chyba bardziej na spacer po lesie i przyuważyłam gościa, który porzuca swoje puste wiadro, a nie widział mnie, bo stałam na wzniesieniu. Zwróciłam panu uwagę, że to wiadro, to powinien zabrać ze sobą, bo śmieci w lesie dość. Pan niestety burakiem zwyczajnym okazał się i gdyby nie obecność męża, to mogło się to skończyć niewesoło.
Ale może gdybyśmy wszyscy tak reagowali na śmieciarzy, to było by ich coraz mniej.
Osobną sprawą jest kwestia zwrotu butelek i innych surowców wtórnych. Z tego co słyszałam w innych krajach zwrotne są nawet butelki plastikowe i być może mniej ich trafia na śmietniki. Ale z drugiej strony widuję wyrzucane gdzie popadnie butelki z kaucją, więc albo lenistwo pijących sięgnęło zenitu, albo bogate mamy społeczeństwo...

czwartek, 23 kwietnia 2015

Hasło - odzew !

Scenki bywają następujące: wchodzi czytelnik do biblioteki ze słowami - "Bajki robotów". Słucham? Bajki robotów - powtarza zdziwiony. Słyszałam hasło, ale nie znam odzewu - odpowiadam. Dłuuuga chwila ciszy, mózg pracuje, prawie słyszę pracę trybików, delikwent rzuca okiem na boki.
No, Bajki robotów! Rozumiem, że chodzi o tytuł lektury, ale co dalej?- pytam.
- Wypożyczyć! No i znowu nie znam odzewu! Czy możesz pełnym zdaniem?
- Chciałbym wypożyczyć Bajki robotów! Ależ proszę bardzo, trzeba było tak od razu, miłej lektury!
- Żartuje pani? Polonistka kazała wypożyczyć!
Inna scenka - wchodzą maluchy z II klasy i wołają , nie zamknąwszy za sobą drzwi: na komputery!
- Jeżeli to jakieś hasło, to ja nie znam odzewu! Malcy patrzą najpierw sobie wzajemnie w oczy, potem spoglądają na mnie:chcemy wejść na komputery!
- A ile panowie ważycie?
- Ale czemu?
- Bo nie wiem czy komputery to wytrzymają? Tak nogami na komputery? Chłopaki śmieją się, złapali o czym mówię i gdzie popełnili błąd.
- No nie, chcemy pograć w gry!
To jak powiecie?
- Czy możemy usiąść przy komputerach? Możecie, ale nie grajcie w strzelanki, proszę.
Pewnie jestem upierdliwa, ale nie cierpię jak ktoś mówi do mnie hasłami... Ale z drugiej strony, co się dziwić dzieciom, gdy w sklepie słyszę hasło rzucone do ekspedientki: chleb i extra mocne! Ekspedientka podaje i znów pada hasło klienta: ile?
Dawno temu, gdy korzystałam z komunikacji miejskiej słyszało się niekiedy: bilety do kontroli! Można więc było rozumieć: szykujcie się bilety, będziecie poddane kontroli.
Czy nie lepiej brzmi komunikat: zapraszam na przerwę, aniżeli: przerwa, wychodzić? Takie zwroty typu hasło, rozkaz budzą moją agresywną stronę osobowości, chociaż niektórzy nie wierzą, że potrafię być niemiła.

wtorek, 21 kwietnia 2015

Motywowanie ucznia...

Tony papieru zapisano i setki godzin przegadano na temat: jak motywować ucznia? Żyjemy w czasach, w których wykształcenie straciło na wartości, przykłady pokazały, że nie trzeba być intelektualistą aby zostać prezydentem, obywatele bardziej muszą troszczyć się o byt, niźli o naukę, wiele wartości zmietliśmy z postumentów, w mediach bardziej liczy się skandal lub wygląd, aniżeli wiedza czy pasja. W takiej sytuacji cieszymy się, że uczeń w ogóle przychodzi do szkoły(szkoła musi zapewnić mu opiekę) i na głowie stawać trzeba, żeby dzieciaka zmotywować do nauki. Dzieci często przychodzą niewyspane, bez śniadania, a nawet laik wie, że odpowiednia ilość snu i pełny żołądek warunkują aktywność, zwłaszcza umysłową.Jeśli dodać do tego problemy, jakie zdarzają się w domach uczniów (alkoholizm rodziców, bezrobocie, ciężka choroba), konflikty z rówieśnikami, własne problemy wieku nastoletniego - to sztuką jest skierowanie uwagi dziecka na zdobywanie wiadomości i umiejętności. Obserwując niektórych uczniów i rozmawiając z nimi, nie dziwię ich ich znudzeniu szkołą. Nie dziwię się o tyle, że jako belfer nie jestem w stanie konkurować z grą komputerową,show telewizyjnym, z bogatym rodzicem, który zapisuje pociechę na 101 różnych aktywności, ze starszymi kolegami z podwórka, którzy "pokazują" młodszym uroki dorosłego życia. Mam do zaoferowania tylko własną inwencję, czasami pomoce audiowizualne, wycieczki(na które potrzebne są fundusze, więc nie dla wszystkich), ofertę instytucji wspomagających(kino, muzeum, dom kultury), imprezy szkolne.
Myślę, że z motywowaniem do nauki twórczy nauczyciel sobie poradzi, zwłaszcza gdy ma wsparcie ze strony rodziców ucznia. Ale posłuchałam ostatnio kilku dyskusji w mediach na temat motywowania uczniów do tzw. właściwego zachowania się. Znamienne jest, że do dyskusji tego typu zapraszani są wszyscy, tylko nie nauczyciele(szkół publicznych, bo prywatnych zdarza się). Dyskusje sprowokowane zapewne doniesieniami o surowych regulaminach tej lub innej szkoły. Oczywiście szkoły są powołane także do wychowywania lub raczej wzmacniania pozytywnych zachowań, bo wychowują przecież rodzice(od 0 do 18 lat), także poprzez transparentne systemy oceniania, a wierzcie mi, że dzieciaki to, co ustalone skrupulatnie egzekwują, zwłaszcza w kwestii prawa ucznia. Domy rodzinne także bywają różne, czasami rodzice uczniów miewają problemy z radzeniem sobie z rzeczywistością, a cóż dopiero z wychowaniem dzieci. I tu słyszę w mediach uczone osoby, które radzą nauczycielom, dyrektorom szkół, rodzicom, że należy zlikwidować oceny z zachowania, dać na wejściu wszystkim uczniom "wzorowy" i motywować wychowanków do właściwego zachowywania się w szkole.Jak moje dziecko ma zachowywać się, nie tylko w szkole motywowałam je w domu, aby poszło w świat poukładane i miało dobre wzorce odniesienia, bo wtedy zauważa kto i dlaczego zachowuje się niewłaściwie. Wnioskować można by, że wszystkich złych rzeczy uczeń uczy się w szkole. W pewnym sensie tak jest, bo dzieci z domów, gdzie ważna jest kindersztuba zadziwia wachlarz negatywnych zachowań, jakie spotykają w murach placówki. I co? Temu ułożonemu dziecku i temu zaburzonemu mamy dać wzorowy? To jaki sygnał odbiera ten pierwszy uczeń? Każdy niech odpowie sobie sam, dodam tylko, że istotnymi elementami oceny z zachowania są dwa: samoocena ucznia i ocena przez kolegów z klasy. Ta druga zwłaszcza bywa bardziej surowa, niż ocenienie przez wychowawcę.
Wracając do motywowania: jak mam zmotywować ucznia, który bierze leki, jest agresywny, niszczy wszystko wokół, a matka na każdy telefon ze szkoły reaguje wyzwiskami pod adresem niekompetentnych nauczycieli. Tu nie motywacja jest potrzebna, ale raczej terapia i to rodzinna.
Nie jestem psychiatrą, terapeutą, kuratorem sądowym, a tego czasem się ode mnie wymaga...

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Coaching?

Zawsze dziwiło mnie nagminne zastępowanie polskich słów wyrazami obcego pochodzenia, gdy nasz język jest tak bogaty i często bardziej oddaje sens nazwy, aniżeli obcojęzyczne zapożyczenia. Rozumiem, że są zwroty czy nazwy trudno przetłumaczalne na język polski, ale bez przesady...(kiedyś już o tym pisałam, ale trudno)
Dziś gdzie nie spojrzeć: developer, dealer, leader,behawiorysta, translator, dystrybutor, logistyk. Istny zawrót głowy!
Ostatnia moda - coaching: co poeta chce przez to powiedzieć? Pytam męża, on też kojarzy ze sportem. Wiem co to znaczy po angielsku i tym bardziej dziwi mnie używanie tego słowa na określenie osoby, która zajmuje się tak naprawdę doradzaniem, instruowaniem, pouczaniem, kierowaniem.
Koleżanka chodzi do coacha od żywienia(a myślałam, że do dietetyka), inna konsultuje się z coachem od inwestycji(ja inwestuję w dziecko i podróże po kraju),firma jakaś zamawia coaching interpersonalny(ja mam najwyżej szkolenia), czytam, że gwiazda korzysta z porad coacha od kariery, zamiast do psychologa czy psychiatry chodzi się do life coacha itd.
Gdy wpisałam w wyszukiwarkę nazwę coaching pojawiło się mnóstwo stron, są nawet portale o coachingu. Osoba nazywana coachem ma nas zmotywować do zmian na lepsze, wskazać drogi rozwoju, poprawić wizerunek, podpowiedzieć co jeść, gdzie i z kim, jak się ubierać, żeby być pięknym, szczupłym, robić dobre wrażenie. Pojawiają się tez programy Tv, poświęcające wiele miejsca wizerunkowi. Oglądając niektóre z nich miałam wrażenie, że głównie o ten wizerunek chodzi, a zapomina się często o wnętrzu. Jasne, że trzeba dbać o siebie, ale bez przesady: te wszystkie godziny spędzone na pielęgnowaniu wizerunku może lepiej poświęcić na "upięknianie" duszy, bo ładna buzia , na której kończy się człowiek szybko przestaje być ciekawa.
Super,jeśli mamy 2 w 1, ale gdyby wszyscy tak gonili za rozwojem duchowym, jak gonią za zewnętrznym.A podobno korzystanie z coachingu do tanich nie należy.
Swoja drogą ile zostaje osobowości w osobie, jeśli w każdej dziedzinie życia szuka się porad jak to życie przeżyć sensownie? Wydaje mi się, że szukanie motywacji w świecie zewnętrznym jest o tyle niebezpieczne, ze uzależnia od porad osób trzecich na każdy temat.Nigdy nie rozumiałam koleżanek, które ciągną ze sobą na zakupy kogoś, kto im doradzi czy dobrze w czymś wyglądają. To chyba widać w lustrze? Byłam kiedyś świadkiem zakupów pewnej pani, której mąż wybierał buty, sukienkę i torebkę, a jej zadaniem było tylko przymierzyć.

Póki co radzę sobie bez coacha, najwyżej poczytam, pogadam z kim trzeba, posłucham mądrzejszych od siebie i wyciągam wnioski. Różne trendy, opcje i inne takie nie mają u mnie szans, jeśli mi nie pasują i nie biję czołem przed marką tego i owego, bo jakaś gwiazda poleciła, że wypada.
Wypada mieć zdrowy rozsądek!

sobota, 18 kwietnia 2015

Jak tu męża nie chwalić?

Ogólnie męża mego doceniam i staram się chwalić - każdy wszak lubi być chwalony. Wprawdzie jest spod znaku barana, ale gdy zna się instrukcję obsługi a po latach dotarliśmy się jak silnik w aucie, to da się wytrzymać, ale o nudzie nie ma mowy. Najważniejsze, że mogę liczyć na większe i drobne oznaki życzliwości z Jego strony. Nie to, żeby ciągle kupował kwiaty, ale jak trzeba obiad zrobi!
Wczoraj jednak zaskoczył mnie totalnie. Poprosiłam, żeby zaniósł zegarek do zegarmistrza na wymianę baterii, bo w niektórych sytuacjach bez zegarka ani rusz, a nie mam nawyku spoglądania na wyświetlacz komórki. Przy okazji podrzuciłam dwie bransoletki srebrne, które zerwawszy się zalegały smętnie w szufladzie, może zegarmistrz lub jubiler naprawią.Zegarek otrzymał nowa baterię, bransoletki oczekują na naprawę, a w ramach rekompensaty dostałam upominek pięknie opakowany:nową bransoletkę srebrną, taką jak lubię. Bez okazji.
Dziś natomiast małżonek sam, z nieprzymuszonej woli wykonał od początku do końca placek drożdżowy z kruszonką. Pachnie w całym domu, pogoda bardziej zimowa, a my oglądamy koncert Briana Adamsa i jemy pyszną drożdżówkę. Jest to wprawdzie zamach na niedościgniony ideał sylwetki, ale co tam... Na pohybel dietom! Taki placek wart jest każdego grzechu:-)
A oto winowajca moich wyrzutów sumienia:

piątek, 17 kwietnia 2015

Higiena naszych przodków

Właśnie wróciłam z wycieczki do Muzeum mydła i historii brudu. Też zdziwiłam się, że takie istnieje. Przy wejściu wita nas sklepik pachnący mydełkami, a każde mydełko wygląda apetycznie: jak babeczka, lizak, tartinka, makowiec itp. Mydełka można kupić wszelakie: marsylskie, syryjskie, ręcznie robione, z płatkami róży, z lawendą, z kawą, co kto lubi. Szatnia w formie chatki z bratkami w oknach. Zdjąwszy okrycie wierzchnie przekraczamy progi muzeum, a tam aranżacje: manufaktury mydła, sklepu kolonialnego, magla, łazienki z czasów PRL-u, prymitywnej łaźni. Jest tez stanowisko do samodzielnego wykonania mydełka swojego pomysłu. Pan przewodnik oprowadza, opowiada ciekawostki, prezentuje pracę niektórych urządzeń. Niektóre pamiętam z dzieciństwa, używano ich w domach babć, a teraz oglądamy je w muzeach i skansenach.



Zainteresowały mnie ciekawostki o higienie naszych przodków i hasła wymalowane na ścianach lub wydrukowane na plakatach.
"Ten kto z Franią robi pranie, ma czas na całowanie"
"Po skończonej robocie załóż majtki"
"Tam gdzie wszyscy śmierdzą - nie czuć smrodu"
"Ręce myj często, stopy rzadko, głowę wcale"
Niektóre z ciekawostek pana przewodnika były mi znane, chociażby te, że mieszkańcy Wersalu nie grzeszyli czystością, a damy dworu w swoich torebkach nosiły srebrne młoteczki do zabijania wszy w ogromnych perukach lub pod nimi, we włosach. Wielu ascetów świata chrześcijańskiego za jedyne godne mycie ciała uważało chrzest i obmywanie ciała po śmierci. Medycy odradzali zabiegi higieniczne, jako przyczynę wielu chorób, a picie wody miało sprzyjać epidemiom. Zanim ludzie zaczęli do mycia używać wody, oczyszczali skórę przy użyciu mieszanki tłuszczu i popiołu, którą zeskrobywano specjalnymi narzędziami.
Oglądanie zgromadzonych eksponatów wywoływało czasem uśmiech, czasem zdziwienie, czasem wspomnienie(mydło Jacek i Agatka, perfumy "Być może", żyletki Polsilver).


Śmiejemy się z higieny bardzo dawnych przodków, ale przecież pamiętam z opowiadań dziadków i rodziców, że w nie tak dawnej przeszłości tradycyjne kąpiele całej rodziny odbywały się przed świętami typu Wielkanoc i Gwiazdka, w najlepszym wypadku raz w tygodniu, przeważnie w sobotę.
Pranie rodzinne stanowiło nie lada wyzwanie, zwłaszcza tam, gdzie nie było ciepłej wody, a wysuszone pranie nosiło się do magla, firany krochmaliło się i naprężało na specjalnych stelażach. W wielu przypadkach częste pranie oznaczało niszczenie ubrań czy pościeli, więc prano rzadko.
Jednak ostatnio, szczególnie w dni ciepłe mam wrażenie, że niektórzy raczej wietrzą, a nie piorą, a w kwestii higieny cofnęli się do epoki przodków...

środa, 15 kwietnia 2015

Historia pewnego plecaka

Kiedyś dominowały tornistry, dziś mamy erę plecaków, toreb, walizek na kółkach, także do szkoły. Wzornictwo bogate, od wersji siermiężnych po wersje glamour. Ale nie o różnorodności chcę napisać.Tytułowy plecak należy do 11 - letniej dziewczynki, powiedzmy Malwiny, której pasją jest gra w piłkę nożną.
Treningi dziewczynce nie wystarczają i czasami umawia się z kolegami poza lekcjami, żeby pograć. Pewnego dnia przychodzę do pracy i spotykam Malwinę z panią pedagog, które szukają szkolnego plecaka dziewczynki. Przyszła tego dnia wcześniej, bo umówiła się na boisku szkolnym na krótki mecz w nogę.
Po meczu okazało się, że zginął plecak, pozostawiony na boisku pod płotem. W poszukiwania zaangażowałam się też ja, zasugerowałam poszukiwania w ogrodzie szkolnym, na placu zabaw, zaglądałam z okien biblioteki (3 piętro) na okoliczne dachy garaży, bo głupich pomysłów młodzieży nie brakuje. Szukał także pan woźny i koledzy. Przeszukano cała szkołę i okolicę, wszystkie kosze na śmieci i toalety, rozmawiano z uczniami:kto zrobił głupi kawał i schował plecak. Wykonano telefon do mamy uczennicy. Mama spokojna, poleciła córce wrócić na lekcje i pisać na kartce. Dziewczynka na szczęście cenne rzeczy miała przy sobie, w tym telefon i worek na WF. Mało brakowało, a zadzwoilibyśmy na policję, bo przecież nastąpiła kradzież. Mama Malwiny wyraziła wątpliwość czy córka zabrała ten plecak z domu, ale koleżanki z klasy biły się w piersi, że plecak widziały na boisku i na pewno ktoś go ukradł. Dziewczynka dostała jeszcze reprymendę, że gra w piłkę bez opieki i zostawia rzeczy byle gdzie.
Finał historii oczywiście nastąpił. Mama Malwiny powiadomiła męża , który pofatygował się do mieszkania i znalazł plecak w przedpokoju.
Dziewczynka tak zafiksowała się na ulubionej grze w piłkę, że chwyciła worek z trampkami i ruszyła do szkoły, przypominając sobie o plecaku z książkami dopiero po dzwonku na lekcję.Dobrze, że mieszkanie zamknęła na klucz.

wtorek, 14 kwietnia 2015

Zwiedzanie - moja pasja

To, że podróże kształcą, to stare porzekadło, ale sprawdza się w 100%, a nawet więcej. Bywa wszak, że wracając do miejsc znanych odkrywamy je na nowo. Mój mąż żartuje, że ja oprócz zabytków i przyrody zwiedzam także ludzi. Coś w tym jest, bo lubię się przyglądać mijanym osobom, obserwować zachowania małych i dużych w różnych sytuacjach. Pisałam już o wypadzie do Poznania, a tym razem zaniosło nas do Gołuchowa, pogoda letnia, chociaż kwiecień, chęć podróżowania i zdrowie dopisują, więc wsiadamy do auta z koszem piknikowym i ruszamy w drogę. Kosz z prowiantem zabieramy zawsze, bo bywało, że w miejscach, gdzie się dociera jedynie sklepik mały funkcjonuje, ale za to bez pieczywa, a pragnienie najlepiej gasi owocowo-miętowa herbata z termosu. Jedyne czego nie zabieramy to kawa, bo tę można kupić na stacji benzynowej nawet i to dobrą, a fast foodów nie lubię.
Jeśli nie był ktoś w Gołuchowie, to warto wybrać się (między Kaliszem a Pleszewem) i zwiedzić zespół zamkowo-parkowy, a dodatkową atrakcją jest zagroda żubrów, danieli i koników polskich. Jest gdzie kawę wypić, są pyszne desery lodowe i obiady także. Jest gdzie przenocować. Bywamy tam dwa razy do roku co najmniej, bo miło jest obserwować zmiany przyrody w pięknym parku, większym chyba nawet, niż ten w Kórniku.
Zamek był siedzibą Czartoryskich, nakręcono w jego komnatach niektóre sceny serialu "Królowa Bona", ale zwiedzić można też pałacyk myśliwski, mauzoleum Izabelli Czartoryskiej oraz zabudowania gospodarcze, gdzie dziś mieści się muzeum leśnictwa.
W Wielkopolsce wiele jest miejsc godnych uwagi, polecam...


Wiecej zdjęć na zachętę zamieściłam w zakładce Galeria powyżej. Następnym razem zamierzamy odwiedzić Kalisz i muzeum ziemiaństwa w Dobrzycy.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Zostałam magazynierem!

Zawsze powtarzam, że lubię swoją pracę, ma ona swoje blaski i cienie, ja miewam wzloty i upadki, ale generalnie nie narzekam na pracę, czasami na ludzi lub sytuacje, na które nie mam wpływu. Taką mam naturę i tak zostałam wychowana, że jak coś robię, to na 120%, staram się rozwijać i zarażać entuzjazmem innych, nie marudzić i nie panikować bez powodu, bo tak jest po prostu łatwiej. Zawód swój wybrałam świadomie i staram się robić wszystko, aby obalić mit o nudnym i zgorzkniałym bibliotekarzu. Cały czas mając nadzieję na poprawę sytuacji finansowej bibliotek szkolnych robiłam wszystko, aby tego czytelnika jeśli nie literaturą, to chociaż ciekawością świata zarazić. W zeszłym roku pani minister od edukacji wymyśliła darmowe podręczniki dla uczniów klas pierwszych(elementarz, ćwiczenia do zajęć komputerowych i ćwiczenia do języka obcego).Rodzice ucieszeni, bo nie musieli biegać, szukać i stać w kolejkach, tym bardziej, że darmowe komplety dostali wszyscy, niezależnie od sytuacji finansowej rodziców. Całą stroną logistyczną zająć musiała się szkoła, a mnie jako bibliotekarzowi przypadła rola magazyniera. Cztery części elementarza, cztery części ćwiczeń do elementarza oraz wspomniane zajęcia komputerowe i język - to wszystko pomnożone przez ok. 150 sztuk (6 klas pierwszych). Wszystkie egzemplarze przeszły przez moje ręce i księgi inwentarzowe, co jakiś czas wydaję, odbieram, sprawdzam stan, chowam, wyjmuję z kartonów. Nigdy tylu nowości dla biblioteki nie widziałam na raz. Ale szczęścia będzie więcej, bo od września 2015 darmowe podręczniki otrzymają też uczniowie klas drugich oraz czwartych (ilość podręczników pomnożona przez ilość przedmiotów). Nie wspominam o okrojonym urlopie w sierpniu, bo każda reforma wymaga ofiar, ale depresyjnie działają na mnie inne aspekty pomysłu pani minister: ilość książek i ćwiczeń, które będę musiała "przepuścić"przez dokumenty biblioteczne, ilość list dokumentujących rozdanie uczniom, brak miejsca do przechowywania wszystkiego choćby przez wakacje, wymiana zniszczonych na nowe, przyjmowanie wpłat od rodziców za zniszczone egzemplarze, pilnowanie dzieci, które mogą wyprowadzić się z naszymi podręcznikami itp.
Dodać należy, że niektóre książki przychodzą partiami, co rusz dostarczane są kolejne kartony:liczymy, opieczętowujemy numerujemy, rozdajemy uczniom. Zadaję sobie pytanie czy od września będę czymś więcej, niż tylko magazynierem w szkolnym magazynie podręczników?
A żeby było ciekawiej: w czasie dni otwartych szkoły, niektórzy z rodziców zgłaszali, że wolą zapłacić i dostać dla dzieci nowe elementarze, bo jak to, używane? Dotacja na podręczniki wynosi 140 zł na ucznia, a wiemy jak drogie są podręczniki do nauki języków obcych. Zachętą ze strony wydawców jest zapewnienie, że jeśli szkoła wybiera podręczniki od jednego wydawcy, to będą dużo tańsze. Czy coś Wam to przypomina?

piątek, 10 kwietnia 2015

Wielki Brat patrzy!

Na blogu Calluny komentatorzy poruszyli temat monitoringu. Postanowiłam też w tej sprawie zabrać głos, gdyż nie jestem wielbicielką monitorowania wszystkich i wszystkiego, ale moje doświadczenie pokazuje, że niestety w wielu przypadkach jest to wręcz konieczne. Stopień dewastacji bowiem w niektórych miejscach jest porażający i nie tylko ludzie z tzw. marginesu dokonują owych dewastacji czy kradzieży, ale często nasi sąsiedzi i nie tylko niewychowani nastolatkowie, ale także ludzie dorośli, z wyglądu porządni i kulturalni. Monitoring na osiedlach blokowych spotyka się coraz częściej, zwłaszcza tam, gdzie kradną samochody lub ich części, tam gdzie budowane są place zabaw dla dzieci. Monitoring w szkole, szpitalu, w banku nikogo nie dziwi. Dlaczego? Bo wielokrotnie donoszono o kradzieżach w szpitalach, złodzieje potrafili wynieść umywalki, deski sedesowe, komputery, nie mówiąc o drobiazgach samych pacjentów. Nie jest tajemnicą, że pracuję w szkole. Z początku monitoring obejmował boisko i wejście do szkoły, z czasem rozprzestrzenił się na korytarze, w niektórych szkołach podobno są kamery w salach lekcyjnych. Ale jak nie ma być kamer, skoro notorycznie niszczona była elewacja budynku, zalewane są łazienki, papier toaletowy znika w zastraszającym tempie, uczniowie chowają złośliwie kolegom ubrania lub plecaki, ryją po ścianach rylcami. Sama byłam świadkiem, jak na plac zabaw przed szkołą przyszła mama z dzieckiem, któremu zachciało się siusiu.I co zrobiła mama? Nie odeszła z dzieckiem na bok, gdzie rośnie dziki sad i miejsc ustronnych mnóstwo, ale poleciła dziecku załatwić potrzebę tuż przy ławce, na której siedziała, a z której korzystają też inne dzieci i inni rodzice. Czy w domu tej pani dziecko siusia obok kanapy? Mijając klomby na ulicach czasem spotykam ślady kradzieży kwiatów, choinek, ławek nawet. Z korytarza mojego bloku zginęła kiedyś gablota ogłoszeniowa, a z podwórka trzepak do dywanów. Gdy mój blok i kilka okolicznych zostało ocieplonych widziałam ,jak sąsiadka trzepała wycieraczkę spod drzwi o czysta ścianę z nowa elewacją. Brak słów!

środa, 8 kwietnia 2015

Czy jesteśmy tolerancyjni?

Pytanie powinno raczej brzmieć: do jakiego stopnia umiemy być tolerancyjni? Nie wszyscy uświadamiamy sobie znaczenie słowa tolerancja, niektórzy stawiają znak równości miedzy tolerancją i akceptacją.
A przecież tolerancja nie oznacza, że muszę akceptować osobę lub zjawisko. Toleruję czyli nie wyśmiewam, nie obrażam, pozwalam współistnieć, staram się poznać i zrozumieć, nie przeszkadzam. Tolerancja nie dotyczy przemocy, zjawisk o charakterze przestępczym i wszystkiego, co wyrządza komuś krzywdę. Przykład: toleruję różne wiary i wyznania, różne religie i światopoglądy, ale jestem przeciwna wszelkim zjawiskom i sytuacjom naruszającym moją wolność osobistą. Co to oznacza w praktyce? Nie akceptuję aktów przemocy w imię religii, naruszania spokoju domowego przez agitatorów różnych wyznań, tak samo jak domokrążców (będę chciała zmienić religię lub kupić dywan, to sama znajdę usługodawcę - my home is my castle).
Mogę tolerować prawo do zachowań agresywnych, jako objawu bezradności, choroby czy niewłaściwego wychowania, ale nie akceptuję przemocy, a jest nią wszystko, na co nie wyrażam swojej zgody. Przykład: rozumiem, że dziecko ma prawo do okazywania złości czy uzewnętrzniania niezadowolenia lub nawet do buntu wobec dorosłych, pod warunkiem, że nie ubliża, nie rzuca przedmiotami, nie niszczy.
A czy potrafimy być tolerancyjni w innych sytuacjach czy wobec innych osób? Kiedyś oglądałam film, którego bohaterowie, ludzie wykształceni i dobrze sytuowani, uważający się za kulturalnych deklarowali, że są tolerancyjni, otwarci, życzliwi. Do momentu, gdy okazało się, że ich syn ujawnił swoja orientację seksualną, tak odmienną od pożądanej w kręgach towarzyskich małomiasteczkowego środowiska.Ojciec wolał wyrzec się syna i uznać go za zmarłego, niż przyznać wobec znajomych, że ma w rodzinie geja. Podobny stosunek wielu ludzi ma do transwestytów, małżeństw osób o różnych kolorach skóry czy różnych wyznaniach. Nie inaczej jest z bezdomnymi, chorymi na AIDS czy schizofrenię. Często nietolerancja wynika z niewiedzy na dany temat ( nie chcemy koło siebie ośrodka dla chorych na AIDS, jakby choroba ta była przenoszona drogą kropelkową). A czy z nie braku tolerancji ukuto powiedzenia: Cyganie kradną, rudzi są fałszywi, Żydzi oszukują itp.
Tak naprawdę nikt z nas nie wie czy tak do końca okaże się osobą tolerancyjną, to życie zweryfikuje nasze postawy poprzez sytuacje jakie przed nami postawi.

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Wspomnień czar...

Na zewnątrz zima, w telewizji mizeria, więc urządziliśmy sobie wczoraj seans zdjęciowo-filmowy, aby przywołać wspomnienie minionych wakacji. Po raz drugi gościła nas Kudowa, ale tym razem była miejscem wypadowym do zwiedzania czeskiej strony naszej granicy. Zachwycił nas Moravsky Kras i jaskinie, jedna piękniejsza od drugiej. Kto nie był na Morawach, musi się tam udać koniecznie. Ceny porównywalne z polskimi, bilety do jaskiń lepiej zamówić w sieci, czas przejazdu z Kudowy - ok.3 godzin. Żałowaliśmy jedynie, że nie zamówiliśmy noclegu w Czechach, bo wówczas mogliśmy zwiedzić więcej jaskiń, które udostępniane są tylko do 16.00, a zwiedzenie każdej z nich zajmuje sporo czasu i każda jest inna.


Do jaskiń można podjechać takim oto tramwajem, ale warto wybrać się na nogach i podziwiać przyrodę. Za cel wybraliśmy dwie duże jaskinie: Punkevni i Katarzyńską. Pierwsza wzięła swą nazwę od rzeki Punkvi, która przez nią przepływa i część zwiedzania odbywa się na łodziach. Syn kręcił filmiki, ale nie oddają one piękna klimatu jaskini. Temperatura w jaskini 6 stopni(na zewnątrz ok.30) i ci, którzy wcześniej nie poczytali, co będą zwiedzać, zdziwili się bardzo! Wrażenia nie do opisania: nad nami kilkadziesiąt metrów skał, pod nami kilkanascie metrów wody, podziemne jeziora i mosty...


W czasie przejażdżki łodziami krótkie przystanki na obejrzenie co ciekawszych tworów natury:


I wreszcie wyjazd na powierzchnię, który jest podobnym zaskoczeniem, jak zagłębienie się w czeluść ziemi...


Równie urokliwa jest jaskinia katarzyńska nazwana od imienia pasterki, która zaginęła, szukając swojej owieczki. Atrakcje są jednak nieco inne. Rozkoszą dla zmysłów jest mozliwość posłuchania muzyki w największej komnacie, gdzie sporadycznie udzielane są tez śluby. Posłuchaliśmy dla porównania zespołu Queen, jak i muzyki poważnej. Akustyka niebiańska, żaden sprzęt stereo tego nie odda, nie wspominając o fantazyjnych formach naskalnych, które przez setki tysięcy lat tworzyła natura.Przybierają one przedziwne kształty, przypominające postać ludzką, anioła, zwierzę lub budowle.


Polecam wszystkim podróż na Morawy, więcej zdjęć w mojej galerii w zakładkach.

piątek, 3 kwietnia 2015

Jak dobrze mieć sąsiada...

Dziś spotkała nas przemiła niespodzianka. Wśród przedświątecznej krzątaniny dzwonek do drzwi, a za drzwiami sąsiadka ze słowami, że zajączek wielkanocny zostawił dla nas zawiniątko, a cały ranek nas nie było. To prawda, pojechaliśmy na cmentarze, zapalić znicze naszym rodzicom. Wzruszyłam się bardzo, bo w zawiniątku znalazłam: baranka z ciasta, paczkę kawy i wieeelką czekoladę.Ucałowałam sąsiadkę za taki sympatyczny gest.
Sąsiadów mam fajnych, razem dbamy, żeby na schodach było czysto, żeby rosły rośliny doniczkowe, na święta wielkanocne wieszamy plastikowe jajeczka, na gwiazdkę stawiamy choinkę lub stroik.Ja podarowałam kiedyś córce sąsiadki stół i krzesła na letnisko(używane, ale w dobrym stanie)oraz zestaw obiadowy, przez nas nie używany, a na letnisku przyda się wszystko. Sąsiad obdarował mnie bukietem żonkili z działki wiosną, a miska gruszek latem.
Miło mieszka się z osobami życzliwymi za ścianą.
A tak wygląda baranek z ciasta:

Siedząc przy laptopie i szukając przepisów na świąteczne potrawy spojrzałam za okno, bo ciemno się zrobiło. Patrzę, a tu chmury ciemne, ciekawe w kształcie, przerażające w kolorze, z których śnieg z deszczem wali na moje umyte okna i nagle słońce, wyjrzawszy zza chmury przywołało tęczę, cudną wielobarwną, więc pobiegłam po telefon, żeby zrobić zdjęcie. Ustawiam aparat, a mąż mi na to: na co patrzysz, a fuj, to tęcza! Śmiałam się długo, gdy dotarło do mnie z czego się nabija. Takich momentów nam potrzeba, żeby zrelaksować umysł nadszarpnięty zawodowym stresem...

czwartek, 2 kwietnia 2015

Tych panów nie obsługujemy...

Zawsze byłam zdania, że wyznanie i orientacja seksualna powinny stanowić sferę intymną każdego człowieka. Ważniejsze są wszak kompetencje zawodowe, otwartość na drugiego człowieka, kreatywność i uczciwość. Przynajmniej dla mnie. Dotyczyć powinno to zwłaszcza ludzi, którzy mają decydować o przestrzeganiu demokracji w danym kraju. Dlatego też nie zamieszkałabym w kraju, gdzie o wartości człowieka decyduje jego wyznanie, to z kim śpi, co jada, z kim się spotyka lub jakie ubrania nosi. Tępić należy zjawiska i sytuacje zagrażające wolności i życiu lub zdrowiu człowieka.
Tymczasem słyszę, że episkopat w Polsce zagroził posłom głosującym za ustawą o in vitro, że nie otrzymają komunii świętej. Chciało by się przetrzeć uszy ze zdumienia, bo po pierwsze: posłowie uchwalają , mam nadzieję ustawy dla wszystkich, a nie tylko dla katolików. Po drugie: jeśli ustawa nie godzi się z czyimś wyznaniem, nie jest osoba zobligowana do skorzystania z in vitro, to nie jest obowiązek, ale możliwość(to nie zbiorowa inseminacja). Po trzecie: bardzo mnie nurtuje jak to będzie zorganizowane logistycznie? Czy proboszczowie dostaną listy posłów ze zdjęciami, które zawisną w kościołach z apelem: tym panom (i paniom)komunii nie udzielamy? Bo przecież księża nie znają wszystkich osobiście...
Po czwarte, smutno mi się robi, gdy słyszę groźby skierowane do kogokolwiek ze strony kleryków. Chyba czasy, żeby straszyć ludzi piekłem już minęły. Po piąte, każdy jest dorosły, ma swoje sumienie i jeśli wiara dogłębna i prawdziwa, to wierny praktykom sprzecznym ze swoim wyznaniem nie ulegnie. Więc jak to jest z siła tej wiary, jeśli dorosłych wiernych trzeba trzymać za pysk i na każdym kroku grozić paluszkiem?

środa, 1 kwietnia 2015

Czy pierwszy dzień kwietnia musi być śmieszny?

Zastanawiałam się, jaki żart pierwszokwietniowy zrobić komuś z bliskich lub znajomych, ale przeglądając blogi i mając w pamięci doniesienia medialne ostatnich dni doszłam do wniosku, że otaczająca mnie rzeczywistość jest często tak surrealistyczna,że nie muszę na siłę nic wymyślać. Czasami wystarczy włączyć telewizor lub laptopa, żeby prima aprilis mieć co drugi dzień. Blog grafitowego przypomina np. o noszeniu spodni rurek przez przedstawicieli płci męskiej, którzy w takowych portkach wyglądają jak w kalesonach, a te ongiś były bielizną na syberyjskie mrozy, a nie spodniami. Drugi żart modowy to hołdowanie trendom przez przedstawicielki płci pięknej bez względu na wiek i masę ciała i narażanie obserwatorów na nieestetyczne widoki.Niektóre panie zapominają bowiem, co to ponadczasowa elegancja i próbują dorównać córkom lub wnuczkom w sposobie ubierania się. Podobnie niektórzy panowie:długie włosy spięte w kucyk, kurtka skórzana (koniecznie z frędzlami), białe skarpetki, sygnet i nie wiem czy harleyowiec, czy piosenkarz country, czy o co chodzi? Nie będę już wspominać o wystąpieniach niektórych polityków, śmiesznych pytaniach dziennikarzy do rozmówców (np. pytanie do strażaka na miejscu pożaru: czy to trudna praca?) lub niektórych pomysłach ustawodawczych czy przepisach (zakaz używania pieprzu i niektórych przypraw w barach mlecznych). Ale hitem są dla mnie programy typu:rolnik szuka żony, ukryta prawda, dlaczego ja? itp. W dodatku oglądają je z upodobaniem dzieci i nastoletnia młodzież. Za moich czasów oglądało się Reksia, Adama Słodowego lub Dookoła świata.Teraz młodzi pasjonują się podglądaniem sąsiadów i plotkowaniem, bo do tego wymienione programy się sprowadzają. Czyż to nie wystarczy na prima aprilis?