piątek, 19 grudnia 2025

Ulica jak bezludna wyspa...

 

Środek dnia, ruchliwa ulica.
Starszy pan, stał wsparty o rower, głową dotykając słupa sygnalizacji świetlnej. Pewnie czekał na zmianę świateł. 

Szliśmy do galerii handlowej, na pocztę i po chleb. Nasz ulubiony.
Wracamy, a pan nadal stoi. Podchodzę, bo coś mnie w jego staniu niepokoi.
Pytam, czy wszystko dobrze. Pan prosi by zadzwonić po taksówkę. 
Jego oddech i ogólny stan świadczą raczej za tym, by dzwonić po pogotowie.

Mąż się ze mną zgadza, wyjmuję telefon i dzwonię na 112. Kilka sygnałów, odbiera dyspozytorka, opowiadam, co zaszło, pani łączy z pogotowiem.
Tu już czekam dłużej, na dworze zimno, czekam cierpliwie. Odbiera kolejna dyspozytorka, jeszcze raz seria pytań. Pan podpowiada, że jest trzeźwy! Wreszcie zgłoszenie odebrane.

Pan ocknął się i prosi by zadzwonić do córki, w kieszeni ma telefon. Wyjmuję aparat z jego kurtki, córka nie odbiera, piszę smsa: ojciec zasłabł na ulicy, czekamy na pogotowie.
Pytam pana czy choruje na cos, tak na serce, ale ma w kieszeni lekarstwo. Sięgam do drugiej kieszeni, jest buteleczka z kroplami, podaje panu do ust, wypija kilka kropel.

Stoimy na środku ulicy, auta jadą jeden za drugim do galerii. Nikt się nie zainteresował, zaczynamy główkować, skąd tu wziąć krzesło, by pan usiadł, bo zaczął jęczeć, prosi by dzwonić znowu, bo on chyba umiera...może z pobliskiej apteki? Ręka mu opadła i nie ma siły położyć jej z powrotem na kierownicy roweru. Do apteki nie dojdzie...

- Niech pan jeszcze wytrzyma, dzwonię jeszcze raz, taksówka przyjechałaby szybciej!

Znowu wyciągam telefon, ale ręka zmarznięta, nie mogę go włączyć, palce sztywne! Mąż wypatruje ambulansu z wszystkich kierunków. Ja w myślach powtarzam zasady pierwszej pomocy, w razie czego.

 Jedzie karetka, macham z chodnika, ale jadą dalej w kierunku apteki, mąż biegnie na czerwonym świetle by ich zawrócić.

Wreszcie mogę odetchnąć. Dwóch panów wyskakuje z karetki, łapią mężczyznę pod ręce, ten osuwa się na chodnik, wyjmują nosze, bo nie mogą go wsadzić do auta. Obiecali zabrać też rower.
Pytam tylko czy możemy już iść, sanitariusz potwierdza, więc szybkim krokiem wracamy do domu, zmarznięci na kość.

Mam nadzieję, że pan przeżył i ma się lepiej, a córka zaopiekowała się nim po powrocie ze szpitala.



6 komentarzy:

  1. Okropnie to smutne.... A ludzi starych coraz więcej, więc więcej będzie takich sytuacji. A dzieci są różne. Asiu - to jest temat-rzeka...

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo poruszający i ważny post. Ogromny szacunek dla Ciebie i Twojego męża za czujność, empatię i determinację – być może właśnie dzięki Wam ten pan dostał pomoc na czas.
    Smutne, jak wiele osób przechodzi obojętnie, ale jednocześnie pokrzepiające, że są ludzie, którzy potrafią się zatrzymać i zareagować mimo zimna, stresu i strachu.
    Też mam nadzieję, że wszystko skończyło się dla niego dobrze. Takie historie przypominają, jak bardzo warto być uważnym na drugiego człowieka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Brawo za czujność i pomoc dla tego pana. Polecam dzwonić pod standardowe 999, to skraca czas przysłania karetki.

    Ludzie nie reagują nie tylko ze złej woli czy obojętności - w dzisiejszych czasach za takim starszym panem albo zagubionym dzieckiem może kryć się dwóch byczków, którzy w najlepszym razie pozbawią reagującą osobę telefonu, karty czy pieniędzy...

    Ja dzwoniłam kiedyś po karetkę dla typa, który ewidentnie był pijany jak świnia i leżał sobie na trawniku, ale przy tym cały zakrwawiony. Typ był chyba znany służbom, bo zamiast pogotowia przyjechała policja. No cóż!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (i miejscówka też była ewidentnie znana policji...)

      Usuń
  4. no jestem bardzo poruszona tym wpisem...wiem, że ludzie zabiegani aleee nie wyobrażam sobie, żeby nie reagować i prosić o pomoc. a Wy piękni.

    OdpowiedzUsuń