niedziela, 9 lipca 2017

Zawojskie ciekawostki

Zawoja to nie tylko Babia Góra, chociaż turyści głównie dla tej góry ściągają, szczególnie w weekendy.
Dziś chcę pokazać rozmaitości, które spotkaliśmy w czasie naszych wędrówek po ścieżkach między domami, polami, lasami.
Zabytkowe piwniczki w Zawoi - Czatoży, zachowały się tylko trzy...
Pomnik ku czci Władysława Szafera oraz Hugo Zapałowicza, miłośników Babiej Góry i pionierów ochrony przyrody w masywie babiogórskim.
Jedna z licznych kapliczek na terenie samej Zawoi, jak i na szlakach wokół Babiej Góry. Przy wielu kapliczkach stoją ławeczki, nawet o te na dużej wysokości zawsze ktoś dba, leżą świeże kwiaty, stoją znicze...
Drewniany kościół pod wezwaniem św. Klemensa męczennika zbudowany na planie krzyża w 1888 roku, zawiera belki z wcześniej datowanej świątyni z połowy XVIII w.
Kościół ma piękny, dość skromny wystrój, malowane drewno, nad ołtarzem głównym obrazy podobne do prawosławnych ikon, w oknach witraże przedstawiające świętych i błogosławionych. Wpisaliśmy się do księgi pamiątkowej.
Także z zewnątrz drewniany kościół wygląda ciekawie, górujący nad innymi budynkami, z ładnym skwerem i schodami prowadzącymi do głównego wejścia.
Takich powalonych drzew widywaliśmy sporo, przewracające się kolosy wyrywają nawet fragmenty skał z podłoża.
A tu niespodzianka - w jednym z ogrodów na turystycznym szlaku zobaczyliśmy trzy pawie, które wraz z kurami zamieszkiwały wiejskie podwórko. Skąd się tam wzięły nie wiemy, nie było kogo zapytać...
Wracaliśmy kiedyś w deszczu i naszym oczom ukazał się taki oto widok - owce schroniły się przed deszczem pod byle jak skleconym daszkiem, nawet one nie lubią moknąć...

Wiadomość z ostatniej chwili - dostaliśmy od naszych gospodarzy na kwaterze talerz domowego ciasta na niedzielny podwieczorek :-)

czwartek, 6 lipca 2017

Tylko kilka słów...

Dziękując za wszystkie życzenia dobrej pogody i udanego pobytu melduję, że jedno i drugie mam w całej rozciągłości.
Skutkuje to jednak tym, że nie mam zbyt wiele sił i czasu by rozpisywać się długo i szczegółowo.
Zatem dziś tylko kilka słów i fotek, reszta oczywiście po powrocie.
Dzień pierwszy - w drodze na Babią Górę odpoczynek na Polanie Karczmarczyków...tu jeszcze było ciepło i słonecznie.
Na szczycie dogoniła nas chmura, z której wprawdzie nie padało, ale poczuliśmy się jak w krainie Królowej Śniegu, zimno, wietrznie, strasznie, adrenalina poziom extra...200 metrów niżej już było spokojnie.
Dzień drugi - jaskinia lodowa na Słowacji, kilkadziesiąt metrów pod ziemią, temperatura powietrza od -1,5 do 4,5 w lipcu.
Dzień trzeci - Wieliczka, najpierw kopalnia soli, potem miasto, które także warto zwiedzić. Fajnie było wypić kawę i zjeść obiad na poziomie -3 pod miastem, pokonać ok. 800 schodów, jedynie jazdy windą nie polubię, ale jakoś na powierzchnie wyjechać trzeba.
Dziedziniec Zamku Żupnego w Wieliczce, na środku dziedzińca zwiedzić można pozostałości szybu górniczego z XIII wieku, ale ruiny na pierwszym planie to dawna kuchnia zamkowa...
Do zobaczenia :-)

niedziela, 2 lipca 2017

Piąte przez dziesiąte...

Przeszukałam pulpit laptopa, by uporządkować foldery i znalazłam kilka zapomnianych ciekawostek, które mam nadzieję Wam się spodobają.
Na początek jednak taka świeżynka, anioł w spodniach roboczych, z dziennikiem klasowym pod pachą. Taką pamiątkę dostał mój mąż od swoich uczniów, których uczy posługiwania się pilnikiem i suwmiarką.


Kolejne dwa zdjęcia zrobiłam w muzeum Arkadego Fiedlera w Puszczykowie pod Poznaniem. Muzeum mieści się w domu, gdzie Fiedler mieszkał, a teraz jego synowie i wnuki propagują spuściznę po pisarzu wśród kolejnych pokoleń czytelników. Pierwsze zdjęcie przedstawia sławne auto, kultowe już, którym wnuk Fiedlera przemierzył spory szmat kontynentu afrykańskiego.


Drugie zdjęcie pokazuje odkrytą w tym miejscu nowość , bo choć byłam tam kilka razy, to zawsze natrafiam na nowe elementy ekspozycji. Pojawiła się ławeczka poświęcona B. Smoleniowi, ale nie tylko symboliczna, bowiem tabliczka znajduje sie w miejscu, gdzie artysta faktycznie siadywał.


Taki wielki bęben, o wadze 3 ton stanął w parku w moim mieście. Działo się to w czasie przeglądu młodzieżowych orkiestr dętych. Ciekawostką jest także to, że muzycy przeglądu, mieszkańcy miasta i kuracjusze próbowali pobić rekord Guinessa grając na tym bębnie. Czy rekord udało się pobić, okaże się po weryfikacji.


Kolej na okazy przyrodnicze. W mysłowickich lasach znaleźliśmy taką roślinę, której nie znam, wyglądała pięknie na tle ciemnego poszycia, oświetlona słońcem, w jej wnętrzu wygrzewały sie jakieś owady. Może ktoś wie, co to za roślina i owady, bo moja wiedza botaniczno - zoologiczna jest mierna. A kompozycja z pni ściętych drzew też wyglądała ciekawie, choć wolę drzewa w innej postaci...


Ostatnie zdjęcie nieco smutny widok ukazuje, chciałoby się powiedzieć - DRZEWA UMIERAJĄ STOJĄC. W rogalińskim parku słynne dęby trwają ostatkiem sił, podparte ze wszystkich stron, a gdy spojrzymy z bliska, widać tylko zewnętrzną skorupę, czas i szkodniki zrobiły swoje.
W moim mieście jest także kilka pomników przyrody, jeden z nich już się poddał pod naporem wiatru, obecnie to tylko złamany pień z zieloną tabliczką, która świadczy o czasie jego świetności.


Ponieważ wybywam w góry, może się zdarzyć, że nie do wszystkich na blogi zawitam lub nie będę mogła napisać komentarzy ( w komórce nie lubię), ale WiFi bywa kapryśne, więc wybaczcie. Na pewno jednak postaram się być na bieżąco.
No cóż, jeśli to uzależnienie, to jakoś dam radę z tym żyć :-)