środa, 26 listopada 2025

Jak opowiadać bajki?

Opowieści różne znacie... tak zaczyna się jedna z bajek Jana Brzechwy. Oj, różne bajki i historyjki znamy i nie zawsze ze szczęśliwym zakończeniem, ale morał był zawsze!

Każde pokolenie ma swoje ulubione opowieści i bohaterów. Nie zawsze dawne baśnie przemawiają do współczesnych dzieci, zresztą z mojego doświadczenia wynika, że dzieci chętniej sięgają po disnejowskie wersje znanych bajek, niż oryginalne. 

Ale nie tylko o typ bohatera czy szatę graficzną chodzi. Dzisiaj dzieci mają inną wrażliwość. Te starsze niby lubią się bać i pytają o książki ze strachem w tle, ale nie wiem jak sypiają po przeczytaniu.

Kiedyś dyskutowaliśmy o fenomenie cyklu o Harrym Potterze. Kolejne pokolenia młodych czytelników sięgają po te książki, jest tylko jeden problem. Gdy wychodziły kolejne tomy opowieści o małym czarodzieju , czytelnicy dorastali/dojrzewali razem ze swoim bohaterem. Wiele sytuacji i emocji przepracowali razem z rodzicami, nauczycielami lub samodzielnie. 

Sama czytałam kolejne tomy z synem, ostatnią część, czyli Insygnia Śmierci przeczytał już sam, później oglądaliśmy wspólnie ekranizacje. Był to bezcenny i niezapomniany czas!

Dziś młodzi, a nawet bardzo młodzi czytelnicy sięgają po kolejne tomy w krótkim przedziale czasowym, nie zawsze psychicznie przygotowani do odbioru pewnych treści, ale nie wińmy za to autorki czy biblioteki, nad pewnymi aspektami życia dziecka powinni czuwać rodzice.
 
To, co dla jednego dziecka jest odpowiednie i pożądane, dla innego będzie dostępne w późniejszym czasie i ze wsparciem dorosłych. 

A jak jest w przypadku bardzo małych dzieci? Znane bajki, takie jak Czerwony Kapturek, Kot w butach, Piękna i Bestia itp. czytane i opowiadane były kolejnym pokoleniom i nikt nie widział w nich niczego złego. Teraz okazuje się, że niektóre elementy czy zakończenia popularnych opowieści mogą zaszkodzić psychice dziecka. Inna jest wrażliwość, wyobraźnia, czasy się zmieniają....

Postanowiłam kiedyś opowiedzieć wnukowi bajkę o Czerwonym Kapturku. Miał wtedy 3 lata. W trakcie opowiadania robił coraz większe oczy i nagle zdałam sobie sprawę, że muszę zmienić zakończenie. Przecież nie powiem maluchowi, że myśliwy rozpruł wilkowi brzuch! Ile się nagimnastykowałam! 
Podobnie z bajką o Śnieżce i 7 krasnoludkach. Jak to otruta jabłkiem, a królowa zmieniona w straszliwą staruszkę? Gajowy miał zabić Śnieżkę? Babciu, o królewnie już nie czytamy, boję się!

A licho mnie podkusiło, żeby opowiadać o skarpetkowym potworze, który mieszka za pralką i zjada skarpetki, dlatego wychodzą z pralki nie do pary! Ile było odkręcania i zapewniania, że w łazience żaden potwór nie mieszka!

Teraz, gdy kupuję wnukowi książeczki, gry edukacyjne itp. najpierw sama zapoznaję się z ich treścią, by później zaskoczenia nie było, a wierzcie mi, zarówno fabuła jak i ilustracje w wydawnictwach dla dzieci są na różnym poziomie. Nie będę pastwić się nad cenami i poziomem niektórych wydawnictw, bo to jeszcze inna bajka...


Jaka bajka z dzieciństwa najbardziej przetrwała w waszej pamięci?

niedziela, 23 listopada 2025

Zapiski codzienności cz.26

 To był tydzień pełen niespodzianek. Szykowaliśmy się na urodziny wnuka, miałam później zostać na tydzień u syna. Zawsze zabieram ze sobą laptop podróżny, którzy czeka w szufladzie. 


Przed wyjazdem mąż sprawdza aktualizacje itp. Jakie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że baterie w myszce wylały, choć alkaliczne i kwas wyżarł dziurę w obudowie, Na szczęście uszkodzenie nie było znaczne, zakleiłam je naklejką i wymieniłam myszkę, bo  a nuż powtórka z rozrywki...


W drodze niebo dawało ciekawy spektakl, co chwila inne widoki.


Wnuk w przedszkolu, babcia na spacerze. Odkryłam  obok kościoła piękny dom ukryty za ogrodzeniem i drzewami, teraz drzewa bez liści, to lepiej widoczny. Piękny, ale zaniedbany, opuszczony, aż żal, że nikt go nie chce!



Kawałek dalej wielka kwiaciarnia i takie kompozycje świąteczne, od razu uśmiech i nastrój świąteczny, w dodatku zapach kawy, bo w kwiaciarni kawiarnia:-)


Niespodziankę sprawił mi także mąż, kupując nowy ekspres do kawy, a promocja to nie tylko znaczna obniżkę ceny, ale i dodatek w postaci czajnika elektrycznego, 2 kg kawy i odkamieniacza do ekspresu.
Dumny łowca promocji!


Ale już wisienką na torcie był sms od koleżanki z pracy, której wysłałam obrazek z okazji Dnia Życzliwości. Pod obrazkiem jej odpowiedź, po prostu miód na serce!




Tradycyjnie karty z art żurnala...

Dobrego tygodnia i dobrego nastroju Wam życzę!

czwartek, 20 listopada 2025

Oszczędna kuchnia...

 Nie, nie chodzi o minimalistyczny wystrój czy tani piekarnik... Czytam książkę, w której bohater wspomina różne proste potrawy, jakie sam robi lub pamięta z przeszłości. To i moja pamięć wyrzuciła na wierzch kulinarne wspomnienia.

Największym chyba sprawdzianem pomysłowości i zaradności naszych rodaków był czas kryzysu, gdy na półkach stał tylko ocet. Chociaż, gdy wspomnę opowieści babci o latach wojny, to daleko nam jeszcze...

Mała dygresja - co robicie z obierkami od ziemniaków? Wyrzucacie, to jasne. W latach głodu wojennego, obierki suszyło się na piecu, potem w młynku ręcznym mełło na proszek. Po dodaniu wody, rzadko jajek piekło się placki na kręgach kuchni węglowej. Rarytasem była melasa buraczana do placków.

Z czasów późniejszych, pamiętam wyroby czekoladopodobne, wafle przekładane marmoladą, bloki z mleka w proszku itp.

Mięso na obiad bywało raz w tygodniu, wystane w długich kolejkach, częściej udawało się kupić kurczaka lub kurę, ale kura to tylko na rosół, bo mięsa nawet pies nie chciał jeść, to pewnie były stare nioski. Gdy w 1972 roku odwiedził nas brat mamy z Australii, dziwił się, że nie mamy lodówki, a po swoje ulubione papierosy jeździł do bydgoskiego Pewexu.

Ale co z tym kurczakiem? Na jeden obiad był rosół z makaronem i podrobami. Drugiego dnia mięso z kurczaka w potrawce, z ryżem. Trzeciego dnia zupa pomidorowa na rosole, a z warzyw rosołowych sałatka z majonezem. 

Ze starszego chleba robiło się grzanki na patelni, lub dosuszało kromki na bułkę tartą. Z mleka kupowanego na targu babcia robiła śmietanę, a gdy mleko skwaśniało, gotowała domowy twaróg. Gdy i ser nieco podsechł, smażyło się go z kminkiem do smarowania  chleba.

Na podwieczorek jedliśmy kisiel z tartym jabłkiem i śmietaną lub budyń z sokiem malinowym.

Nawet starszawy placek drożdżowy nie trafiał do odpadków, odgrzany w piekarniku i posmarowany dżemem lub masłem był pyszny i pożywny.

Moja babcia często gotowała rosół na wołowinie, ale nie zrazowej, bo ta była zbyt droga i nieosiągalna. Mięso z rosołu przemielone w maszynce, trafiało na farsz do pierogów lub pyz, które podawano ze skwarkami lub kiszoną kapustą. W ogóle kiszonki często pojawiały się na obiad w różnej postaci. Nie znosiłam kapusty doprawianej cukrem, bo zgrzytał między zębami.

Nie pamiętam, by cokolwiek trafiało na śmietnik, bo nawet resztki kuchenne czy wspomniane wcześniej obierki od ziemniaków odbierali  hodowcy nutrii. To też znak tamtych czasów. Posiadacze ogródków działkowych hodowali nutrie lub króliki, nie tylko na futra, ale i na mięso. 

Gdyby nasze babcie zobaczyły, ile żywności marnuje się w sklepach i w każdym niemal domu, to załamałyby ręce!

Czy pamiętacie może inne domowe sposoby radzenia sobie w czasach, gdy wszystko było na kartki?