piątek, 21 sierpnia 2015
Dwa domy - dwie Hanny
Pewna reklama telewizyjna przywołała wspomnienie z okresu, gdy chodziłam do podstawówki. Miałam dwie koleżanki, w domach których bywałam. Obie akurat miały na imię Hania. Były to tak różne Hanie, jak odmienne były też ich domy, a w zasadzie mieszkania.
Pierwsza Hania mieszkała w starej kamienicy, jej mama była krawcową, mieli tylko pokój z kuchnią. Pokój pełnił funkcje jadalni, sypialni, miejsca zabaw i miejsca do odrabiania lekcji. Całe życie rodziny skupiało się w przytulnej kuchni, dość dużej, z bogatą spiżarnią, ciepłym piecem. Mama Hani zawsze miała coś do roboty, częstowała herbatą i własnymi wypiekami. Bywałam tam często, gdyż pomagałam Hani w lekcjach, zwłaszcza w pisaniu wypracowań, których wówczas pisaliśmy dużo, nie to, co teraz. Wstępowałam też po Hanię w drodze do szkoły, na zajęcia pozaszkolne, na lekcje religii.
Druga koleżanka Hanka mieszkała w nowym bloku, jej rodzice byli nauczycielami matematyki w szkole średniej, mieszkanie było sterylnie czyste, a Hanka zapraszała do siebie tylko pod nieobecność rodziców. Nawet wówczas mogłyśmy przebywać tylko w jej pokoju. Żadnych poczęstunków nigdy nie było, bo mama Hanki nie uznawała przekąsek między posiłkami, nigdy też nie widziałam, aby koleżanka jadła słodycze. Gdy rodzice Hanki byli czasem w domu, musiałyśmy się bardzo cicho zachowywać, nigdy nie słyszałam, żeby ktoś tam się śmiał. Zawsze zastanawiałam się jak w domu może być tak czysto, nawet w kuchni żadnych oznak przygotowywania posiłków, nie pamiętam kwiatów w wazonie lub roślin na parapetach. Nawet na biurku Hanki panował wzorowy porządek. Nie muszę chyba dodawać, że Hanka była dobra z matematyki. Przegadałyśmy na podwórku niejedną godzinę. W rozmowach tych zwierzyła mi się kiedyś ze swoich podejrzeń, że została adoptowana. Szczerze mówiąc, obserwując oschłość jej rodziców (a ojciec był dużo starszy ), nie dziwię się, ale była jednak bardzo podobna do matki.
Z opisu zapewne domyślacie się, u której koleżanki zawsze było gwarno i wesoło, a która wracała do pustego i cichego domu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Już mi szkoda córki nauczycieli...
OdpowiedzUsuńZ tego co wiem już po studiach do domu nie wróciła, ja też straciłam z nią kontakt.
UsuńPięknie to opisałaś Joasiu. Od razu poczułam ciepło kuchenki Hani Pierwszej i aż mi się zachciało coś upiec. Znam takie sterylne mieszkania - w których wieje chłodem brrrr...
OdpowiedzUsuńNie wiesz jak usiąść i gdzie, żeby czegoś przypadkiem nie zniszczyć. I jeszcze jedno - fajne to były czasy, kiedy po południu biegało się na lekcje religii prawda? I nie było stresu, że ocena z religii obniży średnią na świadectwie. Żal mi dzieciaków, którym to zabrano...bo zabrano im kawał fajnych wspomnień i zdrowego podejścia do...
Teraz dopiero zauważyłam zdjęcie :)
UsuńMasz rację Gabrysiu, a ile było magii w tym, że grały organy i ten zapach starego kościoła i w piłkę z księdzem się grało koło salki katechetycznej, a teraz oceny, "zdawanie" kolejnych modlitw, poszukiwanie w Biblii dziwnych dla dzieci i niezrozumiałych fragmentów... W liceum też bywałam u koleżanki, gdzie dom był sterylny, frędzle od dywanu czesano szczoteczką i bałam się siadać na kanapie. W kuchni gotowano tylko wodę na herbatę, bo obiady jadali w stołówce, a po każdym umyciu szklanek po herbacie koleżanka wycierała kuchnie jakby tony naleśników smażyła. Smutne...
UsuńNo tak, trochę w tym wszystkim chodzi o charakter człowieka, trochę o wychowanie, trochę o pracę. Ociupinkę obronię nauczycieli, pewnie musieli ciągle sprawdzać jakieś klasówki, wypracowania. Ale to nie tłumaczy zimnego domu. Zimnego emocjonalnie.
OdpowiedzUsuńJa też z oświaty i pół mojej rodziny, ale dom powinien być ostoją i azylem, a nie przerwą między lekcjami a korepetycjami...
UsuńZnam dziewczynę, której tata pracował w wojsku. Był wysoki rangą i przyznam, że u nich też panował chłód, surowość.. i tak jakoś smutno było.
OdpowiedzUsuńNo tak, też tak bywa...
UsuńDlatego ja z uporem maniaka będę głosić, że nie każdy na rodzica się nadaje - zamiast dziecka mogli sobie kukłę z porcelany przysposobić - wypolerować można, miotełką odkurzyć, stosownym środkiem w celu sterylności zdezynfekować, nie bałagani, nie ma koleżanek - cud, miód i malina.
OdpowiedzUsuńPodpisuję się w zupełności, podobno Japończycy takie wymyślili, można zakupić odpowiednia wersję!
UsuńHej! Odpowiesz na parę pytań? Zostałaś nominowana do LBA! Więcej na
OdpowiedzUsuńhttp://smutek21.blog.pl/2015/08/21/liebster-blog-award-lba/
Sąsiadce przecież nie odmówię....
Usuńmiłość, radość, szacunek, wsparcie i wspólny czas... tam jest szczęśliwy dom, gdzie mieszkają szczęśliwi ludzie!
OdpowiedzUsuńWłaśnie, a perfekcyjny dom nie może być przytulny...
UsuńKto wymyślił perfekcyjną panią domu? I po co? Wszelka przesada jest dramatyczna dla bliskich. Wolę normalny dom i szczęśliwie łobuzujące dzieci. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMasz rację, dom jest dla nas, dla naszej wygody, ma być czysto, ale sterylnie - po co?
UsuńWitam
OdpowiedzUsuńNo musze się wam pochwalić a może ze wstydem przyznać, że byłam kiedyś przez jakieś 6 lat perfekcyjną panią domu ale zawsze w nim było dużo dzieci sąsiadów i z drugiej ulicy i zawsze choć czasem było to chleb z masłem poczęstowałam czymś gości moich dzieci. A potem gdy poszli ładnie wszystko posprzątałam :)
Gdy ja byłam dzieckiem to nie przychodził do mnie nikt bo bali się mojej matki i powiem Wam że dobrze że nikt nie przechodził, bo kobieta ta była flejtuchem i brudasem i wstyd mi byłoby. Kiedy trochę podrosłam to próbowałam, ogarnąć ten bajzel ale wierzcie mi jedna osoba nie da rady utrzymać porządku gdy cztery pozostałe osoby bałaganią
Przysięgłam sobie że gdy ja będę miała dzieci to będą do nich przychodziły inne dzieci a moje będą dumne z tego jak mieszkają i jaka fajna jest ich mama. I to co sobie przysięgłam, to zrealizowałam choć czasem kosztowało minie to dużo wysiłku, bo przysięgłam też sobie, że zawsze będę miała perfekcyjnie czysto ( a w ogóle dużo miałam tych przysięg )
No nie mów, też miałam takie zapędy, będąc młodą mężatką, a że wyszłam z trochę bałaganiarskiego domu, to miałam ambicję być lepsza. Ale puknęłam się w czoło w momencie, gdy zamiast cieszyć się na potkania z przyjaciółmi myślałam z przerażeniem o sprzątaniu po...Obejrzałam też kiedyś film o kobiecie, która leczyła się u terapeuty z chorobliwego sprzątania. A gdy pojawiło się dziecko, miałam inne priorytety, aniżeli sprzątanie...
UsuńFajnie było dziś się z tego śmieje ale pamiętam kiedyś przyszli do nas w gości dobrzy znajomi(a co tam )przyjaciele rodziny. Zrobiłam herbatkę, podałam jak perfekcyjna gospodyni w białym fartuszku :) i poszłam do kuchni po ciasteczka ale kontem oka zauważyłam, że mojej Grażynce spadła łyżeczka z odrobiną cukru na dywan .....Grażynka szybko schyliła się po łyżeczkę zerkając czy ja nie patrzę, po czym zaczęła wcierać cukier nogą w dywan.....I wtedy po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że terroryzuje moich domowników i gości swoją pedantycznością :)
UsuńCzasami dobrze jest się obejrzeć w oczach innych lub samemu doświadczyć "perfekcyjności" w innym wydaniu. Przykro mi się kiedyś zrobiło, gdy wstałam z kanapy, żeby pójść do toalety, a gospodarz już poprawiał narzutę, odebrałam to jako sygnał, że pora do domu...
UsuńSąsiedzi moich rodziców prowadzili taki "elegancki" dom. Mieli syna, o rok starszego ode mnie. Rzadko zapraszał kolegów, a jeśli już to robił jego matka witała ich w progu - elegancko ubrana (z tej okazji!) i zawsze z koralami - i uprzejmie podawała im dłoń do ucałowania. Zawsze te wizyty kolegów trwały bardzo krótko. A ja mu serdecznie współczułam...
OdpowiedzUsuńTak, taka gra pozorów, byle ładnie wyglądało...jak królowa lodowej krainy
UsuńCzasami tak bywa, że wszędzie źle, a w domu najgorzej...
OdpowiedzUsuńMasz rację, do niektórych domów pasuje ta wersja...
Usuńdom to nie muzeum....masakra
OdpowiedzUsuńTak, perfekcyjny porządek nie gwarantuje atmosfery i ciepła rodzinnego.
Usuń