środa, 10 grudnia 2014

Pacjencie lecz się sam lub bądź cierpliwy...

I właściwie tytuł wyczerpuje treść posta...
Mówi się ostatnio o nowym pomyśle ministerstwa zdrowia: szybka diagnoza, wysoka uleczalność. Tylko jakoś nie widać tego w praktyce. Podobno sami znamy swój organizm najlepiej i każdą niepokojącą zmianę mamy sygnalizować lekarzowi pierwszego kontaktu, aby mógł nas skierować do specjalisty, a ten podjąć szybkie i skuteczne leczenie. Brzmi pięknie, ale nie jest stosowane. Sama tego doświadczyłam, a teraz przekonał się o tym mój mąż.
Najpierw trzeba mieć szczęście być przyjętym w przychodni, bo albo komplet pacjentów(?) albo nie ma naszego lekarza, a inny nie ma obowiązku przyjąć. Potem, jeśli lekarz łaskaw to wypisze skierowanie na badania lub do specjalisty, a ten z kolei na kolejne badania lub do innego specjalisty.
Swoją drogą po co chirurg ma gabinet, skoro USG nie zrobi, opatrunku nie zmieni, gipsu nie zdejmie? Ma za to asystentkę, która za niego wypisuje dokumenty. Na dalsze badania lub wizytę u kolejnego specjalisty czeka się np.4 do 6 miesięcy, chyba że zapłacimy prywatnie. To na co idą moje składki? Chyba na etat asystentki do wypisywania recept.
Na rezonans głowy czekałam pół roku, a w tym czasie ewentualny guz mógł urosnąć do rozmiarów arbuza.
Dziwią się znawcy,że Polacy kupują najwięcej w Europie leków bez recepty. Też tak robię i dopiero jak nie mogę wyleczyć się sama idę po prośbie najpierw do rejestracji, a później do gabinetu, żeby zapytać, czy lekarz łaskawie jeszcze przyjmie.
Dzięki opatrzności funkcjonuję bez łaski NFOZ, ale współczuję ludziom, którzy bez leków, terapii i regularnych badań żyliby krócej lub cierpieli bardziej...
(grafika:wikimedia commons na licencji CC BY-SA 3.0)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz