środa, 13 stycznia 2016

Pech do sześcianu...

Na blogu Marty Pozytywnej przeczytałam post o dniu pechowym pod każdym względem. I tu przypomniała mi się historia sprzed lat, której skutków byłam świadkiem, bo przytrafiła się koleżance z pracy. Nazwałabym ten ciąg zdarzeń "pechem do sześcianu", bo rzadko bywa , że wszystko co zdarza się jednego dnia łączy się w taką lawinę nieszczęść. Po takim dniu nic tylko zaszyć się w mysią dziurę...
Dodać należy, że bohaterka tych zdarzeń należy do osób słabo zorganizowanych, roztargnionych i nie przejmuje się zbytnio drobiazgami, co niektórych doprowadza do szewskiej pasji...
A wszystko zaczęło się od tego,że koleżanka przeniosła się wreszcie na "swoje", aby odpępnić się od rodziców. Wszyscy znajomi powątpiewali czy poradzi sobie z ogarnianiem tzw. życia, bo różne kiksy jej się zdarzały. Razu jednego zaspała do pracy, budzik nie zadzwonił, do dziś nie wiadomo z jakiego powodu. Zamiast jak najszybciej wyszykować się do wyjścia, XY wzięła jeszcze prysznic, umyła włosy, zrobiła kawę. Do pracy nie mogła zadzwonić, bo komórek wówczas nie było, a stacjonarnego jeszcze nie zainstalowała.
W czasie układania włosów oparzyła się lokówką, złamała obcas wkładając buty, więc musiała poszukać innych. A czas leciał...Gdy wreszcie pobiegła na przystanek, okazało się, że wsiadła do niewłaściwego autobusu, który wywiózł ją na koniec miasta, czego w trakcie nie zauważyła, bo zamyśliła się i z zamyślenia wyrwała ją kontrola biletów. Musiała zapłacić mandat, bo bilet miesięczny opiewał na inną trasę i na nic zdały się tłumaczenia, że spieszy się do pracy i pomyliła autobusy.
Zanim przyjechał powrotny autobus jadący w kierunku właściwym minęło trochę czasu i poziom stresu u XY wzrastał niepokojąco. Gdy kobieta dotarła wreszcie do pracy została od razu wezwana do gabinetu dyrektora, po rozmowie z którym już mogła zrobić tylko jedno czyli rozpłakać się....
Oczywiście nie był to koniec dnia, bo stres spowodował, że koleżanka dostała rozstroju żołądka i do końca pobytu w pracy każdą przerwę spędzała w toalecie...
Od tego czasu nastawiała na budzenie trzy czasomierze, ale roztargnienia i nieogarnięcia nie udało jej się ograniczyć do dziś.

55 komentarzy:

  1. Również dziękuję za wizytę na blogu i miłe słowa:) Mam nadzieję, że będziesz stałym gościem, bo ja twoim na pewno! Podoba mi się twój sposób pisania :)
    Może to niestosowne tak śmiać się z cudzego nieszczęścia, ale...ubawiła mnie ta historia :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O,jak miło! Bo to jest zabawne, zwłaszcza z perspektywy czasu...

      Usuń
    2. Z perspektywy czasu wiele rzeczy jest zabawnych :D Ileż to ja mam takich anegdot ze mną w roli głównej :D!

      Usuń
  2. Jest i dobra strona. Po takim dniu, kolejny dzień nie ma już innego wyjścia - musi być lepszy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie byłabym taka pewna, zawsze może być gorzej...

      Usuń
  3. O takim właśnie pechu napisałam kiedyś opowiadanie "Jak pech, to pech" Jest na moim blogu. Czasami zdarzają się takie dni nawet osobom wielce zorganizowanym.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę w takim razie poczytać...osoby niezorganizowane mają chyba więcej szans na podobny dzień!

      Usuń
  4. Pechowe dni zdarzają się. Oczywiście Twoja koleżanka przekroczyła wszystkie granice nieszczęść jednego dnia.
    Kiedyś jechałam do pracy po wypłatę ,,macierzyńskiego" z dwójką małych dzieci, jedno w wózku (miesięczne), drugie trochę ponad cztery lata.Widziałam nasz tramwaj i biegiem udało mi się dogonić go na przystanku. Miły pan pomógł mi wnieść wózek do wagonu. Szczęśliwa ciężko oddycham, dochodzę do siebie, ale zbyt długo dla pana, który pomógł mi. Okazało si, że to kontroler biletów. Niestety nie był już tak miły w egzekwowaniu mandatu.
    Pozdrawiam Jotko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to wredny typ, ale życie pewnie jakoś go ukarało, mam nadzieję...

      Usuń
  5. Nie słyszałam o takim pechu.
    Ja nazwałabym go do potęgi n-tej, gdzie n należy do nieskończoności ;)

    To po prostu WIELKI PECH.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie chciałabym takiego zaliczyć na pewno, nie wiem jak na to zareagowałaby moja psychika...

      Usuń
  6. Fascynują mnie tacy ludzie i cicho przyznam, że często im zazdroszczę tego braku stresu z powodu błahostek :) Historia jak z filmu wyjęta :D
    pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, beztroska niektórych osób mnie powala, ja np.spieszyłabym się szaleńczo i zadzwoniłabym po taksówkę...
      ale podobno ci niefrasobliwi dłużej żyją:-)

      Usuń
    2. Czasem tak sobie myślę, że każdy z nas ma ograniczone możliwości w "nieprzejmowaniu się"- możesz je trochę naciągnąć, ale bez przesady. Też słyszałam o tym, czyżby z powodu tego jak stres oddziałuje na nasze zdrowie? ;)

      Usuń
    3. Najgorzej, że Ona nawet się przejmuje, ale dopiero po fakcie, a przed jakoś konsekwencje nie przychodzą jej do głowy...

      Usuń
    4. Właśnie dlatego tak ciężko mi się z takimi osobami współpracuje- z moim planowaniem wszystkiego naprzód. Za to o ile jest zdrowsza, nie martwi się prawdopodobnymi sytuacjami dopóki jakieś nie wystapi.. ;)

      Usuń
  7. Podobno złe myśli przyciągają złe zdarzenia. I tak jest że potem już leci jak po sznurku. To byłoby jakieś wytłumaczenie dla takich ciągów niefortunnych zdarzeń. Gdzieś czytałam że sama myśl o tym że trzynasty dzień to pech - już powoduje przyciąganie pecha. :) Dlatego profilaktycznie zawsze myślę, że ten trzynasty to jest z tych trzynastek szczęśliwych . Pozdrawiam serdecznie o północy już czternastego dnia miesiąca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj Gabrysiu, coś mało sypiasz! Masz rację, jeśli ktoś zakłada, że nawiedzi go pech, to pewnie będzie miał pecha...
      Serdeczności:-)

      Usuń
    2. Przez pomyłkę zaparzyłam zieloną herbatę zamiast owocową dla siebie i koleżanki. No i wypiłam, a ona pod wieczór działa na mnie jak podwójne espresso :)

      Usuń
    3. Kiedyś zrobiłam podobnie, bo mąż kupił i zaparzył. Serce waliło mi jak po energetyku...

      Usuń
  8. Oj współczuję Twojej koleżance, bo człowiek naprawdę może załapać konkretnego doła po takiej serii złych wydarzeń. Z tą złą passą często jest tak, że jak się do kogoś przyssie, to ciężko ją odessać.
    Opisana przez Ciebie historia bardzo przypomina mi "Dziennik Bridget Jones", gdzie głównej bohaterce non stop przytrafiają się jakieś gafy i przeciwności losu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ona tak właśnie funkcjonuje: od przypadku do przypadku, od euforii do depresji...nie wiem czy to zła passa czy jej osobowość...

      Usuń
    2. Wydaje mi się, że raczej w większości przypadków to jej osobowość. Skoro jest niezaradna i roztargniona to niestety musi się liczyć z pewnymi konsekwencjami wynikającymi ze swojego niefortunnego zachowania. Przypuszczam, że nie jest ona tak do końca pewna samej siebie i świadoma swojego zachowania w określonych sytuacjach.

      Usuń
  9. A ja do dzisiaj nie cierpię czarnych kotów przebiegających mi drogę. Tak samo jak idących razem dwóch zakonnic. Bo do tego, że urodziłam się 13-go to już zdążyłam się przyzwyczaić :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W szkole zawsze miałam numer 13 i jakoś ta trzynastka mi nie zaszkodziła :-)

      Usuń
  10. Jaki pech? Logiczny ciąg zdarzeń, jeśli za punkt wyjścia przyjąć nieogarnięcie koleżanki. W sumie to miała szczęście, że tylko takie konsekwencje "pecha" poniosła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zasadzie to masz rację, mogło się to skończyć o wiele gorzej...

      Usuń
  11. Też jakoś tak mi się pomyślało o tym ,że "musiał" widocznie przyjść taki dzień,gdy to nieogarnięcie koleżanki "zaowocowało".I to był właśnie ten dzień pełen "pecha a nawet pechów". Niektórzy drżą ...jak nadchodzi 13 a jeszcze piątek....nie rozumiem tego. Dla mnie 13 -kojarzy się z moim numerem w dzienniku ( w liceum) i ten rok był bardzo dla mnie udany więc dla mnie ta cyfra to ta "szczęśliwa" dobra. Historia przez Ciebie opisana mnie także rozśmieszyła,ale zdaję sobie sprawę ,że koleżanka przeżywając ten cały ciąg.....oj jej nie było do śmiechu....ale to już teraz historia,która kiedyś tam....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też miałam numer 13! jakoś pecha mi to nie przyniosło:-)
      Ta historia mnie także po latach śmieszy, tym bardziej, że wygenerowana przez koleżankę...wielu zdarzeń mogła uniknąć:-)

      Usuń
  12. Nie ma dni pechowych - to my się "nakręcamy" i robimy głupstwo za głupstwem. Ale ja lubię mieć na co zwalić winę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie masz rację, mędrca okiem wszystko możemy wytłumaczyć, ale łatwiej powiedzieć, że się miało pecha :-)

      Usuń
  13. Pech tej kobiety to było domino zdarzeń, które wynikły z pośpiechu. Potwierdza się przysłowie: "gdy człowiek się śpieszy, to diabeł się cieszy." Co nie zmienia tego, że bohaterka to wyjątkowy nieudacznik.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O właśnie , już wiem jakiego słowa mi brakowało! DOMINO, dzięki, o to mi chodziło!

      Usuń
  14. Wydaje mi się, że są tacy ludzie, których pech się szczególnie trzyma :) Zazwyczaj to właśnie osoby zakręcone czy roztargnione, jak powyżej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My w gronie znajomych mówimy: nieogarnięta...wykształcona, inteligentna, ale z życiem sobie kiepsko radzi:-)

      Usuń
  15. Zdaje się, że to była osoba, która spokojnie mogłaby zagrać w filmie "Pechowiec".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To na pewno! takie zakręcenie warte jest sfilmowania;-)

      Usuń
  16. No to babka urodzona pod szczęśliwą gwiazdą ;) Nie zazdroszczę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie, bo nie można się tego pozbyć, to TEN typ człowieka, niereformowalny....

      Usuń
  17. A ja widzę to tak: koleżanka nie lubiła swojej pracy, więc niechętnie do niej chodziła. Podświadomie chciała odwlec w czasie ów nieprzyjemny moment. Stąd nielogiczne na pozór zachowanie: prysznic, wypicie kawy. Jednocześnie gdzieś w tyle głowy zagnieździła się myśl: cholera, spóźnię się, jak nic. To wzmożyło skłonność do roztargnienia, opażenie się lokówką, automatyczne "wskoczenie" w buty, jazdę "nie tym" autobusem.

    A tak na marginesie czasów, kiedy jeszcze nie było komórek, w moim mieście na ulicach, przy niektórych wejścach na klatkę schodową domów wielorodznnych, na poczcie, były automaty telefoniczne. Po spopularyzowniu się komórek wszystkie polikwidowano. Moim zdaniem na poczcie powinny być nadal, ale w unowocześnionej formie, z możliwością wysłania smsa i e-maila. które obecnie funkcjonują na ulicach Śródmieścia W-wy. Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, zauważyłam, że poznikały wszystkie budki telefoniczne, w niektórych miejscach tylko ślad pozostał.Pomysł z unowocześnionym automatem publicznym jest dobry, ile to razy musimy pilnie zadzwonić a tu komórka ma niemal 0% baterii, ale może w małych miastach nie są takie potrzebne? Kiedyś w Zakopanem szukałam salonu ERY, żeby mi doładowali telefon.

      Usuń
    2. I teraz nasuwa się pytanie. Komórka rozładowana, jest budka, jest automat. Idziemy dzwonić. Tylka na jaki numer? :) Kiedyś w czasach gdy telefon stacjonarny był luksusem, znałam wszystkie numery znajomych na pamięć. Teraz mam wszystkie numery w komórce. Mnie osobiście ten automat teraz na niewiele by się zdał niestety....:) Ileż to juz razy obiecywałam sobie że gdzieś ważne numery zapiszę ( myślę tu o tradycyjnej formie notesy np.)

      Usuń
    3. Już nieraz o tym samym myślałam, nawet kiedyś zapomniałam telefonu i chciałam skorzystać z aparatu koleżanki, ale numerów nie pamiętałam, tylko końcówki...

      Usuń
  18. Z jednej strony XY sama sobie była winna, ale i tak mi jej bardzo żal. Niestety czasem jedno niepowodzenie ciągnie za sobą całą resztę i finalnie naprawdę nie pozostaje nic innego jak płacz, który z resztą każdemu jest czasem potrzebny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ten płacz to jako rozładowanie sytuacji stresowej, taki odgromnik...

      Usuń
  19. ja to przesądna jestem okropnie ale jakoś w tym pędzie wielkim zapomniałam, że w środę był trzynasty. Wszak to nie piątek wprawdzie, ale jednak :) i - o dziwo - to był dobry dzień. a jak pamiętam, to zawsze coś złego się przytrafi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie wszyscy się zastanawiają czy to dzień jest feralny czy my się do tego przyczyniamy?

      Usuń
  20. Jak to mówią "nieszczęścia chodzą parami", a czasami trójkami lub wręcz całymi zastępami... W tym przypadku XY trochę temu pechowi sama pomogła, ale w nerwach o to nie trudno. Pewnie od tamtej pory już nigdy się nie spóźniła do pracy, prawda? ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o spóźnienia, to ta nauczka niczego jej nie nauczyła, taki typ człowieka....ale teraz mieszka bliżej miejsca pracy, więc możliwość serii wypadków jest mniejsza.

      Usuń
  21. No tak, niby tragedia, ale pewnie każdy się uśmiechnął :-) Zauważyłam, że takie wyjątkowo pechowe przypadki są zwykle wspominane ze śmiechem po jakimś czasie, pewnie sama poszkodowana teraz się z tego śmieje (choć mogę się mylić...). Swoje pechy uważam za cenny i ożywczy wkład rozmów towarzyskich, a też ich trochę miałam ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie zdarzenia mogą też nauczyć wiele, jeśli ktoś chce wyciągać wnioski...

      Usuń
  22. Niebywała historia! Ja też bym płakała u dyrektora na 100 %;) Ale generalnie lubię porządek i dobrą organizację, i w życiu, i na stole np.;) Nie umiem funkcjonować w bałaganie. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tak jak ja! jestem z pogranicza Lwa i Panny i ten panieński pierwiastek powoduje u mnie zamiłowanie do uporządkowania, chociaż nie jestem perfekcyjna, na szczęście :-)

      Usuń
  23. Też zdarzają mi się nieco pechowe dni. Trzeba zacisnąć zęby i przez nie przebrnąć. Zazwyczaj kolejny dzień jest wspaniały w porównaniu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całe pechowe dni to chyba mi się nie zdarzały, ale sytuacje to na pewno...chociaż jeden solidny pech może zepsuć cały dzień:-)

      Usuń