poniedziałek, 3 marca 2025

Na własnych warunkach...

Inspiracją do tego wpisu było doniesienie o tajemniczej śmierci aktora Gene'a Hackmana i jego żony w ich posiadłości. Martwego znaleziono także ich psa. 
Od razu przyszło skojarzenie z książką, którą kilka dni temu skończyłam czytać.
"Mamy jeszcze czas" M.Zadooriana, to powieść drogi, historia podróży dwojga osiemdziesięciolatków przez USA słynną drogą 66. Napisana z humorem, ale i pełna refleksji o życiu i przemijaniu.

Ona chora na raka, on dotknięty chorobą Alzheimera, postanawiają odbyć podróż wspomnieniową w miejsca niegdyś odwiedzane, swoim starym kamperem i wbrew woli swoich dzieci, zatroskanych o zdrowie rodziców. Nie zamierzam opowiadać całej książki, skupię się jedynie na zakończeniu. Jest to o tyle niefortunne, że popsuje odbiór ewentualnym przyszłym czytelnikom, ale jest niezbędne, by nawiązać do tego, co napisałam na początku.

W czasie podróży małżonkowie wspominają swoje życie, przydarzają im się różne niespodzianki, ale na finiszu zdrowie obojga znacznie się pogarsza. Ostatecznie, to żona podejmuje decyzję o zakończeniu ich podróży życia, dosłownie i w przenośni. Przygotowuje wszystko starannie, by wszystkim postronnym sprawić jak najmniej kłopotu. Ponieważ sama nie chciała poddawać się uporczywemu leczeniu, a mężowi obiecała, że nie do odda go do domu opieki, zadbała o równoczesne i spokojne zejście z tego świata na własnych warunkach. 

"Wspólnie ułożyliśmy sobie życie i zadowoleni przejdziemy przez to, co ma nastąpić. Skoro miłość łączy nas za życia, to dlaczego nie może nadal łączyć nas po śmierci?
Mieliśmy udane wakacje. Świetnie się bawiłam. Gdybyśmy zostali w domu, wszystko pogorszyłoby się dużo wcześniej, cierpiałabym dużo, dużo bardziej. Musiałabym znosić poniżające zabiegi, jakie ma do zaoferowania współczesna medycyna... w końcu odesłaliby mnie do domu, żebym tam umarła.
A potem, wbrew swojemu życzeniu John trafiłby do domu opieki, tam przeżył rok, dwa, trzy...do ostatecznego kresu.
Taki koniec byłby smutny. Jedno z nas zostałoby samo. Do tego by doszło, gdybym nie zakończyła tej historii inaczej. Może trudno wam się z tym pogodzić, ale to jest szczęśliwe zakończenie. Takie,  jakiego pragniemy, ale nigdy nie jest nam dane.
Miłość nie zawsze oznacza coś takiego, lecz właśnie to oznacza dla nas dzisiaj.
Nie wam wypowiadać sądy! "

O eutanazji na życzenie wiele było dyskusji , wielu wybitnych medyków, filozofów, duchownych i polityków zabierało w tej sprawie głos. 
Rozstrzygnięcia nie ma i pewnie nie będzie, bo różne są poglądy, przepisy prawa, religie i pojemność ludzkiego sumienia. 
Jestem jednak zdania, że każdy ma prawo do decydowania o swoim życiu w obliczu niewyobrażalnego cierpienia i niewiadomego końca. 

Co innego jednak zamysł, a co innego odwaga zrealizowania takiego czynu. Jeszcze  czym innym jest udział osób trzecich w przeprowadzeniu eutanazji, bo tu dopiero zakrada się mnóstwo wątpliwości i zawirowań prawnych.

Zostawiając jednak poza dyskusją prawne i etyczne aspekty - nie nam wydawać sądy o decyzjach, gdy iskra życia przygasa na tyle, że nie widać światła w tunelu, a jedynym wyjściem wydaje się przekroczenie granicy snu,  ku światu bez bólu i cierpienia... choć wielu twierdzi, że to nadzieja umiera ostatnia.