Od razu przyszło skojarzenie z książką, którą kilka dni temu skończyłam czytać.
"Mamy jeszcze czas" M.Zadooriana, to powieść drogi, historia podróży dwojga osiemdziesięciolatków przez USA słynną drogą 66. Napisana z humorem, ale i pełna refleksji o życiu i przemijaniu.
Ona chora na raka, on dotknięty chorobą Alzheimera, postanawiają odbyć podróż wspomnieniową w miejsca niegdyś odwiedzane, swoim starym kamperem i wbrew woli swoich dzieci, zatroskanych o zdrowie rodziców. Nie zamierzam opowiadać całej książki, skupię się jedynie na zakończeniu. Jest to o tyle niefortunne, że popsuje odbiór ewentualnym przyszłym czytelnikom, ale jest niezbędne, by nawiązać do tego, co napisałam na początku.
W czasie podróży małżonkowie wspominają swoje życie, przydarzają im się różne niespodzianki, ale na finiszu zdrowie obojga znacznie się pogarsza. Ostatecznie, to żona podejmuje decyzję o zakończeniu ich podróży życia, dosłownie i w przenośni. Przygotowuje wszystko starannie, by wszystkim postronnym sprawić jak najmniej kłopotu. Ponieważ sama nie chciała poddawać się uporczywemu leczeniu, a mężowi obiecała, że nie do odda go do domu opieki, zadbała o równoczesne i spokojne zejście z tego świata na własnych warunkach.
"Wspólnie ułożyliśmy sobie życie i zadowoleni przejdziemy przez to, co ma nastąpić. Skoro miłość łączy nas za życia, to dlaczego nie może nadal łączyć nas po śmierci?
Mieliśmy udane wakacje. Świetnie się bawiłam. Gdybyśmy zostali w domu, wszystko pogorszyłoby się dużo wcześniej, cierpiałabym dużo, dużo bardziej. Musiałabym znosić poniżające zabiegi, jakie ma do zaoferowania współczesna medycyna... w końcu odesłaliby mnie do domu, żebym tam umarła.
A potem, wbrew swojemu życzeniu John trafiłby do domu opieki, tam przeżył rok, dwa, trzy...do ostatecznego kresu.
Taki koniec byłby smutny. Jedno z nas zostałoby samo. Do tego by doszło, gdybym nie zakończyła tej historii inaczej. Może trudno wam się z tym pogodzić, ale to jest szczęśliwe zakończenie. Takie, jakiego pragniemy, ale nigdy nie jest nam dane.
Miłość nie zawsze oznacza coś takiego, lecz właśnie to oznacza dla nas dzisiaj.
Nie wam wypowiadać sądy! "
O eutanazji na życzenie wiele było dyskusji , wielu wybitnych medyków, filozofów, duchownych i polityków zabierało w tej sprawie głos.
Rozstrzygnięcia nie ma i pewnie nie będzie, bo różne są poglądy, przepisy prawa, religie i pojemność ludzkiego sumienia.
Jestem jednak zdania, że każdy ma prawo do decydowania o swoim życiu w obliczu niewyobrażalnego cierpienia i niewiadomego końca.
Co innego jednak zamysł, a co innego odwaga zrealizowania takiego czynu. Jeszcze czym innym jest udział osób trzecich w przeprowadzeniu eutanazji, bo tu dopiero zakrada się mnóstwo wątpliwości i zawirowań prawnych.
Zostawiając jednak poza dyskusją prawne i etyczne aspekty - nie nam wydawać sądy o decyzjach, gdy iskra życia przygasa na tyle, że nie widać światła w tunelu, a jedynym wyjściem wydaje się przekroczenie granicy snu, ku światu bez bólu i cierpienia... choć wielu twierdzi, że to nadzieja umiera ostatnia.
jedni trzymają się życia kurczowo a inni żyją, jakby byli na gwarancji
OdpowiedzUsuńTo prawda, a chorzy sami siebie czasami zaskakują, jak silna jest wola życia i nadzieja mimo wszystko!
Usuńzdaje sie, że oni podjęli decyzję, że na własnych warunkach...
OdpowiedzUsuńteż bym tak chciała.
UsuńDługo o tym nie myślimy, ale gdy zaczyna się poważnie chorować, to już inna sprawa.
UsuńGdyby było ogólnospołeczne poparcie eutanazji i łatwe procedury- to wiele firm farmaceutycznych by ogłosiło upadłość. Póki co tylko nieliczni mogą sobie pozwolić na ,,zabieg,,, a reszta zainteresowanych takim rozwiazaniem musi liczyć na siebie i własną inwencję. Pomiędzy chęciami a realizacją też jest spora przepaść- jak zauważyłaś.
OdpowiedzUsuńLatwiej odejść ,,razem,, , ale wymaga to wielkiego zaufania...
Zaufania i odwagi, nie wiemy, jak byśmy postąpili, póki nas to nie dotyczy.
UsuńA ja czytajac o takim rozwiazaniu mysle o tych, ktorzy bardzo chca zyc choc im nie jest dane... mlodzi, pelni planow... Nie jestem taka pewna tego rozwiazania, zyje sie tylko raz...
OdpowiedzUsuńAle ważna jest też jakość życia, gdybym miała żyć tak, jak w trakcie najgorszej migreny, to chyba bym podziękowała, bo migrena to chociaż mija po 2-3 dniach.
UsuńWspolczuej migreny. Oczywiscie jakosc zycia jest wazna. Jakosc umierania tez jest wazna. Medycyna moze wspomagac farmakologia a sam czlowiek powinien zostawic jasne zyczenie na ostatnie chwile duzo wczesniej. Mam na mysli zyczenie do jakiego momentu podtrzymywac zycie. Paradoksem jest mowienie o godnym przezyciu wlasnego umierania, ale najgorsza jest samotnosc, strach przed cierpieniem, ktore mozna zlagodzic.
UsuńSklaniam sie tez do podobnych wnioskow o presji, o ktorych pisze Lech.
Strach przed cierpieniem i samotnym umieraniem to także wielki problem, leki czasami uśmierzą ból, ale trudno pogodzić się z uzależnieniem od pomocy obcych, ograniczeniami, wstydem...
Usuńnigdy nie wiemy, kiedy przyjdzie kres i zechcemy zakończyć wszystko.
Z drugiej strony, moja mama, mimo wyroku, do końca chyba miała nadzieję i jednocześnie bardzo bała się przerzutów do mózgu.
BBM: Coraz częściej ten temat puka do moich drzwi…
OdpowiedzUsuńChyba każdy o tym pomyśli prędzej, czy później...
UsuńMam sporo lat (rocznik 1943) i z każdym rokiem coraz mniej znajomych wśród żywych, ale coraz więcej do wspominania jacy byli mili, wartościowi, kochani. I jestem całym sercem za zezwoleniem eutanazji, zwłaszcza gdy zaczyna człowiekowi dokuczać egzystencja pełna bólu i przebłysków świadomości, w czasie których widzimy własną niemoc, która dla wielu z nas, ludzi leciwych jest upokarzająca. A w życiu jak w pewnym przysłowiu - syty nigdy nie zrozumie głodnego - po prostu każdy, kto na własnej skórze czegoś nie doświadczy nie ma tak naprawdę pojęcia co przeżywa stary człowiek gdy po kolei szwankują w jego organizmie różne życiowe funkcje. Bo starość degeneruje nie tylko nasz mózg, ale upośledza również różne nasze narządy. Powoduje, że człowiek nagle gubi się będąc 20 kroków od budynku w którym mieszka, a wchodząc do kuchni zupełnie nie ma pojęcia w jakim celu do niej przyszedł, gdy musi sobie wszystko zapisywać a ściany w mieszkaniu są obwieszone kartkami które mają przypominać co gdzie należy schować. I jestem za tym, by każdy miał prawo odejść z tego świata na własnych warunkach gdy jego egzystencja stanie się jednym wielkim cierpieniem - nie tylko fizycznym ale przede wszystkim psychicznym.
OdpowiedzUsuńDziękuję za twój komentarz, merytoryczny i znaczący dla treści tego wpisu. Myślę podobnie, choć jestem sporo młodsza, ale napatrzyłam się na to i owo....
UsuńNie wierzę tym, którzy zapewniają, że cierpienie uszlachetnia!
Patrzyłam przez trzy miesiące, jak moja babcia umierała. I nie tylko patrzyłam, bo aktywnie pomagałam w opiece nad nią, zmieniałam jej pieluchy, myłam ją itp.
OdpowiedzUsuńPod koniec życia babcia nie była już świadoma, nie było z nią kontaktu. Męczyła się trzy miesiące tylko dlatego, że miała rozrusznik.
Także mam wielką alergię na ckliwe i wyssane z palca historyjki o pięknej opiece nad seniorem, no niestety w brudnych pieluchach i patrzeniu jak ktoś zdycha - bo to nie była godna śmierć - nie ma NIC romantycznego... Kto nie przeżył opieki nad seniorem/osobą niepełnosprawną, nie ma prawa tego oceniać. Wcale się nie dziwię, że niektórzy oddają bliskich do ośrodków, bo sami już nie wyrabiają...
Niecały miesiąc po śmierci babci musieliśmy uśpić kitku, bo było poważnie chore i nie było już ratunku... Weterynarz zapytał, czy zgadzam się na eutanazję - odpowiedziałam, że tak i że kotek w przeciwieństwie do człowieka ma prawo do godnej śmierci (wiedział, że moja babcia zmarła). :(
Potwierdzam, sami chorzy zresztą miewają różne myśli, o ile pozostają świadomi.
UsuńPrzeczytałam gdzieś, że dla zwierząt mamy więcej litości, niż dla ludzi...
Ja dziwie się oburzeniu tych, którzy krytykują oddawanie bliskich pod fachową opiekę, ale to najczęściej ci, co nie opiekowali się umierającymi miesiącami lub latami.
Ogólnie ludzie lubią oceniać to, co (i jak) robią inni, nie bardzo patrząc na siebie... Świat byłby piękniejszy gdyby każdy pilnował swojego nosa tak intensywnie, jak lubi oceniać i krytykować innych.
UsuńSprawa jest bardzo delikatna, od czasu do czasu pojawia się w literaturze, ale według mnie w sposób bardzo naiwny.
OdpowiedzUsuńNajbardziej podobała mi się w tym temacie książka Ian'a MacEwan - Amsterdam bo on zrobił z tego komedię pomyłek.
Osobiście popieram ideę eutanazji, moje zastrzeżenia to fakt, że wiele osób i instytucji jest zainteresowana w tym żeby osoba niepełnosprawna odeszła i mają nieograniczone możliwości nacisku.
Nadużycia zdarzają się także w temacie przeszczepy czy adopcje dzieci, ale czy to znaczy, że trzeba zaniechać?
UsuńJestem absolutnie ZA oszczędzaniem wielkich cierpień zarówno zwierzętom (uśpiłam kota) jak i ludziom. Cierpienie NIE uszlachetnia. I jestem za prawem do wyboru jak i kiedy chcę umrzeć, czyli przeciw uporczywemu leczeniu. Irena
OdpowiedzUsuńTak, chyba prawo wyboru powinno być niepodważalne. Z drugiej strony, nie chciałabym decydować za kogoś...
UsuńW czasach gdy ludzie byli bardziej związani z naturą, śmierć była dla nich naturalnym etapem życia, ot taka była wola stwórcy, że po pełnym znoju życiu przychodzi jego kres. W różnych źródłach można znaleźć informacje, że bywało i tak że ludzie jak czuli się już zmęczeni życiem, to po prostu kładli się i umierali.
OdpowiedzUsuńWspółcześnie ludzie za wszelką cenę dążą do wydłużenia życia, wydaje im się że farmaceutyki nie tylko je wydłużą ale także zapewnią jego wspaniałą jakość. Opracowano procedury, które obligują do podtrzymywania życia nawet wtedy gdy jest ono już tylko cierpieniem. Część z tych cierpiących domaga się oficjalnej eutanazji, ale są także tacy którzy ufają że jednak znajdzie się jakiś lek uśmierzy ich cierpienie, a oni będą jeszcze długo i szczęśliwie żyli.
A oficjalna eutanazja to nie tylko ulga dla cierpiących ale także pole do nadużyć, bo takie jest życie, wszystko ma swoje złe i dobre strony.
Ja obrałam sobie swoją strategię. Otóż mam za sobą kuracje onkologiczne, zdecydowałam aby przedłużyły mi one życie, bo 20 lat temu nie miałam absolutnie ochoty umierać. Ja więc znam uciążliwość takich kuracji, a także przez 20 lat zmagam się z ich skutkami ubocznymi, a mój wiek dokłada jeszcze do tego dodatkowe obciążenie i to sprawia że moje życie jest coraz bardziej upierdliwe.
Nie zamierzam jeszcze kłaść się i oczekiwać na śmierć, ale zrezygnowałam z medycyny konwencjonalnej, nie chodzę do lekarzy nie robię badań, nie łykam tabletek. W zamian staram się zdrowo jeść, oczywiście na ile to jest możliwe w naszym zanieczyszczonym świecie, a także dbam o swoją psychikę.
No cóż na razie trwam przy tym że to natura ma mi wyznaczyć mój kres a nie medycy, nie wiem jednak czy wytrwam, czy jednak jak poczuję że ten kres jest już za progiem to nie obleci mnie strach przed odejściem, albowiem życiowe dylematy proste nie są!
Oj, nie są i chyba nigdy nie były, a i tak o o aborcji, eutanazji wypowiadają się często krytycznie ludzie, którzy tematu nie poznali z autopsji, a życie nie nie bywa czarno-białe.
UsuńTeraz i tak medycyna poczyniła postępy, ale pamiętam ile nacierpiała się moja babcia, gdy sposoby leczenia bardziej wyniszczały, niż pomagały...
Dziękuję za ten komentarz, bardzo mądry głos w dyskusji!
Uwielbiałam Gene'a od dziecka, pierwszy raz zobaczyłam go w "Tragedii Posejdona", potem śledziłam karierę, świetny aktor ze zwyczajną twarzą człowieka z tłumu.
OdpowiedzUsuńJest też polski film "Lęk" z Magdaleną Cielecką, który bardzo mi się spodobał - dużo bardziej niż słynne "W pokoju obok" Almodovara.
Bardzo mi się podobał 20 lat temu "W stronę morza" z doskonałym Bardemem w roli sparaliżowanego marynarza walczącego o prawo do eutanazji.
Świetny temat, Joasiu.
Gdybym mogła wybrać - wybrałabym właśnie taką śmierć na własnych zasadach.
Ja chyba tez, choć nie wiem czy finalnie starczyłoby odwagi...
UsuńCiekawy temat, Jotko. Kiedy przeczytałam o śmierci Hacmana, jego żony i psa zaraz pomyślałam o tzw. samobójstwie rozszerzonym.
OdpowiedzUsuńOsobiście nie jestem ani za eutanazją, za odchodzeniem na własnych zasadach itp. Choć nie przyznaję się obecnie do żadnego instytucjonalnego kościoła uważam, że nie jesteśmy tutaj przypadkiem. Dwie osoby przychodzą mi na myśl- babcia mojej koleżanki i moja teściowa, obydwie przekłute do łóżek, w wyniszczonych chorobami ciałach odchodziły w sposób, którego nigdy nie zapomnę. Szczególnie ta pierwsza roztaczała taką niesamowitą aurę, ciepło, spokój, światło. Chodziłyśmy wtedy z M. do podstawówki i po prostu nie mieściło mi się w głowie, jak to możliwe!
Trudno powiedzieć jak się życie potoczy.
Mieliśmy jak dotąd 2 psy i kilka kotów. Żadnego z tych zwierząt nie usypialiśmy, choć nasza suczka Hajdi była schorowana i w pewnym momencie mąż zaczął mówić o jej uśpieniu. Powiedziałam- nie, ona miała też tylko jedno życie. Zastrzyki postawiły ją na nogi. Żyła jeszcze rok i to w całkiem dobrej formie. Któregoś dnia dostała zawału i odeszła.
Dlatego wolność wyboru jest tu kluczowa i absolutnie nie chciałabym decydować za kogoś, ale jeśli widzisz cierpienie nie do zniesienia, to jest się nad czym zastanawiać.
UsuńEutanazja - TAK, ale z uwagi na złożoność tematu, ograniczyłbym się wyłącznie do przypadków, kiedy chory sam tego chce. Pozostałe przypadki dają zbyt wiele okazji do nadużyć, przy czym nadużycie należy w takim wypadku nazwać po imieniu: morderstwo.
OdpowiedzUsuńOczywiście! cały czas mówimy o odchodzeniu na własne życzenie i w wybrany przez siebie sposób.
UsuńNie nam oceniać, kropka!
OdpowiedzUsuńTyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono.
Ludzie rodzą się i umierają. Nie można żonglować życiem, tych którzy nie mają jeszcze nic lub już nic do powiedzenia.
OdpowiedzUsuń