środa, 17 maja 2017

Keks czy cwibak?

Po raz pierwszy zetknęłam się z różnicami językowymi między regionami naszego kraju dawno temu. Gdy zaczynamy podróżować i stykać się z mieszkańcami innych regionów nagle uświadamiamy sobie, że czasami nazywamy te same rzeczy innymi słowami i chociaż jesteśmy obywatelami tego samego kraju,nie zawsze wiemy o czym mówi rozmówca. Już jako dziecko dziwiłam się, że ziemniaki nazywane są przez dorosłych także kartoflami i pyrami, nawet myślałam, że PYRY to jakieś brzydkie słowo. Kiedyś sąsiadka przyszła pożyczyć śrubra do umycia schodów, a gdy nie wiedziałam co jej podać, wyjaśniła, że to szczotka na długim trzonku...
Moja babcia sadziła w korytkach na balkonie macoszki, a w szkole uczyłam się, że to bratki. W piekarni sprzedawano drożdżowe bułeczki, a babcia wysyłała mnie do sklepu po młodzie i mówiła do mnie i brata - rośniecie jak na młodziach.
Gdy pojechałam na praktykę studencką do Warszawy i mieszkałam w akademiku ze studentkami z Krakowa, namawiały mnie do wyjścia na pole. Gdzie one tu pole widzą, myślałam. Ja zawsze wychodziłam na dwór.
Jeśli ktoś był gapiowaty i miał ciężki pomyślunek mówiło się, że to GUŁA, tymczasem gdzie indziej guła to po prostu indyczka.
Pomysł tego tematu przyszedł, gdy przeglądałam słownik i natrafiłam na termin PROWINCJONALIZMY JĘZYKOWE.
I tutaj słownik podaje jeszcze inne przykłady:
BARANINA to także skopowina,
BIEDRONKA to wdzięczna petronelka,
BLINY w Krakowie to inaczej racuchy,
na warszawską butelkę w Krakowie mówią FLASZKA,
w stolicy na święta piecze się keks, a w Krakowie CWIBAK,
w Poznaniu zapakują ci cukierki w TYTKĘ , a gdzie indziej w papierową torebkę,
bardzo spodobało mi się także wielkopolskie określenie zeszytu - SKRYPTURA ...

Blogerzy pochodzą z różnych części Polski i bardzo ciekawi mnie czy znacie jakieś inne przykłady typowych lub rzadkich prowincjonalizmów, które spotykacie w życiu codziennym lub spotykaliście w swoich podróżach.
Ciekawi mnie też czy są one ciągle żywe, czy też odchodzą wraz z pokoleniem naszych rodziców i dziadków?
Będę wdzięczna za wszystkie Wasze spostrzeżenia :-)

77 komentarzy:

  1. W obecnych czasach język polski już się bardzo mocno ujednolicił...
    Teraz raczej nie spotykam prowincjonalizmów,
    ale to może dlatego ,że nie jeżdżę na Kaszuby
    i za daleko mam do Krakowa :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na Kaszubach to pewnie więcej różnych dziwnych słów:-)

      Usuń
    2. Kaszubski to juz teraz oficjalnie język☺

      Usuń
    3. I dobrze, trzeba pielęgnować:-)

      Usuń
  2. Nie wiem czemu, ale gwara śląska zawsze powodowała na mojej twarzy uśmiech;) wydawała mi się taka...zabawna;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Już od dawna doszedłem do wniosku, że najbardziej uniwersalnymi słowami, zrozumiałymi w każdej części naszej Najjaśniej zapyziałej RP, i promowanymi przez b. ministra B. Sienkiewicza, są te zaczynające się od liter ch, k, i p ... ;)
    Swoją drogą b. lubię słuchać gwary kaszubskiej, albo jeszcze bardziej śpiewnej gwary lwowskiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypomniałeś mi sławne hasło w Seksmisji, tak oczywiste i tak trafne...

      Usuń
  4. Znam kilka takich słówek :)
    Moja ciotka ( starsza kobieta mieszkająca na wsi ) mówi podomka - szlafrok, story - zasłony, westfalka - taka kuchenka na drewno. Długo nie wiedziałam co to jest, a głupio mi było zapytać :)
    Ja ze swojego regionu znam nazwę ciastek omleciki, a używana jest także biskwity :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja babcia też mówiła STORY na zasłony, ale westfalką nazywała kanapę...

      Usuń
  5. No cóż, zauważyłem że jest tendencja do używania synonimów różnych wyrazów powszechniej w zależności od części kraju. W środkowej Polsce mówi się samochód, w południowej i zachodniej auto.
    Co do naleciałości gwarowych, żona przywiozła do domu określenie przeszpiegły, czyli wścibski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo podoba mi się nazwa PRZESZPIEGŁY, super, bardzo trafna...zwłaszcza dla niektórych sąsiadek.

      Usuń
  6. Zawsze mama mi zakładała rajtuzy, w Krakowie się dowiedziałam, że to rajstopy. A w szkole Krakowianie nie nosili fartuszków, tylko chałaty.
    Tytka też u nas była. To nie jest zwykła papierowa torebka, a papier zawinięty w rożek. Do dzisiaj pierwszoklasiści dostają na osłodzenie pierwszych szkolnych dni tytę z cukierkami.
    No i cwibak. Nie wiem jak w Krakowie, ale na Śląsku tym się różni od keksa, że jest na samych białkach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zakładałam zawsze rajstopy, keks piekłam z mnóstwem bakalii i myślałam, że cwibak to jakiś egzotyczny deser.
      Na Kujawach tyta z cukierkami nie była znana, ale mówiło się : w antrejce na ryczce stoją pyrki w tytce...

      Usuń
    2. A u nas w antryju na byfyju stoi szolka pełno tyju! A na ryczce dziadek siadał.

      Usuń
    3. Super, uwielbiam takie smaczki:-)

      Usuń
  7. Bardzo lubię kartacze, ale często muszę zamawiać cepeliny. U babci gŁosia jem po prostu kołduny, choć w większości innych miejsc, zamawiając te ostatnie, dostałbym pierożki z baraniną:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie rozróżniam właśnie tych pierogowo-kołdunowych niuansów i nigdy nie wiem co zamawiam...

      Usuń
    2. Kołduny, kartacze i cepeliny, to prawie to samo. Taka ziemniaczana, duża pyza z wołowiną. Z tym, że kołduny, to normalnie nazwa pierożków nadziewanych baranim łojem :)

      Usuń
  8. Też wychodzę na dwór ;D. Jem ziemniaki albo kartofle, zależy czasem tak mówię, a czasem tak, o to samo chodzi ;D. Będąc na Górnym Śląsku z pewnością można wychwycić takie rozbieżności, ale oni to mają swoją gwarę. Ale np. będąc na wschodzie Polski wychwytywałam, że tam ludzie mówią bardziej miękko, zmiękczają głoski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tak, taki wschodni zaśpiew, bardzo charakterystyczny, jak w filmach o Pawlaku i Kargulu:-)

      Usuń
  9. W mojej okolicy i w moim domu na ziemniaki mówiło się kartofle. Kiedy miałam już swoją rodzinę, pewnego dnia na skwerku przed naszym domem stanął pan ze straganem młodych ziemniaków. Mój pięcioletni wówczas syn bardzo chciał samodzielnie zrobić zakup. Mamo, powiedz tylko co mam powiedzieć, a ja kupię. Dobrze - zgodziłam się - Powiedz kilogram ziemniaków. Po chwili syn wrócił smutny bez zakupu. Co się stało? - pytam, czemu nie kupiłeś. Bo tam nie było ziemniaków, tylko same kartofle!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do nas babcia mówiła - rośniecie jak na młodziach i wtedy nie wiedziałam, że to drożdże...

      Usuń
  10. Temat mi się bardzo podoba,tym bardziej ,że obecnie także spotykam się z różnymi nazwami tu u nas ,na Podkarpaciu.Trochę także ktoś wspominał...więc może to co mi się przypomina.
    Sztangielka (bułka podłużna posypana solą), proziaki (placki z dodatkiem sody pieczone kiedyś na blasze kuchennej) Teraz można na patelni.
    Chabazie- zarośla
    Bździągwa - pluskwa
    Swok -mąż ciotki
    Berbelucha - samogon
    Laksyrka - biegunka
    Przeziory - podgladacz
    Postwa -zła pogoda
    Niecharaśny - w złym humorze....ale ja dzisiaj jestem charaśna.
    Pozdrawiam Cię Asiu....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grażynko, istna skarbnica wiedzy!
      Tak porównałam sobie i u nas: bździągwa to paskudna baba, berbelucha to mętna woda,ale reszty nie znam.
      Super przykłady, dzięki :-)

      Usuń
  11. Witaj, Jotko.

    U nas się nie zasypia ale - "zasyna":)Nie przecina się drogi, ale - idzie "wprzec":)
    Nie rozróżniamy też przyimków "bez" i "przez": "Bez mostek przez czapki.":)
    Używamy także specyficznych form czasowników zwrotnych: "niesieśmiej", "chlebotałsie", "siedziwuje" :)
    Na piekarnik mówimy duchówka, blin to beret, a racuchy to bardzo słodkie pączki z guzami z lejącego się, drożdżowego ciasta, wlewane małą warząchwią do wrzącego tłuszczu.
    Tyle naprędce:)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Leno, z Twojego zestawu znam tylko "bez most przez czapki", więc znowu moja wiedza sie wzbogaciła.
      Dziękuję bardzo:-)

      Usuń
    2. U nas z kolei nie przecina się drogi tylko idzie "na szagę" :)

      Usuń
  12. Tak dawno porzuciłam swój Dolny Śląsk, że nie pamiętam żadnych oryginalnych słów (jeśli były). Kopalnią jest język Ślązaków (frelka - dziewczyna itp), ale to po prostu jest inny język.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, wiersze pisane po śląsku trzeba czasami tłumaczyć...

      Usuń
  13. Odpowiedzi
    1. Domyśliłam się :-) Dodam, że paczka dla Ciebie gotowa do wysłania:-)

      Usuń
  14. To wychodzenie "na pole" to mnie zawsze bawiło. Jeśli idzie o cwibak, to jest rodzaj keksa, do którego nie używa się proszku do pieczenia i często się go kroi wzdłuż i przekłada dowolną masą.Przepis tak prosty jak konstrukcja cepa-15dag mąki,15 dag cukru,3 jaja, 15 dag bakali.Zacząć od utarcia całych jaj z cukrem.

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie ma co urywać, że jestem z Wielkopolski no i uwielbiam zabawy językowe. W mojej mowie często przeplatają się jakieś naleciałości z gwary i archaizmy. No to zaczynamy:
    Ryćka - taboret
    Szneka - drożdżówka
    Koza - rower
    Klara - ostre światło
    Kliber/kinol - nos
    Niuta - świnia
    Ajzol/dynks/wichajster - nie wiem jak to wytłumaczyć :D to może być wszystko, taki MacGyver przedmiotowy
    Westka - kurtka
    Dużo tego mogę pisać :D
    Powiem szczerze, że niektóre słowa są dla mnie tak potoczne, że nawet nie wiem, że pochodzą z gwary. Podobno nawet nie wszędzie mówi się GILE na smarki - zgroza!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na Kujawach podobne ciekawostki, może niektóre różnią się nieznacznie: ryczka, sznek, koza to piec, ale reszta znajoma...
      Dzięki za przykłady:-)

      Usuń
  16. U mnie mówią na choinkę - drzewko, pluskiewka to pinezka, sznycel to kotlet mielony, chodzą na nogach zamiast pieszo, kwaśne mleko na zsiadłe mleko, kontrol zamiast kontrola, kisić miast kwasić oraz mówią kiszka na kaszankę. No i wychodzą na pole, za to mieszkają we dworkach, a w Warszawie odwrotnie.
    Zasyłam serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziwne, że tak wiele różnic dotyczy kulinariów i nigdy nie wiem czy różne nazwy to ta sama potrawa, czy inna. U nas np. kaszanka jest z krwi, ale kiszka ziemniaczana...

      Usuń
  17. Nawet nie sądziłam, że na ziemniaki mówi się pyrki.
    Szczerze nigdy się nie wgłębiałam tak w to, ale szczerze patrząc na wioski na Podlasiu, bo stąd jestem to w mieście również są w ogóle inne zwroty, których nie znam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takich różnic jest wiele, gdy dodać do tego gwarę młodzieżową, słownictwo biznesowe itp. to niezły galimatias wychodzi...

      Usuń
  18. sporo tych określeń nie znałam...
    ja też spotkałam się z językiem danego domu. o co chodzi? o słowa używane w danej rodzinie, często niefunkcjonujące w ogólnym użytku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, takie słowa też funkcjonują i tylko członkowie rodziny wiedzą o co chodzi i puszczają do siebie oko :-)

      Usuń
  19. Ojoj, ojoj... Tak się składa, że jestem poznańską pyrą, a u nas tego pełno. Myślałam, że keks i ćwibak to dwie różne rzeczy...
    Też wychodzimy na dwór (nigdy na pole). Mamy sporo zapożyczeń z niemieckiego, tak np. "szajs" to bubel, zdarza nam się dużo "kindżyć" czyli podróżować, bywać poza domem, ostre hamowanie to "haltowanie", a mój tato na skrzynię biegów mówi z "gajga". Ah, no i oczywiście "zakluczamy", a nie zamykamy na klucz ;) Słyszałam też stworzone na wzór niemiecki "Usiądź się" zamiast po prostu "usiądź", ale tylko w jednej okolicy. Poza tym "kniga" to "książka"; moja babcia na brudne naczynia mówiła "statki" kub "statory" (od tego drugiego po plecach przechodzą dreszcze - jak tak można?), nie rozszyfrowałam jeszcze skąd wziął się "kejter", bo ani to polski "pies", ani niemiecki "Hund". Młodzież z lubością pali "ćmiki" albo "szlugi" - nie papierosy. A "flaszka" to każda szklana butelka.
    Nie sposób nie wspomnieć o "tej", którego używanie jest tak bardzo tajemną sztuką, że nikt nie potrafi sformułować zasady na to, kiedy się go używa. Wielkopolanin po prostu wie, kiedy może powiedzieć "tej", a kiedy nie - "Tej, patrz na to!".
    Kiedy się przewracamy zdarzają się "biniole", a kiedy jest już naprawdę źle to i bez "juchy" się nie obędzie...
    No i ciągle "blubramy" zamiast marudzić...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam dodać coś, co ostatnio staram się "wytępić" u siebie. Czyli wymowę czasowników w czasie przeszłym - kompletnie pomijamy "ł": "słuchaam muzyki", czytaam książkę" "robi'am coś" :/
      Praktycznie każdy tak mówi, to jest prawie niedosłyszalne, ale jednak - dla wprawnego ucha polonisty (zwłaszcza tego, który wie, że ma zwracać na to uwagę) może to być problem...

      Usuń
    2. Kujawy blisko Wielkopolski, więc u nas też wiele z tych słów funkcjonuje: szlugi, jucha, statki, szajs, ale reszty nie znam...
      Drugi problem to raczej niechlujność wymowy, i słusznie, że zwracasz na to uwagę.

      Usuń
    3. W różnych tekstach pisanych gwarą poznańską te czasowniki są tak zapisywane. Nie wiem, czy we wszystkich, ale parę razy taki zapis spotkałam :)

      Usuń
  20. Cwibak to u nas sucharki
    a słowo - klucz - do wszystkiego to wihajster
    no i oczywiście kluski śląskie to są kluski - które gdzie indziej - znaczą - makaron :)
    Moja przygoda z pyzami pod Poznaniem przejdzie do historii, bo spodziewałam się pyz - czyli ciemnych klusek a dostałam kluski na parze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I znowu te kulinaria, niby mała rzecz, ale w restauracji można się zdziwić...

      Usuń
  21. Mieszkam nad morzem, ale moja mama pochodziła z gór, a ojciec z Warmii, więc słyszałam nieraz różne prowincjonalizmy. Wiem, że na Boże Narodzenie na Kaszubach prezenty dzieciom nosi gwiazdor, podczas gdy w innych częściach Polski Mikołaj, a ja jak byłam mała to św. Mikołaj przynosił prezenty 6 grudnia, a na święta aniołki - to tradycyja z gór. Z tym wychodzeniem na dwór albo na pole też stykałam się często:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas też gwiazdor na Boże Narodzenie a Mikołaj na 6 grudnia...natomiast aniołków nie znam wcale.

      Usuń
  22. Nie kojarzę większych różnic między Warszawą i resztą kraju. Nie znam za bardzo gwary warszawskiej, bo tam można się dopiero dokopać ciekawych rzeczy pewnie.

    O, to mam nadzieję, że w weekend będziesz miała taki dzień jak ja dziś. :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy rodzina wymiesza sie regionalnie, to dopiero są niespodzianki:-)

      Usuń
  23. Mieszkam w Zagłębiu, ale kiedy przeczytałam tu wyżej wpis Ultry, to stwierdziłam, że do Krakowa mi z regionalizmami bliżej niż do Śląska. Bo u mnie też drzewko - choinka, z pluskiewką (pinezką) często się spotykam, no i ze sznyclem też. A "na pole" to chodzi mój mąż, którego rodzinne strony to już bliżej Krakowa leżą :) Gdy byłam kiedyś z wizytą u teściowej, usłyszałam: "Choć, racuchy przywieźliśmy, chcesz zobaczyć?" Czemu mam racuchy oglądać zdumiałam się. Okazało się, że "racuchy" to malutkie kaczuszki, pisklęta. I do tej pory nie wiem, czy to galicyjskie słowo, czy przywiezione przez teściową z rodzinnego Podkarpacia.
    Z pobliskiego Śląska natomiast królują w moim domu "kartofle". Tak się jakoś zadomowiły, choć naprawdę nie wiem czemu, bo mam problem z literką "r", zatem dużo łatwiej byłoby mi mówić po prostu "ziemniaki" ;)
    Miłego wiosennego czwartku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O racuchach - kaczuszkach to na pewno nie słyszałam i nie zgadłabym :-) Kartofle to z niemieckiego, więc na Śląsku zrozumiałe.
      U nas sznycel to kotlet z siekanego mięsa - nie mielonego tylko własnie z siekanego...
      Z wiosny to już upalne lato nam się zrobiło :-)

      Usuń
  24. Asiu to było tak dawno, że już nic nie pamiętam jak to z tym było tam w mojej mazowieckiej wsi i okolicy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tereniu, taka młoda laska jak Ty nie może nie pamiętać:-)

      Usuń
  25. Ja wprawdzie nie "spod samiuśkich Tatr" ale bardzo mi się podobają tamtejsze grule czyli moje ziemniaczki....
    :-)

    OdpowiedzUsuń
  26. U nas są sztangle. To takie coś do jedzenia. Ludzie się dziwią, bo nie wiedzą, co to, a ja się dziwię, że nikt tego nie zna :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sztangle kojarzą mi się z ze sprzętem w siłowni...
      Gdy wszyscy się dziwią, to śmiesznie jest.

      Usuń
    2. Sztangiel to rodzaj pieczywa, taka podłużna bułka z kminkiem i solą na wierzchu :)
      Podoba mi się u Ciebie, mamy podobne profesje, więc czujemy klimaty :)

      Usuń
    3. I wzajemnie, wieczorem poczytam co tam masz jeszcze:-)

      Usuń
  27. Moja teściowa na tenisówki mówi meszty, oczywiście piecze cwibak, zamiast bułki paryskiej ( takiej długiej) zjada weka, nigdy nie ubiera kurtki tylko wiatrówkę, a mieszka tylko 50 km ode mnie....

    OdpowiedzUsuń
  28. A Jotko słyszałaś, że na ziemniaki mówią też grule? :) Fajny ten nasz język, co region to inaczej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słyszałam, język niby trudny, ale ciekawy:-)

      Usuń
  29. Ciekawy jest skecz Kabaretu Moralnego Niepokoju ukazujący właśnie jak by to było, gdyby mieli rozmawiać ze sobą rodzice dwojga osób z różnych stron Polski. https://www.youtube.com/watch?v=gDJN6o4t3fc

    W notce z dziś napiszę o zakupach.

    Tak, działania na działce dobrze na mnie wpływają. Tak jak rower w sumie.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  30. Ja dzieciom daje ciumki, w innych częściach Polski dają buziaki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest nawet taka książka: Ciumkowe historie i Co słychać u Ciumków?

      Usuń
  31. Pamiętam jak na studiach koleżanki nie zrozumiały, gdy powiedziałam, że gdzieś tam było dużo dziecek. Tymczasem u nas (kieleckie) dziecka to dzieci. Mówiło się też pociąg to, anie pociągnij. Albo wyciąg to a nie wyciągnij. Pozdrawiam Jotko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niektórzy podciągają to pod błędy językowe, a to najczęściej są naleciałości regionalne. Moja babcia np. mówiła: ady nie musisz - co znaczyło: ale już przestań...

      Usuń
  32. To ,,Kompendium wiedzy smokologicznej" spodobało mi się szczególnie ze względu na ilustracje, bo opowieści o smokach jako takie tak średnio mnie zajmują. Ale i tę książkę przeczytam. A co. :)

    Czasem można zwiedzić coś, co normalnie jest do zwiedzania średnio dostępne, albo wcale nawet.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Temat o smokach i krasnoludach wybrał mój syn na maturze ustnej, dzięki temu i ja się zainteresowałam...

      Usuń
  33. najsampierw to powiem, że czuję się zaszczycona i doceniona - chodzi mi oczywiście o napis pod obrazkiem :))))))
    nie kojarzę jakiś specjalnych określeń, ale z mojej rodzinnej okolicy (Mazowsze) wyniosłam: "wchódź", "wychódź", "słódź" i długo nie mogłam się tego pozbyć, za to tu, gdzie mieszkam obecnie, mają "schódki" zamiast "schodki" i "pomóż ci?" zamiast "pomóc ci?"... i jeszcze "chodzą na lumpy", u nas się człowiek "szlajał" ... tak, że ten ... :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzenie na lumpy też znam :-)
      Nie wiem czy frytki nas łączą, ale jedna Frytka na pewno :-)

      Usuń