piątek, 16 lutego 2018

Gość w dom...

Współbiesiadnicy bywają równie ważni lub ważniejsi, niż to, co na stole możemy znaleźć. Najskromniejsza kolacja może być wspaniałą ucztą, gdy zjemy ją w miłym towarzystwie…
Siostra mojej koleżanki mawiała, że nawet chleb z pasztetową inaczej smakuje, gdy zapalimy świece i damy się ponieść chwili.
Kilka razy miałam okazję przekonać się, że zaproszeni goście lub towarzysze przy stole we wczasowej stołówce mogą odebrać człowiekowi apetyt.
Nie mam tu na myśli dyskusji o polityce czy religii, bo tego można uniknąć, naprowadzając gości na inne tory rozmów, choć nie zawsze się to udaje, gdy goście bardzo zacietrzewieni.
Myślę raczej o rozmaitych wpadkach osób, które uważają się za kulturalne i grzeczne, a podstawowych zasad współżycia nie stosują celowo lub wynika to … właśnie, z czego właściwie?
Kiedyś jako młoda mężatka starałam się godnie przyjąć teściów na nowym mieszkaniu. Do dziś nie jestem wytrawną kucharką, idę raczej na łatwiznę, ale wtedy naprawdę się starałam, sami rozumiecie…
Przygotowałam kaczkę w sosie miętowym, sałatkę jarzynową, kurczaka z rodzynkami… teściowej smakowało wszystko lub przynajmniej była na tyle wyrozumiała, ze złego słowa nie rzekła. Teść natomiast skrytykował każde danie uwagami w stylu: co to za pomysł kaczką i mięta, przecież nie jestem chory, rodzynki to się dodaje do ciasta, a sałatkę trzeba pokroić drobniej…
Po prostu płakać mi się chciało, tym bardziej, że teść słynął z tego, że potrafił tylko wodę na herbatę ugotować, a zmywaniem naczyń zhańbił się dopiero po śmierci żony…
Na początku drogi zawodowej zapisaliśmy się z mężem na tzw. wczasy pracownicze, niedrogie, dom wczasowy, wszystko podane pod nos. Jedyny mankament – towarzysze przy stole. Dwoje emerytowanych nauczycieli, on zjadał wszystko bez słowa, nie podnosząc wzroku znad talerza, ona marudziła na temat każdej potrawy, a wszyscy na sali słyszeli na co jest chora i jaką ma dietę…
Zdarzyło się także, że przygotowałam poczęstunek dla koleżanek z pracy, nie pamiętam już z jakiej okazji. Ciasto, sałatka, jakieś owoce. Apetyt wszystkim popsuła koleżanka, która dopytywała nie tylko o szczegóły przepisów, bo ona nie wszystko LUBI, ale nawet o miejsce zakupu produktów, bo ona w Biedronce nie kupuje…
Innym rodzajem problemów z przyjmowaniem gości jest jadłospis. Nauczyłam się, że należy pamiętać o tych, co mięsa nie jadają oraz o tych gościach, którzy nieufnie podchodzą do nowinek kulinarnych…
Starałam się bowiem kiedyś przygotować dość oryginalne dania, wyszukałam przepisy, spędziłam sporo czasu w kuchni, a tymczasem największe powodzenie miały zwykłe klopsy z mięsa mielonego i grzana kiełbasa…

Czasami zastanawiam się czy nie lepiej zaprosić gości do restauracji? Wówczas nawet gospodarze przyjęcia mogą być gośćmi...

108 komentarzy:

  1. Mam z głowy problem - w mojej klicie-ruderze nie przyjmuję gości, bo nawet nie miałabym ich gdzie posadzić. Robię jedynie za współgospodarza (to znaczy przygotowuję róże rzeczy) i partycypuję w kosztach u rodziców i brata. Jako gość bywam kłopotliwa, bo wciąż znakomita większość ludzi uważa, że najlepsze jedzenie to trupy zwierząt i nawet do sałatek je wciskają, ale nie uważam tego za problem. Ziemniaki z surówką też zjem i bardzo mi smakują.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mogę nawet samą surówkę:-) nawet gdy jest chleb i masło to już jestem szczęśliwa:-)

      Usuń
    2. Frau Be - nie pitol !! Wcale nie jesteś kłopotliwa jako gość - wszystko co Ci podałam Ci smakowało. Nawet piwo :)))

      Usuń
    3. Matuchno, ten pasztet warzywny... Mmmmm!!! A wiesz, że go robiłam?

      Usuń
    4. Robiłam kiedyś warzywno-jajeczny i rybny, też dobry:-)
      Ale najbardziej smakowały mi kotlety z buraków u mojego brata:-)

      Usuń
    5. Pierwszy raz słyszę o kotletach z buraczków! Gdybyś mogła zdobyć przepis, to byłabym Ci bardzo wdzięczna - zrobiłabym mojemu anemikowi.

      Usuń
    6. Bratowa wyjechała na ferie, ale znalazłam podobny w sieci:
      http://zmiloscidogotowania.blog.pl/2016/01/11/kotlety-z-buraka-i-kaszy-jaglanej/
      były pyszne i do tego pasztet z selera:-)

      Usuń
    7. Pasztet z selera robię, jest genialny. Dziękuję za link, ale mimo wszystko polecam się pamięci - bratowa kiedyś wróci :)

      Usuń
    8. Już wykryłam w tym przepisie jakieś dureństwo. Dlaczego mąka musi być bezglutenowa?!

      Usuń
    9. Ja jednak na Twoją bratową zaczekam :)

      Usuń
    10. Nie ma sprawy, jak tylko wróci zaraz zapodam temat, bo w sumie sama też nie robiłam, no leniwa jestem:-)

      Usuń
  2. Gbur z tego teścia!
    Jeśli ktoś nie je mięsa to zawsze znajdzie na stole coś bezmięsnego i nie robi pani domu kłopotu.
    Inną sprawą jest terroryzm dietetyczny (ja to tak nazywam) ktoś bezustannie wmawia innym, jak bardzo szkodzi im gluten, cukier, tłuszcz, laktoza i skutecznie obrzydza biesiadę, ja akurat mam odwagę powiedzieć takiej osobie - to napij się wody i nie jedz nic jeśli nie chcesz, ale daj żyć innym ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No sympatyczny to on nie był, niestety...
      Terroryści dietetyczni potrafią zepsuć apetyt, to fakt. Na drugim biegunie są ci, co wiecznie namawiają do picia i jedzenia bez końca...

      Usuń
  3. Temat rzeka... o każdym poruszonym aspekcie można godzinami, a właściwie jedzenie, goście, przyjęcia to taki wdzięczny temat - ja lubię :). Wprawdzie najbardziej te latem, ogrodowe, ale każda okazja żeby być z fajnymi ludźmi i cos fajnego zjeśc jest w porządku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię przyjęcia w ogrodzie, co tam przyjęcia, ognisko z kiełbaską to też frajda:-)

      Usuń
  4. Kaczka w mięcie? Ja od 2005 r. nawet kaczki w złocie bym nie tknął. ;)
    Pamiętam, że w dawnych czasach najlepiej smakowały posiłki na łonie natury. Kiedyś gospodyni u której byliśmy na letnisku przygotowała nam kanapki na grzybobranie. Gdy już zdrowo pospacerowaliśmy i znaleźliśmy fajne miejsce (powalony duży pień drzewa, wokół czysta trawa, i szemrzący strumyk ze źródlaną pyszną wodą) to okazało się, że przygotowane "kanapki" to pół dużego smakowitego bochenka chleba, litrowy słoik pysznego smalcu ze skwarkami i kawałkami mięsa, kilkanaście niedokiszonych małosolnych ogórków, i mendel jajek na twardo. Takie "śniadanie na trawie" marzy mi się do dzisiaj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mniam, takie śniadanko to i ja bym chętnie spałaszowała, uwielbiam smaluszek z cebulką ze skwareczkami i dodaję jeszcze trochę jabłka, ono nadaje taki delikatny słodkawy posmak, a ogóreczki małosolne to delicje :) no i taka sceneria czysta trawa i szemrzący strumyk, odnoszę wrażenie, że takich miejsc już chyba nie ma.

      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Ale mi oboje narobiliście ochoty na piknik, a tu do wiosny jeszcze ciut! Dlatego własnie lubię weekendowe wypady, zabieramy termos, kanapki i w drogę...

      Usuń
    3. Do smalcu wg recepty Gabuni, ja dodaję jeszcze czosnek, bulion grzybowy (ew. rosołowy)i po odstawieniu z pieca dolewam nieco mleka.

      Usuń
    4. wow, bulion grzybowy, mleko? nigdy tak nie robiłam, a mniej więcej ile tego mleka?

      Usuń
    5. Muszę podpowiedzieć mężowi, bo smalec to jego specjalizacja, a takich dodatków nie widziałam...

      Usuń
    6. Mleka niewiele, ok. 1/2 szklanki na litr smalcu. Wtedy smalec nawet po wyjęciu z lodówki daje się rozsmarować. Trzeba tylko trafić na moment łączenia, bo mleko lekko się przypalając i ścinając daje taki specyficzny posmak.
      Oczywiście trzeba mieszać w rękawiczce i ostrożnie, bo niektóry smalec lubi się rozpryskiwać.

      Usuń
  5. Klik dobry:)
    Proszę - przekaż 1% podatku ciężko choremu dziecku w mojej rodzinie.
    Z góry dziękujemy!

    http://dzieciom.pl/podopieczni/29257

    W formularzu PIT proszę wpisać numer: KRS 0000037904 i w rubryce „Informacje uzupełniające - cel szczegółowy 1%” podać: 29257 Kowalik Patrycjusz.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, spóźniłaś się o kilka dni, ale popytam, może ktoś jeszcze nie składał PIT-a.

      Usuń
  6. :-))) Fajne opowieści :-)
    Powiem ci ,że czasami nie warto się wysilać...
    Ja ostatnio śledzie podałam ze słoika i wszyscy chwalili ,
    że takie dobre, a gdybym sama zrobiła to pewnie mieliby uwagi :-))
    Ja lubię nowości, lubię jak ktoś robi własnoręcznie doceniam to ,
    ale jak widać nie wszyscy są tacy :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja także doceniam, ale z drugiej strony nie robię problemu tam, gdzie go nie ma, towarzystwo i rozmowy są ważniejsze...

      Usuń
  7. Wczasy pracownicze szybko mnie nauczyły, że najbardziej wybrzydzały te osoby, które...nie powinny. Dla mnie to przejaw złego wychowania, mówiąc oględnie. Zaś krytykowanie gospodyni w jej własnym domu, to zwykłe chamstwo (tu nie będę oględna :) ). Póki co, nie ma przymusu jedzenia. Nie smakuje - nie bierz na talerz lub nie jedz, nie rób, natomiast, przykrości/obrzydzenia innym.
    Pamiętam moją świeżo upieczoną synową jak wydłubywała pracowicie groszek z sałatki jarzynowej, bo "ona groszku nie lubi". Dama, taka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie grzebanie w talerzu jest okropne, wolę zrezygnować z dania, niż tak grzebać, bo zdarza się, że czegoś nie mogę...zawsze jest jakiś wybór lub ostatecznie chleb z masłem:-)

      Usuń
  8. Z racji tego, że nie mam za dużo siły na szykowanie pracochłonnych potraw, zawsze staram się przyrządzić coś szybkiego, ale staram się też żeby to było coś co mniej więcej wszyscy zjedzą. Z reguły robię dania mięsne i bezmięsne, żeby każdy miał wybór. Skromnie przyznam, że pomimo to wszyscy mnie chwalą i chcą przepisy ;) No cóż, gotowanie to może nie jest moje hobby, ale czasem jak mnie najdzie, to lubię poeksperymentować.
    A Twój teść, bez obrazy Asiu, to gbur i prostak. Nie przejmuj się, przecież to zdanie teściowej się bardziej liczy ;)

    Pozdrawiam weekendowo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taką chyba miał naturę, że lubił robić przykrości i udawał, że nie wie o co chodzi...
      Pracochłonnych tez nie lubię, leniwa jestem, chyba że mnie coś najdzie...ale gorzej gdy nie wyjdzie;-)

      Usuń
  9. pamiętam czasy, gdy z pewną swoją Byłą mieliśmy hopla na punkcie chili itp., można było mówić nawet o uzależnieniu... więc gdy mieli wpaść jacyś goście, a w planie było jakieś ciepłe jedzonko, to były dwie wersje, jedna dla nas, druga dla gości... ale nawet ten lajtowy, "gościnny", wariant bywał dla tych gości mocno hardcore'owy...
    p.jzns :)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, przekonałam się o tym, gdy mój syn zamówił pizzę meksykańską, straciłam czucie w języku na dwa dni...

      Usuń
  10. Witaj, Jotko.

    O to to to - zgadzam się z Klarką. Terroryzm dietetyczny jest fatalny bez względu na to, w którą idzie stronę.
    Wybrzydzanie przy stole, krytykowanie każdej potrawy i przekonywanie na siłę do takiej bądź innej diety uważam za objaw wyjątkowego braku kultury.
    Ostatecznie - gdy ma się problemy (czy p r z e k o n a n i a) natury jedzeniowej, można poprzestać na patrzeniu. A pani domu wynagrodzić jej trud choćby komplementując elegancko zastawiony stół.

    Restauracja to wygodne wyjście, chociaż mam wrażenie, że "utyskiwacz" znajdzie tysiąc powodów do narzekań nawet na danie, które sam wybrał:)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słusznie, ja też chwalę za całokształt, wszak jemy także oczami, a to nie wina gospodarzy, że coś nam np. szkodzi:-)

      Usuń
  11. Już dawno zauważyłam, że najlepiej smakuje to co polskie i proste. Jak mieliśmy gości na dwa dni, ugotowałam wielki gar leczo. Każdy lubił, wegetarian nie odnotowałam, jedzenia nie brakło - preferuje własnie takie rozwiązania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Leczo zawsze się sprawdza, chyba że ktoś preferuje po prostu kawał steka i nic poza tym...ale nie dogodzisz wszystkim:-)

      Usuń
  12. Teraz ludzie mają tyle różnych diet, że głowa mała.
    Np. kolega jest na "masie" i dużo ćwiczy. Liczy kalorie i makroskładniki i nie zje nic w gościach, żeby nie zaburzyć diety...
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  13. Mi tam wszystko smakuje, a najlepiej to, co ktoś ugotuje i poda. Nie znoszę pichcenia i spędzania wielu godzin w kuchni. Robię potrawy proste, choć zazwyczaj jeśli już coś ugotuję, to wszyscy jedzą i nie narzekają. U mnie sprawa jest krótka. Jak mi ktoś marudzi (kiedyś dzieci np.) mówię "nie ma przymusu jedzenia". A potem okazuje się, że jednak wszystko jest jadalne. Dużych przyjęć nie robię, bo nie mam gdzie. Zazwyczaj kilka osób, które jadają wszystko. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, najlepiej smakuje, gdy ktoś poda:-)
      Ostatnimi czasy gości u mnie góra 6 osób i na szczęście nie marudzą:-)

      Usuń
  14. za przeproszeniem - to ci goście przyszli się nażreć, czy mieli jakiś pomysł na spotkanie?
    bo jestem przeciwnikiem zbiorowego paśnika - jeżeli przyszli na gawędę, na jubel, a jedzenie jest przy okazji, to aż się prosi o wymyślność - mój ojciec nieodmiennie kpił z restauracji oferujących "domowe jedzenie" - dlaczego? bo takie w domu jest tańsze i smaczniejsze - do restauracji idzie się na nietypowe. na odmienne. jeżeli idę w gości i przypadkiem jest stół zastawiony, to szukam na nim czegoś, czego jeszcze nie miałem okazji spróbować. Skosztować, nie znaczy zjeść czubaty mono - talerz, beknąć i zasnąć na krześle. a jeśli mi nie służy - cieszę się towarzystwem, lub uciekam na kolację do domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widocznie niektórzy chodzą w gości na ucztę, a nie dla towarzystwa, zależy jakie kto ma preferencje.
      Obiady domowe w ogłoszeniu to jak jajka wiejskie lub ziemniaki jadalne...

      Usuń
  15. Najsmaczniejsza nawet potrawa może stracić smak, gdy dzieli się stół z ludźmi niesympatycznymi. A krytykowanie potraw przygotowanych przez gospodynię przyjęcia uważam po prostu za niegrzeczne.
    Sama gotować niespecjalnie lubię, no chyba, że moje ulubione potrawy. A z tego czytania o jedzeniu i pisania o nim zgłodniałam ;)
    Pozdrawiam Joto :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem podobnego zdania, nawet gdy coś mi nie smakuje, złego słowa nie powiem, bo kosztowało dużo pracy, poza tym smak to bardzo indywidualna cecha.

      Usuń
  16. Jedzenie w restauracjach nigdy nie dorówna potrawom domowym??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie nie dorówna, ale chińszczyzna czy inne egzotyczne smaki są nie do podrobienia...

      Usuń
  17. Moim zdaniem z biegiem lat wszystko może stać się trudne, nawet zwykły obiad z rodziną. Pomysł z restauracją nie jest zły, jednak tu też trzeba się czasem nagłowić, jaką wybrać. :)

    Pewnie tak jest, poza tym wolę właśnie te starsze horrory w formie książek, nie filmów.

    Czasem próbuję czegoś nowego jeśli o sztukę szeroko pojmowaną chodzi.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może dlatego niektórzy nie zapraszają do siebie, wolą spotkania na gruncie neutralnym...

      Usuń
  18. Wiesz dlaczego mnie nie lubi teściowa? Bo po takim komentarzu zapewne bym odpowiedziała, że jeśli ona potrafi lepiej to poczekam na jej zaproszenie. A jak powiedziała, że mam brudne okna to ją poinformowałam gdzie trzymam akcesoria do mycia - tak zgłupiała, że umyła mi kilka....
    A moi goście nie są kłopotliwi ani marudni :) wszystko im smakuje i wszystko zjadają :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz to wiedziałabym co mu odpowiedzieć, wtedy byłam młoda, choć nie nieśmiała, bo wielokrotnie mówiłam co myślę i dlatego mnie nie lubił...

      Usuń
  19. zaprosiłam koleżankę. Przyszła z córeczką. Posadziła przy stole, na talerzyk nałożyła sałatkę jarzynową i zaczęła karmić, pracowicie wygarniając groszek.
    - Dlaczego wybierasz jej groszek- zapytałam.
    - Bo ja nie lubię.
    A mała zjadła na koniec sam groszek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zabawna historia...dziecko mądrzejsze od matki:-)
      Dzięki za odwiedziny:-)

      Usuń
    2. Mój syn też ma kilka "przysmaków" np pieczarki nie przełknie. Ja nie zjem pomidora w łupie - i wszyscy znajomi u których bywam zawsze obierają mi pomidora :)

      Usuń
    3. ja też obieram pomidory ze skóry, bo kiedyś przykleiła mi się do żołądka i strasznie to odchorowałam...

      Usuń
  20. Dużo by opowiadać. Ale jedno muszę ;) Przygotowałem piękne i urozmaicone przyjęcie urodzinowe (własne), żona mi tylko trochę pomagała. Wszystko poszło się, sorry za wyrażenie, pieprzyć, gdy zjawił się mój ojciec i oznajmił, że jest Wielki Piątek. A lodówka była już pełna na ful.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli wrzucił bombę do salonu, ale nie znał sie, bo na uroczystości jest dyspensa. Ja zamówiłam kiedyś rybę na obiad jubileuszowy dla sióstr i katechetek w szkole, a one w restauracji wzięły mięso, bo miały dyspensę...rybę zjadłam ja:-)

      Usuń
  21. Teść komentował, bo oczywiście ci, którzy na czymś się nie znają mają zwykle dużo do powiedzenia. W wielu przypadkach, żeby nie mierzyć wszystkich jedną miarą. Taki typ, co mu wiecznie coś przeszkadza. Moim zdaniem, jak ktoś nie chce lub czegoś nie lubi to niech nie je i tyle. Sama jak zostałam zaproszona na wesele odmówiłam rosołu i nie zjadłam klusek z sosem, przy czym wyszłam na wielką dziwaczkę. Jej! Wielka mi rzecz. Coś mi nie smakuje to nie jem. Tak jak ci, którzy nie jedzą mięsa, nikt ich nie zmusza do jedzenia mięsa. Jak to mówią, nie wszystkim dogodzisz. Można się starać i mieć świadomość, że zrobiło się wszystko, co się mogło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie nie wiem skąd biorą się tacy marudzący, może właśnie stąd, że sami nie robią i nie wiedzą ile to kosztuje pracy i pomysłowości...

      Usuń
  22. Jestem jak najbardziej za spotkaniami w restauracji. Na zachodzie nawet brat z siostrą spotykają się w ten sposób. Oczywiście każdy płaci za siebie :) Współczuję toksycznego teścia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też lubię, im jestem starsza tym bardziej, bo leniwa jestem...

      Usuń
  23. Pierwsze słyszę by teść od teściowej był gorszy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całe życie człek się uczy, u mnie tak właśnie było!

      Usuń
  24. Są goście i goście... lubię gotować - zwłaszcza dla innych. A jeszcze bardziej z nimi samymi. To co wtedy powstaje jest dobre dla wszystkich - bo wkład własnego starania czyni dania smaczniejszymi.
    Teściowie to przeważnie inny gatunek ludzi - i często zastanawiam się czy ja również kiedyś będę tak zgryźliwa. :-)
    Przy jedzeniu lepiej pozbywać się toksyn - zatruwają na długo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że będę znośną teściową, bo moja była do rany przyłóż, za to teść nadrabiał za dwoje...

      Usuń
  25. Ja jednak wolę te spotkania domowe,a nie w restauracji. Chociaż oczywiście jak zawsze są tzw. wyjątki. Rzeczywiście nasi goście potrafią czasami podnieść ciśnienie.Ale raczej piszę tak ogólnie bo nasi goście to są- albo rodzinka albo wieloletni przyjaciele i znajomi.Wtedy już wiem kto np. nie lubi ryb,albo czegoś innego.Przypomniała mi się przy okazji wizyta mojego kolegi z pracy ,gdzie po wyjściu już moje dzieci doniosły mi ,że mój kolega chrząstki od boczku "dyskretnie" chował do kieszeni marynarki....Do tej pory gdy wspominamy to to od razu humor nam się robi lepszy....a właściwie dlaczego? Sama nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nie chciał nikomu robić kłopotu, że coś tam zostawia, albo zbierał dla kota?

      Usuń
    2. Asiu moje jedno dziecko stwierdziło ,że ten pan był dobrze wychowany.....to może rzeczywiście nie chciał być kłopotliwy....

      Usuń
    3. Grażynko, ja kiedyś znalazłam w potrawie włos właścicielki, co ja robiłam, by się go pozbyć, żeby nikt nie widział...

      Usuń
  26. O tak, goszczenie u siebie, to nie tylko jedzenie. Dlatego ja, mając całkiem pokaźne grono znajomych, nie odważam się poprosić wszystkich razem (teraz to może logistycznie już bym nie dała rady). Przecież, jako gospodarze chcemy, żeby goście dobrze sie u nas czuli, a gdy poprosimy osoby, o których wiemy, że nie lubią sie nawzajem, to nie będzie im sympatycznie i miło. Pomysł z lokalem jest dobry na większe towarzystwo i większą okazję . Wtedy jako gospodyni mogę też się gościć, tak jak zauważyłaś:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś z tą logistyka jest na rzeczy, ja też staram sie zapraszać gości na raty, bo większa impreza wymaga więcej pracy i zachodu, poza tym kameralnie jest przyjemniej.

      Usuń
  27. Zdziwiłam się tym teściem, zawsze to teściowe są te gorsze, ale widać z tego, że i tak się zdarza. Pozdrawiam Asiu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas właśnie było nietypowo, teściowa jak przyjaciółka, a teść...o zmarłych lepiej nie mówić źle...

      Usuń
  28. Tylko czasem rachunki na tym neutralnym gruncie wysokie bywają.

    Sanki to niezbyt bezpieczna zabawa, sam się dwa razy przekonałem o tym. Ale tak to jest jak wybiera się największe górki w okolicy.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak rachunki mogą stanowić problem, ale ostatnio sporo jest lokali z umiarkowanymi cenami, a gdy policzyć koszty zakupów, stanie przy garach itd. to na jedno wyjdzie...

      Usuń
  29. Teścia nie zazdroszczę...
    Szczerze powiedziawszy to rzadko miewam gości, a jeżeli już to takich, którym bez obaw mogę postawić słone paluszki na stole :). Aha, i wiem, że jabłecznik(ciasto z jabłkami) też jest zawsze w sumie rozchwytywane.
    A co do współtowarzyszy przy stole to też różnie bywało, ale jeszcze się taki nie urodził co by każdemu dogodził.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, nie wszystkim się dogodzi, ale czasem przykro...

      Usuń
  30. Jeśli chodzi o mnie, to pysznie zauważę, że jestem jak najbardziej spolegliwym gościem - nie marudzę, wszystko mi smakuje, trzymam się prosto na krześle przy stole, z rzadka, bo z rzadka, ale się wypowiadam, nawet humorystycznie, a nadto wyznaję zasadę, iż gość krótkotrwały jest cenniejszy niźli nocny długodystansowiec - oto, co wyrzekła samochwała :-) , natomiast schodząc na zewnętrzną powłokę naszej planety, muszę podkreślić, że powolutku odwykłem od goszczenia i biesiadowania na wyjeździe, przeto w temacie Twojego postu nie czuję się ekspertem, ale pozdrawiam... :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja raczej też nie marudzę, a doceniam wszystko, bo wiem ile to pracy...
      Zapomniałam wspomnieć o gościach, co to przychodzą na obiad a kończą śniadaniem niemal :-)

      Usuń
  31. No niestety ale moja teściowa wszystko krytykowała co ja ugotowałam i wzrokiem zabijała teścia - bo wszystko chwalił.
    Od pewnego czasu zapraszam tylko pojedyńczo koleżanki. Wiem co lubią i wiem że zachowają się na poziomie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No miłe to nie było:-(
      Ja także preferuję kameralne spotkania, bo i naczyń nie mam za dużo:-)

      Usuń
  32. matka nie uczyła mnie gotowania, gdy był czas po temu. Siostra nauczyła się sama ale wiedzą dzielić się nie chciała. Efekt taki, że nie umiem gotować, nie mam do tego chęci. Lubie natomiast spotykać się z ludźmi. Przez wiele lat imieniny robiłam na słodko. Po latach, gdy jedynym moim gościem była osoba pijąca tylko czystą wódkę dokładałam do słodkości kupiona wędlinę i własnoręcznie pokrojona sałatkę jarzynową. Na jedzenie nigdy nie wybrzydzam, bez względu na to czy jest ono "wczasowe" czy gościnne. Dzieje się tak z dwóch powodów: po pierwsze każde jedzenie kosztuje(nie spada z nieba), po drugie osoba je przyrządzająca poświęciła czas i własną pracę. Szanuję pieniądze i ludzką pracę, dlatego nigdy nie wybrzydzam. A restauracje? Teraz podaje się minimum jedzenia i maksimum "wystroju" talerza,co słono kosztuje, więcej niż potrawa. Obłęd w ciapki. Uściski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, czasami w restauracjach trudno się najeść, gdy jesteśmy bardzo głodni, zwłaszcza mężczyźni na to narzekają, a porcja minimum nie gwarantuje ceny minimum, wręcz przeciwnie. Jak mawia mój mąż, więcej dekoracji niż celebracji...

      Usuń
  33. Oj, Ci"wybredni" smakosze niejedną imprezę mogą popsuć.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tych wybrednych trudno nakarmić, to prawda:-)

      Usuń
  34. Można negatywnie odbierać tych "wybrednych", ale oni sami często nie chcą robić kłopotu gospodarzowi i jeśli na przykład dziękują i wolą czegoś nie jeść, to chyba lepiej jest po prostu nie naciskać? Taka osoba też może czuć się niezręcznie przez to, że robi kłopot gospodarzowi. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Absolutnie nie jestem za zmuszaniem, sama tego nie lubię, chodzi raczej o tych, co to niby wszystko jedzą u siebie, ale u innych lub w lokalu muszą marudzić na wszystko...

      Usuń
  35. My ostatnio gdy organizujemy rodzinne zjazdy, umawiamy się, że każdy przywozi coś co jest jego specjalnością. Stół się ugina od potraw i wszyscy zachwyceni :) A ja nie muszę spędzać całego dna w kuchni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to jest świetny pomysł, tak świętowaliśmy właśnie u syna w Poznaniu:-)

      Usuń
    2. Ciekawe, dlaczego ja do tej pory na to nie wpadłam:)

      Usuń
    3. To teraz już wiesz:-)

      Usuń
  36. A ja uważam, że nie wolno marudzić i krytykować.
    Bardzo doceniam, gdy koledzy z pracy robią specjalnie
    dla mnie rzeczy bez glutenu, ale sama potrafię zrobić to,
    czego nie jem, czyli mięsa i mąki pszennej, gdy wiem,
    że moi goście to lubią.

    Komunię i osiemnastkę córki robiłam w restauracji,
    nie lubię myć garów. Garów w dosłownym znaczeniu,
    talerze jakoś myję...

    Zmywarka - owszem, ale też mam problem z garami. ;-)

    Pozdrawiam, miałam ciężki tydzień, życzę Ci zatem lekkiego
    i przyjemnego przyszłego tygodnia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie lekki, bo mam ferie. U nas też podobne okazje zorganizowaliśmy w lokalu, wszyscy mieli święto.
      Chociaż nie mogę jeść kilku potraw, to jednak gotuję dla męża czy syna, żeby zrobić im przyjemność.

      Usuń
    2. No to mamy podobnie.
      Ja w ogóle lubię gotować,
      eksperymentować w kuchni.

      Ferie...
      Zapomniałam, że były.
      W pierwszym terminie, którego nie lubię,
      podobnie jak ostatniego.

      Nieważne, ważne, że wiosna się zbliża. :))))

      Usuń
  37. Ale możesz mieć jakieś postanowienia innego typu.

    Akurat nie planuję jakichś uroczystości, więc temat słodyczy jakby się oddala na dalszy plan.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie lubię postanowień, wolę spontan, a poza tym, tak mało jest w zryciu przyjemności:-)

      Usuń
  38. Ależ fajne rozważania. I jakie prawdziwe:))) Niby piszesz o prostych sprawach, ale jak widzimy, nawet z tym może być problem. Dla mnie też ma bardzo duże znaczenie sąsiedztwo przy stole. Generalnie nie lubię w życiu narzekaczy, a jeszcze przy jedzeniu to już w ogóle...:/ I bardzo współczuję teścia;) Ja mam cudownego teścia, no może teściową mniej;))) Dobrego tygodnia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W każdej rodzinie jakiś trudny charakter się znajdzie:-)

      Usuń
  39. Niestety często spotykamy ludzi którzy są wybredni i niestety potrafią zepsuć nam humor i nie raz sprawić przykrość.
    Mój brat taki jest, zawsze mu coś nie pasuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to macie trudno czasami, pewnie taki marudny się urodził...

      Usuń
  40. To prawda z gośćmi...różnie to bywa. Z dzieciństwa pamiętam, że mamy goście byli stałymi co jakiś czas i obserwowała co ostatnio że smakiem jedli i to robiła moja mama:) u mnie różnie bywało, a obecnie muszę pamiętać o przyjaciółce, bo nie jest wybredna, ale nie je mięsa i jeśli nie byłoby potrawy bez mięsa to siedziałaby głodna, uściski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy znamy przyzwyczajenia naszych gości łatwiej zrobić komuś przyjemność:-)

      Usuń
  41. Boże jacy ludzie sa upierdliwi, jak nie smakuje niech nie jedzą. Gdy do nas przychodzą goście, gotuje mój mąż, bo lubi i umie to bardzo dobrze robić. Przygotowuje mięso, bo jakoś wszyscy tak jedzą. A ja robię sałaty. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby komus nie smakowało, albo udawali:). Ale kiedy wychodziałm za mojego pierwwzego męża, tez miałam podobne przeżycia jak Ty. Ja generalnie nie lubię spedzać czasu w kuchni,ale mam właśnie szczęście w postaci męża, który to lubi:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja także nie przepadam, na szczęście niektóre potrawy chętnie robi mój mąż i w ogóle nie jest wymagający...

      Usuń
  42. Ja na szczęście słynę z tego, że jak ktoś chce jeść, to musi przytargać posiłek z domu. Polecam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i fajnie, teraz takie czasy, że można się tak umówić lub pichcić wspólnie:-)

      Usuń
  43. Ja nie jestem zwolenniczką wielkich uczt i stołu uginającego się pod jedzeniem.. A niestety rodzina uwielbia takie uroczystości wypełnione jedzeniem. Cóż, chyba będę przełamywać ten zwyczaj u nas, bo postawię na stole kilka rzeczy, a reszta.. niech każdy coś przyniesie. :) Trochę pomarudzą, ale "mój dom - moje zasady", a akurat ja nie mam zamiaru nikogo uszczęśliwiać wbrew swoim przekonaniom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Długiego biesiadowania też nie lubię, zwłaszcza długiego stania przy piecu, więc Twój pomysł bardzo mnie przekonuje, próbuj!

      Usuń