poniedziałek, 8 czerwca 2015

Tititkiem do baby

Ciepłe dni spowodowały wysyp mam i babć spacerujących z dziećmi w różnym wieku. Podsłuchane rozmowy dorosłych z pociechami zawsze napawają mnie zdumieniem lub raczej rozbawiają, bo najczęściej opiekunowie milusińskich zwracają się do nich w dziwnym języku, wzorowanym na dziecięcej nowomowie. W filmie "I kto to mówi" jest fajna scena, gdy babcia malca pochylona nad wózkiem dziwnie ćwierka do malca i niemal gaworzy, a malec dziwi się, że pani przemawia do niego jak do upośledzonego. Jak świat światem dzieci tworzą własne określenia na czynności i przedmioty, ale chyba powinniśmy mówić do nich normalnie, bez zbytniego rozpieszczenia. W końcu nasz język ma być dla dzieci wzorem poprawnego mówienia. Tymczasem mówimy do malców ich językiem, dorośli mówią między sobą inaczej, a panie w żłobku i przedszkolu jeszcze inaczej. Istna kołomyja!
Często słyszy się bowiem takie dialogi:
- O popatrz, jedzie titit, pojedziemy naszym tititkiem do baby. A może chcesz psipsi? Nie bój się tego hałka, nie gryzie!
- Na buju nie idziemy, wracamy do domku, bo Misiu musi dostać am i pójdzie lulu. Potem pójdziemy na inne bujawki .
Z drugiej strony trudno jest czasami zrozumieć nasze dzieci, jeśli tworzą swoisty język zrozumiały dla nich samych. Gdy moim synem opiekowała się moja mama, spisywałam dla niej w specjalnym zeszycie nowe słowa, jakie syn wymyślał, żeby babcia wiedziała co do niej mówi, żeby była na bieżąco.
Długo zresztą posługiwał się pojedynczymi wyrazami, aż razu pewnego, gdy jeździł na grzbiecie taty-konika i mąż udawał, że koń z jeźdźcem wywrócili się, mój syn krzyknął: duła kanini pitala bam!
W jego języku znaczyło to: duży koń przewrócił się na dywan. Dlaczego dywan nazwał "pitala", tego nikt nie wie do dziś.
Kiedyś obejrzałam audycję o nauce mowy u dzieci i padła tam uwaga, że powinno się mówić do dzieci normalnie, językiem dorosłych, bo to przyspiesza przyswajanie mowy. Wyobraźmy sobie, że uczylibyśmy się języka obcego podsłuchując zacytowanych wyżej dialogów lub podobnych...
Jeśli w dodatku innych zdrobnień używają rodzice, a innych dziadkowie, to niezły galimatias.

8 komentarzy:

  1. Cenne uwagi, ale nie zawsze o tym pamiętamy.

    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie grzeszki każdy chyba ma za sobą. Dzięki za odwiedziny:-)

      Usuń
  2. Trudno się z Tobą nie zgodzić, ale przecież takie perełki, jak wspomniana przez Ciebie, mogłaby nie zaistnieć gdyby synek mówił poprawnie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie dlatego staraliśmy się by słuchał poprawnej wersji. A jego wersje to już inna historia.

      Usuń
  3. Chyba tak to już jest, że mimo naszego starania dzieci same i tak sobie stworzą swój język. I tak jak piszesz Joasiu, czasami trzeba słownik stworzyć, żeby ktoś inny mógł połapać się w tym wszystkim. Pamiętam jak moja córka przyszła do domu z płaczem i krzyczała „potinka jobak” po długim czasie dochodzenia wyszło na to, że był to nieżywy kotek w krzakach. I do tej pory nie wiem dlaczego piasek to było „ziabzia” Nikt tak przecież do niej nie mówił :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój mąż jako dziecko mówił chamu(mucha) i dusiapes(długopis), a mój syn zamiast podsadź mnie, mówił podsięgnij mnie. Ale ziabzia też brzmi fajnie.

      Usuń
  4. Pewien bobas siedział w wózku i bawił się samochodzikiem. Kiedy zabawka mu wypadła, jego praciotka podała samochodzik i usłyszała słowo "kuła". Praciotka, z niepewną miną, zapytała matki dziecka: "On bluźni czy dziękuje"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, też miałabym wątpliwości, niezależnie od wieku bobasa... Kiedyś taki na oko 3-latek puścił taka wiązkę słów niecenzuralnych do siostry(chyba), że wmurowało mnie w chodnik i nie wiedziałam czy z przerażenia czy z podziwu, że tyle zna...

      Usuń