sobota, 31 sierpnia 2024

Zapiski codzienności cz. 4

 Tym razem powstał naprawdę misz masz informacji, ale postanowiłam ograniczać długość wpisów, bo zbyt długie odstraszają czytelników ;-)

Ten wpis miał być wcześniej opublikowany, ale zapiski z Grecji wygrały!

* Niemiła niespodzianka spotkała mnie w sklepie  Netto. Ceny owoców są w tym roku wysokie, więc szukamy promocji gdzie się da. Lubimy borówki amerykańskie, więc skusiłam się na promocję , która zapowiadała, że półkilogramowe opakowanie ma kosztować niespełna 6 zł, wzięłam dwa. Przy kasie okazało się, że cena jest o wiele wyższa, a nowa z reklamy jeszcze nie wchodzi do systemu. Nie tylko ja byłam zdziwiona, bo w sklepie pełno było wielkich reklam borówki. Przywołano panią z zaplecza, pani pokiwała głową, sprawdziła coś w swoim telefonie i...zdjęła reklamy oraz ceny z półek, a kasjerka zapytała czy nadal chcemy kupić te owoce. Kupiłam, bo cena i tak nie była wygórowana, ale chodzi o zasadę...


* Budzę się wcześnie, niezależnie od pory roku, ale wiele osób późno chodzi spać i później się budzi, zwłaszcza na urlopie. Dlatego współczułam letnim śpiochom, gdy na osiedle wjechał kiedyś ciężki jak czołg traktor z kosiarką do trawy.
Rozumiem, że traktorzysta był w pracy, ale żeby pod oknami bloków kosić trawy na osiedlu od 6 rano?
Przypomniała mi się jedna z polskich komedii, w której dwóch wczorajszych kumpli szło przez osiedle mieszkaniowe i krzyczało - ludzie, czemu wy jeszcze nie śpicie?


* Na stoisku z tradycyjnym pieczywem w Biskupinie kupiliśmy pyszny chleb z prażoną cebulką. Jedliśmy go chyba tydzień i do ostatniego okruszka był świeży i pachnący! Żałuję, że nie kupiłam więcej, a były tam chleby z różnymi dodatkami.


* Oglądałam zawody w skokach do wody na olimpiadzie oczywiście. Zawodniczka brytyjska miała ręcznik z wzorem flagi swojego kraju. Gdy owym ręcznikiem/ściereczką wytarła podest pod swoimi stopami, poczułam dziwny dyskomfort, chociaż to nie była flaga mojego kraju...

* Posiadanie grobów bliskich na cmentarzach wiąże się z pewnymi obowiązkami. Rok temu opłaciliśmy usługę podniesienia płyty nagrobkowej, bo była bardzo przekrzywiona i odnowienia napisów. Napisy ponownie wyblakły, choć usługa nie była tania. To podobno wina zbyt płytkiego reliefu na kamieniu. 

Zakupiliśmy więc dwa pisaki permanentne w sklepie Action i udało się poprawić napisy na dwóch płytach nagrobnych. To taka informacja praktyczna, jakby ktoś chciał skorzystać. Maluje się szybko i łatwo, nie należy tylko zbyt mocno przyciskać  pisaka do płyty, bo rysik szybko się ściera lub mąż ma zbyt dużo siły...


* Wyskoczyliśmy na chwilę do Kruszwicy na wieczorne lody i tu niespodzianka - nowe rzeźby u stóp wieży Popiela. Poprzednie były jakieś takie pękate i jarmarczno kolorowe , a te bardziej mi się podobają. Osądźcie zresztą sami! Nowi wojowie są autorstwa Romana Kiełba, artysty rzeźbiarza z pobliskiego Janikowa.


Znowu potwierdziła się teza, że warto zaglądać w znane miejsca, bo zawsze coś nowego się dzieje!

środa, 28 sierpnia 2024

Nasze greckie świętowanie

 To ostatni wpis o Grecji, nie będę Was dłużej  katować moimi zachwytami, ale warto jeszcze podzielić się miłymi okazjami i rozrywkami, bo Zakintos to nie tylko plażowanie. Gdyby mało było komuś wody w basenie czy w morzu, to niedaleko nas był wodny park rozrywki, jeździł też tramwaj turystyczny i dorożki, więc z dziećmi było co robić.


Z okna pokoju hotelowego w czasie sjesty, obserwowaliśmy występy na wyspie basenowej. Panie ciemnoskóre i gorące, całe w cekinach, śpiewały skoczne piosenki, ale porę wybrały dziwną, bo basen opustoszał (pora obiadowa), upał ze 40 stopni, kto mógł odpoczywał w klimatyzowanych pokojach. 
Występ był krótki, panie pobiegły do baru po napoje...


Cudny za to był dzień grecki. Nie tylko w restauracji hotelowej dania i desery typowo greckiej kuchni, ale i wieczorem występy greckiego duetu, który porwał gości hotelowych do tańca i wesołych zabaw.
Bawili się wszyscy niemal od 1 do 100 lat.


Zaskoczeniem był spontaniczny występ starszego pana - Greka, który zatańczył solo, niczym Zorba, po czym dołączyli do niego żona i inna grecka para. Cudne to było!
Jeśli zdołacie wypatrzyć na zdjęciach , to i ja tańczyłam , a co!


W tej urokliwej greckiej tawernie świętowaliśmy z rodzinką naszą rocznicę ślubu, już 40-ą (kiedy to zleciało?). Było miło, smacznie i w sposób, jaki lubimy najbardziej czyli kameralnie, bez zadęcia!


Grecy to umieją biesiadować i dopieszczać gości, popróbowaliśmy różności, świeżo przygotowanych, aromatycznych, każdy zamówił co innego, by przegląd dań był szeroki.
Do tego świeżo wyciskane soki lub piwo dla panów.


Innego dnia wieczorem świętowaliśmy 5-ą rocznice ślubu młodych. Piękne widoki z restauracyjnego tarasu, rozmaite drinki i wymyślne desery. Najbardziej smakował mi cytrynowy - w kruchej babeczce mus limonkowy, na nim góra cytrynowego kremu i jakieś egzotyczne owoce.


Wisienką na rocznicowym torcie okazały się fajerwerki. Siedzimy sobie na tarasie, pijemy te egzotyczne drinki, zaśpiewaliśmy "Sto lat", a tu nagle z dwóch stron wyspy wybuchły sztuczne ognie, kolorowe i spektakularne w formie!
Czyż  nie był to niesamowity zbieg okoliczności?

niedziela, 25 sierpnia 2024

Wakacyjne anegdoty i pamiątki

 Z wakacji przywozi się nie tylko wrażenia i opaleniznę. Zdarza się także dowcip sytuacyjny, no i oczywiście pamiątki. Upominki dla rodziny i przyjaciół, widokówki, czasami smakołyki...

Tego lata zapisałam takie oto anegdoty:

W snack barze przy basenie -  nałożyłam sobie lody i pytam panią z obsługi o hamburgery. Pytam po angielsku, bo hotel grecki. Pani odpowiada mi po polsku: jak są to są, jak nie ma, to wyszły!

To zdanie przejdzie do historii w naszej rodzinie, a skąd pani wiedziała, że ja z Polski?

Idziemy z wnukiem na plażę, bo przy basenie za gorąco. Znajdujemy dobre miejsce do budowania zamku w piachu, obok nas staje pani w bardzo skąpym bikini. Na to mój wnuk woła - babciu, ta pani ma gołą pupę! Spoglądam w tym kierunku i faktycznie, goła, bo sznureczek zniknął w obfitych pośladkach.

☺  W naszym hotelu pojawiło się w pewnym momencie wielu rodaków. Kiedyś podeszłam do baru z napojami i słyszę, że jeden z panów chce zamówić drinki, ale po angielsku ani dudu. Pokazuje dwa palce i głośno krzyczy ZIE-LO-NE. Barmanka nie bardzo wie o jakie chodzi, więc mówię two green drinks, a do pana, że zielony to green. Pan cieszy się, jakby wygrał w totka:-)

Swoją drogą, kto wymyśla nazwy tych wszystkich drinków? Ionian breeze, cuba libre, Cinderella, raki lemon, tutti frutti...

Na tarasie hotelowej restauracji wieczorem obserwujemy fajerwerki na wyspie. Biorę malucha na ręce, by lepiej widział, a on na to - babciu, ale wielkie Halloween, możemy tam iść? - Nie możemy, to za daleko. - To chodźmy do małego Halloween!

A pamiątki wakacyjne przywiozłam na poły praktyczne, na poły dekoracyjne, sami oceńcie.


Nowy kapelusz, bo stary cały w soli morskiej i nieco zdeformowany w walizce.


W filiżankach codzienna kawa z niecodziennymi wspomnieniami.


Korkowe podkładki pod szklanki.


Drobiazgi: mydełko, brelok i magnes na lodówkę.
Smakołyków tym razem nie kupowaliśmy, najedliśmy się na zapas wszelkich delicji!

A jakie u Was w tym roku pamiątki z wakacji?


czwartek, 22 sierpnia 2024

Rejs na Wyspę Żółwi

 Zakynthos to niewielka wyspa, ale wokół niej rozrzucone są także maleńkie wysepki, niezamieszkałe, za to z licznymi atrakcjami. Biura podróży oferują turystom wiele wycieczek po okolicy, w tym rejsy statkami i łodziami. Nie skorzystaliśmy z oferty wypadu do Zatoki Wraku, bo to długa eskapada, w dodatku obecnie wrak ogląda się z pokładu statku wycieczkowego, plaża wyłączona jest z korzystania. 

Może to i dobrze, bo komercja w Grecji rozrosła się do rozmiarów absurdalnych, całe szczęście, że są obszary objęte ochroną przyrody. W przeciwnym razie , na każdej wyspie i na każdej plaży powstawałyby hotele i wielkie rezydencje milionerów. 

Wykupiliśmy za to rejs na wyspę żółwi. Dowieziono nas do portu Laganas, gdzie oczekiwaliśmy na nasz statek, czasu było niewiele, tyle by zrobić fotki i przyjrzeć się z daleka prywatnej wyspie, zwanej wyspą ślubów.


Za tymi kamlotami jest chodnik, którym szliśmy na statek.
 Wstęp na wyspę jest płatny ( 5 euro), można tam skorzystać z plaży i restauracji, no i oczywiście zarezerwować zaślubiny!


Na mostku zawsze jest mnóstwo ludzi, każdy chce mieć fotkę, niektórzy zwiedzają wysepkę.
Wyspa czynna jest do października, później korzystanie z tej atrakcji jest niemożliwe z powodu sztormów.


Widok na wyspę ślubów od stron morza - na sznurze suszą się wielkie prześcieradła, że niby prane po nocy poślubnej...


Do portu zawijają przeróżne jednostki, gdybym wiedziała, że nasz statek będzie przepełniony, zamówilibyśmy rejs jachtem, dużo drożej, ale wygodniej.
Nasz statek , tak na oko był przeznaczony dla ok.30 pasażerów, wsadzili na niego cały autokar turystów, czuliśmy się jak uchodźcy stłoczeni na pokładzie kolano w kolano. Mimo że dzieci miały wykupione miejsca, musiały siedzieć na kolanach rodziców.


Taka portowa ciekawostka - kapliczka z grecką flagą...


... i jej wnętrze. Przed rejsem lepiej się pomodlić!


Główna atrakcja rejsu, czyli obserwacja żółwi Caretta caretta. Wiele łodzi miało szklane dno, by umożliwić obserwację żółwi i ryb.
Biedny żółw, który co jakiś czas musi się wynurzyć dla zaczerpnięcia tchu, musi lawirować między licznymi łodziami pełnymi turystów.
Zdjęcie zrobił mój syn, bo jest wysoki i dopchał się z aparatem, ja widziałam głównie pośladki rozebranych turystek, które biegały we wszystkie strony, by zrobić milion fotek i od razu wrzucić na FB. Zdziwiłam się, że jakimś cudem te łodzie nie zderzyły się ze sobą...


Wreszcie odpływamy w kierunku innych malutkich wysepek, by zwiedzić jaskinie Keri oraz bezludną wyspę Marathonisi.


I tu dopiero zaczęła się bajka!
Te skały, kolory wody, liczne małe i większe jaskinie, słychać było ochy i achy lub kompletną ciszę, gdy piękno natury zapierało dech!




Takim katamaranem chciałabym popłynąć...


Zmieściliśmy się pod tą bramą, a gdy ją minęliśmy, naszym oczom ukazały się jaskinie wielkości kościołów, do których można wpłynąć i zbadać jaskiniowe echo.



Bałam się tylko, by echo wzmocnione przez głośniki , nie spowodowało zawalenia się sufitu jaskini.




Prawdziwą niespodzianką była propozycja kapitana, by wykąpać się w tych niesamowitych wodach, skorzystałam i ja, co widać na zdjęciu poniżej. Woda nieco chłodniejsza, niż na plaży, ale nie zimna, zaledwie 10 minut morskich rozkoszy, ale było warto! Wskakiwaliśmy ze statku, bo na brzeg wychodzić nie wolno...



Niektórzy podziwiali w aparatach do nurkowania morskie dno, nic dziwnego, woda krystalicznie czysta!


Wreszcie dotarliśmy do wyspy Marathonisi. Obszar objęty ochroną, można korzystać tylko z wąskiego pasma plaży, nie ma na miejscu żadnej infrastruktury. Przy brzegu zacumowano dwa stateczki gastronomiczne. Każda grupa turystów ma godzinę na kąpiel w morzu, A zasolenie wody sięga 38 procent - kładziesz się na wodzie i leżysz...a potem nie można wypłukać soli z zakamarków ciała i kostiumu.
Na zdjęciu widać zaznaczone gniazda, gdzie żółwie składają jaja. Gdy nastaje okres wykluwania się maluchów, wolontariusze pomagają małym żółwiom dotrzeć bezpiecznie do wody.


Tak, to ja, w moim plażowym pareo, zastanawiam się czy po kąpieli w krystalicznych wodach jaskiń Keri  zanurzyć się w tę mocno słoną zupę...


I odpływamy w drogę powrotną, która obfitowała w równie piękne widoki!


poniedziałek, 19 sierpnia 2024

Tydzień beztroski

 Choć palce kleją się do klawiatury, obiecałam relacje z wyjazdu do Grecji, więc pora zacząć opowieść.

Szkoda, że nie można się przenosić w czasie i przestrzeni za pomocą proszku fiu, jak w świecie fantazji. Podróż zaczyna się prozaicznie, a najgorsze są lotniska. Na szczęście lot nie trwał długo, nie wiem jak ludzie znoszą podróże trwające wiele godzin... Z drugiej strony, gdy wykupisz pobyt all inclusive , nie martwisz się o nic, tylko dowód osobisty trzeba mieć w dłoni. Jechaliśmy w 7 osób ( w tym nasz 2,5 letni wnuk), było wesoło, nacieszyliśmy się swoim towarzystwem, bo na co dzień, to wiadomo, tylko ja emerytka. 


Zakynthos, nazywana przez Greków Zante przywitała nas cudnymi widokami już z okien samolotu i upałem na płycie lotniska. W autokarze była klimatyzacja, więc droga z lotniska do hotelu minęła szybko, a przy okazji podziwialiśmy krajobraz za oknem. Spodziewałam się zieloności, nieco innych widoków, niż na Krecie, bo tak czytałam , a tu w zasadzie powtórka z rozrywki, krajobraz pustynny, oliwki po horyzont, hotele i kręte drogi.


Nasz hotel mieścił się w rejonie Tsilivi-Planos i na szczęście nie był wielopiętrowym kolosem, raczej kameralnym obiektem w otoczeniu zieleni, z trzema basenami, nad samym morzem.
Pokój komfortowy, balkon z widokiem, takim jak na dolnym zdjęciu, obsługa przemiła, a teren na tyle spory, że mimo pełnego obłożenia, tłoku nie było. Języki z całego świata, różne kolory skóry, miliony poczynionych obserwacji.


Hotel nowoczesny, czysty, z wieloma restauracjami i co zawsze mnie zadziwia, przez cały dzień jesz i pijesz ile żołądek pomieści. Wiem, że to wszystko zapłacone wcześniej, ale mimo wszystko...

W hallu przy basenie znalazłam także biblioteczkę, z której ciągle ktoś korzystał i wielu turystów czytało na basenie lub na plaży. Oczywiście profesja zwyciężyła i jednego razu poukładałam książki w szafie. Nie było ani jednej w języku polskim, więc albo Polacy nie zostawiają tu książek, albo czytają w obcych językach. Znalazłam też kilka książek z pieczątkami bibliotek, więc owe książnice zubożeją o kilka egzemplarzy.


Dla każdego cos miłego - obok siłowni na piętrze, kapliczka dla wierzących i modlących się nawet na urlopie.


Spacer po mieście możliwy tylko wczesnym rankiem lub wieczorem, milion restauracji i barów, sklepy z pamiątkami, ciekawa architektura , sporo opuszczonych domów. Na piechotę tylko turyści, miejscowi na małych motorynkach, bez kasków i butów, za gorąco!
Mała ciuchcia z wagonikami oferowała tylko wycieczki do innego miasta, dla nas niestety za gorąco, by w południe wybrać się na zwiedzanie betonozy...


Była i zieleń, o dziwo kwiatów mało, na Krecie widywaliśmy więcej, ale udało się spotkać banany i opuncje, trafiłam tez figi i limonki.
Najwięcej roślinności w okolicach hoteli, tam podlewana i pielęgnowana rosła obficie.
Nigdzie nie widziałam psów, były za to koty i o zgrozo! gołębie, które piły wodę z basenów.


Spodobał mi się ten hotel z restauracją, która zapraszała tarasem z opuncjami, wykorzystano każdy metr powierzchni, by roślinność dodała nieco chłodu do rozgrzanych kamieni...


Z hotelowego basenu kilka kroków i jestem na plaży. Plaża piaszczysto-kamienista, więc buty do wody się przydały, woda ciepła jak w wannie, po południu wcale nie dawała ochłody, jedynie nawilżała rozgrzane i wysuszone ciała! Plaża bezpieczna, daleko w morze ciągle płytko, łodzie i skutery pływały dopiero za wyznaczonym obszarem...


Z okna pokoju hotelowego i tarasów restauracji lub barów, oglądaliśmy kolejne jednostki pływające - stalek piracki, statki pasażerskie, łodzie i motorówki, jachty pełnomorskie. w pobliżu była marina, gdzie można było wynająć to i owo... 


Jednego razu wybraliśmy się na spacer do portu, takich małych zatok była w pobliżu kilka, nas zainteresowała wieża widoczna z przyhotelowej plaży.


Myśleliśmy, że to jakaś kapliczka, których na Krecie było sporo, ale okazało się, że to zupełnie inna budowla, opuszczona i podniszczona, i tylko jaszczurki dobrze się tu czuły.
Była to niegdyś strażnica wenecka, strzegąca wejścia do portu.

Miłośnicy yachtingu przybywali do portu w bardzo urokliwych pojazdach...

W kolejnych postach opowiem o wyprawie na wyspę żółwi, trochę ponarzekam na komercję i turystów, wspomnę o rodzinnych uroczystościach.

Dopisek:
Zauważyłam, że moje komentarze na blogach Wordpressa tez wpadają do spamu, czego wcześniej nie było, więc  to nie jest tak, że nie wpadam do was i nie czytam...a próbowałam wpisywać komentarze na różne sposoby!